
ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

1
Września.
Bł.
Bronisławy - Drugie życie
Niektórzy święci i błogosławieni
mają bogatszy życiorys pośmiertny
niż ten pierwszy, opisujący ich
życie doczesne. Tak właśnie jest z
bł. Bronisławą.
Niewiele znamy faktów z jej życia.
Urodziła się ok. 1200 r. w Kamieniu
na Opolszczyźnie w zamożnej rodzinie
Odrowążów. Jej kuzynami byli św.
Jacek i bł. Czesław. Bronisława jako
szesnastolatka wstąpiła do klasztoru
norbertanek na Zwierzyńcu w
Krakowie. W młodym wieku została
przełożoną. Podejmowała umartwienia,
służyła chorym, karmiła głodnych.
Miała ponoć dar modlitwy mistycznej.
W chwili śmierci św. Jacka miała
widzenie chwały, jakiej dostąpił jej
kuzyn w niebie.
Życie Bronisławy przypadło na
niespokojny czas. W 1241 r. na
Kraków najechali Tatarzy. Siostry
ukryły się wówczas wśród skał, które
dotąd noszą nazwę Skał Panieńskich.
Klasztor splądrowano i spalono.
Żywoty Bronisławy akcentują jej
wielkie nabożeństwo do Męki
Pańskiej. W trudnych chwilach
modliła się na wzgórzu Sikornik.
Legenda mówi o widzeniu Chrystusa,
który jej obiecał: „Bronisławo,
krzyż Mój jest twoim, lecz i chwała
Moja będzie twoją”. Zmarła 29
sierpnia 1259 r. na Sikorniku.
Grób Bronisławy odnaleziono dopiero
w 1604 r. Podczas remontu
klasztornego kościoła znaleziono
pęknięcie w murze, a w nim skrzynkę
z kośćmi. Nie było wprawdzie żadnego
napisu, ale domyślono się, że
szczątki należą do bł. Bronisławy,
którą po śmierci uważano za świętą.
Dlatego pochowano ją oddzielnie, a
potem w obawie przed Tatarami
zamurowano dla zabezpieczenia
relikwii. Dopiero kanonizacja św.
Jacka (1594) przypomniała postać
Bronisławy, a odnalezione relikwie
przyczyniły się do odnowienia jej
kultu. Trumienkę ukryto po raz drugi
w czasie najazdu Szwedów (1655).
Znalezione po raz drugi kości
Bronisławy w roku 1782 przeniesiono
do kościoła, gdzie umieszczono w
ścianie nawy południowej. Kult
Bronisławy rozwinął się jednak na
wzgórzu Sikornik. Postawiona tam
kaplica stała się małym sanktuarium,
do którego urządzano procesje z
kościoła klasztornego. Kiedy w 1707
r. w Krakowie szalała cholera,
mieszkańcy Zwierzyńca przypisywali
Bronisławie to, że ich dzielnicę
ominęła epidemia. Papież Grzegorz
XVI zatwierdził kult oddawany
Bronisławie 23 sierpnia 1839 r.
Kraków obchodził beatyfikację
Bronisławy bardzo uroczyście. Z
kościoła dominikanów wyruszyła
procesja przez miasto aż do kościoła
norbertanek. Niesiono w niej
trumienkę z relikwiami i osobny
relikwiarz z głową Bronisławy. Odtąd
kult bł. Bronisławy przeniósł się z
Sikornika do samego kościoła Panien
Norbertanek, zwłaszcza kiedy
Austriacy zburzyli kaplicę na
Sikorniku, a nową wystawili w
obrębie fortyfikacji, którymi
otoczyli kopiec Kościuszki.
2 Września.
Bł.
Salomon Leclercq - Męczennik
rewolucji
Wojska pruskie zbliżały się do
Paryża, przeto komitety jakobińskie,
rządzące już wówczas Francją
postanowiły wymordować za jednym
zamachem kilkanaście tysięcy
więźniów, chcąc w ten sposób
sterroryzować stronników monarchii i
przez morze krwi przepłynąć do portu
rewolucji.
Salomon Guillaume-Louis-Nicolas
Leclercq przyszedł na świat 15
listopada 1745 roku we francuskiej
miejscowości Boulogne-sur-Mer. Mając
22 lata wstąpił do Zgromadzenia
Braci Szkół
Chrześcijańskich, czyli
Braci Szkolnych zwanych także lasalianami, od nazwiska założyciela
zgromadzenia - świętego Jana
Chrzciciela de la Salle.
Salomon pełnił we wspólnocie między
innymi funkcje nauczyciela,
dyrektora jednej z placówek, mistrza
nowicjatu, a od roku 1782 był jej
sekretarzem. Gdy wybuchła rewolucja
francuska, późniejszy błogosławiony
znalazł się w Paryżu. W ogarniętej
ideologicznym fermentem stolicy
Francji zewsząd dało się słyszeć
nawoływania do wywyższenia idei
wolności, równości i rozumu. „Ale
czy może być coś bardziej
nierozumnego, jak ustanowienie tej
wolności i równości wyuzdanej?” –
zapytywał w jednym ze swych pism
ówczesny papież, Pius VI. A taką
niestety z czasem stała się wolność
proponowana przez francuskich
rewolucjonistów i filozofów. Święta
kościelne zastąpiono cywilnymi,
zabraniając innego rodzaju kultu,
niż kult rozumu, zamykając
jednocześnie wszystkie paryskie
świątynie.
„Po zamknięciu kościołów najbardziej
ulubioną świątynią stał się ‘Plac
Rewolucji’, gdzie ołtarzem była
gilotyna, a ofiarą krew ludzi” –
pisał święty Sebastian Pelczar w
pracy „Rewolucja francuska wobec
religii katolickiej i jej
duchowieństwa”. Dodawał także, iż
„kaplice domów Bożych obwieszone
zostały zasłonami, stały się domami
rozpusty”.
Tak właśnie wyglądały niektóre z
uroczystości w „świątyniach rozumu”,
gdzie podczas stylizowanych na znane
ze starożytnej Grecji nabożeńst,
śpiewano pochwalne hymny na cześć
ludzkiego intelektu, w role bogiń
rozumu wcielały się zaś podczas
swoistych pseudo-procesji,
prostytutki.
Błogosławiony Salomon Leclercq taki
Paryż miał okazję oglądać na własne
oczy. Paryż, w którym domagano się
od księży, by podpisali tak zwaną
„cywilną konstytucję duchowieństwa”
– dokument wystosowany przez
Zgromadzenie Narodowe. Zapowiadano w
nim konieczność oderwania
francuskiego Kościoła od Rzymu –
przykładowo biskupów miało wybierać
ludowe zgromadzenie danego
departamentu, potwierdzać miał ich
zaś metropolita, który dla
formalności tylko powiadamiać miał
później papieża o dokonanym przez
lud wyborze. Wielu księży
sprzeciwiało się podpisaniu tego
dokumentu – w tym gronie był również
Salomon Leclercq. Został więc wraz z
kilkuset innymi duchownymi
aresztowany i uwięziony.
„Wojska pruskie zbliżały się do
Paryża, przeto komitety jakobińskie,
rządzące już wówczas Francją
postanowiły wymordować za jednym
zamachem kilkanaście tysięcy
więźniów, chcąc w ten sposób
sterroryzować stronników monarchii
i przez morze krwi przepłynąć do
portu rewolucji. Za sprawą Dantona i
Marata, płatne bandy złoczyńców
rzuciły się na więzienia paryskie, i
w przeciągu pięciu dni (2-7 września
1792), wymordowały kilka tysięcy
niewinnych ofiar, wśród których
trzech biskupów i około 400 księży”
– pisał cytowany tu już Sebastian
Pelczar.
W
gronie zabitych był także Salomon
Leclercq. Stracono go 2 września
1792 roku. 17 października 1926
papież Pius XI ogłosił go
błogosławionym wraz ze 190 innymi,
paryskim męczennikami.
3 Września.
Św. Grzegorz Wielki - Urzędnik -
zakonnik - papież...
Dla Kościoła pozyskał Wizygotów w
Hiszpanii, Gallów, Longobardów i
brytyjskich Anglosasów. Historia
określa go mianem „apostoła ludów
barbarzyńskich”.
Życie
i pontyfikat świętego papieża
Grzegorza I przypadły na przełom VI
i VII w. Bardzo często mówi się o
nim krótko: Wielki. On sam jednak
nazwał siebie: servus servorum Dei -
sługą sług Bożych. Do dziś
zasiadający na Stolicy Piotrowej
kolejni papieże używają tego
określenia w wydawanych przez siebie
dokumentach.
Będąc w Rzymie, nie sposób nie
zwrócić uwagi na znajdujący się
niedaleko Placu św. Piotra Zamek św.
Anioła. Nad zamkiem tym, a właściwie
nad mauzoleum cesarza Hadriana,
góruje posąg anioła z mieczem w
ręce. Artysta utrwalił w ten sposób
wydarzenie z życia papieża
Grzegorza.
Klasztor we własnym domu
Kiedy w roku 590 Rzym nawiedziła
zaraza, papież zarządził pokutną
procesję, podczas której miał wizję
anioła chowającego skrwawiony miecz
do pochwy. Zdarzenie to odczytano
jako zwiastun kończącej się plagi. W
czasie wspomnianej zarazy papież dał
się poznać jako dobry organizator
pomocy. Co godzinę w Rzymie umierało
około 80 osób. Na ówczesne czasy
stworzył on struktury dzieł
charytatywnych w Kościele, głównie
przez zapewnienie ludziom posiłku.
Mawia się o nim: „zarządca majątku
biednych”.
Grzegorz urodził się ok. 540 roku w
Rzymie, w rodzinie patrycjuszy:
Gordiana i Sylwii, dziś świętych
Kościoła. Pełnił odpowiedzialne
funkcje w mieście, zarządzał wieloma
ważnymi dziedzinami życia
społecznego. Zajęcia te jednak nie
dawały Grzegorzowi satysfakcji,
zaczął więc szukać swego życiowego
powołania. Porzucił świecką karierę
i założył we własnym domu klasztor,
w którym zamieszkało wraz z nim
kilku towarzyszy. Miał wtedy 35 lat.
Po upływie niespełna czterech lat
papież Pelagiusz II udzielił mu
święceń diakonatu i wysłał jako
nuncjusza do Konstantynopola. Przez
sześć lat misji na Wschodzie
Grzegorz dał się poznać jako
skuteczny dyplomata. Powróciwszy do
Rzymu, prowadził nadal życie
zakonne. Kiedy w roku 590 umarł
papież, nikt z ówczesnych elektorów
nie miał wątpliwości, kto ma zostać
jego następcą. Wątpliwości miał sam
Grzegorz. Chciał prowadzić życie
zakonne, w wyciszeniu i pokornej
służbie Kościołowi. Przyjął jednak
urząd i przez 15 lat pełnił
obowiązki Następcy św. Piotra w
niełatwym czasie wędrówki ludów.
Jest pierwszym w historii Kościoła
papieżem - zakonnikiem.
Wśród doktorów Kościoła
Z wielkim zaangażowaniem popierał
wszelkie formy monastycyzmu i życia
wspólnotowego w Kościele. Wiele
energii poświęcał działalności
misyjnej, dbając o rozszerzanie
Ewangelii wśród pogańskich narodów.
Zasłynął jako reformator liturgii.
Uporządkował ją, troszcząc się
zwłaszcza o śpiew i zespoły, które
śpiewy liturgiczne wykonywały. Św.
Grzegorz I wszedł do historii także
jako wielki chrześcijański pisarz.
Pozostawił po sobie dialogi, homilie
i listy, których przetrwało do dziś
852. Jest autorem tzw. podręcznika
dla biskupów, w którym przypomina
obowiązki pasterzy i daje im
praktyczne wskazówki. Za jego
oryginalność i ogromny wkład w naukę
wiary i moralności w Kościele
przysługuje mu tytuł doktora
Kościoła, przynależący ponad 30
świętym. Św. Grzegorz jednak
zaliczany jest do Czterech Wielkich
Doktorów Kościoła Zachodniego, obok
św. Ambrożego, św. Augustyna i św.
Hieronima. Jego wspomnienie
liturgiczne przypada w dniu, w
którym został konsekrowany na
biskupa Rzymu, 3 września.
W kościelnym słowniku spotykamy
terminy, które związane są z
imieniem papieża Grzegorza
Wielkiego:
Chorał gregoriański - zanim w
Kościele śpiew przybrał dzisiejszą
formę, przez wiele wieków śpiewy
liturgiczne były jednogłosowe.
Muzyka wprowadzona do liturgii miała
swoje liczne źródła. Pochodziła z
tradycji żydowskiej (synagogalnej),
greckiej oraz bizantyjskiej. Papież
Grzegorz I postanowił śpiew w
Kościele uporządkować i ujednolicić.
Założył więc w Rzymie szkołę
kantorów. Po zakończeniu nauki
śpiewaków rozsyłano w różne miejsca,
by tam uczyli innych właściwego
śpiewu. Nie używano wtedy żadnego
zapisu nutowego, więc prowadzący
śpiew pomagał sobie ręką, wskazując
na przebieg melodii i jej rytmikę.
Śpiew ten, od miejsca, w którym
stali śpiewacy, nazywano chorałem
(od łac. chorus). Z czasem całą
liturgię opanował chorał, czyli
jednogłosowe, łacińskie śpiewy
wykonywane przez męskie głosy,
solowe bądź zespołowe, bez
towarzyszenia instrumentów. Były to
śpiewy przede wszystkim części
stałych Mszy św., np. „Kyrie” -
„Panie, zmiłuj się nad nami”,
„Gloria” - „Chwała na wysokości
Bogu”. Z czasem weszły do liturgii
także inne śpiewy, jak aklamacje,
responsoria, hymny czy sekwencje.
Grzegorz Wielki nie jest autorem
muzyki, jednakże przez fakt
uporządkowania śpiewów w Kościele
chorał nosi nazwę gregoriańskiego,
od jego imienia.
Msze św.
gregoriańskie - pod
tym terminem kryje się zwyczaj
odprawiania nieprzerwanie przez 30
dni Mszy św. za jednego zmarłego.
Kiedy Grzegorz był jeszcze
przełożonym w klasztorze, miało
miejsce następujące wydarzenie. Po
śmierci jednego z mnichów znaleziono
w jego celi ukryte monety, których
zakonnik w myśl zasad nie powinien
był posiadać. Przełożony kazał
ukarać mnicha po śmierci w ten
sposób, że jego pogrzeb urządzono w
mało uroczysty sposób. Nie dawało to
jednak spokoju Grzegorzowi, który po
30 dniach od śmierci mnicha nakazał
odprawienie 30 Mszy św. w jego
intencji. Po odprawieniu ostatniej z
nich zmarły zakonnik nawiedził we
śnie jednego z braci, którego
zapewnił o skutecznej pomocy, jakiej
doznał dzięki odprawieniu owych
trzydziestu Mszy św. Stąd wzięła się
praktyka sprawowania Ofiary
Eucharystycznej za zmarłych przez
miesiąc i przekonanie wiernych o
skuteczności tej formy modlitwy. Nie
ma w Kościele szczegółowej doktryny
na temat Mszy św. gregoriańskich,
istnieją tylko regulacje prawne
dotyczące tej formy Mszy św. za
zmarłych. Jeśli choroba albo
konieczność odprawienia Mszy św.
ślubnej czy pogrzebowej stanęłaby na
przeszkodzie, można tzw. gregoriankę
przerwać, odprawiając potem zaległe
Msze św. Trzydziestu Mszy św. nie
musi sprawować ten sam kapłan, w tym
samym miejscu. Mogą to czynić różni
księża, w różnych kościołach, byleby
sprawowali je za tego samego
zmarłego.
Kościół stał
się mostem między cywilizacją
starożytną a nowymi ludami, które
osiadły w Europie. Było to w
znacznej mierze zasługą papieży.
Kiedy
wybrano go na papieża w roku 590,
liczył 50 lat i nie miał nawet
święceń kapłańskich. Był diakonem,
mnichem, doradcą poprzedniego
papieża. Parę lat wcześniej był
prefektem miasta Rzym, ale
zrezygnował ze świeckiej kariery. Z
odziedziczonego majątku ufundował
kilka klasztorów. Nawet rodzinny
pałac przerobił na klasztor, w
którym chciał wieść życie zakonne.
Wzbraniał się przed przyjęciem
urzędu św. Piotra, próbując nawet
ucieczki. W końcu przyjął sakrę,
stając się kolejnym biskupem Rzymu.
Jako pierwszy papież posługiwał się
tytułem „sługa sług Bożych”. Potomni
nadali mu tytuł „wielki”. Czym sobie
na to zasłużył?
Jego 14-letni pontyfikat przypadł na
trudne czasy. Rzym cesarski upadł.
Barbarzyńskie ludy zajmowały kolejne
ziemie dawnego cesarstwa, które
rozpadało się kawałek po kawałku.
Upadła również większość instytucji,
na których wspierała się antyczna
cywilizacja. Kościół utrzymał się
jako jedyna struktura o zasięgu
powszechnym. W tej sytuacji
przejmował wiele funkcji doczesnych
instytucji, stając się pomostem
między cywilizacją starożytną a
nowymi ludami, które osiadły w
Europie. Było to w znacznej mierze
zasługą papieży, którzy w V i VI
wieku konsekwentnie wzmacniają rolę
papiestwa, jako ośrodka nie tylko
kościelnej władzy, ale jako centrum
zachodniej kultury. Powstają zręby
średniowiecznej christianitas –
„społeczeństwa chrześcijańskiego”.
Europejczyk i chrześcijanin – te
pojęcia będą odtąd używane zamiennie
aż do czasu oświecenia.
Papież Grzegorz widział siebie jako
duszpasterza Europy. Nie słuchał
narzekań sfrustrowanych rzymskich
arystokratów, tęskniących za
przeszłością, łudzących się, że
barbarzyńskie ludy gdzieś sobie
pójdą. Papież wiedział, że musi
zaakceptować nowy ład. Z nowych
ludów chciał budować Kościół. Wysłał
misjonarzy do Anglii, na czele z
benedyktynem Augustynem, późniejszym
świętym biskupem w Canterbury.
Korespondował z władcami. Pozyskiwał
dla wiary kolejne narody, umacniał
ją tam, gdzie już została przyjęta.
Napisał co najmniej 850 (!) listów,
sporo homilii, komentarzy, także
podręcznik dla duszpasterzy. Legenda
mówi, że papież miał zwyczaj
dyktować swoje pisma, siedząc za
zasłoną. Pewnego razu ciekawski
pisarz zerknął za kotarę. Ujrzał
gołębicę – Ducha Świętego, który
podpowiadał papieżowi słowa. Papież
Grzegorz był darem Ducha Świętego
dla chrześcijan swoich czasów. Mieli
wielkiego papieża. Nie tylko oni.
Duch nadal działa.
"Santo subito"
– tak wołano tuż po jego śmierci...
Był papieżem epoki przełomu. Antyk
dogorywał. Cesarstwo bizantyjskie
próbowało przywrócić dawny ład, ale
Zachód był już nieodwracalnie
opanowany przez ludy barbarzyńskie.
Sam Rzym padał raz po raz ofiarą
najazdów Ostrogotów lub Longobardów.
Papież Grzegorz w pewnym sensie
postawił na barbarzyńców. Widział,
że ludy, które dopiero co przyjęły
chrześcijaństwo (a właściwie ich
władcy), potrzebują intensywnej
ewangelizacji. Posyłał misjonarzy
Galom, Longobardom, Wizygotom i
Anglosasom, pisał listy do władców.
Wpatrzony w ideał benedyktyński (sam
był benedyktynem), kładł podwaliny
pod średniowieczną europejską
„christianitas”.
Grzegorz (ur. 540) pochodził z
bogatej rzymskiej rodziny. Jego
pradziadkiem był papież Feliks III.
Grzegorz, mając nieco ponad 30 lat,
objął urząd prefekta Wiecznego
Miasta. Szybko jednak porzucił
polityczną karierę i wstąpił do
zakonu benedyktynów. Rodzinne dobra
przeznaczył na fundację klasztorów.
Przyjął święcenia diakonatu. Papież
Pelagiusz II wysłał go jako swojego
przedstawiciela na dwór cesarza do
Konstantynopola. Grzegorz chciał
pozostać mnichem. Nie było mu to
dane. Lud Rzymu obwołał go papieżem
w 590 roku. Grzegorz bronił się
przed tym zadaniem, ale w końcu
uległ. Przyjął tytuł „sługa sług
Bożych”, którym do dziś posługują
się papieże.
Potomni nadali mu przydomek
„wielki”. Czym sobie na to zasłużył?
W czasach zamętu Grzegorz I
konsekwentnie umacniał autorytet
papiestwa i Kościoła. Przez
pertraktacje pokojowe ochronił Rzym
od kolejnych najazdów Longobardów.
Łagodził napięcia narastające między
Rzymem a potężnym Konstantynopolem.
Kościół Wschodni, który nigdy nie
pałał specjalną miłością do papieży,
uznał Grzegorza za świętego, nadano
mu tam przydomek „Dialog”.
Zalicza się go także do grona
czterech wielkich Ojców Kościoła
Zachodniego (obok Augustyna,
Hieronima, Ambrożego). Napisał co
najmniej 850 listów, sporo homilii,
komentarzy, także podręcznik dla
duszpasterzy. Nie był wybitnym
teologiem, był raczej człowiekiem
czynu, duszpasterzem rodzącej się
średniowiecznej Europy. Dbał o
biednych, cieszył się wielkim
szacunkiem wśród prostych ludzi. Po
śmierci w 604 roku Grzegorz został
ogłoszony świętym przez aklamację
Rzymian „santo subito”. Jego grób
znajduje się w Bazylice św. Piotra.
4 Września.
Bł. Maria Stella i Towarzyszki -
Nowogródka nie opuszczać
5
marca 2000 roku zostały
beatyfikowane męczenniczki
nowogródzkie, czyli jedenaście
sióstr nazaretanek zamordowanych
przez hitlerowców w 1943 r., które
do końca wypełniły polecenie bp.
Zygmunta Łozińskiego: „Nowogródka
nie opuszczać, na stanowisku trwać,
taka jest wola Boża i moja”.
Słowa
te skierował biskup do sióstr w roku
1929, gdy z powodu niechętnego
przyjęcia nie mogły otworzyć w
Nowogródku „Domu Chrystusa Króla” i
chciały opuścić miasto. W obliczu
męczeńskiej śmierci siostry
pozostały im wierne.
W 1929 r. również matka generalna
zgromadzenia, Laureata Lubowidzka, z
Rzymu zachęcała siostry:
„Zdecydowanie trwać na stanowisku —
ustąpić nie wolno, tu chodzi o Dom
Chrystusa Króla. On ma zwyciężyć. O
Jego królestwo walczyć nam trzeba,
nieustraszenie przetrwać wszystkie
trudności, bo wielkie rzeczy tam się
dokonają”.
Nowogródek, chociaż w tamtych
czasach pełnił rolę stolicy
województwa, był 10-tysięcznym,
brudnym miasteczkiem, w którym na
każdym kroku odczuwało się skutki
rusyfikacji. Zamieszkiwali go w 50
procentach Żydzi, 20 proc. stanowili
Białorusini, 25 proc. — Polacy, a
Tatarzy i inni — 5 proc. Biskup
Łoziński, zarządzający stąd przez
pewien czas skrawkami diecezji
mińskiej pozostałymi w granicach
Rzeczypospolitej, znał je doskonale.
Był przekonany, że do pracy wśród
jego mieszkańców najlepiej nadają
się nazaretanki — zgromadzenie,
które prowadziło apostolstwo wśród
rodzin przez wychowanie i nauczanie
dzieci oraz młodzieży podczas
katechizacji w szkołach, internatach
i bursach. Ci jednak nie byli
zachwyceni przyjazdem nazaretanek.
Niechętnie, a nawet wrogo, odnosiły
się do ich osiedlenia się w stolicy
województwa nowogródzkiego władze,
które uznawały siostry za
„ekspozyturę” biskupa, którego
ledwie tolerowały. Starościna
nowogródzka Tekla Hryniewska od
początku dała siostrom do
zrozumienia, że zgodzi się na
objęcie przez nich bursy, „jeżeli
będą wychowywać młodzież według
określonej ideologii”. Tylko dzięki
staraniom białoruskiej inteligencji
nazaretanki ostatecznie zamieszkały
w Nowogródku — w wynajętej od
profesora gimnazjum białoruskiego,
Danielowicza, połowie
niewykończonego jeszcze domu w
Zaułku Antowilskim.
Po kilku miesiącach siostry
przeniosły się do dawnej plebanii
obok witoldowej fary. Do wybuchu II
wojny światowej mocno wrosły one w
nowogródzką ziemię. Jak wspomina
kapelan nazaretanek, ks. Aleksander
Zienkiewicz, przekształciły
podupadłą farę w ośrodek
promieniujący na całe miasteczko. W
1931 r. siostry założyły w
Nowogródku szkołę powszechną, do
której dzieci zgłaszały się tak
chętnie, że po dwóch latach trzeba
było rozpocząć budowę nowego gmachu
placówki. W owym czasie mieszkańcy
Nowogródka nie wyobrażali sobie już
miasta bez sióstr, które ujęły ich
prostotą i ofiarnością.
Tuż przed wojną posługiwało w
Nowogródku 14 sióstr. Po jej wybuchu
siostry Celina i Veritas w obawie
przed NKWD wyjechały do Wilna. Do
tragicznego końca w mieście
pozostały siostry: Stella, Imelda,
Rajmunda, Daniela, Kanuta, Sergia,
Gwidona, Felicyta, Heliodora,
Kanizja, Boromea i Małgorzata. Po
zajęciu Nowogródka Sowieci nie
aresztowali zakonnic, ale odebrali
im szkołę i dom. Siostry musiały
zdjąć habity, zamieszkać u ludzi i
znaleźć pracę. Trzy z nich, jako
sprzątaczki zatrudnił w szkole nowy
rosyjski dyrektor. S. Heliodorę
przyjął do domu jako służącą,
uważając, że „monaszkom można zaufać
— dobrze pracują i nie kradną”.
Rozproszone siostry spotykały się
codziennie na porannej Mszy św. i
wieczornym Różańcu. Władze sowieckie
z pewnością bacznie się im
przyglądały, ale nie poddały żadnym
represjom, mimo iż ich działalność w
połączeniu z posługą ks. Aleksandra
Zienkiewicza niewątpliwie
przyczyniała się do wzrostu
religijności w miasteczku. Sowieci
mówili nawet z przekąsem, że
znajdujące się w nim kościoły
pracują na dwie zmiany, podczas gdy
fabryki tylko na jedną. Siostrze
Heliodorze udało się zasiać
religijny niepokój w rodzinie
dyrektora. W jego mieszkaniu — jak
wspomina ks. Aleksander — znalazły
się obrazy religijne i krzyż, a
przyrządzone na Wielkanoc „święcone
wycisnęło łzy z oczu zaślepionego, a
może tylko zastraszonego członka
partii zwalczającego religię”.
Po wybuchu wojny
niemiecko--sowieckiej i zajęciu
Nowogródka przez hitlerowców siostry
wróciły do swojego domu i ponownie
mogły nosić habity. Nie mogły jednak
otworzyć szkoły, zamienionej na
koszary. Z biegiem czasu Niemcy
zaczęli popierać białoruskich
nacjonalistów i realizować
antypolską politykę. Skasowali
wszelkie przejawy życia polskiego.
Nazaretanki od początku były dla
nich solą w oku. Nie tylko udzielały
duchowego wsparcia ludności
polskiej, ale jedna z nich, siostra
Kanizja, zorganizowała na prośbę
rodziców tajne nauczanie języka
polskiego i historii. W 1943 r.
przygotowała też aż trzy tury dzieci
do I Komunii św.
Początkowo działania białoruskich
kolaboracjonistów przeciwko siostrom
nie były skuteczne. Niemiecki
komisarz okręgowy Traub nie cenił
zbytnio Białorusinów. W 1943 r.
ubolewał, że „usunięcie Polaków z
zajmowanych stanowisk wyrządziło
znaczne trudności, ponieważ
stanowili oni inteligentniejszą i
daleko użyteczniejszą dla nas
[Niemców] część ludności”. Gdy
jednak w 1943 r. AK i partyzantka
sowiecka opanowały praktycznie cały
teren, Niemcy stali się nerwowi i
przystąpili do ostrych represji
przeciw ludności polskiej. W nocy z
17 na 18 lipca gestapo z Baranowicz
dokonało w Nowogródku aresztowań
praktycznie w każdym domu. Siostry
modliły się o uratowanie
aresztowanych. Siostra Stella
wyznała ks. Zienkiewiczowi: „Mój
Boże, jeżeli potrzebna jest ofiara z
życia, niech raczej nas
rozstrzelają, aniżeli tych, którzy
mają rodziny — modlimy się nawet o
to”. Aresztowanych wywieziono na
roboty do Niemiec. Na liście osób
przewidzianych do aresztowania
figurowało również nazwisko księdza
Zienkiewicza. Ten, zachowując środki
ostrożności, dalej wykonywał swoje
obowiązki, wspomagany modlitwą
sióstr. Siostra Stella oświadczyła
mu: „Ksiądz kapelan jest o wiele
potrzebniejszy na tym świecie niż
my, toteż modlimy się teraz o to,
aby Bóg raczej nas zabrał niż
księdza, jeżeli jest potrzebna
dalsza ofiara”.
31 lipca 1943 r. siostry zostały
wezwane na komisariat policji i już
stamtąd nie wróciły. W mieście
pozostała tylko siostra Małgorzata,
która zajmowała się gospodarstwem
zakonnic i pracowała w szpitalu.
Dlatego też jako jedyna nie nosiła
habitu. Po kilku dniach okazało się,
że aresztowane nazaretanki zostały
rozstrzelane. W lesie za miastem s.
Małgorzata wraz z kilkoma kobietami
odnalazła ich grób. Ksiądz
Zienkiewicz usiłował dociec,
dlaczego hitlerowcy zamordowali
siostry, ale niczego nie udało mu
się ustalić. Dowiedział się jedynie,
że siostry na pewno były na czarnych
listach białoruskich
kolaboracjonistów. Uznał więc, że
siostry złożyły ofiarę ze swego
życia w zamian za ocalenie swego
kapelana. Po zakończeniu działań
wojennych ciała sióstr zostały
ekshumowane i złożone we wspólnej
mogile pod murami nowogródzkiej
fary.
Krew męczenników zawsze wydaje
owoce. Dzieło nazaretanek trwało.
Nowogródzka fara była po wojnie
nieprzerwanie czynna i władze
sowieckie nie odważyły się jej
zamknąć. Siostra Małgorzata dbała o
nowogródzką farę i grób swych
sióstr, aż do śmierci w 1966 roku,
przyczyniając się znacznie do
podtrzymywania katolicyzmu na ziemi
nowogródzkiej, a także przetrwania
zgromadzenia sióstr nazaretanek na
Białorusi. Białoruskie dziewczęta
wstępowały do ich tajnej placówki w
Grodnie, dzięki czemu zachowała ona
ciągłość przez cały okres sowiecki.
Obecnie nazaretanki są jedynym
zarejestrowanym zgromadzeniem
zakonnym na Białorusi. Na nowo
otworzyły też dom w Nowogródku.
5 Września.
Bł. Matka Teresa z Kalkuty - Trzymam
Boga za rękę
-
powiedziała o swoim życiu Matka
Teresa w jednym z wywiadów kilka
miesięcy przed śmiercią. Wyznała, że
to codzienne, proste wypełnianie
życzenia, które jako młoda
dziewczyna otrzymała od swojej mamy.
Nikt
nie wątpił w jej zjednoczenie z
Bogiem: już za życia uważano ją za
świętą. Każdy, kto spojrzał jej w
oczy, dotknął jej rąk, odchodził
wewnętrznie poruszony. Zgodnie z
Ewangelią, świeciła przed ludźmi
światłem dobrych uczynków. Znał ją
cały świat. Ludzie różnych religii
prosili ją o błogosławieństwo. W
pogodnym obliczu Matki Teresy nie
znajdowano śladów cierpień, o
których wspominała swojemu
kierownikowi duchowemu. Trudno
uwierzyć, że przez długie lata
pogrążona była w ciemności duchowej,
tak jak wielu wielkich świętych. Już
na łożu śmierci została poddana
modlitwom o uwolnienie od ataków
złego ducha. Jeden z braci
misjonarzy miłości, zgromadzenia
powołanego przez Matkę Teresę,
wyznał, że często zastanawiał się,
ile kosztowało Matkę to, że Bóg
uczynił w jej sercu miejsce dla nas
wszystkich...
Jej pogrzeb przed sześcioma laty w
Kalkucie (1997) zgromadził właśnie
wszystkich: królów, prezydentów,
bogaczy i nędzarzy. Podobnie będzie
w Rzymie 19 października, choć
mieszkańcy slumsów nie będą tym
razem większością. Po uroczystej
beatyfikacji na Placu św. Piotra, od
20 do 22 października relikwie nowej
błogosławionej będą wystawione do
publicznego kultu w Bazylice św.
Jana na Lateranie. Zaraz po śmierci
Matki w 1997 r. relikwiami o mało
nie zostały: wiadro do obmywania
chorych, siennik, białe sari i
modlitewnik - całe ziemskie bogactwo
pierwszej misjonarki miłości.
Powołaniem zakonu jest miłość
Matka Teresa była zakonnicą od 1928
roku i uczyła hinduskie dziewczynki
geografii i historii. Bardzo
przeżywała codzienny widok
umierających na ulicach. „Nie można
już znaleźć gorszej nędzy” - pisała
w korespondencji do katolickiego
pisma w rodzinnym mieście Skopje, w
ówczesnej Serbii. Bóg odpowiedział
na jej cierpienie 10 września 1946
r. Wówczas to w zatłoczonym pociągu
do Darjeeling otrzymała „powołanie w
powołaniu”, czyli wezwanie do służby
nędzarzom. Założone przez nią nowe
Zgromadzenie Sióstr Misjonarek
Miłości okazało się bardzo potrzebne
światu.
Siostry miały żyć jak ludzie, którym
służyły: jeść, spać i mieszkać tak
jak oni. Dlatego w domach sióstr nie
było żadnych wygód. Misjonarki nie
miały dywanów ani wykładzin, nie
używały pralek, siadywały przeważnie
na podłodze, a sienniki na łóżkach
przykrywały wypranymi workami po
pszenicy. Ich zadaniem nie było
zwalczanie biedy poprzez pomoc
socjalną czy medyczną, lecz dawanie
miłości wszystkim odrzuconym i
niekochanym: nędzarzom, alkoholikom,
prostytutkom, dzieciom ulicy,
trędowatym. Matka Teresa pragnęła,
by każdy człowiek został obdarzony
miłością i współczuciem, zanim
jeszcze dostanie jedzenie i leki.
Bardzo tego pilnowała, co narażało
ją na krytyki, nawet ze strony
życzliwych ludzi. Wiedziała jednak
co robi: od początku nie zamierzała
zakładać szpitali, przeczuwając, że
siostry zajęte robieniem zastrzyków
i prześwietleń, przestałyby
przyjmować umierających z ulicy.
Miłość do wszystkich ze względu na
Jezusa miała cechować każdą
misjonarkę. Matka Teresa sama dawała
przykład: będąc już w średnim wieku
i „u szczytu sławy”, jak inne
siostry szorowała podłogi i myła
ropiejące ciała.
Swoje siostry mierzyła własną miarą
- była wymagającą, ale kochającą
matką. Potrafiła zganić młode
siostry, pisząc: „W wielu naszych
wspólnotach powodujecie, moje
siostry, wiele zmartwień i bólu.
Gdybyście były w domu czy w świecie,
nie śmiałybyście postępować w ten
sposób. Byłybyście ostrożne z obawy,
że stracicie pracę albo - gdybyście
miały nadzieję na zamążpójście - że
nikt nie zechce się z wami ożenić.
Ledwie złożyłyście śluby, a już
zwróciłyście uwagę na swoje zdrowie:
»Nie mogę jeść«, »Nie mogę
pracować«, »Nie mogę chodzić«, »Boli
mnie w krzyżu« - oto najczęstsze
dolegliwości naszych młodych sióstr.
Niektóre z was robią tak niewiele,
że gdyby miały otrzymać zapłatę, nie
zarobiłyby nic. A ślubujecie
bezinteresowną służbę, pełnioną
całym sercem” (cyt. za Kathryn
Spink, „Matka Teresa. Autoryzowana
biografia”.)
Zgromadzenie miało coraz więcej
powołań, ale też sporo rezygnowało -
młode kobiety nie wytrzymywały
surowych warunków życia i pracy. Z
czasem Matka Teresa złagodziła
niektóre punkty reguły, na przykład
pozwoliła, by siostry, gdy będą w
gościnie, mogły przyjąć większy
poczęstunek niż tylko kubek wody.
Bardzo dbała o kontakt z każdym
domem na świecie: kiedyś poprosiła
rząd Indii, by mogła odpracowywać
koszty podróży lotniczych w ramach
obowiązków stewardesy i w ten sposób
odwiedzać siostry bez wydawania
pieniędzy przeznaczonych na pomoc
ubogim.
O jej poczuciu humoru i
autodystansie świadczą słowa
wypowiedziane do jednego ze sławnych
piosenkarzy, z którym spotkała się
podczas konferencji, mającej pomóc
głodującej Etiopii: „Nie potrafię
robić tego, co pan robi, a pan nie
umie robić tego, co robię ja. Dopóki
jednak będzie to dla nas jasne, Bóg
będzie miał nas w swojej opiece”.
Przesłanie dla Polski - przesłanie
dla świata
-
Zgromadzenie z Indii szybko
rozprzestrzeniało się po świecie -
zaproszenia przychodziły zarówno z
ubogich krajów Afryki, jak i
bogatych rejonów Europy czy Ameryki
Północnej. Wreszcie - na początku
lat 80. - przyszło z Polski. Na
bilet dla Matki złożyli się
uczestnicy ruchu Solidarności z
Ubogimi Trzeciego Świata - Maitri,
ale zaproszenie wystosowali najwyżsi
dostojnicy Kościoła. Matka Teresa po
przyjeździe zatrzymała się w jednym
z zakonów, ale mówiąc oględnie,
marmurowe posadzki nie pasowały do
jej stylu życia. Przeniosła się więc
do Sióstr Franciszkanek Służebnic
Krzyża na Stare Miasto. Siostry
pomogły jej znaleźć pierwszy dom dla
misjonarek miłości (w Zaborowie pod
Warszawą). Matka przyjeżdżała potem
kilkakrotnie do Polski, otwierając
kolejne domy i spotykając się z
wiernymi. Lubiła rozdawać Cudowne
Medaliki. Sama, gdy upatrzyła jakiś
budynek na dom dla sióstr, po prostu
wrzucała „za płot” medalik, a potem
sprawy „jakoś się układały”.
-
W 1996 r., gdy w polskim Sejmie
ważyły się losy tzw. ustawy
antyaborcyjnej, Matka Teresa w
dramatycznym apelu skierowanym do
Polaków prosiła: „Moi drodzy Bracia
i Siostry w Polsce! Jak wiecie,
jestem w szpitalu - ale słysząc o
zmianach prawa, jakie są rozważane w
Polsce - czuję, że Bóg chce, abym
zwróciła się do Was w imieniu nie
narodzonych dzieci. Życie jest
najpiękniejszym darem Boga. On
stworzył nas do wielkich rzeczy -
aby kochać i być kochanym. Bóg daje
nam czas na ziemi, abyśmy poznali
Jego Miłość, abyśmy doświadczyli
Jego Miłości do głębi naszego
istnienia. Abyśmy Go kochali, byśmy
kochali naszych braci i siostry.
Życie jest darem Boga. Darem, którym
tylko Bóg może obdarzać. I Bóg w
swojej pokorze dał mężczyźnie i
kobiecie zdolność współpracy z Nim w
przekazywaniu życia. Jakikolwiek był
Jego zamiar, nie wolno nam niszczyć
ani ingerować w ten piękny Boży dar.
Dlaczego dzisiaj ludzie boją się
małego dziecka? Ponieważ chcą mieć
łatwiejsze, bardziej komfortowe,
wygodniejsze życie? Więcej wolności?
Bać się należy jedynie łamania
Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej
nieskończonej i czułej miłości
pragnie tylko naszego dobra, naszego
szczęścia, naszej miłości. (...) Z
całych sił starajmy się utrzymać
jedność polskich rodzin. Wnośmy
prawdziwy pokój w naszą rodzinę,
otoczenie, miasto, kraj, w świat.
Zaczynajmy od pełnego miłości
pokochania małego dziecka już w
łonie matki. Jak już wielokrotnie
mówiłam w wielu miejscach, tym, co
najbardziej niszczy pokój we
współczesnym świecie, jest aborcja -
ponieważ jeżeli matka może zabić
własne dziecko, co może powstrzymać
ciebie i mnie od zabijania się
nawzajem? Najbezpieczniejszym
miejscem na świecie powinno być łono
matki, gdzie dziecko jest najsłabsze
i najbardziej bezradne”.
-
Dla
wielu środowisk te słowa to duchowy testament Matki Teresy,
który pozostawiła Polakom. Ale
przecież z takimi samymi apelami
zwracała się do całego świata. W
swoim pierwszym wielkim przemówieniu
podczas wręczenia Pokojowej Nagrody
Nobla w 1979 r. mówiła królom,
prezydentom, politykom: „Dziś
największym zagrożeniem dla pokoju
jest aborcja, ponieważ to wojna
bezpośrednia, to zabójstwo, mord
dokonany rękami matki”.
-
Przez
całe życie Matka Teresa powtarzała
swój apel: „Zwracam się do kobiet,
które chciałyby przerwać ciążę, by
wydały na świat swoje dziecko i dały
je mnie”.
-
Na pytanie, skąd bierze się
na świecie tyle nienawiści,
prowadzącej do wojen i
starć, Matka Teresa
odpowiadała: „Ludzie
zapomnieli, że zostali
stworzeni, by się miłować,
zapomnieli się modlić.
Najgorszą katastrofą nie
jest dla człowieka wojna czy
trzęsienie ziemi, a życie
bez Boga. Skoro Boga nie ma,
to wszystko jest dozwolone”.
-
Zgromadzenie Sióstr Misjonarek
Miłości ma obecnie ponad 560 domów w
130 krajach, w których pracuje
prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska
zgromadzenia liczy 500 członków w 20
krajach. Siostry i bracia prowadzą
umieralnie, schroniska dla
bezdomnych i prostytutek, opiekują
się chorymi na trąd i AIDS. Liczba
placówek w bogatych krajach Europy i
Ameryki dorównuje liczbie domów w
krajach tzw. trzeciego świata. W
Polsce siostry są od 1983 r.: w
Zaborowie k. Warszawy prowadzą
nowicjat, w Warszawie (opiekują się
m.in. chorymi na AIDS), Chorzowie,
Szczecinie.
Dziękujemy Indiom!
- -
Beatyfikacja Matki Teresy jest
wydarzeniem oczekiwanym przez
miliony ludzi w wielu krajach,
oczywiście również w Indiach. Jednak
zdarzają się zarzuty ze strony
tamtejszej inteligencji, że
beatyfikacja Matki Teresy i
nominacja ojca Mariana Żelazka do
Nagrody Nobla upowszechniają i
utrwalają w świecie obraz Indii jako
kraju nędzy i beznadziei.
-
-
Kiedy 28 lat temu stałem przed
Nirmal Hriday - Domem Miłosierdzia
dla Umierających w Kalkucie -
dziwiłem się, że siostry misjonarki
wpuszczono do pomieszczeń
integralnie związanych ze świątynią
bogini Kali. Pierwotnie przeznaczone
one były na odpoczynek dla pobożnych
pielgrzymów, ale hinduiści oddali je
katolickiej zakonnicy. I to nie
dlatego, że zrezygnowali ze swojej
wiary i świątyni. Obserwowałem, jak
na dziedzińcu świątynnym składano
ofiarę za ofiarą i jak dzieci w
drodze do szkoły nawiedzały pobożnie
to święte dla siebie miejsce.
Próbowałem sobie bezskutecznie
wyobrazić sytuację odwrotną, część
katolickiego klasztoru oddanego
jakimś dobrym ludziom o poglądach
odległych od naszych, którzy
chcieliby robić coś dobrego.
Wielokrotnie mogłem się przekonać,
że Hindusi potrafili rozszyfrować
dobre intencje Matki Teresy i
odpowiedzieć tym samym językiem.
Kiedy w 1978 roku przedstawiciele
naszego ruchu odwiedzili
komunistycznego premiera Bengalu
Zachodniego, Jyoti Basu, usłyszeli
od niego: „Jej oddanie, współczucie
i miłość dla ludzi zgnębionych przez
życie zjednały jej podziw i
szacunek, a jej praca stała się
natchnieniem dla tysięcy w Indiach i
za granicą”.
-
- Czy w Indiach chrześcijaństwo
kojarzy się z Matką Teresą?
-
- Nie
mam złudzeń co do tego, że hinduiści
nie rozumieją chrześcijaństwa, tak
jak byśmy sobie tego życzyli. Po
okresie okupacji Indii przez
chrześcijan trzeba będzie wielu
pokoleń, żeby naprawić złe stulecia.
Pierwszego kroku podobno dokonali
jezuici, którzy pokazali, że
chrześcijaństwo można kojarzyć z
dobrym szkolnictwem. Matka Teresa
natomiast, jak zauważył jeden z
bliskich jej kapłanów, pokazała
Indiom, że z chrześcijaństwem może
kojarzyć się również miłosierdzie.
Symbolicznie jej następczyni nosi
hinduskie imię - Nirmala, czyli
Miłosierna. Pierwszymi misjonarkami
miłości zostawały hinduskie
dziewczęta z bogatych, dobrych
domów, które zdecydowały się pójść
drogą Matki Teresy. Zrobiły to,
kiedy była jeszcze nieznaną, samotną
zakonnicą. Wśród pierwszych
misjonarek miłości w Polsce też były
Hinduski - siostry Mala i Placyda.
Przyjechały z Indii do Polski, żeby
nam przypomnieć smak słowa
miłosierdzie - „nirmal”.
- Na
jaki grunt padało ziarno miłości
rzucane przez Matkę Teresę w
Indiach?
-
-
Matka Teresa stawiała wielokrotnie
za wzór piękne postaci codziennego
indyjskiego życia. Niektóre
opisywane przez nią sytuacje miały
siłę porównywalną z przypowieściami
Jezusa. Opowiadała, jak przyniosła
miskę ryżu do wielodzietnej rodziny
hinduskiej, która od wielu dni
cierpiała głód. Matka rodziny
podzieliła ryż na pół i wyszła.
Okazało się, że zaniosła ten ryż do
wielodzietnej sąsiadki, muzułmanki,
której dzieci też od dawna nic nie
jadły. Matka Teresa nie poszła
jednak po następną miskę ryżu,
tylko, jak mówi, tego wieczoru
pozostała z nimi. Dlaczego? Dla mnie
odpowiedź jest jasna: została, żeby
delektować się miłością tych ludzi.
Spotkała ludzi, którzy rozumieli
smak miłości. Wokół tej miski ryżu
odprawiło się piękne ekumeniczne
nabożeństwo, które zgromadziło w
harmonii miłosierdzia
przedstawicieli trzech różnych
religii.
- Jak określiłby Pan związek Matki
Teresy z Indiami?
-
-
Tajemnicą miłości jest brak
stawiania jakichkolwiek warunków
przy jednoczesnym oczekiwaniu na
wzajemność. Matka Teresa pragnęła
tej wzajemności i nikt nie może
powiedzieć, że jej miłość do
Hindusów nie została przez nich
odwzajemniona. Myślę, że Hindusi
żegnali Matkę z takimi honorami i
uczuciem nie ze względu na dolary,
które do nich wpłynęły, tylko za to,
że potrafiła okazać im szacunek i
miłość. Matka Teresa nie była
działaczem ekonomicznym ani nawet
społecznym. Ona funkcjonowała w
sferze ducha i przypominała wartość
każdego życia i relacji między
ludźmi. Miłość pozostaje ważna tak
samo w biedzie, jak w dobrobycie.
Być może niezwykłe życie Matki
Teresy mogło rozegrać się w każdym
innym kraju. Rozegrało się jednak w
Indiach, dlatego dziękujemy Indiom.
Za Darjeeling, gdzie zrodziło się
niezwykłe powołanie Matki Teresy. Za
Nirmal Hriday i za inne domy
ofiarowane na jej dzieła. Dziękujemy
za wszystkich ludzi Indii, którzy na
setki sposobów odpowiadali ze
zrozumieniem i pomnażali ten wyraźny
znak Bożej miłości, jakim była
Matka.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
-
Maitri - Ruch Solidarności z Ubogimi
Trzeciego Świata powstał w Polsce w
1976 r. jako owoc spotkania jego
założyciela z pracą Sióstr
Misjonarek Miłości w Kalkucie. Słowo
„maitri” w sanskrycie, języku
starożytnych Indii, znaczy
„przyjaźń”. Charyzmatem ruchu jest
praktyczna miłość do ludzi
najbiedniejszych z biednych na całym
świecie. Ruch działa w ok. 20
grupach w całym kraju, jest
członkiem Ogólnopolskiej Rady Ruchów
Katolickich. Najważniejsze akcje
ruchu to m.in. „Adopcja serca” -
pomoc w formie indywidualnego
patronatu dla głodujących sierot w
Afryce, „Nobel dla o. Żelazka” -
wspieranie kandydatury polskiego
misjonarza do Pokojowej Nagrody
Nobla, kampania przeciw długom
Trzeciego Świata.
-
Kalendarium życia Matki Teresy
-
26 sierpnia 1910 r. w Skopje
(dzisiejsza Macedonia)
przychodzi na świat Agnes Gonxha
- trzecie dziecko Albańczyków
Drany i Nikoli Bojaxhiu;
następnego dnia zostaje
ochrzczona i właśnie datę chrztu
Matka Teresa podaje później jako
dzień urodzin.
-
12 października 1928 r. wstępuje
do zgromadzenia sióstr loretanek
w Rathfarnham k. Dublina w
Irlandii.
-
1
grudnia 1928 r. odpływa do
Indii, następnie rozpoczyna
formację w zakonie oraz pracę
nauczycielki w szkołach
prowadzonych przez loretanki.
-
25 maja 1931 r. składa śluby,
przyjmując imię zakonne Maria
Teresa od Dzieciątka Jezus.
-
10 września 1946 r. w pociągu do
Darjeeling otrzymuje od Boga
wezwanie do służby
najbiedniejszym z biednych;
dzień ten obchodzony jest przez
misjonarki miłości jako „Dzień
Natchnienia”.
-
W
styczniu 1947 r. zwraca się do
arcybiskupa Kalkuty z prośbą o
zgodę na opuszczenie
zgromadzenia loretanek i służbę
biednym w slumsach.
-
12 kwietnia 1948 r. do jej
prośby przychyla się Stolica
Apostolska.
-
W
grudniu 1948 r. po raz pierwszy
idzie do Motijhil - dzielnicy
slumsów.
-
W
1948 r. otrzymuje obywatelstwo
Indii.
-
28 lutego 1949 r. adaptuje na
klasztor pomieszczenia przy
Creek Lane w Kalkucie:
towarzyszy jej kilka dziewcząt
spośród dawnych uczennic, które
chcą poświęcić się pracy ubogim.
-
7
października 1950 r. Stolica
Apostolska ogłasza dekret
erygujący nowe stowarzyszenie
znane później jako misjonarki
miłości. 11 dziewcząt rozpoczyna
formację w postulacie.
-
12 kwietnia 1953 r. pierwsza
grupa sióstr składa śluby
zakonne w katedrze w Kalkucie,
Matka Teresa składa śluby
wieczyste.
-
2
maja 1965 r. zgromadzenie
zostaje oficjalnie ustanowione
jako zgromadzenie na prawie
papieskim, co pozwala na
zakładanie placówek w całych
Indiach i poza ich granicami.
-
W
lipcu 1965 r. w Cocorote w
Wenezueli Matka Teresa otwiera
pierwszy zagraniczny dom
misjonarek, a w 1968 r. także w
Rzymie, Tanzanii i Australii.
-
26 marca 1969 r. Paweł VI
zatwierdza konstytucję
Międzynarodowego Stowarzyszenia
Współpracowników Matki Teresy -
w latach 90. stowarzyszenie
będzie liczyło kilkaset tysięcy
członków na całym świecie.
-
W
1969 r. brytyjski dziennikarz
Malcolm Muggeridge realizuje
film dokumentalny o Matce
Teresie pt. „Coś pięknego dla
Boga”. Film, a potem książka o
tym samym tytule rozsławiają
działalność Matki Teresy na cały
świat.
-
W
1976 r. w Nowym Jorku swoją
placówkę otwiera kontemplacyjna
gałąź misjonarek miłości -
początkowa zwana siostrami
Słowa.
-
W
1977 r. z inspiracji Matki
Teresy powstają zgromadzenia
męskie misjonarzy miłości
(początkowo jako bracia Słowa) -
gałąź czynna i kontemplacyjna.
-
10 grudnia 1979 r. Matka Teresa
otrzymuje Pokojową Nagrodę
Nobla. Za swoją działalność
odznaczona zostanie ponad 20
ważnymi międzynarodowymi
nagrodami, m. in.: Klejnotem
Indii, medalem Kongresu USA oraz
honorowym obywatelstwem USA
(była trzecią osobą w historii,
która otrzymała to wyróżnienie),
Honorowym Orderem Zasługi
przyznanym przez królową
Elżbietę II, doktoratem honoris
causa Uniwersytetu w Cambridge i
Międzynarodową Nagrodą
Leninowską, przyznaną w ZSRR za
„utrwalanie pokoju między
narodami”.
-
W
1980 r. Zgromadzenie Sióstr
Misjonarek Miłości ma już 158
placówek na całym świecie i 1187
sióstr, które złożyły śluby; 30
marca tego roku Matka Teresa
otwiera dom w Berlinie Wschodnim
w NRD.
-
W
1983 r. po raz pierwszy
przyjeżdża do Polski, by
otworzyć dom w Zaborowie pod
Warszawą.
-
W
1984 r. powstaje Zgromadzenie
Kapłańskie Ojców Misjonarzy
Miłości (zwane na początku
bractwem Corpus Christi).
-
22 maja 1988 r. otwiera placówkę
sióstr na terenie Watykanu.
-
22 grudnia 1988 misjonarki
miłości rozpoczynają działalność
w Moskwie.
-
11 kwietnia 1990 r. Papież Jan
Paweł II przyjmuje rezygnację
Matki Teresy (z powodów
zdrowotnych) ze stanowiska
przełożonej generalnej
misjonarek miłości, mimo to
zostaje ona wybrana na kolejną
kadencję.
-
W
styczniu 1997 r. Matka Teresa
ustępuje ze stanowiska
przełożonej generalnej; 13 marca
na to stanowisko zostaje wybrana
s. Nirmala - dotychczasowa
przełożona kontemplacyjnej
gałęzi zakonu.
-
5
września 1997 r. Matka Teresa
umiera w Kalkucie.
-
26 czerwca 1999 r. rozpoczyna
się proces beatyfikacyjny
założycielki misjonarek miłości.
Zdarzyło się naprawdę
W
Prem Dan, co znaczy „Dar Miłości”,
posiadłości ofiarowanej Misjonarkom
Miłości, w której mieszkało kilkuset
ubogich ludzi, pracował pewien
kierowca znany z szybkiej i
niebezpiecznej jazdy. Pewnego
wieczoru wiózł Matkę Teresę do Domu
Generalnego. Jechał wyjątkowo
szybko. W pewnym momencie Matka
Teresa powiedziała do niego
łagodnie: „Wiesz, ja wcale nie boję
się spotkać z moim Stwórcą, ale
zapamiętaj sobie, że jest tylko
jedna Matka Teresa”.
Gdy siostry po raz pierwszy miały
wyjechać poza Indie - do Wenezueli,
niektóre z niepokojem pytały: „Jak
damy sobie radę w nowym kraju bez
znajomości języka i obyczajów?”.
Matka powiedziała im: „Nie bójcie
się, małej wiary, mówicie przecież
językiem zrozumiałym dla wszystkich
ludzi, językiem miłosierdzia”. Na
pytanie: „Co zabrać ze sobą do
nowego kraju?” - odpowiadała: „Serce
i ręce”.
W czasie pewnej podróży samolotem
pomiędzy Panamą i Waszyngtonem,
gdzie miała się spotkać z
prezydentem Reaganem, nagle wstała i
poszła do toalety. Była
najważniejszą osobistością na
pokładzie, więc wszyscy ją
obserwowali. Po kilku minutach
wyszła i przeszła do drugiej
toalety. Za chwilę poszła do toalet
środkowych, a następnie do tych w
tyle samolotu. Gdy w końcu wróciła,
kilka osób popychało siostrę
siedzącą obok, aby zapytała, co tam
robiła. „Co robiłam? Egzorcyzmy” -
odparła . Okazało się, że Matka
wyczyściła wszystkie toalety jumbo
jeta. Takie było jej przygotowanie
do spotkania z prezydentem.
Na przejściu granicznym w Gazie
(Palestyna) żołnierz zapytał, czy ma
przy sobie jakąś broń.
Odpowiedziała: „Oczywiście, mam przy
sobie mój modlitewnik”.
Ktoś zapytał Matkę Teresę: „Co Matka
zrobi, kiedy przestanie być
Przełożoną Generalną?”.
Odpowiedziała: „Jestem doskonała w
czyszczeniu toalet i ścieków”.
Później uzupełniła: „Nie jest ważne,
co robimy, ale ile miłości wkładamy
w swoją pracę. Jeśli należę do
Chrystusa i w tym momencie oczekuje
On ode mnie czyszczenia toalet,
zaopiekowania się cierpiącym na trąd
czy też rozmowy z prezydentem Stanów
Zjednoczonych - to wszystko jedno,
ponieważ jestem tym, kim Bóg chce,
bym była i robię to, co On chce.
Należę do niego”.
Matka Teresa opowiadała, że kiedyś,
jeszcze na początku jej pracy z
ubogimi, zachorowała i w wysokiej
gorączce zaczęła majaczyć. Wydawało
się jej, że stanęła przed św.
Piotrem, który powiedział do niej:
„Wracaj. W Niebie nie ma slumsów!”.
Matkę Teresę bardzo to rozgniewało i
odpowiedziała: „Bardzo dobrze! W
takim razie napełnię Niebo biedakami
i będziecie tu mieć slumsy. A wtedy
będziecie musieli mnie przyjąć”.
Spotkaliśmy
świętą
Naszej podróży
do Kalkuty wszędzie towarzyszył
tłum, bieda i brud. Zatłoczone
pociągi, perony pełne żebraków,
podróżnych i handlarzy sprawiały
wrażenie jakby tutaj człowiek się
nie Uczył, jakby liczył się tylko
tłum. Przerażająca nędza znieczula i
przyzwyczaja do widoku cierpiących,
głodujących, kalekich.
Kalkuta jest pod tym względem
szczególna. Na chodnikach
najbogatszej z ulic, gdzie hałas
trąbiących samochodów i ruch nie da
się porównać z żadną z europejskich
ulic, śpią całe rodziny. Przechodnie
lawirują pomiędzy śpiącymi lub ich
po prostu przekraczają. Pod
namiotami z folii mieszkają dzieci,
dorośli i starcy...
Kalkuta jest miastem poświęconym
bogini zemsty - Kali. Dziś, tuż za
ścianą Domu Czystego Serca, tzw.
umieralni, znajduje się świątynia
Kali, gdzie codziennie w ofierze
składane są kozy, którym kapłan
obcina głowy. Jeszcze w XIX wieku w
Indiach istniała sekta, która
uważała, że najlepszym sposobem
oddawania czci Kali, jest
podrzynanie ludziom gardeł...
W
taki świat weszła Matka Teresy.
Mówiła o sobie, że jest hinduską.
Pokochała tych ludzi i poświęciła im
całe swoje życie.
Przyjechaliśmy do Kalkuty w 1997 r.
Były to ostatnie dni życia Matki
Teresy, chociaż nic nie wskazywało
na jej rychłą śmierć. W trakcie
pobytu pisaliśmy na gorąco
pamiętnik, w którym spisaliśmy m.in.
nasze wrażenia ze spotkania z Matką.
„Dziwne
i jednocześnie głęboko poruszające
jest spotkać żywego Świętego.
Wydawało się, że Matka Teresa
powinna być drobna, krucha,
prześwitująca i nieziemska. Bardziej
z tamtego niż z tego świata. A
tymczasem jest dość dobrze
odżywiona, niegruba, duża staruszka,
żelazna staruszka. Pomimo że nie
jest już przełożoną nadal rządzi.
Wyznacza czas skupienia, kończąc
ciszę energicznym uderzeniem w
poręcz fotela, rozpoczyna modlitwy,
pierwsza otrzymuje Komunię Św.
Przełożonej Siostry Nirmali nie
widać.
Zawsze odjeżdżając po Mszy św.
hinduskim gestem złożonych dłoni
pozdrawia wolontariuszy i gości w
kaplicy. Promieniuje swoją osobą na
wszystkich i wszystko, jednocześnie
widać w Niej silną wolę,
samozaparcie, charakter. Czyli
świętość to nie świątobliwość.
Święty może być cholerykiem,
człowiekiem trudnym, ale musi być
człowiekiem o niebywałej
samodyscyplinie, z żelazną
konsekwencją wypełniać zamysł Boży.
Względem siebie musi być bezlitosnym
dyktatorem, trochę bezdusznym i
niepozostawiającym żadnej furtki dla
własnych chęci, własnych planów. To
jest to zaparcie się samego siebie i
powtórne narodzenie się w
Chrystusie.” Święty to nie fanatyk,
który realizuje własne zamysły
względem innych i siebie. Święty
nigdy nie będzie narzucał czegoś
innym, którzy tego nie chcą, tego
surowego, drakońskiego reżimu, który
stosuje względem siebie.
„Matka
Teresa traktuje wszystkich jednakowo
oferując wszystko co ma dane od
Boga. Nawraca własnym przykładem.
Nie intelektualizuje, tylko wypełnia
najprostsze i najtrudniejsze
przykazanie - miłuj Pana Boga swego
całym sercem swoim i całą duszą, a
bliźniego swego jak siebie samego.
Może dlatego, pomimo jednej z
najsurowszych reguł i najcięższej
pracy w brudzie, smrodzie, wilgoci,
jest tak wiele powołań do tego
zgromadzenia, podczas gdy Kościół
przechodzi jeden z najtrudniejszych
okresów w swojej historii.
Cały
czas nurtuje mnie pytanie: co
będzie, gdy Matka Teresa odejdzie.
Czy siostra Nirmala będzie
potrafiła, czy podoła tak trudnemu
zadaniu? Czy bez tego słońca,
huraganu, żywiołu świętości siostry
nadal będą miały dość siły i
samozaparcia?
Siostry mówiły, że to Bóg przez nie
działa, a one są jedynie narzędziami
w Jego rękach, furtkami przez które
wylewa się Jego łaska na świat.
Jeżeli przyjmiemy takie porównanie,
to Matka Teresa jest jakąś ogromną
bramą, przez którą wali rzeka łaski.
Podobna jest do żywiołu. Jeżeli tak
Bóg może promieniować przez
człowieka, to faktycznie chyba
niemożliwe jest przeżycie spotkania
z Nim twarzą w twarz. Teraz trochę
bardziej zrozumiała jest reakcja
Hioba, kiedy po spotkaniu Boga
przestaje wytaczać kolejne argumenty
i milknie. Jasne staje się, dlaczego
Bóg objawiał się pod różnymi
postaciami, a nie we własnej
Osobie.”
Będąc
lekarzami zostaliśmy skierowani do
pracy w The House of Sick and Dying.
Jest to pierwszy dom w starej
świątyni Kali, a właściwie w domu
pielgrzyma. Tam właśnie Matka Teresa
rozpoczęła swoją działalność. O 5.00
pobudka, 5.30 wyjście z domu na 6.00
na Mszę Św. do Mothers House. Zawsze
obecna jest Matka Teresa na wózku.
Kaplica bez wiatraków (podstawowy
sprzęt w klimacie tropikalnym),
kamienna podłoga, na którą czasem
wykłada się materiał. Do kaplicy
wchodzi się bez butów. Siostry i
wolontariusze przez większość
modlitw albo klęczą, albo stoją,
czasem siedzą. „Po Mszy Św. o 6.45
wszyscy schodzimy na śniadanie,
czyli herbatę z mlekiem (b. słodką),
suchy chleb (bądź okraszony olejem)
i banany. Potem idziemy do pracy.
Stara
świątynia Kali, bogini śmierci i
wojny, zaraz obok nowa, targ, zwykły
brud i smród. Bez oznakowań, tylko
mało widoczna figurka Maryi i krzyż.
Wejście na rogu. Kamienne podłogi.
Wchodzi się do sali męskiej, 40
łóżek, ta sama liczba na sali
żeńskiej. Bardziej chorzy leżą na
podłodze, łóżka pokryte ceratą.
Zdrowsi, na podwyższeniu, mają
normalne prześcieradła. Pomiędzy
salami podwyższenie, na którym stoją
szafy z lekami i stoi służący w
niedzielę za ołtarz. Obok następna
sala -pralnia i kuchnia w jednym. Na
początek modlitwa, później trzeba
roznieść śniadanie na aluminiowych
talerzach. Zwykle jajko, banan i
dmuchany ryż. Chorzy jedzą rękoma,
kubek wody do picia i później do
umycia ręki. Niektórzy są karmieni.
Potem mycie naczyń popiołem z
proszkiem, oczywiście w zimnej
wodzie, i płukanie (w kamiennym
zlewie w podłodze, napełnionym
wodą). Następnie mycie, pranie
wszystkiego, oczywiście nogami -
chodząc po rzeczach w podobnych
zlewach w podłodze - i wyżymanie,
rozwieszanie na piętrze. W tym
czasie ktoś inny myje dokładnie
łóżka. Potem opatrunki, rany na
nogach - widać ścięgna, powięzi,
kości, kłęby robaków, które ciężko
oderwać, bo wżerają się w ciało
gdzieś głęboko pod skórą.”
Tak
mniej więcej wyglądała nasza praca.
Na początku byliśmy dość
sfrustrowani, chyba nawet bardziej
niż inni. Chcieliśmy zaraz leczyć
wszystkich chorych, a siostra
Dolores - przełożona hospicjum już
na początku powiedziała: „To nie
jest szpital, to jest dom. My tu nie
diagnozujemy pacjentów, my im
pomagamy.” Podchodziły do tego z
pewnym dystansem i spokojem.
Wynikało to zapewne z faktu, że my
przyjeżdżamy ze świata, gdzie
możliwa i niezbędna jest
diagnostyka, podczas gdy siostry
takiej możliwości nie mają.
Spędzając całe życie wśród tych
chorych muszą zachowywać pewien
dystans, dla własnego zdrowia
psychicznego. Po jakimś czasie coraz
bardziej widzieliśmy, że ten rytm
pracy, zwyczaje, mają sens i że
inaczej się nie da. Bardzo łatwo
jest powiedzieć, że to czy tamto
mogłoby być zrobione lepiej,
szybciej, sprawniej. Tylko trudno to
wykonać, trzeba oddać sprawiedliwość
siostrom, bo nie reformatorzy
pracują z tymi ludźmi, tylko one. I
robią co mogą.
Odwiedziliśmy również leprozorium
położone pod Kalkutą, prowadzone
przez braci Misjonarzy Miłości.
Braci jest kilkuset na świecie,
tutaj tylko ośmiu. Noszą cywilne
ubrania i na koszuli przypięty krzyż
- taki jak siostry. Obowiązuje ich
trochę „łagodniejsza” reguła, np.
mogą odwiedzać rodzinę co 5, a nie
co 10 lat! Leprozorium zbudowane
przez trędowatych jest schludne,
funkcjonalne i całkiem przytulne,
niepodobne do umieralni. Trędowaci
wyglądają dość normalnie, czasem
brakuje im ręki lub nogi, czasem
widać obandażowaną stopę,
zniekształconą dłoń. Jest tu kilka
sal opatrunkowych, sala operacyjna,
gdzie operują miejscowi lekarze, po
pracy w nocy lub wcześnie rano.
Właśnie w leprozorium robione są
sari, w które ubierają się Siostry.
Chorzy produkują też buty, torby,
plecaki, protezy, które potem
próbują sprzedawać. Niektórzy
mieszkają z rodzinami w małych
chatach i uprawiają ziemię. Wydaje
się, że ci ludzie znaleźli tutaj
swój dom.
W
Kalkucie pracowaliśmy ponad trzy
tygodnie i przed powrotem do Polski
pojechaliśmy odpocząć do Darjeling —
dawnego kurortu angielskiego znanego
z plantacji herbaty. Mieliśmy
dokładnie wyliczone dni i pieniądze,
kupione bilety na powrotny pociąg do
Kalkuty i na samolot do Polski. W
Darjeling odetchnęliśmy świeżym,
górskim powietrzem. Gdy nadszedł
niechciany dzień powrotu,
zjechaliśmy kilkanaście kilometrów
do miasta, skąd odchodził pociąg.
Należy tu wyjaśnić, że na wagonach
pociągów ekspresowych (jadących ok.
50 km/h) wywieszane są listy imienne
pasażerów: ich imiona, nazwiska,
płeć i wiek (?!). Na stacji,
zmęczeni upałem (górskie powietrze
pozostało ponad kilometr wyżej)
szukamy swoich nazwisk na wywieszce
i oczywiście ich nie znajdujemy.
Gotowi kłócić się z bałaganiarskim
personelem, biegniemy do konduktora,
który spokojnie wyjaśnia nam, że
przyjechaliśmy o dzień za wcześnie i
że nasze bilety są na jutro!!!
Najgorsze, że ma rację. Mając ten
jeden dzień, jedziemy z powrotem do
Kalkuty. Dzięki sprzedanym
przewodnikom po Pakistanie starcza
nam na opłacenie piętrowego łóżka w
wieloosobowej sali w hotelu Armii
Zbawienia.
Najdziwniejsze w tej przygodzie jest
to, że nasza niezrozumiała pomyłka
pozwoliła nam uczestniczyć w
adoracji w środę wieczorem i spotkać
jeszcze raz Matkę Teresę, otrzymać
od Niej błogosławieństwo. W czwartek
wylecieliśmy do Polski. W sobotę
dowiedzieliśmy się, że Matka Teresa
zmarła...
Adwokaci diabła
Szokująca
prawda o Matce Teresie – tak jeden z
wielkich internetowych portali
reklamował artykuł „Zła święta”,
który ukazał się w „Przekroju”.
Autor twierdzi w nim, że życie bł.
Matki Teresy „pełne jest zagadek
dalekich od świętości”.
Dobro
jest dobrem, a zło złem? To chyba
jasne. Ale nie dla wszystkich.
Prawdą jest, że życie bywa
skomplikowane, a dobro ze złem się
przeplata. Czasem jednak powtarza
się historia Jezusa oskarżanego, że
pomaga ludziom mocą Belzebuba (Mt
12, 22–23). Tam gdzie pojawia się
wielkie dobro, pojawiają się i jego
krytycy, próbujący je umniejszyć,
ośmieszyć, a nawet ukazać jako zło.
Prawdziwi adwokaci diabła. Taką rolę
spełnia zamieszczony w „Przekroju”
artykuł Marcina Fabjańskiego.
W
tekście szokuje ogrom złej woli.
Autor twierdzi, że niektóre fakty z
życia Matki Teresy świadczą, że
wcale nie była tak święta,
szlachetna i dobra, jak ludziom się
wydawało. Wystarczy jednak
zastanowić się nad przytaczanymi
argumentami, żeby zobaczyć, że jego
oceny są głęboko niesprawiedliwe,
wynikające ze stereotypów myślenia o
świętości. Przy tym zupełnie nie do
pogodzenia ze świadectwami tych,
którzy Matkę Teresę znali.
Święta mało skuteczna
Założyciel Ruchu Światło–Życie, ks.
Franciszek Blachnicki, zauważył
kiedyś, że w dzisiejszych czasach
mocno zwraca się uwagę na wyczyn.
Liczą się ci, którzy zajmują
pierwsze miejsca. Ten typ myślenia
widać także u Marcina Fabjańskiego,
gdy przytacza opinię pewnej
niemieckiej pisarki zarzucającej
Matce Teresie, że są w Kalkucie
instytucje, które, jej zdaniem,
skuteczniej pomagają biednym.
Problem w tym, że świętość mierzy
się oddaniem Bogu, a nie
skutecznością działania. Święty nie
licytuje się z innymi, pytając
publicznie „kto zrobił więcej?”.
Nawet jeśli spojrzeć na
Błogosławioną przez pryzmat
skuteczności działania, trzeba
uczciwie stwierdzić, że zrobiła ona
więcej niż inni dla uświadomienia
bogatym, że trzeba dbać o biednych.
Stała się rzeczniczką ubogich w
świecie. Jej postawa wielu
inspirowała, a to bardzo dużo.
Jak
nieprzemyślane są tego rodzaju
zarzuty wobec Matki Teresy świadczy
historia, którą autor przytacza jako
przykład skandalicznego zachowania
Błogosławionej. Przy kasie
londyńskiego supermarketu Matka
Teresa z koszykiem wypełnionym
jedzeniem za 500 funtów nie ma czym
zapłacić. Krzyczy (według
Fabjańskiego wrzeszczy), że jedzenie
ma wspomóc dzieło Boga, tak długo,
aż jakiś bogaty człowiek płaci za
nią. To – jego zdaniem – argument za
brakiem świętości.
Co
robią „zwyczajni pomagający,” gdy
nie mają z czego wspomóc ubogich?
Bezradnie rozkładają ręce. Matka
Teresa zdobyła się na coś naprawdę
wielkiego: na upokorzenie, wytykanie
palcami i złośliwe zarzuty
nierozumiejących prawdziwej
wielkości oskarżycieli. Dla ubogich.
Czy to mało?
W
ogniu krytyki
-
Święci robią czasem rzeczy, które
zwykłym śmiertelnikom nie mieszczą
się w głowie. Matka Teresa
awanturująca się w londyńskim
sklepie to godna kontynuatorka św.
Ignacego z Antiochii, gotowego
drażnić lwy, jeśli te nie chciałyby
go na arenie pożreć, czy św.
Franciszka, który na oczach tłumu
zdjął ubranie i zwrócił je swojemu
skarżącemu się na niego biskupowi
ojcu. Ale takie zachowanie nie
mieści się „porządnym ludziom w
głowie”.
-
Według krytyków, a są nimi głównie
filmowiec o lewicowych poglądach,
zwolennik aborcji, była zakonnica –
misjonarka miłości i lekarz mający
obsesję na punkcie rzekomych oszustw
misjonarki z Kalkuty, Matka Teresa
nie mogła być świętą, gdyż była
fanatyczną przeciwniczką tego, co
„postępowy świat” uważa za miarę
postępowości: prawa do aborcji. Na
dowód fanatyzmu Błogosławionej autor
artykułu przytacza historię
gwałconych w 1971 r. w Bangladeszu
przez pakistańskich żołnierzy
kobiet, do których apelowała, aby
nie usuwały ciąż. Tak jakby zabicie
nienarodzonych dzieci mogło tym
kobietom w czymkolwiek pomóc. Nie
zauważa przy tym, że Matka Teresa
zawsze wielką wagę przywiązywała do
obrony praw najmłodszych.
-
Jak
pisze w swojej książce
„Błogosławiona Matka Teresa. Życie w
miłości” Elaine Murray Stone,
bogatym Amerykanom potrafiła
powiedzieć: „Jak to, ważniejsze są
dla was samochody, telewizory,
najnowsza moda? Dlaczego gotowi
jesteście niszczyć ludzkie życie
stworzone przez Boga na Jego obraz
dlatego tylko, by bardziej
rozkoszować się dobrami świata i
uwolnić się od odpowiedzialności,
jaką niesie ze sobą życie w
rodzinie?”. Nie były to tylko puste
słowa. Matka Teresa w Kalkucie
organizowała masowo porzucanym
dzieciom opiekę. A gdy w Bejrucie
jej sierociniec znalazł się podczas
walk pod ostrzałem, nie oglądając
się na bezradność miejscowych władz,
na własnych rękach, bez cienia
strachu, wynosiła je do karetek,
które wywoziły je w bezpieczniejsze
miejsce. Czy ktoś taki nie ma prawa
apelować o uszanowanie życia
nienarodzonych?
-
Niezrozumienie istoty świętości
wyraża się także w innym obrazku,
przytaczanym przez krytyków Matki
Teresy. Cierpiącemu staremu
człowiekowi Matka Teresa miała
powiedzieć: „Cierpisz, a to oznacza,
że Jezus cię całuje”, na co starzec
miał odwarknąć: „Powiedz swojemu
Jezusowi, żeby przestał mnie
całować”. Postawa Błogosławionej
byłaby niezrozumiała, gdyby była
lekarzem w świetnie wyposażonym
szpitalu. Jeśli jednak miejscem
zdarzenia był przytułek, dobre słowo
mogło być jedynym środkiem, którym
siostry dysponowały. Tego nie
zrozumie człowiek przyzwyczajony do
stosunkowo wysokiego standardu
opieki medycznej, spychający na
innych opiekę nad bliskim chorym.
Intencja Matki Teresy jest jasna
tylko dla tych, którzy przeżyli
bezradność wobec czyjegoś
cierpienia. Dlatego trudno się
dziwić, że jej krytyków nie
przekonuje nawet opinia prowadzących
proces beatyfikacyjny. Ona nie może
być świętą, a Watykan ma w jej
beatyfikacji jakiś tajemny interes –
sugeruje jeden z bohaterów artykułu
Fabjańskiego.
Skarby Matki Teresy
Stawiane Matce Teresie zarzuty, że w
jej przytułku chorym cieknie ślina z
ust, że ktoś skopuje z siebie
kołdrę, że karze się odejść tym,
którzy mają się już nieco lepiej, by
zrobić miejsce dla nowych, że w jej
domu starców pensjonariusze mają
puste oczy i nie chcą rozmawiać z
dziennikarzami, nie są warte
szerszego komentarza. Człowiek,
który jeszcze nie zauważył, że
niektóre choroby związane są z
przykrymi zapachami, że chory nie
zawsze panuje nad odruchami i że
istnieje coś takiego, jak starcze
otępienie, zapewne żyje w świecie, w
którym chorobę i starość chowa się
wstydliwie za bramami
wyspecjalizowanych ośrodków, a liczą
się młodość, sukces i pieniądze.
Te
ostatnie mają dla krytyków Matki
Teresy szczególne znaczenie. Bo
przecież wokół pieniędzy kręci się
świat. Uważają więc, że zebrane
datki Misjonarki Miłości
przeznaczają nie na biednych, ale na
cele „polityczne i religijne, takie
jak szkolenie misjonarzy i księży”.
Oburzają się, że dane o finansach
zgromadzenia nie są upubliczniane.
Oskarżają, że handlowała dziećmi,
oddając je do adopcji w krajach
zachodnich (nie zauważając przy tym,
że w Indiach trudno było znaleźć dla
tych dzieci rodziców). Domagają się,
by Matka Teresa oddała pieniądze
otrzymane od darczyńcy, który okazał
się finansowym oszustem. Tak jakby
gromadziła te środki w jakimś
skarbcu i nie przekazywała ich na
potrzeby biednych. Gdyby żyła,
mogłaby zrobić tylko to, co niegdyś
podobno zrobił św. Wawrzyniec: na
żądanie wydania skarbów Kościoła
pokazał biednych, ułomnych i
chromych. Ale już nie żyje. Zmarła –
wbrew temu, co napisano w
„Przekroju” – w swoim domu, wśród
sióstr, a nie podłączona do
najdroższej medycznej aparatury.
Spróbuj żyć jak ona
Ojciec Marian Żelazek, wiele lat
pracujący w Indiach wśród
trędowatych, wspominał w jednym z
wywiadów swoje spotkanie z Matką
Teresą. Stacja kolejowa, upał z
czterdzieści parę stopni. Zobaczył
grupę sióstr. Postanowił kupić im
coca-colę. Odmówiły. Bo na dworcu
było wielu biednych, którzy by jej
nie dostali. A Matka Teresa nie
chciała, by traktowano je lepiej niż
biednych. Ona i jej siostry – jak
napisała w swej książce „Teresa z
Kalkuty. Ołówek w ręku Boga” Franca
Zambonini – nie ograniczają się
jedynie do wspomagania ubogich, ale
żyją jak ubodzy i cierpią razem z
ubogimi.
–
To nie pomoc
charytatywna, od której są inne
instytucje. Matka Teresa i jej
siostry na całym świecie żyją z
najbiedniejszymi, co nie zawsze
rozumieją pracujący z nimi
wolontariusze – wspominają Anna i
Łukasz Szumowscy, lekarze z
Warszawy, którzy w ostatnich dniach
życia Matki Teresy pracowali w
umieralni, w pierwszym założonym
przez nią domu. Bo aby zrozumieć
ubogich, trzeba samemu poznać
ubóstwo. I pozostać pokorną
służebnicą Boga – jak mawiała Matka
Teresa. Ołówkiem, który Bóg może
wziąć do ręki, by pisać nim, aż
trzeba będzie wziąć następny. To dla
dzisiejszej mentalności chyba
najbardziej rewolucyjne, a przez to
najmniej rozumiane ze wskazań Matki
Teresy.
Anioł Ubogich
-
Jestem tylko narzędziem, ołówkiem,
który pisze to, co chce Bóg – mówiła
Matka Teresa z Kalkuty
Zakurzony pociąg stukał głośno, a
ona jechała wciśnięta między
biedaków, kaleków, ślepców i
trędowatych. Miała leczyć płuca
świeżym górskim powietrzem,
tymczasem wkoło roznosił się
cuchnący zapach brudu i potu. Nie
czuła jednak odrazy, choć ten
kontakt z cierpiącą ludzkością był
dla niej wstrząsem. – Wtedy poczułam
– mówiła po latach – że Bóg chce,
bym była z biednymi. Zanim dotarła
na miejsce, wiedziała już, że ma
opuścić klasztor i wyjść na ulice
Kalkuty, by żyć pośród najuboższych
z ubogich.
Lekcje w stajni
Matka
Teresa niechętnie opowiadała później
o tamtym doświadczeniu w drodze do
Darjeeling. Nazywała je jednak
„powołaniem w powołaniu”. Bo
pragnienie, by zostać zakonnicą,
poczuła 24 lata wcześniej, jako
12-letnia dziewczynka. Urodziła się
w 1910 roku w macedońskim Skopje, w
rodzinie albańskiej. Naprawdę
nazywała się Agnes Gonxha Bojaxhiu.
Imię Marii Teresy od Małego Jezusa
przyjęła w wieku 18 lat, kiedy to
wstąpiła do zakonu sióstr loretanek
w Irlandii.
W
Indiach odbywała swój nowicjat. Myśl
o tym, by pracować wśród biednych
pojawiła się w jej głowie jeszcze w
dzieciństwie, jednak na jej
realizację musiała długo czekać.
Najpierw przez kilkanaście lat
uczyła geografii dziewczęta z
bogatych domów, a nawet była
dyrektorką elitarnej szkoły w
Kalkucie. Równolegle prowadziła
jednak zajęcia w szkole powszechnej
pod wezwaniem jej świętej patronki.
Lekcje odbywały się w pomieszczeniu
przypominającym stajnię albo po
prostu na podwórku. To wtedy po raz
pierwszy zobaczyła, w jakich
warunkach jedzą i śpią dzieci z
najbiedniejszych rodzin. „Nie można
już znaleźć gorszej nędzy” –
zapisała w swoich notatkach. Ale
odkryła też wówczas, jak wielką
radość sprawia jej zwyczajny gest,
jakim było położenie dłoni na każdej
brudnej główce dziecka. A one
zaczęły nazywać ją „Ma”, co znaczy
tyle co „mama”.
Czy
mogę już iść do slumsów?
–
Pan Bóg o wszystko
się zatroszczy – miała odpowiedzieć
arcybiskupowi, który pytał, z czego
będzie żyć i gdzie mieszkać. Nie od
razu przyszła zgoda na opuszczenie
zgromadzenia sióstr loretanek.
Hierarcha zdecydował, że nie
zatwierdzi jej prośby skierowanej do
Rzymu wcześniej niż za rok. Ona
jednak ponawiała swoją prośbę za
pośrednictwem kierownika duchowego,
ojca Van Exema. Po kilku miesiącach
arcybiskup wyraził zgodę. Kiedy
przyszedł dekret z Watykanu,
pierwsze pytanie Błogosławionej
brzmiało: – Ojcze, czy mogę od razu
iść do slumsów?
Na
miejscowym bazarze kupiła trzy białe
sari obrzeżone niebieskimi paskami.
Była to najtańsza tkanina, jaką
zdołała znaleźć, a błękit podobał
jej się jako kolor maryjny. Ten
ubiór stał się później wyróżnikiem
założonego przez nią nowego
zgromadzenia. Dziś około 4000 sióstr
misjonarek Miłości posługuje
najbiedniejszym z biednych, nie
tylko w Indiach, ale na całym
świecie. Zbierają z ulic bezdomnych,
aby ich nakarmić, umyć i opatrzyć im
rany. Prowadzą domy dla porzuconych
dzieci i starają się o ich adopcję.
Zajmują się trędowatymi, odwiedzają
domy starców, szpitale i więzienia.
Pewien dziennikarz, widząc, jak
Matka Teresa opatruje rozkładające
się ciała trędowatych, odwrócił
głowę i powiedział: – Ja bym tak nie
mógł. – Ja też nie – uśmiechnęła się
zakonnica. Często podkreślała, że to
nie ona pomaga ubogim. – Jestem
tylko narzędziem, ołówkiem, który
pisze to, co chce Bóg – mówiła. Jej
uważne wsłuchiwanie się w pragnienia
Boga było owocem tamtego
doświadczenia z pociągu do
Darjeeling.
Kiedy
jeszcze uczyła w szkole loretanek,
prowadziła rekolekcje, których
przewodnim motywem było wołanie
ukrzyżowanego Chrystusa: „Pragnę!”.
To słowo przyozdobi potem wszystkie
kaplice Zgromadzenia Sióstr
Misjonarek Miłości na całym świecie.
Właśnie w słowo „Pragnę” i w
ukrzyżowanego Jezusa wpatrują się
siostry, rozpoczynając dzień o 4.30.
Dopiero potem ruszają na ulicę.
Tak
realizuje się cel zgromadzenia:
„gasić nieskończone pragnienie
miłości dusz, dręczące Jezusa
Chrystusa na krzyżu”. Bóg pragnie
przyciągnąć ludzkość do siebie, ale
w tym wołaniu słychać również głos
człowieka, który pragnie Boga. W
głodnych, spragnionych i
wyniszczonych chorobami ludziach
misjonarki Miłości starają się
dostrzegać Chrystusa.
–
Nie zadowalajmy się
samym ofiarowaniem darów pieniężnych
– mówiła Matka Teresa. – Pieniądze
nie wystarczą, można je zdobyć
stosunkowo łatwo. Chciałabym, żeby
więcej ludzi dawało swoje ręce do
pracy i serca do kochania; żeby
przyjmowali biednych w swoich
domach, miastach i krajach i
wychodzili im naprzeciw z miłością i
współczuciem, dając tam, gdzie to
najbardziej potrzebne i dzieląc z
każdym radość kochania.
6 Września.
Św. Magnus z Füssen - Jeden z
czternastu
Tak naprawę nazywał się Maginold i
dopiero po latach zaczęto nazywać go
Magnusem, czyli „wielkim” – a to ze
względu na wiele cudów, jakich za
życia dokonał.
Urodził się około 700 roku nieopodal
szwajcarskiej miejscowości St.
Gallen. Tam też wstąpił do zakonu.
Około 745 roku udał na misje do
niemieckiego regionu Allgäu,
rozszerzając z czasem obszar swej
działalności na prośbę świętego
Wikterpa - ówczesnego biskupa
Augsburga.
W
okolicach dzisiejszego miasteczka
Füssen, Magnus postanowił zacząć
wieść życie pustelnika. Dzięki darom
Pepina Krótkiego z czasem jego
samotnia przekształciła się w
benedyktyński klasztor, do którego
ściągały rzesze wiernych. Legendy
głoszą, że kiedy Magnus wyruszał na
misje do Bawarii, zabrał ze sobą kij
wędrowny, należący uprzednio do
świętego Gawła – tego samego, od
którego wzięła się nazwa miasta St.
Gallen. Tym właśnie kijem przegonić
miał zagrażające mieszkańcom Kemptem
węże i niedźwiedzie, a także
pokonać, lub też zmusić do ucieczki
smoka.
W
ikonografii ukazuje się go czasem
także wraz z niedźwiedziem, który
pomaga mu odnaleźć właściwą drogę w
leśnych gęstwinach. Czasem widzimy
go w scenie, w której uzdrawia
niewidomego lub też w towarzystwie
diabła, próbującego odstraszyć go od
misjonarskiej posługi.
Zmarł
Magnus najpewniej 6 września 772
roku. Do dziś stoi w Füssen
świątynia pod jego wezwaniem, w
której przechowywane są stuła,
kielich i kij świętego. W Bawarii,
Szwajcarii, Szwabii i Tyrolu zalicza
się go do grona Czternastu
Wspomożycieli. Jest patronem
miejscowości Füssen, Allgäu i
Kempten, a także ukąszonych przez
węże i walczących z plagami
robactwa, myszy i szczurów.
7 Września.
Św. Melchior Grodziecki - Świetlany
przykład
O
św. Melchiorze Grodzieckim podczas
kanonizacji Męczenników Koszyckich
Ojciec Święty powiedział, że jest
"świetlanym przykładem ewangelicznej
wytrwałości, który powinniśmy mieć
przed oczyma, kiedy stajemy wobec
trudnych i ryzykownych wyborów,
jakich nie brak także dzisiaj"...
"Wojsko Rakoczego wkroczyło do
Koszyc. Na zamku gubernatorskim
przebywał wówczas Melchior wraz z
kanonikiem Markiem Križem i Stefanem
Pongraczem. Internowano ich
natychmiast, a na posiedzeniu rady
miejskiej Reyner (jeden z rajców)...
domagał się wymordowania wszystkich
katolików w mieście. Sprzeciwiła się
temu stanowczo większość obecnych
kalwinów, ale bez protestu przyjęto
wyrok śmierci na trzech kapłanów
więzionych w zamku"... Tak ostatnie
chwile życia św. Melchiora
Grodzieckiego opisuje w książce
"Nasi święci" Bronisław Natoński TJ.
Dalej relacjonuje następująco:
"Po
północy 7 września 1619 roku weszli
na zamek hajducy pod wodzą Jana
Lajosa w towarzystwie m. in.
Alvinyego i Reyner. Hajducy zaczęli
znęcać się najpierw nad Melchiorem i
Pongraczem, następnie zabili
kanonika Križa. Powróciwszy do
pokoju, w którym znajdowali się
jezuici, wzięli na tortury najpierw
Pongracza, potem namawiali Melchiora
do odstępstwa od wiary katolickiej i
przyjęcia kalwinizmu, obiecując mu
wiele i grożąc. Niezachwiana jego
postawa wywołała wściekłość
hajduków. Wśród mąk wzywał Melchior
imienia Jezusa i Maryi. W końcu
ścięto mu głowę toporem. Podobnie
postąpili oprawcy z ciałami Križa i
Pongracza. Wieść o straszliwej
zbrodni obiegła szybko Koszyce i
wzbudziła także wśród protestantow
takie oburzenie, że rada miejska
poleciła katowi pogrzebać ciała
zabitych".
Kim
był tak bestialsko zamordowany
święty? Urodził się w Cieszynie w
1584 r. jako potomek starego i
zasłużonego polskiego rodu
Grodzieckich (Grodeckich). Dziadek,
ojciec, a później także brat
Melchiora sprawowali funkcję
kasztelana cieszyńskiego, a inny z
Grodzieckich był biskupem
ołomunieckim. Stryj Melchiora,
Wacław Grodecki, był dziekanem
kolegiaty Świętych Apostołów Piotra
i Pawła w Brnie, a także wybitnym
kartografem, autorem mapy Polski z
1562 r. Najwięcej rodowych pamiątek
zachowało się w Grodźcu Śląskim
niedaleko Cieszyna, gdzie Grodzieccy
wznieśli swój zamek. Tu także
przyszły Święty spędził dzieciństwo.
Po ukończeniu jezuickiego kolegium w
Wiedniu, postanowił swe życie
związać z jezuitami i wstąpił do
nowicjatu w Brnie. Studia zakończył
uzyskaniem tytułu doktora teologii i
filozofii, a w 1614 r. otrzymał
święcenia kapłańskie.
Najpierw duszpasterzował w Pradze i
pobliskiej wsi Kopanina, jednak w
1618 r. musiał opuścić miasto i same
Czechy, z których po wybuchu wojny
trzydziestoletniej wypędzono
jezuitów. Wyruszył w kierunku
Węgier. Po krótkim pobycie w Brnie
znalazł się w 1619 r. w Homonnie,
skąd w tym samym roku udał się do
Koszyc jako kapelan wojskowy. Tam
też we wrześniu 1619 r. - wraz z
dwoma innymi kapłanami: Chorwatem
Markiem Kriżem i Węgrem Stefanem
Pongraczem - dostał się w ręce
żołnierzy Betlena Gabora, księcia
Siedmiogrodu. Po okrutnych
torturach, połączonych z próbami
nakłonienia do rezygnacji z wiary
katolickiej, wszyscy trzej kapłani
zostali zamordowani, a ich zwłoki
zbezczeszczono. W styczniu 1905 r.
papież Pius X ogłosił beatyfikację
trzech Męczenników Koszyckich, a w
lipcu 1995 r. w Koszycach Ojciec
Święty Jan Paweł II dokonał ich
kanonizacji.
"Róbcie ze mną, co chcecie, ale ja
nigdy nie wyrzeknę się mojej
wiary" - Św. Melchior
Historia jego życia nie jest długa.
Miał zaledwie 35 lat, kiedy wraz z
dwoma innymi duchownymi oddał życie
za wiarę. Zamordowali ich fanatyczni
wyznawcy kalwinizmu w Koszycach
(Słowacja) podczas wojny
trzydziestoletniej. Oprawcy
postąpili z trójką księży wyjątkowo
okrutnie. Umocowali do belki każdego
z nich i podnosili w górę. Nogi
obciążano kamieniami. Ciało krajali
nożami i wyrywali jego kawały
obcęgami. Świeże rany przypalali
pochodniami. Ofiary dobili,
obcinając im głowy. Ciała duchownych
wrzucono do miejskiej kloaki, ale po
protestach miejscowej ludności
wyciągnięto je i pochowano na
cmentarzu. Ostatecznie szczątki
męczenników koszyckich trafiły do
Trnawy, gdzie spoczęły w kościele
sióstr Urszulanek.
Melchior urodził się w Cieszynie ok.
1584 r. Pochodził z rodziny
szlacheckiej osiadłej w Grodźcu koło
Skoczowa. Z tego rodu pochodziło już
kliku innych duchownych. Melchior
kształcił się w wiedeńskim kolegium
jezuitów. W 1603 r. rozpoczął
nowicjat jezuicki w Brnie, gdzie po
2 latach złożył pierwsze śluby
zakonne. Później odbywał praktykę
nauczycielską w Brnie i w Kłodzku,
gdzie jezuici mieli swoje kolegia. W
roku 1614 po studiach teologicznych
otrzymał święcenia kapłańskie w
Pradze Czeskiej. Tam też spędził
pierwsze lata kapłańskiego życia.
Kiedy wybuchła wojna
trzydziestoletnia w 1618 prascy
jezuici zostali wypędzeni z Pragi.
Melchior został później mianowany
kapelanem armii cesarskiej w
Koszycach. Kiedy wojska Jerzego
Rakoczego wspierające protestantów
zajęły Koszyce, pastor kalwiński
domagał się wymordowania wszystkich
katolików w mieście. Wydano wyrok
śmierci na trzech kapłanów:
Melchiora Grodzieckiego, Marka Kruża
(Chorwata) i Stefana Pongracza
(Węgra). Wieść o okrutnej zbrodni
wywołała oburzenie nawet wśród
protestantów. Wkrótce na Słowacji,
Węgrzech, Morawach i Śląsku zaczął
się szerzyć kult męczenników.
Melchior i jego dwaj towarzysze
zostali beatyfikowani przez św.
Piusa X, kanonizował ich Jan Paweł
II w 1995 r. podczas swojej wizyty w
Koszycach.
Tuż
przed śmiercią św. Melchior
powiedział do swoich katów: „Róbcie
ze mną, co chcecie, ale ja nigdy nie
wyrzeknę się mojej wiary”. Jan Paweł
II powiedział o nim: „jest
przykładem ewangelicznej
wytrwałości". Brzmi dość łagodnie.
Melchior dał się dosłownie pociąć na
kawałki dla Chrystusa.
Autor
tekstu "Dał się pociąć" - ks. Tomasz
Jaklewicz
Bł. ks. Ignacy Kłopotowski -
Różańcowy apostoł słowa drukowanego
Wiedział, że powołaniem kapłana jest
prowadzenie ludzi do zbawienia, w
tym celu sięgał po
najnowocześniejsze, jak na jego
czasy, środki przekazu.
Biogram
Ks.
Ignacy Kłopotowski służył Bogu całym
sobą, zarówno jako kapłan,
dziennikarz, a także opiekun
ubogich. Był czujny na głos Boga,
który rozpoznawał przede wszystkim
na modlitwie i w różnych sytuacjach
życiowych. Całe jego życie skupiało
się wokół Eucharystii, która była
dla niego źródłem wszelkiej siły i
mądrości. Często przytaczał słowa
swej matki: „Patrzeć na
Przenajświętszy Sakrament, to
najdokładniej wyobrażać sobie
oglądanie Boga”. Kierując się
własnym doświadczeniem, uczył, że
przed Najświętszym Sakramentem
człowiek może nauczyć się prawdziwej
modlitwy – przemieniającej modlitwy
obecności. Wciąż doświadczał, że Bóg
obdarowuje go łaskami, jednocześnie
zaś był bardzo pokorny. Sam ufał
Bogu i uczył ufać, był gorliwy nie
tylko w pracy, ale i w modlitwie.
Gdy klękał i modlił się przed
Najświętszym Sakramentem, „nic go
nie obchodziło, co się dzieje
wokoło”. Zachęcał, żeby w natłoku
zajęć pracę przeżywać jak modlitwę.
Gdy tylko miał chwilę czasu, brał
różaniec do ręki i modlił się.
Każdej siostrze, która przychodziła
do Zgromadzenia, ofiarowywał
różaniec. Modlitwę tę ukochał już od
dzieciństwa. Mówił, że dobrze
odmawiany różaniec przewyższa inne
modlitwy, pobudza do miłości
bliźniego, skłania do żalu za
grzechy i w ten sposób prowadzi do
świętości. Różaniec był dla niego
najważniejszym elementem pobożności
maryjnej. Często podejmował ten
temat w swoich tekstach, temu miał
również służyć miesięcznik „Kółko
Różańcowe”.
Ks.
Ignacy Kłopotowski uczył miłości do
Kościoła i Ojczyzny. Działając pod
zaborem rosyjskim, przemycał
artykuły mówiące o Polsce i jej
bohaterach, za co często był karany.
Gdy Polska odzyskała niepodległość,
wzywał do chrześcijańskiego
wychowania dzieci i młodzieży. W
jednym ze swoich pism napisał:
„Każde dziecko przytulone, każde
ludzkie istnienie od śmierci
zachowane, każdy grosz dorzucony do
pożytecznego dzieła – to wielka
zasługa wobec Ojczyzny”. Żył przede
wszystkim dla innych. Był wrażliwy
na potrzeby ludzi biednych,
opuszczonych i chorych. Przygarniał
dzieci z ulicy, nieustannie
poszukiwał środków by zapewnić
dzieciom dach nad głową, ich
leczenie i stałą opiekę, zaciągał w
tym celu kredyty, urządzał kwesty i
apelował o ofiary. Szczególną troską
obejmował także kobiety, podkreślał
ich rolę, wielkość posłannictwa oraz
należny szacunek, patrząc na nie w
duchu Ewangelii przez pryzmat Maryi.
Wiedząc, że miłość kobiety jest
bardziej uczuciowa, delikatna i
skłonna do bezinteresownych
poświęceń, stawiał żony i matki na
pierwszym miejscu w rodzinie pod
względem tworzenia w niej więzów
duchowych. To właśnie na matce
spoczywa przede wszystkim
posłannictwo tworzenia ciepła
rodzinnego domu. To ona wyzwala
wzajemną miłość wśród członków
rodziny, kieruje ich serca ku Bogu,
przekazuje wiarę, uczy modlitwy.
Matka jest pierwszą osobą, która
zaszczepia w dzieciach zasady
chrześcijańskiego życia. Z całą
pewnością podkreślał, że matka jest
niejako „kapłanką ogniska domowego”.
Zachęcał, aby matki i kobiety dawały
dobre świadectwo życiem i
konkretnymi postawami.
Ks.
Ignacy Kłopotowski wiedział, że
powołaniem kapłana jest prowadzenie
ludzi do zbawienia, w tym celu
sięgał po najnowocześniejsze, jak na
jego czasy, środki przekazu.
Inspiracją do podjęcia takiego
apostolstwa były dla niego wezwania
papieży Leona XIII i Piusa X, aby
przeciwstawiać złej prasie potęgę
dobrej prasy. Uważał, że słowo
drukowane jest przedłużeniem ambony
i środkiem szerzenia Królestwa
Bożego na ziemi. Często mawiał, że
prasa katolicka pracuje jak
misjonarz. Misję apostolstwa słowa
drukowanego powierzył Zgromadzeniu
Sióstr Loretanek, które do dziś
wydają zainspirowane przez niego
czasopisma: „Anioł Stróż”,
„Różaniec” i prowadzą wydawnictwa.
Błogosławiony proboszcz, redaktor,
jałmużnik i zakonodawca
List Pasterski
Biskupa Warszawsko-Praskiego,
Arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia z
okazji beatyfikacji Sługi Bożego ks.
Ignacego Kłopotowskiego
Bracia Kapłani, Czcigodne Siostry
Zakonne, Drodzy Wierni Diecezji
Warszawsko-Praskiej!
Nasza
diecezja przeżywa dzisiaj wielką
radość z powodu wyniesienia na
ołtarze Księdza Ignacego
Kłopotowskiego. Pierwszego
błogosławionego kapłana, którego
życie i posługiwanie było związane
głównie z warszawską Pragą.
Zwłaszcza zaś z kościołem św.
Floriana, który jest obecnie naszą
Katedrą. Przyjmujemy tę beatyfikację
jako dar od Boga, Który w świętych
daje nam orędowników i nauczycieli
życia. Wyrażamy szczególną
wdzięczność Ojcu Świętemu
Benedyktowi XVI. To dzięki Jego
decyzji możliwe było przyśpieszenie
procedur kanonicznych, aby
beatyfikacja mogła się odbyć w dniu
dzisiejszym. Podziękowania i
gratulacje składamy duchowym córkom
Księdza Kłopotowskiego – Siostrom ze
Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej
Loretańskiej, na ręce Przełożonej
Generalnej, Matki Zofii Chomiuk. Ich
wieloletnie starania o beatyfikację
Założyciela Zgromadzenia znajdują
dzisiaj szczęśliwe zakończenie.
Beatyfikacja nie jest rodzajem
nagrody ani cenzury, jaką Kościół
wystawia tym, którzy już cieszą się
szczęściem wiecznym. Wynoszenie
świętych na ołtarze jest potrzebne
nam, żyjącym na Ziemi. Święci, jak
mówił Jan Paweł II, są również po
to, aby nas zawstydzać. /por. Jan
Paweł II, Homilia podczas
beatyfikacji bł. Karoliny Kózkówny,
Tarnów 10 czerwca 1987r./ Świadectwo
ich życia pokazuje bowiem, że skoro
oni potrafili pokonać wszelkie
przeszkody w służbie Panu Bogu, to i
my nie powinniśmy zbyt łatwo
rezygnować z wysiłku. Że powinniśmy
od siebie więcej wymagać. Dla Boga i
dla Kościoła.
Działalność Księdza Ignacego
przypadła na trudne czasy. Urodził
się 20 lipca 1866 roku na Podlasiu,
w Korzeniówce koło Drochiczyna. Było
to trzy lata po Powstaniu
Styczniowym. W 1883 roku wstąpił do
seminarium duchownego w Lublinie.
Studia teologiczne uzupełniał w
Akademii Duchownej w Petersburgu.
Święcenia kapłańskie przyjął w
Lublinie w roku 1891. Pracował jako
wikariusz, kapelan szpitala i
profesor w seminarium duchownym.
Jego służba Chrystusowi nie kończyła
się jednak w zakrystii ani w sali
wykładowej. Był wrażliwy na znaki
czasu. A jednocześnie, nie potrafił
przejść obojętnie obok ludzkiej
biedy. Tej moralnej i tej
materialnej. Jako młody, niespełna
trzydziestoletni ksiądz, założył w
Lublinie „Dom Zarobkowy” dla
bezrobotnych, szkołę rzemieślniczą
dla zaniedbanej młodzieży, przytułek
dla moralnie upadłych kobiet, kilka
sierocińców i domów dla starców. To
wszystko w ciągu zaledwie 7 lat!
Równolegle rozpoczął działalność
wydawniczą. Wydawał dziennik: „Polak
– Katolik”, tygodnik: „Posiew”,
miesięcznik: „Dobra Służąca” oraz
wiele modlitewników i broszur
religijnych. Uczył w nich modlitwy,
prawd wiary, patriotyzmu i sumiennej
pracy. Wkrótce spotkały go za to
prześladowania ze strony władz
carskich. Z tego miedzy innymi
powodu, w roku 1908, przeniósł się
ze swoją działalnością do Warszawy.
Tutaj, do wcześniej wydawanych
czasopism, dołączył miesięczniki:
„Kółko Różańcowe” i „Głos
Kapłański”, pisemko dla dzieci:
„Anioł Stróż”. A w wolnej Polsce
wznowił wydawanie „Przeglądu
Katolickiego”. Jego działalność była
odpowiedzią na ówczesne apele
Stolicy Apostolskiej, aby katolicy
przeciwstawiali złej i
demoralizującej prasie potęgę dobrej
prasy. Traktował gazetę jako
przedłużenie ambony. Dzięki temu
mógł docierać z Dobrą Nowiną do
milionów odbiorców.
Mimo
tak rozwiniętej działalności, nie
zaniedbywał innych obszarów
apostolstwa. Zwłaszcza, gdy w 1919
r. został proboszczem parafii Matki
Bożej Loretańskiej i dziekanem
praskim, z siedzibą przy kościele
św. Floriana. Z wielkim
poświęceniem, poruszając się
furmanką, wizytował swój rozległy
dekanat, obejmujący wówczas teren
około połowy dzisiejszej diecezji
warszawsko-praskiej. Jako proboszcz
zatroszczył się o wybudowanie
plebanii, która jest obecnie
rezydencją biskupa diecezji.
Organizował bezpłatne kuchnie dla
ubogich, ochronki i kolonie dla
biednych dzieci. Pomagał kobietom
lekkich obyczajów w zerwaniu z
grzechem. Wyszukiwał dla nich pracę
i mieszkania. Był doskonałym
organizatorem. Potrafił skupić wokół
siebie grono oddanych
współpracowników. Dla apostolstwa
przez słowo drukowane założył 31
lipca 1920 roku Zgromadzenie Sióstr
Matki Bożej Loretańskiej, które do
dzisiaj owocnie pracuje nie tylko w
naszej diecezji i w Polsce, ale
również w wielu innych krajach.
Ksiądz Ignacy Kłopotowski zmarł 7
września 1931 roku. Jego ciało
spoczywa w kaplicy Loretto koło
Kamieńczyka. W sanktuarium maryjnym,
którego powstanie sam zainicjował.
Dziś jest to najliczniej odwiedzane
sanktuarium w naszej diecezji. A
ufamy, że liczba kapłanów i
świeckich, pielgrzymujących do
Loretto, po beatyfikacji księdza
Ignacego, wzrośnie jeszcze bardziej.
Przyglądając się życiu i
działalności Księdza Kłopotowskiego,
zauważamy jego niezwykłą pobożność i
gorliwość apostolską. Zawsze był
gotowy do podejmowania nowych
wyzwań, jakie stawiała przed nim
Boża Opatrzność. Nie było chyba
takiej dziedziny pracy kapłańskiej,
którą by się nie zajmował. I zawsze
czynił to owocnie. Z pism, które
pozostały po Księdzu Ignacym tchnie
wielkie umiłowanie Różańca i
Eucharystii. Ta miłość była źródłem
jego dynamizmu i skuteczności jego
pracy. Mszę świętą uważał za sprawę
najważniejszą i najświętszą w swoim
życiu. Adorację Chrystusa w
Najświętszym Sakramencie odprawiał
po kilka razy w ciągu dnia. A w
wolnych chwilach, zazwyczaj widywano
go z różańcem w ręku. W tym
kontekście dodatkowej wymowy nabiera
fakt, że jego beatyfikacja następuje
w Roku Eucharystii i podczas
Kongresu Eucharystycznego. Osobista
pobożność Księdza Ignacego owocowała
jego troską o estetykę świątyni.
Swoim współpracowników pouczał:
„Dbajmy wszędzie o ozdoby świątyń
Pańskich. Nie żałujmy na nie grosza
swego. Przyozdobione pięknie
świątynie będą świadectwem naszej
wiary w Boga i naszej gorącej
pobożności”.
Mimo
upływu lat, ten przykład życia i
kapłańskiej posługi Księdza Ignacego
Kłopotowskiego nie stracił nic ze
swej aktualności. Jego świętość
wyrażała się bowiem w całkowitym
zanurzeniu się w Chrystusie. A
święty kapłan, jak pisał Jan Paweł
II, nigdy nie będzie „zacofany” ani
„wczorajszy”. Bo „Chrystus jest
miarą wszystkich czasów.” /por. Jan
Paweł II, Dar i Tajemnica, s.
82/ Ufamy, że ta pierwsza w naszej
diecezji beatyfikacja będzie
impulsem do jeszcze większej
pobożności i gorliwości pasterskiej
dla wszystkich księży pracujących w
diecezji. Mamy bowiem w Księdzu
Kłopotowskim wspaniałego orędownika
przed Bogiem. I tak bliski nam
przykład do naśladowania.
Wszystkich Was, moi Diecezjanie, a
zwłaszcza Siostry Loretanki, proszę
o modlitwę za wstawiennictwem
błogosławionego Księdza Ignacego, o
liczne i dobre powołania do
kapłaństwa i do zakonów w naszej
diecezji. Niech nasz nowy
błogosławiony wyprosi nam to u Boga,
aby nie zabrakło nam jego godnych
następców. „Proście więc Pana
żniwa, aby wyprawił robotników na
swoje żniwo” (Mt 9,38)
Na
gorliwą służbę Chrystusowi w Jego
Kościele z serca Wam błogosławię.
Abp
Sławoj Leszek Głodź
Biskup Warszawsko-Praski
Cud
za wstawiennictwem ks. Ignacego
Kłopotowskiego
Spośród wielu łask otrzymanych od
Boga za pośrednictwem ks. Ignacego
Kłopotowskiego do Kongregacji Spraw
Kanonizacyjnych w Rzymie zostało
złożone udokumentowane świadectwo
uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z
Szerokiej, z diecezji katowickiej.
61-letni kapłan został napadnięty i
zmasakrowany przez nieznanych
sprawców na plebanii w nocy z 20 na
21 czerwca 1991 r. O piątej rano
znalazł księdza proboszcza
wikariusz, ks. Krzysztof Winkler,
który przyszedł prosić go o
błogosławieństwo na wyjazd z
pielgrzymami. Ujrzał księdza
nieprzytomnego, z ranami głowy i
innymi obrażeniami ciała. Ks. Antoni
był nieprzytomny. Został
przewieziony do szpitala w
Jastrzębiu Zdroju. Ok. 12.00 znalazł
się na sali operacyjnej. Lekarze
usiłowali ratować mu życie, operując
czaszkę po zadanych 13
ciosach. Jednocześnie parafianie i
przyjaciele prosili Boga o dar życia
i powrót do zdrowia za
wstawiennictwem sługi Bożego ks.
Ignacego Kłopotowskiego, którego
czcicielem był ks. Antoni i który
szerzył jego kult wśród parafian.
Ks.
Antoni Łatko w krótkim czasie
powrócił do zdrowia i 19 lipca 1991
r. opuścił szpital. Jest on
niezmiennie przekonany, że Bóg
uczynił w jego życiu cud za
pośrednictwem ks. Ignacego
Kłopotowskiego. W pierwszych dniach
po wyjściu ze szpitala udał się do
Loretto na jego grób, aby
podziękować mu za dar życia, a
siostrom loretankom za modlitwę.
Kilka
lat później rozpoczęto proces
badający to niezwykłe uzdrowienie.
Jego otwarcia dokonał abp Damian
Zimoń 21 grudnia 1995 r. w
Katowicach. Zebrano obszerny
materiał medyczny, udostępniony
przez szpital w Jastrzębiu Zdroju,
przesłuchano 18 świadków, w tym:
lekarzy, kapłanów, parafian, siostry
loretanki oraz samego uzdrowionego.
W 1996 r. ks. Antoniego Łatko
poddano ponownym badaniom i ocenie
lekarskiej, stwierdzającej aktualny
stan jego zdrowia. Ostatnia sesja
zamykająca proces na szczeblu
diecezjalnym odbyła się również w
Katowicach 20 marca 1997 r.
Zebraną dokumentację przedstawiono
Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Dekretem z 9 kwietnia 1999 r.
kongregacja potwierdziła ważność
przeprowadzonego procesu na szczeblu
diecezjalnym. W oparciu o zebrany
materiał opracowano pozycję o
domniemanym cudzie. Przekazana do
zaopiniowania przez kolejnych dwóch
watykańskich lekarzy, tzw. perito ex
officio (biegłych z urzędu),
uzyskała ich pozytywną opinię.
Opisywany przypadek poddano dalszej
analizie przez trzy kolejne komisje:
lekarską, teologiczną i kardynalską.
Sympozjum Komisji Lekarskiej 25
listopada 2004 r. wydało pozytywną
ocenę cudu. Dnia 7 lutego 2005 r. tę
opinię potwierdziło również siedmiu
teologów. Ostatnie orzeczenie
kongresu kardynałów dotyczące
cudownej interwencji Boga za
wstawiennictwem sługi Bożego ks.
Ignacego Kłopotowskiego wydano 3
maja 2005 r.
Mówi
s. Zofia Chomiuk, przełożona
generalna Zgromadzenia Sióstr Matki
Bożej Loretańskiej
Wiadomość, że Ojciec Święty Benedykt
XVI udzielił dyspensy od lektury
dekretu o cudownym uzdrowieniu za
wstawiennictwem Sługi Bożego Księdza
Ignacego Kłopotowskiego i wyznaczył
datę beatyfikacji na 19 czerwca 2005
r. w Warszawie, przekazał Zarządowi
Zgromadzenia Nuncjusz Apostolski,
Arcybiskup Józef Kowalczyk, w
kaplicy Nuncjatury w dniu 1 czerwca
br.
Ta
radosna wieść obiegła całe
Zgromadzenie lotem błyskawicy, serca
sióstr mocniej zabiły ze wzruszenia.
Wszystkie Siostry włączyły się w
przygotowanie do uroczystości
beatyfikacyjnej, od której dzieli
nas bardzo krótki czas. Pragniemy w
„krótkim czasie, przeżyć czasu
wiele“ – miłość to potrafi!
Beatyfikacja Założyciela to wielkie
duchowe wydarzenie nie tylko dla
Kościoła w Polsce, ale przede
wszystkim dla Zgromadzenia, które
powołał do istnienia. Beatyfikacja
jest potwierdzeniem piękna
charyzmatu naszego Ojca i jego
aktualności w dzisiejszym świecie.
Błogosławiony Założyciel staje się
dla każdej siostry szczególnym
Patronem i Orędownikiem przed
Bogiem, pierwszy kroczy drogą
świętości heroicznej, nie wypada
więc córkom być przeciętnymi w swoim
powołaniu.
Mamy
nadzieję, i o to się modlimy, że
beatyfikacja pogłębi zainteresowanie
wielu dziewcząt charyzmatem
Założyciela, by nieść miłość Jezusa
do wszystkich ludzi, zarówno przez
ewangelizację katolicką książką i
czasopismem, jak też troską o dzieci
i ludzi ubogich. Czekamy z ufnością
na ten nowy „zastęp apostołek”, jak
mówił Sługa Boży Ojciec Założyciel.
Zapraszamy i czekamy z miłością!
Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej
Loretańskiej
Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej
Loretańskiej powstało 31 lipca 1920
roku. Założycielem zgromadzenia jest
ks. Ignacy Kłopotowski, ówczesny
dziekan praski i proboszcz parafii
Matki Bożej Loretańskiej w
Warszawie. Początkowo loretanki
stanowiły związek religijny
posiadający ustną aprobatę
arcybiskupa warszawskiego,
Aleksandra Kakowskiego. Kanoniczna
erekcja zgromadzenia nastąpiła 19
maja 1928 roku. W ten sposób
powstało Pobożne Stowarzyszenie
Sióstr Loretanek. Po drugiej wojnie
światowej, w 1949 roku loretanki
stały się zgromadzeniem zakonnym na
prawie diecezjalnym, zaś 24 maja
1971 roku uzyskały dekret pochwalny
i zatwierdzenie Stolicy
Apostolskiej.
Głównym zadaniem apostolskim
wspólnoty, która w swej duchowości
miała wzorować się na Matce
Najświętszej, była praca wydawnicza.
W pierwszych latach istnienia
zgromadzenia wiązała się ona ściśle
z działalnością wydawniczą
Założyciela – ks. Kłopotowskiego.
Siostry pracowały w jego drukarni
mieszczącej się w Warszawie przy
Krakowskim Przedmieściu 71. Pełniły
funkcje zecerek, introligatorek,
prowadziły kolportaż wydawanych
książek i broszur.
W
1927 roku w Warszawie przy ulicy
Tamka 46 powstała Drukarnia
Loretańska, pod kierownictwem s.
Antoniny Bartkowiak. Zakonnice
drukowały miesięczniki „Kółko
Różańcowe” i „Głos Kapłański”,
redagowane przez ks. Kłopotowskiego.
Drukowano także broszury o treści
ascetycznej i religijnej. Jednak
posiadanie własnej drukarni nie
oznaczało niezależności sióstr
loretanek w ich działalności
wydawniczej. Pracowały nadal pod
kierunkiem Założyciela, który
decydował o programie wydawnictwa i
jakości ukazujących się publikacji.
Pełne usamodzielnienie Wydawnictwa
Sióstr Loretanek nastąpiło dopiero
po śmierci ks. Kłopotowskiego w 1931
roku.
Obok
pracy wydawniczej siostry loretanki
prowadziły również inne formy
apostolatu. Zgromadzenie utrzymywało
ochronki, przedszkola, organizowało
bezpłatne kolonie letnie dla dzieci
z ubogich rodzin, prowadziło
działalność charytatywną. Pierwsze
loretanki pracowały w ochronce na
Bródnie przy ul. Nadwiślańskiej 21.
Około 1925 roku została otwarta
druga ochronka przy ul. Stalowej na
Pradze. W przedszkolu prowadzonym
przez loretanki na Bródnie
przebywało przeciętnie około stu
dzieci. Wywodziły się one głównie z
rodzin robotniczych i
rzemieślniczych. W roku 1928
Zgromadzenie zaczęło organizować
kolonie letnie w Loretto,
posiadłości nad rzeką Liwiec
zakupionej przez Założyciela.
Każdego roku uczestniczyło w nich do
czterystu dzieci z rodzin
robotniczych z warszawskich dzielnic
– Pragi i Bródna, z Radzymina, a
także ze Śląska. Tę działalność
loretanki prowadziły we współpracy z
warszawskim Związkiem Opieki nad
Dziećmi Kresów Zachodnich i
kontynuowały ją przez cały okres
międzywojenny. W 1930 roku
Zgromadzenie otworzyło w sąsiedztwie
Loretto w Ossówce placówkę
dobroczynną dla ubogich dzieci i
starców oraz szkołę kroju i szycia
dla okolicznych dziewcząt. W 1931
roku Zgromadzenie posiadało pięć
placówek: trzy na terenie Warszawy i
dwie poza Warszawą; działalność
wydawniczą prowadzono wówczas w
dwóch domach loretańskich, zaś
pozostałe domy połączone były z
placówkami
wychowawczo-charytatywnymi.
Obecnie Zgromadzenie Sióstr Matki
Bożej Loretańskiej posiada 23 domy,
w tym 9 za granicą. Zasadniczy nurt
działalności sióstr loretanek
stanowi praca wydawnicza i
drukarska.
Dom Generalny
ul. ks. Ignacego Kłopotowkiego
18; 03-717 Warszawa
tel. (0-22) 619-14-86
e-mail: loretanki_domgen@op.pl
Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej
Początki sanktuarium maryjnego w
Loretto sięgają 1928 roku. Wówczas
ks. Ignacy Kłopotowski, założyciel
Zgromadzenia Sióstr Loretanek,
ówczesny proboszcz parafii Matki
Bożej Loretańskiej w Warszawie,
zakupił od dziedzica Ziatkowskiego
duży majątek pod nazwą Zenówka,
położony nad rzeką Liwiec, w
odległości 60 kilometrów od stolicy.
Dnia 27 marca 1929 roku zmieniono
urzędową nazwę miejscowości na
Loretto, nawiązując w ten sposób
bezpośrednio do Sanktuarium Świętego
Domku Matki Bożej w Loreto (pisane
przez jedno „t”) koło Ankony we
Włoszech.
Święty Domek w Loreto, a właściwie
jego ściany, zostały przywiezione z
Ziemi Świętej do Europy przez
krzyżowców. Jak mówi tradycja, w
domku tym żyła Matka Boża i Pan
Jezus, stąd jego wielkie znaczenie
dla chrześcijaństwa. Początkowo
umieszczono go w Jugosławii, później
przeniesiono do Włoch, w okolice
Ankony i postawiono w lesie
laurowym, stąd późniejsza nazwa
Loreto. Jednocześnie z postawieniem
Domku, w ołtarzu umieszczono figurę
Matki Bożej z Dzieciątkiem. Rzeźba
posiada dwie charakterystyczne
cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie
postacie, a twarze Matki Bożej i
Dzieciątka mają ciemne oblicza. W
1981 roku do polskiego Loretto
sprowadzono wierną kopię tej figury.
Na
początku w Loretto była skromna
kapliczka w lesie, którą następnie
przeniesiono do murowanego budynku.
Z uwagi na wzrastającą liczbę
wiernych przychodzących na
nabożeństwa zaczęto myśleć o
wybudowaniu dużej kaplicy
poświęconej Matce Bożej
Loretańskiej. Prace rozpoczęto w
1952 roku. Pomimo utrudnień ze
strony władzy komunistycznej w 1959
roku kaplica była już w stanie
surowym. Pierwsza Msza święta
została odprawiona 19 marca 1960
roku. Prace nad wykończeniem kaplicy
trwały przez wiele lat. W 1971 roku
wykonano elewację zewnętrzną,
umieszczając na frontonie grafikę
przedstawiającą Matkę Bożą
Loretańską z napisem: „Bogu w Trójcy
Świętej Jedynemu i Matce Bożej
Loretańskiej 1971’’. Ostateczny
wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy
Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19
lutego 1984 r. ks. bp Jerzy
Modzelewski. Początkowo kaplica była
pod wezwaniem Matki Bożej
Różańcowej, a od momentu
sprowadzenia z Włoch figury Matki
Bożej Loretańskiej – jest pod
wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej.
Obecnie w Loretto mieści się
klasztor sióstr loretanek i dom
nowicjatu, dom dla starców pod nazwą
„Dzieło Miłości im. Ks. Ignacego
Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne,
wypoczynkowe, kolonijne. Odpust w
Loretto odbywa się w niedzielę po 8
września, święcie Narodzenia Matki
Bożej. Sanktuarium w Loretto jest
coraz częściej celem pieszych
pielgrzymek z okolicznych dekanatów
i parafii. Wierni przybywają tu, aby
modlić się przed figurą Matki Bożej
Loretańskiej i przy grobie Sługi
Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego.
Wydawnictwo Sióstr Loretanek
To
jedno z nielicznych wydawnictw
katolickich w Polsce, które może się
poszczycić prawie 80-letnią tradycją
swej działalności. Wydawnictwo i
Drukarnię Loretańską Zgromadzenie
przejęło w 1931 r. jako kontynuację
apostolskiego dzieła po śmierci
swego Założyciela, Sługi Bożego
księdza Ignacego Kłopotowskiego. Ten
wielki patriota, społecznik i
obrońca wartości katolickich przejął
się możliwościami, jakie daje
ewangelizacji słowo drukowane i
właśnie do prowadzenia takiej
działalności powołał Zgromadzenie
Sióstr Matki Bożej Loretańskiej.
Dostrzegał potęgę wpływu słowa
drukowanego i powtarzał za bpem
mogunckim Wilhelmem Kettelerem, że
„gdyby św. Paweł żył obecnie, byłby
dziennikarzem”.
Ksiądz Kłopotowski rozpoczął pracę
wydawniczą w Lublinie w 1902 roku.
Nazwa brzmiała: „Wydawnictwo Ks.
Ignacego Kłopotowskiego, profesora
Seminarium w Lublinie”. Jesienią
1905 r. wystąpił do władz carskich o
zezwolenie na otwarcie własnej
drukarni. Zezwolenie otrzymał
4.12.1905 r. i nazwał ją drukarnią
„Polaka-Katolika” i „Posiewu” od
tytułów gazet, na które otrzymał
również zezwolenie gubernatora.
Początkowo drukarnia mieściła się w
Lublinie na Krakowskim Przedmieściu
46, a od 8.12.1907 r. na ul.
Królewskiej 10.
W
1908 r. Wydawnictwo Księdza
Kłopotowskiego oraz Drukarnia
„Polaka-Katolika” i „Posiewu”
przenosi swą apostolską działalność
do Warszawy. W 1913 r. wydawnictwo z
drukarnią zostały zlokalizowane we
własnym gmachu księdza
Kłopotowskiego przy ul. Krakowskie
Przedmieście 71 i w tym dogodnym
punkcie Stolicy funkcjonowały do
maja 1926 r. W tymże roku przekazał
on całe to dzieło, a więc
wydawnictwo i drukarnię, na rzecz
Archidiecezji Warszawskiej. Ksiądz
kardynał Aleksander Kakowski
podziękował publicznie „za
wspaniałomyślny i hojny dar”.
Ofiarodawca zatrzymał dla siebie
wydawane od 1909 r. czasopismo
„Kółko Różańcowe” i zaczął je
drukować w wynajętej drukarni na
Tamce 46.
Od
30. 04. 1927 r. drukarnia na Tamce
była już własnością księdza
Kłopotowskiego i otrzymała nazwę:
Drukarnia Loretańska. Dyrektorką
drukarni mianował Założyciel siostrę
Antoninę Bartkowiak, kierowniczką
zecerni została siostra Paula
Ziemska. Maszyny drukarskie
obsługiwali mężczyźni, a wszystkie
inne prace wykonywały siostry
loretanki założone w 1920 roku przez
księdza Kłopotowskiego dla celów
służby Bogu i ewangelizacji świata
środkami masowego przekazu. Praca
była utrudniona, ponieważ na Tamce
mieściły się maszyny drukujące i
linotypy, a redakcję, administrację,
zecernię ręczną i introligatornię
przygarnął w swoim arcybiskupim domu
kardynał Kakowski przy ul. Miodowej
17. Przynagliło to księdza
Kłopotowskiego do budowy nowej
drukarni na terenie parafii Matki
Bożej Loretańskiej przy kościele św.
Floriana. Nowa drukarnia w Warszawie
na Pradze, przy ul.
Namiestnikowskiej 6 (obecnie J.
Sierakowskiego 6) została
zarejestrowana również pod nazwą
Drukarnia Loretańska 15. 06. 1931 r.
pod zarządem siostry Antoniny
Bartkowiak. Przeprowadzkę z Tamki
planowano na październik. Niestety z
powodu nagłej śmierci Założyciela
praca w nowej drukarni rozpoczęła
się od 1 grudnia 1931 r.
Po
śmierci swojego Założyciela
Wydawnictwo przeżyło wiele trudnych
chwil, nierozerwalnie związanych z
trudnymi początkami Zgromadzenia. W
sytuacji, gdy musiało ono walczyć o
utrwalenie swego bytu i zająć się
własną wewnętrzną organizacją,
trudno było o rozszerzanie
działalności wydawniczej. Siostry
kontynuowały jednak wydawanie „Kółka
Różańcowego” i „Głosu Kapłańskiego”.
Wybuch drugiej wojny światowej
spowodował zawieszenie działalności
wydawniczej aż do 1945 roku,
ponieważ już w pierwszych dniach
wojny Niemcy dokładnie zrewidowali i
opieczętowali pomieszczenia
drukarni. Otwarto ją ponownie tuż po
zakończeniu wojny i już w
październiku 1945 ukazał się kolejny
numer „Kółka Różańcowego”. Jednak
czasy komunistyczne nie były dla
Wydawnictwa łatwe. Musiało ono
zmagać się z cenzurą, naciskami
władz, walczyć o każdą ryzę papieru…
Atmosferę tamtych czasów oddaje
fragment „Zapisków więziennych”
kard. Stefana Wyszyńskiego, gdzie
pod datą 4 lutego 1955 roku czytamy:
„Z Directorium dowiadujemy się
przynajmniej tyle, że Ojciec święty
żyje, że KUL nadal działa, skoro są
ogłoszone tacki, i że Drukarnia
Loretańska nadal przyjmuje prace
kościelne do wykonania”.
W
domu na Pradze wydawnictwo i
drukarnia funkcjonowały przez 63
lata. Działalność drukarska
prowadzona była w trudnych
warunkach. Książki i czasopisma
drukowano techniką typograficzną.
Wydawnictwo ma na swoim koncie wiele
cennych własnych pozycji, a także
starało się służyć całemu Kościołowi
w Polsce, świadcząc usługi
drukarskie. Kolejnymi dyrektorkami
tej drukarni były: s. Antonina
Bartkowiak, s. Paula Ziemska, s.
Ignacja Orłowska, s. Alfonsa Baran,
s. Stanisława Chodorska, s.
Augustyna Chrzyptowicz i s. Jolanta
Chodorska.
Po
upadku komunizmu pojawiły się nowe
możliwości rozwoju Wydawnictwa.
Zarząd Zgromadzenia, w trosce o
rozwój i skuteczność apostolską
swojej pracy według charyzmatu
Założyciela, zdecydował się na
budowę nowej drukarni w Rembertowie
i wyposażenie jej w nowoczesne
urządzenia, a co za tym idzie,
podjął trud przekwalifikowania
sióstr z techniki typograficznej na
technikę składów komputerowych,
montaży i druku offsetowego. Dnia 19
marca 1992 r. ks. kardynał Józef
Glemp poświęcił klasztor i
pomieszczenia nowej drukarni.
Zgromadzenie rozpoczęło działalność,
powierzając ją opiece św. Józefa,
Opiekuna Słowa Bożego. Od 1993 do
1994 r. likwidowano drukarnię
typograficzną w Warszawie przy ul.
Sierakowskiego 6. W październiku
1994 roku została zarejestrowana
nowa drukarnia w Rembertowie.
Obecnie dyrektorem wydawnictwa jest
s. Andrzeja Cecylia Biała. W ciągu
roku wydawnictwo wydaje
kilkadziesiąt książek poświęconych
formacji chrześcijańskiej,
duchowości maryjnej i aktualnym
problemom moralno-społecznym,
adresowanych do dzieci, młodzieży i
dorosłych.
Wśród
obecnej działalności wydawnictwa
poczesne miejsce zajmują
miesięczniki, będące częścią bogatej
spuścizny Założyciela. Błogosławiony
ks. Ignacy wydawał wiele czasopism,
przeznaczonych dla różnych
odbiorców:
– Dziennik „Polak-Katolik”
– „Posiew” – tygodnik przeznaczony
głównie dla mieszkańców wsi
– „Kółko Różańcowe” – miesięcznik
dla zelatorów i członków Bractwa
Różańcowego
– „Dobra Służąca” (miesięcznik dla
pracujących kobiet, zmienił później
tytuł na „Pracownica Polska”)
– Miesięcznik „Głos kapłański”
– „Anioł Stróż” – tygodnik dla
dzieci
– „Przegląd Katolicki” (wznowiony i
redagowany przez Błogosławionego po
odzyskaniu niepodległości).
Dziś
spośród tych tytułów ukazują się
dwa:
„Różaniec” –
jest to kontynuacja (pod zmienionym
tytułem) miesięcznika „Kółko
Różańcowe”, którego pierwszy numer
ukazał się w styczniu w 1909 roku.
Po wojnie pierwszy numer ukazał się
już w październiku 1945. Miesięcznik
został zamknięty przez władze
komunistyczne w marcu 1953 roku
wskutek odmowy wydrukowania
nekrologu po śmierci Stalina i
zamieszczania propagandowych tekstów
komunistycznych. Na ponowne
wznowienie trzeba było czekać aż do
października 1995 roku. A zatem
pierwszy numer „Różańca” ukazał się
dokładnie w 50. rocznicę wznowienia
powojennego.
Modyfikacji uległ nie tylko tytuł,
lecz również profil czasopisma,
określanego dziś jako miesięcznik
formacji różańcowej. „RÓŻANIEC jest
pismem dla osób, które wierzą w Boga
i które wierzą Bogu. Jest pismem dla
osób, które wiedzą, że odejście od
Boga jest początkiem wszelkiego zła
i dla tych, które Boga zagubiły;
także dla tych, które szukają Go –
często w trudzie i udręczeniu” –
czytamy w słowie od Wydawcy,
otwierającym pierwszy numer
„Różańca”. Choć sporą część
czytelników stanowią członkowie
Żywego Różańca, to zasadniczo pismo
jest przeznaczone dla wszystkich,
którzy swoją duchowość i pobożność
pragną kształtować „w szkole Maryi”
w oparciu o modlitwę różańcową.
Przeprowadzona przez redakcję
ankieta wykazała, że czytelnicy
„Różańca” stanowią bardzo
zróżnicowaną grupę, zarówno pod
względem wieku, jak i wykształcenia
oraz miejsca zamieszkania. Wynika to
z uniwersalności poruszanych
tematów. Oprócz artykułów czysto
religijnych na łamach miesięcznika
poruszane są sprawy społeczne,
problematyka życia rodzinnego i
wychowania oraz tematyka
historyczna. Przystępny język
artykułów sprawia, że miesięcznik
może służyć jako pomoc dla kapłanów
– opiekunów grup modlitewnych i
innych ruchów katolickich oraz
liderów tychże grup.
Nakład „Różańca” wynosi obecnie
około 40.000 egzemplarzy.
Miesięcznik można nabywać w drodze
prenumeraty, za zaliczeniem
pocztowym, w księgarniach
katolickich oraz sieci EMPiK.
„Anioł Stróż” – został wznowiony w
2000 roku. Przeznaczony jest dla
dzieci w wieku od 8 do 13 lat.
Proponujemy to pismo jako pomoc
katechetyczną, ale także jako pomoc
dla rodziców.
Już
na pierwszych stronach znajdują się
opowiadania do Ewangelii kolejnych
niedziel miesiąca. To podpowiedź,
jak wpleść Ewangelię w codzienność.
Ten sposób przedstawiania czytań
niedzielnych może posłużyć jako
pomoc w prowadzonych przez
katechetów Kołach Biblijnych. Oprócz
typowych opowiadań i legend dla
dzieci proponujemy czytelnikom
wyprawy do ciekawych miejsc na
terenie naszej Ojczyzny. W „Aniele
Stróżu” są też ciekawe konkursy,
krzyżówki, które mogą być
wykorzystane jako zespołowe prace
całej klasy. Do każdego numeru
dołączona jest płyta CD z audycjami
oraz piosenkami dla dzieci.
W
czasopiśmie można znaleźć dodatek
nazwany „Cieniem Anioła”. Jest to
wkładka przeznaczona dla rodziców,
katechetów i wychowawców. Jest
rozwinięciem tego, co znajduje się w
samym czasopiśmie. Poruszany jest
m.in. ważny temat obecności mediów w
dzisiejszym świecie.
Pragniemy z pomocą katechetów
tworzyć pismo, które otworzy oczy
dzieci na to, co piękne, czyste,
choć czasem niewidzialne – jak sam
Anioł Stróż.
Wydawnictwo
Sióstr Loretanek
ul.
Żeligowskiego 16/20
04-476
Warszawa-Rembertów
tel. (022)
673-50-95
Dyrektor: s.
Andrzeja Cecylia Biała CSL
Oprócz Wydawnictwa w Warszawie
Zgromadzenie prowadzi działalność
wydawniczą także poza granicami
Polski: we Włoszech (Wydawnictwo
MIMEP-DOCETE w Pessano k.
Mediolanu), w Rumunii (Baia Mare)
oraz na Ukrainie (Bracław).
8
Września.
Święto Narodzenia NMP
Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,
zwiastowało radość całemu światu: z
Ciebie bowiem wzeszło Słońce
Sprawiedliwości, Chrystus, Bóg nasz.
(Liturgia bizantyjska)
Kim jest dla Ciebie Maryja?
Początków Święta Narodzenia Maryi
trzeba szukać w Kościele
Jerozolimskim. Apokryfy podawały
wiele szczegółów z dzieciństwa
Maryi, umieszczając miejsce Jej
narodzin w pobliżu świątyni
jerozolimskiej. Już od V w.
pielgrzymi przybywający do świętego
miasta nawiedzają kościół
Najświętszej Panny „w miejscu Jej
urodzenia". Wydaje się, że
uroczystość poświęcenia tej bazyliki
leży u początków święta. Jest to
obecna bazylika Sw. Anny, gdzie do
dziś jest czczona figurka Maryi jako
małego dziecka. Z Jerozolimy święto
przechodzi do Konstantynopola. Na
Zachodzie po raz pierwszy spotykamy
je w kalendarzu Sonnancjusza,
biskupa Reims (614—631). Za
pontyfikatu papieża Sergiusza
(687—701) święto nabiera w Rzymie
dużego znaczenia i zostaje zaliczone
do czterech uroczystości maryjnych
połączonych z procesją stacyjną. W
średniowieczu święto otrzyma oktawę
i wigilię.
W
Polsce, ze względu na rozpoczynające
się we wrześniu siewy, święto nosi
nazwę Matki Bożej Siewnej, a w
kościołach poświęca się ziarno
siewne.
Kościół obchodzi dziś narodzenie
Maryi, Tej, którą obdarza tak wielu
i tak wielkimi tytułami. Ona jest
świętą Bożą Rodzicielką, Matką łaski
Bożej, Matką przedziwną, Stolicą
mądrości, Przybytkiem Ducha
Świętego, Arką przymierza i Bramą
niebios. Królową Aniołów i Królową
Wszystkich Świętych. Maryja jest
Matką Chrystusa i Matką Kościoła.
Oto dlaczego Kościół, który obchodzi
narodzenie świętych dla nieba, czyli
dzień ich śmierci, czyni dla Maryi
wyjątek. Jej przyjście na świat
stało się nadzieją i jutrzenką
zbawienia dla całego świata. Z Niej
Syn Boży weźmie ludzką naturę, z
Niej wzejdzie Słońce
sprawiedliwości, Chrystus, nasz Bóg.
Narodzenie Maryi przybliżyło
zbawienie świata. Życie Kościoła
koncentruje się wokół tajemnicy
Chrystusa, dla Kościoła Chrystus
jest wszystkim i dlatego to Kościół
nie zadowala się .obchodem narodzin
Słońca, czuwa już przy wzejściu
Jutrzenki.
Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,
zwiastowało radość całemu światu:
z Ciebie bowiem wzeszło Słońce
Sprawiedliwości,
Chrystus, Bóg nasz.
On zniweczył przekleństwo,
dał nam błogosławieństwo,
śmierć pokonał,
życie wieczne nam darował.
(Liturgia Bizantyjska)
ks.
Andrzej Luter
Kim
jest dla ciebie Maryja? – zapytałem
znanego świeckiego teologa,
uprzedzając, że jego opinię
wykorzystam w artykule. Uważny
czytelnik do strzeże w jego
wypowiedzi wyraźne wpływy feminizmu
chrześcijańskiego. W końcu już Rene
Laurentin zauważył, że teologia w
której nie ma miejsca dla Maryi
staje się straszliwie abstrakcyjna,
męska, nieludzka.
Tak
więc, po pierwsze Maryja jest dla
wspomnianego mariologa żywą,
teologiczną „przechowalnią”
żeńskości/kobiecości/matczyności
Boga w ciągu dziejów
teologii/Kościoła. Po drugie -
symbolem (w najgłębszym tego słowa
znaczeniu, czyli nie odrzucającym
twardej warstwy historycznej!) drogi
prawdziwego ucznia/uczennicy
Chrystusa czy też odkupionego
człowieka. Po trzecie- symbolem
Kościoła. Po czwarte - Matką naszego
Zbawcy. Przeżywając 12.września
kolejne święto maryjne:
Najświętszego Imienia Maryi, warto
zastanowić się nad tą opinią teologa
– mariologa. A więc najpierw: Maryja
i matczyność Boga. Znaczy to, że
jest Ona Matką wszystkich, którzy
zostali wezwani, by stać się
uczniami Chrystusa. Rene Laurentin w
swoich analizach teologicznych
wyraźnie rozróżnia tytuły maryjne:
Matka Boga i Matka ludzi. Maryja
jest Matką Boga, gdyż porodziła Syna
Bożego według człowieczeństwa, gdyż
„ukształtowała Jego człowieczeństwo,
tak jak każda matka je kształtuje w
swoim dziecku”. Tak rozumianego
macierzyństwa nie można rozciągać na
chrześcijan. Laurentin pisze: „Każdy
z nich, każdy z nas ma swoją własną
matkę, która wydała każdego na
świat. Macierzyństwo Maryi ma wiec
charakter przybrania. Jest Ona
duchową Matką ludzi w Jezusie
Chrystusie, żeby pobudzać ich do
życia Bożego i prowadzić ku temu
przebóstwieniu, do jakiego wzywa ich
Bóg”. Inaczej mówiąc, macierzyństwo
Maryi względem nas jest
macierzyństwem duchowym, moralnym,
egzystencjalnym, ale w porządku
Bożym.
Maryja jako symbol drogi prawdziwego
ucznia Chrystusa... Za przykładem
Maryi powinniśmy wkraczać w świat,
który został uczyniony nie na nasza
miarę, i wchodzić do królestwa Bożej
miłości, której nie można zgłębić.
Kard. Leon – Joseph Suenens pisał,
że Maryja bez wątpienia jest
stworzeniem: sama przez się jest
niczym, podobnie jak my; i nie ma
„potrzeby upierać się, że jest
inaczej, gdyż to jest oczywiste; z
tą różnicą, że miłość Boża
przeniknęła Ją z taką siłą, z jaką
strumień wpada w przepaść”. W
rezultacie postrzegamy Ją jako wzór
i szczyt Kościoła na ziemi w jego
zjednoczeniu ze zmartwychwstałym
Zbawicielem. Maryja zatem to
pierwsza chrześcijanka, a jej życie
stało się wzorem i ideałem, do
którego każdy wyznawca Chrystusa
powinien dążyć, nawet jeśli tego
ideału nigdy nie osiągnie. Tak więc,
Maryja jest także symbolem Kościoła.
Jest
wreszcie Matką mojego Pana i Zbawcy
i ten „przymiot” Maryi – niezwykły i
po ludzku rzecz biorąc wstrząsający
– jest chyba najważniejszy. Po raz
pierwszy został wypowiedziany przez
św. Elżbietę. „Nic piękniejszego
ponad takie określenie Maryi
wymyśleć nie umiem” – mówi o.
Stanisław C. Napiórkowski. Ten
najwybitniejszy polski mariolog (w
dodatku ekumenista) precyzyjnie
określa, co oznacza „pośrednictwo”
Maryi. To bardzo ważne, bo w
praktyce duszpasterskiej niekiedy
beztrosko i zamiennie mówi się o
pośrednictwie Matki Bożej i
pośrednictwie Chrystusa. W soborowej
Konstytucji Dogmatycznej „Lumen
gentium” czytamy: „Żadne bowiem
stworzenie nie może być nigdy
stawiane na równi ze Słowem
Wcielonym i Odkupicielem”. Sobór
wprowadza teologiczną kategorię
uczestnictwa w pośrednictwie
Chrystusa. Matka Boża jest o tyle
pośredniczką, o ile uczestniczy w
jedynym doskonałym pośrednictwie
Chrystusa. Sobór Watykański II unika
stawiania Maryi „pomiędzy”, tzn.
pomiędzy nami a Chrystusem, ponieważ
wiara katolicka naucza o
bezpośrednich z Nim kontaktach.
„Trzeba wiec strzec zasady o tej
bezpośredniości – pisze o.
Napiórkowski - i nie nadużywać
hasła, że do Chrystusa idziemy tylko
przez Maryję. My już jesteśmy w
Chrystusie przez chrzest, przez
miłość, przez wiarę. Każdy człowiek,
każdy chrześcijanin ma bezpośredni
dostęp do Chrystusa”. Niektórzy
pojmują Maryję jako „wielki kamień
pośrodku rzeki”. To błąd, bowiem
taka teologia mnoży pośredników – im
więcej kamieni, tym łatwiej
sforsować rzekę. Idea „pośrednictwa”
domaga się wielkiej ostrożności; być
może dlatego Sobór „mówi o funkcji
macierzyńskiej w tych miejscach,
gdzie dotąd zwykło się mówić o
maryjnym pośrednictwie”. O.
Napiórkowski przypomina, że w
teologicznym modelu pośrednictwa w
Chrystusie mieści się hasło „Przez
Jezusa do Maryi”, co oznacza, że
każdy, kto autentycznie uwierzy w
Chrystusa znajdzie Maryję, Jego i
naszą Matkę, wzór życia
chrześcijańskiego.
Jak
kultywować Jej obecność? Oczywiście
poprzez znaki dane nam w życiu
Kościoła: Pismo Święte, liturgia
(Msza Św.), sanktuaria, pielgrzymki,
ikony, nabożeństwa (już Paweł VI
zwracał uwagę przede wszystkim na
takie modlitwy jak: Anioł Pański i
różaniec). Rene Laurentin zachęca do
polecania Maryi swoich projektów i
przedsięwzięć, ale nie po to, by
sobie ulżyć, tylko żeby je lepiej
wypełnić, „z Nią, w duchu wiary, to
znaczy w Bogu. To, co Jej polecone,
nie jest stracone”.
Na
koniec warto wyjść z kręgu tych
nieco hermetycznych i dogmatycznych
rozważań. Pytanie: „Kim dla ciebie
jest Maryja” zadałem nie tylko
zawodowemu teologowi, ale także
zaprzyjaźnionemu pisarzowi, z
młodszego pokolenia. Początkowo nie
chciał obnażać swojej
„heretyckości”. Powiedział: „Kult
maryjny jest mi – niestety – dość
obcy, choć mój śp. ojciec miał na
drugie imię Maria (urodził się
zresztą w święto maryjne). Od
maleńkości miałem rezerwę do
różańca, a kiedy w kazaniach
pojawiała się Maryja, na ogół
towarzyszył Jej jakiś taki ckliwy,
rozczulający ton, który nie bardzo
do mnie trafia. Co gorsza, fatalnie
czuję się w Częstochowie: za dużo
tam ludzi, za głośno i ogólnie
zanadto dewocyjnie. Natomiast jest
jedno miejsce, związane z Matka
Bożą, które zrobiło na mnie
piorunujące wrażenie: Ostra Brama.
Fakt, że ten niewiarygodnie urodziwy
obraz jest prawie na ulicy, że to
sacrum przez otwarte okno niemal
wylewa się na zwykłą ulicę, i
jeszcze ten wysoki, nieco
histeryczny zaśpiew kobiet, i to, że
rzecz się dzieje bezpowrotnie za
granicą, choć bywało inaczej – to
daje niezwykle na mnie działającą
mieszankę. Ale znamienne, że tam
Matka Boża jest bez Dzieciątka. Jak
gdyby bardziej mnie pociągał dramat
wyboru samotnej kobiety, która musi
odpowiedzieć na wezwanie, od której
zgody i zawierzenia, że nie ma
halucynacji, wszystko przez moment
zawisa – niż z natury rzeczy
stereotypowe wyobrażenia o miłości
Matki do Syna i na odwrót. Potem
znowu coś się ważnego dla mnie
dzieje w chwili, gdy Ona zostaje
Pietą”. Krytyczny czytelnik pomyśli
teraz, że oto mamy do czynienia z
klasycznym przykładem
inteligenckiego niedostatku
duchowego, który bierze się z
plątania wartości religijnych i
estetycznych. Myślę, że to nie jest
prawda, choć na pewno taki stosunek
do kultu maryjnego jest bardzo
rzadki, ale umówmy się – on w Polsce
także istnieje. Poruszeni wielką
modlitwą tysięcy umęczonych, ale
szczęśliwych pielgrzymów, którzy co
roku w sierpniu stają przed obrazem
Czarnej Madonny i w tylu innych
sanktuariach, nie możemy zapominać,
że istnieją ludzie wiary, żyjący
sakramentami we wspólnocie, a którzy
jednocześnie przeżywają swoje
relacje z Bogiem w sposób bardzo
indywidualny, w myśl zasady
sformułowanej kiedyś przez Menachema
Mendla z Kocka, że Bóg mieszka
wszędzie tam, gdzie się Go wpuści.
Ks.
Wacław Depo
Narodzenie Najświętszej Maryi Panny
jest jednym z najstarszych świąt
maryjnych w Kościele Chrystusowym.
Już w V wieku - kiedy Sobór w Efezie
(431) ogłosił dogmat o
Macierzyństwie Bożym NMP -
obchodzono w Jerozolimie uroczystość
poświęcenia bazyliki w miejscu
narodzenia Matki Bożej. Zaś w wieku
VII święto to było już znane zarówno
w Bizanjcum, jak i w Rzymie.
Tajemnica narodzin Maryi tchnie
radosnym przesłaniem, że z Niej,
która „znalazła łaskę u Boga”,
narodzi się oczekwiany Emmanuel -
Zbawiciel świata (por. Mt 1, 20-23).
Przez
Chrystusa do Maryi
Zgodnie z duchem listu apostolskiego
Jana Pawła II Rosarium Virginis
Mariae (16 X 2002) - każde święto
maryjne chcemy przyjąć i przeżywać
jako szczególną okazję do
„kontemplacji Oblicza Chrystusa w
szkole Maryi”. Kościół, wpatrując
się w Nią jako swój wzór, jest
wezwany do naśladowania Jej
otwartości na łaskę i więź z
Trójjedynym Bogiem: Ojcem i Synem, i
Duchem Świętym. A wychodząc od tej
największej tajemnicy obecności i
działania Boga żywego wśród ludzi,
odczytujemy na kartach Pisma
Świętego, że Jego Jednorodzony Syn
uczy nas tajemnic swojej niezwykłej
Matki. To w Maryi - jak podkreśli
Jan Paweł II - „poznajemy
przemieniającą moc miłości Bożej. W
Niej dostrzegamy świat odnowiony w
miłości...” (por. Ecclesia de
Euchristia, 62). To Ona z kolei
„uczy” nas uznawać zbawcze i
miłosierne działanie Boga i w Jego
świetle odczytywać własne drogi
powołań i całą ludzką historię.
Maryja pomaga nam również
interpretować to wszystko, co dziś
się wydarza i odnosić do Jej Syna,
Jezusa. A będąc nowym stworzeniem
ukształtowanym przez Ducha Świętego,
sprawia, że wzrasta w nas cnota
nadziei pokładanej w Bogu na
wszelkie okoliczności naszego życia.
Brak kontemplacji oblicza Maryi, a
wraz z nim utrata prawdy o Jezusie
Chrystusie, który z Niej za sprawą
Ducha Świętego stał się człowiekiem,
uniemożliwiają wniknięcie w samą
tajemnicę miłości Bożej i komunii
trynitarnej (por. Jan Paweł II,
Ecclesia in Europa, nr 19.125).
Miłość, która wyjaśnia...
Zazwyczaj o początku swojego życia
każdy człowiek wie tylko tyle, ile
dowiaduje się z urzędowego
świadectwa urodzenia. To
„opieczętowane” świadectwo może być
wzmocnione relacją najbliższych, czy
osób obecnych przy narodzinach. Ale
mało kto zastanawia się nad tym, że
jego biografia nie zaczyna się
dopiero w dniu urodzenia, czy nawet
w momencie poczęcia - ale w miłosnym
zamyśle Boga Stwórcy. W Nim bowiem
„żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
W Bogu samym odnajdujemy
nienaruszalny fundament godności
każdego człowieka. Dlatego na wzór
Maryi każdy bez wyjątku człowiek
zobowiązany jest odkryć tę prawdę,
że: „Bóg mnie kocha, to znaczy, że
wydobywa mnie z anonimowości
stworzenia i czyni mnie kimś
jedynym, którego On chciał dla mnie
samego” (por. Gaudium et spes, 24).
Pewną ilustracją tej tajemnicy
naszego osobistego zaistnienia są
słowa zapisane przez Jana Pawła II w
medytacji biblijnej: „Kim On jest?
Jest jak gdyby niewysłowiona
przestrzeń, która wszystko ogarnia -
On jest Stwórcą. Ogarnia wszystko,
powołując do istnienia z nicości nie
tylko na początku, ale wciąż...
Niewypowiedziany. Samoistne
Istnienie. Jedyny. Stwórca
wszystkiego. Zarazem Komunia Osób. W
tej Komunii wzajemne obdarowywanie
pełnią prawdy, dobra i piękna...
Wzięliśmy w siebie - na ludzką miarę
- to wzajemne obdarowanie, które
jest w Nim... Żyjemy ze świadomością
daru, choć może nawet nie umiemy
tego nazwać - być widzialnym znakiem
Odwiecznej Miłości...” (por. Poezje
zebrane. Tryptyk rzymski, Kraków
2003, s.287.295).
I
pomimo iż w źródłach biblijnych nie
znajdziemy ani imion rodziców
Najświętszej Maryi Panny, ani daty
czy miejsca urodzenia - to
przyjmujemy z wiarą objawioną
prawdę, że cała Jej wielkość i
niezwykłość pochodzi z daru
uprzedzającej miłości Boga i
wybrania na Matkę Jednorodzonego
Syna (por. Łk 1, 26-28.30-32). Zaś
już od II wieku Tradycja
poapostolska przekaże nam prawdę, że
rodzicami Maryi byli: Joachim i
Anna. Inny zaś głos tradycji, w
osobie św. Bernarda, doktora
Kościoła (†1153), w następujący
sposób wysławia tę tajemnicę:
„Trzeba było, aby Stwórca ludzi,
który miał się narodzić jako
człowiek, wybrał spośród wszystkich
niewiast, albo raczej utworzył, taką
Matkę, jaka byłaby godna i Jemu
miła... Nie znaleziono Jej
przypadkiem, w ostatniej chwili, ale
od wieków została wybrana,
przewidziana i przygotowana przez
Najwyższego, strzeżona przez
aniołów, zapowiedziana przez
patriarchów, obiecana przez
proroków... Dlatego spośród
wszystkich poruszeń duszy, spośród
wszystkich uczuć i przeżyć, jedynie
miłość rozjaśnia wszystko i pozwala
Maryi - odpowiedzieć swemu Stwórcy
wzajemnością, wprawdzie nie równą,
ale podobną...”.
Maryjne „dzisiaj”...
Święto Narodzenia NMP pozwala nam
uświadomić sobie rolę
chrześcijańskiego dziedzictwa
rodzinnego. Ma ono bowiem wielkie
znaczenie i może się stać
błogosławieństwem zarówno dla
dzieci, jak i rodziców. W klimacie
rodzinnego domu - na podobieństwo
domu Joachima, Anny i Maryi -
rodzice nie mogą podarować swemu
dziecku nic ważniejszego, niż
przygotowanie daru jego życia
poprzez łaskę osobistej wiary,
własną modlitwę i zawierzenie siebie
we wszystkim Bogu. Wciąż zbyt słabo
zakorzeniona jest w nas świadomość,
że Bóg, który obdarował nas życiem
na swoje podobieństwo (Rdz 1,28),
ogarnia każdego człowieka w swoich
zbawczych planach, w określonym
czasie, miejscu i wspólnocie osób.
Dopiero wtedy z pogłębioną wiarą,
nadzieją i miłością wpatrywać się
będziemy w Ikonę Maryi, którą Bóg
wybrał w sposób szczególny na
Powierniczkę i Zwiastuna Dobrej
Nowiny dla nas.
9 Września.
Bł. Aniela Salawa - Służąca Pana
Jezusa
Iluż
podobnych do bł. Anieli. Żyją w
cieniu wielkich miast, karier,
spraw. Cały ich świat: dwie ulice,
brudne podwórko, droga do sklepu, do
kościoła.
Na
obrazach przedstawia się ją nieraz w
kuchni, w fartuchu. Jej atrybutem
jest szczotka do zamiatania.
Błogosławiona Aniela Salawa.
Urodziła się dokładnie 125 lat temu
w Sieprawiu pod Krakowem. Na pozór
życiorys jakich wiele. Uboga
dziewczyna z wielodzietnej wiejskiej
rodziny, która szukała swojego
szczęścia w wielkim mieście.
Skończyła tylko dwie klasy
podstawówki.
Cała
kariera: ciężka, niewdzięczna praca
służącej. Potem wyniszczająca
stopniowo choroba – stwardnienie
rozsiane. Nie ma już sił pracować.
Ostatnie lata życia spędzone w
ciasnej, dusznej suterenie. Umiera,
opuszczona, wśród wielkich cierpień,
mając niecałe 41 lat.
Jedynym jej majątkiem była głęboka
wiara, która rozwinęła się w
mistyczną więź z Jezusem Chrystusem.
Jemu ofiarowała czystość, potem
cierpienia. W Nim odnalazła jedyne
szczęście. Zostawiła po sobie
„Dziennik” – kilkadziesiąt kart
spisanych nieporadnie na polecenie
spowiednika, świadectwo jej
zażyłości z Bogiem oraz duchowych
zmagań. „Czuję bardzo wielkie
pragnienie być ustawicznie tam,
gdzie jest Pan Jezus” – zapisała po
datą 27.12.1920 roku.
Cieszę się, że mój Kościół wynosi na
ołtarze nie tylko wielkich uczonych
jak Tomasz z Akwinu, wielkich
męczenników za wiarę jak Ignacy
Antiocheński, wielkich misjonarzy
jak Franciszek Ksawery, wielkich
kaznodziei i założycieli zakonów jak
Bernard z Clairvaux. Dobrze, że do
tego grona dostała się także
niepozorna służąca z Krakowa. Iluż
jej podobnych. Żyją w cieniu
wielkich miast, wielkich karier i
spraw. Cały ich świat: dwie ulice,
brudne podwórko, droga do sklepu, do
kościoła.
Nieraz – jak bł. Aniela –
przesiadują godzinami w pustych
kościołach z rękami zaciśniętymi na
różańcu. Myślę chociażby o pani Ani,
której czasami przynosiłem węgiel.
Samotna, niewidoma staruszka,
mieszkająca w pokoiku trzy na trzy
metry na poddaszu obskurnej
kamienicy. Kiedyś zrzuciła sobie na
nogę rozgrzaną płytę, na której coś
gotowała. Cierpiała bardzo. Nie
słyszałem żadnej skargi. Była w niej
jakaś jasność, pokój, świętość
chyba. Bo jak inaczej nazwać to
uczucie, że właśnie tam, na tym
poddaszu, jest Pan Jezus. Blisko
niej. I pewnie blisko wszystkich
takich jak ona.
„Zawsze
kiedy przyjdę do Pana Jezusa –
notuje bł. Aniela – to tak jestem
przed Nim jak dziecko zbrukane,
szczęśliwe, że się dostało do swojej
ukochanej mamusi i wcale o tym nie
myśli, że ono jest brudne i czy
matka jest z niego zadowolona czy
nie. Nie myśli o tym, szczęśliwe, że
u mamusi i koniec. Tak samo jest z
moją duszą w obecnym czasie. (...)
tam chcę być, gdzie On jest, Pan
Jezus, i jak jestem przed Nim, to
nic nie mówię, alem taka szczęśliwa,
żem u Niego, że jakbym zapomniała o
tym, żem ja taka strasznie nędzna i
niedoskonała”. Co zrozumiałem z
Ewangelii? Czy aż tyle, ile
Błogosławiona ze szczotką do
zamiatania?
10 Września.
Św. Pulcheria - Cesarzowa na
ołtarzach
Święta Pulcheria na świat przyszła
10 stycznia 399 roku w Bizancjum.
Była córką cesarza Arkadiusza i
siostrą Teodozjusza II - od 414 r.
cesarza Bizancjum.
Już
samo imię świadczy o jej
niezwykłości, bowiem wykazy
hagiograficzne znają tylko jedną
świętą o imieniu wywodzącym się od
łacińskiego pulcher – co znaczy
„piękny”. Nie dziwi więc fakt, że
Pulcheria wedle historycznych
przekazów wyróżniała się niezwykłą
urodą.
We
wczesnej młodości oddano ją na
wychowanie eunuchowi Antiochowi,
dzięki czemu zdobyła wszechstronne
wykształcenie, ze znajomością greki
i łaciny włącznie. Już jako
piętnastolatka – po śmierci swego
ojca – została cesarzową i pełniła
wkrótce wszelkie dworskie obowiązki
z zaskakującą, jak na swój młody
wiek, rozwagą i sumiennością.
Zarządzała imperium z uwagi na
małoletniość następcy tronu –
Teodozjusza II. Gdy ten dorósł,
Pulcheria opuściła w roku 447
królewski dwór, by oddać się życiu
klasztornemu. Wcześniej jednak,
przez całe lata, zgodnie
współrządziła z bratem. Otrzymała
nawet tytuł Augusty, zaś jej
popiersie stanęło zaraz obok
popiersia Teodozjusza.
Pulcheria miała bardzo silny wpływ
na Teodozjusza, co zaowocowało
poprawom stosunków między Rzymem a
Konstantynopolem. Dzięki jej
staraniom ufundowano niezliczone
ilości kościołów i opactw. Walnie
przyczyniła się także do kanonizacji
czterdziestu męczenników z Sebasty i
zwalczania licznych w tamtych
czasach herezji - dekrety przeciwko
nestorianom, montanistom i
eunomianom były jej inicjatywą.
Prowadziła korespondencję z papieżem
Leonem I Wielkim. Nie stroniła od
nauki - w wolnym czasie pilnie
studiowała Pismo Święte. Będąc
żarliwą katoliczką, skłoniła Atenę
Eudiokę, przyszłą żonę Teodozjusza
II, do przyjęcia chrztu.
Na
skutek intryg nieprzychylnego
ministra Chryzapiusza, Pulcheria
zmuszona była do opuszczenia dworu i
zamieszkania w pałacu Hebdomon.
Także Patriarcha Konstantynopola,
Nestoriusz, dla spodobania się
ministrowi, mającemu ogromny wpływ
na cesarza, ukazywał jawną niechęć
siostrze Teodozjusza. Uniemożliwił
jej nawet uczestnictwo w niedzielnej
liturgii. To nie zniechęciło
dzielnej kobiety w działaniach
mających na celu walkę z herezją i
wspieranie prawowitej wiary. Po
śmierci brata natychmiast powróciła
na dwór cesarski i objęła rządy,
usuwając Chryzapiusza.
W 450
roku została żoną wysoko
postawionego oficera Marcjana,
którego niebawem okrzyknięto
imperatorem. Mimo małżeństwa
dochowała złożonych w młodości
ślubów czystości, do których
nakłoniła także swoje dwie siostry.
W 451 roku udało jej się doprowadzić
do zwołania Soboru Chalcedońskiego,
gdzie definitywnie potępiono naukę
Nestoriusza. Pulcheria uczestniczyła
w jednej z sesji osobiście, a po
odbytym soborze sam Papież wysłał
pismo z podziękowaniem dla
cesarzowej.
Św,
Pulcheria zmarła w roku 453 dożywszy
54 lat. Jej ciało spoczęło w
kościele Dwunastu Apostołów. Z
rozkazu Cesarza Leona na jednym z
placów Konstantynopola wzniesiono
jej posąg. Mimo, że kronikarze nie
zapisali dokładnej daty zgonu, 10
września uznawany jest za dzień
dorocznej pamiątki Świętej
Cesarzowej.
11 Września.
Św. Jan Gabriel Perboyre - męczennik
ziemi chińskiej
Jan
Gabriel Perboyre urodził się 6
stycznia 1802 roku w Puech, na
południu Francji. Za sprawą swojego
stryja Jakuba Jana, księdza
Zgromadzenia Misji, także wstąpił do
wspólnoty lazarystów i w 1825
przyjął święcenia.
Rodzice Jana byli bardzo ubodzy więc
nie mogli zapewnić synowi
wykształcenia. Z tego powodu
bezpośrednio po zakończeniu nauki w
szkole podstawowej, pracował wraz z
nimi na roli.
Istniały dwa powody dzięki którym
wkroczył na drogę kapłaństwa. Jego
matka oraz ojciec wychowywali go w
atmosferze głębokiej religijności. Z
kolei wspomniany stryj, rektor
seminarium duchownego lazarystów,
zachęcił brata Jana, Alojzego, aby
związał swoje życie z posługą
kapłańską. Święty Jan poszedł w
ślady brata. W roku 1819 rozpoczął
studia teologiczne i filozoficzne w
Paryżu. Bezpośrednio po święceniach
objął stanowisko profesora dogmatyki
w Saint-Flour. A już w dwa lata
później został rektorem seminarium w
owym mieście. Ostatecznie został
odwołany do pełnienia funkcji
wicedyrektora Seminarium Księży
Misjonarzy w Paryżu.
Jednakże święty Jan nieustannie
marzył o innej formie swojej
posługi. Usilnie starał się o
otrzymanie pozwolenia na wyjazd do
Chin w celach misyjnych.
Kilkakrotnie wznawiane prośby
przyniosły wreszcie upragniony
skutek. Dzień 21-go marca 1835 roku
stał się początkiem jego nowej
służby. Pięć miesięcy później dotarł
do Chin. Przez pierwsze miesiące
przebywał w Macao, gdzie poświęcił
swój czas na naukę chińskiego. Jego
działalność misyjna roztaczała się
na obszarze prowincji Honan oraz
Hupeh. Był to niezwykle
niebezpieczny okres. W Chinach od
lat szerzyło się krwawe
prześladowanie chrześcijan. Święty
misjonarz musiał realizować swoją
posługę bardzo ostrożnie.
Skupiał się on głównie na pomocy
duszpasterskiej dla chińskich
katolików oraz na przyciąganiu
nowych wiernych do Kościoła. Kiedy
represje wobec chrześcijan przybrały
na sile, św. Jan schronił się u
pewnego katolika i stamtąd w
konspiracji kontynuował swoją misję.
Towarzyszyły mu przez cały czas
groźby i prześladowania. 26 września
1839 roku został aresztowany.
Przewieziono go następnie do
prefektury w Kucheng. Tam przez rok
poddawano go wnikliwym
przesłuchaniom oraz brutalnym
torturom. Święty Jan pomimo
okrutnych męczarni jakich doznał,
nie wydał swoich braci misjonarzy, a
także nazwisk wiernych. Zmarł 11
września 1840 roku poprzez uduszenie
na belkach krzyża. W 20 lat potem
jego szczątki powróciły do domu
zakonnego lazarystów w Paryżu.
Niewątpliwie jest to historia
człowieka spełnionego. Konsekwentnie
dążył do realizacji swoich marzeń
związanych z podróżą do Chin. Kiedy
osiągnął ów cel, bez reszty
powierzył się swojej pracy. Ostatnie
lata życia spędził na niesieniu
pomocy bliźnim, posłudze pięknej,
wymagającej ogromnej gorliwości oraz
powierzenia siebie Bogu i ludziom.
Papież Leon XIII beatyfikował Jana
Gabriela Perboyre 10 listopada 1889
roku, a Jan Paweł II ogłosił go
świętym 2 czerwca 1996 roku.
12 Września.
NMP Piekarskiej - dwa oblicza
Obraz
Matki Bożej Piekarskiej słynął
cudami. Przestał, gdy wywieziono go
z Piekar Śląskich do Opola. Cudami
zaczęła natomiast słynąć… zawieszona
prowizorycznie w jego miejscu kopia.
350 lat kultu maryjnego w Piekarach
Śląskich
Matka Sprawiedliwości i Miłości
Społecznej
W
wymowny sposób skomentował to w
XVIII w. superior zakonu jezuitów z
Piekar Śląskich, o. Jerzy Bellman:
„Nie pędzel tu mocen, ni praca
człowieka, ni drzewo, ni płótno,
jeno Duch Boży, który sobie to
miejsce i ten lud upodobał”.
Obraz
namalował nieznany artysta, wzorując
się na bizantyńskich ikonach.
Malarstwo bizantyńskie wypracowało
kilka typów wizerunków Matki Bożej.
Jednym z nich była tzw. Hodegetria,
co po grecku znaczy „wskazująca
drogę”. Były to obrazy
przedstawiające Najświętszą Maryję
Pannę wskazującą na Dzieciątko
siedzące na jej lewym ramieniu. Na
piekarskim obrazie Maryja trzyma w
ręce jabłko, symbol grzechu
pierworodnego. Zdaje się w ten
spodób wskazywać, że Jezus jest
drogą do pokonania skutków tego
grzechu.
Obraz
cieszył się kultem od połowy XVII
wieku, oficjalnie uznano go za
cudowny w 1680 r. W 1702 r. wojska
króla szwedzkiego Karola XII
wkroczyły do Krakowa. W obawie przed
Szwedami obraz wywieziono do Opola.
Na czas nieobecności oryginału w
Piekarach zawieszono jego kopię.
Stan tymczasowy okazał się trwały i
kopia wisi w piekarskiej bazylice do
dziś.
Oryginał w 1813 roku przekazano
kościołowi Świętego Krzyża (obecnie
katedra) w Opolu. Obecnie zwany jest
Matką Bożą Opolską. O tym, że w XIX
wieku obraz nie wrócił do Piekar,
zadecydowały zapewne względy...
narodowe. Piekary stały się wówczas
silnym ośrodkiem odradzającej się
polskości i miejscem pielgrzymkowym.
13 Września.
Św. Jan Chryzostom - kaznodzieja
złotousty
"Niechaj nikt nie wstydzi się
świętych znaków naszego zbawienia i
tego najwyższego dobra, przez które
żyjemy i przez które jesteśmy. Nośmy
więc krzyż Chrystusa jak wieniec, bo
wszystko, co się do nas odnosi,
przez krzyż się wypełnia".
Tak
pięknie o krzyżu, jako znaku naszego
zbawienia, mówił jeden z
najznakomitszych kaznodziejów w
dziejach Kościoła, Jan zwany
Chryzostomem, czyli "złotoustym".
Urodził się około roku 350 w
Antiochii w zamożnej rodzinie.
Otrzymał doskonałe wykształcenie.
Przez kilka lat prowadził życie
pustelnicze, jednak musiał z niego
zrezygnować z powodu słabego
zdrowia. Wrócił do Antiochii i
został kapłanem. Wkrótce zasłynął
jako wybitny kaznodzieja. Jego mowy
stanowiły cykle, m. in. komentarzy
do Ewangelii według św. Marka i
Jana, do listów św. Pawła. Aby go
posłuchać, przybywali ludzie z
terenu całego chrześcijańskiego
Wschodu. Powołano go na patriarchę w
Konstantynopolu, jednak ponieważ w
jednym z kazań naraził się dworowi
cesarskiemu, został wygnany. Zmarł
na wygnaniu 14 września 407 roku ze
słowami: "Bogu za wszystko dzięki"
na ustach.
W
niezwykłych słowach mówił o
modlitwie: "Modlitwa jest światłem
duszy, prawdziwym poznaniem Boga i
pośredniczką między Nim a ludźmi.
Uniesiony przez modlitwę duch ludzki
osiąga wyżyny nieba i obejmuje Boga
niewypowiedzianym uściskiem,
pożądając Boskiego mleka, jak
dziecko płaczem przywołujące swoją
matkę. Przedstawia własne
pragnienia, a otrzymuje dary
niewypowiedzianie doskonalsze od
wszelkiej widzialnej
rzeczywistości".
14 Września.
Św. Albert - Jerozolimski patriarcha
Urodził się we włoskiej miejscowości
Castel Gualtieri w połowie XII
wieku. Pochodził z hrabiowskiego
rodu Avogadrów Sabbioneta.
W
1180 roku został wybrany na
przełożonego Kanoników Regularnych
od Świętego Krzyża w klasztorze
Montara, leżącym nieopodal Pavii.
Następnie sprawował funkcję biskupa
Bobbio i Vercelli – w tej ostatniej
przez dwie dekady.
Pośredniczył Albert w negocjacjach
między Watykanem, a cesarstwem.
Najpierw późniejszy święty brał
udział w rozmowach z Fryderykiem
Barbarossą, później zaś z Henrykiem
IV. Udało mu się także doprowadzić
do pokoju między Mediolanem i Pavią
oraz Piacenzą i Parmą.
Gdy w
roku 1204 kardynał Godfryd zrzekł
się przysługującej mu godności
patriarchy łacińskiego Jerozolimy,
to właśnie Albert został jego
następcą. Decydujący w tym przypadku
był fakt, iż to właśnie kanonicy
regularni oddelegowani zostali przez
króla Amalryka II do nadzoru nad
Grobem Pańskim w Ziemi Świętej. Ale
Albert do Jerozolimy nie dotarł. Ta
była już wówczas w rękach Turków.
Święty biskup zatrzymał się więc w
twierdzy Joannitów w miejscowości
Akka. Stamtąd wyruszał w kolejne
misje, których celem było godzenie
zwaśnionych, chrześcijańskich
monarchów. Na sercu leżało mu, by
pojednali się ze sobą królowie Cypru
i Jerozolimy oraz książęta Trypolisu
z królem Armenii, a także skłóceni z
nim Templariusze.
Z
sułtanatami tureckimi w Damaszku i w
Egipcie utrzymywał Albert poprawne
stosunki, więc gdy usunął nieprawnie
zajmujących urzędy archidiakona
Antiochii, czy biskupa Nikozji, nie
wywołało to żadnych protestów, ani
nie doprowadziło do kolejnych
napięć.
Albert zmarł 14 września 1214 roku
od ran, jakie zadał mu przełożony
jerozolimskiego szpitala Ducha
Świętego, którego święty zdjął z
urzędu. Napaść miała miejsce podczas
uroczystej procesji, której Albert
przewodził...
15 Września.
Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
Jest
rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja
wiele wycierpiała jako Matka
Zbawiciela.
Od
dwóch świąt do jednego wspomnienia
Dwa
święta obchodził niegdyś Kościół dla
uczczenia cierpień Najświętszej
Maryi Panny: w piątek przed
Niedzielą Palmową - Matki Bożej
Bolesnej i 15 września - Siedmiu
Boleści Najświętszej Maryi. Pierwsze
święto wprowadzono najpierw w
Niemczech w roku 1423 w diecezji
kolońskiej i nazywano je
„Współcierpienie Maryi dla
zadośćuczynienia za gwałty, jakich
dokonywali na kościołach katolickich
huszyci”. Początkowo obchodzono je w
piątek po trzeciej niedzieli
wielkanocnej. W roku 1727 papież
Benedykt XIII rozszerzył je na cały
Kościół i przeniósł na piątek przed
Niedzielą Palmową.
Drugie święto miało nieco inny
charakter. Czciło Bożą Matkę jako
Bolesną i Królową Męczenników nie
tyle w aspekcie chrystologicznym, co
historycznym, przypominając
ważniejsze etapy i sceny dramatu
Maryi i Jej cierpień. Zaczęli to
święto wprowadzać Serwici. Od roku
1667 wprowadza się je w niektórych
diecezjach. Papież Pius VII w roku
1814 rozszerzył je na cały Kościół,
a dzień święta wyznaczył na trzecią
niedzielę września. Papież św. Pius
X podniósł je do rangi drugiej klasy
i ustalił na 15 września. W Polsce
oba święta rychło się przyjęły. Już
stary mszał krakowski z 1484 roku
zawiera Mszę: „De tribulatione
Beatae Virgini” oraz drugą: „De
quinque doloribus B.M.Virginis”.
Również mszały wrocławski z 1512
roku i poznański z 1555 zawierają te
Msze.
Łatwo zauważyć, że oba święta są
paralelne do świąt Męki Pańskiej, są
w pewnym stopniu ich odpowiednikiem.
Pierwsze bowiem święto łączy się
bezpośrednio z Wielkim Tygodniem,
drugie zaś z uroczystością
Podwyższenia Krzyża Świętego.
Ostatnia zmiana kalendarza
kościelnego zniosła święto przed
Niedzielą Palmową.
Królowa Męczenników
Jest
rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja
wiele wycierpiała jako Matka
Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie
wiedziała, co czeka Jej Syna.
Niektórzy pisarze kościelni uważają
to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem,
skoro Maryja została obdarzona
szczególniejszym światłem Ducha
Świętego odnośnie rozumienia Ksiąg
świętych, gdzie na tylu miejscach i
tak szczegółowo jest zapowiedziana
męka i śmierć Zbawiciela świata, to
również wiedziała o przyszłych
cierpieniach Syna. Inni pisarze,
powołując się na miejsca, gdzie
kilka razy jest podkreślone, że
Maryja nie wszystko rozumiała, co
się działo, że pewne wydarzenia
ewangeliczne były dla niej zagadkowe
i tajemnicze, są przekonani, że
Maryja nie była wtajemniczona we
wszystkie szczegóły życia i śmierci
Jej Boskiego Syna. Czytamy bowiem u
św. Łukasza: „A Jego ojciec i Matka
dziwili się temu, co o Nim mówiono”
(Łk 2,33). „Oni jednak tego nie
rozumieli, co im powiedział” (Łk
2,50). Być może, Maryja nie
pojmowała wszystkiego, co się przy
Niej działo. Jednak przyznać musimy,
że wiedziała więcej, niż inni, czemu
daje wyraz, kiedy o sobie samej
wypowiada w Magnificat prorocze
słowa.
Jest rzeczą pewną, że Maryja nie
była tylko biernym świadkiem
cierpień Pana Jezusa, ale że miała w
nich najpełniejszy udział. Jest nie
do pomyślenia nawet na płaszczyźnie
samej natury, aby matka nie
doznawała cierpień na widok cierpień
syna. Im syn dla niej jest więcej
ukochany, tym cierpienia matki są
większe. Cóż dopiero musiała
wycierpieć Matka Boża na widok tylu
przeogromnych cierpień Swego Syna!
Możemy bez przesady powiedzieć, że
Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z
ludzi. Ogrom cierpień Maryi
wzrośnie, kiedy przeniesiemy je w
wymiar nadprzyrodzony. Maryja
zdawała sobie sprawę, że Jej Syn
jest przecież Zbawicielem rodzaju
ludzkiego, że ma dać Ojcu
niebieskiemu ekspiację za grzechy
całego świata. Jeśli św. Jan
wiedział, że Chrystus jest Barankiem
Bożym: „który gładzi grzechy świata”
(J l,36), to Maryja musiała wiedzieć
więcej o tajemnicy posłannictwa Jej
Syna.
Tradycja chrześcijańska wskazuje na
pewne etapy cierpień Maryi. Mają one
silne oparcie w tekstach Pisma
świętego. I tak musiała Maryja
bardzo wiele wycierpieć już w czasie
swojej podróży do Betlejem, kiedy
będąc bliska rozwiązania, nie miała
dachu nad głową i musiała zrodzić
Chrystusa w najuboższych warunkach -
w grocie pasterzy. Bólem napełniło
się Jej serce, gdy usłyszała bolesne
kwilenie swojej Dzieciny w chwili
Jego obrzezania, kiedy to po raz
pierwszy polała się krew Zbawiciela
świata. Starzec Symeon wprost
zapowiada: „Oto Ten przeznaczony
jest na upadek i na powstanie wielu
w Izraelu i na znak, któremu
sprzeciwiać się będą. A twoją duszę
miecz przeniknie” (Łk 2,35).
Ucieczka do Egiptu, udręka dalekiej
podróży przez pustynię, pobyt w
obcej ziemi wśród obcych ludzi w
Egipcie, a potem nader skromne i
ubogie życie w Nazarecie, to
wszystko przyczyniało Maryi wiele
cierpień, zwłaszcza, że zdawała
sobie sprawę, że Jej Dziecię jest
Synem Bożym. Było dla Niej
tajemnicą, dlaczego taka jest wola
Ojca niebieskiego. Samo postępowanie
Pana Jezusa było w pewnych wypadkach
niezrozumiałe dla Maryi, jak np. to,
że nic Jej nie powiedział, iż
pozostanie w świątyni i zbolała,
pełna lęku musiała Go szukać przez
trzy dni, aż Go znalazła
nauczającego wśród kapłanów (Łk
2,41-50).
W
podróżach apostolskich nie
towarzyszyła wprawdzie stale swojemu
Synowi. Ewangeliści podają imiona
innych niewiast (Łk 8,2-3). Niemniej
była świadkiem tułaczego życia
Chrystusa Pana i musiała bardzo nad
tym boleć. A kiedy pod koniec życia
starszyzna żydowska jawnie zaczęła
występować przeciwko Panu Jezusowi,
kiedy zaczęły się na Jego życie
zamachy, jakże bardzo musiała
cierpieć Maryja i jak wielkim lękiem
napełniał ją każdy dzień! Wreszcie
nie da się opisać, jaki ogrom
cierpienia i bólu zwalił się na Nią
w czasie samej męki Chrystusowej.
Obecnie wymienia się jako „Siedem
Boleści Maryi”: przepowiednię
Symeona (Łk 2,34-35), ucieczkę do
Egiptu (Mt 2,13-15), zgubienie Pana
Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52),
drogę na Golgotę, Ukrzyżowanie Pana
Jezusa, zdjęcie z krzyża i Jego
pogrzeb.
Kult
Matki Bożej Bolesnej w Kościele
Wśród
świętych, którzy wyróżniali się
szczególniejszym nabożeństwem do
Matki Bożej Bolesnej, należy
wymienić: Siedmiu Założycieli zakonu
Serwitów (w. XIII), św. Bernardyna
(+ 1444), naszego bł. Władysława z
Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od
Krzyża, założyciela Pasjonistów
(+1775) i św. Gabriela Perdolente,
który sobie nawet imię obrał zakonne
Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
Ikonografia chrześcijańska w trojaki
sposób zwykła przedstawiać Matkę
Bożą Bolesną: najdawniejsze
wizerunki pokazują Maryję pod
krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze
od wieku XIV jako Pietę, czyli
Maryję z Jezusem złożonym po śmierci
na Jej kolanach. W tym czasie
pojawiają się obrazy i figury Maryi
z mieczem, który przebija jej pierś
czy też serce. Potem pojawia się
więcej mieczy - do siedmiu włącznie.
Średniowiecze, które wyeksponowało
mękę Pana Jezusa, często także
przedstawiało wizerunki Matki Bożej
Bolesnej. Nie było chyba ani jednego
artysty wielkiej miary, który by nie
uwiecznił również i tej tajemnicy na
swoich płótnach, na plafonach
kościołów czy w rzeźbie.
Do
największych arcydzieł świata
zalicza się Piętę - dzieło Michała
Anioła. Barbarzyńska próba jej
zniszczenia przez pewnego szaleńca w
roku 1973 spotkała się z powszechnym
oburzeniem.
Jak
miłe jest Bożej Matce to
nabożeństwo, świadczy, że tak wiele
jest na świecie wizerunków Matki
Bożej Bolesnej, które zasłynęły
niezwykłymi łaskami. W Italii jest
ich ponad 40. W Polsce tych
wizerunków jest kilkanaście, z tych
kilka koronowanych koronami
papieskimi, jak np. obraz Matki
Bożej Bolesnej w kościele
Franciszkanów w Krakowie, czy figura
Matki Bożej w Limanowej, obraz w
Oborach, Sulisławicach, w Chełmie i
w Staniątkach. Posiadają wizerunki
Matki Bożej Bolesnej: Warszawa,
Kraków (4), Jarosław, Poniatowo,
Mądre, Melentyn, Skrzatusz,
Boleszyn, Rymanów, Kościerzyn,
Chełmno, Młodzawy, Orłowa, Czarny
Potok, Brzozowice i Osiek.
Wymieniamy jedynie wizerunki uznane
za cudowne. Zakonów ku czci Matki
Bożej Bolesnej, zatwierdzonych przez
Stolicę Apostolską, jest obecnie 21:
dwa męskie i dziewiętnaście
żeńskich.
A oto
inne objawy nabożeństwa do Matki
Bożej Bolesnej w naszej ojczyźnie.
Od XI
wieku znane są godzinki do Matki
Bożej Bolesnej. W 1595 roku przy
kościele franciszkanów w Krakowie
zostało założone bractwo M.B.
Bolesnej. W 1607 roku zostały
napisane konstytucje tego bractwa.
Należeli do niego najznakomitsi
Polacy: królowie - Zygmunt III,
Władysław IV i Jan Kazimierz, wielu
biskupów i magnatów. W wieku XVII i
XVIII mamy drukiem wydane dzieła o
Męce Pańskiej i o boleściach Maryi.
Od wieku XIV spotykamy liczne obrazy
Matki Bożej Bolesnej: z mieczem
(mieczami) przebijającym Jej Serce,
jako Piętę czy też stojącą pod
krzyżem.
Najdawniejszym śladem tego
nabożeństwa w literaturze polskiej
są powstałe na przełomie XIV i XV w.
„Treny Matki Pana Jezusowej” a w
muzyce polskiej „Stabat Mater”
Grzegorza Gorczyckiego z wieku XVI
skomponowany na cztery głosy.
Sekwencja ta była także natchnieniem
dla Elsnera (w. XIX) i Surzyńskiego,
a przede wszystkim dla
nieśmiertelnego „Stabat Mater”
Karola Szymanowskiego.
Sekwencja Stabat Mater
Bolejąca Matka stała
U stóp krzyża, we łzach cała,
Kiedy na nim zawisł Syn
A w Jej pełnym jęku duszy
Od męczarni i katuszy
Tkwił miecz ostry naszych win.
Jakże smutna i strapiona
Była ta Błogosławiona,
Z której się narodził Bóg
!
Jak cierpiała i bolała.
Jakże drżała, gdy widziała
Dziecię swe wśród śmierci trwóg.
Któryż człowiek nie zapłacze,
Widząc męki i rozpacze Matki
Bożej w żalu tym?
Któż od smutku się powstrzyma,
Mając Matkę przed oczyma,
Która cierpi z Synem swym?
Widzi, jak za ludzkie winy
Znosi męki Syn jedyny,
Jezus, jak Go smaga bat.
Widzi, jak samotnie kona
Owoc Jej czystego łona,
Dając życie za ten świat.
Matko, coś miłości zdrojem.
Przejmij mnie cierpieniem swoim,
Abym boleć z Tobą mógł.
Niechaj serce moje pała,
By radością mą się stała
Miłość, którą Chrystus Bóg.
Matko święta, srogie rany,
Które zniósł Ukrzyżowany,
Wyryj mocno w duszy mej.
Mękę Syna rodzonego,
Co dla dobra cierpiał mego,
Ze mną się podzielić chciej.
Pragnę płakać w Twym pobliżu,
Cierpiąc z Tym, co zmarł na krzyżu,
Po mojego życia kres.
Chcę pod krzyżem stać przy Tobie,
Z Tobą łączyć się w żałobie
I wylewać zdroje łez.
Panno czysta nad pannami,
Niechaj dobroć Twoja da mi
Płakać z żalu z Tobą współ.
Bym z Chrystusem konał razem,
Męki Jego był obrazem.
Rany Jego w sobie czuł.
Niech mnie do krwi rani zgraja,
Niech mnie męki krzyż upaja
I Twojego Syna krew.
W ogniu, Panno, niech nie płonę,
Więc mnie w swoją weź obronę,
Gdy nadejdzie sądu gniew.
.
Gdy kres dni przede mną stanie,
Przez Twą Matkę dojść mi, Panie,
Do zwycięstwa palmy daj.
Kiedy umrze moje ciało,
Niechaj duszę mą z swą chwałą
Czeka Twój wieczysty raj. Amen.
Napisali o Matce Bożej Bolesnej
Piotr
Semenenko: „Kazania na niedziele i
święta” (fragment)
„Oto
Matka twoja!” - Wielka, święta,
słodka tajemnica, dzieło łaski,
sakrament miłości; święty i wieczny
skutek owego Boskiego pragnienia, a
pragnienia wspólnego z Maryją. Chce
nam dać ciało swe za pokarm, za
napój, a przez to dać nam życie,
stać się nowym Ojcem naszym... Ale
to ciało jest ciałem Maryi i krew
Jego Jej krwią... Więc jeżeli On
staje się Ojcem, to Maryja stać się
musi Matką. Jedno od drugiego
nierozłączne. Wspólna przyczyna i
wspólny skutek. Oto Ojciec nasz, oto
Matka! Ich ciało staje się naszym
ciałem, ich krew naszą krwią...
Tak
to wprzódy stajemy się synami Jezusa
i Maryi, potem dopiero i przez to
synami Boga. Tak więc, kto nie ma
Maryi za Matkę, nie może mieć Boga
za Ojca... O Maryjo! Tam pod krzyżem
Tyś patrzyła, jak Syn Twój umierał w
człowieczeństwie swoim; patrzyłaś w
boleściach największych. Ile
męczarni na krzyżu, tyle mieczy w
Twej duszy... Ale wtedy najwyższa
boleść zamieniła się w najsłodszą
pociechę nowych urodzin. W tej
boleści nadludzkiej i nas urodziłaś.
Od Ciebie bierzemy ciało
Chrystusowe, od Ciebie krew Jego, od
Ciebie nowe życie. I tak stajemy się
dziećmi Twymi a Ty stajesz się naszą
Matką (Kazania na niedziele i
święta, Lwów 1913).
Goethe: „Faust” (fragment)
Modlitwa Małgosi przed ołtarzem
Matki Bożej Bolesnej. Ołtarzyk jest
w murze, we wnęce. Małgosia stroi
obraz Matki Bożej i tak się modli:
Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie,
Matko. O, Bolejąca!
Miecz w Twojej piersi,
Matko Jedyna!
Patrzysz na męki
swojego Syna!
,,Ojcze w niebiesiech” –
szepcą Twe wargi –
„ukój mą boleść,
usłysz me skargi”
Takam zstrachana
i taka biedna –
Matko Bolesna,
Ty wiesz to jedna!
Wieczny ból we mnie,
ból za mną, ze mną –
oczy spłoszone
już się nie zdrzemną.
Samotna jestem
i przeto płaczę -
łzami dróg nędzę
skraplam i znaczę.
A w Twoim sercu
rany wieczyste –
a na Twych kwiatach
łzy me rzęsiste.
Rwałam je Tobie
w dzisiejsze rano,
godziną wczesną
i zapłakaną.
Jeszcze złocista
nie zeszła zorza –
rozpacz mnie gnała
z zimnego łoża.
Spójrz na mnie, Matko,
z gwiaździstej drogi,
ochroń od śmierci,
od hańby srogiej.
Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie, Matko!
O, Bolejąca!
Teofil Lenartowicz: „Stabat Mater”
Wiatr
w przelocie skonał chyżym,
Przeniknęła ziemię groza.
Krzyż na skale, a pod krzyżem
Stabat Mater Dolorosa.
Żadnych słów i żadnych głosów,
Krew z korony bożej spływa;
Wobec Boga i niebiosów
Stała Matka Boleściwa.
Na konania patrząc bóle,
Rany, pręgi od powroza,
Na łzy oczu, cierń na czole,
Stabat Mater Dolorosa.
Konająca od współmęki,
Przyjmująca śmierć za żywa,
Cierń i gwoździe bożej ręki,
Stała Matka Boleściwa.
Jak świat wielki opuszczona,
Gdy ją zdjęła życia zgroza.
Przerażona, że Bóg kona,
Stabat Mater Dolorosa.
Z wysokości więc boleści.
Która ludzkie gładzi grzechy,
Na jęk trwogi, żal niewieści,
Jeszcze promień spadł pociechy:
- Nie zostawię Cię sierotą.
Ukochana do ostatka,
O, Niewiasto, Syn Twój oto!
Janie, oto twoja Matka! –
O, pociecho, jakżeś sroga!
O, radości z sercem sprzeczne!
Za człowieka oddać Boga,
Za doczesne oddać wieczne...
O Maryjo, nie gardź nami,
Patrząc na łzę, co nam ścieka,
Że częstokroć mniej kochamy
Stwórcę Boga, niż człowieka.
Oczyść nas Twej szaty płótnem,
Jedynym wiewem złotej poły,
Niech się kocham w życiu smutnym
I w wieczności Twej wesołej!
A w dzień zgonu - Bolejąca –
Nim do wiecznych zejdę mroków,
Niech mi żal nie będzie słońca,
I powietrza, i obłoków.
Od
siedmiu boleści
Myśl:
Maria otula Kościół, zakrywa swym
płaszczem jego liczne grzechy.
Bardzo cierpi.
Dzień
po dniu. 14 września przeżywamy
święto Podwyższenie Krzyża Świętego,
a już następnego dnia wspomnienie
Najświętszej Maryi Panny Bolesnej.
Tak jakby Kościół zwracał uwagę na
to, że cierpienie Maryi idzie krok w
krok za ogromnym bólem Jej Syna. To
ciekawe, że Kościół przywołuje te
dni nie w „fioletowym” czasie
Wielkiego Postu, ale latem, tuż po
sezonie urlopowym… Czytam pełne
tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami.
Zdumiewa mnie intuicja brata
Efraima, założyciela Wspólnoty
Błogosławieństw, który w tym
miłosnym hymnie odnalazł obraz…
Piety.
„Wypełniają się słowa Pieśni nad
pieśniami: »Lewa twoja ręka pod
głową moją, a prawica twoja obejmuje
mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś
między niewiastami, jakże piękna
jesteś w Twoim niezmąconym bólu –
woła Efraim. – To właśnie w tej
godzinie aniołowie nadali Ci tytuł
Królowej Męczenników. Twoje
męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż
męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego
Męka spotkały się we
współodczuwaniu, współczuciu.
Maryjo, Matko Miłosierdzia”.
Watykan. Bazylika Świętego Piotra.
Po marmurowych posadzkach przelewa
się wielobarwny tłum. Japończycy
dyskretnie robią zdjęcia spod łokci.
Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę,
która zachwyca od pięciu wieków.
Została ukończona w roku 1499, gdy
Michał Anioł miał zaledwie 25 lat.
To najpowszechniejsze przedstawienie
Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne
symbole to Mater Dolorosa – złamana
cierpieniem, słaniająca się na
nogach Matka adorująca zawieszone na
krzyżu ciało Syna.
Niezwykle poruszające są obrazy i
figury Maryi, której serce przebija
siedem ostrych mieczy. Ten motyw
„siedmiu boleści” często pojawiał
się w sztuce od XIV w. Jakie to
miecze? Proroctwo Symeona („Twoją
duszę miecz przeniknie…”), ucieczka
do Egiptu, zgubienie
dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z
Synem na drodze krzyżowej,
ukrzyżowanie i śmierć Jezusa,
zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie
do grobu. W rozważaniach Brata
Efraima zachwyciła mnie jeszcze
jedna intuicja. „Maryja trwa aż po
wypełnienie wieków, trzymając w
ramionach ogromne Ciało swego Syna,
zakrywając Jego nagość swoim
płaszczem, otulając Go czułością”.
Maryja otula Kościół, zakrywa swym
płaszczem jego liczne grzechy.
Bardzo cierpi.
Autorem tekstu "Od siedmiu boleści"
jest ks. Tomasz Jaklewicz
16 Września.
Kościół dla upadłych - św. Cyprian
Był
biskupem w niełatwych czasach.
Trzeci wiek po Chrystusie, Afryka
Północna. Chrześcijanie raz po raz
doświadczali fali rzymskich
prześladowań.
Nie
wszyscy wytrzymywali. Niektórzy ze
strachu godzili się na złożenie
ofiary pogańskim bożkom. Później
jednak chcieli wrócić do Kościoła. W
takiej sytuacji jedni mówili im:
„nie ma sprawy”, inni odmawiali w
ogóle prawa do powrotu, jeszcze inni
domagali się najpierw pokuty za
apostazję. Praktyka sakramentu
pokuty dopiero wtedy zaczynała się
kształtować. Zasadniczym sakramentem
odpuszczenia grzechów był chrzest.
Co jednak z tymi, którzy ciężko
zgrzeszyli po chrzcie? Przecież nie
można im udzielić drugiego chrztu.
To
było wyzwanie dla Kościoła. Problem
traktowania apostatów (tzw. lapsi)
był na tyle poważny, że doprowadził
do podziału Kościoła. Realnym
zagrożeniem jedności były próby
tworzenia wspólnot ludzi
nieskazitelnych. Św. Cyprian jako
biskup Kartaginy musiał zmagać się
zarówno z prześladowaniem, jak i
podziałami w Kościele. Szukał
złotego środka w traktowaniu
„upadłych”: ani pobłażanie, ani
rygoryzm. Pozwalał włączać ich do
Kościoła dopiero po odbyciu pokuty.
Szczególnie mocno reagował na
rozbijanie jedności Kościoła. Pisał:
„Nie może mieć Boga za ojca ten, kto
nie ma Kościoła za matkę”. To w
ogniu tych sporów ukuł formułę „poza
Kościołem nie ma zbawienia”.
Cyprian urodził około roku 210.
Pochodził z pogańskiej rodziny, jego
ojciec był senatorem. Sam mówił o
sobie, że był „oddany złym nałogom”.
Nawrócił się pod wpływem kapłana
Cecyliusza. Przyjął chrzest, rok
później został kapłanem, a już za
dwa lata biskupem Kartaginy. Opierał
się temu, nawet uciekał, ale został
odszukany i konsekrowany. Podczas
krwawego prześladowania za cesarza
Decjusza (249–251) przebywał w
ukryciu i stamtąd rządził Kościołem.
Okazał się znakomitym duszpasterzem
i obrońcą jedności Kościoła. Podczas
kolejnej fali prześladowań za
cesarza Waleriana Cyprian został
ścięty w pobliżu Kartaginy w roku
258.
W tym
samym czasie w Rzymie przenoszono
relikwie św. Korneliusza, papieża,
który zmarł na wygnaniu w 253 roku.
Zachowała się korespondencja między
Korneliuszem i Cyprianem, w której
obaj biskupi umacniali się w czasie
prześladowań. Zgadzali się także co
do sposobu traktowania chrześcijan,
którzy zdradzili wiarę. Trzeba
nałożyć na nich pokutę i przebaczyć.
Biskup Kartaginy pisał do papieża
Korneliusza: „Pamiętajmy więc o
sobie wzajemnie w zgodzie i duchowym
braterstwie. Módlmy się zawsze i na
każdym miejscu jedni za drugich i
próbujmy nieść ulgę naszym
cierpieniom przez wzajemną
dobroczynność”. Braterskie relacje
biskupa Rzymu i Kartaginy zostały
docenione w taki sposób, że obu
świętych wspominamy w liturgii tego
samego dnia.
17 Września.
Święty pod prąd
W
życiu doczesnym przegrał. Swoi go
odrzucili, car wygnał. Wierzył w
niego Słowacki. I proroctwo
wieszcza, że „rozmodlone tłumy
otoczą go w świątyni” spełniło się -
abp Zygmunt Szczęsny Feliński został
ogłoszony świętym.
Patron na trudne czasy
Całe
jego życie biegło pod prąd modnym
nurtom intelektualnym, romantycznemu
zaczadzeniu rodaków, wreszcie
nastrojom lokalnego Kościoła
warszawskiego, którym przyszło mu
kierować. Jego droga do świętości
była bardzo ciernista. Urodził się 1
listopada 1822 r. w Wojutynie, małej
osadzie koło Łucka na Wołyniu w
wielodzietnej rodzinie Gerarda i Ewy
z Wendoffów. Dzieciństwo spędzał
głównie w majątku matki w
Boroszowie, nieopodal granicy z
Galicją.
Matkę, która miała wielki wpływ na
jego wychowanie duchowe, cechowała
głęboka maryjna pobożność. Wcześnie
doznał samotności. Ojciec, gruźlik,
zmarł w 1833 r., a matka pięć lat
później za udział w konspiracji
została zesłana na Sybir. Majątek
skonfiskowano, sześciorgiem dzieci
zajęli się krewni. 16-letnim
chłopcem zaopiekował się Zenon
Brzozowski, bogaty ziemianin z
Podola. Z jego pomocą Zygmunt
ukończył studia matematyczne na
Uniwersytecie Moskiewskim, a w 1847
r. dla poratowania zdrowia wyjechał
do Paryża. Tam aktywnie włączył się
w życie polskiej emigracji. Obracał
się zarówno w kręgach byłych
wojskowych, jak i polityków oraz
literatów. Znał Mickiewicza i
Towiańskiego, nade wszystko jednak
przyjaźnił się ze Słowackim, który
zawdzięczał mu swe ponowne
nawrócenie i umierał w jego
obecności.
Żołnierz, konspirator, ksiądz
W
niespokojnym 1848 r. trafił do
Wielkiego Księstwa Poznańskiego,
gdzie w randze porucznika był
uczestnikiem nieudanego powstania –
fatalnie przygotowanego, jeszcze
gorzej wykonanego. Zapamięta to
doświadczenie, gdy przyjdzie mu
podejmować decyzje w czasie gorączki
przed powstaniem styczniowym w
Warszawie. Ranny w boju, wraz z
towarzyszami powraca do Paryża, aby
wpaść tam z kolei w wir krwawej
rewolucji czerwcowej 1848 r.
Wszystkie te wydarzenia napawały go
jednak coraz większym smutkiem.
Błąkał się jakiś czas po Europie,
coraz bardziej biedny i w poczuciu
utraty sensu życia. W takim stanie
wrócił na Wołyń i w 1851 r. w wieku
prawie 30 lat wstąpił do seminarium
duchownego w Żytomierzu.
Dalszą naukę kontynuował w Akademii
Duchownej w Petersburgu, gdzie we
wrześniu 1855 r. został wyświęcony
na księdza. Pracę rozpoczął w
parafii św. Katarzyny przy Newskim
Prospekcie, w samym centrum carskiej
stolicy. W krypcie kościoła był
wówczas pochowany ostatni król
Polski, Stanisław August
Poniatowski. Było to więc stały
punkt odniesień do refleksji o tym,
jak straciliśmy wolność i jak ją
odzyskać. Ks. Szczęsny Feliński
szybko zdobył uznanie jako
niepospolity wykładowca. Został
ojcem duchowym w akademii. Znajdował
także czas na pracę charytatywną.
Założył m.in. ochronkę polską,
prowadzoną przez siostry ze
zgromadzenia Franciszkanek Rodziny
Maryi, którym patronował.
Wobec
burzy
Jego
działalność stała się głośna nie
tylko wśród Polaków, ale i
rosyjskiej arystokracji. Nawet car
łaskawie zalegalizował ochronkę.
Dostrzegano, że młody kapłan potrafi
z Rosjanami rozmawiać, zachowując
jednocześnie godność i dbając o
interes narodowy. Być może dlatego
na Felińskiego zwrócili uwagę
zmartwychwstańcy, których poznał w
Paryżu. Prawdopodobnie to oni
przekonali papieża Piusa IX, aby
młodemu księdzu w styczniu 1862 r.
powierzył urząd arcybiskupa
warszawskiego. Decyzja musiała
zostać zatwierdzona przez cara.
Aleksander II miał świadomość jej
znaczenia. Warszawa od 1861 r. była
najbardziej zapalnym punktem w jego
imperium. Przed konsekracją
arcybiskup nominat został przyjęty
przez cara Aleksandra II. Niczego mu
nie obiecywał poza pracą na rzecz
odbudowy życia religijnego w kraju.
Zapewniał, że do polityki mieszać
się nie będzie. W lutym 1862 r.
dotarł do Warszawy.
„Niemożebne
posłannictwo”
Przyjęto go z lodowatym chłodem. Nie
dostrzegano, że w arcytrudnych
warunkach abp Feliński próbuje
budować program wielkiej narodowej
odnowy. Pole manewru miał niezwykle
wąskie. Margrabia Aleksander
Wielopolski, naczelnik rządu
cywilnego Królestwa Polskiego, był
znienawidzony. Realizował wprawdzie
ważne reformy społeczne, ale mandat
do rządzenia brał jedynie z nadania
cara. Jeszcze gorzej zachowywała się
administracja rosyjska, nagminnie
stosując represje i szykany.
Radykalni przywódcy Czerwonych
bardziej myśleli o wywołaniu buntu w
całej Rosji, aniżeli kalkulowali
polskie interesy narodowe. Biali
mędrkowali, ale do żadnego czynu nie
byli gotowi. Niektórzy liczyli na
pomoc Zachodu, inni na wybuch
rewolucji w Rosji. Feliński nie miał
złudzeń.
Wiedział, że Zachód zostawi nas na
łasce losu, a Rosja jeszcze do buntu
nie dojrzała. Gdy Biali kłócili się
z Czerwonymi, kiedy najlepiej
rozpocząć powstanie, on przekonywał,
że wobec dysproporcji sił powstanie
w ogóle nie ma sensu i trzeba
budować program odnowy moralnej,
rozłożony na lata. Całym sobą
zaangażował się w wir spraw
kościelnych. Tworzył nowe dzieła,
wizytował parafie, stawiał przytułki
dla biednych. Udało mu się
doprowadzić do otworzenia kościołów,
zamkniętych po krwawych zamieszkach
1861 r., ale zakazał w nich
organizowania demonstracji
patriotycznych. Spotkały go za to
wyzwiska oraz cała seria paszkwili,
publikowanych przez podziemne
wydawnictwa, w których był
przedstawiany jako karierowicz i
zaprzaniec sprawy narodowej.
Duchowni, tkwiący po uszy w robocie
konspiracyjnej, traktowali nowego
metropolitę jako carskiego
zausznika, a on sam swoją misję
nazywał „niemożebnym posłannictwem”.
Wygnaniec i święty
Wybuch powstania 22 stycznia 1863 r.
był dla abp. Szczęsnego Felińskiego
dramatem. Wiedział, że zakończy się
klęską, nie mógł jednak zostawić
rodaków, kiedy spadły na nich
okrutne represje carskiej
soldateski. Napisał list do cara,
wzywając go, aby osobiście
pokierował sprawami polskimi.
Sugerował, aby przywrócił Królestwu
niepodległość, powiązaną z Rosją
jedynie węzłem dynastycznym, a więc
osobą cara. Oznaczałoby to powrót do
sytuacji sprzed wybuchu powstania
listopadowego. W Petersburgu jednak
dominowała już frakcja wojenna,
która w krwawym stłumieniu powstania
widziała szansę na ostateczne
rozwiązanie sprawy polskiej. Abp
Feliński został z Warszawy odwołany,
po tym, jak jego list potępiający
rosyjskie represje został
wydrukowany we Francji. Pod eskortą
wojskową, jako więzień stanu, został
przewieziony do carskiej rezydencji
w Gatycznie pod Petersburgiem.
Rosjanie próbowali go przeciągnąć na
swoją stronę. Nie zgodził się jednak
przerwać kontaktów ze Stolicą
Apostolską oraz potępić powstańców.
Zdany na łaskę i niełaskę cara,
napisał memoriał, w którym
podkreślał prawo Polski do
niepodległości: „Winić Polaków nikt
nie może za to, że mając świetną i
bogatą przeszłość historyczną,
wzdychają do niej i dążą do
uzyskania niepodległości. Tego
gorącego patriotyzmu nie można
Polakom poczytywać za zdradę, a prób
odzyskania niepodległości,
powtarzających się od stu lat,
Rosjanie nie mają prawa potępiać”.
Dla cara gra była skończona. Zesłał
kapłana do Jarosławia nad Wołgą,
gdzie arcybiskup mieszkał przez 20
lat, oddając się gorliwej pracy
duszpasterskiej oraz tworząc dzieła
dobroczynne. Po interwencji papieża
Leona XIII w 1883 r. mógł opuścić
granice Rosji. Osiedlił się jako
kapelan domowy w majątku hrabiów
Koziebrodzkich w Dźwiniaczce we
wschodniej Galicji. Nie upadł na
duchu. Służył prostemu ludowi,
zarówno Polakom, jak i Rusinom,
organizując misje ludowe,
rekolekcje. Słynął także jako
wytrwały spowiednik. Umarł w
Krakowie 17 września 1895 r.
W
pamięci następnych pokoleń pozostał
jako mistrz życia duchowego, asceta,
w gotowości dzielenia się z innymi
hojny aż do granic własnego ubóstwa.
Zapamiętano jego zapobiegliwość w
tworzeniu instytucji kościelnych w
warunkach trudnych oraz niezachwianą
wierność papieżowi i Stolicy
Apostolskiej. Dodać trzeba, że
arcybiskup był również utalentowanym
pisarzem. Autorem nie tylko
niezwykle inspirujących rozpraw
teologicznych. Napisał jeden z
najciekawszych pamiętników w
polskiej literaturze, prawdziwe
arcydzieło kresowej gawędy. Otwarte
pozostaje także pytanie, jak
potoczyłaby się nasza historia,
gdyby rodacy posłuchali arcybiskupa
warszawskiego, gdy przestrzegał ich
przed wybuchem powstania.
-Piórko znad Renu - św. Hildegarda z
Bingen
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Współczesna figura Hildegardy
autorstwa K. Oswalda w tle:
Benedyktyńskie opactwo św.
Hildegardy w Eibingen
W
roku 1146 Bernard z Clairvaux, jeden
z najbardziej wpływowych ludzi
swojej epoki, dostaje list od
nieznanej mniszki z małego konwentu
sióstr z Disibodenbergu w Nadrenii.
Autorka listu wyraża wielki szacunek
dla Bernarda, po czym wyjaśnia
powód, dla którego pisze. Mimo braku
wykształcenia, od najmłodszych lat
doświadcza wewnętrznych wizji
interpretujących Biblię. Ponadto
komponuje pieśni i muzykę
liturgiczną, mimo że nie ma żadnej
muzycznej edukacji.
Mniszka nie wie, czy powinna
ujawniać swoje wizje. Dlatego prosi
o radę. Niektóre sformułowania
musiały zaskoczyć Bernarda.
Hildegarda pisze na przykład o
„świętym dźwięku, który rozbrzmiewa
w całym stworzeniu” lub o
„viriditas” („zieloność”) – sile
życia obecnej w stworzeniu, która
daje owocność naturze i ludzkiej
aktywności, a pochodzi od Ducha
Świętego. Św. Bernard, czuły na
nieortodoksyjne poglądy, jest pod
wrażeniem listu. Zachęca mniszkę do
pisania i prosi ją o modlitwę. Rok
później na Synodzie w Trewirze
obszerne fragmenty „Scivias”
(„Poznaj drogi Pana”), pierwszego
dzieła Hildegardy, czyta sam papież
Eugeniusz III, który wyraża zgodę na
jego upowszechnienie.
Ośmiolatka w pustelni
W ciągu kilku lat od tego wydarzenia
Hildegarda z Bingen staje się
religijnym doradcą połowy Europy, o
czym świadczy jej ogromna
korespondencja (łącznie z listami do
cesarza i papieży). Nazwano ją
„Sybillą znad Renu” ze względu na
dar proroctwa. Ona sama mówi o
sobie, że jest piórkiem unoszonym
przez Ducha Świętego. Dokonała tego,
co wydawało się całkowicie
niemożliwe dla kobiety, zwłaszcza w
tamtych czasach. Czterokrotnie
podróżuje po cesarstwie, głosząc
kazania (!) w kościołach i
klasztorach, nieraz napominając
duchownych.
Kościół w Bermersheim. Miejsce
chrztu
Autorytet prorockiego powołania i
siła charakteru benedyktynki znad
Renu musiały pokonywać wszelkie
bariery. Kim była ta niezwykła
kobieta? Przyszła na świat w
zamożnej, szlacheckiej rodzinie
mieszkającej w pobliżu Moguncji.
Była najmłodszym, dziesiątym
dzieckiem. Kiedy miała osiem lat,
rodzice oddali ją pod opiekę
pustelnicy Jutty ze Sponheim,
żyjącej w pobliżu benedyktyńskiego
opactwa na wzgórzu św. Dyzyboda. Tam
dojrzewała i kształciła się. Sama
nazywała siebie często „indocta”
(nieuczoną), ale nawet pobieżny
przegląd jej dzieł świadczy o tym,
jak rozległą wiedzę zdobyła,
korzystając z dobrodziejstw
benedyktyńskiej tradycji.
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Jej
prywatnym nauczycielem i duchowym
przewodnikiem stał się zakonnik z
klasztoru w Disibodenbergu imieniem
Volmar. Z jego pomocą zaczęła pisać
swoje pierwsze dzieło „Scivias”. Po
śmierci Jutty Hildegarda została
wybrana przełożoną rozrastającej się
żeńskiej wspólnoty. W 1147 roku
zdecydowała się na utworzenie nowego
żeńskiego klasztoru. Nie pomogły
protesty opata z Disibodenbergu.
Hildegarda doprowadziła do
przeprowadzki swojej wspólnoty do
nowego konwentu na wzgórzu św.
Ruperta w pobliżu Bingen.
Wędrując po śladach Hildegardy
Po opactwie Disibodenberg zostały
dziś tylko ruiny. Klasztorne wzgórze
zarosło gęstym lasem. Kilka lat temu
urządzono tutaj małe muzeum, a na
wzniesieniu wytyczono ścieżkę
medytacyjną. Co kilka metrów stoją
tablice z fragmentami Psalmów i
tekstów Hildegardy. „Każde
stworzenie ma coś widzialnego i
niewidzialnego. Element widzialny
jest słaby, niewidzialny zaś silny i
żywotny. Rozum próbuje to pojąć,
choć tego nie widzi. To są moce
Ducha Świętego” – czytam pierwszy
tekst Hildegardy. Miejsce nastraja
do refleksji. Jest tu cicho, słychać
tylko ptaki. Fragmenty budowli toną
w bujnej zieleni, fundamenty
kościoła świadczą o jego potężnych
rozmiarach.
Na
sąsiednich wzgórzach dojrzewa wino.
Tradycja mówi, że Dyzybod,
iroszkocki mnich z pierwszej misji
ewangelizacyjnej w Niemczech,
założył tu swoją pustelnię. Legenda
dopowiada, że kiedy wbił tutaj swoją
pasterską laskę, wokół pojawiły się
pędy winogron. Gospodarz (ogrodnik?)
pokazuje na makiecie opactwa
prawdopodobne miejsce, w którym
przebywała Hildegarda. Ulotki
opracowane przez ministerstwo
kultury z okazji 900. rocznicy
urodzin świętej zachęcają do
zwiedzania „Ziemi Hildegardy” i
przekonują, że jej duch wciąż jest
tu obecny.
Około
40 km na północ stąd leży Bingen.
Miasteczko położone jest nad samym
Renem, w miejscu, gdzie zaczyna się
jego najbardziej malowniczy odcinek.
W muzeum nad samym brzegiem rzeki
spora część ekspozycji poświęcona
jest Hildegardzie. Oglądam makietę
klasztoru Rupertsberg, założonego
przez energiczną mniszkę. Budowla
została zburzona przez Szwedów w
XVII wieku. Przetrwało tylko kilka
łuków wtopionych w dzisiejszą
zabudowę.
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Częścią ekspozycji jest ogródek z
roślinami, opisanymi przez
Hildegardę w dziele „Physica”, które
miało charakter leksykonu roślin,
zwierząt i minerałów. W księdze
„Causae et Curae” Hildegarda zawarła
wiedzę o leczniczych właściwościach
ziół i minerałów. Spośród zbóż
najbardziej polecała starożytną
odmianę pszenicy – orkisz. Miłośnicy
zdrowej żywności odkrywają ze
zdziwieniem, że święta miała świętą
rację. Ziarno orkiszu daje mąkę
najłatwiej przyswajalną przez
człowieka i zawierającą najwięcej
wartościowych dla zdrowia
składników.
Bliskie spotkania z siostrą Hiltrudą
Na drugą stronę Renu przedostajemy
się promem. Powyżej miejscowości
Rüdesheim na zboczu opadającym
łagodnie do Renu znajduje się
klasztor benedyktyński św.
Hildegardy. Jego architektura
przypomina budowlę romańską, ale
powstał na początku XX wieku.
Fundatorem był katolicki książę
Karol Lowenstein, który chciał
ożywić kult nadreńskiej świętej.
Opactwo wyrosło kilkaset metrów od
miejsca, gdzie znajdował się niegdyś
klasztor Eibingen, druga fundacja
świętej mniszki. Dziś żyją tam 54
siostry w wieku od 27 do 95 lat,
które czują się bezpośrednimi
kontynuatorkami wspólnoty założonej
przez Hildegardę. Podkreślają, że
aktualna opatka jest 39. z kolei po
założycielce.
Energiczna siostra Hiltruda Gutjahr
potrafi opowiadać o swojej patronce
godzinami i chyba sama trochę ją
przypomina. – To, co Hildegarda
proponowała można określić jako
„Heilkunde” – czyli sztukę leczenia,
ale słowo „Heil” oznacza w
niemieckim nie tylko zdrowie ciała,
ale i zbawienie. Są trzy filary tej
sztuki: korzystanie z darów
stworzenia, jedność duszy i ciała
oraz Bóg jako stwórca posyłający nam
Jezusa jako lekarza – tłumaczy
benedyktynka. – Ona nie miała wizji
podczas ekstazy. Pisała, że widzi i
słyszy wewnętrznymi oczami i uszami.
W zwyczajnych sytuacjach widziała i
słyszała więcej niż inni. To, co
pokazywał jej Bóg.
Ten
dar miała od dziecka, ale dopiero
mając 42 lata, jasno zrozumiała, że
musi to przekazać światu. Pisała na
woskowych tabliczkach, które
przepisywał do księgi jej powiernik,
mnich Volmar. Stan duchowieństwa
pozostawiał wtedy wiele do życzenia.
Jej życie i proroctwa były wołaniem
o świętość Kościoła. Czuła się
narzędziem w ręku Boga i wszystko
zmierzało w jej życiu do tego, aby
ludzie odnowili więź ze Stwórcą, aby
postrzegali siebie jako powołanych
do relacji z Bogiem.
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Siostra Hiltruda sięga na półkę i
otwiera jedno z dzieł Hildegardy. W
jednej z wizji Bóg mówi do człowieka
tak: „Uznaj swoją godność, bo ja
ciebie w sobie noszę, dałem ci
początek pocałunkiem miłości”. – To
właśnie trzeba odkryć, skąd jestem.
Wtedy nie trzeba się bać żadnej
choroby ani śmierci. A dziś ludzie
boją się śmierci – komentuje
siostra.
To
wino trzeba pić na kolanach
Na
parkingu przed klasztorem stoją
autokary. W klasztornym sklepiku
spory ruch. Siostry sprzedają
„hildegardowe” produkty. Mnóstwo tu
książek i kompaktów z muzyką
Hildegardy, jest na DVD film
fabularny nakręcony w ubiegłym roku
(„Vision”), są ciasteczka i makarony
z mąki orkiszowej, zioła, no i
oczywiście wina. Młoda benedyktynka
zachęca do degustacji rieslingów
własnej produkcji.
Jeden
z najdroższych nazywa się
„Niebiańska harmonia”. Mmm,
rzeczywiście, niebo w ustach. – To
wino trzeba pić na kolanach – śmieje
się siostra. Większość leczniczych
mikstur, które polecała Hildegarda,
sporządza się przez gotowanie ziół
czy warzyw w winie. Czuję, że ta
średniowieczna „feministka” coraz
bardziej mi imponuje. Z ławeczki
przed kościołem spoglądam w dół.
Przede mną winnice, niżej miasteczko
Rüdesheim, w dole Ren, po którym
suną barki i wycieczkowe statki, po
drugiej stronie Bingen. Krajobraz ma
w sobie jakąś łagodność. Może
dlatego nad Renem żyło tak wielu
mistyków.
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Klasztorny dzwon wzywa na nieszpory. Siedzimy w
pustej głównej nawie. Siostry modlą
się w bocznej części świątyni
przylegającej do prezbiterium.
Próbuję śpiewać po łacinie psalmy,
ale poddaję się. Zamieniam się w
słuch, poddając się gregoriańskiej
harmonii i delikatności kobiecego
śpiewu. Główne obchody ku czci św.
Hildegardy odbywają się tu co roku
17 września. – Musicie wtedy
przyjechać – zapala się s. Hiltruda.
– Relikwiarz świętej niesiemy w
procesji z kościoła klasztornego do
kościoła parafialnego, który stoi
dokładnie w miejscu pierwotnego
konwentu.
Przyjeżdżają tu ludzie nawet z
Ameryki i Australii. Tak, można
mówić o renesansie popularności
naszej świętej. Przyczyniły się do
tego jubileusze 800-lecia śmierci
(1979) oraz 900-lecia urodzin
(1998). Nasze siostry opracowały,
przetłumaczyły i wydały dzieła
Hildegardy. Ale oczywiście jesteśmy
przede wszystkim benedyktynkami,
które wsłuchują się w Słowo Boga.
Hildegarda nic innego nie robiła,
tyle że skuteczniej niż inni.
Benedyktynki prowadzą sklepik z
wyrobami według przepisów
Hildegardy, m.in. wyśmienitych
rieslingów z klasztornych winnic.
Komponowała, pisała dzieła
teologiczne, medyczne,
przyrodoznawcze, głosiła kazania,
leczyła ciała i dusze… Św.
Hildegarda z Bingen, poetka,
wizjonerka, mniszka z charakterem,
fascynuje współczesnych.
Będziesz zdrowy, jeśli Bóg tak chce
W
Polsce działa Polskie Centrum św.
Hildegardy, założone z inicjatywy
Alfredy Walkowskiej, która od
kilkunastu lat zajmuje się
propagowaniem zarówno medycyny św.
Hildegardy, jak i jej duchowości.
Pani Walkowska stara się o polskie
tłumaczenie „Scivias”. Być może
ukaże się w przyszłym roku. Czy
Hildegardzie grozi to, że jej
dziedzictwo zostanie potraktowane
wybiórczo, a nawet że zostanie wręcz
zniekształcone przez fanatyków
naturalnej medycyny? – Jest takie
niebezpieczeństwo – mówi Walkowska.
– Jestem z wykształcenia teologiem i
staram się o to, by pokazywać całe
bogactwo Hildegardy. Ludzie czasem
szukają zdrowia ciała, ale po
spotkaniu z nią rozumieją, że muszą
uporządkować całe swoje życie, a
więc także duszę. Hildegarda leczyła
mocą modlitwy i egzorcyzmu, a nie
ziół. Podając przepisy na leki,
mówiła: „będziesz zdrowy, jeśli
będziesz zażywał to czy tamto i
będzie tego chciał Bóg”.
Krótko przed śmiercią prorokinię
znad Renu spotkało to, co wielu
innych świętych wyrastających poza
ramy swojego czasu – opór ze strony
Kościoła hierarchicznego. Opatka z
Bingen zaszła za skórę kanonikom z
Moguncji, którym wypominała
zaniedbania. Pretekstem do ataku na
Hildegardę było to, że zgodziła się
na pochówek na cmentarzu klasztornym
człowieka obłożonego ekskomuniką.
Święta mniszka wiedziała, że przed
śmiercią uznał swoje grzechy i
wyspowiadał się, dlatego twardo
stała przy swoim i nie godziła się
na ekshumację, której domagali się
duchowni. W efekcie sporu klasztor
na pół roku został obłożony
interdyktem. Konflikt rozwiązał
biskup Moguncji, który później
przepraszał benedyktynki za
cierpienie, które spowodowali jego
księża. Wkrótce po tym incydencie
Hildegarda zmarła. Miała 82 lata.
Jej proces kanonizacyjny nigdy
formalnie nie został dokończony, ale
Rzym umieścił ją na liście świętych
i zezwolił na jej kult.
Wracając z Eibingen, zajrzałem do
pobliskiego cysterskiego opactwa
Eberbach. W jego wnętrzach kręcono
film według powieści Umberto Ecco
„Imię Róży”. W surowej, potężnej,
cudownej świątyni przypominałem
sobie sceny z tego filmu. Mnisi jako
zbiorowisko dewiantów. Oczywiście
szaleńcy trafiają się wszędzie, ale
przecież duchowa, intelektualna,
artystyczna spuścizna
średniowiecznych klasztorów należy
do skarbca Europy. Pozostają one
świadectwem geniuszu chrześcijaństwa
– łączenia ciała z duszą, pracy z
modlitwą, rozumu z wiarą, człowieka
z Bogiem, nieba z ziemią. Życie
Hildegardy z Bingen jest jednym z
cudownych tego dowodów. – Ona wciąż
leczy. Ludzie zmieniają swoje
myślenie, kiedy ją poznają –
zapewniała s. Hiltruda. Oby tak
było.
18 Września.
Stanisław Kostka, czyli święty
buntownik
Rodzice ustawiają swoje dzieci w
blokach startowych do życiowej
kariery. Stanisław uciekł od takiego
uszczęśliwiania na siłę, chciał być
sobą.
Święty Stanisław Kostka: Słynny
uciekinier
Rodzice nie przyzwyczajali nas do
przyjemności, postępowali z nami
surowo. Zaprawiano nas do modlitwy i
uczciwości – tak opisywał atmosferę
domu rodzinnego św. Stanisława
Kostki jego starszy brat Paweł
podczas procesu beatyfikacyjnego.
Wspominał także o wyjątkowej
wrażliwości Stasia. „Gdy przy stole
rodzinnym siedzieliśmy razem i coś
według sposobu świeckiego było
opowiedziane nieco za swobodnie,
drogi braciszek miał to we zwyczaju,
obróciwszy oczy do nieba, tracił
przytomność i jak martwy spadałby
pod stół, gdyby go ktoś nie
pochwycił”. To wspomnienie to albo
przesada, albo Stanisław dość szybko
pokonał nadwrażliwość. W każdym
razie nie pozostał pobożnym
lalusiem. Przeciwnie, jego słynna
piesza wędrówka z Wiednia do Rzymu
dowiodła, że bynajmniej nie jest
mięczakiem, ale kimś, kto potrafi
walczyć o swoje. A właściwie o to,
co Boże.
Do
Wiednia trafił Stanisław w wieku lat
14. Tam z woli swego ojca razem ze
swoim bratem Pawłem kształcił się w
kolegium jezuickim. Młodzi chłopcy z
dobrych domów niekoniecznie
interesowali się tylko nauką czy
religią. Wiedeń był dla nich
wymarzonym miejscem, gdzie można się
„wyszumieć”. Koledzy, a nawet brat,
nie szczędzili drwin Stasiowi, który
w wolnych chwilach modlił się.
Przezywano go „jezuitą”, bo
właściwie żył już jak zakonnik. Po
roku nauki Stanisław ciężko
zachorował. Przekonany, że
uzdrowienie zawdzięcza Matce Bożej,
złożył ślub, że wstąpi do jezuitów.
Ojciec Stanisława, dumny i porywczy
szlachcic, miał jednak zupełnie inną
wizję kariery dla syna. Jezuici nie
przyjmowali do zakonu uczniów ze
swoich szkół bez zgody rodziców.
Taką
też odpowiedź usłyszał Stanisław w
Wiedniu. Postanowił więc spróbować
gdzie indziej. W sierpniu 1567 roku
uciekł z Wiednia w przebraniu
żebraka i pieszo dotarł do Dylingi w
Bawarii. Kiedy i tam nic nie
wskórał, zawędrował przez Alpy do
Rzymu, aby szukać pomocy u samego
generała. Na władzach zakonnych
wrażenie zrobiła determinacja
młodego Polaka. Przyjęto go do
nowicjatu. Szczęście trwało krótko.
Po dziesięciu miesiącach życia,
którego pragnął, umarł w święto
Wniebowzięcia, 15 sierpnia 1568
roku. Miał niecałe 18 lat. Rzymianie
żegnali go jak świętego. Pochowany
został w kościele św. Andrzeja na
Kwirynale. Ks. Karol Wojtyła w
latach swoich rzymskich studiów
modlił się tam często. Jako papież
mówił o Kostce: „Jego krótka droga
życiowa była jak gdyby wielkim
biegiem na przełaj, do tego celu
życia każdego chrześcijanina, jakim
jest świętość”.
Czym
może zaimponować współczesnej
młodzieży? Może najbardziej swoim
świętym nieposłuszeństwem wobec
ojca. Dziś też rodzice już od
przedszkola ustawiają swoje dzieci w
blokach startowych do życiowej
kariery. Stanisław wyzwolił się od
takiego uszczęśliwiania na siłę,
przeciął pępowinę, chciał być sobą.
Właściwie uciekł z domu. Ale nie był
to ślepy bunt. Wiedział, czego chce,
miał jasną wizję swojego miejsca na
ziemi. Ideał umiał przełożyć na
konkretną drogę, którą szedł, nie
zrażając się trudnościami. Był sobą,
wybrał Boga. To jest świętość.
Słynny uciekinier
Święto św. Stanisława Kostki
obchodzono 13 listopada, obecnie (od
1969 roku) obchodzi się 18 września,
aby na początku roku szkolnego
młodzież mogła mu oddać chwałę i
polecić się jego wstawiennictwu.
Dzieciństwo
Św. Stanisław Kostka urodził się w
Rostkowie (ok. 4 km od Przasnysza)
na Mazowszu, w końcu grudnia 1550
roku. Dzień jego urodzenia jest
nieznany. Ojcem Stanisława był Jan
Kostka, kasztelan zakroczymski
(dopiero od roku 1564), matką -
Małgorzata z Kryskich z Drobina.
Obie rodziny Kostków i Kryskich były
znane z wieku XVI. Jeden z braci
matki, Albert, wsławił się
poselstwami z ramienia polskiego
króla: do Rzymu, do cesarza
Ferdynanda i do króla Hiszpanii
Filipa II. Drugi brat matki, wuj św.
Stanisława, Stanisław, był wojewodą
mazowieckim. Natomiast Jan Kostka,
krewny ojca z linii pomorskiej, był
kasztelanem gdańskim i kandydatem na
króla polskiego, popierany przez
sułtana tureckiego, Selima; Piotr
Kostka był biskupem chełmińskim.
Rostków jest dzisiaj wioską, jak był
nią przed laty.
Mazowsze wyróżniało się wśród
dzielnic Polski przywiązaniem do
wiary katolickiej. Była to jedyna
dzielnica, gdzie nie było
protestantów. Rodzina Kostków
stanowiła w XVI wieku trzon
katolicyzmu.
Św.
Stanisław Kostka nie był w rodzinie
sam. Miał jeszcze trzech braci i
dwie siostry: Paweł (+ 1607), św.
Stanisław (+ 1568), Wojciech (+
1576) i Mikołaj, a z sióstr Anna,
która wyszła za mąż za
Radzimowskiego, i nieznana z imienia
siostra, która wyszła za mąż za
Warymskiego. Rodzice i bracia
spoczywają wszyscy, prócz
Stanisława, w kaplicy Kostków w
Przasnyszu. A oto jak charakteryzuje
wychowanie domowe starszy brat św.
Stanisława, Paweł: "Rodzice chcieli,
abyśmy byli wychowani w wierze
katolickiej, zaznajomieni z
katolickimi dogmatami, a nie
oddawali się żadnym rozkoszom. Co
więcej, postępowali z nami twardo i
ostro, napędzali nas zawsze - sami i
przez domowników - do wszelkiej
pobożności, skromności i uczciwości,
tak żeby nikt z otoczenia, z licznej
również służby, nie mógł się na nas
skarżyć o rzecz najmniejszą.
Wszystkim tak jak rodzicom wolno nas
było napominać, wszystkich jak panów
czciliśmy". Były to więc stosunki
prawdziwie patriarchalne. W takiej
atmosferze wyrósł tak piękny kwiat
na polskiej ziemi.
Historia nie przekazała nam
bliższych szczegółów z lat
dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko
z akt procesu beatyfikacyjnego, że
był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec
w czasie przyjęć, kiedy musiał na
nich bywać i Stanisław, napominał
gości do umiaru w żartach, gdyż
inaczej Stanisław może omdleć.
Może się wydać czymś nienaturalnym
taka nadwrażliwość u dzieci. Jednak
hagiografia przytacza niejeden fakt
niezwykłego działania łaski w wieku
młodocianym. Jeśli np. św. Dominik
Savio (+ 1857) w siódmym roku życia
potrafił z okazji dnia pierwszej
Komunii świętej powziąć
postanowienie: "Raczej umrę, aniżeli
zgrzeszę" - co daje świadectwo
niezwykłej dojrzałości duchowej.
Łaska ma swoje szczególne drogi, a
dusza dziecka jest na nie osobliwie
otwarta.
Edukacja w Wiedniu
Pierwsze nauki pobierał św.
Stanisław w domu rodzinnym. Kto był
jego wychowawcą i nauczycielem? Co
najmniej przez jeden rok Jan
Biliński, także późniejszy pedagog z
Wiednia. W domu rodzicielskim
przebywał Stanisław do 14 roku
życia. Trzeba było teraz pomyśleć o
dalszych studiach dla synów. Było w
modzie wysyłanie paniczów za
granicę, aby tam nabrali ogłady.
Rodzice upatrzyli Wiedeń dla dwóch
najstarszych synów: Pawła i
Stanisława. Było to bowiem miasto
katolickie. Nadto mieli tam sławną
szkołę jezuici, do której
uczęszczali młodzieńcy także z
innych dzielnic Polski.
Kostkowie przybyli do Wiednia w
dzień po śmierci cesarza Ferdynanda,
to znaczy 24 lipca 1564 roku.
Zatrzymali się w konwikcie, czyli w
internacie jezuickim. Stosunkowo
niedługo mogli tam przebywać. Bowiem
w marcu 1565 roku cesarz Maksymilian
II, mniej chętny jezuitom aniżeli
poprzednik, zabrał im ów konwikt,
zostawiając tylko kolegium czyli
szkołę. Bracia musieli się przenieść
gdzie indziej. Wraz ze swoim
wychowawcą Janem Bilińskim i kilku
chłopcami z Polski przenieśli się na
stancję do domu dzierżawionego przez
Kimberkera, zaciekłego luteranina.
Tak więc na stancji u Niemca
zamieszkali: św. Stanisław, jego
brat starszy o rok, Paweł, Biliński
- wychowawca i Wawrzyniec Pacyfik,
sługa. Nadto Stanisław Kostka z
Prus, kuzyn św. Stanisława, Bernard
Maciejowski, późniejszy kardynał i
prymas polski (+ 1608), wreszcie
Kacper Rozrażewski. Obaj ze łzami
wyznawali po śmierci św. Stanisława,
że posuwali się nawet do kopania
Stanisława, kiedy ten modlił się w
nocy, leżąc na ziemi.
Szkoła wiedeńska jezuitów cieszyła
się wówczas zasłużoną sławą.
Uczęszczało do niej ok. 400 uczniów
z różnych narodów, gdyż Wiedeń miał
bardzo dogodne położenie, nadto był
stolicą cesarstwa. Regulamin
cesarskiego gimnazjum, prowadzonego
przez jezuitów, taki głosił program:
"Taką pobożnością, taką skromnością
i takim poznaniem przedmiotów niech
się (uczniowie) starają ozdobić swój
umysł, aby się mogli podobać Bogu i
ludziom pobożnym, a w przyszłości
ojczyźnie, i sobie samym przynieść
korzyść". Codziennie odprawiała się
Msza święta. Przynajmniej raz w
miesiącu studenci przystępowali do
sakramentów świętych pokuty i
komunii. Modlono się przed lekcjami
i po nich. Na pierwszym roku
wykładano gramatykę, na drugim
"nauki wyzwolone", na trzecim -
retorykę.
Początkowo Stanisławowi nauka szła
trudno. Nie miał bowiem
dostatecznego przygotowania w
Rostkowie. Ale pod koniec trzeciego
roku należał do najlepszych uczniów.
Władał płynnie językiem łacińskim i
niemieckim, rozumiał również język
grecki. Pozostały zeszyty Stanisława
z błędami poprawianymi ręką
nauczyciela. Pozostały również
notatki dotyczące problemów
religijnych, jakie poruszano, aby
chłopców przygotować także pod tym
względem i umocnić ich w wierze
katolickiej. Przytoczymy dwa urywki
z tych notatek: "Kościołowi właściwe
jest to, że zwycięża, gdy jest
ranny; wtedy się rozumie, gdy się go
poznaje; wtedy wychodzi naprzeciw,
gdy się go pragnie". "W przeciwnym
wypadku (gdyby w Kościele nie było
prawdy) zostałaby tylko
ewentualność: Porzucić wszelką
wiarę, oddać się rozpaczy i rozstać
się z tym światem". Nie wiemy, czy
są to słowa pisane pod dyktando
wykładowcy, czy też są to osobiste
refleksje Stanisława. W tym ostatnim
wypadku byłyby one dla nas bardzo
cenne. Chyba również za jego własne
można przyjąć zdanie, które umieścił
w greckim dwuwierszu na okładce
czytanej przez siebie książki Erazma
z Rotterdamu Pochwala glupoty.
Zdanie, które wiele daje do myślenia
o ideałach Stanisława: "Szczęście
ludzi jest podobne do fal
rzeźbionych przez przód okrętu,
które natychmiast po jego przejściu
giną".
Trzy
lata pobytu Stanisława w Wiedniu
były okresem niezmiernie silnie
rozbudzonego życia wewnętrznego.
Znał tylko trzy drogi: do kolegium,
do kościoła i do domu, w którym
mieszkał. Wolny czas spędzał na
lekturze i modlitwie. Ponieważ w
ciągu dnia nie mógł poświęcić
kontemplacji wiele czasu, oddawał
się jej w nocy. Zadawał sobie także
pokuty i biczował się. Taki tryb
życia nie mógł oczywiście podobać
się kolegom, wychowawcy i bratu.
Uważali to za rzecz niemoralną, a
Stanisława za "dziwaka". Nie dziw
więc, że usiłowali go przekonywać
złośliwymi przycinkami "jezuity" i
"mnicha" a potem nawet biciem i
znęcaniem skierować na drogę
"normalnego" postępowania. Stanisław
usiłował im dogodzić, dlatego nawet
brał lekcje tańca, jednak działanie
łaski było zbyt potężne, aby mógł i
chciał jej się oprzeć. Okazało się
ono zwłaszcza w czasie jego choroby,
na którą zapadł w grudniu 1565 roku.
Według własnej relacji św.
Stanisław, kiedy był pewien śmierci
a nie mógł otrzymać Komunii świętej,
gdyż właściciel domu nie chciał
wpuścić kapłana katolickiego, wtedy
sama św. Barbara, patronka dobrej
śmierci, do której się zwrócił, w
towarzystwie dwóch aniołów
nawiedziła jego pokój i przyniosła
mu Wiatyk. W tej samej chorobie
zjawiła mu się Najśw. Panna z
Dzieciątkiem, które mu złożyła na
ręce. Od niej też doznał cudu
uzdrowienia i usłyszał polecenie,
aby wstąpił do Towarzystwa
Jezusowego.
Wielka ucieczka
Nie było jednak łatwo Stanisławowi
wykonać polecenie otrzymane z nieba.
Jezuici nie mieli bowiem zwyczaju
przyjmować kandydatów bez zezwolenia
rodziców, a na to nie mógł Stanisław
liczyć. Zdobywa się więc na
heroiczny czyn: organizuje ucieczkę,
do której się starannie przygotował.
Było to 10 sierpnia 1567 roku. Echem
tego wydarzenia jest list jezuitów
wiedeńskich skierowany do św.
Franciszka Borgiasza, ówczesnego
generała datowany 1 września tegoż
roku. Przytoczymy dłuższy jego
fragment, gdyż zawiera cenne
informacje, o tym co sami jezuici
sądzili o naszym Świętym: "Pewien
młody Polak, szlachetny rodem, lecz
bardziej jeszcze szlachetny cnotą,
który dwa całe lata nalegał (o
przyjęcie do zakonu)... zawsze
jednak spotykał się ze stanowczą
odmową, bowiem nie wyszłoby to na
dobre, by mógł zostać przyjęty bez
zgody rodziców, nie tylko z tego
względu, że był naszym konwiktorem i
bez przerwy uczniem naszego
gimnazjum, lecz również z innych
przyczyn. Nie mając nadziei, by
tutaj wstąpić do zakonu, wyruszył
przed niewielu dniami w nieznanym
kierunku z zamiarem próby, czy w
innym miejscu przypadkiem nie mógłby
wypełnić swego ślubu. Był on wielkim
przykładem stałości i pobożności;
wszystkim drogi, nikomu nie przykry;
chłopiec wiekiem, ale roztropnością
mężczyzna; mały ciałem, ale duchem
wielki i wyniosły. (...) Również
legatowi papieskiemu poddawał
sugestie, by naszych do tego
(przyjęcia do zakonu) nakłonił. Lecz
wszystko na próżno. Dlatego
postanowił wbrew woli rodziców,
braci, znajomych i powinowatych udać
się gdzie indziej i na innej drodze
szukać dostępu do Towarzystwa
Jezusowego. A gdyby się to również
gdzie indziej nie powiodło,
zdecydował całe życie pielgrzymować
oraz prowadzić odtąd w miłości do
Chrystusa życie najbardziej
wzgardzone i ubogie (...) Mamy
nadzieję, że działo się to nie bez
rady Bożej, iż w ten sposób odszedł.
Taki był bowiem zawsze stały, że
wydaje się, że do tego nakłoniła go
nie dziecinna zachcianka, lecz
jakieś niebiańskie natchnienie".
List ten zawiera cenne szczegóły:
Stanisław nosił się z myślą
wstąpienia do jezuitów już od dawna,
gdy tylko z nimi zetknął się w
Wiedniu. Nakaz, jaki otrzymał od
Matki Bożej, był jakby niebieską
aprobatą i ponagleniem. Co więcej,
jest wyraźna mowa o złożonym ślubie.
Potwierdza również list ów, że
Stanisław prowadził wówczas bardzo
intensywne życie wewnętrzne.
Świadkowie procesu kanonicznego
zeznali, że miał nawet ekstazy. Tak
zgoła odmienny tryb życia Stanisława
musiał niepokoić jego najbliższe
otoczenie w domu Kimberkera i
wywoływać gwałtowne rekacje. Nie
rozumieli bowiem jego stanów
mistycznych. Sam także Stanisław w
egzaminie przednowicjackim w Rzymie
25 października 1567 roku napisze,
że już przed rokiem złożył ślub
wstąpienia do jezuitów.
Legenda osnuła ucieczkę szeregiem
niezwykłych wydarzeń. Jak było w
rzeczywistości, o tym sam Stanisław
wspomina w jednym ze swoich listów,
na "gorąco", bo w czasie tejże
właśnie ucieczki. List jest pisany
do przyjaciela w Wiedniu: "Przebyłem
w zdrowiu już połowę drogi (...)
Niedaleko od Wiednia dogonili mnie
dwaj moi słudzy, których poznawszy
schowałem się do pobliskiego lasu i
w ten sposób uszedłem ich rąk.
Przebyłem już wiele wzgórz i lasów.
Kiedy koło południa pokrzepiłem
swoje ciało znużone u
przeźroczystego źródła, usłyszałem
naraz głos kopyt końskich. Podnoszę
się i przyglądam jeźdźcowi. To mój
brat, Paweł. Popuściwszy cugle
podąża do mnie. Koń w pianie, twarz
brata rozpalona bardziej niż słońce.
Możesz sobie wyobrazić, mój
Erneście, w jakim musiałem być wtedy
strachu, nie mając możności
ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił
i pierwszy zbliżając się do jeźdźca
proszę jako pielgrzym o jałmużnę.
Zaczął dopytywać się o swojego
brata. Opisał jego ubranie, wzrost i
wygląd. Zwrócił uwagę, że był
podobny do mnie. Odpowiedziałem, że
nad ranem, tędy przechodził. Na to
on, nie tracąc chwili, spiął
ostrogami konia i rzuciwszy mi
pieniądz popędził w dalszą drogę.
Podziękowałem Najśw. Pannie, Matce
mej, i by uniknąć następnej pogoni,
skryłem się do pobliskiej groty,
gdzie przeczekawszy trochę, puściłem
się w dalszą podróż". Oczywiście
Stanisław przedtem swoje ubranie
zamienił, aby go nie było można
poznać.
Za poradą o. Franciszka Antonio,
który był wtajemniczony w plany
Stanisława, może sam mu poradził,
gdzie się najpierw ma zwrócić i dał
mu też list polecający do św.
Franciszka Borgiasza, nasz Święty
udał się nie wprost do Rzymu, gdzie
byłby łatwo w drodze pochwycony, ale
do Augsburga, gdzie przebywał św.
Piotr Kanizjusz, przełożony
prowincji niemieckiej. Spowiednik
św. Stanisława stwierdza, że w
drodze otrzymał również łaskę
Komunii świętej z rąk anioła, kiedy
zawiedziony wstąpił do
protestanckiego kościoła w
przekonaniu, że jest to kościół
katolicki. W Augsburgu (Bawaria)
jednak nie zastał św. Piotra,
dlatego podąża dalej do Dylingi.
Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi
około 650 km. W Dylindze jezuici
mieli swoje kolegium. Trafił jednak
św. Stanisław na moment krytyczny.
Właśnie wystąpiło z zakonu dwóch
tamtejszych jezuitów, którzy nadto
przeszli na protestantyzm. Wywołało
to silny ferment w kolegium, na
czele którego stał Polak - Mateusz
Michoń. Nie dziw więc, że w takiej
sytuacji nie mogło być mowy o
przyjęciu Stanisława do zakonu. Nie
odrzucono jednak jego prośby, ale
przyjęto go na próbę.
Wyznaczono mu zajęcia służby u
konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i
pomaganie w kuchni. Z całą pewnością
zawód ten przecierpiał boleśnie
Stanisław. Ufny jednak w Bogu,
starał się wypełniać swoje obowiązki
jak najlepiej. Po powrocie do
Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się
jednak przyjąć Stanisława do swojej
prowincji w obawie przed gniewem
rodziców i ich zemstą na jezuitach w
Wiedniu. Mając jednak od miejscowych
przełożonych o naszym Świętym jak
najlepsze rekomendacje, skierował go
wraz z dwoma młodymi zakonnikami do
Rzymu z listem polecającym do
generała. Droga była długa i
uciążliwa. Św. Stanisław z
towarzyszami odbył ją przeważnie
pieszo.
W
jezuickim nowicjacie
W
Rzymie znaleźli się wszyscy trzej
dnia 28 października 1567 roku.
Rządził wtedy Kościołem św. Pius V.
Na skutek listu polecającego, jaki
generał otrzymał od św. Piotra
Kanizjusza, Stanisław został
przyjęty do nowicjatu, który
znajdował się przy kościele św.
Andrzeja. Było z nim wtedy około 40
nowicjuszów, w tym czterech Polaków.
Rozkład zajęć nowicjatu był prosty:
modlitwy, praca umysłowa i fizyczna,
posługi w domu i w szpitalach,
konferencje mistrza nowicjatu i
przyjezdnych gości, dyskusje na
tematy życia wewnętrznego i
kościelnego.
Stanisław rozpoczął nowicjat pełen
szczęścia, że nareszcie spełniły się
jego marzenia. Przecież już w
Wiedniu jego maksymą było: "Do
wyższych rzeczy jestem stworzony i
dla nich winienem żyć". Teraz jego
hasłem było: "Początkiem, środkiem i
końcem rządź łaskawie, Chryste".
A jednak nie było dane zaznać
Stanisławowi spokoju nawet tutaj. Na
wiadomość, że Stanisław znajduje się
w nowicjacie rzymskim, ojciec
postanowił za wszelką cenę wydobyć
go stamtąd. Wykorzystał w tym celu
wszystkie możliwości. Do Stanisława
wysłał list, pełen wymówek i gróźb.
Za poradą przełożonych św. Stanisław
odpisał ojcu, że powinien raczej
dziękować Bogu, że wybrał jego syna
na swoją służbę. W lutym 1568 roku
Stanisław przeniósł się z kolegium
jezuitów (dom profesów), gdzie
mieszkał przełożony generalny
zakonu, do domu św. Andrzeja na
Kwirynale, gdzie przebywał do
śmierci.
Jak umiera święty?
W
pierwszych miesiącach 1568 roku św.
Stanisław złożył śluby zakonne.
Osiągnął więc cel. Teraz nic go już
zgoła nie wiązało z ziemią. Dnia 1
sierpnia 1568 roku św. Piotr
Kanizjusz miał konferencję do
nowicjuszów. Prowincjał niemiecki
pouczał, że tak należy spędzić każdy
miesiąc, jakby był ostatni. W czasie
pauzy św. Stanisław odezwał się:
"Dla wszystkich ta nauka męża
Świętego jest przestrogą i zachętą,
ale dla mnie jest ona wyraźnym
głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w
tym miesiącu".
Koledzy zlekceważyli te słowa.
Jeszcze dnia 5 sierpnia zabrał
Stanisława do Bazyliki Matki Bożej
Większej na doroczny odpust o. Są,
znany teolog. Gdy byli w drodze,
zapytał Stanisława niespodziewanie:
"A czy ty naprawdę i szczerze
kochasz Matkę Najświętszą?"
Stanisław odparł bez wahania:
"Ojcze, wszak ci to Matka moja!". Za
kilka dni miało przypaść święto
Matki Bożej Wniebowzięcia. Stanisław
z zapałem opowiadał swoim kolegom,
jak pięknie muszą ten dzień
obchodzić w niebie aniołowie i
święci. A potem dodał: "Jestem
pewien, że będę mógł w najbliższych
dniach osobiście przypatrzeć się tym
uroczystościom i w nich
uczestniczyć". W prostocie serca w
uroczystość św. Wawrzyńca (10 VIII)
pisze list do Matki Bożej i chowa go
na swojej piersi. Przyjmując tego
dnia Komunię świętą, prosi św.
Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga
łaskę śmierci w święto
Wniebowzięcia. Prośba została
wysłuchana. Wieczorem tegoż dnia
poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia
gorączka nagle wzrasta. Przenoszą go
do infirmerii. 14 sierpnia męczą
Stanisława mdłości. Wystąpił zimny
pot i dreszcze, z ust popłynęła
krew. Była późna noc, kiedy
zaopatrzono go na drogę do
wieczności. Prosił, aby go położono
na ziemi. Prośbę jego spełniono.
Przepraszał wszystkich. Kiedy mu
dano do ręki różaniec, ucałował go i
wyszeptał: "To jest własność
Najświętszej Matki". Zapytany, czy
nie ma jakiegoś niepokoju, odparł:
że nie, bo ma ufność w miłosierdziu
Bożym i zgadza się najzupełniej z
wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili,
jak zeznał świadek naoczny, o.
Warszewicki, kiedy Stanisław modlił
się, twarz jego zajaśniała
tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś się
doń zbliżył, by go zapytać, czy
czegoś nie potrzebuje, odparł, że
widzi Matkę Bożą z orszakiem
świętych dziewic, które po niego
przychodzą. Po północy 15 sierpnia
1568 roku przeszedł do wieczności.
Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej,
a on nie zareagował uśmiechem, wtedy
się przekonano, że już w niebie
cieszy się oglądaniem Najświętszej
Maryi Panny.
Tak
rodził się kult
Wieść
o śmierci Świętego młodzieniaszka,
Polaka, rozeszła się szybko po
Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili
do ciała i całowali je ze czcią.
Wbrew zwyczajowi zakonu zwłoki
młodzieńca ustrojono kwiatami. Z
polecenia św. Franciszka Borgiasza
ciało Stanisława złożono do
drewnianej trumny, co również w
owych czasach w zakonie było
wyjątkiem. Także na polecenie św.
Franciszka Borgiasza, o. Juliusz
Fazio, magister nowicjatu, napisał o
Stanisławie krótkie wspomnienie,
które rozesłano po wszystkich domach
Towarzystwa Jezusowego. O.
Warszewicki ułożył dłuższą biografię
Świętego.
W tym samym czasie przybył do Rzymu
brat Stanisława, Paweł, z poleceniem
ojca, że ma ze sobą zabrać
Stanisława. Nie zastał go już
żyjącego lecz zapoznał się z ogólną
opinią o jego świętości.
W dwa
lata po śmierci współbracia udali
się do przełożonego domu nowicjatu,
aby pozwolił im zabrać ze sobą
relikwię głowy Stanisława. Wśród
delegatów był o. Rudolf Aquaviva,
późniejszy błogosławiony, i Polak,
o. Szymon Wysocki. Kiedy otwarto
grób, znaleziono ciało nienaruszone.
Zaczęły się także pojawiać żywoty
Świętego. Ojciec św. Stanisława,
który zmarł w kilka lat po śmierci
syna, miał szczęście czytać jego
żywoty. Pierwszy żywot św.
Stanisława napisał z polecenia św.
Franciszka Borgiasza, o. Juliusz
Fazio, mistrz nowicjatu, w którym
przebywał Święty. Żywot ten
rozesłano po wszystkich domach
zakonu. W 1570 roku Grzegorz z
Samboru wydał drukiem w Krakowie
poemat łaciński pod tytułem Żywot
boskiego Stanisława Kostki, Polska.
Jednak proces kanoniczny trwał
długo. W latach 1602-1604 Klemens
VII zezwolił na kult. Dnia 18 lutego
1605 roku papież Paweł V zezwolił na
wniesienie obrazu Stanisława do
kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz
na zawieszenie przed nim lampy i
wotów; w 1606 roku tenże papież
uroczyście zatwierdził tytuł
błogosławionego. Uroczystości
beatyfikacyjne odbyły się najpierw w
Rzymie w domu św. Andrzeja a potem w
Polsce. Był to pierwszy
Błogosławiony Towarzystwa Jezusowe
go. Klemens X zezwolił zakonowi
jezuitów w roku 1670 na odprawianie
Mszy świętej i pacierzy kapłańskich
o Błogosławionym dnia 13 listopada.
W roku 1674 tenże papież ogłosił bł.
Stanisława jednym z głównych
patronów Korony Polskiej i Wielkiego
Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny
wydał papież Klemens XI w 1714 roku.
Jednak z powodu śmierci papieża
obrzędu uroczystej kanonizacji
dokonał dopiero Benedykt XIV dnia 31
grudnia 1726 roku. Wraz z naszym
Rodakiem chwały świętych dostąpił
tegoż dnia również ś w. Alojzy
Gonzaga (+ 1591). W roku 1926
obchodziła Polska katolicka
200-lecie kanonizacji św.
Stanisława. Z tej okazji sprowadzono
z Rzymu drobną część relikwii św.
Stanisława i umieszczono ją potem w
rodzinnym Rostkowie. W
uroczystościach, jakie z tej okazji
odbyły się w Warszawie wziął
osobisty udział prezydent Polski
Ignacy Mościcki. Relikwie Świętego
znajdują się w Rzymie w kościele
jezuitów św. Andrzeja. Relikwie
czaszki Świętego znajdują się w
nowicjacie jezuickim w Gorheim koło
Sigmaringen. Papież Jan XXIII uznał
św. Stanisława szczególnym patronem
młodzieży polskiej.
Kiedyś słynęły jako cudowne obrazy
św. Stanisława w Lublinie w
katedrze, we Lwowie i w Kicicach pod
Pułtuskiem.
Katedra w Łodzi jest poświęcona czci
św. Stanisława Kostki, a w Warszawie
kościół na Żoliborzu. Jednak, gdy
chodzi o zestawienie z kultem św.
Stanisława Biskupa w Polsce, różnica
jest uderzająca. Kościołów pod
wezwaniem Stanisława Biskupa jest w
Polsce ponad 400, pod wezwaniem św.
Stanisława Kostki jest ich zaledwie
ponad 60. Młodzież ku czci swojego
Patrona urządza co roku triduum i
akademie, a w jego święto
przystępuje licznie do sakramentów
świętych.
W dawnym domu Kimberkera w Wiedniu
znajduje się obecnie kaplica św.
Stanisława, a jego pokój w dawnym
nowicjacie w Rzymie jest również
zamieniony na kaplicę. W kościele
św. Andrzeja ma św. Stanisław Kostka
nadto swój własny ołtarz a w nim
główną część relikwii, jakie Rzym
sobie zostawił.
W Rzymie przy kościele św. Andrzeja
jest pokój, w którym zmarł Święty.
Napis łaciński nad jego wejściem
głosi: "Rzymski nowicjat Towarzystwa
Jezusowego, założony przez św.
Franciszka Borgiasza. W tej części
domu swojego życia dokonał św.
Stanisław Kostka, a po śmierci okrył
je chwałą". W tymże pokoju św.
Stanisław ma śliczny pomnik, dzieło
dłuta Piotra Le Gros. Święty jest
przedstawiony w białym marmurze, jak
leży na łożu śmierci. Nad nim jest
obraz Matki Bożej, która spuszcza na
"śpiącego" Stanisława róże.
Pod
obrazem jest umieszczony wiersz
Cypriana Norwida, dla którego
natchnieniem był właśnie ten pomnik:
W komnacie, gdzie Stanisław święty
zasnął w Bogu, na miejscu łoża jego
stoi grób z marmuru - taki, że widz,
niechcący wstrzymuje się u progu,
myśląc, że Święty we śnie zwrócił
twarz od muru, rannych dzwonów echa
w powietrzu dochodzi.
Nad łożem tym i grobem świeci
wizerunek Królowej nieba, która z
Świętych chórem schodzi i tron
opuszcza nędzy śpiesząc na ratunek.
Palm, kwiatów wiele aniołowie niosą.
Skrzydłami z ram lub nogą występują
bosą.
Gdzie zaś od dołu obraz kończy się
ku stronie, w którą Stanisław Kostka
blade zwracał skronie, jeszcze na
ram złoceniu róża jedna świeci:
niby, że po obrazu stoczywszy się
płótnie, upaść ma jak ostatni
dźwięk, gdy składasz lutnie. I nie
zleciała dotąd na ziemię - i leci.
Pod ołtarzem, który jest w kościele
świętego Andrzeja z lewej strony tuż
przy ołtarzu głównym jest pozłacany
sarkofag, w którym znajdują się
relikwie z napisem: "Św. Stanisław
Kostka".
W Przasnyszu w kościele parafialnym
Wniebowzięcia Matki Bożej pokazują
chrzcielnicę, w której miał otrzymać
chrzest święty Stanisław. Nie jest
jednak ona autentyczna, gdyż o 200
lat późniejsza. Za to w tymże
kościele w kaplicy bocznej pochowana
została rodzina św. Stanisława,
także jego brat, Paweł. Ten wystawił
w Przasnyszu klasztor bernardynom i
kościół, który obecnie należy do oo.
pasjonistów. Z dworu rodzinnego św.
Stanisława w Rostkowie nie pozostał
ślad.
Wiele nowicjatów i seminariów obrało
sobie świętego Stanisława za
patrona, także wiele kół
ministrantów.
Św. Stanisławowi Kostce zwykło się
przypisywać zwycięstwo oręża
polskiego pod Chocimiem w roku 1621.
W dniu odniesionego zwycięstwa o.
Oborski, jezuita z Kalisza, miał
widzieć św. Stanisława na obłokach,
jak błagał Najśw. Maryję o
zwycięstwo dla oręża polskiego.
Zwycięstwo to było tym cenniejsze,
że rok przedtem (1620) Polacy
ponieśli straszliwą klęskę pod
Cecorą, gdzie zginął hetman
Stanisław Żółkiewski. Przed obrazem
cudownym św. Stanisława w Lublinie
modlił się gorąco król Jan
Kazimierz, który też św.
Stanisławowi przypisywał zwycięstwo
odniesione pod Beresteczkiem (1651).
Szczególnym nabożeństwem do św.
Stanisława wyróżniał się św. Robert
Bellarmin (+ 1623), który miał jego
obrazek nad swoim łóżkiem wraz z
wizerunkiem św. Alojzego, którego
był kiedyś przełożonym. Św.
Franciszek Salezy poświęca naszemu
rodakowi przepiękny wstęp w swoim
traktacie O miłości Bożej. A oto jak
pisze św. Alfons Liguori o naszym
Świętym: "Św. Stanisław Kostka
napisał list do Matki Bożej, by mógł
w Jej święto umrzeć. Przy śmierci
całował z rozkoszą obrazek Matki
Bożej. Jeden z Ojców spytał: »Na co
ta koronka owinięta na ręce?« Na to
Stanisław: »Jest mi ona pociechą, bo
to przedmiot poświęcony mej Matce«.
Ukazała mu się Matka Boża, jak sam
to oznajmił. Umarł cicho, że nawet
nie spostrzeżono. Dopiero gdy mu
podano i pokazano obrazek Matki
Bożej, i zauważono, że mimo to nie
daje znaku życia, przekonano się, że
już uleciał do nieba" (Uwielbienia
Maryi). Św. Jan Bosko lubił
opowiadać swojej młodzieży
wydarzenia z życia św. Stanisława i
chętnie stawiał jego osobę za
przykład.
Pierwszy z żywotów św. Stanisława
Kostki został napisany przez
współnowicjusza o. Stanisława
Warszewickiego. W rok potem do tego
samego nowicjatu jezuitów wstąpił
nieśmiertelny kaznodzieja Piotr
Skarga (1569). Papież Jan XXIII dla
podkreślenia swojej czci dla św.
Stanisława osobiście nawiedził jego
grób w Rzymie w listopadzie 1962
roku, gdzie spotkał się z polskimi
ojcami Soboru Watykańskiego II.
Uroczystości 400-lecia śmierci św.
Stanisława odbyły się w 1966 roku w
Austrii, w 1967 w Polsce a w 1968 -
Rzymie. Z tej okazji Episkopat
polski wydał specjalną odezwę -
słowo pasterskie do wiernych i
młodzieży.
J. Warszawski nazywa św. Stanisława
Kostkę "największym z
międzynarodowych Polaków". Może jest
w tym nieco przesady, ale jest w tym
o tyle ziarno prawdy, że św.
Stanisław był aż do naszych czasów
(do roku 1954) najmłodszym świętym
wśród wyznawców. Benedyktyńskim
trudem zebrana przez o. Romualda
Gustawa bibliografia dotycząca
świętego Stanisława jest doprawdy
imponująca. Nowy schemat projektu
Martyrologium Rzymskiego przewiduje
pamiątkę św. Stanisława Kostki na 16
sierpnia. Komisja liturgiczna
Episkopatu Polski przyjęła natomiast
ze względów dydaktycznych dzień 18
września.
Diecezja płocka ogłosiła rok 1976
jako "Rok Stanisławowy" z okazji
250-lecia rocznicy kanonizacji
Świętego. Z tej okazji urządzano
odczyty, wygłaszano pogadanki i
kazania, organizowano po parafiach
akademie i pielgrzymki do Rostkowa.
19 Września.
Niecierpliwa krew - św. January
W
przepięknej katedrze, położonej przy
jednej z ruchliwych ulic Neapolu,
znajduje się kaplica, w której
przechowywane są niezwykłe relikwie
– dwie starożytne ampułki z krwią
świętego Januarego.
W
rocznicę męczeństwa Świętego, 19
września (czasem także w pierwszą
niedzielę maja i 16 grudnia), wierni
mogą zaobserwować niecodzienne
zjawisko: krew zmienia swoją
konsystencję. Zastygłe relikwie na
krótki czas stają się płynne.
Ks. Arkadiusz Wuwer, wykładowca na
Wydziale Teologicznym Uniwersytetu
Śląskiego, był dwanaście lat temu w
Neapolu podczas cudu. – W głównej
części katedry sprawowana była
wówczas Eucharystia, następował
właśnie moment przeistoczenia –
opowiada kapłan. – W tym samym
czasie tłum modlił się w bocznej
kaplicy, gdzie znajdują się
relikwie. Nagle jeden z mężczyzn
zaczął gwałtownie machać ręką.
Zrobiło się poruszenie – jedni
głośno wołali, inni mdleli. Wielu
uczestników Mszy, mimo napomnień
celebrującego ją księdza, pobiegło w
stronę kaplicy…
To prawda, że kult patrona Neapolu
przybiera czasem formy skrajne.
Niektórzy komentatorzy dostrzegają w
nim elementy pogańskie. Podobno brak
cudu w danym roku jest dla
neapolitańczyków zwiastunem
nieszczęścia. Powszechne, choć chyba
trochę przesadzone, są opowieści o
złorzeczeniu pod adresem Świętego,
jakie ma towarzyszyć spóźnianiu się
cudu. – Taka jest natura mieszkańców
tego regionu – tłumaczy ks. Wuwer. –
To miejsce, gdzie bardzo intensywnie
przeżywa się miłość i śmierć. Ludzie
gwałtownie rzucają się w jedno i
drugie. Są tradycyjni, konserwatywni
w wyborach moralnych, ale bardzo
często ulegają pasjom.
Warto jednak zwrócić uwagę na fakt,
że okolice Neapolu są prawdziwą
kopalnią świętych. Tutejsze
chrześcijaństwo rzeczywiście wyrosło
na krwi męczenników. Sam January był
biskupem Benewentu. W 305 r.,
podczas prześladowania chrześcijan
za cesarza Dioklecjana, udał się do
więzienia, by pocieszyć
aresztowanego diakona Sozjusza. W
tej wyprawie towarzyszyli mu
diakoni: św. Festus i św.
Dezyderiusz. Wszyscy zostali
aresztowani, a gdy nie chcieli
złożyć ofiary bożkom – skazani na
pożarcie przez dzikie niedźwiedzie w
amfiteatrze. Pod wpływem buntu
miejscowej wspólnoty Januaremu w
ostatniej chwili zmieniono karę na
dekapitację. Śmiercią przez ścięcie
zostali również ukarani obywatele
rzymscy, którzy zaprotestowali
przeciwko okrutnemu wyrokowi: św.
Prokul, św. Eutyches i św. Akucjusz.
January w momencie stracenia miał 33
lata. Obciętą głowę biskupa miała
ukryć wierna chrześcijanka, i to ona
właśnie wsączyła do ampułek jego
krew. O tych relikwiach tak napisał
boloński kardynał Lambertini,
przyszły papież Benedykt XIV:
„Istnieje w Neapolu krew, która nie
może doczekać się
zmartwychwstania…”. Zbudzona krew
męczenników budzi także nas, abyśmy
wypatrywali przyjścia Pana.
20 Września.
Św. Andrzej Kim Taegon i towarzysze
20
września przypada liturgiczne
wspomnienie koreańskich męczenników.
Kanonizowano ich 103, ale było ich
ponad 10 tysięcy.
Co
ciekawe, Kościół w Korei powstał bez
misji z zewnątrz. 221 lat temu
założyli go sami świeccy. Dziś
chrześcijaństwo jest najliczniejszą
religią wśród Koreańczyków.
Europejczycy nieraz myślą o sobie,
że są pępkiem świata. Egzotyczne
imiona świętych w kalendarzu
liturgicznym przypominają, że
Kościół jest powszechny, a Ewangelia
dociera na krańce świata. Dotarła
także do Korei. Historia i obecna
sytuacja Kościoła w tym dalekim
kraju jest pod wieloma względami
wyjątkowa.
Zaczęło się od czytania książek
Korea przez wiele dziesiątków lat
całkowicie izolowała się od innych
państw. Jedynym kontaktem ze światem
była doroczna wyprawa oficjalnej
delegacji do Pekinu, z urodzinowymi
życzeniami dla chińskiego cesarza. W
jednej z takich ekspedycji
uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W
Chinach spotkał jezuickich
misjonarzy, zafascynował się ich
nauczaniem, przyjął chrzest,
przybierając imię Piotr. W 1784 roku
wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle
chrześcijańskiej – pisanej po
chińsku – literatury, ile tylko
zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów.
Wokół nich zaczęła gromadzić się
potajemnie chrześcijańska wspólnota,
która bardzo szybko zaczęła się
rozrastać.
Sami świeccy, bez udziału nawet
jednego duchownego, wprowadzili
chrześcijaństwo do swojego kraju i
stali się pierwszymi misjonarzami.
Wiara umacniała się i szerzyła przez
lekturę Biblii i książek katolickich
(!), które tłumaczono z chińskiego
na koreański. Wspólnota kierowana
przez świeckich liderów stworzyła
rodzaj hierarchii, zaczęła sprawować
sakramenty. Czynili to wszystko w
dobrej intencji, zgodnie z tym, co
wystudiowali z książek na temat
liturgii i sakramentów. Bardzo
szybko pojawiły się wątpliwości co
do ważności tych praktyk.
Koreańczycy poprosili więc o decyzję
i pomoc biskupa Pekinu. Ten obiecał
posłać misjonarzy. Do Korei przedarł
się pierwszy katolicki kapłan,
Chińczyk, ojciec James Zhou Wen-mo.
Zastał na miejscu już 4000
chrześcijan. Minęło zaledwie 12 lat
od roku 1784, uznanego za początek
Kościoła katolickiego w Korei. W
roku 1801 było już 10 tys.
chrześcijan, w 1831 r. Stolica
Apostolska utworzyła w Korei
Wikariat Apostolski. Zostali tam
wtedy wysłani francuscy misjonarze
dla umacniania i głoszenia wiary. W
1846 r. Andrzej Kim Taegon jako
pierwszy Koreańczyk przyjął
święcenia kapłańskie.
Morze krwi
Chrześcijanie spotkali się od samego
początku z gwałtownymi
prześladowaniami ze strony władzy,
która popierała konfucjanizm. Nową
wiarę uznano za niebezpieczną
zachodnią naukę i zabroniono ją
wyznawać. Punktem zapalnym był
konfucjański kult przodków, w którym
katolicy odmawiali udziału. Przez
prawie 100 lat obowiązywały
drakońskie antychrześcijańskie
ustawy. Co kilka lat wybuchały
krwawe prześladowania. Chrześcijanie
byli prześladowani nie tylko przez
władze, ale także przez lokalne
społeczności i rodziny. Mimo tego
rośli w siłę. W związku z
nieustannym zagrożeniem osiedlali
się w odosobnionych miejscach,
tworząc wioski, zwane „Gyoucho”. Ich
los był niepewny, więc
przemieszczali się z miejsca na
miejsce. Francuscy misjonarze,
którzy docierali do Korei w połowie
XIX w., byli pod tak wielkim
wrażeniem wiary Koreańczyków, że
widzieli w nich kontynuację życia
Kościoła z czasów apostolskich.
Do roku 1883, w którym ogłoszono
wreszcie tolerancję religijną, życie
za wiarę straciło co najmniej 10
tys. wiernych. Opisy tortur, którym
byli poddawani, budzą przerażenie. W
1984 r. papież Jan Pa-weł II
odwiedził po raz pierwszy Koreę Płd.
Kanonizował wtedy 103 męczenników, w
większości świeckich, którzy zginęli
w latach 1838–1867. Trwają kolejne
procesy kanonizacyjne.
Listę świętych męczenników otwiera
Andrzej Kim Taegon. Jego ojciec, bł.
Ignacy Kim, również oddał życie za
wiarę. Andrzej przyjął chrzest,
mając 15 lat. Zaraz potem wyruszył
do najbliższego seminarium w Makao,
w Chinach. Musiał pokonać ponad 2000
kilometrów. Po studiach wrócił do
ojczyzny. W Szanghaju przyjął
święcenia kapłańskie. Organizował
przerzut misjonarzy chrześcijańskich
do Korei. Wkrótce po święceniach
został aresztowany i po torturach
ścięty niedaleko Seulu.
Chrześcijański tygrys?
W
Korei Płd. w ciągu ostatnich
dziesięcioleci niezwykle dynamicznie
wzrastała liczba chrześcijan.
Dzisiaj Kościół katolicki w Korei
Płd. liczy około 4 milionów
wyznawców, żyjących w 19 diecezjach
(9 proc. ludności). Każdego roku
sakrament chrztu przyjmuje około 150
tys. dorosłych. Korea Płd. ma trzeci
odsetek katolików w krajach
azjatyckich (po Timorze Wsch. i
Filipinach). Prezydent Kim
Dae--Jung, laureat Pokojowej Nagrody
Nobla, był katolikiem.
Od 100 lat niezwykle aktywną
działalność misyjną prowadzą
Kościoły protestanckie. Owocem ich
misji jest dzisiaj ponad 11 mln
koreańskich protestantów. Jest także
kilka tysięcy prawosławnych.
Chrześcijanie wszystkich wyznań
stanowią łącznie około 35 proc.
ludności Korei Płd., na drugim
miejscu są buddyści, których jest 26
proc.
Pallotyn ks. Jerzy Ciesielski od 15
lat pracuje w Korei Płd., w diecezji
Ch’unch’on, gdzie powstało pierwsze
Centrum Miłosierdzia Bożego. W
zeszłym roku pallotyni wydali po
koreańsku „Dzienniczek” Siostry
Faustyny. „Koreańczycy są narodem
bardzo religijnym – opowiada ks.
Ciesielski. – Kościół rozwija się
dynamicznie. To zasługa tak licznych
męczenników. Jest 7 diecezjalnych
seminariów duchownych. Nadal dużą
rolę pełnią świeccy, oni
katechizują. Oczywiście są też
problemy. Religijność bywa płytka,
wzrost gospodarczy powoduje, że
zanikają wielopokoleniowe rodziny,
nie ma przekazywania wiary w
rodzinach. Spada przyrost naturalny.
Wielu ochrzczonych nie praktykuje.
Dlatego nie ekscytowałbym się tak
bardzo statystykami – dodaje polski
zakonnik.
Kościół milczenia
Dramatem Korei jest jej podział po
II wojnie światowej. Zagadką jest
to, co działo się i dzieje z
wierzącymi w Korei Płn., rządzonej
przez reżim komunistyczny. Wielu
uważa, że wojna koreańska
(1950–1953) była dla chrześcijan
żyjących w Korei Płn. doświadczeniem
cięższym niż prześladowania w XIX
wieku. Komuniści uznali wtedy
wszystkich chrześcijan za
zwolenników amerykańskiego
imperializmu. Dziesiątki tysięcy z
nich zamknięto w obozach
koncentracyjnych i systematycznie
mordowano. Nie wiadomo, co się stało
z około 60 księżmi i biskupem
Phenianu, z ponad 100 tysiącami
wiernych. Czy ktoś ocalał?
Statystyka watykańska nie podaje
liczby katolików. Oficjalnie nie ma
tam ani jednego katolickiego
księdza. W roku 1989 władze
zatwierdziły stowarzyszenie
koreańskich katolików, rzecz jasna
pod kontrolą komunistów. Do
Phenianu, stolicy Korei Półn.,
udawali się kilkakrotnie
przedstawiciele Watykanu. Rozważano
możliwość wizyty Jana Pa-wła II.
Wygląda na to, że były to ze strony
komunistów zabiegi czysto
propagandowe. Liczbę katolików
szacuje się dzisiaj na 3–4 tysiące.
Jan Paweł II nazwał ich Kościołem
milczenia. Czy ten Kościół żyje mimo
prześladowań? Wierzę, że tak.
ks.
Tomasz Jaklewicz
Męczennicy z „kraju cudownych gór”
Yi
Kan-nan, Yu Chin-gil, Nam
Chong-sam... Egzotyczne nazwiska
świętych poszerzają horyzonty
myślenia o Kościele
Ewangelia dotarła do Korei z Chin.
Przyniósł ją niejaki Lee Sung-Hoo,
który przebywając w Pekinie z misją
dyplomatyczną, spotkał tam
jezuickich misjonarzy. Od nich
przyjął chrzest, a wraz z nim imię
Piotr. W 1784 roku – tę datę
przyjmuje się za początek Kościoła w
Korei – wrócił do Seulu i stał się
pierwszym misjonarzem swojej
ojczyzny. Tłumaczył chrześcijańskie
książki z chińskiego na koreański,
nauczał Ewangelii i katechizmu,
udzielał chrztu. Kościół rozwijał
się bardzo prężnie, choć nie
posiadał początkowo kapłanów. Gdy
dokładnie 10 lat później do Korei
przybył pierwszy ksiądz, Chińczyk
Jakub Tiyu, wspólnota liczyła już 4
tys. chrześcijan.
Niemal od samego początku wiara na
koreańskiej ziemi rodziła się w
bólu. Władze państwowe „kraju
cudownych gór” (bo tak Koreańczycy
nazywają swą ojczyznę) popierały
konfucjanizm. Szybko uznały
chrześcijaństwo za niebezpieczną
naukę i bezwzględnie zakazały jej
wyznawania. W tworzeniu
antykatolickich uprzedzeń niemałą
rolę odegrały też społeczności
lokalne i klany rodzinne, nieufne
względem nowej religii. Już w 1791
roku wybuchły pierwsze
prześladowania. Kolejne miały
miejsce w latach 1801, 1827, 1839,
1846 i 1866. Próbowano wszystkiego:
od przesłuchań i więzień po brutalne
pobicia i okrutne tortury.
Gdy to nie przynosiło skutku –
karano śmiercią. Przez uduszenie lub
ścięcie. Mimo krwawych prześladowań
– a może właśnie dzięki nim –
Kościół w Korei rósł w siłę. W roku
1801 liczył 6 tys. katolików, w 1839
– ok. 10 tys., a w 1866 roku – już
25 tys. Stolica Apostolska utworzyła
tam Wikariat Apostolski i wysłała
francuskich misjonarzy. W 1846 r.
pierwszy Koreańczyk Andrzej Kim
Taegon przyjął święcenia kapłańskie.
Dopiero w 1883 roku ogłoszono
tolerancję religijną. Kościół liczył
wtedy już 40 tys. wiernych.
Podczas trwających blisko 100 lat
prześladowań życie za wiarę straciło
co najmniej 10 tys. katolików. Wśród
nich 103, których Jan Paweł II
kanonizował w 1984 roku, gdy po raz
pierwszy odwiedził Koreę. Listę
koreańskich męczenników otwiera
wspomniany ks. Andrzej Kim Taegon.
Znajdują się na niej trzej biskupi,
ale przeważają świeccy. Męczennicy o
egzotycznych nazwiskach (Yi Kan-nan,
Yu Chin-gil, Nam Chong-sam, Yi
In-dok...) poszerzają nasze
horyzonty myślenia o Kościele
katolickim. Bo przymiotnik
„katolicki” znaczy także: o
szerokich horyzontach.
ks.
Piotr Studnicki
21 Września.
Św. Mateusz - wstał i poszedł
Ewangelie nie są urzędowym pismem z
Wysoka, obiektywną relacją, chłodnym
opisem. Cudownie, że czuć w nich
także puls wiary ludzkich autorów.
Pracował jako poborca podatków.
Umiał pisać i liczyć, co wtedy nie
było zdolnością powszechną.
Księgował przychody, wypisywał
monotonne słupki: imię, nazwisko,
winien, ma. Przeliczał kasę. Chyba
nie był lubiany. Był przecież
urzędnikiem okupanta. Takich ludzi
zawsze się podejrzewa o nieuczciwość
i zdradę.
Szokuje lakoniczność opisu jego
powołania. „Jezus ujrzał człowieka
imieniem Mateusz, siedzącego w
komorze celnej, i rzekł do niego:
Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za
Nim”. Czy to możliwe? Tak po prostu,
zostawić wszystko i pójść w siną dal
za Nieznajomym. Może znał Jezusa już
wcześniej, może słuchał Jego nauki,
może ta decyzja dojrzewała w nim od
dawna. Może tak było. A może raczej
narastała w nim niechęć do samego
siebie, swojej komory celnej, która
stawała się klatką, w której dusił
się coraz bardziej. I stąd tak
nagła, odważna decyzja.
Może
dlatego Ewangelia bywa tak oszczędna
w słowach, zredukowana tylko do
tego, co najważniejsze, aby jej
słuchacz mógł łatwiej odnaleźć w
niej siebie. Swój własny przypadek,
swoją historię. Bo przecież mam i ja
swoją komorę celną. Wygodne miejsce
moich przyzwyczajeń, nałogów, wygód,
większych czy mniejszych kompromisów
ze złem. Moja bezpieczna przestrzeń,
w której wszystko jest w miarę
poukładane, tylko nieraz brakuje
tlenu. Tam właśnie przychodzi Jezus.
Patrzy na mnie.
Spojrzenie. To jest sedno. Bóg widzi
mnie zawsze. To prawda. Ale ja
udaję, że o tym nie pamiętam. Pisze
s. Chmielewska: „Potrzebujemy nie
słów, lecz spotkania. Odwagi wyjścia
naprzeciw Bogu. Tak, aby mógł na nas
spojrzeć”. Mateusz nie musiał nawet
się ruszać. Podniósł tylko na chwilę
wzrok znad swoich papierów i
pieniędzy. Jedno jedyne spojrzenie
wystarczyło. Przeskok iskry. Dotyk
łaski. Początek nowego życia.
Stał
się jednym z Dwunastu. Napisał
Ewangelię. Czyli wrócił do pisania.
Tyle że to już nie były słupki
rozliczeń, ale słowa niosące życie.
W
Ewangelii mieszkają nie tylko słowa
i czyny Jezusa, jest w niej także
wiara Mateusza, jego miłość do
Mistrza. Słowo Boga jest
jednocześnie słowem ludzkim.
Ewangelie nie są urzędowym pismem z
Wysoka, obiektywną relacją, chłodnym
opisem. Cudownie, że czuć w nich
także puls wiary ludzkich autorów.
Ja
też mogę być ewangelistą. Wystarczy
tylko wyjrzeć za próg własnego domu,
spojrzeć na świat oczami Jezusa…
Mateusz był Żydem, synem Alfeusza. W
Kafarnaum zajmował się pobieraniem
podatków i opłat nakładanych na
towary przewożone przez przechodzące
przez Kafarnaum karawany, podążające
szlakami handlowymi, przebiegającymi
w pobliżu Jeziora Galilejskiego.
Jako
celnik boleśnie odczuwał pogardę, z
jaką faryzeusze, pobożni Żydzi i
mieszkańcy Galilei odnosili się do
ludzi wykonujących ten zawód.
Wezwanie Jezusa skierowane
bezpośrednio do niego skłoniło go do
pójścia za Mistrzem z Nazaretu,
który powołał go na swego ucznia (Mt
9,9-13; Mk 2,13-17; Łk 5, 27-32).
Należał do grona dwunastu Apostołów
(Mt 10,2-4; Mk 3,16-19; Łk 6,13-16;
Dz 1,13).
Tradycyjnie jest utożsamiany z
autorem pierwszej Ewangelii. O jego
życiu i działalności po śmierci,
zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu
Chrystusa nie wiadomo nic pewnego.
Prawdopodobnie przez 15 lat głosił
Ewangelię w Palestynie, a następnie
udał się do Indii, Etiopii, Persji,
Pontu, Syrii, Macedonii i Irlandii.
Nie wiadomo również gdzie i kiedy
zmarł.
22 Września.
Święty Maurycy
Według tradycji był oficerem w Legii
tebańskiej stacjonującej w Galii.
Składała się ona z chrześcijańskich
żołnierzy.
Maksymilian Herkules, który w tych
czasach wraz z Dioklecjanem
sprawował urząd cesarza, znany był z
nienawiści do wyznawców Chrystusa.
Dlatego gdy Maurycy przekraczał wraz
ze swoim oddziałem Alpy, w Agaunum,
zażądano od niego złożenia
pogańskiej ofiary bogom rzymskim
przed rozpoczęciem bitwy.
Maurycy miał wówczas powiedzieć, że
z poświęceniem odda krew za
ojczyznę, ale nikt nie może żądać,
by wyrzekł się wiary
chrześcijańskiej. Poniósł za to
śmierć męczeńską wraz z żołnierzami,
późniejszymi świętymi -
Eksuperiuszem, Kandydem i Wiktorem.
Jest
jednym z patronów rycerstwa
europejskiego, Burgundii, farbiarzy,
kapeluszników, piechoty, a także
dynastii saskiej (ottońskiej) w
Niemczech (X–XI w.). W Niemczech
kult Maurycego był szczególnie
silny. Tzw. włócznia świętego
Maurycego była atrybutem
koronacyjnym cesarzy niemieckich.
Jej kopię, jako zgodę na koronację,
przekazał w 1000 Bolesławowi
Chrobremu Otton III. Dziś można ją
oglądać w skarbcu na Wawelu.
Święty Maurycy opiekuje się miastem
Magdeburg i tamtejszą katedrą, do
której przeniesiono z Ratyzbony jego
relikwie. Wspomnienie liturgiczne: w
Kościele zachodnim 22 IX, w Kościele
wschodnim 5 X.
Ze
względu na swoje afrykańskie
pochodzenie jest ukazywany jako
ciemnoskóry mężczyzna z murzyńskimi
rysami, grubymi wargami, kręconymi
włosami. Występuje w zbroi lub
krótkiej tunice, w hełmie lub
koronie książęcej na głowie, trzyma
gałązkę palmową, miecz lub lancę i
białą tarczę herbową w purpurowe
pasy - znak rycerza-męczennika.
Maurycy łac. ‘należący do Maurusa’
data ur. nieznana, zm. na przeł. III
i IV w., Agaunum (ob. Saint-Maurice
k. Valais, Szwajcaria), rzymski
oficer, męczennik.
23 Września.
Św. O. Pio - Cierpiał z Jezusem i
tak jak Jezus
Kościół zawsze podchodził z
ostrożnością, a nawet nieufnością,
do prywatnych objawień i innych
nadprzyrodzonych zjawisk, których
doświadczali późniejsi święci.
Proces
beatyfikacyjny o. Pio - na
przyśpieszenie którego nalegał sam
Jan Paweł II, który poznał
stygmatyka podczas wizyty w San
Giovanni Rotondo w 1947 r., a jako
biskup krakowski w 1962 r. prosił o.
Pio o uzdrowienie z choroby
nowotworowej Wandy Półtawskiej -
rozpoczął się 20 marca 1983 r.
Uroczystość beatyfikacyjna odbyła
się 2 maja 1999 r. 16 czerwca 2002
r. o. Pio został ogłoszony świętym.
16
czerwca w Rzymie Papież Jan Paweł II
kanonizował błogosławionego ojca
Pio. Włosi czekali na ten dzień od
34 lat. Beatyfikacja w 1999 r.
zgromadziła milionowe rzesze na
Placu św. Piotra, przed Bazyliką św.
Jana na Lateranie i w San Giovanni
Rotondo. POdczas kanonizacji, aby
nie zdezorganizować ruchu na
rzymskich ulicach i dworcach,
zdecydowano o otwarciu dla
pielgrzymów stacji kolejowej w
Watykanie. Czciciele ojca Pio
przybyli z całego świata.
Nikt
nie ma wątpliwości, że jest to
najpopularniejszy święty na progu
XXI wieku. Już za życia nazywany był
świętym. Sprawiły to nadzwyczajne
dary, jakie posiadał: uzdrawianie z
ciężkich chorób, czytanie w myślach
innych ludzi, bilokacja - czyli
przebywanie w dwu miejscach
jednocześnie, a nade wszystko
stygmaty. Włoski kapucyn z San
Giovanni Rotondo jest pierwszym
kapłanem, który dostąpił łaski
noszenia na swym ciele ran
Chrystusa.
Przybicie do krzyża
Pierwsze oznaki stygmatyzacji ojca
Pio wystąpiły niecały miesiąc po
święceniach kapłańskich, które
kapucyn przyjął 10 sierpnia 1910 r.
Jednak na osiem lat zniknęły,
pozostawiając jedynie ból. Stały się
widzialne 20 września 1918 roku.
Tego dnia ojciec Pio modlił się w
zakonnym chórze. Gdy klęczał przed
krucyfiksem, ogarnęła go senność i
głęboki spokój „nie do opisania”.
Wtedy ujrzał tajemniczą Osobę, którą
po raz pierwszy zobaczył w tym samym
miejscu 5 sierpnia tego samego roku.
Tym razem jednak Postać miała
przebite ręce i nogi oraz bok, które
broczyły krwią. „Zdawało mi się, że
umieram i byłbym umarł z pewnością,
gdyby Pan nie podtrzymał mojego
serca, które chciało wyskoczyć z
piersi” - pisał do prowincjała o.
Benedykta z San Marco in Lamis. Nie
wahał się nazwać w liście tego, co
go spotkało ukrzyżowaniem.
Odwiedziny niezwykłej Osoby
zakończyły się, a ojciec Pio
zauważył, że jego ręce, nogi i bok
zostały przebite i broczą krwią.
„Czuję w sobie nieustanny szmer,
przypominający szemranie
niewielkiego wodospadu wyrzucającego
stale krew” - zwierzył się
prowincjałowi. Wedle świadectw
lekarzy i współbraci, stygmatyk
tracił dziennie jedną filiżankę
krwi.
Ojciec prowincjał kazał
sfotografować rany i przesłał
zdjęcia do Watykanu, a następnie
poprosił dr. Romanellego o ocenę
sprawy z punktu widzenia medycyny.
Lekarz w sprawozdaniu napisał:
„Obrażenia widoczne na dłoniach
pokryte są błoną czerwonobrązowej
barwy bez punktu krwawiącego i
opuchlizny. Brak również śladów
zapalenia sąsiednich tkanek.
Przekonany jestem, a wręcz pewny, iż
nie są to rany powierzchniowe, gdyż
przyciskając równocześnie dłoń
kciukiem, zaś palcem wskazującym
wierzch ręki, czuje się wyraźnie, iż
w środku jest puste miejsce.
Obrażenia stóp mają podobny
charakter. W boku istnieje wyraźne
nacięcie, równoległe do żeber,
długie na siedem do ośmiu
centymetrów”.
Podobne opinie co do nadprzyrodzonej
natury ran wydali inni lekarze, ale
wkrótce świat medyczny podzielił się
w ocenie przyczyn powstania
stygmatów. Ojca Pio oskarżono o
autosugestię, histerię. Taką opinię
wydał (choć nie na podstawie
osobistych badań) m.in. sławny
lekarz i psycholog ojciec Agostino
Gemelli. Uważał on, że rany kapucyna
z San Giovanni Rotondo mogą być
wywołane autosugestią podobną do
ideoplastii, czyli interakcji umysłu
i materii.
Zjawisko niewytłumaczalne?
Czy
można wywołać stygmaty, posługując
się wyobraźnią albo hipnozą? - takie
pytanie od wieków stawiają teolodzy
i lekarze. Znane są przecież
przypadki fałszerstw i mistyfikacji.
Literatura medyczna podaje przykłady
wywołania stygmatów przez
hipnotyzera. Ciekawą teorię co do
natury zjawiska stygmatyzacji podaje
Ian Wilson - badacz Całunu
Turyńskiego. Podaje on przykład
Amerykanki Claretty Robinson, która
podczas lekcji matematyki została
„koronowana cierniem”. Krew spływała
jej po twarzy, a ona uśmiechała się
i rozmawiała. Okazało się, że
dziewczyna przed lekcją czytała opis
Męki Pańskiej. Stygmaty byłyby więc
- zdaniem Wilsona - wywołane
obrazami w wyobraźni, a więc ich
źródło jest całkowicie naturalne. Ta
teoria wyjaśnia również fakt, że
rany na ciałach stygmatyków często
były umiejscowione inaczej niż w
ciele Chrystusa. „Taki układ
stygmatów wskazywałby na ich
»ikonograficzne« pochodzenie, to
znaczy, że byłyby podobne nie tyle
do ran Jezusa, co raczej do obrazu
lub krzyża, przed którym dana osoba
modliła się najczęściej. Tak było ze
św. Gemmą Galgani - zranienia od
biczowania na ciele były identyczne
z tymi, które widniały na jej
ulubionym krucyfiksie”.
Wierzyć albo nie
Kościół zawsze podchodził z
ostrożnością, a nawet nieufnością,
do prywatnych objawień i innych
nadprzyrodzonych zjawisk, których
doświadczali późniejsi święci.
Podstawowym kryterium są tutaj słowa
Jezusa z Ewangelii: „Po owocach
poznacie ich”. Papież Benedykt XIV
dawał wiernym następującą radę:
„Objawienia, choć zatwierdzone, nie
powinny i nie mogą spotykać się z
naszą akceptacją jako dotyczące
wiary katolickiej, lecz jedynie z
ludzką wiarą, pozostającą w zgodzie
z rozwagą, wedle której (...)
objawienia są prawdopodobne i można
w nie pobożnie uwierzyć”. A pewien
amerykański autor książek o ojcu Pio
dodaje: „Gdy Kościół potwierdza
objawienia, oznacza to, że są one
prawdopodobne, ale nie stuprocentowo
pewne”.
Podobnie rzecz ma się ze stygmatami.
To nie one są przyczyną kanonizacji.
Decyduje heroiczność cnót, którą
osiągnęli stygmatycy, ofiarowując
swe cierpienia za nawrócenie
grzeszników.
Jeśli
wierzyć, to komu?
Stygmaty nie należą do istoty
świętości i o niej nie świadczą, ale
Kościół ze względu na upodobnienie
stygmatyków do Chrystusa traktuje
każdy przypadek z rozwagą i
szacunkiem. Charakterystyczną cechą
stygmatów, odróżniającą je od
falsyfikacji na tle neurotycznym,
jest to, że nie goją się, a mimo to
nie ropieją. Nigdy też nie ulegają
infekcjom, nie stwierdzono w nich
rozkładu tkanki. Ich leczenie jest
bezskuteczne. Często z ran wydziela
się przyjemny zapach. Leksykon
duchowości katolickiej podaje, iż
francuski lekarz neurolog Antoni
Imbert-Gourbeyre, zajmujący się
stygmatami w końcu XIX wieku,
doliczył się 321 autentycznych
przypadków stygmatyzacji. W tej
liczbie zdecydowaną większość (280)
stanowią kobiety. Kościół
kanonizował 62 osoby. Najbardziej
znanymi stygmatykami, oprócz o. Pio,
są: Luiza Lateau (+1883), św. Gemma
Galgani (+1903), Teresa Higginson
(+1905), Lucia Mangano (+1946),
Teresa Neumann (+1962), Teresa Musco
(+1976) oraz Marta Robin (+1981).
Przy ocenie każdego przypadku
stygmatyzacji warto pamiętać radę
Karla Rahnera: „Stygmatyzacja jest
wyrazem i fizycznym rezultatem
miłości mistycznej Chrystusa i
krzyża. Można odnosić się do niej z
religijnym szacunkiem, o ile nie
jest przedmiotem sensacyjnej
reklamy”.
W
duchowości, oprócz stygmatów
fizycznych, mówi się o stygmatach
duchowych, które są niewidzialne i
polegają na dotkliwych bólach w
częściach ciała, którym odpowiadają
rany Jezusa. Łaskę duchowych
stygmatów otrzymała m.in. św.
Faustyna Kowalska.
Między śmiercią a zmartwychwstaniem
Przez
50 lat rany ojca Pio nigdy się nie
zabliźniły, nie przestały krwawić i
nie zakaziły się - bez względu na
to, czy były posmarowane maścią,
zakryte bandażem czy wełnianymi
rękawiczkami i skarpetkami. Nie
poddawały się leczeniu, tak jak rany
po operacjach przepukliny i guza na
szyi, które przeszedł o. Pio.
Wszelkie wątpliwości co do
pochodzenia stygmatów włoskiego
kapucyna rozwiał Jan Paweł II
podczas beatyfikacji w 1999 r.
mówiąc: „Jego ciało, naznaczone
stygmatami, było świadectwem
głębokiej więzi między śmiercią a
zmartwychwstaniem”. A w przemówieniu
podczas uroczystości dziękczynnych
za beatyfikację (3 maja 1999 r.)
podkreślił: „Drodzy bracia i
siostry, świadectwo ojca Pio
przypomina nam z mocą o istnieniu
rzeczywistości nadprzyrodzonej, nie
należy go jednak mylić z naiwną
wiarą w cuda, bo tego wypaczenia
ojciec Pio zawsze zdecydowanie się
wystrzegał. Niech wzorują się na nim
przede wszystkim kapłani i osoby
konsekrowane”.
Alicja Wysocka
Kalendarium życia ojca Pio
-
25 maja 1887 r. - w wiosce
Pietrelcina w południowych
Włoszech przychodzi na świat
Francesco jako drugie dziecko
Grazio i Giuseppe Forgione.
-
6
stycznia 1903 r. - Francesco
wstępuje do nowicjatu kapucynów
w pobliskim Morcone.
-
22 stycznia 1903 r. - po
odprawieniu rekolekcji przyjmuje
habit i imię zakonne brata Pio
(Piusa) z Pietrelciny.
-
22 stycznia 1904 r. - składa
pierwsze śluby zakonne.
-
27 stycznia 1907 r. - składa
śluby wieczyste.
-
10 sierpnia 1910 r. - przyjmuje
święcenia kapłańskie w katedrze
w Benevento.
-
1911-1916 - ze względu na zły
stan zdrowia zostaje wysłany na
kurację do Pietrelciny.
-
1915-1918 - kilkakrotnie, w
czasie I wojny światowej,
powoływany do służby wojskowej i
zwalniany ze względu na zły stan
zdrowia.
-
28 lipca 1916 r. - przybywa do
San Giovanni Rotondo.
-
20 września 1918 r. - otrzymuje
stygmaty w kościele Matki Bożej
Łaskawej w San Giovanni Rotondo.
-
9
czerwca 1931 r. - pismo wydane
przez Święte Oficjum pozbawia o.
Pio prawa do sprawowania
wszystkich funkcji kapłańskich,
z wyjątkiem odprawiania Mszy
św., ale bez uczestnictwa innych
osób.
-
16 lipca 1933 r. - po licznych
wizytacjach o. Pio otrzymał
zezwolenie na spowiadanie i
odprawianie Mszy św. w kościele.
-
1947 r. - o. Pio inicjuje budowę
szpitala - Domu Ulgi w
Cierpieniu, którego otwarcie
nastąpi w 1956 r.
-
1950 r. - z inicjatywy o. Pio
powstają pierwsze Grupy
Modlitwy, które w 1968 r.
Stolica Apostolska uznaje za
zrzeszenia religijne.
-
22 września 1968 r. - o. Pio
odprawia ostatnią w życiu Mszę
św.
-
23 września 1968 r. - o godz.
2.30 rano o. Pio umiera. Tuż
przed śmiercią goją się
stygmaty.
Ojciec Pio o świętości
Ojciec Pio szukał świętości i
dostrzegał, że często mu jej
brakuje. Dlatego w listach do
duchowych dzieci prosił: „Módl się
do Niego, aby obdarzył mnie ową
świętością życia, której mi
brakuje”.
Miał,
jak każdy człowiek, swoje wady i
grzechy. Jednym z nich była
niecierpliwość, a nawet porywczość.
Łatwo się unosił, choć potem szybko
przepraszał. Jeden z kapucynów,
który przyjaźnił się z o. Pio,
sporządził listę uchybień, które
zobaczył podczas wspólnej modlitwy
braci w San Giovanni Rotondo.
Oto
ona: niedbale przyklęka przed
Najświętszym Sakramentem, rozmawia
podczas czynności świętych, bębni
palcami podczas medytacji, rzuca
wzrokiem w kierunku wychodzących i
wchodzących do chóru, zażywa tabaki,
pije wino z widocznym zadowoleniem
(czasami jednocześnie trzy kubki,
bywało też, że wieczorami wypijał
butelkę piwa - przyp. red.), bawi
się brodą, a podczas nieszporów pięć
razy ziewał.
Choć
można oburzać się postawą
współbrata, to jednak nie zmienia to
faktu, że o. Pio oprócz tego, że był
stygmatykiem, był również zwyczajnym
człowiekiem. Wielu braci przyznaje,
że gdyby nie jego stygmaty, nigdy
nie pomyśleliby, że ten zakonnik
jest szczególnie wybrany przez Boga.
Ojciec Pio we wspomnieniach
O
stygmatach
Padre
Pio nigdy o sobie nie opowiadał ani
też nie skarżył się. Pewnego razu,
gdy ktoś zapytał go, czy rany
sprawiają mu ból, odparł: - A czy
myślisz, że Pan zesłał mi je dla
ozdoby?.
Podczas spowiedzi
Pewien kapucyn spowiadając się u
ojca Pio wyznał: „Kiedy odmawiam
brewiarz, czasami bełkoczę,
mamroczę”, a następnie dodał:
„Czasami źle mówię o swoich
najbliższych współbraciach”. Ojciec
Pio przerwał mu: „Wtedy oczywiście
nie bełkoczesz?”.
Piechotą do nieba
Ojciec Pio jako kierownik duchowy
często uspokajał penitentów,
żalących się, że czynią małe postępy
na drodze doskonalenia się: „Jedni
jadą do raju pociągiem, inni
furmanką, a jeszcze są i tacy,
którzy idą zwyczajnie, na piechotę.
I wiedz o tym, że właśnie ci ostatni
mają najwięcej zasług i w sposób
szczególny czczą Boga i zasłużą na
chwałę w raju”.
Grupy
Modlitwy Ojca Pio
„Grupy
Modlitewne i Dom Ulgi w Cierpieniu:
oto dwa znamienne dary, które
pozostawił nam ojciec Pio. Zostały
one założone, aby być w świecie
jaśniejącymi pochodniami miłości” -
mówił po beatyfikacji włoskiego
stygmatyka Jan Paweł II.
Jego
poprzednik Pius XII w czasie II
wojny światowej zaapelował do
katolików o modlitwę w intencji
uratowania świata. „Zakasajmy
rękawy. Jako pierwsi odpowiedzmy na
apel Wikariusza Chrystusowego!” -
powiedział ojciec Pio. Tak zrodziły
się Grupy Modlitwy. Ich założyciel
nakreślił następujący program
duchowy: „Jeśli jesteście moimi
dziećmi, módlcie się co wieczór w
gronie rodzinnym. Odmawiajcie święty
różaniec ku czci Madonny.
Raz
na tydzień, a przynajmniej raz w
miesiącu, gromadźcie się w kościele,
odmawiajcie Różaniec, uczestniczcie
pobożnie we Mszy św., słuchajcie i
rozważajcie Słowo Boże i żyjcie Nim;
wspólnie przystępujcie do Komunii
św., adorujcie, jeśli to możliwe,
choć przez godzinę Jezusa w
Najświętszym Sakramencie”.
Grupy
Modlitwy działają obecnie w 34
krajach świata, ogółem skupiają ok.
pół miliona osób. Do największych z
działających w Polsce należy grupa w
Nowym Sączu, licząca prawie 3 tys.
członków. Fenomenem jest również
Internetowa Grupa Modlitwy
(informację można znaleźć na
stronach: www.kapucyni.ofm.pl),
założona w 2000 r.
Grupy
nie wymagają zapisywania się, nie
mają specjalnych programów pracy,
jedynie metodę przystosowaną do
duchowej specyfiki danego kraju. Ich
celem jest opasanie całego świata
łańcuchem modlitwy oraz odnowienie
życia chrześcijańskiego. Jedynym
zobowiązaniem członków jest
gromadzenie się, przynajmniej raz w
miesiącu, na wspólnej modlitwie pod
kierownictwem kapłana oraz
zapraszanie do udziału w modlitwie
przyjaciół i znajomych.
Jeśli
ktoś tak kocha...
Rozmowa z o.
KRZYSZTOFEM LEWANDOWSKIM OFM Cap,
dyrektorem duchowym Grupy Modlitwy
o. Pio przy parafii Niepokalanego
Serca NMP i św. Franciszka w
Lublinie.
-
W Polsce i na świecie rośnie
zainteresowanie bł. ojcem Pio. W
czym tkwi tajemnica popularności
włoskiego kapucyna?
-
Fenomen popularności o. Pio
streszcza się w jego kapłańskiej
posłudze, codziennie sprawowanej
Eucharystii, służbie w konfesjonale
i kierownictwie duchowym. Jeden z
moich profesorów seminaryjnych
powtarzał, iż kapłanowi do
uświęcenia siebie i innych wystarczy
godne sprawowanie sakramentów
świętych. Rozumiem lepiej te słowa
wykładowcy, kiedy patrzę na
kapłaństwo o. Pio. Każdego dnia był
on z ludźmi - nawet wówczas, kiedy
nie mógł z wiernymi sprawować
Eucharystii i spowiadać penitentów.
Kochał ludzi, czego świadectwem są
jego słowa: „Jestem całkowicie
oddany każdemu człowiekowi. Każdy
może powiedzieć: »Ojciec Pio jest
mój«. Kocham moich synów duchowych
na równi z moją duszą, a nawet
jeszcze bardziej. Ponownie ich
zrodziłem dla Pana Jezusa w bólu i
miłości. Mogę zapomnieć o sobie
samym, ale nie mogę zapomnieć o
moich dzieciach”. Jeśli ktoś tak
kocha, czy może być niepopularny?
-
Istnieje wiele przekazów na temat
osobowości o. Pio. Często fakty
mieszają się z legendą czy pobożną
interpretacją. Jak dotrzeć do
„prawdziwego” o. Pio - jakie jest
znaczenie jego listów do duchowych
dzieci?
-
Pytanie zawiera już poniekąd
odpowiedź, gdzie szukać szczególnych
znamion osobowości o. Pio. Ukazał
się czterotomowy zbiór listów:
„Korespondencja z kierownikami
duchowymi”, przetłumaczony i
opracowany przez o. Salezego Kafela
i Bożenę Wińczyk-Sowę. Listy te
stanowią źródło, od którego
należałoby rozpocząć znajomość z o.
Pio. Należy też wymienić publikację
„Mistrz sumień. Wybór
niepublikowanych listów
zawierających porady duchowe”,
której adresatką jest Józefina
Morgera - jedna z pierwszych córek
duchowych ojca Pio. Lektura listów
wskazuje na głębię duchowego
doświadczenia o. Pio, jego cierpień
moralnych i fizycznych, pokus,
niejasności, wątpliwości, gorące
pragnienie poświęcenia się za
grzeszników z miłości do Boga oraz
bogactwo człowieczeństwa kapłana z
San Giovanni Rotondo.
-
Często ludzie doświadczają obecności
świętego przez wyczuwanie
specyficznego zapachu, który
towarzyszył jego stygmatom. Czy
Ojciec zna takie przypadki?
-
Faktem jest, iż o. Pio emanował
bardzo miłym zapachem róż lub
fiołków, wydobywającym się z ran
stygmatów, który przypominał ludziom
oczekującym pomocy o obecności i
duchowym wsparciu o. Pio. Na
podstawie świadectw osób należących
do naszej Grupy Modlitwy mogę
potwierdzić, iż tego rodzaju
zjawiska miały miejsce w
doświadczeniu niektórych ludzi,
którzy prosili o pomoc i
wstawiennictwo o. Pio. Ważniejsze
jednak od tego zjawiska są duchowe
owoce i nadprzyrodzona opieka,
których przykłady można by mnożyć.
-
Jaka jest rola kapłana w Grupach
Modlitwy? Czy Ojciec prowadzi
kierownictwo duchowe członków grupy
- na wzór ojca Pio?
-
Statut Grup Modlitwy o. Pio nazywa
kapłana asystującego grupie
dyrektorem duchowym, którego mianuje
biskup ordynariusz. Grupa Modlitwy
wybiera spośród siebie kierownika -
osobę świecką, dlatego rola kapłana
polega przede wszystkim na trosce o
formację duchową przez sprawowanie
Eucharystii, prowadzenie adoracji,
nabożeństw Słowa Bożego, dni
skupienia, konferencji, pielgrzymek
itp. Posługa moja obejmuje też
konfesjonał, otwarty dla członków
grupy. Czy jest to kierownictwo
duchowe na wzór o. Pio? Daj Boże!
Zapomniana wartość
Pokorę - tak archaicznie brzmiące
dziś słowo - ukochał skromny włoski
zakonnik św. o. Pio.
Jego
życie niczym cudownie fiołkami
pachnący bukiet pokory naznaczone
było nie tylko bólem stygmatów
Chrystusowych, ale także bólem
upokorzenia i krzywdy. Nic nie
zostało mu oszczędzone. Trzeba być
naprawdę wielkim człowiekiem, aby
nie zachłysnąć się aplauzem tłumu,
który raz wyśmiewał o. Pio
podejrzewając go o bluźniercze
pragnienie utożsamiania się z
Jezusem, innym zaś razem fanatycznie
szukał z nim kontaktu. Trzeba być
człowiekiem niezwykłej wiary i
pokory, aby nie zbuntować się, gdy w
trosce o dobro Kościoła został
odsunięty na długie 3 lata od
sprawowania wszelkich funkcji
kapłańskich z wyjątkiem odprawiania
Mszy św.
Jak
ogromna musiała być siła jego
modlitwy skoro wszystko pokornie
przyjmował. 3 lata bólu i
upokorzenia naznaczone niewybrednymi
atakami ze wszystkich stron
przygotowały wspaniały tryumf Boga,
modlitwy, pokory i miłości.
To
takie ludzkie chcieć być kimś,
zostać zauważonym pośród wielu, po
prostu zaistnieć. Któż o tym nie
marzy! Ale wbrew powszechnemu
odczuciu to nie sukces wymaga
odwagi, ale życie w pokorze,
posłuszeństwie i zaprzeczeniu
własnemu „ja”.
Rytm
życia o. Pio wyznaczały:
konfesjonał, klęcznik i ołtarz,
gdzie uczył się upodobania w cichym
i skromnym życiu, choć otaczający go
tłum ludzi pragnął uczynić go
gwiazdą. Jego słowa: „Jestem tylko
bratem, który się modli” stały się
najpełniejszą realizacją przykazania
miłości, szczególnie wtedy, gdy
przyszło mu zmierzyć się z mnóstwem
anonimowych listów pełnych
nieprawdopodobnych oszczerstw.
Warto
więc zwrócić uwagę na tę szczególną
postać choćby ze względu na jego
jakże niepopularną i wyśmiewaną
postawę pokory, często mylnie
nazywanej niezaradnością, zwłaszcza
dziś, w dobie nacisku na odniesienie
spektakularnego sukcesu. A efekt
znamy. Coraz więcej ludzi
rozczarowanych i smutnych wokół nas.
A może dobrze byłoby na nowo
zauważyć służbę dla drugich i cichą
pracę bez fanfar i rozgłosu.
Warto
ciszej przejść przez życie
doceniając wskazaną nam przez o. Pio
wartość pokory i skromności
wspomaganej wytrwałą modlitwą, która
jest najskuteczniejszą bronią w
przezwyciężaniu trudności i ataków
świata, wobec których współczesny
chrześcijanin staje się coraz
częściej bezsilny.
ks.
Piotr Szweda
Zapach świętości
Która
z ran najbardziej Cię boli? Otarcie
od krzyża na plecach. Młody ks.
Karol Wojtyła usłyszał tę odpowiedź
w czasie spowiedzi u Ojca Pio.
W
starym kościele w San Giovanni
Rotondo stoi konfesjonał, w którym
spowiadał o. Pio. Wisiała na nim
kartka: od godz. 2 do 5 się nie
spowiada. Podobno charyzmatyczny
kapucyn wyspowiadał ok. 2 mln ludzi.
Nieraz odmawiał rozgrzeszenia.
Zwłaszcza tym, którzy zaniedbywali
niedzielną Mszę św. A jednak przed
jego konfesjonałem zawsze stały
długie kolejki. Ludzie zapisywali
się do spowiedzi kilka tygodni
wcześniej. Dr Wanda Półtawska,
której wymodlił zdrowie, nazywa go
męczennikiem konfesjonału. – Moja
przyjaciółka czekała na spowiedź. W
pewnym momencie o. Pio wyskoczył z
konfesjonału, chwycił za kark
jednego ze stojących w kolejce
mężczyzn, zabrał go ze sobą i
wyspowiadał. Kiedy mężczyzna
wychodził z kościoła, osunął się na
schodach i zmarł – opowiada dr
Półtawska. O tym, jak wyglądały
spowiedzi u Ojca Pio, krąży wiele
opowieści. Mówią, że przypominał
penitentom zatajone grzechy, a nawet
wyrzucał z konfesjonału, gdy ktoś
nie przygotował się do spowiedzi.
Teraz
wszystko w porządku
Ołtarz i konfesjonał były dwoma
biegunami życia o. Pio – powiedział
Jan Paweł II, gdy zaraz po wyborze
na papieża, w 1978 r., przyjechał do
San Giovanni Rotondo. – Mam przed
oczyma jego obecność, jego słowa.
Widzę, jak odprawia Mszę św. przy
bocznym ołtarzu, a następnie idzie
spowiadać do konfesjonału –
wspominał. Mszę o. Pio odprawiał o
czwartej lub piątej rano. Liturgia
trwała zazwyczaj dwie lub trzy
godziny. W tym czasie w kościele
panowała zupełna cisza. Kiedy
wznosił ręce z hostią i kielichem,
można było dostrzec zakrwawione
bandaże. Wszyscy widzieli, że
cierpi. Po jednej z takich Mszy o.
Pio podszedł do dr Półtawskiej,
pogłaskał ją po głowie i powiedział:
Adesso va bene? (Teraz wszystko w
porządku?) i uśmiechnął się. – To
jest takie spojrzenie, którego się
nie zapomina. Wtedy nabrałam
pewności, że on miał jakiś wpływ na
moje uzdrowienie – mówiła wiele lat
później dr Półtawska. Do San
Giovanni przybywali nie tylko
katolicy, ale i ateiści, ciekawscy,
niewierzący. Podczas Eucharystii
sprawowanej przez o. Pio wielu z
nich się nawracało.
Najpopularniejszy święty
Ojciec Pio jest najbardziej
popularnym włoskim świętym. Do San
Giovanni Rotondo pielgrzymuje co
roku ponad 7 mln ludzi. Wizytę w
sanktuarium zaczynają od zwiedzenia
specjalnie przegotowanej trasy,
która opowiada o życiu i powołaniu
urodzonego 25 maja 1887 r. Francesco
Forgione. Kończy się ona przy grobie
Świętego. W gablotach można obejrzeć
zakrwawione bandaże, rzeczy osobiste
Świętego, naczynia liturgiczne
używane przez niego w czasie Mszy
św. Za szybą, na werandzie, z której
o. Pio błogosławił pielgrzymów,
wiernie odtworzono niewielką celę, w
której żył i cierpiał. Proste łóżko,
klęcznik, fotel, na którym
odpoczywał pod koniec życia, i
zdeformowane przez bandaże chroniące
rany sandały. Tu można prześledzić
najbardziej „sensacyjny” etap życia
o. Pio, gdy czytał w ludzkich
sumieniach, uzdrawiał, przepowiadał
przyszłość, miał dar bilokacji,
czyli przebywania w dwóch miejscach
naraz, a przede wszystkim obdarzony
był stygmatami, które skrzętnie
skrywał.
Niegojące się rany na dłoniach,
stopach i w okolicy serca pojawiły
się w 1918 r. podczas modlitwy na
zakonnym chórze pod znajdującym się
tam krzyżem. Rany zniknęły dopiero
przed śmiercią. Liczne kościelne i
lekarskie komisje orzekły, że nie
można ich wytłumaczyć w sposób
naukowy. Stygmaty przysporzyły o.
Pio wiele cierpień, także duchowych.
Zakazano mu np. publicznego
sprawowania Eucharystii. Chciano
nawet przenieść do innego klasztoru,
przed czym uratowali go wierni.
Tylko
się modlił
Codziennie przed południem o. Pio
siadywał na werandzie i odmawiał
Różaniec. W tym czasie jeden ze
współbraci porządkował leżącą na
stole stertę listów z całego świata.
Święty ich nie czytał. Tylko modlił
się w intencji nadawców. Mocy jego
modlitwy doświadczyła rodzina
7-letniego Matteo, którego cudowne
uzdrowienie z zapalenia opon
mózgowych pozwoliło na kanonizację
Ojca Pio. Rodzinę Mateo odwiedziłam
w San Giovanni Rotondo kilka
miesięcy po wyzdrowieniu chłopca. –
Wierzyłam wbrew nauce, która mówiła,
że mój syn nie ma szans na
przeżycie. Miałam jakąś wewnętrzną
siłę i powtarzałam modlitwę Ojca
Pio, którą stanowią słowa Ewangelii:
„proście a będzie wam dane, pukajcie
a wam otworzą” – opowiadała mi Sanit
Maria Lucia Ippolito, mama Matteo. –
Chłopak nie miał prawa przeżyć –
mówi dr Alfredo del Gaudio, który
kierował zespołem reanimującym
Matteo. – Myśmy go tracili. Jedna z
lekarek ściągnęła nawet rękawiczki i
powiedziała, że to już koniec. Wtedy
powiedziałem: kontynuujmy jeszcze
reanimację, ale musi nam pomóc
Ojciec Pio – wspomina doktor. Cud
został wymodlony – przekonuje s.
Cecylia Buczek ze zgromadzenia
Apostołek Jezusa Ukrzyżowanego,
przełożona pielęgniarek na oddziale
reanimacji, gdzie leżał Matteo. –
Matka całe noce spędzała w celi i
przy grobie ojca Pio. W tym czasie
ojciec chłopca, który jest lekarzem,
klęczał przy łóżku syna i modlił się
– wspomina siostra.
O.
Pio przychodzi we śnie
Do
San Giovanni Rotondo codziennie
napływają tysiące listów z całego
świata. Są w nich prośby o modlitwę
i podziękowania za otrzymane łaski.
Kult Ojca Pio rozszerza się coraz
bardziej. O tym, że kimś w sposób
szczególny się opiekuje, ojciec Pio
daje nieraz znać w sposób
szczególny. Roztacza cudowny zapach
kwiatów, głównie fiołków. Poczuła go
mama uzdrowionego Matteo, gdy
modliła się przy grobie Świętego.
Czuje go też Joanna Lewandowska z
Nysy, która, jak mówi, dostrzega
nieustanną pomoc tego Świętego w
swym życiu.
Jest
przekonana, że to modlitwa do o. Pio
zapobiegła rozpadowi małżeństwa jej
przyjaciół, a innej parze wybłagała
potomstwo. Jednak, jak podkreśla
Joanna Lewandowska, to nie cuda są
najważniejsze. – On mnie wspiera,
kształtuje mą drogę do Boga – mówi.
Robi to najczęściej we śnie. To
jedna z jego ulubionych form
trafiania do ludzi. – Kiedyś śniło
mi się, że podszedł do mnie
człowiek, kazał otworzyć usta i
obciął mi język. Na drugi dzień o.
Pio pomógł mi zobaczyć, jak często
grzeszę językiem, czułam nawet
ciężar słów, które może nie były
złe, ale niepotrzebne. To była dla
mnie łaska, ale i wstrząsające
odkrycie – opowiada Joanna.
Ojciec Pio jest chyba jednym z
najbardziej lubianych przez media
świętych. Chętnie mówią o
towarzyszącym mu klimacie cudowności
i szczególnym wybraniu choćby przez
posiadanie stygmatów. Jednak to nie
one zadecydowały o tym, że Kościół
ogłosił go świętym. Ojciec Pio był
mistykiem, człowiekiem głębokiej
modlitwy i bezgranicznego zaufania
Bogu. Dziś, kiedy często
relatywizujemy wartość spowiedzi,
porządnie zrobionego rachunku
sumienia, znaczenie niedzielnej
Eucharystii czy codziennej modlitwy,
święty Pio przypomina, że człowiek w
głębi serca pragnie wartości
duchowych. Często jednak nie zdaje
sobie sprawy, jak potężną siłą jest
modlitwa.
Beata
Zajączkowska
Cud
Ojca Pio
Lekarz powiedział: wiem, że liczycie
na pomoc Ojca Pio, ale w waszym
przypadku nawet on nie pomoże.
Ojciec Pio wysłuchał jednak naszych
modlitw.
Dziś
mamy dwójkę wspaniałych dzieci:
Franciszka (4 lata) i Klarę (2 lata)
– opowiada Beata Grzyb,
przewodniczka po sanktuarium w San
Giovanni Rotondo. Przez 7 lat wraz z
mężem Giuseppe prosiła Ojca Pio o
dar rodzicielstwa. Chociaż
mieszkałam w San Giovanni Rotondo,
nie lubiłam tego miasta ani jego
mieszkańców. Chodziliśmy na Mszę św.
do sanktuarium, ale jakoś nie
poszukiwałam informacji o Ojcu Pio.
Po
półtora roku małżeństwa
dowiedzieliśmy się, że nie możemy
mieć dzieci. Pierwszą reakcją był
bunt i żal. Czas na prośbę i
modlitwę przyszedł dużo później.
Wpadła mi w ręce książka „Cuda ojca
Pio”. Przeczytałam ją jednym tchem i
doceniłam miejsce, w którym
mieszkam. W ciągu kilku minut
znalazłam się w sanktuarium, przy
grobie Ojca Pio. Rozpłakałam się. To
był moment przełomowy, w który
zrozumiałam, że muszę błagać go o
cud. Spodziewałam się, że nie
nastąpi natychmiast. Razem z mężem
rozpoczęliśmy nasze nabożeństwo do
o. Pio.
Z
tygodnia na tydzień, z roku na rok
ono się pogłębiało. Byliśmy coraz
bliżej Boga. Zaczęłam codziennie
uczestniczyć we Mszy św. przy grobie
o. Pio. Chodziłam po ważnych dla
niego miejscach, modliłam się pod
krzyżem. Coraz bardziej wierzyłam,
że nam pomoże. Po dwóch latach o.
Pio przyśnił mi się po raz pierwszy.
Przygotowywał się do Mszy św. w
starej zakrystii, stał odwrócony
plecami do mnie. Był tam tłum ludzi.
W pewnym momencie odwrócił się,
popatrzył na mnie i powiedział: moje
drogie dziecko, musisz jeszcze
dobrze pocierpieć. Nie był to łatwy
moment. Ale postanowiłam, że skoro
dał mi taki wyraźny znak obecności,
będę dalej się modlić.
W tym
czasie byłam u dwóch znakomitych
specjalistów. Jeden z nich, patrząc
na naszą dokumentację, powiedział:
wiem, że jesteście z San Giovanni
Rotondo, na pewno liczycie na pomoc
Ojca Pio, ale w waszym przypadku
nawet on nie jest w stanie pomóc.
Cztery dni przed kanonizacją o. Pio
miałam kolejny sen. Płacząc nad
otwartym grobem ojca Pio, błagałam,
bym mogła urodzić dziecko. Ojciec
Pio otworzył oczy i spojrzał na
mnie. Obudziłam się...
Nadszedł dzień kanonizacji. Kiedy
szliśmy na uroczystość, z daleka
słyszeliśmy, jak jeden z kapucynów
mówił do zebranych: „Dzisiaj możecie
wyżebrać każdą łaskę od o. Pio.
Niczego wam nie może odmówić,
ponieważ jest świętym w niebie”.
Pomyślałam sobie, że jeszcze raz
spróbuję. Po Komunii św. poczułam
bardzo delikatny zapach kwiatów.
Cztery dni później dowiedziałam się,
że jestem w ciąży.
Burza
w szklance wody
Ojciec Pio nie potrzebuje reklamy.
To najpopularniejszy włoski święty.
Nie zaszkodzi mu także burza wokół
ostatniej książki o nim.
Wokół
osoby ojca Pio we Włoszech rozpętała
się medialna burza. Fałszował swoje
stygmaty – pisały gazety. To
kanonizowany szarlatan – trąbiły
radio i telewizja. Te opinie
powtórzyły i polskie media. Dyskusję
sprowokowała książka prof. Sergio
Luzattiego „Ojciec Pio: cuda i
polityka w XX-wiecznych Włoszech”.
Tak naprawdę zamieszanie wywołały
cztery wyrwane z kontekstu fragmenty
410-stronicowej książki. Na ich
podstawie okrzyknięto Świętego z
Pietrelciny oszustem. Nikt jednak
nie sięgnął do źródła i nie zadał
sobie trudu przeczytania całej
książki.
Chwyt
marketingowy
Wydawcy udało się osiągnąć
zamierzony cel: o książce, która
właśnie trafia do księgarń, jest
głośno. Z całego świata napływają
propozycje od wydawców
zainteresowanych książką. Ten
marketingowy manewr wydawnictwa
Einaudi skrytykował nawet sam autor.
Sergio Luzatto jest profesorem na
Uniwersytecie Turyńskim. Jako
pierwszemu historykowi z zewnątrz
Watykan udostępnił mu całe archiwum
dotyczące ojca Pio. Zawiera ono
krytyczne wypowiedzi Świętego
Oficjum, pisma świętego kapucyna
oraz dokumenty potwierdzające
dokonane za jego wstawiennictwem
cuda. – Nie chciałem zasiewać
wątpliwości. Po prostu przedstawiłem
i omówiłem udostępnione mi
materiały, uwzględniając kontekst
historyczny – mówi Radiu
Watykańskiemu Sergio Luzatto. –
Pisałem nie przeciw komuś, czy dla
kogoś, ale o kimś – dodaje.
Przyznaje, że w książce pojawia się
wiele pytań, zaprezentowane zostały
też nieznane dokumenty. O. Florio
Tessari, postulator generalny zakonu
kapucynów, uważa, że to cenna
pozycja. – Kwestie, które wzbudzają
teraz tyle emocji, zostały dokładnie
przebadane i opisane przy okazji
procesu beatyfikacyjnego. Do tej
pory jednak informacje te nie były
rozpowszechniane – mówi.
Tajemnica stygmatów
W
rozdziale „Ojciec Pio i tajemnica
stygmatów” Luzatto cytuje dokumenty
zawierające zeznania aptekarza
Valentino Visty i jego kuzynki Marii
De Vito. Złożone zostały w 1920 r.,
pod przysięgą, przed biskupem Foggii
Salvatorem Bellą. Kiedy Maria
przybyła z pielgrzymką do San
Giovanni Rotondo, ojciec Pio
przekazał jej bilecik, w którym
prosił aptekarza o dyskretne
dostarczenie 100 g fenolu. Prośbę
kilkakrotnie ponawiał. Fenol jest
środkiem wywołującym oparzenia,
aptekarz pomyślał więc, że o. Pio
wykorzystuje go do sztucznego
wywołania stygmatów, z których
słynął. Skreślone ręką ojca Pio
karteluszki z zamówieniami trafiły
do Świętego Oficjum, podobnie jak
zeznania aptekarza. Miały świadczyć
o tym, że ojciec Pio to oszust. Ale
jego stygmaty były wcześniej
wielokrotnie badane przez różnych
naukowców. Nawet najwięksi sceptycy,
którzy podejrzewali kapucyna o to,
że sam się ranił, w końcu uznali
nadprzyrodzony charakter ran.
Do
San Giovanni Rotondo zaczęły ściągać
tłumy wiernych. Zaniepokojony
Watykan wysyłał kolejnych lekarzy,
by przebadali nie tylko rany, ale i
stan zdrowia psychicznego ojca Pio.
Już pierwsze badanie wykluczyło, że
kapucyn sam się poranił, lub że
zranił go ktoś inny. Prof. Amico
Bignami nakazał jednak obandażować
rany i opatrzyć opatrunki pieczęcią
w obecności dwóch świadków. Aby mieć
pewność, że stygmaty nie były
dotykane, pieczęcie kontrolowano
przez osiem dni. Profesor sądził, że
w tym czasie rany zagoją się. Nic
takiego się nie stało. Stygmaty ojca
Pio dokładnie opisał profesor
Giorgio Festa. „Ręce są przebite na
wylot; otwór jest taki, że można
przez niego zobaczyć to, co znajduje
się po drugiej stronie. Dłoń można
tylko przymknąć, z wielkim wysiłkiem
i niecałkowicie. Na stopach są
okrągłe rany. Ciągle sączy się z
nich krew, która moczy buty.
Naciśnięcie tych ran palcem sprawia
bardzo silny ból. Na lewym boku
klatki piersiowej jest zranienie w
formie odwróconego krzyża. Ojciec ma
ją zawsze zabandażowaną i co parę
godzin zmienia opatrunek, który
przemięka krwią” – czytamy w jego
relacji.
Podejrzenia Jana XXIII
Przy
okazji publikacji książki Luzattiego
wyciągnięto notatki Jana XXIII, w
których powołując się na zaufanego
informatora, napisał o „niepokojącym
zjawisku”, za jakie uważał, jak to
ujął, „zarazę, która od dobrych 40
lat dotyka setki tysięcy ogłupiałych
dusz”. Papież zaniepokoił się, gdy
doniesiono mu, że w najbliższym
otoczeniu zakonnika znajdują się
kobiety, z którymi utrzymuje nie
tylko duchowe kontakty. Zanotował
wówczas: „Odkrycie za pomocą
nagrania (...) jego intymnych i
niewłaściwych stosunków z kobietami
każe myśleć o ogromnych rozmiarów
katastrofie dusz, diabelsko
przygotowanej”. „Jeśli te rzeczy, o
których mi mówią, są prawdziwe” –
zastrzegł Papież.
Ojca
Pio kontrolowano nieustannie.
Rozmównicę, w której spotykał się z
wiernymi, faszerowano mikrofonami.
Na jednej z taśm słychać nagrany
pocałunek. Okazało się, że było to
spotkanie zakonnika z siostrą, a ona
– jak zeznała – zawsze całowała dłoń
brata. Aby znaleźć dziurę w całym,
wystarczy jej dobrze poszukać. Dziś
mamy kamery, telefony komórkowe i
Internet. Dawniej papieże swą wiedzę
opierali na mniej lub bardziej
godnych zaufania informatorach.
Sugerowanie na podstawie kilku
wyrwanych z kontekstu fragmentów
książki, że Jan Paweł II kanonizował
oszusta, to bzdura. Ojciec Pio jest
najbardziej popularnym włoskim
świętym. Do San Giovanni Rotondo co
roku pielgrzymuje ponad 7 mln ludzi.
Watykan nie skomentował medialnej
burzy wokół książki. Chyba że za
komentarz uznać ogłoszenie przez
Benedykta XVI tematu
przyszłorocznego Dnia Środków
Społecznego Przekazu, który brzmi:
„Media na rozdrożu między
gwiazdorstwem a służbą. Szukać
prawdy, by się nią dzielić”, wtedy
gdy na pierwszych stronach gazet
potępiano ojca Pio. Papież próbuje
zachęcić do refleksji nad
rozpowszechnioną w mediach pokusą
zwracania przez gazety czy stacje
telewizyjne i radiowe uwagi na
siebie, zamiast służyć prawdzie.
Świętemu z Pietrelciny nie zaszkodzi
nawet najbardziej żrący kwas. To
media uważają, że potrzebują
„kwasu”, by przyciągnąć publiczność.
Beata
Zajączkowska
-
Święta Tekla - dziewica i męczennica
Aby poznać żywot św. Tekli, musimy
się w duchu przenieść w zamierzchłe
czasy chrześcijaństwa. Żyła bowiem w
pierwszym wieku po Chrystusie.
Rodzice jej byli bogaci i możni i
wychowali córeczkę swą z wielką
miłością i starannością. Gdy
dorosła, wyszukali dla niej
młodzieńca, któremu chcieli ją dać
za żonę.
Była
to, jak legenda donosi, para dobrana
bardzo. Oboje byli piękni,
szlachetni i dobrego rodu. Wszystko
byłoby niewątpliwie poszło po woli
rodziców Tekli, gdyby pewnego dnia
do owej miejscowości, w której żyli,
nie był zawitał pewien mąż, który
głosił nowinę o Chrystusie Synu
Bożym. Mężem tym był święty Paweł, a
mówił z takim przejęciem i
przekonaniem, taki ognisty zapał bił
z całej jego postawy, że Tekla,
wysłuchawszy po raz pierwszy jego
kazania, zaraz postanowiła pójść
śladem św. Pawła na wyżyny
chrześcijańskiej doskonałości. Choć
poprzednio miłowała serdecznie swego
narzeczonego i z radością wielką
myślała o późniejszym małżeństwie,
ideał ten zbladł zupełnie wobec
miłości Chrystusa, który w Tekli
wybrał sobie oblubienicę.
Postanowiła odtąd służyć
Zbawicielowi w apostolstwie czynnej
miłości. Myśl o ziemskiej miłości
porzuciła daleko od siebie.
Wielka była rozpacz rodziców i
narzeczonego, gdy się dowiedzieli,
jaka niezrozumiała dla nich zmiana
zaszła w duszy dziewicy. Prośbami i
groźbami próbowali nakłonić ją do
nawrotu z wybranej drogi. Ale
usiłowania ich były daremne. Zbyt
głęboko wpadły słowa apostoła w
duszę świętej dziewicy. Była gotowa
raczej życie poświęcić, aniżeli
sprzeniewierzyć się Boskiemu
Oblubieńcowi. Wnet też miała
sposobność do wypróbowania swej
wytrwałości. Narzeczony bowiem,
którego zawiedziona miłość wprawiła
w szał nienawiści i zazdrości,
zadenuncjował ją u sądów rzymskich
jako chrześcijankę. A trzeba
wiedzieć, że wówczas właśnie
wybuchły pierwsze prześladowania
chrześcijan. Porzucono więc Teklę
dzikim zwierzętom. Panieńska jej
duszyczka zapewne zatrzepotała w
trwodze wielkiej, gdy stanąć musiała
w oczach bezwstydnego tłumu i przed
sobą zobaczyła paszcze i pazury
dzikich bestyj.
Ale
postanowienie jej było nieugięte,
była gotowa wierność swą życiem
przypłacić. A oto Pan Bóg, jak
donosi legenda, uważał próbę tę jako
wystarczającą. Nie pozwolił by lwy
rozdarły przybytek Ducha Św., jakim
było ciało św. Tekli. Poganie
zdumieni i rozwścieczeni widokiem
wzdrygających się przed słabą
dziewczyną lwów, chcieli ją spalić.
Ale i ogień, cudownym zrządzeniem
łaski Bożej, nie potrafili jej
zaszkodzić. Niewiadomo nam, czy może
później św. Tekla jednak umarła
śmiercią męczeńską. W każdym razie
Kościół katolicki czci ją jako
męczennicę, bo dowiodła, że była
gotowa przyjąć pokornie śmierć
gwałtowną za wiarę w Chrystus. A
dodać trzeba, że św. Tekla jest
pierwszą męczennicą-dziewicą.
Pierwsza stanęła z palmą męczeństwa
przed obliczem Boskiego Oblubieńca.
Dużo
można by powiedzieć na temat
piękności życia tej świętej
dziewicy. Najważniejsze wydaje się
to, że ona pokazała nam, iż skarby
nadprzyrodzone religii
chrześcijańskiej są tysiąckroć
cenniejsze od wszystkich dóbr
ziemskich. Chociaż ktoś jest ubogi w
pieniądze, jest bogatym i
szczęśliwym, o ile tylko Chrystusowi
zachowuje niezłomną wierność. Myśl
ta niech pociesza ubogich
uciśnionych. Są skarby ukryte w
wierze, które czynią ich bogatszymi
od najbogatszych miljonerów.
24 Września.
bł. Herman Kaleka - Niczym
powieściowy cesarz
Przyszedł na świat 18 lipca 1013
roku. Był synem Wolfrada II –
szwabskiego hrabiego Altshausen.
Najprawdopodobniej już urodził się
częściowo sparaliżowany, dlatego gdy
dorósł, poruszanie się przychodziło
mu z ogromnym trudem. Stąd też jego
przydomki – Kaleka, czyli z
niemieckiego "der Lahme".
Rodzice oddali go pod opiekę
benedyktyńskim mnichom z opactwa w
Reichenau. Tam Herman, jako że nie
może - z uwagi na swą ułomność -
wykonywać prac fizycznych, poświęca
się dogłębnym studiom w klasztornej
bibliotece. Po latach spędzonych w
samotności nad księgami, staje się
jednym z największych
intelektualistów swoich czasów.
Przypomina tym samym rzymskiego
cesarza Klaudiusza, bohatera głośnej
powieści „Ja, Klaudiusz” Roberta
Gravesa z 1934 roku. Podobnie jak
on, ze względu na swe kalectwo,
został odrzucony przez rodzinę i
izolowany. Dzięki temu jednak mógł
poświęcić się lekturze i rozwojowi
swej osobowości, co po czasie
przyniosło zaskakujące efekty.
Zasłynął późniejszy błogosławiony
między innymi jako poeta, a także
jako autor dzieła noszącego tytuł
„Chronicon”, w którym odnotował
najważniejsze wydarzenia od początku
chrześcijaństwa, do roku 1054. Z
czasem kontynuacją owej kroniki
zajął się Bertold z Reichenau -
uczeń wyniesionego na ołtarze.
Hermanowi nie obce były również
geometria, astronomia, czy
matematyka. Skomponował także wiele
dzieł muzycznych: antyfon i hymnów -
w tym najprawdopodobniej słynne
„Salve Regina”, choć tu
stuprocentowej pewności nie ma. Być
może Herman z Reichenau był tylko
autorem łacińskich słów
towarzyszących kompozycji.
Wiele
utworów muzycznych jego autorstwa
powstawało na nieznanych dotąd
instrumentach, które Herman sam
skonstruował oraz zostało zapisanych
w niespotykanym systemie nutowym,
który także był jego "wynalazkiem".
Gdy dodać do tego fakt, iż spisał
żywoty wielu świętych oraz - jak
sądzą niektórzy - podzielił godzinę
na minuty, okaże się, iż był on
prawdziwą renesansową osobowością
żyjącą... w średniowieczu.
Zmarł
24 września 1054. Zaraz po śmierci
miejsce jego pochówku otoczone
zostało szczególnym kultem.
Oficjalnie beatyfikował go papież
Pius IX w 1863 roku. Jego relikwie
są do dziś przechowywane w kościele
zamkowym w Altshausen.
Warto
w tym miejscu nieco bliżej przyjrzeć
się miejscu, w którym błogosławiony
Herman spędził niemal całe swoje
życie, a w którym nauki pobierał
także święty Wolfgang z Ratyzbony.
Otóż leżące na Jeziorze Bodeńskim
Reichenau, zwane także czasem
"klasztorną wyspą", to jedno z
najważniejszych miejsc
średniowiecznej Europy, gdy idzie o
benedyktyńskie opactwa.
Cała
wyspa, wraz z trzema romańskimi
kościołami, powstałymi między IX i
XI wiekiem wpisana została na listę
światowego dziedzictwa UNESCO, ze
względu na niezwykłą architekturę
znajdujących się na niej obiektów
sakralnych, a także z uwagi na
wpływ, jaki zamieszkujący ją
benedyktyńscy intelektualiści
wywierali na sztukę, naukę i
duchowość Europy w wiekach średnich.
Odrestaurowane dziś, a noszące
znamiona sztuki ottońskiej freski,
zdobiące wnętrze kościoła św.
Jerzego, świadczą o randze Reichenau
oraz o "imponującej artystycznej
aktywności" zakonników sprzed wieków
- jak to ujęto w uzasadnieniu
UNESCO. Warto wspomnieć także o
szkole oraz klasztornej bibliotece,
które cieszyły się wielką sławą już
w czasach opata Waldo, a więc na
przełomie VIII i IX stulecia.
W tej
ostatniej zgromadzono niezliczone
ilości bogato zdobionych rękopisów i
indeksów, które powstały w
miejscowej, a słynnej na całą Europę
pracowni
kaligraficzno-iluminatorskiej.
Charakterystyczna technika, jaką
wypracowali tamtejsi twórcy i
skryptorzy jest dziś zresztą
uznawana za osobny styl malarski
szkoły z Reichenau. Dziesięć
najcenniejszych kodeksów z jej
zbiorów trafiło na listę "Pamięci
Świata" - innego projektu UNESCO,
gromadzącego najważniejsze w
historii ludzkości teksty kultury.
Nie
przypadkowo więc, słynące także
przed wiekami z winnic, Reichenau,
uchodziło za "duchowe wrota Zachodu"
w czasach Karolingów i Ottonów, a
dziś chętnie jest odwiedzane przez
przybywających tam licznie turystów,
na których czekają nie tylko
wspomniane wyżej obiekty sakralne,
ale także muzea, rozlokowane w
różnych częściach tej - mającej
blisko 4,5 km kwadratowego
powierzchni – wyspy, leżącej u
podnóża Alp, na pograniczu
Szwajcarii, Austrii i Niemiec.
25 Września.
Rozum dobry - bł. Władysław z
Gielniowa
Bł. Władysław był pierwszym polskim
poetą. Jego pieśni są świadectwem,
że polski stał się językiem
literackim w przestrzeni wiary.
Warszawa była wtedy spokojnym,
cichym miastem, co więcej, leżącym
poza granicami Królestwa Polskiego.
W Wielki Piątek 1505 roku w
klasztornym kościele św. Anny
zgromadziło się mnóstwo ludzi. Na
nabożeństwa tłumy przyciągał
gwardian bernardynów o. Władysław,
słynący z płomiennych kazań. Tego
dnia zakonnik wpadł w mistyczne
uniesienie. Powtarzając „Jezu,
Jezu”, uniósł się ponad ambonę. Po
chwili opadł i zasłabł. Było to jego
ostatnie kazanie. Dwa tygodnie
później zmarł. Jego ciało złożono w
krypcie kościoła św. Anny.
Warszawiacy od razu otoczyli go
kultem. Beatyfikowano go jednak
dopiero w 1750 roku. Papież Jan
XXIII ogłosił go patronem stolicy.
Władysław to jego imię zakonne, na
chrzcie dano mu na imię Marcin Jan.
Pochodził z mieszczańskiej rodziny z
Gielniowa. Rozpoczął studia w
Akademii Krakowskiej, ale przerwał
naukę, aby wstąpić do klasztoru
bernardynów pod Wawelem. Stał się
wytrawnym kaznodzieją, aktywnym
duszpasterzem, ascetą praktykującym
surową pokutę. Zachowały się
przekazy o jego mistycznej
pobożności. Miał dar łez, ekstaz.
Ponoć chodził zawsze boso.
Władysław z Gielniowa był też poetą.
Pisał po łacinie, ale przeszedł do
historii jako pierwszy znany z
imienia autor, który programowo
tworzył w języku polskim.
Językoznawcy podkreślają, że to bł.
Władysław stoi u początków
literackiej polszczyzny i otwiera
listę naszych poetów. Z jego
imieniem wiąże się także rozwój
polskich pieśni religijnych.
Władysław propagował polski śpiew w
kościołach bernardyńskich, a jego
pieśni stały się literackim wzorcem
dla innych twórców. Do naszych
czasów przetrwało kilkanaście
oryginalnych utworów. Najsłynniejszy
z nich to pieśń „Żołtarz (psałterz)
Jezusów” (ok. 1488), zaczynający się
od słów: „Jezusa Judasz przedał”.
Utwór ten przypomina klimatem
„Gorzkie żale”. Każda zwrotka
zaczyna się od imienia Jezus.
Powraca w nich jak refren zachęta do
kontemplacji ukrzyżowanego Pana,
który „wszytko skromnie cierpiał”:
„Duszo miła, oględaj miłosnika
twego!”; „O duszo moja, patrzy,
płaczy rzewno, wzdychaj!”.
Bł.
Władysław z Gielniowa jest nie tylko
świadkiem wiary. Jego pieśni są
świadectwem, że polski stał się
językiem literackim w przestrzeni
wiary. Laicki dogmatyzm panujący
dziś w kulturze programowo przecina
więzi łączące chrześcijaństwo i
kulturę. Warszawskie elity
najgłośniej krzyczą, że religia to
zaścianek, moherowe berety i ojciec
dyrektor. A niech sobie krzyczą.
Gorzej, gdy wierzący katolicy
ulegają tej hałaśliwej propagandzie,
często z braku wiedzy albo z obawy,
że wypadną nienowocześnie („mamy
przecież XXI wiek!”). Bł. Władysław
żył u schyłku średniowiecza, epoki,
w której sojusz rozumu i wiary wydał
wiele genialnych owoców. Wypisuję z
zachwytem jeden z wersów Władysława:
„Jezu, ktory świat oświecasz, A
jasne rozumy dawasz, Raczy mi dać
rozum dobry, Twą miłością oświecony”
(„Jezu, zbawicielu ludzki”).
Patronie naszej dumnej stolicy,
uproś nam wszystkim więcej takiego
dobrego rozumu!
26 Września.
Święci Kosma i Damian - święci
bliźniacy
Choć za patrona służby zdrowia
uchodzi św. Łukasz, mało kto wie o
jeszcze innych patronach lekarzy –
świętych Kosmie i Damianie. To im
jest dedykowana bazylika przy
rzymskim Forum Romanum z piękną
mozaiką przedstawiającą świętych
bliźniaków, razem z św. Piotrem i
Pawłem stojących po obu stronach
Chrystusa.
Żyli
w III–IV wieku, w czasach wielkich
prześladowań chrześcijan. Byli
lekarzami i należeli do tzw.
anargytów (z greckiego anargyroi,
wrogowie pieniądza), którzy
dosłownie realizowali zachętę
Jezusa: „Darmo otrzymaliście, darmo
dawajcie”. W efekcie służyli innym
swoimi umiejętnościami, nie
przyjmując za to nigdy żadnego
wynagrodzenia. Kosma i Damian byli
na tyle dobrymi lekarzami, że ich
sława szybko się rozniosła. Nie
tylko z powodu ich zdolności, ale
dlatego, że jako „wrogowie
pieniądza” troszczyli się w równym
stopniu o wszystkich. A że biedni
byli wówczas najbardziej pozbawieni
opieki medycznej, Kosma i Damian
zajęli się szczególnie nimi. Widząc
ich pracę i świadectwo, wielu
chorych nawracało się na
chrześcijaństwo.
Historia niestety z trudem
weryfikuje to, co wiemy o świętych
bliźniakach dzięki tradycji. Co
więcej, tradycje są trzy. Pierwsza
pochodzi z Azji Mniejszej. Bracia
lekarze zginęli męczeńsko około 300
r. w Cyrze. Tam też znajduje się ich
grób, świadek wielu cudów i
uzdrowień. O drugiej parze
bliźniaków Kosmie i Damianie mówi
podanie arabskie. Ci najmniej
korzystali z ziół i lekarstw,
uzdrawiając przede wszystkim mocą
Chrystusa. Zginęli śmiercią
męczeńską w Cylii, a ikona z ich
relikwiami znajduje się w soborze
Świętej Trójcy w Hajnówce. Trzecia
tradycja mówi o bliźniakach, którzy
leczyli i propagowali
chrześcijaństwo w Rzymie. Ci nie
zginęli w wyniku prześladowań, lecz
z rąk ich własnego nauczyciela,
który pozazdrościł im większej
sławy. Niewykluczone, że istniały po
prostu trzy pary braci bliźniaków o
imionach Kosma i Damian. Wszyscy
lekarze, nie biorący pieniędzy za
leczenie, wszyscy zginęli w okresie
prześladowań chrześcijan. Która para
to prekursorzy, a kim byli
naśladowcy (i z tego powodu przyjęli
podobne imiona) – tego nie wiemy.
Dziś
Kosma i Damian są zarówno patronami
lekarzy, jak i szczegółowo:
aptekarzy, farmaceutów, chirurgów,
dentystów i nawet wydziałów
medycznych. I trzeba przyznać: na
trudne czasy w służbie zdrowia Kosma
i Damian patronami są idealnymi.
Podobno Kosma zastrzegł, aby po
śmierci brat nie był pochowany razem
z nim. Dlaczego? Otóż zdarzyło się,
że Damian przekroczył zasady
anargyty i za uzdrowienie kobiety
wziął nagrodę. Nagrodą były trzy
jajka.
27 Września.
Św. Wincenty a Paulo - duszpasterz
książąt i nędzarzy
Był najbardziej szanowanym i
poszukiwanym księdzem we Francji,
ale wciąż powtarzał: „Jestem tylko
biednym chłopem, który pasał świnie,
a moja matka pracowała jako
służąca”.
Ponoć
poświęcono mu już około 1500
biografii. Trzeba przyznać, że życie
miał rzeczywiście niezwykle barwne.
Aż szkoda, że zazwyczaj docierają do
nas tylko strzępy z fascynujących CV
świętych. Św. Wincenty Paulo, bo o
nim mowa, żył w siedemnastowiecznej
Francji. Wyposażony był w genialną
inteligencję. Chciał uciec od biedy,
od swojej wioski z glinianymi
chałupami, zagubionej między
mokradłami, od chłopskiej rodziny,
od pilnowania świń. Jego talent
dostrzegł miejscowy pan.
Przekonał ojca, aby oddał go na
naukę – na księdza. Wincenty
postanowił zapomnieć o swoim
pochodzeniu. Kiedy w kolegium, gdzie
się uczył, pojawił się z wizytą
ojciec, chłopiec wstydził się go.
Nie chciał, by jego koledzy
zobaczyli, że rozmawia z biedakiem.
Na starość wracał wielokrotnie ze
łzami w oczach do tego wydarzenia:
„Nie chciałem iść rozmawiać z ojcem
i z tego powodu dopuściłem się
wielkiego grzechu”. Został
najbardziej szanowanym i
poszukiwanym księdzem we Francji,
ale wciąż powtarzał: „Jestem nie kim
innym, jak tylko biednym chłopem,
który pasał świnie, a moja matka
pracowała jako służąca”.
Przyjął święcenia kapłańskie, mając
zaledwie 19 lat. Jego życie
wypełniały potem dziwne przygody.
Prawdopodobnie przez dwa lata żył
jako niewolnik w Tunisie. W końcu
trafił do Rzymu. Miał talent do
pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam
potem wyzna, znalazł się w
miedzianym tyglu ambicji i
przebiegłości, próbując zrobić
kościelną karierę. Papież Paweł V
wysłał Wincentego do Francji, w
nieznanej bliżej misji, na dwór
Henryka IV. Tam pozyskał zaufanie
królowej, która obrała go sobie za
kapelana. Później stał się
nauczycielem domowym w szlacheckiej
bogatej rodzinie Gondi.
W
wygodnym zamku ks. Wincenty stał się
doradcą duchowym całej rodziny. Aby
zrównoważyć duchowy dyskomfort,
zajął się nauczaniem katechizmu
biednych wieśniaków z rozległych
dóbr swoich panów. Pewnego dnia
potajemnie uciekł z zamku, aby stać
się proboszczem w biednej i
opuszczonej parafii Chatillon les
Dombes. Służba najuboższym – ten
kierunek życia utrzymał do końca.
Jednocześnie duchową troską
obejmował nadal wyższe sfery. Stał
się kapelanem galerników, ale dwór
wezwał go z kapłańską posługą do
umierającego króla Ludwika XIII.
Założył Zgromadzenie Sióstr
Miłosierdzia (szarytki) oraz
Zgromadzenie Księży Misjonarzy.
Przez wiele był członkiem Rady
Królewskiej – tzw. Rady Sumienia,
której podlegały wszystkie sprawy
Kościoła. Pracował nad reformą
kształcenia duchowieństwa, głosił
niestrudzenie konferencje, zakładał
seminaria, posyłał misjonarzy. Umarł
w roku 1660 r. w wieku 79 lat.
Ostatnim słowem, które wypowiedział,
było słowo Jezus.
W
brewiarzu w dzień wspomnienia św.
Wincentego jest czytanie, fragment
jego listu. Zakreśliłem sobie słowa:
„Miłość jest ważniejsza niż
wszystkie przepisy, owszem, właśnie
do niej wszystkie one powinny
zmierzać. Ponieważ miłość to wielka
władczyni, dlatego wszystko, co
rozkaże, należy czynić”.
28 Września.
Św. Wacław - obrońca czeskiej ziemi
Kto z nas, Polaków, jeśli choć raz w
życiu zwiedzał stolicę Czech, nie
otarł się o miejsca związane z
postacią św. Wacława, takie jak
popularny praski deptak Václavské
náměstí, z górującym nad nim konnym
posągiem Świętego, czy bogato
zdobiona klejnotami Kaplica Wacława
na Hradczanach?
Pewnie jednak niewielu ludzi w
Polsce wie o tym, że współpatronem
naszego narodowego sanktuarium,
Katedry Wawelskiej, jest właśnie św.
Wacław, i że to jego podobizna, obok
wizerunku św. Stanisława, widnieje
na krakowskiej pieczęci z XIV wieku.
„Pomnijcie
na chorał!”
Kult
panującego w X wieku „księcia na
koniu i w rycerskiej zbroi”
błyskawicznie rozprzestrzenił się na
całą Europę, ale przede wszystkim
umocnił się w samych Czechach i trwa
tam do dziś, niezależnie od wichrów
historii i politycznych konstelacji.
Svatý
Václave,
vévodo české země,
kněže náš,
pros za ny Boha,
svatého Ducha!
Kyrieleison!
Tak
brzmi pierwsza zwrotka starodawnego
chorału, który niegdyś, podobnie jak
u nas Bogurodzica, pełnił rolę hymnu
narodowego. W mrocznym okresie końca
lat trzydziestych minionego
stulecia, w obliczu zbliżającej się
katastrofy, nawet marksizujący poeta
František Halas pokrzepiał naród
czeski słowami:
Spiżowy koń Wacława koń
wczorajszej nocy nagle drgnął
a książę kopią się złożyć próbował
Pomnijcie na chorał
Małowierni
Pomnijcie na chorał
Ten
chorał rozlega się nie tylko w
sytuacjach szczególnie dla Czechów
trudnych, ale także w chwilach
podniosłych, uroczystych. Sam
przeżyłem taki moment przed dwoma
laty. Kiedy podczas koncertu z
okazji dorocznej pielgrzymki w
Velehradzie zaintonowano pieśń Svatý
Václave, wszyscy obecni natychmiast
wstali, a wielu z nich miało łzy w
oczach.
Znakomity historyk okresu
międzywojennego Josef Pekař uważał,
że każdy Czech, niezależnie od
wyznania, czuje instynktownie, iż w
osobie św. Wacława dzieje jego kraju
zyskały mocny fundament duchowy,
którego znaczenie wykracza poza
sferę religijno-kościelną. Warto
przypomnieć, że kult św. Wacława
żywy był również wśród husytów.
Imię
Wacław (ze staroczeskiego Vęceslav,
Věnceslav) oznacza dosłownie „więcej
sławny”. Czeski książę urodził się
około roku 907 i należał do trzeciej
chrześcijańskiej generacji rodu
Przemyślidów. Był najstarszym synem
księcia Wracisława I i Drahomiry,
pochodzącej ze Słowian połabskich.
Wacław wychowywał się najpierw w
kręgu kultury
starocerkiewnosłowiańskiej, pod
okiem swojej babki św. Ludmiły,
pierwszej męczenniczki w dziejach
czeskiego Kościoła. Następnie
wysłany został do łacińskiej szkoły
w Budczy (obecne Czeskie
Budziejowice). Swoim wykształceniem
i pobożnością górował nad innymi do
tego stopnia, że kiedy wrócił na
dwór książęcy, niechętni mu wielmoże
mówili z przekąsem: „Co my z nim
zrobimy; ten, który miał być władcą,
został wypaczony przez księży i
zachowuje się jak mnich”.
Władca i męczennik
Wbrew
opiniom, rozpowszechnianym głównie
przez najbliższe otoczenie brata
księcia Wacława, Bolesława, w owej
tak mocno krytykowanej ascezie nie
było przejawów ślepego fanatyzmu.
Wacław objąwszy tron w roku 924,
zawierał mądre kompromisy z
sąsiadami i szukał pokojowych dróg
chrystianizacji swej na wpół jeszcze
wtedy pogańskiej ojczyzny. W
łacińskiej legendzie o św. Wacławie
czytamy, że potrafił on godzić
ascezę z powinnościami władcy; „pod
spodem nosił szorstką włosienicę, z
wierzchu jednak ubrany był w
królewskie szaty, zaś drużynę swą
nie tylko najlepszą zbroją, ale i
wytwornym odzieniem ozdabiał”.
Najwcześniejsze biografie św.
Wacława prześcigają się w wyliczaniu
cnót i zalet księcia. Szczególnie
godnym podziwu rysem jego rządów
była niechęć do wydawania wyroków
śmierci. Przewodnicząc sądom, często
powoływał się na ewangeliczny nakaz:
„Nie sądźcie, abyście nie byli
sądzeni!”, co miało chronić
skazańców przed najwyższym wymiarem
kary. Niektóre legendy głoszą nawet,
że kazał zburzyć więzienia i porąbać
szubienice, ale ten pomysł chyba nie
do końca udało mu się zrealizować.
Rządy
Wacława nie trwały długo.
Największym wrogiem księcia okazał
się jego własny brat. W niedzielę,
27 września 929 roku, Bolesław
zaprosił Wacława wraz z jego dworem
na uroczystą Mszę ku czci świętych
Kosmy i Damiana, patronów kościoła w
Starej Boleslavi. Kiedy następnego
dnia, po całonocnej uczcie, Wacław
udał się ponownie do kościoła na
poranną liturgię, został napadnięty
przez Bolesława i jego ludzi tuż
przed bramą świątyni, gdzie zginął
od ciosów zadanych mieczami.
Pochowano go pospiesznie wewnątrz
kościoła, ale już wkrótce na miejscu
zbrodni i na grobie księcia zaczęły
się dziać dziwne, po ludzku
niewytłumaczalne rzeczy. Przez
pierwsze trzy dni krew męczennika
nie chciała wsiąkać w ziemię, nie
można jej też było zetrzeć z murów
świątyni. Bolesław czym prędzej
odjechał do Pragi, by tam dokonać
kolejnych egzekucji na
sprzymierzeńcach Wacława, a ich
dzieci utopić w Wełtawie. Kult
świątobliwego księcia Wacława rósł
jednak w takim tempie, że w niecałe
trzy lata później, 4 marca 932 roku,
Bolesław I kazał otworzyć grób swego
brata. I wtedy wyszło na jaw, że
jego ciało, z wyjątkiem niezagojonej
rany, zadanej bratobójczą ręką, jest
prawie nienaruszone. Jeszcze tej
samej nocy doczesne szczątki Wacława
przeniesione zostały „po cichu” ze
Starej Boleslavi do kościoła św.
Wita w Pradze, co wedle ówczesnych
zwyczajów było równoznaczne z aktem
kanonizacyjnym.
Powtórka z historii
Ponad
935 lat później historia ta miała
swoją osobliwą powtórkę. Oto w
sierpniu 1867 roku rząd austriacki
zgodził się, by bezcenna pamiątka,
tzw. skarbiec św. Wacława,
wywieziony wcześniej do Wiednia,
powrócił na swoje dawne miejsce w
praskiej katedrze. Pociąg wiozący
wówczas owe klejnoty miał jechać
przez Czechy i Morawy, podobnie jak
niegdyś ciało Świętego - potajemnie
i nocą - w celu uniknięcia
demonstracyjnych powitań. A jednak,
wzdłuż całej trasy przejazdu, na
wszystkich stacjach kolejowych, aż
do samej Pragi, tłumy ludzi
owacyjnie witały narodowy skarb,
widząc w nim symboliczny powrót
swojego wielkiego patrona.
Z ust
wielu obecnych popłynęły wtedy słowa
przesławnego chorału:
Pomoci tvé žádámy,
smiluj se nad námi,
uteš smutné,
otžeň vše zlé,
svatý Václave!
Kyrieleison!
29 Września.
Św. Archaniołów Michała, Rafała i
Gabriela - prawie wszystko o
aniołach
Odwieczna tradycja religijna,
powszechne przeczucie pokoleń
podpowiada, że istnieją owe istoty
tak inne, a zarazem jakoś bliskie
człowiekowi. Bliskie – a przecież
niewyobrażalne.
Przypowieść o bliskości aniołów
Ks.
Tomasz Horak
Jak
wygląda anioł? Każde dziecko wie, bo
od małego napatrzyło się na obrazek
nad łóżeczkiem: łąka na skraju
przepaści, mostek dwoje dzieci i On,
Anioł Stróż – ów opiekun o pięknej
twarzy. No i te wspaniałe
skrzydła... Archaniołowi możemy
dodać miecz bądź lilię i gotowe. Ten
wizerunek też znamy.
A ja
otwieram Biblię i czytam: "Oto
przyszedł Anioł Pana i usiadł pod
drzewem terebintu w Ofra... Gedeon
młócił na klepisku zboże... I ukazał
mu się Anioł Pana..." (Sdz 6,11nn).
Ani słowa jak wyglądał. W każdym
razie Gedeon rozmawia z nim, jak z
człowiekiem. Dopiero, gdy laska
Anioła (a więc miał laskę) wznieciła
niezwykły ogień, Gedeon zrozumiał,
że to był Anioł. Jest to opowieść z
czasów odległych – kilkanaście
wieków przed Chrystusem. Narodziny
Jezusa poprzedziło zjawienie się
anioła. Ewangelista Łukasz tak o tym
pisze: "Zachariaszowi ukazał się
anioł Pański, stojący po prawej
stronie ołtarza kadzenia. Przeraził
się na ten widok Zachariasz i strach
padł na niego. Lecz anioł rzekł do
niego..." (Łk 1,11nn). Było więc
anioła widać w realnym, konkretnym
miejscu. I znowu rozmowa. Ale jak
wyglądał? Ani słowa. I skąd pewność,
że to anioł? Niepewność Zachariasza
dotyczyła treści anielskiego
posłannictwa, nie jego realności. I
jeszcze coś – anioł mówi o sobie "Ja
jestem Gabriel..." Ważne to
spostrzeżenie, bo wskazuje na
osobową identyczność owej niezwykłej
istoty. A na koniec realność niemoty
Zachariasza! Sześć miesięcy później
anioł nazwany tym samym imieniem
zjawia się u Maryi. Tym razem
zaskakuje brak widoku anioła. Nawet
zwrot mówiący, że "Anioł wszedł do
Niej" jest odmaterializowany. Nie
wiemy, czy wszedł do domu, do
pokoju, do jakiegoś miejsca, czy też
duchowe wnętrze Maryi zostało
wypełnione jego obecnością? Jest
rozmowa. Jest reakcja Maryi: "Ona
zmieszała się na te słowa..." I to
wszystko (Łk 1,26nn).
Kim
są aniołowie? Bo odwieczna tradycja
religijna, powszechne przeczucie
pokoleń podpowiada, że istnieją owe
istoty tak inne, a zarazem jakoś
bliskie człowiekowi. Bliskie – a
przecież niewyobrażalne. Św. papież
Grzegorz Wielki (zm. 604) pisze:
"Należy wiedzieć, że imię anioł nie
oznacza natury, lecz zadanie. Duchy
święte w niebie są wprawdzie zawsze
duchami, ale nie zawsze można
nazywać je aniołami, lecz tylko
wówczas, kiedy przybywają, by coś
oznajmić". Przybywają skądś,
dokądś... Do naszego, materialnego,
w czasie i przestrzeni zamkniętego
świata. Przybywają ze świata
nieskrępowanego przestrzenią,
czasem, ani materią. Nie potrafimy
sobie wyobrazić czegoś, co jest tak
inne niż nasze doświadczenia. Ale
doświadczamy też w jakiś niepojęty
sposób bliskości tego innego świata.
Co nas z nim łączy? To, co w
człowieku duchowe: rozum, wola,
uczucia. Wysłannicy tego świata są
więc bez wątpienia istotami wolnymi,
inteligentnymi, zdolnymi reagować na
to, co spotykają. I są to istoty
dobre – nie tylko dobrem ich
własnych poczynań, lecz bez reszty
wypełnione Dobrem płynącym z Boga.
Nie jesteśmy w stanie pojąć ani
głębi tego dobra, ani tego "oddechu"
wolności, jaki ono w sobie niesie,
bo zewnętrznie jesteśmy osaczeni, a
wewnętrznie skażeni złem. Dlatego
tak bardzo potrzebujemy bliskości
istot dobrych. Może więc... Może
więc wymyśliliśmy je sobie? Może nie
tylko wspaniałe anielskie skrzydła
są tworem naszej fantazji, ale sami
aniołowie zrodzili się w naszych
sercach i umysłach? Rozumiem tę
intelektualną ostrożność. Ale czy w
ten sam sposób nie można zaprzeczyć
istnienia Boga i w ogóle całego
świata niematerialnego? Stajemy
zatem wobec podstawowego problemu
wiary – a jest ona zarówno
"widzeniem niewidzialnego" (Hbr
11,1nn), jak i zdolnością
posługiwania się rozumem, a wreszcie
także umiejętnością ryzykowania.
Ryzyko oparte o przemyślenia,
argumenty, wielowiekową tradycję, o
niepojętą siłę obserwowaną i
przeżywaną przeze mnie osobiście i
tylu ludzi wokół mnie? Przecież to
żadne ryzyko. Wybrałem wiarę. Także
w istnienie świata dobrych, mądrych,
pięknych istot duchowych. A
wspaniałe skrzydła i dzieci nad
przepaścią? Czyż nie są po prostu
przypowieścią o pięknie, dobroci i
bliskości obu światów: materialnego
i duchowego?
Posłańcy od Boga
1) w
sensie ściśle teologicznym -
osobowa, lecz niematerialna istota
rozumna i wolna, stworzona przez
Boga;
2) w
sensie szerszym (etymologicznym) -
posłaniec Boży; w tym znaczeniu
słowo to odnosi się także do ludzi,
którzy byli wysłannikami Boga, np.
Mojżesz (Lb 20,16), Jan Chrzciciel
(Mt 11,10-11), biskupi Kościołów w
Azji Mniejszej (Ap 1,20), oraz do
Mesjasza (Mch 1,1).
Aniołowie dobrzy i źli oraz inne,
podobne do nich istoty nie są
zjawiskiem specyficznie biblijnym,
stąd w Piśmie św. możliwa jest
obecność elementów zapożyczonych z
innych kultur; Objawienie spełnia
wobec tych obcych wątków rolę
oczyszczającą i dającą boską
gwarancję ostatecznego kryterium.
W
Starym Testamencie Aniołowie
występowali zwykle jako posłańcy
Boga do świata i pośrednicy w Jego
zbawczych planach; tworzą niebieski
dwór (tzw. zastępy), zwani niekiedy
Synami Boga (Hb 1,6; 2,1; Dn 3,92),
Świętymi (Hb 5,1; 15,15; Ps 89,6.8;
Dn 4,10), Czujnymi (Dn 4,10),
Książętami (Dn 10,13.20; 12,1).
Wśród Aniołów szczególnie wyróżniał
się Anioł Jahwe (Rdz 16,7.9; Wj 3,2;
Lb 22,22-35; Sdz 13,12) lub Anioł
Boga (Rdz 13,6.9; 21,17), przez
którego Bóg ujawniał swoją obecność,
mówił i działał. Aniołowie, we
wszystkim od Boga zależni,
wyznaczani na opiekunów
poszczególnych narodów lub do
spełnienia określonych zadań,
otrzymują stosowne do tego imiona
(np. Michał, Rafał, Gabriel).
Szczególne zainteresowanie Aniołami
w niektórych okresach mogło być
znakiem żywszego odczucia -
transcendencji i majestatu Boga. W
ST mowa jest także o Cherubach,
którzy chronili wejście do raju (Rdz
3,24) i byli nosicielami Boga (2 Sm
22,11; Ps 18,11). W swej wizji
proroczej Izajasz widział także
Serafinów (Płonących), którzy byli
przed Tronem Boga (Iz 6,2 n. 6).
W
Nowym Testamencie, wraz z przyjściem
Chrystusa, jedynego Pośrednika, rola
Aniołów wyraźnie maleje; pojawiali
się obok Chrystusa (Mt 4,11; Łk
22,43) jako słudzy Dobrej Nowiny i
znak obecności Królestwa Bożego
(Zwiastowanie, Narodzenie,
Getsemani, Zmartwychwstanie i in.).
Paweł Apostoł podkreślał absolutne
pierwszeństwo Chrystusa: Aniołowie w
Chrystusie zostali stworzeni (Kol
1,16) i zjednoczeni z Bogiem (Kol
1,20).
Uwzględnianie rodzajów literackich
nakazuje ostrożność w wyciąganiu z
Pisma św. wniosków dotyczących
zwłaszcza natury Aniołów, ich liczby
i klasyfikacji ("chóry",
hierarchia). Objawienie wypowiada
się o Aniołach zawsze w kontekście
historii zbawienia; wypowiedzi o
Aniołach stanowią naświetlenie
centralnych prawd wiary, przede
wszystkim tajemnicy Chrystusa i
zbawienia świata.
Wczesna Tradycja chrześcijańska nie
dysponowała pojęciem czystej
duchowości; podkreślała odmienność
Aniołów oraz ich związek ze światem,
przypisując Aniołom specjalną
eteryczną materię. Powszechne dziś
przekonanie o całkowitej
niematerialności Aniołów ugruntowało
się w Kościele dopiero od VI w. pod
wpływem neoplatońskich teorii o
czystych duchach, stanowiących
ogniwo pośrednie między Bogiem i
światem. Obecnie, w związku z
podkreślaniem przynależności Aniołów
do materialnego świata i historii,
pojawiają się próby zrewidowania
scholastycznej tezy głoszącej
całkowitą niematerialność Aniołów i
zastąpienie jej m.in. ideą ogromnego
wszechświata, zamieszkiwanego przez
osobowe kosmiczne "Moce", posyłane
niekiedy przez Boga z jakąś misją do
ludzi.
IV
Sobór Laterański (1215) stwierdził,
ze oprócz rzeczy widzialnych
stworzył Bóg świat duchów
niewidzialnych, tj. Aniołów. Ten
jedyny dotyczący Aniołów dogmat,
stwierdzający wprost nie tyle ich
istnienie i duchowość, co raczej
całkowitą zależność od Stwórcy,
powtórzony został na I Soborze
Watykańskim (1870). Ze względu na
przypisywane Aniołom funkcje
kosmiczne uzasadnione wydaje się
tradycyjne przekonanie o ich
stworzeniu przed człowiekiem, na
początku czasów.
W
powszechnym nauczaniu Kościoła i
teologii Aniołowie przedstawiani są
nie jako zwykłe personifikacje sił
kosmicznych, lecz jako rzeczywiście
istniejące, duchowe i osobowe
istoty, obdarzone świadomością i
wolnością. Podobnie jak ludzie,
powołani zostali najprawdopodobniej
od pierwszego momentu stworzenia do
życia w przyjaźni z Bogiem; celem
ostatecznym jest dla nich również
uszczęśliwiające widzenie Boga; mają
udział w łasce Chrystusa;
powszechnie przyjęło się włączanie
ich do jedynego, Chrystusowego
porządku stworzenia i Przymierza.
Przyjęcie Bożego daru łaski było
przedmiotem ich wolnego wyboru; ta
ich decyzja - pozytywna lub
negatywna - określiła również w
jakimś sensie historiozbawczą
sytuację człowieka.
Wiara
w Anioła Stróża, opiekuna i
orędownika danego poszczególnym
ludziom przez Boga, ma potwierdzenie
w starej tradycji żydowskiej (por.
Reguła Zrzeszenia z Oumran oraz
apokryfy: Apokalipsa Barucha i
Księga Henocha); w NT - "Strzeżcie
się, żebyście nie gardzili żadnym z
tych małych, bo mówię wam: Aniołowie
ich w niebie wpatrują się zawsze w
oblicze Ojca mojego" (Mt 18,10);
wiarę w Anioła Stróża u pierwszych
chrześcijan odnotowały też Dz 12,16;
w tradycji Ojców Kościoła, którzy
uczyli, że każdy człowiek otrzymuje
swojego Anioła (Klemens
Aleksandryjski, Orygenes, Ambroży,
Hieronim), a przynajmniej otrzymuje
go człowiek ochrzczony (Orygenes,
Bazyli, Jan Chryzostom).
Aniołowie są istotami z natury
swojej różnymi od ludzi. Ponieważ
należą do stworzeń, a przez to są
nam bliscy, Kościół obchodzi ich
święto.
Do ostatniej reformy kalendarza
kościelnego (14 lutego 1969) każdy z
tych aniołów miał oddzielne święto:
św. Michał - 29 września, św.
Gabriel - 24 marca i św. Rafał - 24
października. Obecnie wszyscy trzej
archaniołowie są czczeni jednego
dnia w randze święta. O każdym z
nich powiemy z osobna.
Święty Michał Archanioł - Któż jak
Bóg
Kościół czci
na ołtarzach pod tym imieniem 16
osób: 1 archanioła, 11 świętych, 3
błogosławionych i 2 błogosławione.
Wśród nich wymienić warto św.
Michała, biskupa Kijowa (+ 992) i
św. Michała, księcia Nowogrodu,
Halicza i Kijowa, który zginął z rąk
Tatarów w roku 1245 oraz Polaka bł.
Michała Kozala, biskupa - męczennika
obozów koncentracyjnych.
Św.
Michał w Piśmie świętym
Hebrajskie imię "Mika'el" znaczy:
"Któż jak Bóg". Według podania,
kiedy Lucyfer zbuntował się
przeciwko Panu Bogu i do buntu
namówił część aniołów, wtedy miał
wystąpić archanioł Michał i z
okrzykiem "Któż jak Bóg"
wypowiedzieć wojnę szatanom.
W
Piśmie świętym jest wymieniany św.
Michał pięć razy. I tak w księdze
Daniela jest nazwany "jednym z
przedniejszych książąt nieba" (Dn
13,21) oraz "obrońcą ludu
izraelskiego" (Dn 12,1). Św. Jan
Apostoł określa go w Apokalipsie
jako stojącego na czele duchów
niebieskich, walczącego z szatanem
(Ap 12,7). Św. Juda Apostoł podaje,
że jemu właśnie zostało zlecone, by
strzegł ciała Mojżesza po jego
śmierci (Jud 9).
Św. Paweł Apostoł również o nim
wspomina (1 Tes 4,16). Stary
Testament wymienia niejeden raz
ludzi, którzy nosili to imię (Lb
13,14; 1 Krn 5,13; 6,40; 7,3; 8,16;
12,20,27; 2 Krn 21,24; Ezd 8,8).
Jeszcze więcej akcentują znaczenie
św. Michała księgi apokryficzne:
Księga Henocha, Apokalipsa Barucha,
Apokalipsa Mojżesza itp., w których
św. Michał występuje jako
najważniejsza osoba po Panu Bogu,
jako wykonawca planów Bożych
odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i
Izraela. Michał jest księciem
aniołów, który ma klucze do nieba.
Jest aniołem sądu i Bożych kar, ale
też aniołem Bożego miłosierdzia.
Pisarze wczesnochrześcijańscy
przypisują mu wiele ze wspomnianych
atrybutów; uważają św. Michała za
anioła od szczególnie ważnych zleceń
Bożych. Piszą o nim: Tertulian,
Orygenes, Hermas, Didymus itp.
Kult
św. Michała w Kościele
Kult
św. Michała archanioła w
chrześcijaństwie jest bardzo dawny i
żywy. Sięga on wieku II. Symeon
Metafrast pisze, że we Frygii, w
Małej Azji, miał się objawić św.
Michał w Cheretopa i na pamiątkę
zostawić cudowne źródło, do którego
śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów.
Podobne sanktuarium było w Chone, w
osadzie odległej 4 km od Kolosów,
które nosiło nazwę "Michelion". W
Konstantynopolu kult św. Michała był
tak żywy, że posiadał on tam już w
VI wieku aż 10 poświęconych sobie
kościołów, w IX wieku kościołów i
klasztorów pod jego wezwaniem było
już tam 15. Sozomenos i Nicefor
wspominają, że nad Bosforem istniało
sanktuarium św. Michała, założone
przez cesarza Konstantyna (w. IV). W
samym zaś Konstantynopolu w V wieku
istniał obraz św. Michała, czczony
jako cudowny w jednym z klasztorów
pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi
zabierali ze sobą cząstkę oliwy z
lampy płonącej przed tym obrazem,
gdyż według ich opinii miała ona
własności lecznicze. Sanktuarium
swoje miał św. Michał nadto w
Akroinos Nicopolis i w Gordium
Eudokias w Galacji. W Egipcie było
bardzo wiele świątyń pod wezwaniem
św. Michała. W Etiopii każdy 12
dzień miesiąca był poświęcony św.
Michałowi. Głośne sanktuarium miał
św. Michał archanioł także w
Bułgarii przy klasztorze w Lesnowo
(w. XIV). W Europie Zachodniej są po
dzień dzisiejszy najważniejsze
sanktuaria św. Michała: w Italii na
górze Gargano (Apulia) i we Francji
na wyspie St. Michel.
Podanie głosi, że św. Michał miał
się pojawić na Monte Gargano w
grocie kilka razy w latach 492-494,
kiedy biskupem Nisipontu
(Manfredonii) był św. Wawrzyniec
Maiorano. Kiedy Longobardowie na tym
właśnie miejscu zwyciężyli Saracenów
w roku 663, przypisywali swoje
zwycięstwo św. Michałowi. Jeszcze w
roku 1656 miał się pojawić św.
Michał biskupowi Manfredonii i
zapewnić go w czasie szalejącej
zarazy, że epidemia na jego prośbę
ustanie, co się też stało. Monte
Gargano wznosi się osobno ponad 800
m nad poziomem morza. Na jego
szczycie jest miasteczko z ruinami
zamku po Normanach. Sanktuarium jest
w pobliżu. Do groty świętej prowadzi
87 schodów pod bazylikę. Napis przy
wejściu głosi: "To jest na całym
świecie najsłynniejsze miejsce,
gdzie 16 X raczył objawić się
śmiertelnym. Tu jest ta święta
skała, gdzie stanęły jego stopy".
Sanktuarium jest do dnia
dzisiejszego licznie nawiedzane.
Opiekę nad nim roztaczają zakonnicy
św. Wilhelma.
Najgłośniejsze sanktuarium we
Francji mieści się na małej wysepce
skalistej, wyrastającej z morza.
Jest tam klasztor benedyktynów.
Dawna nazwa wysepki Merkurego
została zmieniona na "St. Michel".
Tam to bowiem - jak głosi podanie -
w roku 708 trzy razy pojawił się św.
Michał biskupowi z Arsanches - św.
Aubertowi. W 966 wódz normański,
Ryszard I, wprowadził na tę skalistą
wyspę benedyktynów. Filip II August,
król Francji (+ 1223), rozbudował
kościół i klasztor. Wieża kościoła
stanowiła najwyższy punkt wyspy (117
m). Rewolucja francuska (1792-1799)
wypędziła z Wyspy Św. Michała
benedyktynów, a Napoleon założył tam
więzienie. Obecnie znów są tam
benedyktyni (od roku 1966). W roku
1975 prawie 5 milionów turystów i
pielgrzymów nawiedziło to
sanktuarium.
Z
innych znanych sanktuariów św.
Michała należy wymienić sanktuarium
na górze Gauro nad Sorrento koło
Neapolu z roku 820, w Galtanisetta
na Sycylii, w Bobbio (w. VII), w
Piemoncie "La Sagradi S. Michele"
(w. X), w Anglii na wzgórzu Tombe,
gdzie kościół miał wystawić św.
Aubert na żądanie św. Michała, który
mu się we śnie objawił. Katedra w
Brukseli (Belgia) jest pod wezwaniem
Św. Michała. Zawiera bardzo bogaty
skarbiec.
Św.
Michał był uważany za głównego
patrona i opiekuna Izraela. W Nowym
Testamencie doznawał czci jako
szczególny opiekun Kościoła. Papież
Leon XIII ustanowił osobną modlitwę,
którą kapłani odmawiali po Mszy
świętej z ludem do św. Michała o
opiekę nad Kościołem. Św. Michała
obrały sobie za szczególnego patrona
m. in. Niemcy i Austria.
Małopolska miała również kiedyś św.
Michała za patrona. Król Portugalii,
Alfons Henryk, ustanowił zakon pod
wezwaniem Św. Michała w roku 1167.
W
Polsce zaś powstały dwa zgromadzenia
zakonne pod wezwaniem Św. Michała:
męskie i żeńskie, założone przez
sługę Bożego Bronisława Markiewicza
(+ 1912): michaelici i michaelitki.
Najstarszy wizerunek, jaki dochował
się do naszych czasów - to
płaskorzeźba, która obecnie znajduje
się w British Museum, pochodząca z
VI wieku w stylu rzymskim, oraz
mozaika w Rawennie w kościele Św.
Apolinarego z VI w.
Św.
Michał w pierwotnym chrześcijaństwie
należał do najpopularniejszych
postaci w hagiografii. Od VI wieku
uchodzi on za pogromcę Lucyfera i
zbuntowanych złych duchów a to na
podstawie tradycji żydowskiej i
księgi Apokalipsy (12,7). Piszą o
tym wyraźnie: Kasjodor, Eukumeniusz,
Andrzej z Cezarei i inni. Jest
uważany w starożytnym
chrześcijaństwie za opiekuna
Kościoła świętego, tak jak kiedyś
był aniołem Synagogi, Izraela. On
stoi u wezgłowia umierających, kiedy
toczy się bój ostatni o ich wieczne
zbawienie z szatanem. On także
towarzyszy duszom w drodze do nieba,
waży na sądzie Bożym ludzkie czyny.
Kult
św. Michała w Polsce
J.
Krzyżanowski wymienia 47 przysłów
związanych z imieniem Michała. Na
św. Michała kończono wypasanie bydła
na wspólnych pastwiskach. Dzień św.
Michała był dniem umów najmu i dniem
płacenia trzeciej raty w roku
obowiązującego podatku, gdyż z tym
dniem upływał trzeci kwartał.
Znani
Polacy nosili to imię: Michał
Korybut Wiśniowiecki (+ 1673), król
polski; Jeremi Michał Wiśniowiecki
(+ 1651), wojewoda ruski, największy
magnat na Ukrainie; Michał Serwacy
Wiśniowiecki (+ 1744), hetman polny
litewski, wojewoda wileński; Michał
Gliński (+ 1534), marszałek nadworny
litewski; Michał Kleofas Ogiński (+
1833), kompozytor; Michał Grabowski
(+ 1886), powieściopisarz, działacz
z Turcji; Michał Bałucki (+ 1901),
komediopisarz; Michał Arct (+ 1916),
zasłużony wydawca; Michał Bobrzyński
(+ 1935), historyk; Michał Drzymała
(+ 1937), chłop z Wielkopolski ("Wóz
Drzymały"); Michał Kajka (+ 1940),
poeta mazurski; Michał Marian
Siedlecki (+ 1940), zoolog,
podróżnik; Michał Walicki (+ 1966),
historyk sztuki.
Z
naszej literatury są znani: Michaś
Kossakowski z "Horsztyńskiego" J.
Słowackiego; Michał Wołodyjowski z
Trylogii H. Sienkiewicza; Michałko z
noweli B. Prusa pod tym samym
tytułem; Michał z "Leśnika" M.
Kuncewiczowej; Michał z opowiadania
J. Zawieyskiego "Pokój Głębi".
O
wielkiej czci, jakiej kiedyś w
naszym narodzie doznał św. Michał,
świadczy bardzo wielka liczba
kościołów w Polsce pod jego
wezwaniem. Jest ich prawie 350.
Katedra łomżyńska jest pod jego
imieniem.
O
popularności św. Michała świadczy i
to, że aż 222 miejscowości w naszym
kraju zawdzięcza swoją nazwę imieniu
św. Michała.
Obraz
św. Michała znajduje się w herbach
11 miast: Białej Podlaskiej,
Dokudowa, Dolska, Kodnia, Łańcuta,
Mieścisk, Płazowa, Sanoka, Słomnik,
Strzelina i Strzyżowa.
Święty Gabriel Archanioł - mąż lub
wojownik Boży
Imię jego jest
również teoforyczne, znaczy bowiem,
tyle, co "mąż Boży" albo "wojownik
Boży". W hagiografii imię to nosiło
6 świętych i 2 błogosławionych.
W
Starym Testamencie spotykamy się dwa
razy z tym imieniem w księdze
Daniela proroka. W pierwszym wypadku
wyjaśnia anioł Danielowi znaczenie
tajemniczej wizji Barana i Kozła,
ilustrującej podbój przez Grecję
potężnych państw Medów i Persów (Dn
8,13-26). W drugim wypadku archanioł
Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi
przepowiednię Jeremiasza o 70
tygodniach lat (Dn 9,21-27; Jr
25,113). Nie jest wykluczone, że św.
Gabriel jest także ową tajemniczą
osobą: "ubraną w lniane szaty", o
obliczu podobnym "do blasku
błyskawicy", która pojawiła się
Danielowi (10,4-12).
W
Nowym Testamencie spełnia św.
Gabriel doniosłą misję: zwiastuje w
imieniu Pana Boga Zachariaszowi
narodzenie syna, św. Jana
Chrzciciela oraz Najśw. Maryi Pannie
narodzenie Jezusa Chrystusa (Łk
1,11-38).
Kult
św. Gabriela w Kościele
Tradycja chrześcijańska zaliczyła go
do archaniołów. Być może pozostawał
stróżem Najświętszej Rodziny:
oznajmił Józefowi o zamiarze Heroda
zamordowania Chrystusa Pana i
nakazał mu uciekać do Egiptu (Mt
2,13). On też oznajmił Józefowi o
śmierci Heroda i nakazał mu powrócić
do Nazaretu (Mt 2,29-20). Być może
właśnie św. Gabriel był także
aniołem pocieszenia w Ogrójcu, i on
zjawił się przy zmartwychwstaniu
Chrystusa i przy wniebowstąpieniu.
Liczne obrządki w Kościele
uroczystość św. Gabriela mają w
swojej liturgii tuż przed lub tuż po
uroczystości zwiastowania. Tak było
również w liturgii rzymskiej do roku
1969. Ostatnia reforma złączyła
uroczystość trzech archaniołów
razem. Na Zachodzie osobne święto
św. Gabriela przyjęło się później,
gdyż dopiero w wieku dziesiątym.
Papież Benedykt XV w roku 1921
rozszerzył je z lokalnego na
ogólnokościelne. Papież Pius XII, 1
kwietnia 1951 roku, ogłosił św.
Gabriela patronem telegrafu,
telefonu, radia i telewizji. (Warto
wiedzieć, że trzy serwery, na
których umieszczone są internetowe
strony Stolicy Apostolskiej noszą
imiona trzech archaniołów).
Najstarszy obraz św. Gabriela
znajduje się w pięknej mozaice w
bazylice Św. Apolinarego w Rawennie.
Pochodzi z wieku VI. Scena
zwiastowania była tak bardzo
ulubionym tematem artystów, że chyba
nie było wśród nich większego, który
by jej nie przedstawił. Archanioł
Gabriel jest czczony przez Żydów,
chrześcijan i muzułmanów. Zaliczany
jest do książąt nieba (archaniołów)
i stawiany w rzędzie siedmiu
wielkich duchów, stojących przed
tronem Boga.
W
1705 roku św. Ludwik Grignion de
Montfort założył rodzinę zakonną pod
nazwą Braci Św. Gabriela. Zajmują
się głównie opieką nad głuchymi i
niewidomymi.
Kult
św. Gabriela w Polsce
Wśród
znanych Polaków nosili to imię
między innymi: Gabriela Zapolska (+
1921), pisarka; Gabriel Narutowicz
(+ 1922), pierwszy prezydent
Rzeczypospolitej Polskiej; oraz
Gabriel Korbut (+ 1936), historyk
literatury, autor cenionej
bibliografii "Literatura Polska od
początku do I wojny światowej".
21
miejscowości w Polsce wywodzi swoją
nazwę od imienia Gabriela.
Święty Rafał Archanioł - Bóg uleczył
Hebrajskie Rafael oznacza "Bóg
uleczył". Nawiązuje przeto do
przepięknego opowiadania, które
spotykamy w księdze Tobiasza.
Archanioł Rafał przeprowadza
szczęśliwie Tobiasza Młodego aż do
dalekiej Persji, ratuje go w drodze
od pożarcia przez wielką rybę,
odbiera szczęśliwie od krewnego
pieniądze kiedyś pożyczone, namawia
go, aby Tobiaszowi oddał swoją córkę
za żonę, leczy tę córkę, wreszcie
uzdrawia starego Tobiasza - ojca,
przywracając mu nie tylko majątek,
ale i wzrok. Księga ta należy do
opowieści biblijnych, w których
wątek legendarny i ludowy wiąże
moralna myśl religijna. Niemniej
osoba św. Rafała archanioła jest
przedstawiona z całą wyrazistością
(Tb 5,4-12,22). Po dokonaniu dzieła
św. Rafał odsłania przed zdumionymi
Tobiaszami, kim jest: "Ja jestem
Rafał, jeden z siedmiu aniołów,
którzy stoją w pogotowiu i wchodzą
przed majestat Pański" (Tb 12,15).
Kult
św. Rafała w chrześcijaństwie
Ponieważ zbyt pochopnie używano
imion, które siedmiu archaniołom
nadały apokryfy żydowskie, dlatego
synody: w Laodycei (361) i w Rzymie
(492 i 745) zakazały ich nadawania.
Pozwoliły natomiast nadawać imiona:
Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o
tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie
Świętym. Początkowo w kościele na
Zachodzie oddawano kult osobno tylko
św. Michałowi. W niektórych jednak
stronach dzień święta wszystkich
trzech archaniołów łączono razem. Z
wolna jednak wyodrębniała się cześć
św. Gabriela i św. Rafała. W VII
wieku istniał już w Wenecji kościół
ku czci św. Rafała. W tym samym
wieku miasto Cordoba w Hiszpanii
ogłosiło go swoim patronem. W XV
wieku wiele diecezji miało już jego
osobne święto, podobnie jak św.
Gabriela. W roku 1921 papież
Benedykt XV wyznaczył na cały
Kościół obchód św. Rafała na dzień
24 października, podobnie jak tym
samym zarządzeniem naznaczył na
doroczną pamiątkę św. Gabriela 24
marca. Św. Rafał jest czczony jako
patron chorych i podróżnych.
Kult
św. Rafała w Polsce
Wśród
znanych Polaków imię Rafała nosili
m.in.: Rafał Leszczyński (+ 1592),
wojewoda brzesko-kujawski, protektor
"braci czeskich"; Rafał Leszczyński
(+ 1636), wojewoda bełski, przywódca
protestantów polskich; Rafał
Leszczyński (+ 1703), podskarbi
wielki koronny, ojciec króla
polskiego, Stanisława
Leszczyńskiego; Rafał Malczewski (+
1965), syn Jacka Malczewskiego,
malarz; Rafał Wojaczek (1945-1971) -
tragicznie zmarły poeta.
Z
hagiografii polskiej są znani: o.
Rafał z Proszowic (+ 1534),
bernardyn, który odbierał cześć
ołtarzy jako błogosławiony oraz
przede wszystkim św. Rafał
Kalinowski (1835-1912) karmelita
bosy, beatyfikowany i kanonizowany
przez Jana Pawła II i bł. o. Rafał
Chyliński, franciszkanin (1694-1741)
również beatyfikowany przez
Papieża-Polaka (1991).
Topografia polska wymienia 10
miejscowości, których nazwa wywodzi
się od imienia św. Rafała.
Anioł Stróż
Wiara
w osobistego anioła stróża jest
rozpowszechniona w wielu religiach
świata. Już wczesny Kościół
chrześcijański, zgodnie z przekazami
żydowskimi, wierzy w to, że Bóg
przydziela każdemu człowiekowi
anioła, który towarzyszy mu na
wszystkich jego drogach, począwszy
od narodzin aż po śmierć i poza nią
— do raju. Jeszcze kilka lat temu
tego typu wiara była wyśmiewana
przez teologię akademicką. Miała ona
być wyłącznie wyrazem dziecinnego
wyobrażenia, które nie ma nic
wspólnego z objawieniem
chrześcijańskim. Dziwi więc, że
według sondy przeprowadzonej przez
magazyn "Focus" sporo Niemców wierzy
w osobistego anioła stróża.
Najwyraźniej wiara ta jest dla wielu
osób łatwiejsza niż wiara w Boga i w
Jezusa Chrystusa.W ezoteryce
zapanowała moda na mówienie o
aniołach, które można zobaczyć,
które stoją u boku każdego
człowieka, które udzielają mu
ważnych nauk i które pomagają mu
panować nad własnym życiem.
Objawienia anielskie budzą
zainteresowanie licznych
czytelniczek i czytelników. Wydaje
mi się wszelako, że ezoteryka
zbytnio koncentruje się na tym, co
nadzwyczajne. Jednakże za pomocą
książek, kongresów i seminariów
poświęconych aniołom wzbudza w
zeświecczonym świecie
zainteresowanie ludzi tym, co
przekracza banalność ich
codzienności. Dzięki aniołom do ich
często powierzchownego życia wkracza
to, co tajemnicze.
Poniżej publikujemy fragment książki
Anselma Grüna "Każdy ma swego
anioła" wydanej przez wydawnictwo
"ZNAK":
W Ewangelii według św. Mateusza
Jezus mówi do swych uczniów:
"Strzeżcie się, żebyście nie
gardzili żadnym z tych małych;
albowiem powiadam wam: Aniołowie ich
w niebie wpatrują się zawsze w
oblicze Ojca mojego, który jest w
niebie" (Mt 18,10).
Pojęcie "mały" nie oznacza w tym
przypadku wyłącznie dzieci, lecz
także nieznanych, niezauważanych,
prostych członków wspólnoty
chrześcijańskiej. Jezus mówi więc,
że każdy z tych małych, pogardzanych
ludzi ma swego anioła, który
spogląda w oblicze Boga. Ten ustęp
Biblii sprawił, że w Kościele
powstała nauka na temat osobistego
anioła stróża. Wyobrażenie tego typu
aniołów istnieje w wielu religiach
świata. Jezus przyjmuje w tym
przypadku wyobrażenie żydowskie i
rozwija je. Bo w tradycji
rabinicznej aniołowie stróżowie
istnieją jedynie na ziemi i nie mogą
spoglądać w oblicze Boga. Jezus
pragnie więc powiedzieć nam, iż
każdy człowiek posiada swego anioła
stróża, który równocześnie ogląda
Pana. Każdy człowiek cieszy się
specjalną ochroną Boga, który wysyła
do niego swego posłańca. Ojcowie
Kościoła interpretowali ten ustęp
jako wiarę w to, iż począwszy od
chwili narodzin, wszyscy mają swego
osobistego anioła stróża. Kościół
trzyma się tej nauki po dzień
dzisiejszy. Co to oznacza?
Najwyraźniej Kościół jest przekonany
o tym, iż Bóg przydziela każdemu
własnego anioła. Niektórzy Ojcowie
Kościoła nauczali nawet, że
aniołowie ci biorą udział w akcie
płodzenia (Orygenes, Tertulian,
Klemens z Aleksandrii). Człowiek nie
istnieje bez swego anioła, nie jest
bez niego całością. Ojcowie Kościoła
przydzielali aniołów nie tylko
pojedynczemu człowiekowi, lecz także
różnym narodom, a nawet
poszczególnym wspólnotom. W
Objawieniu św. Jana wizjoner kieruje
swoje przekazy do aniołów
poszczególnych wspólnot (por. Ap 2).
Tak
więc każde dziecko ma swego anioła
stróża. Wielu dorosłych opowiada mi
o tym, jak ważne było dla nich w
dzieciństwie jego wyobrażenie. To on
ich wspierał pośród tego niepewnego
świata. Dzieci mają naturalne
wyczucie anielskiej rzeczywistości.
Francuska psycholog dziecięca
Françoise Dolto opowiada w swych
wspomnieniach, iż związek z aniołem
stróżem określał jej codzienność.
Żyła wraz z nim, tak jakby on
rzeczywiście obok niej istniał:
"Kiedy szłam spać, kładłam się tylko
na połowie łóżka, aby zrobić miejsce
dla mojego anioła, by mógł spać obok
mnie, i przypominałam sobie przebieg
dnia, który zawsze był
katastrofalny, ponieważ podobno
popełniłam wiele głupstw. Ja jednak
nie miałam pojęcia, jak do tego
doszło, i nie rozumiałam, co
zrobiłam znów źle, a to mnie bardzo
martwiło" (Stubbe, 8). Autorka jest
równocześnie przekonana o tym, ze
anioł stróż nie opuszcza jej przez
całe życie. Pojawia się u jej boku
za każdym razem, kiedy szuka miejsca
do zaparkowania. Uważa ona, że:
"Anioł stróż dziecka śpi koło niego,
anioł stróż człowieka dorosłego
zawsze czuwa" (tamże, 58).
Rodzice nie mogą upilnować
wszystkich dróg, którymi kroczą ich
dzieci. Im bardziej starają się
czuwać nad swymi pociechami, tym
większy strach i tym większą agresję
w nich prowokują. Zwłaszcza ci
rodzice, którzy pragną zachować
całkowitą kontrolę, często
doświadczają, iż zdarza się
dokładnie to, czego się najbardziej
obawiali. W takich przypadkach
pomocna jest wiara w anioła stróża,
który chroni dzieci przed
niebezpieczeństwami. Co jednak mają
począć z tą wiarą rodzice, których
dzieci zostały w drodze do szkoły
pobite albo nawet wykorzystane
seksualnie? Anioł stróż nie posiada
nieograniczonych kompetencji. Nie
możemy stawiać mu żądań ponad miarę.
Powinniśmy zadbać o to, czego sami
możemy dopilnować. Przede wszystkim
powinniśmy być mądrzy i odpowiednio
oceniać rzeczywistość tego świata. A
mimo to zawsze będzie istniał
"międzyobszar", którego nie da się
przewidzieć ani uregulować. Wtedy
dobrze jest, gdy rodzice powierzą
swe dzieci opiece anioła stróża. On
złagodzi ich lęki. Bo mimo wszelkiej
troski nie mogą oni zagwarantować,
ze ich dziecko wróci cało ze szkoły
czy z przedszkola albo nie zrani się
podczas zabawy.
Ten,
kto stara się uchronić swe dziecko
przed wszelkimi niebezpieczeństwami
z obawy, iż może się zdarzyć coś
złego, sprawia, ze staje się ono
ślepe na rzeczywiste zagrożenia.
Dziecko samo musi się przekonać, co
potrafi. Zawsze może się przy tym
zdarzyć jakiś wypadek — dziecko może
źle ocenić swe możliwości. Zaufanie
do anioła stróża i konieczne środki
zapobiegawcze muszą iść w parze. Nie
potrafimy wytłumaczyć, dlaczego mimo
obecności aniołów niektóre dzieci
zostają narażone na
niebezpieczeństwo i giną. Możemy się
modlić do anioła stróża. Nie mamy
jednak gwarancji, że będzie on mógł
zareagować. Jeśli anioł stróż ratuje
nas przed zagrożeniem, to zawsze w
jego działaniu ma swój udział
również łaska Boska, którą nie
jesteśmy w stanie dysponować.
Każdy
z dorosłych choć raz w życiu był
bliski nieszczęśliwego wypadku.
Wyprzedzał na autostradzie, nie
zauważając samochodu, który też
chciał wyprzedzić. Jeszcze raz się
udało. Wiele osób mówi w takiej
sytuacji spontanicznie: "miałem
czujnego anioła stróża". Albo
wjeżdżał wprost w korek aut i
wyhamował w ostatnim momencie. Albo
jego samochód się wywrócił, a on
wyszedł z niego cało. Wszystko to są
takie zdarzenia, które sprawiają, że
wierzymy w to, iż anioł stróż
uchronił nas przed
niebezpieczeństwem. W takich razach
w anioła stróża wierzą nie tylko
praktykujący chrześcijanie. Zdarza
się, że mówi o nim nawet ateista.
Przeczuwa on, że jest chroniony
przez jakąś wyższą instancję i że
ochrona ta jest niezależna od jego
mocy. Anioł stróż obdarza nas
ufnością, że jadąc do pracy, zawsze
dotrzemy na miejsce zdrowi. Koi nasz
lęk przed zadaniami, które musimy
wykonać i które mogą się nam nie
powieść.
Wyobrażenie anioła stróża jest tak
dalece rozpowszechnione, że można je
odnaleźć w każdej ludzkiej duszy.
Mówią o nim Żydzi, Grecy nazywają go
daimonion, Rzymianie genius. Nawet
jeśli wielu ludzi nie wierzy dziś w
Boga lub ma trudności z nawiązaniem
osobistego stosunku ze Stwórcą,
wierzą oni w anioła stróża. Wiara ta
jest rodzajem "poszukującej wiary" w
Boga. Bo ten, kto mówi o swoim
aniele stróżu, wie, ze pochodzi on
od Boga, że sam Bóg postawił tego
anioła u jego boku. Równocześnie
jednak ten, kto mówi o aniele
stróżu, nie musi się wcale
przyznawać od razu do wiary w całą
dogmatykę chrześcijańską. Wyraża
jedynie to, czego sam doświadczył.
Doświadczenie to otwiera go na
anielski wymiar. Anioły są
stworzeniami Boga; Jego zbawcza
bliskość objawia się dzięki ich
obecności w konkretnej konstelacji
niebezpieczeństw — podczas jazdy
samochodem, podczas pożaru domu,
przy poślizgnięciu się na ulicy.
Anioł jest skonkretyzowaniem
obecności Boga. Przez niego Bóg
działa w naszej codzienności. O
wiele więcej jest dziś takich ludzi,
którzy akceptują to boskie oblicze,
niż tych, którzy w jednoznaczny
sposób nazywają Boga swym ojcem i
matką.
Jezus
mówi, że aniołowie stróżowie patrzą
w oblicze Pana. Za ich pośrednictwem
każdy człowiek ma kontakt z Bogiem.
Każdy jest w Jego pobliżu. Każdy za
pośrednictwem swego anioła dosięga
Królestwa Bożego. Człowiek nie jest
ograniczony wyłącznie do tego, co
widzialne i wykonalne. Jest otoczony
tajemnicą. Nie jest sam, gdy jest
samotny. Nie jest opuszczony, gdy
idzie sam jeden przez las. Język
religijny, który również w
postmodernizmie jest dla wielu
całkowicie zrozumiały, zostałby
przetłumaczony przez psychologa w
następujący sposób: wyobrażenie
anioła stróża kontaktuje człowieka z
obronnymi i ochronnymi siłami jego
podświadomości. Pomaga mu w tym, by
bardziej na siebie uważał oraz by
poddawał się życiu w sposób mniej
obarczony strachem. To, co
psychologia stara się z pewnym
wysiłkiem wytłumaczyć, jest w
podświadomy sposób dla wielu
zupełnie jasne. Ludzie nie żyją
wyłącznie w rzeczywistości swego
krytycznego rozumu, ale też w
"międzyobszarach", w których zdają
sobie sprawę z istnienia łączności
między niebem a ziemią, między tym,
co widzialne, a tym, co
niewidzialne. A ponieważ są obeznani
z tym "międzyobszarem" już od
dzieciństwa, potrafią zaakceptować
wyobrażenie anioła stróża. Nie
myśląc o tym w sposób krytyczny, są
w głębi serca przekonani, iż
towarzyszy im anioł stróż i chroni
ich przed niebezpieczeństwami.
Helmut Hark, ewangelicki ksiądz i
psychoterapeuta, często posługuje
się w terapii wyobrażeniami anioła
stróża. W grupie samopoznania
poprosił jej uczestników, by
zastanowili się nad osobistym
znaczeniem ich anioła stróża.
Otrzymał następujące odpowiedzi:
"Chroni na drodze. Wspiera. Trzyma
zło z dala od człowieka. Działa
poprzez szczęśliwe zbiegi
okoliczności. Dzięki niemu dzieją
się rzeczy. Pojawia się w sytuacjach
granicznych. Dzięki niemu otrzymuję
zachętę do dobrych uczynków. Jest
bratem bliźniakiem duszy. Jest moim
osobistym patronem chroniącym.
Czasem mnie ostrzega. Stanowi dla
mnie wyższą inteligencję. Przemawia
do mnie za pomocą głosu
wewnętrznego. Jest duchowym
prawizerunkiem mojej duszy...
Inspiruje moją wyobraźnię. Dzięki
niemu skuteczne stają się
uzdrawiające energie. Dzięki niemu
wpadam na zbawcze pomysły" (Hark,
141 i n.).
Poglądy te świadczą o tym, że
również ci ludzie, którzy raczej
trzymają się z dala od Kościoła,
mają dziś przeczucie, iż nie są
pozostawieni sami sobie.
Przekonanie, że towarzyszy im anioł
stróż, że ostrzega ich przed
niebezpieczeństwem i wkracza, by ich
ratować, wyraża ich wiarę w boską
opiekę i pomoc. Bardzo często nie
potrafią sobie wyobrazić Boga jako
takiego. Konkretyzuje się On dla
nich w postaci anioła. W ten sposób
wkracza w ich codzienność. Podczas
terapii wyobrażenie opiekuńczego
anioła działa często jako
wzmocnienie i uzdrowienie. I tak
Helmut Hark opowiada o kobiecie,
którą ciągle prześladowały gwałtowne
myśli samobójcze. Zobaczyła we śnie
anioła, "który przekazał jej nowe,
nieznane dotąd poczucie życia"
(Hark, 143). Nagle myśli o
samobójstwie zniknęły bez śladu.
Hark mówi o duchowych energiach
anioła stróża, które często
zwyciężają i uzdrawiają
autodestrukcyjne wzorce życiowe.
Wiara
w anioła stróża jest czymś więcej
niż tylko dziecinnym wyobrażeniem
rozkosznego aniołka, który mi
wszędzie towarzyszy. Jeśli będziemy
w niego wierzyć również jako ludzie
dorośli, nie tylko pokonamy nasze
lęki przed codziennymi
niebezpieczeństwami na drodze i w
pracy oraz przed groźnymi chorobami.
Anioł stróż przekazuje nam także
poczucie, iż z naszych osobistych
kryzysów wychodzimy wzmocnieni. A
ten, kto — być może w trakcie
terapii — zajmuje się historią swych
urazów i czasem, nie mając pojęcia,
jak się wydostać z labiryntu
własnego dzieciństwa, staje się
bezradny, będzie ciągle doświadczać
uzdrawiającego działania anioła
stróża. Intelektualne zrozumienie
naszych urazów nie uzdrowi nas
jeszcze. Niektórzy zaczynają nawet
wątpić w siebie i w obarczający ich
życiorys. Wiara w anioła stróża
pozwala ufać, ze pośrodku tego
terapeutycznego procesu stanie się
coś na kształt cudu, że na dnie
duszy pojawi się uzdrawiająca moc,
że zjawi się nam we śnie anioł,
który przekaże nam dogłębny wgląd w
nas samych, lub że nagle, nie
wiadomo dlaczego, zniknie strach lub
samobójcze myśli. Wiara w anioła
stróża uwalnia nas od niezdrowej
koncentracji na chorobotwórczych
czynnikach historii naszego życia.
Pozwala nam też odkryć istniejące w
nas uzdrawiające energie. Anioł
stróż towarzyszył nam i chronił nas
już w dzieciństwie. Jest także teraz
z nami i działa w głębi naszego
wnętrza, chroniąc nas i uzdrawiając.
Modlitwy do aniołów
Aniele Boży Stróżu mój
Aniele Boży Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój
Rano, we dnie, w wieczór, w noc
Okaż swoją siłę, moc.
Duszy, ciała mego broń
I od grzechu zawsze chroń
Wspieraj czyny me,
Z pokorą błagam Cię.
Ref: Do rajskich drzwi zaprowadź
mnie Aniele Stróżu
Bądź przy boku mym przez wszystkie
życia dni.
Bez Ciebie słaby jestem sam i trudno
dojść do
nieba bram. Nie opuszczaj mnie
Aniele Stróżu mój.
Aniele Boży Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, we dnie, w wieczór, w noc
Okaż swoją siłę, moc.
Pragnę z Tobą w niebie być
Razem śpiewać, Boga czcić
Więc jasnością Swą
Oświecaj drogę mą.
Ref: Do rajskich drzwi zaprowadź
mnie..
Litania do Anioła Stróża
Kyrie, elejson, Chryste, elejson,
Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste,
wysłuchaj nas.
Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad
nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad
nami.
Święta Trójco, jedyny Boże, zmiłuj
się nad nami.
Święta Maryjo, Królowo Aniołów, módl
się za nami.
Święty Aniele, mój Mocarzu, módl się
za nami.
Święty Aniele, który mnie ostrzegasz
przed niebezpieczeństwem, módl się
za nami.
Święty Aniele, mój Doradco, módl się
za nami.
Obrońco, módl się za nami.
Zarządco, módl się za nami.
Przyjacielu, módl się za nami.
Orędowniku, módl się za nami.
Patronie, módl się za nami.
Kierowniku, módl się za nami.
Opiekunie, módl się za nami.
Pocieszycielu, módl się za nami.
Bracie, módl się za nami.
Nauczycielu, módl się za nami.
Pasterzu, módl się za nami.
Świadku, módl się za nami.
Pomocniku, módl się za nami.
Stróżu, módl się za nami.
Przewodniku, módl się za nami.
moja Ochrono módl się za nami.
który mnie pouczasz, módl się za
nami.
który mnie oświecasz, módl się za
nami.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy
świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy
świata, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy
świata, zmiłuj się nad nami.
Chryste usłysz nas. Chryste,
wysłuchaj nas.
Módl się za nami, mój Święty Aniele
Stróżu.
Abyśmy się stali godnymi obietnic
Chrystusowych.
Módlmy się:
Boże
Wszechmogący, Który w swej
nieomylnej dobroci przydzieliłeś
wszystkim wiernym już w łonie matki
Anioła Stróża, aby im towarzyszył,
wspomagał w bojach chrześcijańskiego
życia i we wszystkich dobrych
przedsięwzięciach, i chronił w
niebezpieczeństwach, spraw, abym z
Jego Pomocą mógł osiągnąć szczęście
wieczne. Który żyjesz i królujesz na
wieki wieków.
Amen.
Do
Anioła Stróża
Święty Aniele Stróżu, który z Bożego
nakazu czuwasz nade mną, abym nie
poniósł szkody na duszy i ciele,
bądź moim doradcą, abym nie zboczył
z dobrej drogi życia, pomóż mi
powstać, gdy upadnę, dodawaj odwagi.
Proszę także Byś w porę podsuwał mi
dobre myśli i pragnienia, których
spełnienie będzie podobało się Bogu
i będzie przynosiło pożytek ludziom.
Gdybym jednak okazywał lekceważenie
względem Ciebie i Twoich starań o
moje dobro, wstrząśnij mną, stań mi
na drodze, bądź przeszkodą dla mnie.
Proszę także, aby twoja obecność
była otuchą dla mnie, gdy przyjdzie
godzina osamotnienia i śmierci.
Czuwaj nade mną, aż doprowadzisz
mnie przed oblicze Ojca
Niebieskiego. Amen.
Jeszcze jedna modlitwa
Boże,
któryś nam na drodze niebezpiecznej
życia tego aniołów Twoich na
obrońców i przewodników przeznaczyć
raczył, daj, prosimy, abyśmy ich
natchnieniom będąc zawsze powolnymi,
z drogi wiodącej do wiecznej
szczęśliwości nie zbłądzili i od
wszelkich niebezpieczeństw
ochronieni byli. Przez Pana naszego
Jezusa Chrystusa. Amen.
Modlitwa św. Alojzego
Miły
Bogu Aniele, który mnie, w świętą
Twoją opiekę oddanego, od początku
życia mego bronisz, oświecasz i
prowadzisz, ja Ciebie jako Patrona
mego czczę i kocham; Twojej opiece
cały się oddaję, pokornie Cię
proszę, byś mnie, lubo
niewdzięcznego i przeciw
natchnieniom twoim wykraczającego
nie opuszczał, lecz byś mnie
błądzącego łaskawie poprawiał,
nieumiejętnego nauczał, upadającego
podźwignął, strapionego cieszył, w
niebezpieczeństwach zostającego
ratował, aż mnie do wiecznej
szczęśliwości doprowadzisz. Amen.
Do
św. Michała Archanioła
Święty Michale Archaniele, wspomagaj
nas w walce ze złem
Przeciw niegodziwości złego ducha
bądź nam obroną.
Niech
go Bóg pogromić raczy, a Ty, Książe
wojska niebieskiego,
mocą
Bożą strąć do piekła szatana i inne
duchy zła,
które
na zgubę dusz ludzkich po tym
świecie krążą.
Do
św. Rafała Archanioła
Święty Rafale Archaniele, który
czuwasz przed majestatem Bożym i z
polecenia Stwórcy, byłeś
przewodnikiem w niebezpiecznej
wędrówce Tobiasza. Czuwaj nad
drogami naszego życia, ostrzegaj
przed niebezpieczeństwami jakie nas
zgubić mogą. Ty odpędzałeś demony i
uzdrawiałeś mocą Bożą. Broń nas
przed uległością złu, a gdy zdrowie
i życie nasze zagrożone będzie,
wstawiaj się za nami u Boga,
przedstawiaj nasze sprawy i bądź nam
pomocny. Amen.
Do
św. Gabriela Archanioła
Święty Gabrielu Archaniele, który
byłeś zawsze zwiastunem dobrej
nowiny, dopomagaj nam do spokojnego
przyjmowania wszelkich wieści. Byśmy
nigdy nie ulegali panice, a zawsze
umieli zaufać Bogu, którego łaską
jesteśmy umocnieni. Przyczyniaj się
także do tego, aby oznajmiana nam
prawda stawała się dla nas jasna i
zrozumiała, byśmy umieli przyjąć to,
co Bóg w swej dobroci nam objawia.
Amen.
Aniołowie koloru herbaty
Marcin
Jakimowicz
Duchy dobre i złe. Są bliżej, niż
myślisz…
Cóż
my, poziome robaki, możemy
powiedzieć o anielskich duchach?
Strzegą każdego kroku człowieka. I
choć ten często lekceważąco odwraca
się do nich plecami, wiernie
pilnują, by przestrzegał Bożych
przykazań. Przekazują słowa Boga ze
stuprocentową precyzją. Są twardzi i
wierni jak miedź, ale nie zatrzymują
nawet promyka Bożego blasku. Choć są
potężni, największą przyjemność
sprawia im służenie ludziom.
Aniołowie. Są bliżej, niż myślisz.
”Weźmy konkretny przykład, aniołów”
- znany francuski teolog o. Thomas
Philippe rozpoczął swoją
konferencję.
Na
twarzach zebranych pojawił się
nieśmiały uśmiech. Nic dziwnego,
współczesny świat włożył aniołów
między bajki. Występują z rusałkami
i skrzatami. A przecież to prawdziwa
rzeczywistość, o której mowa jest we
wszystkich najważniejszych religiach
monoteistycznych. Współczesne
wizerunki gości z nieba widzimy w
serialach, filmach, książkach i
czasopismach. Można śmiało
powiedzieć, że zapanowała moda na
anioły. To wyraz ogromnej tęsknoty
za tym, co niewypowiedziane i
niedotykalne. Wszystko, co można
powiedzieć o aniołach, wynika z
Biblii i świadectw świętych.
- To,
co wiemy o aniołach, mówi nam o
niebie. Niebo nie jest puste -
zastępy aniołów śpiewają
nieustannie, sprawując liturgię w
Jeruzalem niebieskim - woła brat
Efraim, założyciel francuskiej
Wspólnoty Błogosławieństw. Talmud
powiada, że ”aniołowie sporządzają z
ludzkich modlitw korony, po czym
wkładają je na głowę Świętego
Jedynego”. Słowo anioł wywodzi się z
greckiego angelos - posłaniec,
emisariusz i znaczeniowo bliskie
jest hebrajskiemu słowu malak, jakim
w Biblii określa się duchy
niebiańskie.
Anioły bez cellulitu
Półki
sklepów z dewocjonaliami zalegają
małe figurki przedstawiające
pulchniutkie aniołki z
mikroskopijnymi skrzydełkami.
Podobne rzeźby uśmiechają się
rubasznie w większości barokowych
kościołów. Tymczasem te popularne
wizerunki nie mają nic wspólnego z
biblijnymi obrazami aniołów! Anioł
ukazujący się Danielowi jest tak
potężny, że rzuca proroka na twarz
(Dn 10,5-6). Daniel jest przerażony,
ze strachu drżą mu kolana, a ludzie,
widząc go przywartego do ziemi i
dygocącego, uciekają w popłochu.
Więcej, po spotkaniu z gościem z
nieba Daniela ”ogarnęła niemoc i
chorował przez wiele dni” (Dn 8,
27). A przecież anioł nie uczynił mu
niczego złego! Nic dziwnego, że
pierwszymi słowami, które aniołowie
kierują do ludzi jest często prośba:
”Nie bójcie się! ”. Są odbiciem
potęgi Najwyższego i choć dysponują
niewyobrażalną mocą, nie przypisują
sobie chwały.
Nie
lubią zdradzać swoich imion. Kiedy
Jakub zmagał się z aniołem nad
potokiem Jabbok, zapytał: ”Jak ci na
imię? ”, a ten odrzekł: ”Czemu
pytasz mnie o imię? ”. I nie
odpowiedział. Dlaczego? ”Aniołowie
nie zdradzają imion, by swą
tożsamością, blaskiem obecności nie
odwrócić uwagi człowieka od czci
imienia Bożego. Anielskie imiona to
właściwie… komplementy prawione
Panu” - opowiada o. Augustyn
Pelanowski - ”Potężny Michał woła
Któż jak Bóg!, Rafał: Pan uzdrawia!,
a Gabriel obwieszcza Bóg jest mocą!
”.
Stoją
przed samym tronem Najwyższego, lecz
blasku, jaki je przeszywa, nie
przypisują sobie. To dopiero pokora!
Przebywanie w obecności Boga tak
udoskonala ich naturę, że piękno ich
osobowości mogłoby odwrócić naszą
uwagę od samego Stwórcy. Niemożliwe
jest nie zafascynować się pięknem
aniołów, jeśli ma się słabą relację
z Bogiem. Wiedzą o tym i dlatego
usuwają się w cień.
Naturę anielską opisuje hebrajskie
słowo haszmal (Ez 8,2). Słowo to we
współczesnym słownikach oznacza…
elektryczność. To
brązowo-żółto-srebrna przejrzysta
jasność. ”Są twardzi jak miedź, ale
wobec Bożego światła są
przeźroczyści. Mają kolor… herbaty -
uśmiecha się o. Pelanowski. - Anioł
jest jak szkło, przez które widzimy
to, co jest za nim, ale szkła nie
widzimy. Możemy jednak rozbić o nie
głowę” - dodaje paulin.
”Oto
stał pewien człowiek ubrany w lniane
szaty, a jego biodra były przepasane
czystym złotem, ciało zaś jego było
podobne do tarsziszu, jego oblicze
do blasku błyskawicy, oczy jego były
jak pochodnie ogniste, jego ramiona
i nogi jak błysk polerowanej miedzi,
a jego głos, jak głos tłumu” -
opowiadał przejęty prorok Daniel (Dn
10,5-6).
Bardzo często obecność anioła i Boga
przenika się wzajemnie. Abraham, pod
dębami Mamre rozmawiając z trzema
wędrowcami, używa na przemian liczby
pojedynczej i mnogiej. Niektórzy w
postaciach tych widzą archaniołów,
inni (m. in. słynny malarz ikon
Andriej Rublow) samą Trójcę. Jakub
zmaga się z aniołem, ale nad ranem
słyszy zdumiony: ”Walczyłeś z
Bogiem”.
Występują już na pierwszych stronach
Biblii. Strzegą raju, chronią Lota,
ratują Hagar i jej dziecko,
nawiedzają wątpiącego Abrama,
towarzyszą prorokom, a śpiący Jakub
widzi ich wchodzących i schodzących
po drabinie łączącej niebo z ziemią.
W Nowym Testamencie zwiastują nowinę
o narodzinach Mesjasza, usługują Mu
na pustyni, pocieszają przerażonego
Jezusa w Ogrójcu i oznajmiają Jego
zmartwychwstanie.
Dworzanie, zarządcy i
słudzy
Liczba aniołów jest ogromna (Dn
7,10). Nie ma dwóch aniołów równych
sobie - każdy z nich w inny sposób
odbija doskonałość Bożą. Tradycja
Kościoła ukazuje dziewięć chórów
anielskich, które z kolei dzielą się
na trzy hierarchie. Trzy pierwsze
chóry najbliższe Boga to Serafini,
Cherubini i Trony. Przebywają przed
majestatem Bożym, nieustannie
kontemplując oblicze Stwórcy i
darząc Go największą miłością. Druga
hierarchia (Panowania, Moce i
Władze) odpowiedzialna jest za
harmonijne funkcjonowanie
wszechświata, trzecia
(Zwierzchności, Archaniołowie i
Aniołowie) opiekuje się królestwami,
państwami, narodami i poszczególnymi
ludźmi. Pierwsze trzy chóry to jakby
dworzanie Boży, drugie - zarządy, a
trzecie - pokorni wykonawcy poleceń.
Podział ten utrwalił się w
chrześcijańskiej tradycji i został
uznany za kanoniczny przez św.
Tomasza z Akwinu.
Najwięcej wiemy o archaniołach.
Najznamienitszy z nich - Michał - w
miejsce upadłego Lucyfera został
księciem aniołów. Dowodzi zastępami
anielskimi, jest rządcą niebios,
udaremnia plany nieprzyjaciela, sam
będąc prawdziwym traktatem
teologicznym: ”Któż jak Bóg? ”. Jest
aniołem śmierci, pogromcą smoka,
opiekunem Kościoła na ziemi. Jest
też aniołem skruchy, miłosierdzia,
sprawiedliwości i uświęcenia.
Gabriel jest aniołem zwiastowania,
najpierw Zachariaszowi (o
narodzinach Jana), a potem Maryi (o
narodzinach Syna Bożego). Jest też
zwiastunem gniewu Bożego. Midrasze
opowiadają, że to on właśnie
odpowiedzialny był za zrównanie z
ziemią Sodomy i Gomory. Rafał to
”Uzdrowienie Boże”. Jest patronem
chorych, lekarzy i podróżnych.
Człowiek ma skłonność do
bałwochwalstwa. Druga Księga
Królewska ukazuje króla Manassesa
budującego ołtarze wojskom anielskim
i oddającemu im boską cześć. Papież
Zachariasz zakazał w roku 745 kultu
archaniołów Uriela, Raguela, Tubuela
i Oribela, bo wierni bardziej byli
zainteresowani nimi niż ich Stwórcą.
Królową aniołów nie jest anioł lecz…
człowiek. To Maryja. Zafascynowani
pokorą Matki Bożej spełniają każde
Jej polecenie.
Służba nie drużba
Umiłowanym zajęciem aniołów jest
służba. Usługując, prześcigają się w
naśladowaniu Syna Bożego, który:
”istniejąc w postaci Bożej, nie
skorzystał ze sposobności, aby na
równi być z Bogiem, lecz ogołocił
samego siebie, przyjąwszy postać
sługi” (Flp 2, 6-7). Służą Bogu w
okamgnieniu. Nie wahają się, nie
zatrzymują Bożej laski. Jak
błyskawice przenoszą Jego Słowo z
miejsca na miejsce. Nie ulegają
namiętnościom, nie służą ze względu
na interes i pomagają niezależnie od
tego, czy ktoś ich prosi, czy nimi
gardzi.
Izajasz pisze: ”Ujrzałem Pana
siedzącego na wysokim i wyniosłym
tronie, a tren Jego szaty wypełniał
świątynię. Serafiny stały ponad Nim;
każdy z nich miał po sześć skrzydeł;
dwoma zakrywał swą twarz, dwoma
okrywał swoje nogi, a dwoma latał. I
wołał jeden do drugiego: Święty,
Święty, Święty jest Pan Zastępów.
Cała ziemia pełna jest Jego chwały.
Od głosu tego, który wołał, zadrgały
futryny drzwi, a świątynia napełniła
się dymem” (Iz 6, 4). Midrasze
dodają, że serafini zasłaniają swe
twarze przed Bogiem, który… pragnie
im służyć.
Rano, wieczór, we
dnie, w nocy
”Każdy
wierny ma u swego boku anioła jako
opiekuna i stróża, aby prowadził go
do życia” - głosi Katechizm Kościoła
Katolickiego (336). Dzieci w to
gorąco wierzą, ba - wedle brata
Efraima - mają zdolność widzenia
gościa z nieba! A dorośli? Żyjąc w
nieustannym pośpiechu, nadmiernie
racjonalizując rzeczywistość,
zatracają gdzieś po drodze
świadomość obecności i nie zauważają
owoców działania ich osobistego
opiekuna. Anioł Stróż zna doskonale
naszą duszę, dba o nasze zdrowie i
życie cielesne. Jednak sprawy
doczesne podlegają jego opiece tylko
o tyle, o ile w jakimś stopniu
zależy od nich zbawienie człowieka.
W historii Kościoła znaleźć można
ludzi, którzy widzieli swojego
anioła. Święta Gemma Galgani
rozmawiała z niebiańskim stróżem jak
ze starszym bratem, a o. Pio często
posyłał ich z różnymi wiadomościami.
Jak twierdzi kardynał Journet:
”Aniołowie pokazują się tym, którzy
ich miłują i wzywają ich pomocy”.
Oskarżyciele
”Wierzę
w Boga” - chwali się wielu ludzi.
Cóż z tego? Szatan też wierzy.
Więcej: on zna doskonale Pana
Zastępów. O jego postawie decyduje
inne kryterium… miłość. Aniołowie
pokornie wielbią Boga, stojąc w Jego
chwale, demony chwałę tę przypisują
sobie. Bóg, stwarzając niebieskie
zastępy, poddał je próbie,
nakazując, by złożyły hołd Adamowi.
Nie wszystkie posłuchały tego
rozkazu. Na czele buntowników stanął
duch zwany w żydowskiej tradycji
Samaelem, a w chrześcijańskiej
Lucyferem. Bóg strącił go z niebios
wraz z jego poplecznikami, których
pokonał w walce archanioł Michał. Od
tego dnia Lucyfer skierował swą
nienawiść na Adama i jego potomstwo.
Szatan miał być cherubinem lub
serafinem, czyli jednym z tych,
którzy stali najbliżej Boga,
nieustannie płonąc miłością do
Stwórcy. Zachwycił się jednak
bardziej sobą niż Bogiem, toteż
ogień jego podziwu zaczął trawić
jego samego.
Niezwykle ciekawy jest jedyny opis
tego ducha, jaki znajdziemy w Piśmie
Świętym (Ez 28). ”Jako wielkiego
cheruba opiekunem ustanowiłem cię na
świętej górze Bożej, chadzałeś
pośród błyszczących kamieni. Byłeś
doskonały w postępowaniu swoim od
dni twego stworzenia, aż znalazła
się w tobie nieprawość. Pod wpływem
rozkwitu twego handlu wnętrze twoje
napełniło się uciskiem i
zgrzeszyłeś, wobec czego zrzuciłem
cię z góry Bożej i jako cherub
opiekun zniknąłeś spośród
błyszczących kamieni.
Serce
twoje stało się wyniosłe z powodu
twej piękności, zanikła twoja
przezorność z powodu twego blasku.
Rzuciłem cię na ziemię, wydałem cię
królom na widowisko. Mnóstwem twoich
przewin, nieuczciwością twego handlu
zbezcześciłeś swoją świątynię.
Sprawiłem, że ogień wyszedł z twego
wnętrza, aby cię pochłonąć, i
obróciłem cię w popiół na ziemi na
oczach tych wszystkich, którzy na
ciebie patrzyli. Wszystkie spośród
narodów, które cię znały, zdumiały
się nad tobą. Stałeś się dla nich
postrachem. Przestałeś istnieć na
zawsze”.
Ty się nie liczysz!
”Przestał
istnieć na zawsze” - to jego imię.
”Hebrajska wykładnia imienia:
LO-CIFIR, znaczy »ten, który się nie
liczy«, albo »ten, który nie jest
zapisany«” - opowiada o. Pelanowski.
Nic dziwnego, że Jezus, witając
uczniów radujących się z tego, że
poddają im się złe duchy,
powiedział: ”Cieszcie się, że wasze
imiona zapisane są w niebie” (Łk
10,20). Jezus dodał wówczas:
”Widziałem szatana spadającego z
nieba jak błyskawica. Oto dałem wam
władzę stąpania po wężach i
skorpionach, i po całej potędze
przeciwnika, a nic wam nie
zaszkodzi”.
”Diabeł
był aniołem, który zgrzeszył, po
czym przekonał tylu aniołów, ilu
tylko mógł do tego, by razem z nim
odeszli od Boga” - pisał Orygenes.
Wielu twierdzi, że aż jedna trzecia
z nich wybrała drogę buntu. Ma ich
symbolizować apokaliptyczna ”trzecia
część gwiazd, które zostały zrzucone
na ziemię”. ”Nienawiść, jaką szatan
żywi do Boga oraz wrogość ku jego
dzieciom nie jest dziełem Bożym. Nie
jest też wynikiem żadnych wad w
procesie tworzenia. Zło jest owocem
pychy szatana oraz jego sprzeciwu
wobec Boga” - wyznaje znany
demonolog o. Michael Scanlan.
Demon
dzieli i oskarża. To jego główne
zadanie. ”Oskarżyciel braci naszych
został strącony, ten, co dniem i
nocą oskarża ich przed Bogiem
naszym” (Ap 12,10). Stając przed
Bogiem, przekonuje Go, że Hiob jest
jego nieprzyjacielem, a w serce
człowieka sączy jad, że złośliwy Bóg
jest winny jego nieszczęść.
Częstszym jego kłamstwem jest
ukazywanie raju jako nudy. To
zresztą logiczne - ojciec kłamstwa
nie może ukazać nam prawdziwie
najważniejszej rzeczywistości
świata, którą zresztą utracił na
zawsze. A przecież opisane przez
Ezechiela niebo tryska ogniem,
żywiołem, jest niesłychanie
dynamiczne i pełne życia. Tymczasem
dzisiejsze reklamy tak
przedstawiają... piekło.
Smok, wąż, małpa i
ryczący lew
Zły
duch nie ma mocy stwórczej.
Średniowieczna ikonografia często
przedstawiała go jako małpę. Małpuje
to, co stworzone przez Pana, i
odwraca znaczenie obrazów. Biblia
ukazuje go również przez inne
obrazy: smoka, lwa, drapieżnego
ptaka i węża.
”Niegdyś
najdoskonalszy z aniołów, ukazany
jest jako... zwierzę i to jeszcze
bez nóg, bez skrzydeł i bez rąk. Cóż
za degradacja istnienia! Ze szczytu
piramidy najdoskonalszych stworzeń
aż na dno beznożnych gadów -
opowiada o. Pelanowski. - Oślizły,
beznogi i bezręki stwór skradający
się niezauważenie do ofiary, trudny
do uchwycenia i usłyszenia. Jego
syczenie jest delikatne, ale nic tak
nie przypomina ludzkiego
zbuntowanego szemrania. Rozdwojony
język przypomina o dwulicowości.
Trudno go uchwycić, ale za to łatwo
na niego nadepnąć, ale tego rodzaju
spotkanie kończy się zazwyczaj
ukąszeniem”.
Takie
ukąszenie bywa bolesne. W skrajnych
przypadkach niezbędna jest modlitwa
Kościoła o uwolnienie opętanego -
egzorcyzm. Może on być odmawiany
jedynie przez biskupa lub z jego
wyraźnego polecenia. W zwykłych
pokusach i zniewoleniach można
odmawiać modlitwy o charakterze
egzorcyzmów prywatnych. Bardzo
skuteczną bronią jest również
Różaniec - modlitwa Niewiasty, która
”zdepcze głowę węża”. Moc szatana
nie jest nieskończona. Jest silny,
ponieważ jest duchem, ale jednak
stworzeniem. I choć jego działanie
powoduje wielkie duchowe szkody,
jest ono dopuszczone przez
Opatrzność Bożą.
”Syn
Boży przybył na ziemię, aby
zniszczyć królestwo złego ducha, a
już sama obecność Jezusa sprawia, że
demony drżą z trwogi i odczuwają
lęk” - opowiada o. Michael Scanlan.
- ”Wypędzanie demonów stanowiło
większą część publicznej
działalności Jezusa. Zły duch
doskonale wie, że jego klęska jest
pewna. Jednak walka trwa, a my
żyjemy w okresie przejściowym między
zadaniem śmiertelnego ciosu
szatanowi przez krzyż a ostateczną
klęską jego panowania, która nastąpi
z chwilą ponownego przyjścia Pana”.
O przyjściu tym powiadomi nas głos
trąby. Zagrają na niej aniołowie.
Był
pewien pustelnik, który wypędzał
złe duchy i pytał się ich: ”Co was
wypędza:
posty? ”. Odpowiedziały: ”My nie
jadamy,
ani nie pijamy”. ”Czuwania? ”.
Odrzekli: ”My nie śpimy! ”. ”Życie
pustelnicze? ”.
Odparli: ”My sami mieszkamy na
pustelni”.
Więc co was wypędza?
Odpowiedzieli: ”Nic nas pokonać nie
może oprócz pokory”.
Pierwsza
Księga Starców
Luteranie o aniołach
29 września
Kościół obchodzi Dzień Archanioła
Michała i Wszystkich Aniołów. Samo
słowo anioł jest tłumaczeniem
łacińskiego wyrażenia angelus, które
z kolei oddaje greckie angelos. Św.
Augustyn zauważył, że "anioł jest
określeniem funkcji (nomen officii),
a nie natury" (Sermo VII, 3).
Religia żydowska miała bardzo
rozwiniętą i żywą naukę o aniołach.
Aniołów określano na podstawie
zadania, jakie spełniały: malakim -
posłańcy, malak - posłaniec,
wierzono, że Jahwe Bóg posługuje się
tymi istotami dla wykonania swojej
woli, zwiastowania jej (1 Mż 1,1;
28,12; 32,2; Ps 103,20); oraz według
ich związku z Bogiem: "wojsko Jahwe"
(Joz 5,14), "wojsko niebieskie" (1
Krl 22,19). Aniołów uważano za
wysłanników Boga, a często był to On
sam. Bóg posyłał ich w celu ochrony
ludzi lub ukarania. Wśród aniołów
występuje szczególnie Anioł Jahwe
(Rdz 16,7) lub Anioł Boży (Rdz
21,17). W 1 Księdze Mojżeszowej
cheruby i połyskujące miecze
strzegły bram Edenu. Aniołowie
oddalili się od człowieka, kiedy
człowiek oddalił się od Boga.
Aniołowie sprawują liturgię przed
Bogiem, śpiewają Święty... (Iz
6,1-3).
Nauka
o aniołach szczególnie rozwinęła się
w późniejszych czasach. Obraz tego
rozwoju znajdujemy w Księgach:
Hioba, Daniela, Tobiasza, a
zwłaszcza w apokryfach (Księga
Henocha, Księga Jubileuszów).
Aniołowie przyjmują wówczas różne
określenia: "Synowie Boży" (jako
istoty stojące blisko Boga - Hi 1,6;
2,1; Dn 3,92), "Synowie nieba",
"Święci" (Hi 5,1; 15,15).
Angelologię rozwinęła również
wspólnota qumrańska.
Także
Nowy Testament potwierdza łączność
pomiędzy światem aniołów i światem
ludzi. Są to pouczenia przede
wszystkim w świetle Wcielenia Słowa
Bożego, które inauguruje królestwo
Boże na ziemi. Należy podkreślić
obecność aniołów i ich działanie w
całym życiu Chrystusa. Posłańcy Boga
są również sługami Jezusa. Inny
uderzający fakt w Nowym Przymierzu,
to działania aniołów w życiu
Kościoła. To oni cieszą się z
nawrócenia grzeszników, przychodzą z
pomocą uwięzionemu pierwszemu z
Apostołów (Dz 5,19; 8,26; 10,3-8;
12,15; 1 Kor 4,9). Wreszcie
Apokalipsa ukazuje udział aniołów i
ludzi w historii. Dla autora
Objawienia Kościół ziemski i
Jeruzalem niebieskie stanowią tylko
dwie fazy (etapy) tej samej
rzeczywistości. Mieszkańcy nieba,
święci, aniołowie modlą się za
pielgrzymów na ziemi, aniołowie
odkrywają ludziom w mocy Boga Jego
plany i przychodzą z pomocą
Kościołowi w walce z mocami
ciemności.
Tak
Stary, jak i Nowy Testament znają
różne grupy aniołów: Moce (Rz 8,38;
1 Kor 15,24; Ef 1,21), Władze (1 Kor
15,24; Ef 1,21; Kor 1,16),
Zwierzchności (Rz 8,38), Panowania
(Ef 1,21), Trony (Kor 1,16), a
oprócz tego także cherubini i
serafowie oraz archaniołowie. Każda
z wymienionych grup spełnia
określone zadanie. Aniołowie
wychwalają Boga, Panowania -
adorują, Zwierzchności - drżą, Moce
i Serafini - współwychwalają.
Najbardziej znanym z aniołów jest
Archanioł Michał. Według tradycji
chrześcijańskiej i żydowskiej, kiedy
Lucyfer zbuntował się przeciw Bogu,
Archanioł Michał miał wystąpić jako
pierwszy z okrzykiem: "Któż jak nie
Bóg!" (z hebr. Mika'el - oznacza
"któż, jak nie Bóg").
W
Piśmie św. nazywany jest "jednym z
przedniejszych książąt nieba" (Dn
13,21), obrońcą ludu (Dn 12,1) i
pogromcą Smoka-szatana (Ap 12,7).
Św. Juda Apostoł twierdzi, że to
właśnie Michałowi zostało zlecone
strzeżenie ciała Mojżesza po jego
śmierci. Michał występuje jako
wykonawca planów Bożych, szczególny
opiekun Izraela, a później Kościoła.
Jest księciem aniołów. Jest aniołem
sądu i kar Bożych, a także aniołem
Bożego miłosierdzia.
Imię
innego archanioła - Gabriel oznacza
tyle, co "mąż Boży", "wojownik
Boży". W Starym Testamencie
spotykamy się z nim dwa razy w
księdze proroka Daniela. W pierwszym
wypadku archanioł Gabriel tłumaczy
prorokowi sens wizji o baranie i
koźle (Dn 8,13-26), a w drugim -
archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi
Danielowi przepowiednię Jeremiasza o
70 tygodniach-latach (Dn 29,10; Jr
25,11 n). Najbardziej znanym
posłannictwem Gabriela było
zwiastowanie Zachariaszowi w
Jerozolimie narodzenia syna, Jana
Chrzciciela, oraz Marii Pannie -
narodzenia Jezusa, Syna Bożego (Łk
1,1-80).
Anioły są częstokroć utożsamiane z
działaniem samego Boga. Można bowiem
dopatrywać się w wielu posłannikach
Bożych w Starym i Nowym Testamencie
samego Boga, który ukazuje się nam w
takiej postaci, która jest nam
najbliższa sercu i poznaniu. Nie
możemy Go na razie widzieć, lecz jak
dzieci przybiera On dla nas formę
nam bliską i przez nas kochaną, taką
której się nie boimy i wzbudza w nas
ufność. Bóg jest dla nas miłością, a
ta jest dla każdego inna. Do każdego
Jego Dobra Nowina przychodzi w inny
sposób. Przez czytanie Pisma Św.,
przez kontakt z drugim człowiekiem
lub dzięki... aniołom.
Aniołowie według islamu
Oprócz
wymienianych z imienia aniołów
Dżibrila (Gabriela), który przekazał
Muhammadowi Koran, Micha'ila,
Israfila i Azra'ila (dwaj ostatni
nie są wspomniani w Koranie), Haruta
i Maruta, a także upadłego anioła
Iblisa, Koran zna jeszcze dwie grupy
aniołów: "stróżów ognia"
(piekielnego: 74,31) oraz "blisko
dopuszczonych" (4,172). Anioły są
duchowymi istotami, wychwalającymi i
wysławiającymi Boga. Uchodzą za
istoty nieskazitelne, o pięknej
postaci.
Ich
zadanie polega na podtrzymywaniu we
wszechświecie - na polecenie Boga -
ładu wewnętrznego. Strzegą i chronią
ludzi, odnotowują ich czyny i
odbierają dusze zmarłych.
Anioła Gabriela określa się w
Koranie jako "Wiernego Ducha" lub
też "Świętego Ducha". W 19.17
otrzymuje on miano "Naszego Ducha",
jawiącego się Marii jako "człowiek
doskonały". Gabriel i Michał pełnią
funkcje pośredników w procesie
objawienia: Gabriel często występuje
w roli posłannika. Israfil pojawia
się tylko w eschatologicznych
legendach. Iblis został wygnany z
rajskich "ogrodów", ponieważ
wzbraniał się oddać pokłon
człowiekowi, którego Bóg stworzył
jako istotę dobrą. Aniołowie są
sługami Boga i towarzyszą ludziom
oraz innym stworzeniom. Wyzbyci zaś
własnej woli i rozumienia nie mogą
popełnić żadnego grzechu.
Monika i Udo Tworuschka "Islam. Mały
słownik"
30 Września.
Św. Hieronim - porywczy biblista
Boża łaska urabia świętych z każdego
materiału. Porywczego egocentryka
przemienia w pokutnika, ironicznego
mówcę w cierpliwego tłumacza.
Mawiał, że „jedyną doskonałością
ludzką jest świadomość własnej
niedoskonałości”. I wiedział, co
mówi. Był z natury bardzo pobudliwy.
Wobec innych – agresywny i
gwałtowny, surowy, ironiczny i
obrażający. Wobec siebie samego –
wrażliwy na pochwałę, czuły na
naganę, zazdrosny i mściwy. Wobec
przyjaciół i wrogów uchybił
wielokrotnie sprawiedliwości i
miłości. A jednak… został świętym.
Co dla nas, grzeszników, jest –
przyznajmy – pocieszające. Razem ze
świętymi Augustynem, Ambrożym i
Grzegorzem Wielkim należy do grona
wielkich doktorów Kościoła
Zachodniego.
Hieronim całe życie był targany
sprzecznymi pragnieniami. Odebrał
klasyczne wykształcenie w Rzymie.
Jego nauczyciel Donatus wprowadził
go w świat łacińskich klasyków
Cycerona i Wergiliusza. Opanował
sztukę słownej polemiki, którą
nieraz posługiwał się bezpardonowo.
W Rzymie przyjmuje chrzest.
Rozpoczyna karierę urzędnika na
dworze cesarza w Trewirze. Wkrótce
jednak porzuca dworskie życie. Przez
dwa lata żyje w pustelni na Bliskim
Wschodzie, w okolicach Aleppo w
Syrii. Tam mozolnie uczy się języka
hebrajskiego. Przyjmuje święcenia
kapłańskie. Dręczy go sen. Pozwany
przed trybunał Chrystusa zostaje
oskarżony o to, że jest bardziej
cycerończykiem niż chrześcijaninem.
Wraca
do Rzymu. Dawny pustelnik
błyskawicznie robi kościelną
karierę. Zostaje najbliższym
współpracownikiem papieża Damazego.
Staje się duchowym kierownikiem
grupy bogatych Rzymianek, co ściąga
na niego wiele plotek. On sam wdaje
się w ostre, satyryczne polemiki z
duchowieństwem. Spodziewa się, że
zostanie następcą Damazego. Papieżem
zostaje jednak kto inny. Atmosfera
wokół Hieronima staje się na tyle
gorąca, że musi opuścić Wieczne
Miasto. Po licznych przygodach
dociera do Betlejem, gdzie pozostaje
już do końca życia. Prowadzi życie
ascety, tłumaczy i komentuje Biblię.
Ale i tam, głównie z powodu
niewyparzonego języka, nie omijają
go trudności. Przez moment grozi mu
nawet ekskomunika. Bywa nieraz
przedstawiany z kamieniem, którym
uderza się w piersi.
Miłością jego życia staje się
Biblia. Jej ostatecznie poświęca
swój talent, wykształcenie, energię.
Słowo Boga, nad którym mozolnie się
pochyla, ratuje go przed życiową
katastrofą, której wielokrotnie jest
blisko. Najważniejszym owocem jego
życia jest przekład Biblii na
łacinę. Część ksiąg tłumaczył z
oryginału, niektóre tylko poprawiał.
Jego przekład, tzw. Wulgata (z łac.
rozpowszechniony), staje się na
kilkanaście wieków oficjalnym
tekstem Kościoła Zachodniego.
Przedziwne są drogi prowadzące do
świętości. Boża łaska urabia
świętych z każdego materiału.
Porywczego egocentryka przemienia w
pokutnika, ironicznego mówcę w
cierpliwego tłumacza.
http://kosciol.wiara.pl/Ludzie/Swiety_na_dzis/9