INDEXPARAFIASTRONA GŁÓWNAOGŁOSZENIA PARAFIALNEINTENCJE MSZALNEWSKAZANIA LITURGICZNEGAZETA PARAFIALNACMENTARZ PARAFIALNYHISTORIA PARAFIIHISTORIA NA FOTOGRAFIIGRUPY PARAFIALNEAKCJA KATOLICKAKSMMINISTRANCIRÓŻE RÓŻAŃCOWEINNE GRUPYMUZYKA W PARAFIIDLA DUCHAŻYCIE KOŚCIOŁASERCE BOŻEZIARNO SŁOWAKALENDARZ LITURGICZNYLINKI RELIGIJNE

http://www.ak.przemyska.pl/foto/logo%20DIAK.jpg

http://www.ksmap.pl/static/img/logo.jpg


WYDARZENIA PARAFIALNE:  
2007 - 2008/1 - 2008/2 - 2009 - 2010 - 2011 - 2012 - 2013 - 2014 -
- 2015 - 2016 - 2017 - 2018 - 2019 - 2020 - 2021 - 2022 - 2023 - 2024 - 2025

OGŁOSZENIA PARAFIALNE-PATRON WRZESIEŃ


ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

wrzesień

KALENDARZ KOŚCIOŁA POWSZECHNEGO - ŚWIĘCI

styczeń luty marzec
kwiecień maj czerwiec
lipiec sierpień wrzesień
październik listopad grudzień

1 Września. Bł. Bronisławy - Drugie życie

Niektórzy święci i błogosławieni mają bogatszy życiorys pośmiertny niż ten pierwszy, opisujący ich życie doczesne. Tak właśnie jest z bł. Bronisławą.

Niewiele znamy faktów z jej życia. Urodziła się ok. 1200 r. w Kamieniu na Opolszczyźnie w zamożnej rodzinie Odrowążów. Jej kuzynami byli św. Jacek i bł. Czesław. Bronisława jako szesnastolatka wstąpiła do klasztoru norbertanek na Zwierzyńcu w Krakowie. W młodym wieku została przełożoną. Podejmowała umartwienia, służyła chorym, karmiła głodnych. Miała ponoć dar modlitwy mistycznej. W chwili śmierci św. Jacka miała widzenie chwały, jakiej dostąpił jej kuzyn w niebie.

Życie Bronisławy przypadło na niespokojny czas. W 1241 r. na Kraków najechali Tatarzy. Siostry ukryły się wówczas wśród skał, które dotąd noszą nazwę Skał Panieńskich. Klasztor splądrowano i spalono. Żywoty Bronisławy akcentują jej wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. W trudnych chwilach modliła się na wzgórzu Sikornik. Legenda mówi o widzeniu Chrystusa, który jej obiecał: „Bronisławo, krzyż Mój jest twoim, lecz i chwała Moja będzie twoją”. Zmarła 29 sierpnia 1259 r. na Sikorniku.

Grób Bronisławy odnaleziono dopiero w 1604 r. Podczas remontu klasztornego kościoła znaleziono pęknięcie w murze, a w nim skrzynkę z kośćmi. Nie było wprawdzie żadnego napisu, ale domyślono się, że szczątki należą do bł. Bronisławy, którą po śmierci uważano za świętą. Dlatego pochowano ją oddzielnie, a potem w obawie przed Tatarami zamurowano dla zabezpieczenia relikwii. Dopiero kanonizacja św. Jacka (1594) przypomniała postać Bronisławy, a odnalezione relikwie przyczyniły się do odnowienia jej kultu. Trumienkę ukryto po raz drugi w czasie najazdu Szwedów (1655). Znalezione po raz drugi kości Bronisławy w roku 1782 przeniesiono do kościoła, gdzie umieszczono w ścianie nawy południowej. Kult Bronisławy rozwinął się jednak na wzgórzu Sikornik. Postawiona tam kaplica stała się małym sanktuarium, do którego urządzano procesje z kościoła klasztornego. Kiedy w 1707 r. w Krakowie szalała cholera, mieszkańcy Zwierzyńca przypisywali Bronisławie to, że ich dzielnicę ominęła epidemia. Papież Grzegorz XVI zatwierdził kult oddawany Bronisławie 23 sierpnia 1839 r. Kraków obchodził beatyfikację Bronisławy bardzo uroczyście. Z kościoła dominikanów wyruszyła procesja przez miasto aż do kościoła norbertanek. Niesiono w niej trumienkę z relikwiami i osobny relikwiarz z głową Bronisławy. Odtąd kult bł. Bronisławy przeniósł się z Sikornika do samego kościoła Panien Norbertanek, zwłaszcza kiedy Austriacy zburzyli kaplicę na Sikorniku, a nową wystawili w obrębie fortyfikacji, którymi otoczyli kopiec Kościuszki.


Bł. Salomon Leclerc2 Września. Bł. Salomon Leclercq - Męczennik rewolucji

Wojska pruskie zbliżały się do Paryża, przeto komitety jakobińskie, rządzące już wówczas Francją postanowiły wymordować za jednym zamachem kilkanaście tysięcy więźniów, chcąc w ten sposób sterroryzować stronników monarchii i przez morze krwi przepłynąć do portu rewolucji.

Salomon Guillaume-Louis-Nicolas Leclercq przyszedł na świat 15 listopada 1745 roku we francuskiej miejscowości Boulogne-sur-Mer. Mając 22 lata wstąpił do Zgromadzenia Braci Szkół
Chrześcijańskich, czyli Braci Szkolnych zwanych także lasalianami, od nazwiska założyciela zgromadzenia - świętego Jana Chrzciciela de la Salle.

Salomon pełnił we wspólnocie między innymi funkcje nauczyciela, dyrektora jednej z placówek, mistrza nowicjatu, a od roku 1782 był jej sekretarzem. Gdy wybuchła rewolucja francuska, późniejszy błogosławiony znalazł się w Paryżu. W ogarniętej ideologicznym fermentem stolicy Francji zewsząd dało się słyszeć nawoływania do wywyższenia idei wolności, równości i rozumu. „Ale czy może być coś bardziej nierozumnego, jak ustanowienie tej wolności i równości wyuzdanej?” – zapytywał w jednym ze swych pism ówczesny papież, Pius VI. A taką niestety z czasem stała się wolność proponowana przez francuskich rewolucjonistów i filozofów. Święta kościelne zastąpiono cywilnymi, zabraniając innego rodzaju kultu, niż kult rozumu, zamykając jednocześnie wszystkie paryskie świątynie.


„Po zamknięciu kościołów najbardziej ulubioną świątynią stał się ‘Plac Rewolucji’, gdzie ołtarzem była gilotyna, a ofiarą krew ludzi” – pisał święty Sebastian Pelczar w pracy „Rewolucja francuska wobec religii katolickiej i jej duchowieństwa”. Dodawał także, iż „kaplice domów Bożych obwieszone zostały zasłonami, stały się domami rozpusty”.

Tak właśnie wyglądały niektóre z uroczystości w „świątyniach rozumu”, gdzie podczas stylizowanych na znane ze starożytnej Grecji nabożeńst, śpiewano pochwalne hymny na cześć ludzkiego intelektu, w role bogiń rozumu wcielały się zaś podczas swoistych pseudo-procesji, prostytutki.


Błogosławiony Salomon Leclercq taki Paryż miał okazję oglądać na własne oczy. Paryż, w którym domagano się od księży, by podpisali tak zwaną „cywilną konstytucję duchowieństwa” – dokument wystosowany przez Zgromadzenie Narodowe. Zapowiadano w nim konieczność oderwania francuskiego Kościoła od Rzymu – przykładowo biskupów miało wybierać ludowe zgromadzenie danego departamentu, potwierdzać miał ich zaś metropolita, który dla formalności tylko powiadamiać miał później papieża o dokonanym przez lud wyborze. Wielu księży sprzeciwiało się podpisaniu tego dokumentu – w tym gronie był również Salomon Leclercq. Został więc wraz z kilkuset innymi duchownymi aresztowany i uwięziony.


„Wojska pruskie zbliżały się do Paryża, przeto komitety jakobińskie, rządzące już wówczas Francją postanowiły wymordować za jednym zamachem kilkanaście tysięcy więźniów, chcąc w ten sposób sterroryzować stronników monarchii i przez morze krwi przepłynąć do portu rewolucji. Za sprawą Dantona i Marata, płatne bandy złoczyńców rzuciły się na więzienia paryskie, i w przeciągu pięciu dni (2-7 września 1792), wymordowały kilka tysięcy niewinnych ofiar, wśród których trzech biskupów i około 400 księży” – pisał cytowany tu już Sebastian Pelczar.

W gronie zabitych był także Salomon Leclercq. Stracono go 2 września 1792 roku. 17 października 1926 papież Pius XI ogłosił go błogosławionym wraz ze 190 innymi, paryskim męczennikami.

3 Września. Św. Grzegorz Wielki - Urzędnik - zakonnik - papież...

Dla Kościoła pozyskał Wizygotów w Hiszpanii, Gallów, Longobardów i brytyjskich Anglosasów. Historia określa go mianem „apostoła ludów barbarzyńskich”.

 

Życie i pontyfikat świętego papieża Grzegorza I przypadły na przełom VI i VII w. Bardzo często mówi się o nim krótko: Wielki. On sam jednak nazwał siebie: servus servorum Dei - sługą sług Bożych. Do dziś zasiadający na Stolicy Piotrowej kolejni papieże używają tego określenia w wydawanych przez siebie dokumentach.


Będąc w Rzymie, nie sposób nie zwrócić uwagi na znajdujący się niedaleko Placu św. Piotra Zamek św. Anioła. Nad zamkiem tym, a właściwie nad mauzoleum cesarza Hadriana, góruje posąg anioła z mieczem w ręce. Artysta utrwalił w ten sposób wydarzenie z życia papieża Grzegorza.


Klasztor we własnym domu
 


Kiedy w roku 590 Rzym nawiedziła zaraza, papież zarządził pokutną procesję, podczas której miał wizję anioła chowającego skrwawiony miecz do pochwy. Zdarzenie to odczytano jako zwiastun kończącej się plagi. W czasie wspomnianej zarazy papież dał się poznać jako dobry organizator pomocy. Co godzinę w Rzymie umierało około 80 osób. Na ówczesne czasy stworzył on struktury dzieł charytatywnych w Kościele, głównie przez zapewnienie ludziom posiłku. Mawia się o nim: „zarządca majątku biednych”.


Grzegorz urodził się ok. 540 roku w Rzymie, w rodzinie patrycjuszy: Gordiana i Sylwii, dziś świętych Kościoła. Pełnił odpowiedzialne funkcje w mieście, zarządzał wieloma ważnymi dziedzinami życia społecznego. Zajęcia te jednak nie dawały Grzegorzowi satysfakcji, zaczął więc szukać swego życiowego powołania. Porzucił świecką karierę i założył we własnym domu klasztor, w którym zamieszkało wraz z nim kilku towarzyszy. Miał wtedy 35 lat. Po upływie niespełna czterech lat papież Pelagiusz II udzielił mu święceń diakonatu i wysłał jako nuncjusza do Konstantynopola. Przez sześć lat misji na Wschodzie Grzegorz dał się poznać jako skuteczny dyplomata. Powróciwszy do Rzymu, prowadził nadal życie zakonne. Kiedy w roku 590 umarł papież, nikt z ówczesnych elektorów nie miał wątpliwości, kto ma zostać jego następcą. Wątpliwości miał sam Grzegorz. Chciał prowadzić życie zakonne, w wyciszeniu i pokornej służbie Kościołowi. Przyjął jednak urząd i przez 15 lat pełnił obowiązki Następcy św. Piotra w niełatwym czasie wędrówki ludów. Jest pierwszym w historii Kościoła papieżem - zakonnikiem.


Wśród doktorów Kościoła


Z wielkim zaangażowaniem popierał wszelkie formy monastycyzmu i życia wspólnotowego w Kościele. Wiele energii poświęcał działalności misyjnej, dbając o rozszerzanie Ewangelii wśród pogańskich narodów. Zasłynął jako reformator liturgii. Uporządkował ją, troszcząc się zwłaszcza o śpiew i zespoły, które śpiewy liturgiczne wykonywały. Św. Grzegorz I wszedł do historii także jako wielki chrześcijański pisarz. Pozostawił po sobie dialogi, homilie i listy, których przetrwało do dziś 852. Jest autorem tzw. podręcznika dla biskupów, w którym przypomina obowiązki pasterzy i daje im praktyczne wskazówki. Za jego oryginalność i ogromny wkład w naukę wiary i moralności w Kościele przysługuje mu tytuł doktora Kościoła, przynależący ponad 30 świętym. Św. Grzegorz jednak zaliczany jest do Czterech Wielkich Doktorów Kościoła Zachodniego, obok św. Ambrożego, św. Augustyna i św. Hieronima. Jego wspomnienie liturgiczne przypada w dniu, w którym został konsekrowany na biskupa Rzymu, 3 września.


W kościelnym słowniku spotykamy terminy, które związane są z imieniem papieża Grzegorza Wielkiego: 

Chorał gregoriański - zanim w Kościele śpiew przybrał dzisiejszą formę, przez wiele wieków śpiewy liturgiczne były jednogłosowe. Muzyka wprowadzona do liturgii miała swoje liczne źródła. Pochodziła z tradycji żydowskiej (synagogalnej), greckiej oraz bizantyjskiej. Papież Grzegorz I postanowił śpiew w Kościele uporządkować i ujednolicić. Założył więc w Rzymie szkołę kantorów. Po zakończeniu nauki śpiewaków rozsyłano w różne miejsca, by tam uczyli innych właściwego śpiewu. Nie używano wtedy żadnego zapisu nutowego, więc prowadzący śpiew pomagał sobie ręką, wskazując na przebieg melodii i jej rytmikę. Śpiew ten, od miejsca, w którym stali śpiewacy, nazywano chorałem (od łac. chorus). Z czasem całą liturgię opanował chorał, czyli jednogłosowe, łacińskie śpiewy wykonywane przez męskie głosy, solowe bądź zespołowe, bez towarzyszenia instrumentów. Były to śpiewy przede wszystkim części stałych Mszy św., np. „Kyrie” - „Panie, zmiłuj się nad nami”, „Gloria” - „Chwała na wysokości Bogu”. Z czasem weszły do liturgii także inne śpiewy, jak aklamacje, responsoria, hymny czy sekwencje. Grzegorz Wielki nie jest autorem muzyki, jednakże przez fakt uporządkowania śpiewów w Kościele chorał nosi nazwę gregoriańskiego, od jego imienia.

Msze św. gregoriańskie - pod tym terminem kryje się zwyczaj odprawiania nieprzerwanie przez 30 dni Mszy św. za jednego zmarłego. Kiedy Grzegorz był jeszcze przełożonym w klasztorze, miało miejsce następujące wydarzenie. Po śmierci jednego z mnichów znaleziono w jego celi ukryte monety, których zakonnik w myśl zasad nie powinien był posiadać. Przełożony kazał ukarać mnicha po śmierci w ten sposób, że jego pogrzeb urządzono w mało uroczysty sposób. Nie dawało to jednak spokoju Grzegorzowi, który po 30 dniach od śmierci mnicha nakazał odprawienie 30 Mszy św. w jego intencji. Po odprawieniu ostatniej z nich zmarły zakonnik nawiedził we śnie jednego z braci, którego zapewnił o skutecznej pomocy, jakiej doznał dzięki odprawieniu owych trzydziestu Mszy św. Stąd wzięła się praktyka sprawowania Ofiary Eucharystycznej za zmarłych przez miesiąc i przekonanie wiernych o skuteczności tej formy modlitwy. Nie ma w Kościele szczegółowej doktryny na temat Mszy św. gregoriańskich, istnieją tylko regulacje prawne dotyczące tej formy Mszy św. za zmarłych. Jeśli choroba albo konieczność odprawienia Mszy św. ślubnej czy pogrzebowej stanęłaby na przeszkodzie, można tzw. gregoriankę przerwać, odprawiając potem zaległe Msze św. Trzydziestu Mszy św. nie musi sprawować ten sam kapłan, w tym samym miejscu. Mogą to czynić różni księża, w różnych kościołach, byleby sprawowali je za tego samego zmarłego.

Kościół stał się mostem między cywilizacją starożytną a nowymi ludami, które osiadły w Europie. Było to w znacznej mierze zasługą papieży.

Kiedy wybrano go na papieża w roku 590, liczył 50 lat i nie miał nawet święceń kapłańskich. Był diakonem, mnichem, doradcą poprzedniego papieża. Parę lat wcześniej był prefektem miasta Rzym, ale zrezygnował ze świeckiej kariery. Z odziedziczonego majątku ufundował kilka klasztorów. Nawet rodzinny pałac przerobił na klasztor, w którym chciał wieść życie zakonne. Wzbraniał się przed przyjęciem urzędu św. Piotra, próbując nawet ucieczki. W końcu przyjął sakrę, stając się kolejnym biskupem Rzymu. Jako pierwszy papież posługiwał się tytułem „sługa sług Bożych”. Potomni nadali mu tytuł „wielki”. Czym sobie na to zasłużył?


Jego 14-letni pontyfikat przypadł na trudne czasy. Rzym cesarski upadł. Barbarzyńskie ludy zajmowały kolejne ziemie dawnego cesarstwa, które rozpadało się kawałek po kawałku. Upadła również większość instytucji, na których wspierała się antyczna cywilizacja. Kościół utrzymał się jako jedyna struktura o zasięgu powszechnym. W tej sytuacji przejmował wiele funkcji doczesnych instytucji, stając się pomostem między cywilizacją starożytną a nowymi ludami, które osiadły w Europie. Było to w znacznej mierze zasługą papieży, którzy w V i VI wieku konsekwentnie wzmacniają rolę papiestwa, jako ośrodka nie tylko kościelnej władzy, ale jako centrum zachodniej kultury. Powstają zręby średniowiecznej christianitas – „społeczeństwa chrześcijańskiego”. Europejczyk i chrześcijanin – te pojęcia będą odtąd używane zamiennie aż do czasu oświecenia.


Papież Grzegorz widział siebie jako duszpasterza Europy. Nie słuchał narzekań sfrustrowanych rzymskich arystokratów, tęskniących za przeszłością, łudzących się, że barbarzyńskie ludy gdzieś sobie pójdą. Papież wiedział, że musi zaakceptować nowy ład. Z nowych ludów chciał budować Kościół. Wysłał misjonarzy do Anglii, na czele z benedyktynem Augustynem, późniejszym świętym biskupem w Canterbury. Korespondował z władcami. Pozyskiwał dla wiary kolejne narody, umacniał ją tam, gdzie już została przyjęta. Napisał co najmniej 850 (!) listów, sporo homilii, komentarzy, także podręcznik dla duszpasterzy. Legenda mówi, że papież miał zwyczaj dyktować swoje pisma, siedząc za zasłoną. Pewnego razu ciekawski pisarz zerknął za kotarę. Ujrzał gołębicę – Ducha Świętego, który podpowiadał papieżowi słowa. Papież Grzegorz był darem Ducha Świętego dla chrześcijan swoich czasów. Mieli wielkiego papieża. Nie tylko oni. Duch nadal działa.

 

"Santo subito" – tak wołano tuż po jego śmierci...


Był papieżem epoki przełomu. Antyk dogorywał. Cesarstwo bizantyjskie próbowało przywrócić dawny ład, ale Zachód był już nieodwracalnie opanowany przez ludy barbarzyńskie. Sam Rzym padał raz po raz ofiarą najazdów Ostrogotów lub Longobardów. Papież Grzegorz w pewnym sensie postawił na barbarzyńców. Widział, że ludy, które dopiero co przyjęły chrześcijaństwo (a właściwie ich władcy), potrzebują intensywnej ewangelizacji. Posyłał misjonarzy Galom, Longobardom, Wizygotom i Anglosasom, pisał listy do władców. Wpatrzony w ideał benedyktyński (sam był benedyktynem), kładł podwaliny pod średniowieczną europejską „christianitas”.


Grzegorz (ur. 540) pochodził z bogatej rzymskiej rodziny. Jego pradziadkiem był papież Feliks III. Grzegorz, mając nieco ponad 30 lat, objął urząd prefekta Wiecznego Miasta. Szybko jednak porzucił polityczną karierę i wstąpił do zakonu benedyktynów. Rodzinne dobra przeznaczył na fundację klasztorów. Przyjął święcenia diakonatu. Papież Pelagiusz II wysłał go jako swojego przedstawiciela na dwór cesarza do Konstantynopola. Grzegorz chciał pozostać mnichem. Nie było mu to dane. Lud Rzymu obwołał go papieżem w 590 roku. Grzegorz bronił się przed tym zadaniem, ale w końcu uległ. Przyjął tytuł „sługa sług Bożych”, którym do dziś posługują się papieże.


Potomni nadali mu przydomek „wielki”. Czym sobie na to zasłużył? W czasach zamętu Grzegorz I konsekwentnie umacniał autorytet papiestwa i Kościoła. Przez pertraktacje pokojowe ochronił Rzym od kolejnych najazdów Longobardów. Łagodził napięcia narastające między Rzymem a potężnym Konstantynopolem. Kościół Wschodni, który nigdy nie pałał specjalną miłością do papieży, uznał Grzegorza za świętego, nadano mu tam przydomek „Dialog”.

Zalicza się go także do grona czterech wielkich Ojców Kościoła Zachodniego (obok Augustyna, Hieronima, Ambrożego). Napisał co najmniej 850 listów, sporo homilii, komentarzy, także podręcznik dla duszpasterzy. Nie był wybitnym teologiem, był raczej człowiekiem czynu, duszpasterzem rodzącej się średniowiecznej Europy. Dbał o biednych, cieszył się wielkim szacunkiem wśród prostych ludzi. Po śmierci w 604 roku Grzegorz został ogłoszony świętym przez aklamację Rzymian „santo subito”. Jego grób znajduje się w Bazylice św. Piotra.


4 Września. Bł. Maria Stella i Towarzyszki - Nowogródka nie opuszczać

5 marca 2000 roku zostały beatyfikowane męczenniczki nowogródzkie, czyli jedenaście sióstr nazaretanek zamordowanych przez hitlerowców w 1943 r., które do końca wypełniły polecenie bp. Zygmunta Łozińskiego: „Nowogródka nie opuszczać, na stanowisku trwać, taka jest wola Boża i moja”.

Słowa te skierował biskup do sióstr w roku 1929, gdy z powodu niechętnego przyjęcia nie mogły otworzyć w Nowogródku „Domu Chrystusa Króla” i chciały opuścić miasto. W obliczu męczeńskiej śmierci siostry pozostały im wierne.


W 1929 r. również matka generalna zgromadzenia, Laureata Lubowidzka, z Rzymu zachęcała siostry: „Zdecydowanie trwać na stanowisku — ustąpić nie wolno, tu chodzi o Dom Chrystusa Króla. On ma zwyciężyć. O Jego królestwo walczyć nam trzeba, nieustraszenie przetrwać wszystkie trudności, bo wielkie rzeczy tam się dokonają”.


Nowogródek, chociaż w tamtych czasach pełnił rolę stolicy województwa, był 10-tysięcznym, brudnym miasteczkiem, w którym na każdym kroku odczuwało się skutki rusyfikacji. Zamieszkiwali go w 50 procentach Żydzi, 20 proc. stanowili Białorusini, 25 proc. — Polacy, a Tatarzy i inni — 5 proc. Biskup Łoziński, zarządzający stąd przez pewien czas skrawkami diecezji mińskiej pozostałymi w granicach Rzeczypospolitej, znał je doskonale. Był przekonany, że do pracy wśród jego mieszkańców najlepiej nadają się nazaretanki — zgromadzenie, które prowadziło apostolstwo wśród rodzin przez wychowanie i nauczanie dzieci oraz młodzieży podczas katechizacji w szkołach, internatach i bursach. Ci jednak nie byli zachwyceni przyjazdem nazaretanek. Niechętnie, a nawet wrogo, odnosiły się do ich osiedlenia się w stolicy województwa nowogródzkiego władze, które uznawały siostry za „ekspozyturę” biskupa, którego ledwie tolerowały. Starościna nowogródzka Tekla Hryniewska od początku dała siostrom do zrozumienia, że zgodzi się na objęcie przez nich bursy, „jeżeli będą wychowywać młodzież według określonej ideologii”. Tylko dzięki staraniom białoruskiej inteligencji nazaretanki ostatecznie zamieszkały w Nowogródku — w wynajętej od profesora gimnazjum białoruskiego, Danielowicza, połowie niewykończonego jeszcze domu w Zaułku Antowilskim.


Po kilku miesiącach siostry przeniosły się do dawnej plebanii obok witoldowej fary. Do wybuchu II wojny światowej mocno wrosły one w nowogródzką ziemię. Jak wspomina kapelan nazaretanek, ks. Aleksander Zienkiewicz, przekształciły podupadłą farę w ośrodek promieniujący na całe miasteczko. W 1931 r. siostry założyły w Nowogródku szkołę powszechną, do której dzieci zgłaszały się tak chętnie, że po dwóch latach trzeba było rozpocząć budowę nowego gmachu placówki. W owym czasie mieszkańcy Nowogródka nie wyobrażali sobie już miasta bez sióstr, które ujęły ich prostotą i ofiarnością.


Tuż przed wojną posługiwało w Nowogródku 14 sióstr. Po jej wybuchu siostry Celina i Veritas w obawie przed NKWD wyjechały do Wilna. Do tragicznego końca w mieście pozostały siostry: Stella, Imelda, Rajmunda, Daniela, Kanuta, Sergia, Gwidona, Felicyta, Heliodora, Kanizja, Boromea i Małgorzata. Po zajęciu Nowogródka Sowieci nie aresztowali zakonnic, ale odebrali im szkołę i dom. Siostry musiały zdjąć habity, zamieszkać u ludzi i znaleźć pracę. Trzy z nich, jako sprzątaczki zatrudnił w szkole nowy rosyjski dyrektor. S. Heliodorę przyjął do domu jako służącą, uważając, że „monaszkom można zaufać — dobrze pracują i nie kradną”.

Rozproszone siostry spotykały się codziennie na porannej Mszy św. i wieczornym Różańcu. Władze sowieckie z pewnością bacznie się im przyglądały, ale nie poddały żadnym represjom, mimo iż ich działalność w połączeniu z posługą ks. Aleksandra Zienkiewicza niewątpliwie przyczyniała się do wzrostu religijności w miasteczku. Sowieci mówili nawet z przekąsem, że znajdujące się w nim kościoły pracują na dwie zmiany, podczas gdy fabryki tylko na jedną. Siostrze Heliodorze udało się zasiać religijny niepokój w rodzinie dyrektora. W jego mieszkaniu — jak wspomina ks. Aleksander — znalazły się obrazy religijne i krzyż, a przyrządzone na Wielkanoc „święcone wycisnęło łzy z oczu zaślepionego, a może tylko zastraszonego członka partii zwalczającego religię”.


Po wybuchu wojny niemiecko--sowieckiej i zajęciu Nowogródka przez hitlerowców siostry wróciły do swojego domu i ponownie mogły nosić habity. Nie mogły jednak otworzyć szkoły, zamienionej na koszary. Z biegiem czasu Niemcy zaczęli popierać białoruskich nacjonalistów i realizować antypolską politykę. Skasowali wszelkie przejawy życia polskiego. Nazaretanki od początku były dla nich solą w oku. Nie tylko udzielały duchowego wsparcia ludności polskiej, ale jedna z nich, siostra Kanizja, zorganizowała na prośbę rodziców tajne nauczanie języka polskiego i historii. W 1943 r. przygotowała też aż trzy tury dzieci do I Komunii św.


Początkowo działania białoruskich kolaboracjonistów przeciwko siostrom nie były skuteczne. Niemiecki komisarz okręgowy Traub nie cenił zbytnio Białorusinów. W 1943 r. ubolewał, że „usunięcie Polaków z zajmowanych stanowisk wyrządziło znaczne trudności, ponieważ stanowili oni inteligentniejszą i daleko użyteczniejszą dla nas [Niemców] część ludności”. Gdy jednak w 1943 r. AK i partyzantka sowiecka opanowały praktycznie cały teren, Niemcy stali się nerwowi i przystąpili do ostrych represji przeciw ludności polskiej. W nocy z 17 na 18 lipca gestapo z Baranowicz dokonało w Nowogródku aresztowań praktycznie w każdym domu. Siostry modliły się o uratowanie aresztowanych. Siostra Stella wyznała ks. Zienkiewiczowi: „Mój Boże, jeżeli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny — modlimy się nawet o to”. Aresztowanych wywieziono na roboty do Niemiec. Na liście osób przewidzianych do aresztowania figurowało również nazwisko księdza Zienkiewicza. Ten, zachowując środki ostrożności, dalej wykonywał swoje obowiązki, wspomagany modlitwą sióstr. Siostra Stella oświadczyła mu: „Ksiądz kapelan jest o wiele potrzebniejszy na tym świecie niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż księdza, jeżeli jest potrzebna dalsza ofiara”.


31 lipca 1943 r. siostry zostały wezwane na komisariat policji i już stamtąd nie wróciły. W mieście pozostała tylko siostra Małgorzata, która zajmowała się gospodarstwem zakonnic i pracowała w szpitalu. Dlatego też jako jedyna nie nosiła habitu. Po kilku dniach okazało się, że aresztowane nazaretanki zostały rozstrzelane. W lesie za miastem s. Małgorzata wraz z kilkoma kobietami odnalazła ich grób. Ksiądz Zienkiewicz usiłował dociec, dlaczego hitlerowcy zamordowali siostry, ale niczego nie udało mu się ustalić. Dowiedział się jedynie, że siostry na pewno były na czarnych listach białoruskich kolaboracjonistów. Uznał więc, że siostry złożyły ofiarę ze swego życia w zamian za ocalenie swego kapelana. Po zakończeniu działań wojennych ciała sióstr zostały ekshumowane i złożone we wspólnej mogile pod murami nowogródzkiej fary.


Krew męczenników zawsze wydaje owoce. Dzieło nazaretanek trwało. Nowogródzka fara była po wojnie nieprzerwanie czynna i władze sowieckie nie odważyły się jej zamknąć. Siostra Małgorzata dbała o nowogródzką farę i grób swych sióstr, aż do śmierci w 1966 roku, przyczyniając się znacznie do podtrzymywania katolicyzmu na ziemi nowogródzkiej, a także przetrwania zgromadzenia sióstr nazaretanek na Białorusi. Białoruskie dziewczęta wstępowały do ich tajnej placówki w Grodnie, dzięki czemu zachowała ona ciągłość przez cały okres sowiecki. Obecnie nazaretanki są jedynym zarejestrowanym zgromadzeniem zakonnym na Białorusi. Na nowo otworzyły też dom w Nowogródku.


5 Września. Bł. Matka Teresa z Kalkuty - Trzymam Boga za rękę

- powiedziała o swoim życiu Matka Teresa w jednym z wywiadów kilka miesięcy przed śmiercią. Wyznała, że to codzienne, proste wypełnianie życzenia, które jako młoda dziewczyna otrzymała od swojej mamy.

 

Nikt nie wątpił w jej zjednoczenie z Bogiem: już za życia uważano ją za świętą. Każdy, kto spojrzał jej w oczy, dotknął jej rąk, odchodził wewnętrznie poruszony. Zgodnie z Ewangelią, świeciła przed ludźmi światłem dobrych uczynków. Znał ją cały świat. Ludzie różnych religii prosili ją o błogosławieństwo. W pogodnym obliczu Matki Teresy nie znajdowano śladów cierpień, o których wspominała swojemu kierownikowi duchowemu. Trudno uwierzyć, że przez długie lata pogrążona była w ciemności duchowej, tak jak wielu wielkich świętych. Już na łożu śmierci została poddana modlitwom o uwolnienie od ataków złego ducha. Jeden z braci misjonarzy miłości, zgromadzenia powołanego przez Matkę Teresę, wyznał, że często zastanawiał się, ile kosztowało Matkę to, że Bóg uczynił w jej sercu miejsce dla nas wszystkich...


Jej pogrzeb przed sześcioma laty w Kalkucie (1997) zgromadził właśnie wszystkich: królów, prezydentów, bogaczy i nędzarzy. Podobnie będzie w Rzymie 19 października, choć mieszkańcy slumsów nie będą tym razem większością. Po uroczystej beatyfikacji na Placu św. Piotra, od 20 do 22 października relikwie nowej błogosławionej będą wystawione do publicznego kultu w Bazylice św. Jana na Lateranie. Zaraz po śmierci Matki w 1997 r. relikwiami o mało nie zostały: wiadro do obmywania chorych, siennik, białe sari i modlitewnik - całe ziemskie bogactwo pierwszej misjonarki miłości.


Powołaniem zakonu jest miłość


Matka Teresa była zakonnicą od 1928 roku i uczyła hinduskie dziewczynki geografii i historii. Bardzo przeżywała codzienny widok umierających na ulicach. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” - pisała w korespondencji do katolickiego pisma w rodzinnym mieście Skopje, w ówczesnej Serbii. Bóg odpowiedział na jej cierpienie 10 września 1946 r. Wówczas to w zatłoczonym pociągu do Darjeeling otrzymała „powołanie w powołaniu”, czyli wezwanie do służby nędzarzom. Założone przez nią nowe Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości okazało się bardzo potrzebne światu.


Siostry miały żyć jak ludzie, którym służyły: jeść, spać i mieszkać tak jak oni. Dlatego w domach sióstr nie było żadnych wygód. Misjonarki nie miały dywanów ani wykładzin, nie używały pralek, siadywały przeważnie na podłodze, a sienniki na łóżkach przykrywały wypranymi workami po pszenicy. Ich zadaniem nie było zwalczanie biedy poprzez pomoc socjalną czy medyczną, lecz dawanie miłości wszystkim odrzuconym i niekochanym: nędzarzom, alkoholikom, prostytutkom, dzieciom ulicy, trędowatym. Matka Teresa pragnęła, by każdy człowiek został obdarzony miłością i współczuciem, zanim jeszcze dostanie jedzenie i leki. Bardzo tego pilnowała, co narażało ją na krytyki, nawet ze strony życzliwych ludzi. Wiedziała jednak co robi: od początku nie zamierzała zakładać szpitali, przeczuwając, że siostry zajęte robieniem zastrzyków i prześwietleń, przestałyby przyjmować umierających z ulicy. Miłość do wszystkich ze względu na Jezusa miała cechować każdą misjonarkę. Matka Teresa sama dawała przykład: będąc już w średnim wieku i „u szczytu sławy”, jak inne siostry szorowała podłogi i myła ropiejące ciała.


Swoje siostry mierzyła własną miarą - była wymagającą, ale kochającą matką. Potrafiła zganić młode siostry, pisząc: „W wielu naszych wspólnotach powodujecie, moje siostry, wiele zmartwień i bólu. Gdybyście były w domu czy w świecie, nie śmiałybyście postępować w ten sposób. Byłybyście ostrożne z obawy, że stracicie pracę albo - gdybyście miały nadzieję na zamążpójście - że nikt nie zechce się z wami ożenić. Ledwie złożyłyście śluby, a już zwróciłyście uwagę na swoje zdrowie: »Nie mogę jeść«, »Nie mogę pracować«, »Nie mogę chodzić«, »Boli mnie w krzyżu« - oto najczęstsze dolegliwości naszych młodych sióstr. Niektóre z was robią tak niewiele, że gdyby miały otrzymać zapłatę, nie zarobiłyby nic. A ślubujecie bezinteresowną służbę, pełnioną całym sercem” (cyt. za Kathryn Spink, „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”.)

Zgromadzenie miało coraz więcej powołań, ale też sporo rezygnowało - młode kobiety nie wytrzymywały surowych warunków życia i pracy. Z czasem Matka Teresa złagodziła niektóre punkty reguły, na przykład pozwoliła, by siostry, gdy będą w gościnie, mogły przyjąć większy poczęstunek niż tylko kubek wody.

Bardzo dbała o kontakt z każdym domem na świecie: kiedyś poprosiła rząd Indii, by mogła odpracowywać koszty podróży lotniczych w ramach obowiązków stewardesy i w ten sposób odwiedzać siostry bez wydawania pieniędzy przeznaczonych na pomoc ubogim.


O jej poczuciu humoru i autodystansie świadczą słowa wypowiedziane do jednego ze sławnych piosenkarzy, z którym spotkała się podczas konferencji, mającej pomóc głodującej Etiopii: „Nie potrafię robić tego, co pan robi, a pan nie umie robić tego, co robię ja. Dopóki jednak będzie to dla nas jasne, Bóg będzie miał nas w swojej opiece”.

Przesłanie dla Polski - przesłanie dla świata 


Zgromadzenie z Indii szybko rozprzestrzeniało się po świecie - zaproszenia przychodziły zarówno z ubogich krajów Afryki, jak i bogatych rejonów Europy czy Ameryki Północnej. Wreszcie - na początku lat 80. - przyszło z Polski. Na bilet dla Matki złożyli się uczestnicy ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata - Maitri, ale zaproszenie wystosowali najwyżsi dostojnicy Kościoła. Matka Teresa po przyjeździe zatrzymała się w jednym z zakonów, ale mówiąc oględnie, marmurowe posadzki nie pasowały do jej stylu życia. Przeniosła się więc do Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża na Stare Miasto. Siostry pomogły jej znaleźć pierwszy dom dla misjonarek miłości (w Zaborowie pod Warszawą). Matka przyjeżdżała potem kilkakrotnie do Polski, otwierając kolejne domy i spotykając się z wiernymi. Lubiła rozdawać Cudowne Medaliki. Sama, gdy upatrzyła jakiś budynek na dom dla sióstr, po prostu wrzucała „za płot” medalik, a potem sprawy „jakoś się układały”.

W 1996 r., gdy w polskim Sejmie ważyły się losy tzw. ustawy antyaborcyjnej, Matka Teresa w dramatycznym apelu skierowanym do Polaków prosiła: „Moi drodzy Bracia i Siostry w Polsce! Jak wiecie, jestem w szpitalu - ale słysząc o zmianach prawa, jakie są rozważane w Polsce - czuję, że Bóg chce, abym zwróciła się do Was w imieniu nie narodzonych dzieci. Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy - aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia. Abyśmy Go kochali, byśmy kochali naszych braci i siostry. Życie jest darem Boga. Darem, którym tylko Bóg może obdarzać. I Bóg w swojej pokorze dał mężczyźnie i kobiecie zdolność współpracy z Nim w przekazywaniu życia. Jakikolwiek był Jego zamiar, nie wolno nam niszczyć ani ingerować w ten piękny Boży dar. Dlaczego dzisiaj ludzie boją się małego dziecka? Ponieważ chcą mieć łatwiejsze, bardziej komfortowe, wygodniejsze życie? Więcej wolności? Bać się należy jedynie łamania Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej nieskończonej i czułej miłości pragnie tylko naszego dobra, naszego szczęścia, naszej miłości. (...) Z całych sił starajmy się utrzymać jedność polskich rodzin. Wnośmy prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat. Zaczynajmy od pełnego miłości pokochania małego dziecka już w łonie matki. Jak już wielokrotnie mówiłam w wielu miejscach, tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie, jest aborcja - ponieważ jeżeli matka może zabić własne dziecko, co może powstrzymać ciebie i mnie od zabijania się nawzajem? Najbezpieczniejszym miejscem na świecie powinno być łono matki, gdzie dziecko jest najsłabsze i najbardziej bezradne”.
Dla wielu środowisk te słowa to duchowy testament Matki Teresy, który pozostawiła Polakom. Ale przecież z takimi samymi apelami zwracała się do całego świata. W swoim pierwszym wielkim przemówieniu podczas wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla w 1979 r. mówiła królom, prezydentom, politykom: „Dziś największym zagrożeniem dla pokoju jest aborcja, ponieważ to wojna bezpośrednia, to zabójstwo, mord dokonany rękami matki”.
Przez całe życie Matka Teresa powtarzała swój apel: „Zwracam się do kobiet, które chciałyby przerwać ciążę, by wydały na świat swoje dziecko i dały je mnie”.
Na pytanie, skąd bierze się na świecie tyle nienawiści, prowadzącej do wojen i starć, Matka Teresa odpowiadała: „Ludzie zapomnieli, że zostali stworzeni, by się miłować, zapomnieli się modlić. Najgorszą katastrofą nie jest dla człowieka wojna czy trzęsienie ziemi, a życie bez Boga. Skoro Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone”.

Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości ma obecnie ponad 560 domów w 130 krajach, w których pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy 500 członków w 20 krajach. Siostry i bracia prowadzą umieralnie, schroniska dla bezdomnych i prostytutek, opiekują się chorymi na trąd i AIDS. Liczba placówek w bogatych krajach Europy i Ameryki dorównuje liczbie domów w krajach tzw. trzeciego świata. W Polsce siostry są od 1983 r.: w Zaborowie k. Warszawy prowadzą nowicjat, w Warszawie (opiekują się m.in. chorymi na AIDS), Chorzowie, Szczecinie.
Dziękujemy Indiom!
 - Beatyfikacja Matki Teresy jest wydarzeniem oczekiwanym przez miliony ludzi w wielu krajach, oczywiście również w Indiach. Jednak zdarzają się zarzuty ze strony tamtejszej inteligencji, że beatyfikacja Matki Teresy i nominacja ojca Mariana Żelazka do Nagrody Nobla upowszechniają i utrwalają w świecie obraz Indii jako kraju nędzy i beznadziei.
- Kiedy 28 lat temu stałem przed Nirmal Hriday - Domem Miłosierdzia dla Umierających w Kalkucie - dziwiłem się, że siostry misjonarki wpuszczono do pomieszczeń integralnie związanych ze świątynią bogini Kali. Pierwotnie przeznaczone one były na odpoczynek dla pobożnych pielgrzymów, ale hinduiści oddali je katolickiej zakonnicy. I to nie dlatego, że zrezygnowali ze swojej wiary i świątyni. Obserwowałem, jak na dziedzińcu świątynnym składano ofiarę za ofiarą i jak dzieci w drodze do szkoły nawiedzały pobożnie to święte dla siebie miejsce. Próbowałem sobie bezskutecznie wyobrazić sytuację odwrotną, część katolickiego klasztoru oddanego jakimś dobrym ludziom o poglądach odległych od naszych, którzy chcieliby robić coś dobrego. Wielokrotnie mogłem się przekonać, że Hindusi potrafili rozszyfrować dobre intencje Matki Teresy i odpowiedzieć tym samym językiem. Kiedy w 1978 roku przedstawiciele naszego ruchu odwiedzili komunistycznego premiera Bengalu Zachodniego, Jyoti Basu, usłyszeli od niego: „Jej oddanie, współczucie i miłość dla ludzi zgnębionych przez życie zjednały jej podziw i szacunek, a jej praca stała się natchnieniem dla tysięcy w Indiach i za granicą”.
- Czy w Indiach chrześcijaństwo kojarzy się z Matką Teresą?
- Nie mam złudzeń co do tego, że hinduiści nie rozumieją chrześcijaństwa, tak jak byśmy sobie tego życzyli. Po okresie okupacji Indii przez chrześcijan trzeba będzie wielu pokoleń, żeby naprawić złe stulecia. Pierwszego kroku podobno dokonali jezuici, którzy pokazali, że chrześcijaństwo można kojarzyć z dobrym szkolnictwem. Matka Teresa natomiast, jak zauważył jeden z bliskich jej kapłanów, pokazała Indiom, że z chrześcijaństwem może kojarzyć się również miłosierdzie. Symbolicznie jej następczyni nosi hinduskie imię - Nirmala, czyli Miłosierna. Pierwszymi misjonarkami miłości zostawały hinduskie dziewczęta z bogatych, dobrych domów, które zdecydowały się pójść drogą Matki Teresy. Zrobiły to, kiedy była jeszcze nieznaną, samotną zakonnicą. Wśród pierwszych misjonarek miłości w Polsce też były Hinduski - siostry Mala i Placyda. Przyjechały z Indii do Polski, żeby nam przypomnieć smak słowa miłosierdzie - „nirmal”.

 

- Na jaki grunt padało ziarno miłości rzucane przez Matkę Teresę w Indiach?

- Matka Teresa stawiała wielokrotnie za wzór piękne postaci codziennego indyjskiego życia. Niektóre opisywane przez nią sytuacje miały siłę porównywalną z przypowieściami Jezusa. Opowiadała, jak przyniosła miskę ryżu do wielodzietnej rodziny hinduskiej, która od wielu dni cierpiała głód. Matka rodziny podzieliła ryż na pół i wyszła. Okazało się, że zaniosła ten ryż do wielodzietnej sąsiadki, muzułmanki, której dzieci też od dawna nic nie jadły. Matka Teresa nie poszła jednak po następną miskę ryżu, tylko, jak mówi, tego wieczoru pozostała z nimi. Dlaczego? Dla mnie odpowiedź jest jasna: została, żeby delektować się miłością tych ludzi. Spotkała ludzi, którzy rozumieli smak miłości. Wokół tej miski ryżu odprawiło się piękne ekumeniczne nabożeństwo, które zgromadziło w harmonii miłosierdzia przedstawicieli trzech różnych religii.


- Jak określiłby Pan związek Matki Teresy z Indiami?

- Tajemnicą miłości jest brak stawiania jakichkolwiek warunków przy jednoczesnym oczekiwaniu na wzajemność. Matka Teresa pragnęła tej wzajemności i nikt nie może powiedzieć, że jej miłość do Hindusów nie została przez nich odwzajemniona. Myślę, że Hindusi żegnali Matkę z takimi honorami i uczuciem nie ze względu na dolary, które do nich wpłynęły, tylko za to, że potrafiła okazać im szacunek i miłość. Matka Teresa nie była działaczem ekonomicznym ani nawet społecznym. Ona funkcjonowała w sferze ducha i przypominała wartość każdego życia i relacji między ludźmi. Miłość pozostaje ważna tak samo w biedzie, jak w dobrobycie. Być może niezwykłe życie Matki Teresy mogło rozegrać się w każdym innym kraju. Rozegrało się jednak w Indiach, dlatego dziękujemy Indiom. Za Darjeeling, gdzie zrodziło się niezwykłe powołanie Matki Teresy. Za Nirmal Hriday i za inne domy ofiarowane na jej dzieła. Dziękujemy za wszystkich ludzi Indii, którzy na setki sposobów odpowiadali ze zrozumieniem i pomnażali ten wyraźny znak Bożej miłości, jakim była Matka.


- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Maitri - Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata powstał w Polsce w 1976 r. jako owoc spotkania jego założyciela z pracą Sióstr Misjonarek Miłości w Kalkucie. Słowo „maitri” w sanskrycie, języku starożytnych Indii, znaczy „przyjaźń”. Charyzmatem ruchu jest praktyczna miłość do ludzi najbiedniejszych z biednych na całym świecie. Ruch działa w ok. 20 grupach w całym kraju, jest członkiem Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich. Najważniejsze akcje ruchu to m.in. „Adopcja serca” - pomoc w formie indywidualnego patronatu dla głodujących sierot w Afryce, „Nobel dla o. Żelazka” - wspieranie kandydatury polskiego misjonarza do Pokojowej Nagrody Nobla, kampania przeciw długom Trzeciego Świata.
Kalendarium życia Matki Teresy
  • 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) przychodzi na świat Agnes Gonxha - trzecie dziecko Albańczyków Drany i Nikoli Bojaxhiu; następnego dnia zostaje ochrzczona i właśnie datę chrztu Matka Teresa podaje później jako dzień urodzin.

  • 12 października 1928 r. wstępuje do zgromadzenia sióstr loretanek w Rathfarnham k. Dublina w Irlandii.

  • 1 grudnia 1928 r. odpływa do Indii, następnie rozpoczyna formację w zakonie oraz pracę nauczycielki w szkołach prowadzonych przez loretanki.

  • 25 maja 1931 r. składa śluby, przyjmując imię zakonne Maria Teresa od Dzieciątka Jezus.

  • 10 września 1946 r. w pociągu do Darjeeling otrzymuje od Boga wezwanie do służby najbiedniejszym z biednych; dzień ten obchodzony jest przez misjonarki miłości jako „Dzień Natchnienia”.

  • W styczniu 1947 r. zwraca się do arcybiskupa Kalkuty z prośbą o zgodę na opuszczenie zgromadzenia loretanek i służbę biednym w slumsach.

  • 12 kwietnia 1948 r. do jej prośby przychyla się Stolica Apostolska.

  • W grudniu 1948 r. po raz pierwszy idzie do Motijhil - dzielnicy slumsów.

  • W 1948 r. otrzymuje obywatelstwo Indii.

  • 28 lutego 1949 r. adaptuje na klasztor pomieszczenia przy Creek Lane w Kalkucie: towarzyszy jej kilka dziewcząt spośród dawnych uczennic, które chcą poświęcić się pracy ubogim.

  • 7 października 1950 r. Stolica Apostolska ogłasza dekret erygujący nowe stowarzyszenie znane później jako misjonarki miłości. 11 dziewcząt rozpoczyna formację w postulacie.

  • 12 kwietnia 1953 r. pierwsza grupa sióstr składa śluby zakonne w katedrze w Kalkucie, Matka Teresa składa śluby wieczyste.

  • 2 maja 1965 r. zgromadzenie zostaje oficjalnie ustanowione jako zgromadzenie na prawie papieskim, co pozwala na zakładanie placówek w całych Indiach i poza ich granicami.

  • W lipcu 1965 r. w Cocorote w Wenezueli Matka Teresa otwiera pierwszy zagraniczny dom misjonarek, a w 1968 r. także w Rzymie, Tanzanii i Australii.

  • 26 marca 1969 r. Paweł VI zatwierdza konstytucję Międzynarodowego Stowarzyszenia Współpracowników Matki Teresy - w latach 90. stowarzyszenie będzie liczyło kilkaset tysięcy członków na całym świecie.

  • W 1969 r. brytyjski dziennikarz Malcolm Muggeridge realizuje film dokumentalny o Matce Teresie pt. „Coś pięknego dla Boga”. Film, a potem książka o tym samym tytule rozsławiają działalność Matki Teresy na cały świat.

  • W 1976 r. w Nowym Jorku swoją placówkę otwiera kontemplacyjna gałąź misjonarek miłości - początkowa zwana siostrami Słowa.

  • W 1977 r. z inspiracji Matki Teresy powstają zgromadzenia męskie misjonarzy miłości (początkowo jako bracia Słowa) - gałąź czynna i kontemplacyjna.

  • 10 grudnia 1979 r. Matka Teresa otrzymuje Pokojową Nagrodę Nobla. Za swoją działalność odznaczona zostanie ponad 20 ważnymi międzynarodowymi nagrodami, m. in.: Klejnotem Indii, medalem Kongresu USA oraz honorowym obywatelstwem USA (była trzecią osobą w historii, która otrzymała to wyróżnienie), Honorowym Orderem Zasługi przyznanym przez królową Elżbietę II, doktoratem honoris causa Uniwersytetu w Cambridge i Międzynarodową Nagrodą Leninowską, przyznaną w ZSRR za „utrwalanie pokoju między narodami”.

  • W 1980 r. Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości ma już 158 placówek na całym świecie i 1187 sióstr, które złożyły śluby; 30 marca tego roku Matka Teresa otwiera dom w Berlinie Wschodnim w NRD.

  • W 1983 r. po raz pierwszy przyjeżdża do Polski, by otworzyć dom w Zaborowie pod Warszawą.

  • W 1984 r. powstaje Zgromadzenie Kapłańskie Ojców Misjonarzy Miłości (zwane na początku bractwem Corpus Christi).

  • 22 maja 1988 r. otwiera placówkę sióstr na terenie Watykanu.

  • 22 grudnia 1988 misjonarki miłości rozpoczynają działalność w Moskwie.

  • 11 kwietnia 1990 r. Papież Jan Paweł II przyjmuje rezygnację Matki Teresy (z powodów zdrowotnych) ze stanowiska przełożonej generalnej misjonarek miłości, mimo to zostaje ona wybrana na kolejną kadencję.

  • W styczniu 1997 r. Matka Teresa ustępuje ze stanowiska przełożonej generalnej; 13 marca na to stanowisko zostaje wybrana s. Nirmala - dotychczasowa przełożona kontemplacyjnej gałęzi zakonu.

  • 5 września 1997 r. Matka Teresa umiera w Kalkucie.

  • 26 czerwca 1999 r. rozpoczyna się proces beatyfikacyjny założycielki misjonarek miłości.

Zdarzyło się naprawdę

W Prem Dan, co znaczy „Dar Miłości”, posiadłości ofiarowanej Misjonarkom Miłości, w której mieszkało kilkuset ubogich ludzi, pracował pewien kierowca znany z szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Pewnego wieczoru wiózł Matkę Teresę do Domu Generalnego. Jechał wyjątkowo szybko. W pewnym momencie Matka Teresa powiedziała do niego łagodnie: „Wiesz, ja wcale nie boję się spotkać z moim Stwórcą, ale zapamiętaj sobie, że jest tylko jedna Matka Teresa”.


Gdy siostry po raz pierwszy miały wyjechać poza Indie - do Wenezueli, niektóre z niepokojem pytały: „Jak damy sobie radę w nowym kraju bez znajomości języka i obyczajów?”. Matka powiedziała im: „Nie bójcie się, małej wiary, mówicie przecież językiem zrozumiałym dla wszystkich ludzi, językiem miłosierdzia”. Na pytanie: „Co zabrać ze sobą do nowego kraju?” - odpowiadała: „Serce i ręce”.


W czasie pewnej podróży samolotem pomiędzy Panamą i Waszyngtonem, gdzie miała się spotkać z prezydentem Reaganem, nagle wstała i poszła do toalety. Była najważniejszą osobistością na pokładzie, więc wszyscy ją obserwowali. Po kilku minutach wyszła i przeszła do drugiej toalety. Za chwilę poszła do toalet środkowych, a następnie do tych w tyle samolotu. Gdy w końcu wróciła, kilka osób popychało siostrę siedzącą obok, aby zapytała, co tam robiła. „Co robiłam? Egzorcyzmy” - odparła . Okazało się, że Matka wyczyściła wszystkie toalety jumbo jeta. Takie było jej przygotowanie do spotkania z prezydentem.


Na przejściu granicznym w Gazie (Palestyna) żołnierz zapytał, czy ma przy sobie jakąś broń. Odpowiedziała: „Oczywiście, mam przy sobie mój modlitewnik”.


Ktoś zapytał Matkę Teresę: „Co Matka zrobi, kiedy przestanie być Przełożoną Generalną?”. Odpowiedziała: „Jestem doskonała w czyszczeniu toalet i ścieków”.
Później uzupełniła: „Nie jest ważne, co robimy, ale ile miłości wkładamy w swoją pracę. Jeśli należę do Chrystusa i w tym momencie oczekuje On ode mnie czyszczenia toalet, zaopiekowania się cierpiącym na trąd czy też rozmowy z prezydentem Stanów Zjednoczonych - to wszystko jedno, ponieważ jestem tym, kim Bóg chce, bym była i robię to, co On chce. Należę do niego”.


Matka Teresa opowiadała, że kiedyś, jeszcze na początku jej pracy z ubogimi, zachorowała i w wysokiej gorączce zaczęła majaczyć. Wydawało się jej, że stanęła przed św. Piotrem, który powiedział do niej: „Wracaj. W Niebie nie ma slumsów!”. Matkę Teresę bardzo to rozgniewało i odpowiedziała: „Bardzo dobrze! W takim razie napełnię Niebo biedakami i będziecie tu mieć slumsy. A wtedy będziecie musieli mnie przyjąć”.

Spotkaliśmy świętą

Naszej podróży do Kalkuty wszędzie towarzyszył tłum, bieda i brud. Zatłoczone pociągi, perony pełne żebraków, podróżnych i handlarzy sprawiały wrażenie jakby tutaj człowiek się nie Uczył, jakby liczył się tylko tłum. Przerażająca nędza znieczula i przyzwyczaja do widoku cierpiących, głodujących, kalekich.

Kalkuta jest pod tym względem szczególna. Na chodnikach najbogatszej z ulic, gdzie hałas trąbiących samochodów i ruch nie da się porównać z żadną z europejskich ulic, śpią całe rodziny. Przechodnie lawirują pomiędzy śpiącymi lub ich po prostu przekraczają. Pod namiotami z folii mieszkają dzieci, dorośli i starcy...

Kalkuta jest miastem poświęconym bogini zemsty - Kali. Dziś, tuż za ścianą Domu Czystego Serca, tzw. umieralni, znajduje się świątynia Kali, gdzie codziennie w ofierze składane są kozy, którym kapłan obcina głowy. Jeszcze w XIX wieku w Indiach istniała sekta, która uważała, że najlepszym sposobem oddawania czci Kali, jest podrzynanie ludziom gardeł...

W taki świat weszła Matka Teresy. Mówiła o sobie, że jest hinduską. Pokochała tych ludzi i poświęciła im całe swoje życie.

Przyjechaliśmy do Kalkuty w 1997 r. Były to ostatnie dni życia Matki Teresy, chociaż nic nie wskazywało na jej rychłą śmierć. W trakcie pobytu pisaliśmy na gorąco pamiętnik, w którym spisaliśmy m.in. nasze wrażenia ze spotkania z Matką.

Dziwne i jednocześnie głęboko poruszające jest spotkać żywego Świętego. Wydawało się, że Matka Teresa powinna być drobna, krucha, prześwitująca i nieziemska. Bardziej z tamtego niż z tego świata. A tymczasem jest dość dobrze odżywiona, niegruba, duża staruszka, żelazna staruszka. Pomimo że nie jest już przełożoną nadal rządzi. Wyznacza czas skupienia, kończąc ciszę energicznym uderzeniem w poręcz fotela, rozpoczyna modlitwy, pierwsza otrzymuje Komunię Św. Przełożonej Siostry Nirmali nie widać.

Zawsze odjeżdżając po Mszy św. hinduskim gestem złożonych dłoni pozdrawia wolontariuszy i gości w kaplicy. Promieniuje swoją osobą na wszystkich i wszystko, jednocześnie widać w Niej silną wolę, samozaparcie, charakter.  Czyli świętość to nie świątobliwość. Święty może być cholerykiem, człowiekiem trudnym, ale musi być człowiekiem o niebywałej samodyscyplinie, z żelazną konsekwencją wypełniać zamysł Boży. Względem siebie musi być bezlitosnym dyktatorem, trochę bezdusznym i niepozostawiającym żadnej furtki dla własnych chęci, własnych planów. To jest to zaparcie się samego siebie i powtórne narodzenie się w Chrystusie.” Święty to nie fanatyk, który realizuje własne zamysły względem innych i siebie. Święty nigdy nie będzie narzucał czegoś innym, którzy tego nie chcą, tego surowego, drakońskiego reżimu, który stosuje względem siebie.

Matka Teresa traktuje wszystkich jednakowo oferując wszystko co ma dane od Boga. Nawraca własnym przykładem. Nie intelektualizuje, tylko wypełnia najprostsze i najtrudniejsze przykazanie - miłuj Pana Boga swego całym sercem swoim i całą duszą, a bliźniego swego jak siebie samego. Może dlatego, pomimo jednej z najsurowszych reguł i najcięższej pracy w brudzie, smrodzie, wilgoci, jest tak wiele powołań do tego zgromadzenia, podczas gdy Kościół przechodzi jeden z najtrudniejszych okresów w swojej historii.

Cały czas nurtuje mnie pytanie: co będzie, gdy Matka Teresa odejdzie. Czy siostra Nirmala będzie potrafiła, czy podoła tak trudnemu zadaniu? Czy bez tego słońca, huraganu, żywiołu świętości siostry nadal będą miały dość siły i samozaparcia?

Siostry mówiły, że to Bóg przez nie działa, a one są jedynie narzędziami w Jego rękach, furtkami przez które wylewa się Jego łaska na świat. Jeżeli przyjmiemy takie porównanie, to Matka Teresa jest jakąś ogromną bramą, przez którą wali rzeka łaski. Podobna jest do żywiołu. Jeżeli tak Bóg może promieniować przez człowieka, to faktycznie chyba niemożliwe jest przeżycie spotkania z Nim twarzą w twarz. Teraz trochę bardziej zrozumiała jest reakcja Hioba, kiedy po spotkaniu Boga przestaje wytaczać kolejne argumenty i milknie. Jasne staje się, dlaczego Bóg objawiał się pod różnymi postaciami, a nie we własnej Osobie.”

Będąc lekarzami zostaliśmy skierowani do pracy w The House of Sick and Dying. Jest to pierwszy dom w starej świątyni Kali, a właściwie w domu pielgrzyma. Tam właśnie Matka Teresa rozpoczęła swoją działalność. O 5.00 pobudka, 5.30 wyjście z domu na 6.00 na Mszę Św. do Mothers House. Zawsze obecna jest Matka Teresa na wózku. Kaplica bez wiatraków (podstawowy sprzęt w klimacie tropikalnym), kamienna podłoga, na którą czasem wykłada się materiał. Do kaplicy wchodzi się bez butów. Siostry i wolontariusze przez większość modlitw albo klęczą, albo stoją, czasem siedzą. „Po Mszy Św. o 6.45 wszyscy schodzimy na śniadanie, czyli herbatę z mlekiem (b. słodką), suchy chleb (bądź okraszony olejem) i banany. Potem idziemy do pracy.

Stara świątynia Kali, bogini śmierci i wojny, zaraz obok nowa, targ, zwykły brud i smród. Bez oznakowań, tylko mało widoczna figurka Maryi i krzyż. Wejście na rogu. Kamienne podłogi. Wchodzi się do sali męskiej, 40 łóżek, ta sama liczba na sali żeńskiej. Bardziej chorzy leżą na podłodze, łóżka pokryte ceratą. Zdrowsi, na podwyższeniu, mają normalne prześcieradła. Pomiędzy salami podwyższenie, na którym stoją szafy z lekami i stoi służący w niedzielę za ołtarz. Obok następna sala -pralnia i kuchnia w jednym. Na początek modlitwa, później trzeba roznieść śniadanie na aluminiowych talerzach. Zwykle jajko, banan i dmuchany ryż. Chorzy jedzą rękoma, kubek wody do picia i później do umycia ręki. Niektórzy są karmieni. Potem mycie naczyń popiołem z proszkiem, oczywiście w zimnej wodzie, i płukanie (w kamiennym zlewie w podłodze, napełnionym wodą). Następnie mycie, pranie wszystkiego, oczywiście nogami - chodząc po rzeczach w podobnych zlewach w podłodze - i wyżymanie, rozwieszanie na piętrze. W tym czasie ktoś inny myje dokładnie łóżka. Potem opatrunki, rany na nogach - widać ścięgna, powięzi, kości, kłęby robaków, które ciężko oderwać, bo wżerają się w ciało gdzieś głęboko pod skórą.”

Tak mniej więcej wyglądała nasza praca. Na początku byliśmy dość sfrustrowani, chyba nawet bardziej niż inni. Chcieliśmy zaraz leczyć wszystkich chorych, a siostra Dolores - przełożona hospicjum już na początku powiedziała: „To nie jest szpital, to jest dom. My tu nie diagnozujemy pacjentów, my im pomagamy.” Podchodziły do tego z pewnym dystansem i spokojem. Wynikało to zapewne z faktu, że my przyjeżdżamy ze świata, gdzie możliwa i niezbędna jest diagnostyka, podczas gdy siostry takiej możliwości nie mają. Spędzając całe życie wśród tych chorych muszą zachowywać pewien dystans, dla własnego zdrowia psychicznego. Po jakimś czasie coraz bardziej widzieliśmy, że ten rytm pracy, zwyczaje, mają sens i że inaczej się nie da. Bardzo łatwo jest powiedzieć, że to czy tamto mogłoby być zrobione lepiej, szybciej, sprawniej. Tylko trudno to wykonać, trzeba oddać sprawiedliwość siostrom, bo nie reformatorzy pracują z tymi ludźmi, tylko one. I robią co mogą.

Odwiedziliśmy również leprozorium położone pod Kalkutą, prowadzone przez braci Misjonarzy Miłości. Braci jest kilkuset na świecie, tutaj tylko ośmiu. Noszą cywilne ubrania i na koszuli przypięty krzyż - taki jak siostry. Obowiązuje ich trochę „łagodniejsza” reguła, np. mogą odwiedzać rodzinę co 5, a nie co 10 lat! Leprozorium zbudowane przez trędowatych jest schludne, funkcjonalne i całkiem przytulne, niepodobne do umieralni. Trędowaci wyglądają dość normalnie, czasem brakuje im ręki lub nogi, czasem widać obandażowaną stopę, zniekształconą dłoń. Jest tu kilka sal opatrunkowych, sala operacyjna, gdzie operują miejscowi lekarze, po pracy w nocy lub wcześnie rano. Właśnie w leprozorium robione są sari, w które ubierają się Siostry. Chorzy produkują też buty, torby, plecaki, protezy, które potem próbują sprzedawać. Niektórzy mieszkają z rodzinami w małych chatach i uprawiają ziemię. Wydaje się, że ci ludzie znaleźli tutaj swój dom.

W Kalkucie pracowaliśmy ponad trzy tygodnie i przed powrotem do Polski pojechaliśmy odpocząć do Darjeling — dawnego kurortu angielskiego znanego z plantacji herbaty. Mieliśmy dokładnie wyliczone dni i pieniądze, kupione bilety na powrotny pociąg do Kalkuty i na samolot do Polski. W Darjeling odetchnęliśmy świeżym, górskim powietrzem. Gdy nadszedł niechciany dzień powrotu, zjechaliśmy kilkanaście kilometrów do miasta, skąd odchodził pociąg. Należy tu wyjaśnić, że na wagonach pociągów ekspresowych (jadących ok. 50 km/h) wywieszane są listy imienne pasażerów: ich imiona, nazwiska, płeć i wiek (?!). Na stacji, zmęczeni upałem (górskie powietrze pozostało ponad kilometr wyżej) szukamy swoich nazwisk na wywieszce i oczywiście ich nie znajdujemy. Gotowi kłócić się z bałaganiarskim personelem, biegniemy do konduktora, który spokojnie wyjaśnia nam, że przyjechaliśmy o dzień za wcześnie i że nasze bilety są na jutro!!! Najgorsze, że ma rację. Mając ten jeden dzień, jedziemy z powrotem do Kalkuty. Dzięki sprzedanym przewodnikom po Pakistanie starcza nam na opłacenie piętrowego łóżka w wieloosobowej sali w hotelu Armii Zbawienia.

Najdziwniejsze w tej przygodzie jest to, że nasza niezrozumiała pomyłka pozwoliła nam uczestniczyć w adoracji w środę wieczorem i spotkać jeszcze raz Matkę Teresę, otrzymać od Niej błogosławieństwo. W czwartek wylecieliśmy do Polski. W sobotę dowiedzieliśmy się, że Matka Teresa zmarła...

Adwokaci diabła

Szokująca prawda o Matce Teresie – tak jeden z wielkich internetowych portali reklamował artykuł „Zła święta”, który ukazał się w „Przekroju”. Autor twierdzi w nim, że życie bł. Matki Teresy „pełne jest zagadek dalekich od świętości”.

Dobro jest dobrem, a zło złem? To chyba jasne. Ale nie dla wszystkich. Prawdą jest, że życie bywa skomplikowane, a dobro ze złem się przeplata. Czasem jednak powtarza się historia Jezusa oskarżanego, że pomaga ludziom mocą Belzebuba (Mt 12, 22–23). Tam gdzie pojawia się wielkie dobro, pojawiają się i jego krytycy, próbujący je umniejszyć, ośmieszyć, a nawet ukazać jako zło. Prawdziwi adwokaci diabła. Taką rolę spełnia zamieszczony w „Przekroju” artykuł Marcina Fabjańskiego.

W tekście szokuje ogrom złej woli. Autor twierdzi, że niektóre fakty z życia Matki Teresy świadczą, że wcale nie była tak święta, szlachetna i dobra, jak ludziom się wydawało. Wystarczy jednak zastanowić się nad przytaczanymi argumentami, żeby zobaczyć, że jego oceny są głęboko niesprawiedliwe, wynikające ze stereotypów myślenia o świętości. Przy tym zupełnie nie do pogodzenia ze świadectwami tych, którzy Matkę Teresę znali.


 

Święta mało skuteczna

Założyciel Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszek Blachnicki, zauważył kiedyś, że w dzisiejszych czasach mocno zwraca się uwagę na wyczyn. Liczą się ci, którzy zajmują pierwsze miejsca. Ten typ myślenia widać także u Marcina Fabjańskiego, gdy przytacza opinię pewnej niemieckiej pisarki zarzucającej Matce Teresie, że są w Kalkucie instytucje, które, jej zdaniem, skuteczniej pomagają biednym. Problem w tym, że świętość mierzy się oddaniem Bogu, a nie skutecznością działania. Święty nie licytuje się z innymi, pytając publicznie „kto zrobił więcej?”. Nawet jeśli spojrzeć na Błogosławioną przez pryzmat skuteczności działania, trzeba uczciwie stwierdzić, że zrobiła ona więcej niż inni dla uświadomienia bogatym, że trzeba dbać o biednych. Stała się rzeczniczką ubogich w świecie. Jej postawa wielu inspirowała, a to bardzo dużo.

Jak nieprzemyślane są tego rodzaju zarzuty wobec Matki Teresy świadczy historia, którą autor przytacza jako przykład skandalicznego zachowania Błogosławionej. Przy kasie londyńskiego supermarketu Matka Teresa z koszykiem wypełnionym jedzeniem za 500 funtów nie ma czym zapłacić. Krzyczy (według Fabjańskiego wrzeszczy), że jedzenie ma wspomóc dzieło Boga, tak długo, aż jakiś bogaty człowiek płaci za nią. To – jego zdaniem – argument za brakiem świętości.

Co robią „zwyczajni pomagający,” gdy nie mają z czego wspomóc ubogich? Bezradnie rozkładają ręce. Matka Teresa zdobyła się na coś naprawdę wielkiego: na upokorzenie, wytykanie palcami i złośliwe zarzuty nierozumiejących prawdziwej wielkości oskarżycieli. Dla ubogich. Czy to mało?


W ogniu krytyki

Święci robią czasem rzeczy, które zwykłym śmiertelnikom nie mieszczą się w głowie. Matka Teresa awanturująca się w londyńskim sklepie to godna kontynuatorka św. Ignacego z Antiochii, gotowego drażnić lwy, jeśli te nie chciałyby go na arenie pożreć, czy św. Franciszka, który na oczach tłumu zdjął ubranie i zwrócił je swojemu skarżącemu się na niego biskupowi ojcu. Ale takie zachowanie nie mieści się „porządnym ludziom w głowie”.
Według krytyków, a są nimi głównie filmowiec o lewicowych poglądach, zwolennik aborcji, była zakonnica – misjonarka miłości i lekarz mający obsesję na punkcie rzekomych oszustw misjonarki z Kalkuty, Matka Teresa nie mogła być świętą, gdyż była fanatyczną przeciwniczką tego, co „postępowy świat” uważa za miarę postępowości: prawa do aborcji. Na dowód fanatyzmu Błogosławionej autor artykułu przytacza historię gwałconych w 1971 r. w Bangladeszu przez pakistańskich żołnierzy kobiet, do których apelowała, aby nie usuwały ciąż. Tak jakby zabicie nienarodzonych dzieci mogło tym kobietom w czymkolwiek pomóc. Nie zauważa przy tym, że Matka Teresa zawsze wielką wagę przywiązywała do obrony praw najmłodszych.
Jak pisze w swojej książce „Błogosławiona Matka Teresa. Życie w miłości” Elaine Murray Stone, bogatym Amerykanom potrafiła powiedzieć: „Jak to, ważniejsze są dla was samochody, telewizory, najnowsza moda? Dlaczego gotowi jesteście niszczyć ludzkie życie stworzone przez Boga na Jego obraz dlatego tylko, by bardziej rozkoszować się dobrami świata i uwolnić się od odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą życie w rodzinie?”. Nie były to tylko puste słowa. Matka Teresa w Kalkucie organizowała masowo porzucanym dzieciom opiekę. A gdy w Bejrucie jej sierociniec znalazł się podczas walk pod ostrzałem, nie oglądając się na bezradność miejscowych władz, na własnych rękach, bez cienia strachu, wynosiła je do karetek, które wywoziły je w bezpieczniejsze miejsce. Czy ktoś taki nie ma prawa apelować o uszanowanie życia nienarodzonych?
Niezrozumienie istoty świętości wyraża się także w innym obrazku, przytaczanym przez krytyków Matki Teresy. Cierpiącemu staremu człowiekowi Matka Teresa miała powiedzieć: „Cierpisz, a to oznacza, że Jezus cię całuje”, na co starzec miał odwarknąć: „Powiedz swojemu Jezusowi, żeby przestał mnie całować”. Postawa Błogosławionej byłaby niezrozumiała, gdyby była lekarzem w świetnie wyposażonym szpitalu. Jeśli jednak miejscem zdarzenia był przytułek, dobre słowo mogło być jedynym środkiem, którym siostry dysponowały. Tego nie zrozumie człowiek przyzwyczajony do stosunkowo wysokiego standardu opieki medycznej, spychający na innych opiekę nad bliskim chorym. Intencja Matki Teresy jest jasna tylko dla tych, którzy przeżyli bezradność wobec czyjegoś cierpienia. Dlatego trudno się dziwić, że jej krytyków nie przekonuje nawet opinia prowadzących proces beatyfikacyjny. Ona nie może być świętą, a Watykan ma w jej beatyfikacji jakiś tajemny interes – sugeruje jeden z bohaterów artykułu Fabjańskiego.


Skarby Matki Teresy

Stawiane Matce Teresie zarzuty, że w jej przytułku chorym cieknie ślina z ust, że ktoś skopuje z siebie kołdrę, że karze się odejść tym, którzy mają się już nieco lepiej, by zrobić miejsce dla nowych, że w jej domu starców pensjonariusze mają puste oczy i nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, nie są warte szerszego komentarza. Człowiek, który jeszcze nie zauważył, że niektóre choroby związane są z przykrymi zapachami, że chory nie zawsze panuje nad odruchami i że istnieje coś takiego, jak starcze otępienie, zapewne żyje w świecie, w którym chorobę i starość chowa się wstydliwie za bramami wyspecjalizowanych ośrodków, a liczą się młodość, sukces i pieniądze.

Te ostatnie mają dla krytyków Matki Teresy szczególne znaczenie. Bo przecież wokół pieniędzy kręci się świat. Uważają więc, że zebrane datki Misjonarki Miłości przeznaczają nie na biednych, ale na cele „polityczne i religijne, takie jak szkolenie misjonarzy i księży”. Oburzają się, że dane o finansach zgromadzenia nie są upubliczniane. Oskarżają, że handlowała dziećmi, oddając je do adopcji w krajach zachodnich (nie zauważając przy tym, że w Indiach trudno było znaleźć dla tych dzieci rodziców). Domagają się, by Matka Teresa oddała pieniądze otrzymane od darczyńcy, który okazał się finansowym oszustem. Tak jakby gromadziła te środki w jakimś skarbcu i nie przekazywała ich na potrzeby biednych. Gdyby żyła, mogłaby zrobić tylko to, co niegdyś podobno zrobił św. Wawrzyniec: na żądanie wydania skarbów Kościoła pokazał biednych, ułomnych i chromych. Ale już nie żyje. Zmarła – wbrew temu, co napisano w „Przekroju” – w swoim domu, wśród sióstr, a nie podłączona do najdroższej medycznej aparatury.

Spróbuj żyć jak ona

Ojciec Marian Żelazek, wiele lat pracujący w Indiach wśród trędowatych, wspominał w jednym z wywiadów swoje spotkanie z Matką Teresą. Stacja kolejowa, upał z czterdzieści parę stopni. Zobaczył grupę sióstr. Postanowił kupić im coca-colę. Odmówiły. Bo na dworcu było wielu biednych, którzy by jej nie dostali. A Matka Teresa nie chciała, by traktowano je lepiej niż biednych. Ona i jej siostry – jak napisała w swej książce „Teresa z Kalkuty. Ołówek w ręku Boga” Franca Zambonini – nie ograniczają się jedynie do wspomagania ubogich, ale żyją jak ubodzy i cierpią razem z ubogimi.

To nie pomoc charytatywna, od której są inne instytucje. Matka Teresa i jej siostry na całym świecie żyją z najbiedniejszymi, co nie zawsze rozumieją pracujący z nimi wolontariusze – wspominają Anna i Łukasz Szumowscy, lekarze z Warszawy, którzy w ostatnich dniach życia Matki Teresy pracowali w umieralni, w pierwszym założonym przez nią domu. Bo aby zrozumieć ubogich, trzeba samemu poznać ubóstwo. I pozostać pokorną służebnicą Boga – jak mawiała Matka Teresa. Ołówkiem, który Bóg może wziąć do ręki, by pisać nim, aż trzeba będzie wziąć następny. To dla dzisiejszej mentalności chyba najbardziej rewolucyjne, a przez to najmniej rozumiane ze wskazań Matki Teresy.

Anioł Ubogich

- Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła Matka Teresa z Kalkuty

Zakurzony pociąg stukał głośno, a ona jechała wciśnięta między biedaków, kaleków, ślepców i trędowatych. Miała leczyć płuca świeżym górskim powietrzem, tymczasem wkoło roznosił się cuchnący zapach brudu i potu. Nie czuła jednak odrazy, choć ten kontakt z cierpiącą ludzkością był dla niej wstrząsem. – Wtedy poczułam – mówiła po latach – że Bóg chce, bym była z biednymi. Zanim dotarła na miejsce, wiedziała już, że ma opuścić klasztor i wyjść na ulice Kalkuty, by żyć pośród najuboższych z ubogich.


Lekcje w stajni 

Matka Teresa niechętnie opowiadała później o tamtym doświadczeniu w drodze do Darjeeling. Nazywała je jednak „powołaniem w powołaniu”. Bo pragnienie, by zostać zakonnicą, poczuła 24 lata wcześniej, jako 12-letnia dziewczynka. Urodziła się w 1910 roku w macedońskim Skopje, w rodzinie albańskiej. Naprawdę nazywała się Agnes Gonxha Bojaxhiu. Imię Marii Teresy od Małego Jezusa przyjęła w wieku 18 lat, kiedy to wstąpiła do zakonu sióstr loretanek w Irlandii.

W Indiach odbywała swój nowicjat. Myśl o tym, by pracować wśród biednych pojawiła się w jej głowie jeszcze w dzieciństwie, jednak na jej realizację musiała długo czekać. Najpierw przez kilkanaście lat uczyła geografii dziewczęta z bogatych domów, a nawet była dyrektorką elitarnej szkoły w Kalkucie. Równolegle prowadziła jednak zajęcia w szkole powszechnej pod wezwaniem jej świętej patronki. Lekcje odbywały się w pomieszczeniu przypominającym stajnię albo po prostu na podwórku. To wtedy po raz pierwszy zobaczyła, w jakich warunkach jedzą i śpią dzieci z najbiedniejszych rodzin. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” – zapisała w swoich notatkach. Ale odkryła też wówczas, jak wielką radość sprawia jej zwyczajny gest, jakim było położenie dłoni na każdej brudnej główce dziecka. A one zaczęły nazywać ją „Ma”, co znaczy tyle co „mama”.


Czy mogę już iść do slumsów? 

Pan Bóg o wszystko się zatroszczy – miała odpowiedzieć arcybiskupowi, który pytał, z czego będzie żyć i gdzie mieszkać. Nie od razu przyszła zgoda na opuszczenie zgromadzenia sióstr loretanek. Hierarcha zdecydował, że nie zatwierdzi jej prośby skierowanej do Rzymu wcześniej niż za rok. Ona jednak ponawiała swoją prośbę za pośrednictwem kierownika duchowego, ojca Van Exema. Po kilku miesiącach arcybiskup wyraził zgodę. Kiedy przyszedł dekret z Watykanu, pierwsze pytanie Błogosławionej brzmiało: – Ojcze, czy mogę od razu iść do slumsów?

Na miejscowym bazarze kupiła trzy białe sari obrzeżone niebieskimi paskami. Była to najtańsza tkanina, jaką zdołała znaleźć, a błękit podobał jej się jako kolor maryjny. Ten ubiór stał się później wyróżnikiem założonego przez nią nowego zgromadzenia. Dziś około 4000 sióstr misjonarek Miłości posługuje najbiedniejszym z biednych, nie tylko w Indiach, ale na całym świecie. Zbierają z ulic bezdomnych, aby ich nakarmić, umyć i opatrzyć im rany. Prowadzą domy dla porzuconych dzieci i starają się o ich adopcję. Zajmują się trędowatymi, odwiedzają domy starców, szpitale i więzienia.

Pewien dziennikarz, widząc, jak Matka Teresa opatruje rozkładające się ciała trędowatych, odwrócił głowę i powiedział: – Ja bym tak nie mógł. – Ja też nie – uśmiechnęła się zakonnica. Często podkreślała, że to nie ona pomaga ubogim. – Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła. Jej uważne wsłuchiwanie się w pragnienia Boga było owocem tamtego doświadczenia z pociągu do Darjeeling.

Kiedy jeszcze uczyła w szkole loretanek, prowadziła rekolekcje, których przewodnim motywem było wołanie ukrzyżowanego Chrystusa: „Pragnę!”. To słowo przyozdobi potem wszystkie kaplice Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości na całym świecie. Właśnie w słowo „Pragnę” i w ukrzyżowanego Jezusa wpatrują się siostry, rozpoczynając dzień o 4.30. Dopiero potem ruszają na ulicę.

Tak realizuje się cel zgromadzenia: „gasić nieskończone pragnienie miłości dusz, dręczące Jezusa Chrystusa na krzyżu”. Bóg pragnie przyciągnąć ludzkość do siebie, ale w tym wołaniu słychać również głos człowieka, który pragnie Boga. W głodnych, spragnionych i wyniszczonych chorobami ludziach misjonarki Miłości starają się dostrzegać Chrystusa.

Nie zadowalajmy się samym ofiarowaniem darów pieniężnych – mówiła Matka Teresa. – Pieniądze nie wystarczą, można je zdobyć stosunkowo łatwo. Chciałabym, żeby więcej ludzi dawało swoje ręce do pracy i serca do kochania; żeby przyjmowali biednych w swoich domach, miastach i krajach i wychodzili im naprzeciw z miłością i współczuciem, dając tam, gdzie to najbardziej potrzebne i dzieląc z każdym radość kochania.


6 Września. Św. Magnus z Füssen - Jeden z czternastu

Tak naprawę nazywał się Maginold i dopiero po latach zaczęto nazywać go Magnusem, czyli „wielkim” – a to ze względu na wiele cudów, jakich za życia dokonał.

 

Urodził się około 700 roku nieopodal szwajcarskiej miejscowości St. Gallen. Tam też wstąpił do zakonu. Około 745 roku udał na misje do niemieckiego regionu Allgäu, rozszerzając z czasem obszar swej działalności na prośbę świętego Wikterpa - ówczesnego biskupa Augsburga.

W okolicach dzisiejszego miasteczka Füssen, Magnus postanowił zacząć wieść życie pustelnika. Dzięki darom Pepina Krótkiego z czasem jego samotnia przekształciła się w benedyktyński klasztor, do którego ściągały rzesze wiernych. Legendy głoszą, że kiedy Magnus wyruszał na misje do Bawarii, zabrał ze sobą kij wędrowny, należący uprzednio do świętego Gawła – tego samego, od którego wzięła się nazwa miasta St. Gallen. Tym właśnie kijem przegonić miał zagrażające mieszkańcom Kemptem węże i niedźwiedzie, a także pokonać, lub też zmusić do ucieczki smoka.

W ikonografii ukazuje się go czasem także wraz z niedźwiedziem, który pomaga mu odnaleźć właściwą drogę w leśnych gęstwinach. Czasem widzimy go w scenie, w której uzdrawia niewidomego lub też w towarzystwie diabła, próbującego odstraszyć go od misjonarskiej posługi.

Zmarł Magnus najpewniej 6 września 772 roku. Do dziś stoi w Füssen świątynia pod jego wezwaniem, w której przechowywane są stuła, kielich i kij świętego. W Bawarii, Szwajcarii, Szwabii i Tyrolu zalicza się go do grona Czternastu Wspomożycieli. Jest patronem miejscowości Füssen, Allgäu i Kempten, a także ukąszonych przez węże i walczących z plagami robactwa, myszy i szczurów.


7 Września. Św. Melchior Grodziecki - Świetlany przykład

O św. Melchiorze Grodzieckim podczas kanonizacji Męczenników Koszyckich Ojciec Święty powiedział, że jest "świetlanym przykładem ewangelicznej wytrwałości, który powinniśmy mieć przed oczyma, kiedy stajemy wobec trudnych i ryzykownych wyborów, jakich nie brak także dzisiaj"...

"Wojsko Rakoczego wkroczyło do Koszyc. Na zamku gubernatorskim przebywał wówczas Melchior wraz z kanonikiem Markiem Križem i Stefanem Pongraczem. Internowano ich natychmiast, a na posiedzeniu rady miejskiej Reyner (jeden z rajców)... domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiła się temu stanowczo większość obecnych kalwinów, ale bez protestu przyjęto wyrok śmierci na trzech kapłanów więzionych w zamku"... Tak ostatnie chwile życia św. Melchiora Grodzieckiego opisuje w książce "Nasi święci" Bronisław Natoński TJ. Dalej relacjonuje następująco:

"Po północy 7 września 1619 roku weszli na zamek hajducy pod wodzą Jana Lajosa w towarzystwie m. in. Alvinyego i Reyner. Hajducy zaczęli znęcać się najpierw nad Melchiorem i Pongraczem, następnie zabili kanonika Križa. Powróciwszy do pokoju, w którym znajdowali się jezuici, wzięli na tortury najpierw Pongracza, potem namawiali Melchiora do odstępstwa od wiary katolickiej i przyjęcia kalwinizmu, obiecując mu wiele i grożąc. Niezachwiana jego postawa wywołała wściekłość hajduków. Wśród mąk wzywał Melchior imienia Jezusa i Maryi. W końcu ścięto mu głowę toporem. Podobnie postąpili oprawcy z ciałami Križa i Pongracza. Wieść o straszliwej zbrodni obiegła szybko Koszyce i wzbudziła także wśród protestantow takie oburzenie, że rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała zabitych".

Kim był tak bestialsko zamordowany święty? Urodził się w Cieszynie w 1584 r. jako potomek starego i zasłużonego polskiego rodu Grodzieckich (Grodeckich). Dziadek, ojciec, a później także brat Melchiora sprawowali funkcję kasztelana cieszyńskiego, a inny z Grodzieckich był biskupem ołomunieckim. Stryj Melchiora, Wacław Grodecki, był dziekanem kolegiaty Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Brnie, a także wybitnym kartografem, autorem mapy Polski z 1562 r. Najwięcej rodowych pamiątek zachowało się w Grodźcu Śląskim niedaleko Cieszyna, gdzie Grodzieccy wznieśli swój zamek. Tu także przyszły Święty spędził dzieciństwo. Po ukończeniu jezuickiego kolegium w Wiedniu, postanowił swe życie związać z jezuitami i wstąpił do nowicjatu w Brnie. Studia zakończył uzyskaniem tytułu doktora teologii i filozofii, a w 1614 r. otrzymał święcenia kapłańskie.

Najpierw duszpasterzował w Pradze i pobliskiej wsi Kopanina, jednak w 1618 r. musiał opuścić miasto i same Czechy, z których po wybuchu wojny trzydziestoletniej wypędzono jezuitów. Wyruszył w kierunku Węgier. Po krótkim pobycie w Brnie znalazł się w 1619 r. w Homonnie, skąd w tym samym roku udał się do Koszyc jako kapelan wojskowy. Tam też we wrześniu 1619 r. - wraz z dwoma innymi kapłanami: Chorwatem Markiem Kriżem i Węgrem Stefanem Pongraczem - dostał się w ręce żołnierzy Betlena Gabora, księcia Siedmiogrodu. Po okrutnych torturach, połączonych z próbami nakłonienia do rezygnacji z wiary katolickiej, wszyscy trzej kapłani zostali zamordowani, a ich zwłoki zbezczeszczono. W styczniu 1905 r. papież Pius X ogłosił beatyfikację trzech Męczenników Koszyckich, a w lipcu 1995 r. w Koszycach Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał ich kanonizacji.

 

"Róbcie ze mną, co chcecie, ale ja nigdy nie wyrzeknę się mojej wiary" - Św. Melchior

Historia jego życia nie jest długa. Miał zaledwie 35 lat, kiedy wraz z dwoma innymi duchownymi oddał życie za wiarę. Zamordowali ich fanatyczni wyznawcy kalwinizmu w Koszycach (Słowacja) podczas wojny trzydziestoletniej. Oprawcy postąpili z trójką księży wyjątkowo okrutnie. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Ofiary dobili, obcinając im głowy. Ciała duchownych wrzucono do miejskiej kloaki, ale po protestach miejscowej ludności wyciągnięto je i pochowano na cmentarzu. Ostatecznie szczątki męczenników koszyckich trafiły do Trnawy, gdzie spoczęły w kościele sióstr Urszulanek.

Melchior urodził się w Cieszynie ok. 1584 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej osiadłej w Grodźcu koło Skoczowa. Z tego rodu pochodziło już kliku innych duchownych. Melchior kształcił się w wiedeńskim kolegium jezuitów. W 1603 r. rozpoczął nowicjat jezuicki w Brnie, gdzie po 2 latach złożył pierwsze śluby zakonne. Później odbywał praktykę nauczycielską w Brnie i w Kłodzku, gdzie jezuici mieli swoje kolegia. W roku 1614 po studiach teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w Pradze Czeskiej. Tam też spędził pierwsze lata kapłańskiego życia. Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia w 1618 prascy jezuici zostali wypędzeni z Pragi.

Melchior został później mianowany kapelanem armii cesarskiej w Koszycach. Kiedy wojska Jerzego Rakoczego wspierające protestantów zajęły Koszyce, pastor kalwiński domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów: Melchiora Grodzieckiego, Marka Kruża (Chorwata) i Stefana Pongracza (Węgra). Wieść o okrutnej zbrodni wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Wkrótce na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku zaczął się szerzyć kult męczenników. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali beatyfikowani przez św. Piusa X, kanonizował ich Jan Paweł II w 1995 r. podczas swojej wizyty w Koszycach.

Tuż przed śmiercią św. Melchior powiedział do swoich katów: „Róbcie ze mną, co chcecie, ale ja nigdy nie wyrzeknę się mojej wiary”. Jan Paweł II powiedział o nim: „jest przykładem ewangelicznej wytrwałości". Brzmi dość łagodnie. Melchior dał się dosłownie pociąć na kawałki dla Chrystusa.

Autor tekstu "Dał się pociąć" - ks. Tomasz Jaklewicz



Bł. ks. Ignacy Kłopotowski - Różańcowy apostoł słowa drukowanego

Wiedział, że powołaniem kapłana jest prowadzenie ludzi do zbawienia, w tym celu sięgał po najnowocześniejsze, jak na jego czasy, środki przekazu.

 

Biogram

Ks. Ignacy Kłopotowski służył Bogu całym sobą, zarówno jako kapłan, dziennikarz, a także opiekun ubogich. Był czujny na głos Boga, który rozpoznawał przede wszystkim na modlitwie i w różnych sytuacjach życiowych. Całe jego życie skupiało się wokół Eucharystii, która była dla niego źródłem wszelkiej siły i mądrości. Często przytaczał słowa swej matki: „Patrzeć na Przenajświętszy Sakrament, to najdokładniej wyobrażać sobie oglądanie Boga”. Kierując się własnym doświadczeniem, uczył, że przed Najświętszym Sakramentem człowiek może nauczyć się prawdziwej modlitwy – przemieniającej modlitwy obecności. Wciąż doświadczał, że Bóg obdarowuje go łaskami, jednocześnie zaś był bardzo pokorny. Sam ufał Bogu i uczył ufać, był gorliwy nie tylko w pracy, ale i w modlitwie. Gdy klękał i modlił się przed Najświętszym Sakramentem, „nic go nie obchodziło, co się dzieje wokoło”. Zachęcał, żeby w natłoku zajęć pracę przeżywać jak modlitwę. Gdy tylko miał chwilę czasu, brał różaniec do ręki i modlił się. Każdej siostrze, która przychodziła do Zgromadzenia, ofiarowywał różaniec. Modlitwę tę ukochał już od dzieciństwa. Mówił, że dobrze odmawiany różaniec przewyższa inne modlitwy, pobudza do miłości bliźniego, skłania do żalu za grzechy i w ten sposób prowadzi do świętości. Różaniec był dla niego najważniejszym elementem pobożności maryjnej. Często podejmował ten temat w swoich tekstach, temu miał również służyć miesięcznik „Kółko Różańcowe”.

Ks. Ignacy Kłopotowski uczył miłości do Kościoła i Ojczyzny. Działając pod zaborem rosyjskim, przemycał artykuły mówiące o Polsce i jej bohaterach, za co często był karany. Gdy Polska odzyskała niepodległość, wzywał do chrześcijańskiego wychowania dzieci i młodzieży. W jednym ze swoich pism napisał: „Każde dziecko przytulone, każde ludzkie istnienie od śmierci zachowane, każdy grosz dorzucony do pożytecznego dzieła – to wielka zasługa wobec Ojczyzny”. Żył przede wszystkim dla innych. Był wrażliwy na potrzeby ludzi biednych, opuszczonych i chorych. Przygarniał dzieci z ulicy, nieustannie poszukiwał środków by zapewnić dzieciom dach nad głową, ich leczenie i stałą opiekę, zaciągał w tym celu kredyty, urządzał kwesty i apelował o ofiary. Szczególną troską obejmował także kobiety, podkreślał ich rolę, wielkość posłannictwa oraz należny szacunek, patrząc na nie w duchu Ewangelii przez pryzmat Maryi. Wiedząc, że miłość kobiety jest bardziej uczuciowa, delikatna i skłonna do bezinteresownych poświęceń, stawiał żony i matki na pierwszym miejscu w rodzinie pod względem tworzenia w niej więzów duchowych. To właśnie na matce spoczywa przede wszystkim posłannictwo tworzenia ciepła rodzinnego domu. To ona wyzwala wzajemną miłość wśród członków rodziny, kieruje ich serca ku Bogu, przekazuje wiarę, uczy modlitwy. Matka jest pierwszą osobą, która zaszczepia w dzieciach zasady chrześcijańskiego życia. Z całą pewnością podkreślał, że matka jest niejako „kapłanką ogniska domowego”. Zachęcał, aby matki i kobiety dawały dobre świadectwo życiem i konkretnymi postawami.

Ks. Ignacy Kłopotowski wiedział, że powołaniem kapłana jest prowadzenie ludzi do zbawienia, w tym celu sięgał po najnowocześniejsze, jak na jego czasy, środki przekazu. Inspiracją do podjęcia takiego apostolstwa były dla niego wezwania papieży Leona XIII i Piusa X, aby przeciwstawiać złej prasie potęgę dobrej prasy. Uważał, że słowo drukowane jest przedłużeniem ambony i środkiem szerzenia Królestwa Bożego na ziemi. Często mawiał, że prasa katolicka pracuje jak misjonarz. Misję apostolstwa słowa drukowanego powierzył Zgromadzeniu Sióstr Loretanek, które do dziś wydają zainspirowane przez niego czasopisma: „Anioł Stróż”, „Różaniec” i prowadzą wydawnictwa.

Błogosławiony proboszcz, redaktor, jałmużnik i zakonodawca

List Pasterski Biskupa Warszawsko-Praskiego, Arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia z okazji beatyfikacji Sługi Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego

Bracia Kapłani, Czcigodne Siostry Zakonne, Drodzy Wierni Diecezji Warszawsko-Praskiej!

Nasza diecezja przeżywa dzisiaj wielką radość z powodu wyniesienia na ołtarze Księdza Ignacego Kłopotowskiego. Pierwszego błogosławionego kapłana, którego życie i posługiwanie było związane głównie z warszawską Pragą. Zwłaszcza zaś z kościołem św. Floriana, który jest obecnie naszą Katedrą. Przyjmujemy tę beatyfikację jako dar od Boga, Który w świętych daje nam orędowników i nauczycieli życia. Wyrażamy szczególną wdzięczność Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI. To dzięki Jego decyzji możliwe było przyśpieszenie procedur kanonicznych, aby beatyfikacja mogła się odbyć w dniu dzisiejszym. Podziękowania i gratulacje składamy duchowym córkom Księdza Kłopotowskiego – Siostrom ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej, na ręce Przełożonej Generalnej, Matki Zofii Chomiuk. Ich wieloletnie starania o beatyfikację Założyciela Zgromadzenia znajdują dzisiaj szczęśliwe zakończenie.

Beatyfikacja nie jest rodzajem nagrody ani cenzury, jaką Kościół wystawia tym, którzy już cieszą się szczęściem wiecznym. Wynoszenie świętych na ołtarze jest potrzebne nam, żyjącym na Ziemi. Święci, jak mówił Jan Paweł II, są również po to, aby nas zawstydzać. /por. Jan Paweł II, Homilia podczas beatyfikacji bł. Karoliny Kózkówny, Tarnów 10 czerwca 1987r./ Świadectwo ich życia pokazuje bowiem, że skoro oni potrafili pokonać wszelkie przeszkody w służbie Panu Bogu, to i my nie powinniśmy zbyt łatwo rezygnować z wysiłku. Że powinniśmy od siebie więcej wymagać. Dla Boga i dla Kościoła.

Działalność Księdza Ignacego przypadła na trudne czasy. Urodził się 20 lipca 1866 roku na Podlasiu, w Korzeniówce koło Drochiczyna. Było to trzy lata po Powstaniu Styczniowym. W 1883 roku wstąpił do seminarium duchownego w Lublinie. Studia teologiczne uzupełniał w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął w Lublinie w roku 1891. Pracował jako wikariusz, kapelan szpitala i profesor w seminarium duchownym. Jego służba Chrystusowi nie kończyła się jednak w zakrystii ani w sali wykładowej. Był wrażliwy na znaki czasu. A jednocześnie, nie potrafił przejść obojętnie obok ludzkiej biedy. Tej moralnej i tej materialnej. Jako młody, niespełna trzydziestoletni ksiądz, założył w Lublinie „Dom Zarobkowy” dla bezrobotnych, szkołę rzemieślniczą dla zaniedbanej młodzieży, przytułek dla moralnie upadłych kobiet, kilka sierocińców i domów dla starców. To wszystko w ciągu zaledwie 7 lat! 

Równolegle rozpoczął działalność wydawniczą. Wydawał dziennik: „Polak – Katolik”, tygodnik: „Posiew”, miesięcznik: „Dobra Służąca” oraz wiele modlitewników i broszur religijnych. Uczył w nich modlitwy, prawd wiary, patriotyzmu i sumiennej pracy. Wkrótce spotkały go za to prześladowania ze strony władz carskich. Z tego miedzy innymi powodu, w roku 1908, przeniósł się ze swoją działalnością do Warszawy. Tutaj, do wcześniej wydawanych czasopism, dołączył miesięczniki: „Kółko Różańcowe” i „Głos Kapłański”, pisemko dla dzieci: „Anioł Stróż”. A w wolnej Polsce wznowił wydawanie „Przeglądu Katolickiego”. Jego działalność była odpowiedzią na ówczesne apele Stolicy Apostolskiej, aby katolicy przeciwstawiali złej i demoralizującej prasie potęgę dobrej prasy. Traktował gazetę jako przedłużenie ambony. Dzięki temu mógł docierać z Dobrą Nowiną do milionów odbiorców.

Mimo tak rozwiniętej działalności, nie zaniedbywał innych obszarów apostolstwa. Zwłaszcza, gdy w 1919 r. został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej i dziekanem praskim, z siedzibą przy kościele św. Floriana. Z wielkim poświęceniem, poruszając się furmanką, wizytował swój rozległy dekanat, obejmujący wówczas teren około połowy dzisiejszej diecezji warszawsko-praskiej. Jako proboszcz zatroszczył się o wybudowanie plebanii, która jest obecnie rezydencją biskupa diecezji. Organizował bezpłatne kuchnie dla ubogich, ochronki i kolonie dla biednych dzieci. Pomagał kobietom lekkich obyczajów w zerwaniu z grzechem. Wyszukiwał dla nich pracę i mieszkania. Był doskonałym organizatorem. Potrafił skupić wokół siebie grono oddanych współpracowników. Dla apostolstwa przez słowo drukowane założył 31 lipca 1920 roku Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej, które do dzisiaj owocnie pracuje nie tylko w naszej diecezji i w Polsce, ale również w wielu innych krajach. 

Ksiądz Ignacy Kłopotowski zmarł 7 września 1931 roku. Jego ciało spoczywa w kaplicy Loretto koło Kamieńczyka. W sanktuarium maryjnym, którego powstanie sam zainicjował. Dziś jest to najliczniej odwiedzane sanktuarium w naszej diecezji. A ufamy, że liczba kapłanów i świeckich, pielgrzymujących do Loretto, po beatyfikacji księdza Ignacego, wzrośnie jeszcze bardziej.

Przyglądając się życiu i działalności Księdza Kłopotowskiego, zauważamy jego niezwykłą pobożność i gorliwość apostolską. Zawsze był gotowy do podejmowania nowych wyzwań, jakie stawiała przed nim Boża Opatrzność. Nie było chyba takiej dziedziny pracy kapłańskiej, którą by się nie zajmował. I zawsze czynił to owocnie. Z pism, które pozostały po Księdzu Ignacym tchnie wielkie umiłowanie Różańca i Eucharystii. Ta miłość była źródłem jego dynamizmu i skuteczności jego pracy. Mszę świętą uważał za sprawę najważniejszą i najświętszą w swoim życiu. Adorację Chrystusa w Najświętszym Sakramencie odprawiał po kilka razy w ciągu dnia. A w wolnych chwilach, zazwyczaj widywano go z różańcem w ręku. W tym kontekście dodatkowej wymowy nabiera fakt, że jego beatyfikacja następuje w Roku Eucharystii i podczas Kongresu Eucharystycznego. Osobista pobożność Księdza Ignacego owocowała jego troską o estetykę świątyni. Swoim współpracowników pouczał: „Dbajmy wszędzie o ozdoby świątyń Pańskich. Nie żałujmy na nie grosza swego. Przyozdobione pięknie świątynie będą świadectwem naszej wiary w Boga i naszej gorącej pobożności”.

Mimo upływu lat, ten przykład życia i kapłańskiej posługi Księdza Ignacego Kłopotowskiego nie stracił nic ze swej aktualności. Jego świętość wyrażała się bowiem w całkowitym zanurzeniu się w Chrystusie. A święty kapłan, jak pisał Jan Paweł II, nigdy nie będzie „zacofany” ani „wczorajszy”. Bo „Chrystus jest miarą wszystkich czasów.” /por. Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, s. 82/ Ufamy, że ta pierwsza w naszej diecezji beatyfikacja będzie impulsem do jeszcze większej pobożności i gorliwości pasterskiej dla wszystkich księży pracujących w diecezji. Mamy bowiem w Księdzu Kłopotowskim wspaniałego orędownika przed Bogiem. I tak bliski nam przykład do naśladowania.

Wszystkich Was, moi Diecezjanie, a zwłaszcza Siostry Loretanki, proszę o modlitwę za wstawiennictwem błogosławionego Księdza Ignacego, o liczne i dobre powołania do kapłaństwa i do zakonów w naszej diecezji. Niech nasz nowy błogosławiony wyprosi nam to u Boga, aby nie zabrakło nam jego godnych następców.  „Proście więc Pana żniwa, aby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Mt 9,38)

Na gorliwą służbę Chrystusowi w Jego Kościele z serca Wam błogosławię.

Abp Sławoj Leszek Głodź

Biskup Warszawsko-Praski


 

Cud za wstawiennictwem ks. Ignacego Kłopotowskiego

Spośród wielu łask otrzymanych od Boga za pośrednictwem ks. Ignacego Kłopotowskiego do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie zostało złożone udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej, z diecezji katowickiej.

61-letni kapłan został napadnięty i zmasakrowany przez nieznanych sprawców na plebanii w nocy z 20 na 21 czerwca 1991 r. O piątej rano znalazł księdza proboszcza wikariusz, ks. Krzysztof Winkler, który przyszedł prosić go o błogosławieństwo na wyjazd z pielgrzymami. Ujrzał księdza nieprzytomnego, z ranami głowy i innymi obrażeniami ciała. Ks. Antoni był nieprzytomny. Został przewieziony do szpitala w Jastrzębiu Zdroju. Ok. 12.00 znalazł się na sali operacyjnej. Lekarze usiłowali ratować mu życie, operując czaszkę po zadanych 13 ciosach. Jednocześnie parafianie i przyjaciele prosili Boga o dar życia i powrót do zdrowia za wstawiennictwem sługi Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego, którego czcicielem był ks. Antoni i który szerzył jego kult wśród parafian.

Ks. Antoni Łatko w krótkim czasie powrócił do zdrowia i 19 lipca 1991 r. opuścił szpital. Jest on niezmiennie przekonany, że Bóg uczynił w jego życiu cud za pośrednictwem ks. Ignacego Kłopotowskiego. W pierwszych dniach po wyjściu ze szpitala udał się do Loretto na jego grób, aby podziękować mu za dar życia, a siostrom loretankom za modlitwę.

Kilka lat później rozpoczęto proces badający to niezwykłe uzdrowienie. Jego otwarcia dokonał abp Damian Zimoń 21 grudnia 1995 r. w Katowicach. Zebrano obszerny materiał medyczny, udostępniony przez szpital w Jastrzębiu Zdroju, przesłuchano 18 świadków, w tym: lekarzy, kapłanów, parafian, siostry loretanki oraz samego uzdrowionego. W 1996 r. ks. Antoniego Łatko poddano ponownym badaniom i ocenie lekarskiej, stwierdzającej aktualny stan jego zdrowia. Ostatnia sesja zamykająca proces na szczeblu diecezjalnym odbyła się również w Katowicach 20 marca 1997 r.

Zebraną dokumentację przedstawiono Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Dekretem z 9 kwietnia 1999 r. kongregacja potwierdziła ważność przeprowadzonego procesu na szczeblu diecezjalnym. W oparciu o zebrany materiał opracowano pozycję o domniemanym cudzie. Przekazana do zaopiniowania przez kolejnych dwóch watykańskich lekarzy, tzw. perito ex officio (biegłych z urzędu), uzyskała ich pozytywną opinię. Opisywany przypadek poddano dalszej analizie przez trzy kolejne komisje: lekarską, teologiczną i kardynalską.

Sympozjum Komisji Lekarskiej 25 listopada 2004 r. wydało pozytywną ocenę cudu. Dnia 7 lutego 2005 r. tę opinię potwierdziło również siedmiu teologów. Ostatnie orzeczenie kongresu kardynałów dotyczące cudownej interwencji Boga za wstawiennictwem sługi Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego wydano 3 maja 2005 r. 



Mówi s. Zofia Chomiuk, przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej

Wiadomość, że Ojciec Święty Benedykt XVI udzielił dyspensy od lektury dekretu o cudownym uzdrowieniu za wstawiennictwem Sługi Bożego Księdza Ignacego Kłopotowskiego i wyznaczył datę beatyfikacji na 19 czerwca 2005 r. w Warszawie, przekazał Zarządowi Zgromadzenia Nuncjusz Apostolski, Arcybiskup Józef Kowalczyk, w kaplicy Nuncjatury w dniu 1 czerwca br.

Ta radosna wieść obiegła całe Zgromadzenie lotem błyskawicy, serca sióstr mocniej zabiły ze wzruszenia. Wszystkie Siostry włączyły się w przygotowanie do uroczystości beatyfikacyjnej, od której dzieli nas bardzo krótki czas. Pragniemy w „krótkim czasie, przeżyć czasu wiele“ – miłość to potrafi!

Beatyfikacja Założyciela to wielkie duchowe wydarzenie nie tylko dla Kościoła w Polsce, ale przede wszystkim dla Zgromadzenia, które powołał do istnienia. Beatyfikacja jest potwierdzeniem piękna charyzmatu naszego Ojca i jego aktualności w dzisiejszym świecie. Błogosławiony Założyciel staje się dla każdej siostry szczególnym Patronem i Orędownikiem przed Bogiem, pierwszy kroczy drogą świętości heroicznej, nie wypada więc córkom być przeciętnymi w swoim powołaniu.

Mamy nadzieję, i o to się modlimy, że beatyfikacja pogłębi zainteresowanie wielu dziewcząt charyzmatem Założyciela, by nieść miłość Jezusa do wszystkich ludzi, zarówno przez ewangelizację katolicką książką i czasopismem, jak też troską o dzieci i ludzi ubogich. Czekamy z ufnością na ten nowy „zastęp apostołek”, jak mówił Sługa Boży Ojciec Założyciel. Zapraszamy i czekamy z miłością!


 

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej powstało 31 lipca 1920 roku. Założycielem zgromadzenia jest ks. Ignacy Kłopotowski, ówczesny dziekan praski i proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie. Początkowo loretanki stanowiły związek religijny posiadający ustną aprobatę arcybiskupa warszawskiego, Aleksandra Kakowskiego. Kanoniczna erekcja zgromadzenia nastąpiła 19 maja 1928 roku. W ten sposób powstało Pobożne Stowarzyszenie Sióstr Loretanek. Po drugiej wojnie światowej, w 1949 roku loretanki stały się zgromadzeniem zakonnym na prawie diecezjalnym, zaś 24 maja 1971 roku uzyskały dekret pochwalny i zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej.

Głównym zadaniem apostolskim wspólnoty, która w swej duchowości miała wzorować się na Matce Najświętszej, była praca wydawnicza. W pierwszych latach istnienia zgromadzenia wiązała się ona ściśle z działalnością wydawniczą Założyciela – ks. Kłopotowskiego. Siostry pracowały w jego drukarni mieszczącej się w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu 71. Pełniły funkcje zecerek, introligatorek, prowadziły kolportaż wydawanych książek i broszur.

W 1927 roku w Warszawie przy ulicy Tamka 46 powstała Drukarnia Loretańska, pod kierownictwem s. Antoniny Bartkowiak. Zakonnice drukowały miesięczniki „Kółko Różańcowe” i „Głos Kapłański”, redagowane przez ks. Kłopotowskiego. Drukowano także broszury o treści ascetycznej i religijnej. Jednak posiadanie własnej drukarni nie oznaczało niezależności sióstr loretanek w ich działalności wydawniczej. Pracowały nadal pod kierunkiem Założyciela, który decydował o programie wydawnictwa i jakości ukazujących się publikacji. Pełne usamodzielnienie Wydawnictwa Sióstr Loretanek nastąpiło dopiero po śmierci ks. Kłopotowskiego w 1931 roku.

Obok pracy wydawniczej siostry loretanki prowadziły również inne formy apostolatu. Zgromadzenie utrzymywało ochronki, przedszkola, organizowało bezpłatne kolonie letnie dla dzieci z ubogich rodzin, prowadziło działalność charytatywną. Pierwsze loretanki pracowały w ochronce na Bródnie przy ul. Nadwiślańskiej 21. Około 1925 roku została otwarta druga ochronka przy ul. Stalowej na Pradze. W przedszkolu prowadzonym przez loretanki na Bródnie przebywało przeciętnie około stu dzieci. Wywodziły się one głównie z rodzin robotniczych i rzemieślniczych. W roku 1928 Zgromadzenie zaczęło organizować kolonie letnie w Loretto, posiadłości nad rzeką Liwiec zakupionej przez Założyciela. Każdego roku uczestniczyło w nich do czterystu dzieci z rodzin robotniczych z warszawskich dzielnic – Pragi i Bródna, z Radzymina, a także ze Śląska. Tę działalność loretanki prowadziły we współpracy z warszawskim Związkiem Opieki nad Dziećmi Kresów Zachodnich i kontynuowały ją przez cały okres międzywojenny. W 1930 roku Zgromadzenie otworzyło w sąsiedztwie Loretto w Ossówce placówkę dobroczynną dla ubogich dzieci i starców oraz szkołę kroju i szycia dla okolicznych dziewcząt. W 1931 roku Zgromadzenie posiadało pięć placówek: trzy na terenie Warszawy i dwie poza Warszawą; działalność wydawniczą prowadzono wówczas w dwóch domach loretańskich, zaś pozostałe domy połączone były z placówkami wychowawczo-charytatywnymi.

Obecnie Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej posiada 23 domy, w tym 9 za granicą. Zasadniczy nurt działalności sióstr loretanek stanowi praca wydawnicza i drukarska.

Dom Generalny
ul. ks. Ignacego Kłopotowkiego 18; 03-717 Warszawa
tel. (0-22) 619-14-86
e-mail: loretanki_domgen@op.pl

 

Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej

Początki sanktuarium maryjnego w Loretto sięgają 1928 roku. Wówczas ks. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek, ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek pod nazwą Zenówka, położony nad rzeką Liwiec, w odległości 60 kilometrów od stolicy. Dnia 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto (pisane przez jedno „t”) koło Ankony we Włoszech.

Święty Domek w Loreto, a właściwie jego ściany, zostały przywiezione z Ziemi Świętej do Europy przez krzyżowców. Jak mówi tradycja, w domku tym żyła Matka Boża i Pan Jezus, stąd jego wielkie znaczenie dla chrześcijaństwa. Początkowo umieszczono go w Jugosławii, później przeniesiono do Włoch, w okolice Ankony i postawiono w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Jednocześnie z postawieniem Domku, w ołtarzu umieszczono figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. W 1981 roku do polskiego Loretto sprowadzono wierną kopię tej figury.

Na początku w Loretto była skromna kapliczka w lesie, którą następnie przeniesiono do murowanego budynku. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa zaczęto myśleć o wybudowaniu dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Prace rozpoczęto w 1952 roku. Pomimo utrudnień ze strony władzy komunistycznej w 1959 roku kaplica była już w stanie surowym. Pierwsza Msza święta została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat. W 1971 roku wykonano elewację zewnętrzną, umieszczając na frontonie grafikę przedstawiającą Matkę Bożą Loretańską z napisem: „Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu i Matce Bożej Loretańskiej 1971’’. Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej, a od momentu sprowadzenia z Włoch figury Matki Bożej Loretańskiej – jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej.

Obecnie w Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla starców pod nazwą „Dzieło Miłości im. Ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe, kolonijne. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po 8 września, święcie Narodzenia Matki Bożej. Sanktuarium w Loretto jest coraz częściej celem pieszych pielgrzymek z okolicznych dekanatów i parafii. Wierni przybywają tu, aby modlić się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie Sługi Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego.


 

Wydawnictwo Sióstr Loretanek

To jedno z nielicznych wydawnictw katolickich w Polsce, które może się poszczycić prawie 80-letnią tradycją swej działalności. Wydawnictwo i Drukarnię Loretańską Zgromadzenie przejęło w 1931 r. jako kontynuację apostolskiego dzieła po śmierci swego Założyciela, Sługi Bożego księdza Ignacego Kłopotowskiego. Ten wielki patriota, społecznik i obrońca wartości katolickich przejął się możliwościami, jakie daje ewangelizacji słowo drukowane i właśnie do prowadzenia takiej działalności powołał Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. Dostrzegał potęgę wpływu słowa drukowanego i powtarzał za bpem mogunckim Wilhelmem Kettelerem, że „gdyby św. Paweł żył obecnie, byłby dziennikarzem”.

Ksiądz Kłopotowski rozpoczął pracę wydawniczą w Lublinie w 1902 roku. Nazwa brzmiała: „Wydawnictwo Ks. Ignacego Kłopotowskiego, profesora Seminarium w Lublinie”. Jesienią 1905 r. wystąpił do władz carskich o zezwolenie na otwarcie własnej drukarni. Zezwolenie otrzymał 4.12.1905 r. i nazwał ją drukarnią „Polaka-Katolika” i „Posiewu” od tytułów gazet, na które otrzymał również zezwolenie gubernatora. Początkowo drukarnia mieściła się w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu 46, a od 8.12.1907 r. na ul. Królewskiej 10.

W 1908 r. Wydawnictwo Księdza Kłopotowskiego oraz Drukarnia „Polaka-Katolika” i „Posiewu” przenosi swą apostolską działalność do Warszawy. W 1913 r. wydawnictwo z drukarnią zostały zlokalizowane we własnym gmachu księdza Kłopotowskiego przy ul. Krakowskie Przedmieście 71 i w tym dogodnym punkcie Stolicy funkcjonowały do maja 1926 r. W tymże roku przekazał on całe to dzieło, a więc wydawnictwo i drukarnię, na rzecz Archidiecezji Warszawskiej. Ksiądz kardynał Aleksander Kakowski podziękował publicznie „za wspaniałomyślny i hojny dar”. Ofiarodawca zatrzymał dla siebie wydawane od 1909 r. czasopismo „Kółko Różańcowe” i zaczął je drukować w wynajętej drukarni na Tamce 46.

Od 30. 04. 1927 r. drukarnia na Tamce była już własnością księdza Kłopotowskiego i otrzymała nazwę: Drukarnia Loretańska. Dyrektorką drukarni mianował Założyciel siostrę Antoninę Bartkowiak, kierowniczką zecerni została siostra Paula Ziemska. Maszyny drukarskie obsługiwali mężczyźni, a wszystkie inne prace wykonywały siostry loretanki założone w 1920 roku przez księdza Kłopotowskiego dla celów służby Bogu i ewangelizacji świata środkami masowego przekazu. Praca była utrudniona, ponieważ na Tamce mieściły się maszyny drukujące i linotypy, a redakcję, administrację, zecernię ręczną i introligatornię przygarnął w swoim arcybiskupim domu kardynał Kakowski przy ul. Miodowej 17. Przynagliło to księdza Kłopotowskiego do budowy nowej drukarni na terenie parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana. Nowa drukarnia w Warszawie na Pradze, przy ul. Namiestnikowskiej 6 (obecnie J. Sierakowskiego 6) została zarejestrowana również pod nazwą Drukarnia Loretańska 15. 06. 1931 r. pod zarządem siostry Antoniny Bartkowiak. Przeprowadzkę z Tamki planowano na październik. Niestety z powodu nagłej śmierci Założyciela praca w nowej drukarni rozpoczęła się od 1 grudnia 1931 r.

Po śmierci swojego Założyciela Wydawnictwo przeżyło wiele trudnych chwil, nierozerwalnie związanych z trudnymi początkami Zgromadzenia. W sytuacji, gdy musiało ono walczyć o utrwalenie swego bytu i zająć się własną wewnętrzną organizacją, trudno było o rozszerzanie działalności wydawniczej. Siostry kontynuowały jednak wydawanie „Kółka Różańcowego” i „Głosu Kapłańskiego”.

Wybuch drugiej wojny światowej spowodował zawieszenie działalności wydawniczej aż do 1945 roku, ponieważ już w pierwszych dniach wojny Niemcy dokładnie zrewidowali i opieczętowali pomieszczenia drukarni. Otwarto ją ponownie tuż po zakończeniu wojny i już w październiku 1945 ukazał się kolejny numer „Kółka Różańcowego”. Jednak czasy komunistyczne nie były dla Wydawnictwa łatwe. Musiało ono zmagać się z cenzurą, naciskami władz, walczyć o każdą ryzę papieru… Atmosferę tamtych czasów oddaje fragment „Zapisków więziennych” kard. Stefana Wyszyńskiego, gdzie pod datą 4 lutego 1955 roku czytamy: „Z Directorium dowiadujemy się przynajmniej tyle, że Ojciec święty żyje, że KUL nadal działa, skoro są ogłoszone tacki, i że Drukarnia Loretańska nadal przyjmuje prace kościelne do wykonania”.

W domu na Pradze wydawnictwo i drukarnia funkcjonowały przez 63 lata. Działalność drukarska prowadzona była w trudnych warunkach. Książki i czasopisma drukowano techniką typograficzną. Wydawnictwo ma na swoim koncie wiele cennych własnych pozycji, a także starało się służyć całemu Kościołowi w Polsce, świadcząc usługi drukarskie. Kolejnymi dyrektorkami tej drukarni były: s. Antonina Bartkowiak, s. Paula Ziemska, s. Ignacja Orłowska, s. Alfonsa Baran, s. Stanisława Chodorska, s. Augustyna Chrzyptowicz i s. Jolanta Chodorska.

Po upadku komunizmu pojawiły się nowe możliwości rozwoju Wydawnictwa. Zarząd Zgromadzenia, w trosce o rozwój i skuteczność apostolską swojej pracy według charyzmatu Założyciela, zdecydował się na budowę nowej drukarni w Rembertowie i wyposażenie jej w nowoczesne urządzenia, a co za tym idzie, podjął trud przekwalifikowania sióstr z techniki typograficznej na technikę składów komputerowych, montaży i druku offsetowego. Dnia 19 marca 1992 r. ks. kardynał Józef Glemp poświęcił klasztor i pomieszczenia nowej drukarni. Zgromadzenie rozpoczęło działalność, powierzając ją opiece św. Józefa, Opiekuna Słowa Bożego. Od 1993 do 1994 r. likwidowano drukarnię typograficzną w Warszawie przy ul. Sierakowskiego 6. W październiku 1994 roku została zarejestrowana nowa drukarnia w Rembertowie. Obecnie dyrektorem wydawnictwa jest s. Andrzeja Cecylia Biała. W ciągu roku wydawnictwo wydaje kilkadziesiąt książek poświęconych formacji chrześcijańskiej, duchowości maryjnej i aktualnym problemom moralno-społecznym, adresowanych do dzieci, młodzieży i dorosłych.

Wśród obecnej działalności wydawnictwa poczesne miejsce zajmują miesięczniki, będące częścią bogatej spuścizny Założyciela. Błogosławiony ks. Ignacy wydawał wiele czasopism, przeznaczonych dla różnych odbiorców:


– Dziennik „Polak-Katolik”
– „Posiew” – tygodnik przeznaczony głównie dla mieszkańców wsi
– „Kółko Różańcowe” – miesięcznik dla zelatorów i członków Bractwa Różańcowego
– „Dobra Służąca” (miesięcznik dla pracujących kobiet, zmienił później tytuł na „Pracownica Polska”)
– Miesięcznik „Głos kapłański”
– „Anioł Stróż” – tygodnik dla dzieci
– „Przegląd Katolicki” (wznowiony i redagowany przez Błogosławionego po odzyskaniu niepodległości).

Dziś spośród tych tytułów ukazują się dwa:

Różaniec” – jest to kontynuacja (pod zmienionym tytułem) miesięcznika „Kółko Różańcowe”, którego pierwszy numer ukazał się w styczniu w 1909 roku. Po wojnie pierwszy numer ukazał się już w październiku 1945. Miesięcznik został zamknięty przez władze komunistyczne w marcu 1953 roku wskutek odmowy wydrukowania nekrologu po śmierci Stalina i zamieszczania propagandowych tekstów komunistycznych. Na ponowne wznowienie trzeba było czekać aż do października 1995 roku. A zatem pierwszy numer „Różańca” ukazał się dokładnie w 50. rocznicę wznowienia powojennego.

Modyfikacji uległ nie tylko tytuł, lecz również profil czasopisma, określanego dziś jako miesięcznik formacji różańcowej. „RÓŻANIEC jest pismem dla osób, które wierzą w Boga i które wierzą Bogu. Jest pismem dla osób, które wiedzą, że odejście od Boga jest początkiem wszelkiego zła i dla tych, które Boga zagubiły; także dla tych, które szukają Go – często w trudzie i udręczeniu” – czytamy w słowie od Wydawcy, otwierającym pierwszy numer „Różańca”. Choć sporą część czytelników stanowią członkowie Żywego Różańca, to zasadniczo pismo jest przeznaczone dla wszystkich, którzy swoją duchowość i pobożność pragną kształtować „w szkole Maryi” w oparciu o modlitwę różańcową.

Przeprowadzona przez redakcję ankieta wykazała, że czytelnicy „Różańca” stanowią bardzo zróżnicowaną grupę, zarówno pod względem wieku, jak i wykształcenia oraz miejsca zamieszkania. Wynika to z uniwersalności poruszanych tematów. Oprócz artykułów czysto religijnych na łamach miesięcznika poruszane są sprawy społeczne, problematyka życia rodzinnego i wychowania oraz tematyka historyczna. Przystępny język artykułów sprawia, że miesięcznik może służyć jako pomoc dla kapłanów – opiekunów grup modlitewnych i innych ruchów katolickich oraz liderów tychże grup.

Nakład „Różańca” wynosi obecnie około 40.000 egzemplarzy. Miesięcznik można nabywać w drodze prenumeraty, za zaliczeniem pocztowym, w księgarniach katolickich oraz sieci EMPiK.


„Anioł Stróż” – został wznowiony w 2000 roku. Przeznaczony jest dla dzieci w wieku od 8 do 13 lat. Proponujemy to pismo jako pomoc katechetyczną, ale także jako pomoc dla rodziców.

Już na pierwszych stronach znajdują się opowiadania do Ewangelii kolejnych niedziel miesiąca. To podpowiedź, jak wpleść Ewangelię w codzienność. Ten sposób przedstawiania czytań niedzielnych może posłużyć jako pomoc w prowadzonych przez katechetów Kołach Biblijnych. Oprócz typowych opowiadań i legend dla dzieci proponujemy czytelnikom wyprawy do ciekawych miejsc na terenie naszej Ojczyzny. W „Aniele Stróżu” są też ciekawe konkursy, krzyżówki, które mogą być wykorzystane jako zespołowe prace całej klasy. Do każdego numeru dołączona jest płyta CD z audycjami oraz piosenkami dla dzieci.

W czasopiśmie można znaleźć dodatek nazwany „Cieniem Anioła”. Jest to wkładka przeznaczona dla rodziców, katechetów i wychowawców. Jest rozwinięciem tego, co znajduje się w samym czasopiśmie. Poruszany jest m.in. ważny temat obecności mediów w dzisiejszym świecie.

Pragniemy z pomocą katechetów tworzyć pismo, które otworzy oczy dzieci na to, co piękne, czyste, choć czasem niewidzialne – jak sam Anioł Stróż.


Wydawnictwo Sióstr Loretanek
ul. Żeligowskiego 16/20
04-476 Warszawa-Rembertów
tel. (022) 673-50-95
Dyrektor: s. Andrzeja Cecylia Biała CSL


Oprócz Wydawnictwa w Warszawie Zgromadzenie prowadzi działalność wydawniczą także poza granicami Polski: we Włoszech (Wydawnictwo MIMEP-DOCETE w Pessano k. Mediolanu), w Rumunii (Baia Mare) oraz na Ukrainie (Bracław).


8 Września. Święto Narodzenia NMP

Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko, zwiastowało radość całemu światu: z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości, Chrystus, Bóg nasz. (Liturgia bizantyjska)

Kim jest dla Ciebie Maryja?

 

Początków Święta Narodzenia Maryi trzeba szukać w Kościele Jerozolimskim. Apokryfy podawały wiele szczegółów z dzieciństwa Maryi, umieszczając miejsce Jej narodzin w pobliżu świątyni jerozolimskiej. Już od V w. pielgrzymi przybywający do świętego miasta nawiedzają kościół Najświętszej Panny „w miejscu Jej urodzenia". Wydaje się, że uroczystość poświęcenia tej bazyliki leży u początków święta. Jest to obecna bazylika Sw. Anny, gdzie do dziś jest czczona figurka Maryi jako małego dziecka. Z Jerozolimy święto przechodzi do Konstantynopola. Na Zachodzie po raz pierwszy spotykamy je w kalendarzu Sonnancjusza, biskupa Reims (614—631). Za pontyfikatu papieża Sergiusza (687—701) święto nabiera w Rzymie dużego znaczenia i zostaje zaliczone do czterech uroczystości maryjnych połączonych z procesją stacyjną. W średniowieczu święto otrzyma oktawę i wigilię.

W Polsce, ze względu na rozpoczynające się we wrześniu siewy, święto nosi nazwę Matki Bożej Siewnej, a w kościołach poświęca się ziarno siewne.

Kościół obchodzi dziś narodzenie Maryi, Tej, którą obdarza tak wielu i tak wielkimi tytułami. Ona jest świętą Bożą Rodzicielką, Matką łaski Bożej, Matką przedziwną, Stolicą mądrości, Przybytkiem Ducha Świętego, Arką przymierza i Bramą niebios. Królową Aniołów i Królową Wszystkich Świętych. Maryja jest Matką Chrystusa i Matką Kościoła. Oto dlaczego Kościół, który obchodzi narodzenie świętych dla nieba, czyli dzień ich śmierci, czyni dla Maryi wyjątek. Jej przyjście na świat stało się nadzieją i jutrzenką zbawienia dla całego świata. Z Niej Syn Boży weźmie ludzką naturę, z Niej wzejdzie Słońce sprawiedliwości, Chrystus, nasz Bóg. Narodzenie Maryi przybliżyło zbawienie świata. Życie Kościoła koncentruje się wokół tajemnicy Chrystusa, dla Kościoła Chrystus jest wszystkim i dlatego to Kościół nie zadowala się .obchodem narodzin Słońca, czuwa już przy wzejściu Jutrzenki.

Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,
zwiastowało radość całemu światu:
z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości,
Chrystus, Bóg nasz.
On zniweczył przekleństwo,
dał nam błogosławieństwo,
śmierć pokonał,
życie wieczne nam darował.
(Liturgia Bizantyjska)

ks. Andrzej Luter

Kim jest dla ciebie Maryja? – zapytałem znanego świeckiego teologa, uprzedzając, że jego opinię wykorzystam w artykule. Uważny czytelnik do strzeże w jego wypowiedzi wyraźne wpływy feminizmu chrześcijańskiego. W końcu już Rene Laurentin zauważył, że teologia w której nie ma miejsca dla Maryi staje się straszliwie abstrakcyjna, męska, nieludzka.

Tak więc, po pierwsze Maryja jest dla wspomnianego mariologa żywą, teologiczną „przechowalnią” żeńskości/kobiecości/matczyności Boga w ciągu dziejów teologii/Kościoła. Po drugie - symbolem (w najgłębszym tego słowa znaczeniu, czyli nie odrzucającym twardej warstwy historycznej!) drogi prawdziwego ucznia/uczennicy Chrystusa czy też odkupionego człowieka. Po trzecie- symbolem Kościoła. Po czwarte - Matką naszego Zbawcy. Przeżywając 12.września kolejne święto maryjne: Najświętszego Imienia Maryi, warto zastanowić się nad tą opinią teologa – mariologa. A więc najpierw: Maryja i matczyność Boga. Znaczy to, że jest Ona Matką wszystkich, którzy zostali wezwani, by stać się uczniami Chrystusa. Rene Laurentin w swoich analizach teologicznych wyraźnie rozróżnia tytuły maryjne: Matka Boga i Matka ludzi. Maryja jest Matką Boga, gdyż porodziła Syna Bożego według człowieczeństwa, gdyż „ukształtowała Jego człowieczeństwo, tak jak każda matka je kształtuje w swoim dziecku”. Tak rozumianego macierzyństwa nie można rozciągać na chrześcijan. Laurentin pisze: „Każdy z nich, każdy z nas ma swoją własną matkę, która wydała każdego na świat. Macierzyństwo Maryi ma wiec charakter przybrania. Jest Ona duchową Matką ludzi w Jezusie Chrystusie, żeby pobudzać ich do życia Bożego i prowadzić ku temu przebóstwieniu, do jakiego wzywa ich Bóg”. Inaczej mówiąc, macierzyństwo Maryi względem nas jest macierzyństwem duchowym, moralnym, egzystencjalnym, ale w porządku Bożym.

Maryja jako symbol drogi prawdziwego ucznia Chrystusa... Za przykładem Maryi powinniśmy wkraczać w świat, który został uczyniony nie na nasza miarę, i wchodzić do królestwa Bożej miłości, której nie można zgłębić. Kard. Leon – Joseph Suenens pisał, że Maryja bez wątpienia jest stworzeniem: sama przez się jest niczym, podobnie jak my; i nie ma „potrzeby upierać się, że jest inaczej, gdyż to jest oczywiste; z tą różnicą, że miłość Boża przeniknęła Ją z taką siłą, z jaką strumień wpada w przepaść”. W rezultacie postrzegamy Ją jako wzór i szczyt Kościoła na ziemi w jego zjednoczeniu ze zmartwychwstałym Zbawicielem. Maryja zatem to pierwsza chrześcijanka, a jej życie stało się wzorem i ideałem, do którego każdy wyznawca Chrystusa powinien dążyć, nawet jeśli tego ideału nigdy nie osiągnie. Tak więc, Maryja jest także symbolem Kościoła.

Jest wreszcie Matką mojego Pana i Zbawcy i ten „przymiot” Maryi – niezwykły i po ludzku rzecz biorąc wstrząsający – jest chyba najważniejszy. Po raz pierwszy został wypowiedziany przez św. Elżbietę. „Nic piękniejszego ponad takie określenie Maryi wymyśleć nie umiem” – mówi o. Stanisław C. Napiórkowski. Ten najwybitniejszy polski mariolog (w dodatku ekumenista) precyzyjnie określa, co oznacza „pośrednictwo” Maryi. To bardzo ważne, bo w praktyce duszpasterskiej niekiedy beztrosko i zamiennie mówi się o pośrednictwie Matki Bożej i pośrednictwie Chrystusa. W soborowej Konstytucji Dogmatycznej „Lumen gentium” czytamy: „Żadne bowiem stworzenie nie może być nigdy stawiane na równi ze Słowem Wcielonym i Odkupicielem”. Sobór wprowadza teologiczną kategorię uczestnictwa w pośrednictwie Chrystusa. Matka Boża jest o tyle pośredniczką, o ile uczestniczy w jedynym doskonałym pośrednictwie Chrystusa. Sobór Watykański II unika stawiania Maryi „pomiędzy”, tzn. pomiędzy nami a Chrystusem, ponieważ wiara katolicka naucza o bezpośrednich z Nim kontaktach. „Trzeba wiec strzec zasady o tej bezpośredniości – pisze o. Napiórkowski - i nie nadużywać hasła, że do Chrystusa idziemy tylko przez Maryję. My już jesteśmy w Chrystusie przez chrzest, przez miłość, przez wiarę. Każdy człowiek, każdy chrześcijanin ma bezpośredni dostęp do Chrystusa”. Niektórzy pojmują Maryję jako „wielki kamień pośrodku rzeki”. To błąd, bowiem taka teologia mnoży pośredników – im więcej kamieni, tym łatwiej sforsować rzekę. Idea „pośrednictwa” domaga się wielkiej ostrożności; być może dlatego Sobór „mówi o funkcji macierzyńskiej w tych miejscach, gdzie dotąd zwykło się mówić o maryjnym pośrednictwie”. O. Napiórkowski przypomina, że w teologicznym modelu pośrednictwa w Chrystusie mieści się hasło „Przez Jezusa do Maryi”, co oznacza, że każdy, kto autentycznie uwierzy w Chrystusa znajdzie Maryję, Jego i naszą Matkę, wzór życia chrześcijańskiego.

Jak kultywować Jej obecność? Oczywiście poprzez znaki dane nam w życiu Kościoła: Pismo Święte, liturgia (Msza Św.), sanktuaria, pielgrzymki, ikony, nabożeństwa (już Paweł VI zwracał uwagę przede wszystkim na takie modlitwy jak: Anioł Pański i różaniec). Rene Laurentin zachęca do polecania Maryi swoich projektów i przedsięwzięć, ale nie po to, by sobie ulżyć, tylko żeby je lepiej wypełnić, „z Nią, w duchu wiary, to znaczy w Bogu. To, co Jej polecone, nie jest stracone”.

Na koniec warto wyjść z kręgu tych nieco hermetycznych i dogmatycznych rozważań. Pytanie: „Kim dla ciebie jest Maryja” zadałem nie tylko zawodowemu teologowi, ale także zaprzyjaźnionemu pisarzowi, z młodszego pokolenia. Początkowo nie chciał obnażać swojej „heretyckości”. Powiedział: „Kult maryjny jest mi – niestety – dość obcy, choć mój śp. ojciec miał na drugie imię Maria (urodził się zresztą w święto maryjne). Od maleńkości miałem rezerwę do różańca, a kiedy w kazaniach pojawiała się Maryja, na ogół towarzyszył Jej jakiś taki ckliwy, rozczulający ton, który nie bardzo do mnie trafia. Co gorsza, fatalnie czuję się w Częstochowie: za dużo tam ludzi, za głośno i ogólnie zanadto dewocyjnie. Natomiast jest jedno miejsce, związane z Matka Bożą, które zrobiło na mnie piorunujące wrażenie: Ostra Brama. Fakt, że ten niewiarygodnie urodziwy obraz jest prawie na ulicy, że to sacrum przez otwarte okno niemal wylewa się na zwykłą ulicę, i jeszcze ten wysoki, nieco histeryczny zaśpiew kobiet, i to, że rzecz się dzieje bezpowrotnie za granicą, choć bywało inaczej – to daje niezwykle na mnie działającą mieszankę. Ale znamienne, że tam Matka Boża jest bez Dzieciątka. Jak gdyby bardziej mnie pociągał dramat wyboru samotnej kobiety, która musi odpowiedzieć na wezwanie, od której zgody i zawierzenia, że nie ma halucynacji, wszystko przez moment zawisa – niż z natury rzeczy stereotypowe wyobrażenia o miłości Matki do Syna i na odwrót. Potem znowu coś się ważnego dla mnie dzieje w chwili, gdy Ona zostaje Pietą”. Krytyczny czytelnik pomyśli teraz, że oto mamy do czynienia z klasycznym przykładem inteligenckiego niedostatku duchowego, który bierze się z plątania wartości religijnych i estetycznych. Myślę, że to nie jest prawda, choć na pewno taki stosunek do kultu maryjnego jest bardzo rzadki, ale umówmy się – on w Polsce także istnieje. Poruszeni wielką modlitwą tysięcy umęczonych, ale szczęśliwych pielgrzymów, którzy co roku w sierpniu stają przed obrazem Czarnej Madonny i w tylu innych sanktuariach, nie możemy zapominać, że istnieją ludzie wiary, żyjący sakramentami we wspólnocie, a którzy jednocześnie przeżywają swoje relacje z Bogiem w sposób bardzo indywidualny, w myśl zasady sformułowanej kiedyś przez Menachema Mendla z Kocka, że Bóg mieszka wszędzie tam, gdzie się Go wpuści.

Ks. Wacław Depo

Narodzenie Najświętszej Maryi Panny jest jednym z najstarszych świąt maryjnych w Kościele Chrystusowym. Już w V wieku - kiedy Sobór w Efezie (431) ogłosił dogmat o Macierzyństwie Bożym NMP - obchodzono w Jerozolimie uroczystość poświęcenia bazyliki w miejscu narodzenia Matki Bożej. Zaś w wieku VII święto to było już znane zarówno w Bizanjcum, jak i w Rzymie. Tajemnica narodzin Maryi tchnie radosnym przesłaniem, że z Niej, która „znalazła łaskę u Boga”, narodzi się oczekwiany Emmanuel - Zbawiciel świata (por. Mt 1, 20-23).

Przez Chrystusa do Maryi

Zgodnie z duchem listu apostolskiego Jana Pawła II Rosarium Virginis Mariae (16 X 2002) - każde święto maryjne chcemy przyjąć i przeżywać jako szczególną okazję do „kontemplacji Oblicza Chrystusa w szkole Maryi”. Kościół, wpatrując się w Nią jako swój wzór, jest wezwany do naśladowania Jej otwartości na łaskę i więź z Trójjedynym Bogiem: Ojcem i Synem, i Duchem Świętym. A wychodząc od tej największej tajemnicy obecności i działania Boga żywego wśród ludzi, odczytujemy na kartach Pisma Świętego, że Jego Jednorodzony Syn uczy nas tajemnic swojej niezwykłej Matki. To w Maryi - jak podkreśli Jan Paweł II - „poznajemy przemieniającą moc miłości Bożej. W Niej dostrzegamy świat odnowiony w miłości...” (por. Ecclesia de Euchristia, 62). To Ona z kolei „uczy” nas uznawać zbawcze i miłosierne działanie Boga i w Jego świetle odczytywać własne drogi powołań i całą ludzką historię. Maryja pomaga nam również interpretować to wszystko, co dziś się wydarza i odnosić do Jej Syna, Jezusa. A będąc nowym stworzeniem ukształtowanym przez Ducha Świętego, sprawia, że wzrasta w nas cnota nadziei pokładanej w Bogu na wszelkie okoliczności naszego życia. Brak kontemplacji oblicza Maryi, a wraz z nim utrata prawdy o Jezusie Chrystusie, który z Niej za sprawą Ducha Świętego stał się człowiekiem, uniemożliwiają wniknięcie w samą tajemnicę miłości Bożej i komunii trynitarnej (por. Jan Paweł II, Ecclesia in Europa, nr 19.125).

Miłość, która wyjaśnia...

Zazwyczaj o początku swojego życia każdy człowiek wie tylko tyle, ile dowiaduje się z urzędowego świadectwa urodzenia. To „opieczętowane” świadectwo może być wzmocnione relacją najbliższych, czy osób obecnych przy narodzinach. Ale mało kto zastanawia się nad tym, że jego biografia nie zaczyna się dopiero w dniu urodzenia, czy nawet w momencie poczęcia - ale w miłosnym zamyśle Boga Stwórcy. W Nim bowiem „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. W Bogu samym odnajdujemy nienaruszalny fundament godności każdego człowieka. Dlatego na wzór Maryi każdy bez wyjątku człowiek zobowiązany jest odkryć tę prawdę, że: „Bóg mnie kocha, to znaczy, że wydobywa mnie z anonimowości stworzenia i czyni mnie kimś jedynym, którego On chciał dla mnie samego” (por. Gaudium et spes, 24). Pewną ilustracją tej tajemnicy naszego osobistego zaistnienia są słowa zapisane przez Jana Pawła II w medytacji biblijnej: „Kim On jest? Jest jak gdyby niewysłowiona przestrzeń, która wszystko ogarnia - On jest Stwórcą. Ogarnia wszystko, powołując do istnienia z nicości nie tylko na początku, ale wciąż... Niewypowiedziany. Samoistne Istnienie. Jedyny. Stwórca wszystkiego. Zarazem Komunia Osób. W tej Komunii wzajemne obdarowywanie pełnią prawdy, dobra i piękna... Wzięliśmy w siebie - na ludzką miarę - to wzajemne obdarowanie, które jest w Nim... Żyjemy ze świadomością daru, choć może nawet nie umiemy tego nazwać - być widzialnym znakiem Odwiecznej Miłości...” (por. Poezje zebrane. Tryptyk rzymski, Kraków 2003, s.287.295).

I pomimo iż w źródłach biblijnych nie znajdziemy ani imion rodziców Najświętszej Maryi Panny, ani daty czy miejsca urodzenia - to przyjmujemy z wiarą objawioną prawdę, że cała Jej wielkość i niezwykłość pochodzi z daru uprzedzającej miłości Boga i wybrania na Matkę Jednorodzonego Syna (por. Łk 1, 26-28.30-32). Zaś już od II wieku Tradycja poapostolska przekaże nam prawdę, że rodzicami Maryi byli: Joachim i Anna. Inny zaś głos tradycji, w osobie św. Bernarda, doktora Kościoła (†1153), w następujący sposób wysławia tę tajemnicę: „Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła... Nie znaleziono Jej przypadkiem, w ostatniej chwili, ale od wieków została wybrana, przewidziana i przygotowana przez Najwyższego, strzeżona przez aniołów, zapowiedziana przez patriarchów, obiecana przez proroków... Dlatego spośród wszystkich poruszeń duszy, spośród wszystkich uczuć i przeżyć, jedynie miłość rozjaśnia wszystko i pozwala Maryi - odpowiedzieć swemu Stwórcy wzajemnością, wprawdzie nie równą, ale podobną...”.

Maryjne „dzisiaj”...

Święto Narodzenia NMP pozwala nam uświadomić sobie rolę chrześcijańskiego dziedzictwa rodzinnego. Ma ono bowiem wielkie znaczenie i może się stać błogosławieństwem zarówno dla dzieci, jak i rodziców. W klimacie rodzinnego domu - na podobieństwo domu Joachima, Anny i Maryi - rodzice nie mogą podarować swemu dziecku nic ważniejszego, niż przygotowanie daru jego życia poprzez łaskę osobistej wiary, własną modlitwę i zawierzenie siebie we wszystkim Bogu. Wciąż zbyt słabo zakorzeniona jest w nas świadomość, że Bóg, który obdarował nas życiem na swoje podobieństwo (Rdz 1,28), ogarnia każdego człowieka w swoich zbawczych planach, w określonym czasie, miejscu i wspólnocie osób. Dopiero wtedy z pogłębioną wiarą, nadzieją i miłością wpatrywać się będziemy w Ikonę Maryi, którą Bóg wybrał w sposób szczególny na Powierniczkę i Zwiastuna Dobrej Nowiny dla nas.


9 Września. Bł. Aniela Salawa - Służąca Pana Jezusa

Iluż podobnych do bł. Anieli. Żyją w cieniu wielkich miast, karier, spraw. Cały ich świat: dwie ulice, brudne podwórko, droga do sklepu, do kościoła.

 

Na obrazach przedstawia się ją nieraz w kuchni, w fartuchu. Jej atrybutem jest szczotka do zamiatania. Błogosławiona Aniela Salawa. Urodziła się dokładnie 125 lat temu w Sieprawiu pod Krakowem. Na pozór życiorys jakich wiele. Uboga dziewczyna z wielodzietnej wiejskiej rodziny, która szukała swojego szczęścia w wielkim mieście. Skończyła tylko dwie klasy podstawówki.

Cała kariera: ciężka, niewdzięczna praca służącej. Potem wyniszczająca stopniowo choroba – stwardnienie rozsiane. Nie ma już sił pracować. Ostatnie lata życia spędzone w ciasnej, dusznej suterenie. Umiera, opuszczona, wśród wielkich cierpień, mając niecałe 41 lat.

Jedynym jej majątkiem była głęboka wiara, która rozwinęła się w mistyczną więź z Jezusem Chrystusem. Jemu ofiarowała czystość, potem cierpienia. W Nim odnalazła jedyne szczęście. Zostawiła po sobie „Dziennik” – kilkadziesiąt kart spisanych nieporadnie na polecenie spowiednika, świadectwo jej zażyłości z Bogiem oraz duchowych zmagań. „Czuję bardzo wielkie pragnienie być ustawicznie tam, gdzie jest Pan Jezus” – zapisała po datą 27.12.1920 roku.

Cieszę się, że mój Kościół wynosi na ołtarze nie tylko wielkich uczonych jak Tomasz z Akwinu, wielkich męczenników za wiarę jak Ignacy Antiocheński, wielkich misjonarzy jak Franciszek Ksawery, wielkich kaznodziei i założycieli zakonów jak Bernard z Clairvaux. Dobrze, że do tego grona dostała się także niepozorna służąca z Krakowa. Iluż jej podobnych. Żyją w cieniu wielkich miast, wielkich karier i spraw. Cały ich świat: dwie ulice, brudne podwórko, droga do sklepu, do kościoła.

Nieraz – jak bł. Aniela – przesiadują godzinami w pustych kościołach z rękami zaciśniętymi na różańcu. Myślę chociażby o pani Ani, której czasami przynosiłem węgiel. Samotna, niewidoma staruszka, mieszkająca w pokoiku trzy na trzy metry na poddaszu obskurnej kamienicy. Kiedyś zrzuciła sobie na nogę rozgrzaną płytę, na której coś gotowała. Cierpiała bardzo. Nie słyszałem żadnej skargi. Była w niej jakaś jasność, pokój, świętość chyba. Bo jak inaczej nazwać to uczucie, że właśnie tam, na tym poddaszu, jest Pan Jezus. Blisko niej. I pewnie blisko wszystkich takich jak ona.

Zawsze kiedy przyjdę do Pana Jezusa – notuje bł. Aniela – to tak jestem przed Nim jak dziecko zbrukane, szczęśliwe, że się dostało do swojej ukochanej mamusi i wcale o tym nie myśli, że ono jest brudne i czy matka jest z niego zadowolona czy nie. Nie myśli o tym, szczęśliwe, że u mamusi i koniec. Tak samo jest z moją duszą w obecnym czasie. (...) tam chcę być, gdzie On jest, Pan Jezus, i jak jestem przed Nim, to nic nie mówię, alem taka szczęśliwa, żem u Niego, że jakbym zapomniała o tym, żem ja taka strasznie nędzna i niedoskonała”. Co zrozumiałem z Ewangelii? Czy aż tyle, ile Błogosławiona ze szczotką do zamiatania?


10 Września. Św. Pulcheria - Cesarzowa na ołtarzach

Święta Pulcheria na świat przyszła 10 stycznia 399 roku w Bizancjum. Była córką cesarza Arkadiusza i siostrą Teodozjusza II - od 414 r. cesarza Bizancjum.

Już samo imię świadczy o jej niezwykłości, bowiem wykazy hagiograficzne znają tylko jedną świętą o imieniu wywodzącym się od łacińskiego pulcher – co znaczy „piękny”. Nie dziwi więc fakt, że Pulcheria wedle historycznych przekazów wyróżniała się niezwykłą urodą.

We wczesnej młodości oddano ją na wychowanie eunuchowi Antiochowi, dzięki czemu zdobyła wszechstronne wykształcenie, ze znajomością greki i łaciny włącznie. Już jako piętnastolatka – po śmierci swego ojca – została cesarzową i pełniła wkrótce wszelkie dworskie obowiązki z zaskakującą, jak na swój młody wiek, rozwagą i sumiennością. Zarządzała imperium z uwagi na małoletniość następcy tronu – Teodozjusza II. Gdy ten dorósł, Pulcheria opuściła w roku 447 królewski dwór, by oddać się życiu klasztornemu. Wcześniej jednak, przez całe lata, zgodnie współrządziła z bratem. Otrzymała nawet tytuł Augusty, zaś jej popiersie stanęło zaraz obok popiersia Teodozjusza.

Pulcheria miała bardzo silny wpływ na Teodozjusza, co zaowocowało poprawom stosunków między Rzymem a Konstantynopolem. Dzięki jej staraniom ufundowano niezliczone ilości kościołów i opactw. Walnie przyczyniła się także do kanonizacji czterdziestu męczenników z Sebasty i zwalczania licznych w tamtych czasach herezji - dekrety przeciwko nestorianom, montanistom i eunomianom były jej inicjatywą. Prowadziła korespondencję z papieżem Leonem I Wielkim. Nie stroniła od nauki - w wolnym czasie pilnie studiowała Pismo Święte. Będąc żarliwą katoliczką, skłoniła Atenę Eudiokę, przyszłą żonę Teodozjusza II, do przyjęcia chrztu.

Na skutek intryg nieprzychylnego ministra Chryzapiusza, Pulcheria zmuszona była do opuszczenia dworu i zamieszkania w pałacu Hebdomon. Także Patriarcha Konstantynopola, Nestoriusz, dla spodobania się ministrowi, mającemu ogromny wpływ na cesarza, ukazywał jawną niechęć siostrze Teodozjusza. Uniemożliwił jej nawet uczestnictwo w niedzielnej liturgii. To nie zniechęciło dzielnej kobiety w działaniach mających na celu walkę z herezją i wspieranie prawowitej wiary. Po śmierci brata natychmiast powróciła na dwór cesarski i objęła rządy, usuwając Chryzapiusza.

W 450 roku została żoną wysoko postawionego oficera Marcjana, którego niebawem okrzyknięto imperatorem. Mimo małżeństwa dochowała złożonych w młodości ślubów czystości, do których nakłoniła także swoje dwie siostry. W 451 roku udało jej się doprowadzić do zwołania Soboru Chalcedońskiego, gdzie definitywnie potępiono naukę Nestoriusza. Pulcheria uczestniczyła w jednej z sesji osobiście, a po odbytym soborze sam Papież wysłał pismo z podziękowaniem dla cesarzowej.

Św, Pulcheria zmarła w roku 453 dożywszy 54 lat. Jej ciało spoczęło w kościele Dwunastu Apostołów. Z rozkazu Cesarza Leona na jednym z placów Konstantynopola wzniesiono jej posąg. Mimo, że kronikarze nie zapisali dokładnej daty zgonu, 10 września uznawany jest za dzień dorocznej pamiątki Świętej Cesarzowej.


11 Września. Św. Jan Gabriel Perboyre - męczennik ziemi chińskiej

Jan Gabriel Perboyre urodził się 6 stycznia 1802 roku w Puech, na południu Francji. Za sprawą swojego stryja Jakuba Jana, księdza Zgromadzenia Misji, także wstąpił do wspólnoty lazarystów i w 1825 przyjął święcenia.

 

Rodzice Jana byli bardzo ubodzy więc nie mogli zapewnić synowi wykształcenia. Z tego powodu bezpośrednio po zakończeniu nauki w szkole podstawowej, pracował wraz z nimi na roli.

Istniały dwa powody dzięki którym wkroczył na drogę kapłaństwa. Jego matka oraz ojciec wychowywali go w atmosferze głębokiej religijności. Z kolei wspomniany stryj, rektor seminarium duchownego lazarystów, zachęcił brata Jana, Alojzego, aby związał swoje życie z posługą kapłańską. Święty Jan poszedł w ślady brata. W roku 1819 rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne w Paryżu. Bezpośrednio po święceniach objął stanowisko profesora dogmatyki w Saint-Flour. A już w dwa lata później został rektorem seminarium w owym mieście. Ostatecznie został odwołany do pełnienia funkcji wicedyrektora Seminarium Księży Misjonarzy w Paryżu.

Jednakże święty Jan nieustannie marzył o innej formie swojej posługi. Usilnie starał się o otrzymanie pozwolenia na wyjazd do Chin w celach misyjnych. Kilkakrotnie wznawiane prośby przyniosły wreszcie upragniony skutek. Dzień 21-go marca 1835 roku stał się początkiem jego nowej służby. Pięć miesięcy później dotarł do Chin. Przez pierwsze miesiące przebywał w Macao, gdzie poświęcił swój czas na naukę chińskiego. Jego działalność misyjna roztaczała się na obszarze prowincji Honan oraz Hupeh. Był to niezwykle niebezpieczny okres. W Chinach od lat szerzyło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Święty misjonarz musiał realizować swoją posługę bardzo ostrożnie.

Skupiał się on głównie na pomocy duszpasterskiej dla chińskich katolików oraz na przyciąganiu nowych wiernych do Kościoła. Kiedy represje wobec chrześcijan przybrały na sile, św. Jan schronił się u pewnego katolika i stamtąd w konspiracji kontynuował swoją misję. Towarzyszyły mu przez cały czas groźby i prześladowania. 26 września 1839 roku został aresztowany. Przewieziono go następnie do prefektury w Kucheng. Tam przez rok poddawano go wnikliwym przesłuchaniom oraz brutalnym torturom. Święty Jan pomimo okrutnych męczarni jakich doznał, nie wydał swoich braci misjonarzy, a także nazwisk wiernych. Zmarł 11 września 1840 roku poprzez uduszenie na belkach krzyża. W 20 lat potem jego szczątki powróciły do domu zakonnego lazarystów w Paryżu.

Niewątpliwie jest to historia człowieka spełnionego. Konsekwentnie dążył do realizacji swoich marzeń związanych z podróżą do Chin. Kiedy osiągnął ów cel, bez reszty powierzył się swojej pracy. Ostatnie lata życia spędził na niesieniu pomocy bliźnim, posłudze pięknej, wymagającej ogromnej gorliwości oraz powierzenia siebie Bogu i ludziom.

Papież Leon XIII beatyfikował Jana Gabriela Perboyre 10 listopada 1889 roku, a Jan Paweł II ogłosił go świętym 2 czerwca 1996 roku.


12 Września. NMP Piekarskiej - dwa oblicza

Obraz Matki Bożej Piekarskiej słynął cudami. Przestał, gdy wywieziono go z Piekar Śląskich do Opola. Cudami zaczęła natomiast słynąć… zawieszona prowizorycznie w jego miejscu kopia.

 

350 lat kultu maryjnego w Piekarach Śląskich

Matka Sprawiedliwości i Miłości Społecznej

W wymowny sposób skomentował to w XVIII w. superior zakonu jezuitów z Piekar Śląskich, o. Jerzy Bellman: „Nie pędzel tu mocen, ni praca człowieka, ni drzewo, ni płótno, jeno Duch Boży, który sobie to miejsce i ten lud upodobał”.

Obraz namalował nieznany artysta, wzorując się na bizantyńskich ikonach. Malarstwo bizantyńskie wypracowało kilka typów wizerunków Matki Bożej. Jednym z nich była tzw. Hodegetria, co po grecku znaczy „wskazująca drogę”. Były to obrazy przedstawiające Najświętszą Maryję Pannę wskazującą na Dzieciątko siedzące na jej lewym ramieniu. Na piekarskim obrazie Maryja trzyma w ręce jabłko, symbol grzechu pierworodnego. Zdaje się w ten spodób wskazywać, że Jezus jest drogą do pokonania skutków tego grzechu.

Obraz cieszył się kultem od połowy XVII wieku, oficjalnie uznano go za cudowny w 1680 r. W 1702 r. wojska króla szwedzkiego Karola XII wkroczyły do Krakowa. W obawie przed Szwedami obraz wywieziono do Opola. Na czas nieobecności oryginału w Piekarach zawieszono jego kopię. Stan tymczasowy okazał się trwały i kopia wisi w piekarskiej bazylice do dziś.

Oryginał w 1813 roku przekazano kościołowi Świętego Krzyża (obecnie katedra) w Opolu. Obecnie zwany jest Matką Bożą Opolską. O tym, że w XIX wieku obraz nie wrócił do Piekar, zadecydowały zapewne względy... narodowe. Piekary stały się wówczas silnym ośrodkiem odradzającej się polskości i miejscem pielgrzymkowym.


13 Września. Św. Jan Chryzostom - kaznodzieja złotousty

"Niechaj nikt nie wstydzi się świętych znaków naszego zbawienia i tego najwyższego dobra, przez które żyjemy i przez które jesteśmy. Nośmy więc krzyż Chrystusa jak wieniec, bo wszystko, co się do nas odnosi, przez krzyż się wypełnia".

 

Tak pięknie o krzyżu, jako znaku naszego zbawienia, mówił jeden z najznakomitszych kaznodziejów w dziejach Kościoła, Jan zwany Chryzostomem, czyli "złotoustym".

Urodził się około roku 350 w Antiochii w zamożnej rodzinie. Otrzymał doskonałe wykształcenie. Przez kilka lat prowadził życie pustelnicze, jednak musiał z niego zrezygnować z powodu słabego zdrowia. Wrócił do Antiochii i został kapłanem. Wkrótce zasłynął jako wybitny kaznodzieja. Jego mowy stanowiły cykle, m. in. komentarzy do Ewangelii według św. Marka i Jana, do listów św. Pawła. Aby go posłuchać, przybywali ludzie z terenu całego chrześcijańskiego Wschodu. Powołano go na patriarchę w Konstantynopolu, jednak ponieważ w jednym z kazań naraził się dworowi cesarskiemu, został wygnany. Zmarł na wygnaniu 14 września 407 roku ze słowami: "Bogu za wszystko dzięki" na ustach.

W niezwykłych słowach mówił o modlitwie: "Modlitwa jest światłem duszy, prawdziwym poznaniem Boga i pośredniczką między Nim a ludźmi. Uniesiony przez modlitwę duch ludzki osiąga wyżyny nieba i obejmuje Boga niewypowiedzianym uściskiem, pożądając Boskiego mleka, jak dziecko płaczem przywołujące swoją matkę. Przedstawia własne pragnienia, a otrzymuje dary niewypowiedzianie doskonalsze od wszelkiej widzialnej rzeczywistości".

14 Września. Św. Albert - Jerozolimski patriarcha

Urodził się we włoskiej miejscowości Castel Gualtieri w połowie XII wieku. Pochodził z hrabiowskiego rodu Avogadrów Sabbioneta.

W 1180 roku został wybrany na przełożonego Kanoników Regularnych od Świętego Krzyża w klasztorze Montara, leżącym nieopodal Pavii. Następnie sprawował funkcję biskupa Bobbio i Vercelli – w tej ostatniej przez dwie dekady.

Pośredniczył Albert w negocjacjach między Watykanem, a cesarstwem. Najpierw późniejszy święty brał udział w rozmowach z Fryderykiem Barbarossą, później zaś z Henrykiem IV. Udało mu się także doprowadzić do pokoju między Mediolanem i Pavią oraz Piacenzą i Parmą.

Gdy w roku 1204 kardynał Godfryd zrzekł się przysługującej mu godności patriarchy łacińskiego Jerozolimy, to właśnie Albert został jego następcą. Decydujący w tym przypadku był fakt, iż to właśnie kanonicy regularni oddelegowani zostali przez króla Amalryka II do nadzoru nad Grobem Pańskim w Ziemi Świętej. Ale Albert do Jerozolimy nie dotarł. Ta była już wówczas w rękach Turków.

Święty biskup zatrzymał się więc w twierdzy Joannitów w miejscowości Akka. Stamtąd wyruszał w kolejne misje, których celem było godzenie zwaśnionych, chrześcijańskich monarchów. Na sercu leżało mu, by pojednali się ze sobą królowie Cypru i Jerozolimy oraz książęta Trypolisu z królem Armenii, a także skłóceni z nim Templariusze.

Z sułtanatami tureckimi w Damaszku i w Egipcie utrzymywał Albert poprawne stosunki, więc gdy usunął nieprawnie zajmujących urzędy archidiakona Antiochii, czy biskupa Nikozji, nie wywołało to żadnych protestów, ani nie doprowadziło do kolejnych napięć.

Albert zmarł 14 września 1214 roku od ran, jakie zadał mu przełożony jerozolimskiego szpitala Ducha Świętego, którego święty zdjął z urzędu. Napaść miała miejsce podczas uroczystej procesji, której Albert przewodził...


15 Września. Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.

Od dwóch świąt do jednego wspomnienia

Dwa święta obchodził niegdyś Kościół dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową - Matki Bożej Bolesnej i 15 września - Siedmiu Boleści Najświętszej Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je „Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich huszyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.

Drugie święto miało nieco inny charakter. Czciło Bożą Matkę jako Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Zaczęli to święto wprowadzać Serwici. Od roku 1667 wprowadza się je w niektórych diecezjach. Papież Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X podniósł je do rangi drugiej klasy i ustalił na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 roku zawiera Mszę: „De tribulatione Beatae Virgini” oraz drugą: „De quinque doloribus B.M.Virginis”. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.

Łatwo zauważyć, że oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża Świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła święto przed Niedzielą Palmową.

Królowa Męczenników

Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie rozumienia Ksiąg świętych, gdzie na tylu miejscach i tak szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie wszystko rozumiała, co się działo, że pewne wydarzenia ewangeliczne były dla niej zagadkowe i tajemnicze, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Boskiego Syna. Czytamy bowiem u św. Łukasza: „A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (Łk 2,33). „Oni jednak tego nie rozumieli, co im powiedział” (Łk 2,50). Być może, Maryja nie pojmowała wszystkiego, co się przy Niej działo. Jednak przyznać musimy, że wiedziała więcej, niż inni, czemu daje wyraz, kiedy o sobie samej wypowiada w Magnificat prorocze słowa.

Jest rzeczą pewną, że Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale że miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok cierpień syna. Im syn dla niej jest więcej ukochany, tym cierpienia matki są większe. Cóż dopiero musiała wycierpieć Matka Boża na widok tylu przeogromnych cierpień Swego Syna! Możemy bez przesady powiedzieć, że Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Ogrom cierpień Maryi wzrośnie, kiedy przeniesiemy je w wymiar nadprzyrodzony. Maryja zdawała sobie sprawę, że Jej Syn jest przecież Zbawicielem rodzaju ludzkiego, że ma dać Ojcu niebieskiemu ekspiację za grzechy całego świata. Jeśli św. Jan wiedział, że Chrystus jest Barankiem Bożym: „który gładzi grzechy świata” (J l,36), to Maryja musiała wiedzieć więcej o tajemnicy posłannictwa Jej Syna.

Tradycja chrześcijańska wskazuje na pewne etapy cierpień Maryi. Mają one silne oparcie w tekstach Pisma świętego. I tak musiała Maryja bardzo wiele wycierpieć już w czasie swojej podróży do Betlejem, kiedy będąc bliska rozwiązania, nie miała dachu nad głową i musiała zrodzić Chrystusa w najuboższych warunkach - w grocie pasterzy. Bólem napełniło się Jej serce, gdy usłyszała bolesne kwilenie swojej Dzieciny w chwili Jego obrzezania, kiedy to po raz pierwszy polała się krew Zbawiciela świata. Starzec Symeon wprost zapowiada: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A twoją duszę miecz przeniknie” (Łk 2,35). Ucieczka do Egiptu, udręka dalekiej podróży przez pustynię, pobyt w obcej ziemi wśród obcych ludzi w Egipcie, a potem nader skromne i ubogie życie w Nazarecie, to wszystko przyczyniało Maryi wiele cierpień, zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę, że Jej Dziecię jest Synem Bożym. Było dla Niej tajemnicą, dlaczego taka jest wola Ojca niebieskiego. Samo postępowanie Pana Jezusa było w pewnych wypadkach niezrozumiałe dla Maryi, jak np. to, że nic Jej nie powiedział, iż pozostanie w świątyni i zbolała, pełna lęku musiała Go szukać przez trzy dni, aż Go znalazła nauczającego wśród kapłanów (Łk 2,41-50).

W podróżach apostolskich nie towarzyszyła wprawdzie stale swojemu Synowi. Ewangeliści podają imiona innych niewiast (Łk 8,2-3). Niemniej była świadkiem tułaczego życia Chrystusa Pana i musiała bardzo nad tym boleć. A kiedy pod koniec życia starszyzna żydowska jawnie zaczęła występować przeciwko Panu Jezusowi, kiedy zaczęły się na Jego życie zamachy, jakże bardzo musiała cierpieć Maryja i jak wielkim lękiem napełniał ją każdy dzień! Wreszcie nie da się opisać, jaki ogrom cierpienia i bólu zwalił się na Nią w czasie samej męki Chrystusowej. Obecnie wymienia się jako „Siedem Boleści Maryi”: przepowiednię Symeona (Łk 2,34-35), ucieczkę do Egiptu (Mt 2,13-15), zgubienie Pana Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52), drogę na Golgotę, Ukrzyżowanie Pana Jezusa, zdjęcie z krzyża i Jego pogrzeb.

Kult Matki Bożej Bolesnej w Kościele

Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić: Siedmiu Założycieli zakonu Serwitów (w. XIII), św. Bernardyna (+ 1444), naszego bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela Pasjonistów (+1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie nawet imię obrał zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).

Ikonografia chrześcijańska w trojaki sposób zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze od wieku XIV jako Pietę, czyli Maryję z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś czy też serce. Potem pojawia się więcej mieczy - do siedmiu włącznie.

Średniowiecze, które wyeksponowało mękę Pana Jezusa, często także przedstawiało wizerunki Matki Bożej Bolesnej. Nie było chyba ani jednego artysty wielkiej miary, który by nie uwiecznił również i tej tajemnicy na swoich płótnach, na plafonach kościołów czy w rzeźbie.

Do największych arcydzieł świata zalicza się Piętę - dzieło Michała Anioła. Barbarzyńska próba jej zniszczenia przez pewnego szaleńca w roku 1973 spotkała się z powszechnym oburzeniem.

Jak miłe jest Bożej Matce to nabożeństwo, świadczy, że tak wiele jest na świecie wizerunków Matki Bożej Bolesnej, które zasłynęły niezwykłymi łaskami. W Italii jest ich ponad 40. W Polsce tych wizerunków jest kilkanaście, z tych kilka koronowanych koronami papieskimi, jak np. obraz Matki Bożej Bolesnej w kościele Franciszkanów w Krakowie, czy figura Matki Bożej w Limanowej, obraz w Oborach, Sulisławicach, w Chełmie i w Staniątkach. Posiadają wizerunki Matki Bożej Bolesnej: Warszawa, Kraków (4), Jarosław, Poniatowo, Mądre, Melentyn, Skrzatusz, Boleszyn, Rymanów, Kościerzyn, Chełmno, Młodzawy, Orłowa, Czarny Potok, Brzozowice i Osiek. Wymieniamy jedynie wizerunki uznane za cudowne. Zakonów ku czci Matki Bożej Bolesnej, zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską, jest obecnie 21: dwa męskie i dziewiętnaście żeńskich.

A oto inne objawy nabożeństwa do Matki Bożej Bolesnej w naszej ojczyźnie.

Od XI wieku znane są godzinki do Matki Bożej Bolesnej. W 1595 roku przy kościele franciszkanów w Krakowie zostało założone bractwo M.B. Bolesnej. W 1607 roku zostały napisane konstytucje tego bractwa. Należeli do niego najznakomitsi Polacy: królowie - Zygmunt III, Władysław IV i Jan Kazimierz, wielu biskupów i magnatów. W wieku XVII i XVIII mamy drukiem wydane dzieła o Męce Pańskiej i o boleściach Maryi. Od wieku XIV spotykamy liczne obrazy Matki Bożej Bolesnej: z mieczem (mieczami) przebijającym Jej Serce, jako Piętę czy też stojącą pod krzyżem.

Najdawniejszym śladem tego nabożeństwa w literaturze polskiej są powstałe na przełomie XIV i XV w. „Treny Matki Pana Jezusowej” a w muzyce polskiej „Stabat Mater” Grzegorza Gorczyckiego z wieku XVI skomponowany na cztery głosy. Sekwencja ta była także natchnieniem dla Elsnera (w. XIX) i Surzyńskiego, a przede wszystkim dla nieśmiertelnego „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego.

Sekwencja Stabat Mater

Bolejąca Matka stała
U stóp krzyża, we łzach cała,
Kiedy na nim zawisł Syn

A w Jej pełnym jęku duszy
Od męczarni i katuszy
Tkwił miecz ostry naszych win.

Jakże smutna i strapiona
Była ta Błogosławiona,
Z której się narodził Bóg
!
Jak cierpiała i bolała.
Jakże drżała, gdy widziała
Dziecię swe wśród śmierci trwóg.

Któryż człowiek nie zapłacze,
Widząc męki i rozpacze Matki
Bożej w żalu tym?

Któż od smutku się powstrzyma,
Mając Matkę przed oczyma,
Która cierpi z Synem swym?

Widzi, jak za ludzkie winy
Znosi męki Syn jedyny,
Jezus, jak Go smaga bat.

Widzi, jak samotnie kona
Owoc Jej czystego łona,
Dając życie za ten świat.

Matko, coś miłości zdrojem.
Przejmij mnie cierpieniem swoim,
Abym boleć z Tobą mógł.

Niechaj serce moje pała,
By radością mą się stała
Miłość, którą Chrystus Bóg.

Matko święta, srogie rany,
Które zniósł Ukrzyżowany,
Wyryj mocno w duszy mej.

Mękę Syna rodzonego,
Co dla dobra cierpiał mego,
Ze mną się podzielić chciej.

Pragnę płakać w Twym pobliżu,
Cierpiąc z Tym, co zmarł na krzyżu,
Po mojego życia kres.

Chcę pod krzyżem stać przy Tobie,
Z Tobą łączyć się w żałobie
I wylewać zdroje łez.

Panno czysta nad pannami,
Niechaj dobroć Twoja da mi
Płakać z żalu z Tobą współ.

Bym z Chrystusem konał razem,
Męki Jego był obrazem.
Rany Jego w sobie czuł.

Niech mnie do krwi rani zgraja,
Niech mnie męki krzyż upaja
I Twojego Syna krew.

W ogniu, Panno, niech nie płonę,
Więc mnie w swoją weź obronę,
Gdy nadejdzie sądu gniew.
.
Gdy kres dni przede mną stanie,
Przez Twą Matkę dojść mi, Panie,
Do zwycięstwa palmy daj.

Kiedy umrze moje ciało,
Niechaj duszę mą z swą chwałą
Czeka Twój wieczysty raj. Amen.

Napisali o Matce Bożej Bolesnej

Piotr Semenenko: „Kazania na niedziele i święta” (fragment)

Oto Matka twoja!” - Wielka, święta, słodka tajemnica, dzieło łaski, sakrament miłości; święty i wieczny skutek owego Boskiego pragnienia, a pragnienia wspólnego z Maryją. Chce nam dać ciało swe za pokarm, za napój, a przez to dać nam życie, stać się nowym Ojcem naszym... Ale to ciało jest ciałem Maryi i krew Jego Jej krwią... Więc jeżeli On staje się Ojcem, to Maryja stać się musi Matką. Jedno od drugiego nierozłączne. Wspólna przyczyna i wspólny skutek. Oto Ojciec nasz, oto Matka! Ich ciało staje się naszym ciałem, ich krew naszą krwią...

Tak to wprzódy stajemy się synami Jezusa i Maryi, potem dopiero i przez to synami Boga. Tak więc, kto nie ma Maryi za Matkę, nie może mieć Boga za Ojca... O Maryjo! Tam pod krzyżem Tyś patrzyła, jak Syn Twój umierał w człowieczeństwie swoim; patrzyłaś w boleściach największych. Ile męczarni na krzyżu, tyle mieczy w Twej duszy... Ale wtedy najwyższa boleść zamieniła się w najsłodszą pociechę nowych urodzin. W tej boleści nadludzkiej i nas urodziłaś. Od Ciebie bierzemy ciało Chrystusowe, od Ciebie krew Jego, od Ciebie nowe życie. I tak stajemy się dziećmi Twymi a Ty stajesz się naszą Matką (Kazania na niedziele i święta, Lwów 1913).

Goethe: „Faust” (fragment)

Modlitwa Małgosi przed ołtarzem Matki Bożej Bolesnej. Ołtarzyk jest w murze, we wnęce. Małgosia stroi obraz Matki Bożej i tak się modli:

Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie,
Matko. O, Bolejąca!

Miecz w Twojej piersi,
Matko Jedyna!
Patrzysz na męki
swojego Syna!

,,Ojcze w niebiesiech” –
szepcą Twe wargi –
„ukój mą boleść,
usłysz me skargi”

Takam zstrachana
i taka biedna –
Matko Bolesna,
Ty wiesz to jedna!

Wieczny ból we mnie,
ból za mną, ze mną –
oczy spłoszone
już się nie zdrzemną.

Samotna jestem
i przeto płaczę -
łzami dróg nędzę
skraplam i znaczę.

A w Twoim sercu
rany wieczyste –
a na Twych kwiatach
łzy me rzęsiste.

Rwałam je Tobie
w dzisiejsze rano,
godziną wczesną
i zapłakaną.
Jeszcze złocista
nie zeszła zorza –
rozpacz mnie gnała
z zimnego łoża.

Spójrz na mnie, Matko,
z gwiaździstej drogi,
ochroń od śmierci,
od hańby srogiej.

Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie, Matko!
O, Bolejąca!

Teofil Lenartowicz: „Stabat Mater”

Wiatr w przelocie skonał chyżym,
Przeniknęła ziemię groza.
Krzyż na skale, a pod krzyżem
Stabat Mater Dolorosa.

Żadnych słów i żadnych głosów,
Krew z korony bożej spływa;
Wobec Boga i niebiosów
Stała Matka Boleściwa.

Na konania patrząc bóle,
Rany, pręgi od powroza,
Na łzy oczu, cierń na czole,
Stabat Mater Dolorosa.

Konająca od współmęki,
Przyjmująca śmierć za żywa,
Cierń i gwoździe bożej ręki,
Stała Matka Boleściwa.

Jak świat wielki opuszczona,
Gdy ją zdjęła życia zgroza.
Przerażona, że Bóg kona,
Stabat Mater Dolorosa.

Z wysokości więc boleści.
Która ludzkie gładzi grzechy,
Na jęk trwogi, żal niewieści,
Jeszcze promień spadł pociechy:

- Nie zostawię Cię sierotą.
Ukochana do ostatka,
O, Niewiasto, Syn Twój oto!
Janie, oto twoja Matka! –

O, pociecho, jakżeś sroga!
O, radości z sercem sprzeczne!
Za człowieka oddać Boga,
Za doczesne oddać wieczne...

O Maryjo, nie gardź nami,
Patrząc na łzę, co nam ścieka,
Że częstokroć mniej kochamy
Stwórcę Boga, niż człowieka.

Oczyść nas Twej szaty płótnem,
Jedynym wiewem złotej poły,
Niech się kocham w życiu smutnym
I w wieczności Twej wesołej!

A w dzień zgonu - Bolejąca –
Nim do wiecznych zejdę mroków,
Niech mi żal nie będzie słońca,
I powietrza, i obłoków.

Od siedmiu boleści

Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami.

Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.


„Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.

Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.

Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

Autorem tekstu "Od siedmiu boleści" jest ks. Tomasz Jaklewicz

16 Września. Kościół dla upadłych - św. Cyprian

Był biskupem w niełatwych czasach. Trzeci wiek po Chrystusie, Afryka Północna. Chrześcijanie raz po raz doświadczali fali rzymskich prześladowań.

Nie wszyscy wytrzymywali. Niektórzy ze strachu godzili się na złożenie ofiary pogańskim bożkom. Później jednak chcieli wrócić do Kościoła. W takiej sytuacji jedni mówili im: „nie ma sprawy”, inni odmawiali w ogóle prawa do powrotu, jeszcze inni domagali się najpierw pokuty za apostazję. Praktyka sakramentu pokuty dopiero wtedy zaczynała się kształtować. Zasadniczym sakramentem odpuszczenia grzechów był chrzest. Co jednak z tymi, którzy ciężko zgrzeszyli po chrzcie? Przecież nie można im udzielić drugiego chrztu.

To było wyzwanie dla Kościoła. Problem traktowania apostatów (tzw. lapsi) był na tyle poważny, że doprowadził do podziału Kościoła. Realnym zagrożeniem jedności były próby tworzenia wspólnot ludzi nieskazitelnych. Św. Cyprian jako biskup Kartaginy musiał zmagać się zarówno z prześladowaniem, jak i podziałami w Kościele. Szukał złotego środka w traktowaniu „upadłych”: ani pobłażanie, ani rygoryzm. Pozwalał włączać ich do Kościoła dopiero po odbyciu pokuty. Szczególnie mocno reagował na rozbijanie jedności Kościoła. Pisał: „Nie może mieć Boga za ojca ten, kto nie ma Kościoła za matkę”. To w ogniu tych sporów ukuł formułę „poza Kościołem nie ma zbawienia”.

Cyprian urodził około roku 210. Pochodził z pogańskiej rodziny, jego ojciec był senatorem. Sam mówił o sobie, że był „oddany złym nałogom”. Nawrócił się pod wpływem kapłana Cecyliusza. Przyjął chrzest, rok później został kapłanem, a już za dwa lata biskupem Kartaginy. Opierał się temu, nawet uciekał, ale został odszukany i konsekrowany. Podczas krwawego prześladowania za cesarza Decjusza (249–251) przebywał w ukryciu i stamtąd rządził Kościołem. Okazał się znakomitym duszpasterzem i obrońcą jedności Kościoła. Podczas kolejnej fali prześladowań za cesarza Waleriana Cyprian został ścięty w pobliżu Kartaginy w roku 258.

W tym samym czasie w Rzymie przenoszono relikwie św. Korneliusza, papieża, który zmarł na wygnaniu w 253 roku. Zachowała się korespondencja między Korneliuszem i Cyprianem, w której obaj biskupi umacniali się w czasie prześladowań. Zgadzali się także co do sposobu traktowania chrześcijan, którzy zdradzili wiarę. Trzeba nałożyć na nich pokutę i przebaczyć. Biskup Kartaginy pisał do papieża Korneliusza: „Pamiętajmy więc o sobie wzajemnie w zgodzie i duchowym braterstwie. Módlmy się zawsze i na każdym miejscu jedni za drugich i próbujmy nieść ulgę naszym cierpieniom przez wzajemną dobroczynność”. Braterskie relacje biskupa Rzymu i Kartaginy zostały docenione w taki sposób, że obu świętych wspominamy w liturgii tego samego dnia.


17 Września. Święty pod prąd

W życiu doczesnym przegrał. Swoi go odrzucili, car wygnał. Wierzył w niego Słowacki. I proroctwo wieszcza, że „rozmodlone tłumy otoczą go w świątyni” spełniło się - abp Zygmunt Szczęsny Feliński został ogłoszony świętym.

Patron na trudne czasy

Całe jego życie biegło pod prąd modnym nurtom intelektualnym, romantycznemu zaczadzeniu rodaków, wreszcie nastrojom lokalnego Kościoła warszawskiego, którym przyszło mu kierować. Jego droga do świętości była bardzo ciernista. Urodził się 1 listopada 1822 r. w Wojutynie, małej osadzie koło Łucka na Wołyniu w wielodzietnej rodzinie Gerarda i Ewy z Wendoffów. Dzieciństwo spędzał głównie w majątku matki w Boroszowie, nieopodal granicy z Galicją.

Matkę, która miała wielki wpływ na jego wychowanie duchowe, cechowała głęboka maryjna pobożność. Wcześnie doznał samotności. Ojciec, gruźlik, zmarł w 1833 r., a matka pięć lat później za udział w konspiracji została zesłana na Sybir. Majątek skonfiskowano, sześciorgiem dzieci zajęli się krewni. 16-letnim chłopcem zaopiekował się Zenon Brzozowski, bogaty ziemianin z Podola. Z jego pomocą Zygmunt ukończył studia matematyczne na Uniwersytecie Moskiewskim, a w 1847 r. dla poratowania zdrowia wyjechał do Paryża. Tam aktywnie włączył się w życie polskiej emigracji. Obracał się zarówno w kręgach byłych wojskowych, jak i polityków oraz literatów. Znał Mickiewicza i Towiańskiego, nade wszystko jednak przyjaźnił się ze Słowackim, który zawdzięczał mu swe ponowne nawrócenie i umierał w jego obecności.

 

Żołnierz, konspirator, ksiądz

W niespokojnym 1848 r. trafił do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, gdzie w randze porucznika był uczestnikiem nieudanego powstania – fatalnie przygotowanego, jeszcze gorzej wykonanego. Zapamięta to doświadczenie, gdy przyjdzie mu podejmować decyzje w czasie gorączki przed powstaniem styczniowym w Warszawie. Ranny w boju, wraz z towarzyszami powraca do Paryża, aby wpaść tam z kolei w wir krwawej rewolucji czerwcowej 1848 r. Wszystkie te wydarzenia napawały go jednak coraz większym smutkiem. Błąkał się jakiś czas po Europie, coraz bardziej biedny i w poczuciu utraty sensu życia. W takim stanie wrócił na Wołyń i w 1851 r. w wieku prawie 30 lat wstąpił do seminarium duchownego w Żytomierzu.

Dalszą naukę kontynuował w Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie we wrześniu 1855 r. został wyświęcony na księdza. Pracę rozpoczął w parafii św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie, w samym centrum carskiej stolicy. W krypcie kościoła był wówczas pochowany ostatni król Polski, Stanisław August Poniatowski. Było to więc stały punkt odniesień do refleksji o tym, jak straciliśmy wolność i jak ją odzyskać. Ks. Szczęsny Feliński szybko zdobył uznanie jako niepospolity wykładowca. Został ojcem duchowym w akademii. Znajdował także czas na pracę charytatywną. Założył m.in. ochronkę polską, prowadzoną przez siostry ze zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi, którym patronował.

 

Wobec burzy

Jego działalność stała się głośna nie tylko wśród Polaków, ale i rosyjskiej arystokracji. Nawet car łaskawie zalegalizował ochronkę. Dostrzegano, że młody kapłan potrafi z Rosjanami rozmawiać, zachowując jednocześnie godność i dbając o interes narodowy. Być może dlatego na Felińskiego zwrócili uwagę zmartwychwstańcy, których poznał w Paryżu. Prawdopodobnie to oni przekonali papieża Piusa IX, aby młodemu księdzu w styczniu 1862 r. powierzył urząd arcybiskupa warszawskiego. Decyzja musiała zostać zatwierdzona przez cara. Aleksander II miał świadomość jej znaczenia. Warszawa od 1861 r. była najbardziej zapalnym punktem w jego imperium. Przed konsekracją arcybiskup nominat został przyjęty przez cara Aleksandra II. Niczego mu nie obiecywał poza pracą na rzecz odbudowy życia religijnego w kraju. Zapewniał, że do polityki mieszać się nie będzie. W lutym 1862 r. dotarł do Warszawy.

Niemożebne posłannictwo”

Przyjęto go z lodowatym chłodem. Nie dostrzegano, że w arcytrudnych warunkach abp Feliński próbuje budować program wielkiej narodowej odnowy. Pole manewru miał niezwykle wąskie. Margrabia Aleksander Wielopolski, naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego, był znienawidzony. Realizował wprawdzie ważne reformy społeczne, ale mandat do rządzenia brał jedynie z nadania cara. Jeszcze gorzej zachowywała się administracja rosyjska, nagminnie stosując represje i szykany. Radykalni przywódcy Czerwonych bardziej myśleli o wywołaniu buntu w całej Rosji, aniżeli kalkulowali polskie interesy narodowe. Biali mędrkowali, ale do żadnego czynu nie byli gotowi. Niektórzy liczyli na pomoc Zachodu, inni na wybuch rewolucji w Rosji. Feliński nie miał złudzeń.

Wiedział, że Zachód zostawi nas na łasce losu, a Rosja jeszcze do buntu nie dojrzała. Gdy Biali kłócili się z Czerwonymi, kiedy najlepiej rozpocząć powstanie, on przekonywał, że wobec dysproporcji sił powstanie w ogóle nie ma sensu i trzeba budować program odnowy moralnej, rozłożony na lata. Całym sobą zaangażował się w wir spraw kościelnych. Tworzył nowe dzieła, wizytował parafie, stawiał przytułki dla biednych. Udało mu się doprowadzić do otworzenia kościołów, zamkniętych po krwawych zamieszkach 1861 r., ale zakazał w nich organizowania demonstracji patriotycznych. Spotkały go za to wyzwiska oraz cała seria paszkwili, publikowanych przez podziemne wydawnictwa, w których był przedstawiany jako karierowicz i zaprzaniec sprawy narodowej. Duchowni, tkwiący po uszy w robocie konspiracyjnej, traktowali nowego metropolitę jako carskiego zausznika, a on sam swoją misję nazywał „niemożebnym posłannictwem”.

Wygnaniec i święty

Wybuch powstania 22 stycznia 1863 r. był dla abp. Szczęsnego Felińskiego dramatem. Wiedział, że zakończy się klęską, nie mógł jednak zostawić rodaków, kiedy spadły na nich okrutne represje carskiej soldateski. Napisał list do cara, wzywając go, aby osobiście pokierował sprawami polskimi. Sugerował, aby przywrócił Królestwu niepodległość, powiązaną z Rosją jedynie węzłem dynastycznym, a więc osobą cara. Oznaczałoby to powrót do sytuacji sprzed wybuchu powstania listopadowego. W Petersburgu jednak dominowała już frakcja wojenna, która w krwawym stłumieniu powstania widziała szansę na ostateczne rozwiązanie sprawy polskiej. Abp Feliński został z Warszawy odwołany, po tym, jak jego list potępiający rosyjskie represje został wydrukowany we Francji. Pod eskortą wojskową, jako więzień stanu, został przewieziony do carskiej rezydencji w Gatycznie pod Petersburgiem.

Rosjanie próbowali go przeciągnąć na swoją stronę. Nie zgodził się jednak przerwać kontaktów ze Stolicą Apostolską oraz potępić powstańców. Zdany na łaskę i niełaskę cara, napisał memoriał, w którym podkreślał prawo Polski do niepodległości: „Winić Polaków nikt nie może za to, że mając świetną i bogatą przeszłość historyczną, wzdychają do niej i dążą do uzyskania niepodległości. Tego gorącego patriotyzmu nie można Polakom poczytywać za zdradę, a prób odzyskania niepodległości, powtarzających się od stu lat, Rosjanie nie mają prawa potępiać”. Dla cara gra była skończona. Zesłał kapłana do Jarosławia nad Wołgą, gdzie arcybiskup mieszkał przez 20 lat, oddając się gorliwej pracy duszpasterskiej oraz tworząc dzieła dobroczynne. Po interwencji papieża Leona XIII w 1883 r. mógł opuścić granice Rosji. Osiedlił się jako kapelan domowy w majątku hrabiów Koziebrodzkich w Dźwiniaczce we wschodniej Galicji. Nie upadł na duchu. Służył prostemu ludowi, zarówno Polakom, jak i Rusinom, organizując misje ludowe, rekolekcje. Słynął także jako wytrwały spowiednik. Umarł w Krakowie 17 września 1895 r.

W pamięci następnych pokoleń pozostał jako mistrz życia duchowego, asceta, w gotowości dzielenia się z innymi hojny aż do granic własnego ubóstwa. Zapamiętano jego zapobiegliwość w tworzeniu instytucji kościelnych w warunkach trudnych oraz niezachwianą wierność papieżowi i Stolicy Apostolskiej. Dodać trzeba, że arcybiskup był również utalentowanym pisarzem. Autorem nie tylko niezwykle inspirujących rozpraw teologicznych. Napisał jeden z najciekawszych pamiętników w polskiej literaturze, prawdziwe arcydzieło kresowej gawędy. Otwarte pozostaje także pytanie, jak potoczyłaby się nasza historia, gdyby rodacy posłuchali arcybiskupa warszawskiego, gdy przestrzegał ich przed wybuchem powstania.

 

-Piórko znad Renu - św. Hildegarda z Bingen

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

 

Współczesna figura Hildegardy autorstwa K. Oswalda w tle: Benedyktyńskie opactwo św. Hildegardy w Eibingen

W roku 1146 Bernard z Clairvaux, jeden z najbardziej wpływowych ludzi swojej epoki, dostaje list od nieznanej mniszki z małego konwentu sióstr z Disibodenbergu w Nadrenii. Autorka listu wyraża wielki szacunek dla Bernarda, po czym wyjaśnia powód, dla którego pisze. Mimo braku wykształcenia, od najmłodszych lat doświadcza wewnętrznych wizji interpretujących Biblię. Ponadto komponuje pieśni i muzykę liturgiczną, mimo że nie ma żadnej muzycznej edukacji.

Mniszka nie wie, czy powinna ujawniać swoje wizje. Dlatego prosi o radę. Niektóre sformułowania musiały zaskoczyć Bernarda. Hildegarda pisze na przykład o „świętym dźwięku, który rozbrzmiewa w całym stworzeniu” lub o „viriditas” („zieloność”) – sile życia obecnej w stworzeniu, która daje owocność naturze i ludzkiej aktywności, a pochodzi od Ducha Świętego. Św. Bernard, czuły na nieortodoksyjne poglądy, jest pod wrażeniem listu. Zachęca mniszkę do pisania i prosi ją o modlitwę. Rok później na Synodzie w Trewirze obszerne fragmenty „Scivias” („Poznaj drogi Pana”), pierwszego dzieła Hildegardy, czyta sam papież Eugeniusz III, który wyraża zgodę na jego upowszechnienie.

Ośmiolatka w pustelni 
W ciągu kilku lat od tego wydarzenia Hildegarda z Bingen staje się religijnym doradcą połowy Europy, o czym świadczy jej ogromna korespondencja (łącznie z listami do cesarza i papieży). Nazwano ją „Sybillą znad Renu” ze względu na dar proroctwa. Ona sama mówi o sobie, że jest piórkiem unoszonym przez Ducha Świętego. Dokonała tego, co wydawało się całkowicie niemożliwe dla kobiety, zwłaszcza w tamtych czasach. Czterokrotnie podróżuje po cesarstwie, głosząc kazania (!) w kościołach i klasztorach, nieraz napominając duchownych.
 


Kościół w Bermersheim. Miejsce chrztu

Autorytet prorockiego powołania i siła charakteru benedyktynki znad Renu musiały pokonywać wszelkie bariery. Kim była ta niezwykła kobieta? Przyszła na świat w zamożnej, szlacheckiej rodzinie mieszkającej w pobliżu Moguncji. Była najmłodszym, dziesiątym dzieckiem. Kiedy miała osiem lat, rodzice oddali ją pod opiekę pustelnicy Jutty ze Sponheim, żyjącej w pobliżu benedyktyńskiego opactwa na wzgórzu św. Dyzyboda. Tam dojrzewała i kształciła się. Sama nazywała siebie często „indocta” (nieuczoną), ale nawet pobieżny przegląd jej dzieł świadczy o tym, jak rozległą wiedzę zdobyła, korzystając z dobrodziejstw benedyktyńskiej tradycji.

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

Jej prywatnym nauczycielem i duchowym przewodnikiem stał się zakonnik z klasztoru w Disibodenbergu imieniem Volmar. Z jego pomocą zaczęła pisać swoje pierwsze dzieło „Scivias”. Po śmierci Jutty Hildegarda została wybrana przełożoną rozrastającej się żeńskiej wspólnoty. W 1147 roku zdecydowała się na utworzenie nowego żeńskiego klasztoru. Nie pomogły protesty opata z Disibodenbergu. Hildegarda doprowadziła do przeprowadzki swojej wspólnoty do nowego konwentu na wzgórzu św. Ruperta w pobliżu Bingen.
 

Wędrując po śladach Hildegardy
Po opactwie Disibodenberg zostały dziś tylko ruiny. Klasztorne wzgórze zarosło gęstym lasem. Kilka lat temu urządzono tutaj małe muzeum, a na wzniesieniu wytyczono ścieżkę medytacyjną. Co kilka metrów stoją tablice z fragmentami Psalmów i tekstów Hildegardy. „Każde stworzenie ma coś widzialnego i niewidzialnego. Element widzialny jest słaby, niewidzialny zaś silny i żywotny. Rozum próbuje to pojąć, choć tego nie widzi. To są moce Ducha Świętego” – czytam pierwszy tekst Hildegardy. Miejsce nastraja do refleksji. Jest tu cicho, słychać tylko ptaki. Fragmenty budowli toną w bujnej zieleni, fundamenty kościoła świadczą o jego potężnych rozmiarach.

Na sąsiednich wzgórzach dojrzewa wino. Tradycja mówi, że Dyzybod, iroszkocki mnich z pierwszej misji ewangelizacyjnej w Niemczech, założył tu swoją pustelnię. Legenda dopowiada, że kiedy wbił tutaj swoją pasterską laskę, wokół pojawiły się pędy winogron. Gospodarz (ogrodnik?) pokazuje na makiecie opactwa prawdopodobne miejsce, w którym przebywała Hildegarda. Ulotki opracowane przez ministerstwo kultury z okazji 900. rocznicy urodzin świętej zachęcają do zwiedzania „Ziemi Hildegardy” i przekonują, że jej duch wciąż jest tu obecny.


Około 40 km na północ stąd leży Bingen. Miasteczko położone jest nad samym Renem, w miejscu, gdzie zaczyna się jego najbardziej malowniczy odcinek. W muzeum nad samym brzegiem rzeki spora część ekspozycji poświęcona jest Hildegardzie. Oglądam makietę klasztoru Rupertsberg, założonego przez energiczną mniszkę. Budowla została zburzona przez Szwedów w XVII wieku. Przetrwało tylko kilka łuków wtopionych w dzisiejszą zabudowę.

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

Częścią ekspozycji jest ogródek z roślinami, opisanymi przez Hildegardę w dziele „Physica”, które miało charakter leksykonu roślin, zwierząt i minerałów. W księdze „Causae et Curae” Hildegarda zawarła wiedzę o leczniczych właściwościach ziół i minerałów. Spośród zbóż najbardziej polecała starożytną odmianę pszenicy – orkisz. Miłośnicy zdrowej żywności odkrywają ze zdziwieniem, że święta miała świętą rację. Ziarno orkiszu daje mąkę najłatwiej przyswajalną przez człowieka i zawierającą najwięcej wartościowych dla zdrowia składników.
 

Bliskie spotkania z siostrą Hiltrudą
Na drugą stronę Renu przedostajemy się promem. Powyżej miejscowości Rüdesheim na zboczu opadającym łagodnie do Renu znajduje się klasztor benedyktyński św. Hildegardy. Jego architektura przypomina budowlę romańską, ale powstał na początku XX wieku. Fundatorem był katolicki książę Karol Lowenstein, który chciał ożywić kult nadreńskiej świętej. Opactwo wyrosło kilkaset metrów od miejsca, gdzie znajdował się niegdyś klasztor Eibingen, druga fundacja świętej mniszki. Dziś żyją tam 54 siostry w wieku od 27 do 95 lat, które czują się bezpośrednimi kontynuatorkami wspólnoty założonej przez Hildegardę. Podkreślają, że aktualna opatka jest 39. z kolei po założycielce.

Energiczna siostra Hiltruda Gutjahr potrafi opowiadać o swojej patronce godzinami i chyba sama trochę ją przypomina. – To, co Hildegarda proponowała można określić jako „Heilkunde” – czyli sztukę leczenia, ale słowo „Heil” oznacza w niemieckim nie tylko zdrowie ciała, ale i zbawienie. Są trzy filary tej sztuki: korzystanie z darów stworzenia, jedność duszy i ciała oraz Bóg jako stwórca posyłający nam Jezusa jako lekarza – tłumaczy benedyktynka. – Ona nie miała wizji podczas ekstazy. Pisała, że widzi i słyszy wewnętrznymi oczami i uszami. W zwyczajnych sytuacjach widziała i słyszała więcej niż inni. To, co pokazywał jej Bóg.
Ten dar miała od dziecka, ale dopiero mając 42 lata, jasno zrozumiała, że musi to przekazać światu. Pisała na woskowych tabliczkach, które przepisywał do księgi jej powiernik, mnich Volmar. Stan duchowieństwa pozostawiał wtedy wiele do życzenia. Jej życie i proroctwa były wołaniem o świętość Kościoła. Czuła się narzędziem w ręku Boga i wszystko zmierzało w jej życiu do tego, aby ludzie odnowili więź ze Stwórcą, aby postrzegali siebie jako powołanych do relacji z Bogiem.

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

Siostra Hiltruda sięga na półkę i otwiera jedno z dzieł Hildegardy. W jednej z wizji Bóg mówi do człowieka tak: „Uznaj swoją godność, bo ja ciebie w sobie noszę, dałem ci początek pocałunkiem miłości”. – To właśnie trzeba odkryć, skąd jestem. Wtedy nie trzeba się bać żadnej choroby ani śmierci. A dziś ludzie boją się śmierci – komentuje siostra.

To wino trzeba pić na kolanach

Na parkingu przed klasztorem stoją autokary. W klasztornym sklepiku spory ruch. Siostry sprzedają „hildegardowe” produkty. Mnóstwo tu książek i kompaktów z muzyką Hildegardy, jest na DVD film fabularny nakręcony w ubiegłym roku („Vision”), są ciasteczka i makarony z mąki orkiszowej, zioła, no i oczywiście wina. Młoda benedyktynka zachęca do degustacji rieslingów własnej produkcji.

Jeden z najdroższych nazywa się „Niebiańska harmonia”. Mmm, rzeczywiście, niebo w ustach. – To wino trzeba pić na kolanach – śmieje się siostra. Większość leczniczych mikstur, które polecała Hildegarda, sporządza się przez gotowanie ziół czy warzyw w winie. Czuję, że ta średniowieczna „feministka” coraz bardziej mi imponuje. Z ławeczki przed kościołem spoglądam w dół. Przede mną winnice, niżej miasteczko Rüdesheim, w dole Ren, po którym suną barki i wycieczkowe statki, po drugiej stronie Bingen. Krajobraz ma w sobie jakąś łagodność. Może dlatego nad Renem żyło tak wielu mistyków.

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

Klasztorny dzwon wzywa na nieszpory. Siedzimy w pustej głównej nawie. Siostry modlą się w bocznej części świątyni przylegającej do prezbiterium. Próbuję śpiewać po łacinie psalmy, ale poddaję się. Zamieniam się w słuch, poddając się gregoriańskiej harmonii i delikatności kobiecego śpiewu. Główne obchody ku czci św. Hildegardy odbywają się tu co roku 17 września. – Musicie wtedy przyjechać – zapala się s. Hiltruda. – Relikwiarz świętej niesiemy w procesji z kościoła klasztornego do kościoła parafialnego, który stoi dokładnie w miejscu pierwotnego konwentu.

Przyjeżdżają tu ludzie nawet z Ameryki i Australii. Tak, można mówić o renesansie popularności naszej świętej. Przyczyniły się do tego jubileusze 800-lecia śmierci (1979) oraz 900-lecia urodzin (1998). Nasze siostry opracowały, przetłumaczyły i wydały dzieła Hildegardy. Ale oczywiście jesteśmy przede wszystkim benedyktynkami, które wsłuchują się w Słowo Boga. Hildegarda nic innego nie robiła, tyle że skuteczniej niż inni.

Benedyktynki prowadzą sklepik z wyrobami według przepisów Hildegardy, m.in. wyśmienitych rieslingów z klasztornych winnic.

Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.

Będziesz zdrowy, jeśli Bóg tak chce

W Polsce działa Polskie Centrum św. Hildegardy, założone z inicjatywy Alfredy Walkowskiej, która od kilkunastu lat zajmuje się propagowaniem zarówno medycyny św. Hildegardy, jak i jej duchowości. Pani Walkowska stara się o polskie tłumaczenie „Scivias”. Być może ukaże się w przyszłym roku. Czy Hildegardzie grozi to, że jej dziedzictwo zostanie potraktowane wybiórczo, a nawet że zostanie wręcz zniekształcone przez fanatyków naturalnej medycyny? – Jest takie niebezpieczeństwo – mówi Walkowska. – Jestem z wykształcenia teologiem i staram się o to, by pokazywać całe bogactwo Hildegardy. Ludzie czasem szukają zdrowia ciała, ale po spotkaniu z nią rozumieją, że muszą uporządkować całe swoje życie, a więc także duszę. Hildegarda leczyła mocą modlitwy i egzorcyzmu, a nie ziół. Podając przepisy na leki, mówiła: „będziesz zdrowy, jeśli będziesz zażywał to czy tamto i będzie tego chciał Bóg”.

Krótko przed śmiercią prorokinię znad Renu spotkało to, co wielu innych świętych wyrastających poza ramy swojego czasu – opór ze strony Kościoła hierarchicznego. Opatka z Bingen zaszła za skórę kanonikom z Moguncji, którym wypominała zaniedbania. Pretekstem do ataku na Hildegardę było to, że zgodziła się na pochówek na cmentarzu klasztornym człowieka obłożonego ekskomuniką. Święta mniszka wiedziała, że przed śmiercią uznał swoje grzechy i wyspowiadał się, dlatego twardo stała przy swoim i nie godziła się na ekshumację, której domagali się duchowni. W efekcie sporu klasztor na pół roku został obłożony interdyktem. Konflikt rozwiązał biskup Moguncji, który później przepraszał benedyktynki za cierpienie, które spowodowali jego księża. Wkrótce po tym incydencie Hildegarda zmarła. Miała 82 lata. Jej proces kanonizacyjny nigdy formalnie nie został dokończony, ale Rzym umieścił ją na liście świętych i zezwolił na jej kult.

Wracając z Eibingen, zajrzałem do pobliskiego cysterskiego opactwa Eberbach. W jego wnętrzach kręcono film według powieści Umberto Ecco „Imię Róży”. W surowej, potężnej, cudownej świątyni przypominałem sobie sceny z tego filmu. Mnisi jako zbiorowisko dewiantów. Oczywiście szaleńcy trafiają się wszędzie, ale przecież duchowa, intelektualna, artystyczna spuścizna średniowiecznych klasztorów należy do skarbca Europy. Pozostają one świadectwem geniuszu chrześcijaństwa – łączenia ciała z duszą, pracy z modlitwą, rozumu z wiarą, człowieka z Bogiem, nieba z ziemią. Życie Hildegardy z Bingen jest jednym z cudownych tego dowodów. – Ona wciąż leczy. Ludzie zmieniają swoje myślenie, kiedy ją poznają – zapewniała s. Hiltruda. Oby tak było.


18 Września. Stanisław Kostka, czyli święty buntownik

Rodzice ustawiają swoje dzieci w blokach startowych do życiowej kariery. Stanisław uciekł od takiego uszczęśliwiania na siłę, chciał być sobą.

Święty Stanisław Kostka: Słynny uciekinier

Rodzice nie przyzwyczajali nas do przyjemności, postępowali z nami surowo. Zaprawiano nas do modlitwy i uczciwości – tak opisywał atmosferę domu rodzinnego św. Stanisława Kostki jego starszy brat Paweł podczas procesu beatyfikacyjnego. Wspominał także o wyjątkowej wrażliwości Stasia. „Gdy przy stole rodzinnym siedzieliśmy razem i coś według sposobu świeckiego było opowiedziane nieco za swobodnie, drogi braciszek miał to we zwyczaju, obróciwszy oczy do nieba, tracił przytomność i jak martwy spadałby pod stół, gdyby go ktoś nie pochwycił”. To wspomnienie to albo przesada, albo Stanisław dość szybko pokonał nadwrażliwość. W każdym razie nie pozostał pobożnym lalusiem. Przeciwnie, jego słynna piesza wędrówka z Wiednia do Rzymu dowiodła, że bynajmniej nie jest mięczakiem, ale kimś, kto potrafi walczyć o swoje. A właściwie o to, co Boże.

Do Wiednia trafił Stanisław w wieku lat 14. Tam z woli swego ojca razem ze swoim bratem Pawłem kształcił się w kolegium jezuickim. Młodzi chłopcy z dobrych domów niekoniecznie interesowali się tylko nauką czy religią. Wiedeń był dla nich wymarzonym miejscem, gdzie można się „wyszumieć”. Koledzy, a nawet brat, nie szczędzili drwin Stasiowi, który w wolnych chwilach modlił się. Przezywano go „jezuitą”, bo właściwie żył już jak zakonnik. Po roku nauki Stanisław ciężko zachorował. Przekonany, że uzdrowienie zawdzięcza Matce Bożej, złożył ślub, że wstąpi do jezuitów. Ojciec Stanisława, dumny i porywczy szlachcic, miał jednak zupełnie inną wizję kariery dla syna. Jezuici nie przyjmowali do zakonu uczniów ze swoich szkół bez zgody rodziców.

Taką też odpowiedź usłyszał Stanisław w Wiedniu. Postanowił więc spróbować gdzie indziej. W sierpniu 1567 roku uciekł z Wiednia w przebraniu żebraka i pieszo dotarł do Dylingi w Bawarii. Kiedy i tam nic nie wskórał, zawędrował przez Alpy do Rzymu, aby szukać pomocy u samego generała. Na władzach zakonnych wrażenie zrobiła determinacja młodego Polaka. Przyjęto go do nowicjatu. Szczęście trwało krótko. Po dziesięciu miesiącach życia, którego pragnął, umarł w święto Wniebowzięcia, 15 sierpnia 1568 roku. Miał niecałe 18 lat. Rzymianie żegnali go jak świętego. Pochowany został w kościele św. Andrzeja na Kwirynale. Ks. Karol Wojtyła w latach swoich rzymskich studiów modlił się tam często. Jako papież mówił o Kostce: „Jego krótka droga życiowa była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj, do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość”.

Czym może zaimponować współczesnej młodzieży? Może najbardziej swoim świętym nieposłuszeństwem wobec ojca. Dziś też rodzice już od przedszkola ustawiają swoje dzieci w blokach startowych do życiowej kariery. Stanisław wyzwolił się od takiego uszczęśliwiania na siłę, przeciął pępowinę, chciał być sobą. Właściwie uciekł z domu. Ale nie był to ślepy bunt. Wiedział, czego chce, miał jasną wizję swojego miejsca na ziemi. Ideał umiał przełożyć na konkretną drogę, którą szedł, nie zrażając się trudnościami. Był sobą, wybrał Boga. To jest świętość.

Słynny uciekinier

Święto św. Stanisława Kostki obchodzono 13 listopada, obecnie (od 1969 roku) obchodzi się 18 września, aby na początku roku szkolnego młodzież mogła mu oddać chwałę i polecić się jego wstawiennictwu. 
Dzieciństwo

Św. Stanisław Kostka urodził się w Rostkowie (ok. 4 km od Przasnysza) na Mazowszu, w końcu grudnia 1550 roku. Dzień jego urodzenia jest nieznany. Ojcem Stanisława był Jan Kostka, kasztelan zakroczymski (dopiero od roku 1564), matką - Małgorzata z Kryskich z Drobina. Obie rodziny Kostków i Kryskich były znane z wieku XVI. Jeden z braci matki, Albert, wsławił się poselstwami z ramienia polskiego króla: do Rzymu, do cesarza Ferdynanda i do króla Hiszpanii Filipa II. Drugi brat matki, wuj św. Stanisława, Stanisław, był wojewodą mazowieckim. Natomiast Jan Kostka, krewny ojca z linii pomorskiej, był kasztelanem gdańskim i kandydatem na króla polskiego, popierany przez sułtana tureckiego, Selima; Piotr Kostka był biskupem chełmińskim. Rostków jest dzisiaj wioską, jak był nią przed laty.

Mazowsze wyróżniało się wśród dzielnic Polski przywiązaniem do wiary katolickiej. Była to jedyna dzielnica, gdzie nie było protestantów. Rodzina Kostków stanowiła w XVI wieku trzon katolicyzmu.

Św. Stanisław Kostka nie był w rodzinie sam. Miał jeszcze trzech braci i dwie siostry: Paweł (+ 1607), św. Stanisław (+ 1568), Wojciech (+ 1576) i Mikołaj, a z sióstr Anna, która wyszła za mąż za Radzimowskiego, i nieznana z imienia siostra, która wyszła za mąż za Warymskiego. Rodzice i bracia spoczywają wszyscy, prócz Stanisława, w kaplicy Kostków w Przasnyszu. A oto jak charakteryzuje wychowanie domowe starszy brat św. Stanisława, Paweł: "Rodzice chcieli, abyśmy byli wychowani w wierze katolickiej, zaznajomieni z katolickimi dogmatami, a nie oddawali się żadnym rozkoszom. Co więcej, postępowali z nami twardo i ostro, napędzali nas zawsze - sami i przez domowników - do wszelkiej pobożności, skromności i uczciwości, tak żeby nikt z otoczenia, z licznej również służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz najmniejszą. Wszystkim tak jak rodzicom wolno nas było napominać, wszystkich jak panów czciliśmy". Były to więc stosunki prawdziwie patriarchalne. W takiej atmosferze wyrósł tak piękny kwiat na polskiej ziemi.

Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, kiedy musiał na nich bywać i Stanisław, napominał gości do umiaru w żartach, gdyż inaczej Stanisław może omdleć.
Może się wydać czymś nienaturalnym taka nadwrażliwość u dzieci. Jednak hagiografia przytacza niejeden fakt niezwykłego działania łaski w wieku młodocianym. Jeśli np. św. Dominik Savio (+ 1857) w siódmym roku życia potrafił z okazji dnia pierwszej Komunii świętej powziąć postanowienie: "Raczej umrę, aniżeli zgrzeszę" - co daje świadectwo niezwykłej dojrzałości duchowej. Łaska ma swoje szczególne drogi, a dusza dziecka jest na nie osobliwie otwarta.

Edukacja w Wiedniu

Pierwsze nauki pobierał św. Stanisław w domu rodzinnym. Kto był jego wychowawcą i nauczycielem? Co najmniej przez jeden rok Jan Biliński, także późniejszy pedagog z Wiednia. W domu rodzicielskim przebywał Stanisław do 14 roku życia. Trzeba było teraz pomyśleć o dalszych studiach dla synów. Było w modzie wysyłanie paniczów za granicę, aby tam nabrali ogłady. Rodzice upatrzyli Wiedeń dla dwóch najstarszych synów: Pawła i Stanisława. Było to bowiem miasto katolickie. Nadto mieli tam sławną szkołę jezuici, do której uczęszczali młodzieńcy także z innych dzielnic Polski.

Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 roku. Zatrzymali się w konwikcie, czyli w internacie jezuickim. Stosunkowo niedługo mogli tam przebywać. Bowiem w marcu 1565 roku cesarz Maksymilian II, mniej chętny jezuitom aniżeli poprzednik, zabrał im ów konwikt, zostawiając tylko kolegium czyli szkołę. Bracia musieli się przenieść gdzie indziej. Wraz ze swoim wychowawcą Janem Bilińskim i kilku chłopcami z Polski przenieśli się na stancję do domu dzierżawionego przez Kimberkera, zaciekłego luteranina. Tak więc na stancji u Niemca zamieszkali: św. Stanisław, jego brat starszy o rok, Paweł, Biliński - wychowawca i Wawrzyniec Pacyfik, sługa. Nadto Stanisław Kostka z Prus, kuzyn św. Stanisława, Bernard Maciejowski, późniejszy kardynał i prymas polski (+ 1608), wreszcie Kacper Rozrażewski. Obaj ze łzami wyznawali po śmierci św. Stanisława, że posuwali się nawet do kopania Stanisława, kiedy ten modlił się w nocy, leżąc na ziemi.

Szkoła wiedeńska jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Uczęszczało do niej ok. 400 uczniów z różnych narodów, gdyż Wiedeń miał bardzo dogodne położenie, nadto był stolicą cesarstwa. Regulamin cesarskiego gimnazjum, prowadzonego przez jezuitów, taki głosił program: "Taką pobożnością, taką skromnością i takim poznaniem przedmiotów niech się (uczniowie) starają ozdobić swój umysł, aby się mogli podobać Bogu i ludziom pobożnym, a w przyszłości ojczyźnie, i sobie samym przynieść korzyść". Codziennie odprawiała się Msza święta. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentów świętych pokuty i komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim "nauki wyzwolone", na trzecim - retorykę.

Początkowo Stanisławowi nauka szła trudno. Nie miał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Ale pod koniec trzeciego roku należał do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Pozostały zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Przytoczymy dwa urywki z tych notatek: "Kościołowi właściwe jest to, że zwycięża, gdy jest ranny; wtedy się rozumie, gdy się go poznaje; wtedy wychodzi naprzeciw, gdy się go pragnie". "W przeciwnym wypadku (gdyby w Kościele nie było prawdy) zostałaby tylko ewentualność: Porzucić wszelką wiarę, oddać się rozpaczy i rozstać się z tym światem". Nie wiemy, czy są to słowa pisane pod dyktando wykładowcy, czy też są to osobiste refleksje Stanisława. W tym ostatnim wypadku byłyby one dla nas bardzo cenne. Chyba również za jego własne można przyjąć zdanie, które umieścił w greckim dwuwierszu na okładce czytanej przez siebie książki Erazma z Rotterdamu Pochwala glupoty. Zdanie, które wiele daje do myślenia o ideałach Stanisława: "Szczęście ludzi jest podobne do fal rzeźbionych przez przód okrętu, które natychmiast po jego przejściu giną".

Trzy lata pobytu Stanisława w Wiedniu były okresem niezmiernie silnie rozbudzonego życia wewnętrznego. Znał tylko trzy drogi: do kolegium, do kościoła i do domu, w którym mieszkał. Wolny czas spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł oczywiście podobać się kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za "dziwaka". Nie dziw więc, że usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami "jezuity" i "mnicha" a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę "normalnego" postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca, jednak działanie łaski było zbyt potężne, aby mógł i chciał jej się oprzeć. Okazało się ono zwłaszcza w czasie jego choroby, na którą zapadł w grudniu 1565 roku. Według własnej relacji św. Stanisław, kiedy był pewien śmierci a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego, wtedy sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najśw. Panna z Dzieciątkiem, które mu złożyła na ręce. Od niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

Wielka ucieczka

Nie było jednak łatwo Stanisławowi wykonać polecenie otrzymane z nieba. Jezuici nie mieli bowiem zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to nie mógł Stanisław liczyć. Zdobywa się więc na heroiczny czyn: organizuje ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 roku. Echem tego wydarzenia jest list jezuitów wiedeńskich skierowany do św. Franciszka Borgiasza, ówczesnego generała datowany 1 września tegoż roku. Przytoczymy dłuższy jego fragment, gdyż zawiera cenne informacje, o tym co sami jezuici sądzili o naszym Świętym: "Pewien młody Polak, szlachetny rodem, lecz bardziej jeszcze szlachetny cnotą, który dwa całe lata nalegał (o przyjęcie do zakonu)... zawsze jednak spotykał się ze stanowczą odmową, bowiem nie wyszłoby to na dobre, by mógł zostać przyjęty bez zgody rodziców, nie tylko z tego względu, że był naszym konwiktorem i bez przerwy uczniem naszego gimnazjum, lecz również z innych przyczyn. Nie mając nadziei, by tutaj wstąpić do zakonu, wyruszył przed niewielu dniami w nieznanym kierunku z zamiarem próby, czy w innym miejscu przypadkiem nie mógłby wypełnić swego ślubu. Był on wielkim przykładem stałości i pobożności; wszystkim drogi, nikomu nie przykry; chłopiec wiekiem, ale roztropnością mężczyzna; mały ciałem, ale duchem wielki i wyniosły. (...) Również legatowi papieskiemu poddawał sugestie, by naszych do tego (przyjęcia do zakonu) nakłonił. Lecz wszystko na próżno. Dlatego postanowił wbrew woli rodziców, braci, znajomych i powinowatych udać się gdzie indziej i na innej drodze szukać dostępu do Towarzystwa Jezusowego. A gdyby się to również gdzie indziej nie powiodło, zdecydował całe życie pielgrzymować oraz prowadzić odtąd w miłości do Chrystusa życie najbardziej wzgardzone i ubogie (...) Mamy nadzieję, że działo się to nie bez rady Bożej, iż w ten sposób odszedł. Taki był bowiem zawsze stały, że wydaje się, że do tego nakłoniła go nie dziecinna zachcianka, lecz jakieś niebiańskie natchnienie".

List ten zawiera cenne szczegóły: Stanisław nosił się z myślą wstąpienia do jezuitów już od dawna, gdy tylko z nimi zetknął się w Wiedniu. Nakaz, jaki otrzymał od Matki Bożej, był jakby niebieską aprobatą i ponagleniem. Co więcej, jest wyraźna mowa o złożonym ślubie. Potwierdza również list ów, że Stanisław prowadził wówczas bardzo intensywne życie wewnętrzne. Świadkowie procesu kanonicznego zeznali, że miał nawet ekstazy. Tak zgoła odmienny tryb życia Stanisława musiał niepokoić jego najbliższe otoczenie w domu Kimberkera i wywoływać gwałtowne rekacje. Nie rozumieli bowiem jego stanów mistycznych. Sam także Stanisław w egzaminie przednowicjackim w Rzymie 25 października 1567 roku napisze, że już przed rokiem złożył ślub wstąpienia do jezuitów.

Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. Jak było w rzeczywistości, o tym sam Stanisław wspomina w jednym ze swoich listów, na "gorąco", bo w czasie tejże właśnie ucieczki. List jest pisany do przyjaciela w Wiedniu: "Przebyłem w zdrowiu już połowę drogi (...) Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których poznawszy schowałem się do pobliskiego lasu i w ten sposób uszedłem ich rąk. Przebyłem już wiele wzgórz i lasów. Kiedy koło południa pokrzepiłem swoje ciało znużone u przeźroczystego źródła, usłyszałem naraz głos kopyt końskich. Podnoszę się i przyglądam jeźdźcowi. To mój brat, Paweł. Popuściwszy cugle podąża do mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, mój Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił i pierwszy zbliżając się do jeźdźca proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałem, że nad ranem, tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz popędził w dalszą drogę. Podziękowałem Najśw. Pannie, Matce mej, i by uniknąć następnej pogoni, skryłem się do pobliskiej groty, gdzie przeczekawszy trochę, puściłem się w dalszą podróż". Oczywiście Stanisław przedtem swoje ubranie zamienił, aby go nie było można poznać.

Za poradą o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w plany Stanisława, może sam mu poradził, gdzie się najpierw ma zwrócić i dał mu też list polecający do św. Franciszka Borgiasza, nasz Święty udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo w drodze pochwycony, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik św. Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy zawiedziony wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu (Bawaria) jednak nie zastał św. Piotra, dlatego podąża dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Trafił jednak św. Stanisław na moment krytyczny. Właśnie wystąpiło z zakonu dwóch tamtejszych jezuitów, którzy nadto przeszli na protestantyzm. Wywołało to silny ferment w kolegium, na czele którego stał Polak - Mateusz Michoń. Nie dziw więc, że w takiej sytuacji nie mogło być mowy o przyjęciu Stanisława do zakonu. Nie odrzucono jednak jego prośby, ale przyjęto go na próbę.

Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Z całą pewnością zawód ten przecierpiał boleśnie Stanisław. Ufny jednak w Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się jednak przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych o naszym Świętym jak najlepsze rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Św. Stanisław z towarzyszami odbył ją przeważnie pieszo.

W jezuickim nowicjacie

W Rzymie znaleźli się wszyscy trzej dnia 28 października 1567 roku. Rządził wtedy Kościołem św. Pius V. Na skutek listu polecającego, jaki generał otrzymał od św. Piotra Kanizjusza, Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego.

Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Przecież już w Wiedniu jego maksymą było: "Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć". Teraz jego hasłem było: "Początkiem, środkiem i końcem rządź łaskawie, Chryste".

A jednak nie było dane zaznać Stanisławowi spokoju nawet tutaj. Na wiadomość, że Stanisław znajduje się w nowicjacie rzymskim, ojciec postanowił za wszelką cenę wydobyć go stamtąd. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych św. Stanisław odpisał ojcu, że powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 roku Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów (dom profesów), gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, gdzie przebywał do śmierci.

Jak umiera święty?

W pierwszych miesiącach 1568 roku św. Stanisław złożył śluby zakonne. Osiągnął więc cel. Teraz nic go już zgoła nie wiązało z ziemią. Dnia 1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz miał konferencję do nowicjuszów. Prowincjał niemiecki pouczał, że tak należy spędzić każdy miesiąc, jakby był ostatni. W czasie pauzy św. Stanisław odezwał się: "Dla wszystkich ta nauka męża Świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu".

Koledzy zlekceważyli te słowa. Jeszcze dnia 5 sierpnia zabrał Stanisława do Bazyliki Matki Bożej Większej na doroczny odpust o. Są, znany teolog. Gdy byli w drodze, zapytał Stanisława niespodziewanie: "A czy ty naprawdę i szczerze kochasz Matkę Najświętszą?" Stanisław odparł bez wahania: "Ojcze, wszak ci to Matka moja!". Za kilka dni miało przypaść święto Matki Bożej Wniebowzięcia. Stanisław z zapałem opowiadał swoim kolegom, jak pięknie muszą ten dzień obchodzić w niebie aniołowie i święci. A potem dodał: "Jestem pewien, że będę mógł w najbliższych dniach osobiście przypatrzeć się tym uroczystościom i w nich uczestniczyć". W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 VIII) pisze list do Matki Bożej i chowa go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosi św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tegoż dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrasta. Przenoszą go do infirmerii. 14 sierpnia męczą Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: "To jest własność Najświętszej Matki". Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł: że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał świadek naoczny, o. Warszewicki, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś się doń zbliżył, by go zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 roku przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował uśmiechem, wtedy się przekonano, że już w niebie cieszy się oglądaniem Najświętszej Maryi Panny.

Tak rodził się kult

Wieść o śmierci Świętego młodzieniaszka, Polaka, rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu zwłoki młodzieńca ustrojono kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach w zakonie było wyjątkiem. Także na polecenie św. Franciszka Borgiasza, o. Juliusz Fazio, magister nowicjatu, napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. O. Warszewicki ułożył dłuższą biografię Świętego.
W tym samym czasie przybył do Rzymu brat Stanisława, Paweł, z poleceniem ojca, że ma ze sobą zabrać Stanisława. Nie zastał go już żyjącego lecz zapoznał się z ogólną opinią o jego świętości.

W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Wśród delegatów był o. Rudolf Aquaviva, późniejszy błogosławiony, i Polak, o. Szymon Wysocki. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone. Zaczęły się także pojawiać żywoty Świętego. Ojciec św. Stanisława, który zmarł w kilka lat po śmierci syna, miał szczęście czytać jego żywoty. Pierwszy żywot św. Stanisława napisał z polecenia św. Franciszka Borgiasza, o. Juliusz Fazio, mistrz nowicjatu, w którym przebywał Święty. Żywot ten rozesłano po wszystkich domach zakonu. W 1570 roku Grzegorz z Samboru wydał drukiem w Krakowie poemat łaciński pod tytułem Żywot boskiego Stanisława Kostki, Polska.

Jednak proces kanoniczny trwał długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. Dnia 18 lutego 1605 roku papież Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 roku tenże papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja a potem w Polsce. Był to pierwszy Błogosławiony Towarzystwa Jezusowe go. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i pacierzy kapłańskich o Błogosławionym dnia 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał papież Klemens XI w 1714 roku. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV dnia 31 grudnia 1726 roku. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tegoż dnia również ś w. Alojzy Gonzaga (+ 1591). W roku 1926 obchodziła Polska katolicka 200-lecie kanonizacji św. Stanisława. Z tej okazji sprowadzono z Rzymu drobną część relikwii św. Stanisława i umieszczono ją potem w rodzinnym Rostkowie. W uroczystościach, jakie z tej okazji odbyły się w Warszawie wziął osobisty udział prezydent Polski Ignacy Mościcki. Relikwie Świętego znajdują się w Rzymie w kościele jezuitów św. Andrzeja. Relikwie czaszki Świętego znajdują się w nowicjacie jezuickim w Gorheim koło Sigmaringen. Papież Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
 

Kiedyś słynęły jako cudowne obrazy św. Stanisława w Lublinie w katedrze, we Lwowie i w Kicicach pod Pułtuskiem.

Katedra w Łodzi jest poświęcona czci św. Stanisława Kostki, a w Warszawie kościół na Żoliborzu. Jednak, gdy chodzi o zestawienie z kultem św. Stanisława Biskupa w Polsce, różnica jest uderzająca. Kościołów pod wezwaniem Stanisława Biskupa jest w Polsce ponad 400, pod wezwaniem św. Stanisława Kostki jest ich zaledwie ponad 60. Młodzież ku czci swojego Patrona urządza co roku triduum i akademie, a w jego święto przystępuje licznie do sakramentów świętych.

W dawnym domu Kimberkera w Wiedniu znajduje się obecnie kaplica św. Stanisława, a jego pokój w dawnym nowicjacie w Rzymie jest również zamieniony na kaplicę. W kościele św. Andrzeja ma św. Stanisław Kostka nadto swój własny ołtarz a w nim główną część relikwii, jakie Rzym sobie zostawił.
W Rzymie przy kościele św. Andrzeja jest pokój, w którym zmarł Święty. Napis łaciński nad jego wejściem głosi: "Rzymski nowicjat Towarzystwa Jezusowego, założony przez św. Franciszka Borgiasza. W tej części domu swojego życia dokonał św. Stanisław Kostka, a po śmierci okrył je chwałą". W tymże pokoju św. Stanisław ma śliczny pomnik, dzieło dłuta Piotra Le Gros. Święty jest przedstawiony w białym marmurze, jak leży na łożu śmierci. Nad nim jest obraz Matki Bożej, która spuszcza na "śpiącego" Stanisława róże.

Pod obrazem jest umieszczony wiersz Cypriana Norwida, dla którego natchnieniem był właśnie ten pomnik: W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu, na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru - taki, że widz, niechcący wstrzymuje się u progu, myśląc, że Święty we śnie zwrócił twarz od muru, rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi.

Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek Królowej nieba, która z Świętych chórem schodzi i tron opuszcza nędzy śpiesząc na ratunek. Palm, kwiatów wiele aniołowie niosą. Skrzydłami z ram lub nogą występują bosą.

Gdzie zaś od dołu obraz kończy się ku stronie, w którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie, jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci: niby, że po obrazu stoczywszy się płótnie, upaść ma jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnie. I nie zleciała dotąd na ziemię - i leci.

Pod ołtarzem, który jest w kościele świętego Andrzeja z lewej strony tuż przy ołtarzu głównym jest pozłacany sarkofag, w którym znajdują się relikwie z napisem: "Św. Stanisław Kostka".

W Przasnyszu w kościele parafialnym Wniebowzięcia Matki Bożej pokazują chrzcielnicę, w której miał otrzymać chrzest święty Stanisław. Nie jest jednak ona autentyczna, gdyż o 200 lat późniejsza. Za to w tymże kościele w kaplicy bocznej pochowana została rodzina św. Stanisława, także jego brat, Paweł. Ten wystawił w Przasnyszu klasztor bernardynom i kościół, który obecnie należy do oo. pasjonistów. Z dworu rodzinnego św. Stanisława w Rostkowie nie pozostał ślad.

Wiele nowicjatów i seminariów obrało sobie świętego Stanisława za patrona, także wiele kół ministrantów.

Św. Stanisławowi Kostce zwykło się przypisywać zwycięstwo oręża polskiego pod Chocimiem w roku 1621. W dniu odniesionego zwycięstwa o. Oborski, jezuita z Kalisza, miał widzieć św. Stanisława na obłokach, jak błagał Najśw. Maryję o zwycięstwo dla oręża polskiego. Zwycięstwo to było tym cenniejsze, że rok przedtem (1620) Polacy ponieśli straszliwą klęskę pod Cecorą, gdzie zginął hetman Stanisław Żółkiewski. Przed obrazem cudownym św. Stanisława w Lublinie modlił się gorąco król Jan Kazimierz, który też św. Stanisławowi przypisywał zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651).
Szczególnym nabożeństwem do św. Stanisława wyróżniał się św. Robert Bellarmin (+ 1623), który miał jego obrazek nad swoim łóżkiem wraz z wizerunkiem św. Alojzego, którego był kiedyś przełożonym. Św. Franciszek Salezy poświęca naszemu rodakowi przepiękny wstęp w swoim traktacie O miłości Bożej. A oto jak pisze św. Alfons Liguori o naszym Świętym: "Św. Stanisław Kostka napisał list do Matki Bożej, by mógł w Jej święto umrzeć. Przy śmierci całował z rozkoszą obrazek Matki Bożej. Jeden z Ojców spytał: »Na co ta koronka owinięta na ręce?« Na to Stanisław: »Jest mi ona pociechą, bo to przedmiot poświęcony mej Matce«. Ukazała mu się Matka Boża, jak sam to oznajmił. Umarł cicho, że nawet nie spostrzeżono. Dopiero gdy mu podano i pokazano obrazek Matki Bożej, i zauważono, że mimo to nie daje znaku życia, przekonano się, że już uleciał do nieba" (Uwielbienia Maryi). Św. Jan Bosko lubił opowiadać swojej młodzieży wydarzenia z życia św. Stanisława i chętnie stawiał jego osobę za przykład.
Pierwszy z żywotów św. Stanisława Kostki został napisany przez współnowicjusza o. Stanisława Warszewickiego. W rok potem do tego samego nowicjatu jezuitów wstąpił nieśmiertelny kaznodzieja Piotr Skarga (1569). Papież Jan XXIII dla podkreślenia swojej czci dla św. Stanisława osobiście nawiedził jego grób w Rzymie w listopadzie 1962 roku, gdzie spotkał się z polskimi ojcami Soboru Watykańskiego II. Uroczystości 400-lecia śmierci św. Stanisława odbyły się w 1966 roku w Austrii, w 1967 w Polsce a w 1968 - Rzymie. Z tej okazji Episkopat polski wydał specjalną odezwę - słowo pasterskie do wiernych i młodzieży.

J. Warszawski nazywa św. Stanisława Kostkę "największym z międzynarodowych Polaków". Może jest w tym nieco przesady, ale jest w tym o tyle ziarno prawdy, że św. Stanisław był aż do naszych czasów (do roku 1954) najmłodszym świętym wśród wyznawców. Benedyktyńskim trudem zebrana przez o. Romualda Gustawa bibliografia dotycząca świętego Stanisława jest doprawdy imponująca. Nowy schemat projektu Martyrologium Rzymskiego przewiduje pamiątkę św. Stanisława Kostki na 16 sierpnia. Komisja liturgiczna Episkopatu Polski przyjęła natomiast ze względów dydaktycznych dzień 18 września.
Diecezja płocka ogłosiła rok 1976 jako "Rok Stanisławowy" z okazji 250-lecia rocznicy kanonizacji Świętego. Z tej okazji urządzano odczyty, wygłaszano pogadanki i kazania, organizowano po parafiach akademie i pielgrzymki do Rostkowa.


19 Września. Niecierpliwa krew - św. January

W przepięknej katedrze, położonej przy jednej z ruchliwych ulic Neapolu, znajduje się kaplica, w której przechowywane są niezwykłe relikwie – dwie starożytne ampułki z krwią świętego Januarego.

 

W rocznicę męczeństwa Świętego, 19 września (czasem także w pierwszą niedzielę maja i 16 grudnia), wierni mogą zaobserwować niecodzienne zjawisko: krew zmienia swoją konsystencję. Zastygłe relikwie na krótki czas stają się płynne.

Ks. Arkadiusz Wuwer, wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, był dwanaście lat temu w Neapolu podczas cudu. – W głównej części katedry sprawowana była wówczas Eucharystia, następował właśnie moment przeistoczenia – opowiada kapłan. – W tym samym czasie tłum modlił się w bocznej kaplicy, gdzie znajdują się relikwie. Nagle jeden z mężczyzn zaczął gwałtownie machać ręką. Zrobiło się poruszenie – jedni głośno wołali, inni mdleli. Wielu uczestników Mszy, mimo napomnień celebrującego ją księdza, pobiegło w stronę kaplicy…

To prawda, że kult patrona Neapolu przybiera czasem formy skrajne. Niektórzy komentatorzy dostrzegają w nim elementy pogańskie. Podobno brak cudu w danym roku jest dla neapolitańczyków zwiastunem nieszczęścia. Powszechne, choć chyba trochę przesadzone, są opowieści o złorzeczeniu pod adresem Świętego, jakie ma towarzyszyć spóźnianiu się cudu. – Taka jest natura mieszkańców tego regionu – tłumaczy ks. Wuwer. – To miejsce, gdzie bardzo intensywnie przeżywa się miłość i śmierć. Ludzie gwałtownie rzucają się w jedno i drugie. Są tradycyjni, konserwatywni w wyborach moralnych, ale bardzo często ulegają pasjom.

Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że okolice Neapolu są prawdziwą kopalnią świętych. Tutejsze chrześcijaństwo rzeczywiście wyrosło na krwi męczenników. Sam January był biskupem Benewentu. W 305 r., podczas prześladowania chrześcijan za cesarza Dioklecjana, udał się do więzienia, by pocieszyć aresztowanego diakona Sozjusza. W tej wyprawie towarzyszyli mu diakoni: św. Festus i św. Dezyderiusz. Wszyscy zostali aresztowani, a gdy nie chcieli złożyć ofiary bożkom – skazani na pożarcie przez dzikie niedźwiedzie w amfiteatrze. Pod wpływem buntu miejscowej wspólnoty Januaremu w ostatniej chwili zmieniono karę na dekapitację. Śmiercią przez ścięcie zostali również ukarani obywatele rzymscy, którzy zaprotestowali przeciwko okrutnemu wyrokowi: św. Prokul, św. Eutyches i św. Akucjusz.

January w momencie stracenia miał 33 lata. Obciętą głowę biskupa miała ukryć wierna chrześcijanka, i to ona właśnie wsączyła do ampułek jego krew. O tych relikwiach tak napisał boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV: „Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania…”. Zbudzona krew męczenników budzi także nas, abyśmy wypatrywali przyjścia Pana.


20 Września. Św. Andrzej Kim Taegon i towarzysze

20 września przypada liturgiczne wspomnienie koreańskich męczenników. Kanonizowano ich 103, ale było ich ponad 10 tysięcy.

Co ciekawe, Kościół w Korei powstał bez misji z zewnątrz. 221 lat temu założyli go sami świeccy. Dziś chrześcijaństwo jest najliczniejszą religią wśród Koreańczyków. Europejczycy nieraz myślą o sobie, że są pępkiem świata. Egzotyczne imiona świętych w kalendarzu liturgicznym przypominają, że Kościół jest powszechny, a Ewangelia dociera na krańce świata. Dotarła także do Korei. Historia i obecna sytuacja Kościoła w tym dalekim kraju jest pod wieloma względami wyjątkowa.

Zaczęło się od czytania książek

Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać.

Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich (!), które tłumaczono z chińskiego na koreański. Wspólnota kierowana przez świeckich liderów stworzyła rodzaj hierarchii, zaczęła sprawować sakramenty. Czynili to wszystko w dobrej intencji, zgodnie z tym, co wystudiowali z książek na temat liturgii i sakramentów. Bardzo szybko pojawiły się wątpliwości co do ważności tych praktyk. Koreańczycy poprosili więc o decyzję i pomoc biskupa Pekinu. Ten obiecał posłać misjonarzy. Do Korei przedarł się pierwszy katolicki kapłan, Chińczyk, ojciec James Zhou Wen-mo. Zastał na miejscu już 4000 chrześcijan. Minęło zaledwie 12 lat od roku 1784, uznanego za początek Kościoła katolickiego w Korei. W roku 1801 było już 10 tys. chrześcijan, w 1831 r. Stolica Apostolska utworzyła w Korei Wikariat Apostolski. Zostali tam wtedy wysłani francuscy misjonarze dla umacniania i głoszenia wiary. W 1846 r. Andrzej Kim Taegon jako pierwszy Koreańczyk przyjął święcenia kapłańskie.

Morze krwi 

Chrześcijanie spotkali się od samego początku z gwałtownymi prześladowaniami ze strony władzy, która popierała konfucjanizm. Nową wiarę uznano za niebezpieczną zachodnią naukę i zabroniono ją wyznawać. Punktem zapalnym był konfucjański kult przodków, w którym katolicy odmawiali udziału. Przez prawie 100 lat obowiązywały drakońskie antychrześcijańskie ustawy. Co kilka lat wybuchały krwawe prześladowania. Chrześcijanie byli prześladowani nie tylko przez władze, ale także przez lokalne społeczności i rodziny. Mimo tego rośli w siłę. W związku z nieustannym zagrożeniem osiedlali się w odosobnionych miejscach, tworząc wioski, zwane „Gyoucho”. Ich los był niepewny, więc przemieszczali się z miejsca na miejsce. Francuscy misjonarze, którzy docierali do Korei w połowie XIX w., byli pod tak wielkim wrażeniem wiary Koreańczyków, że widzieli w nich kontynuację życia Kościoła z czasów apostolskich.

Do roku 1883, w którym ogłoszono wreszcie tolerancję religijną, życie za wiarę straciło co najmniej 10 tys. wiernych. Opisy tortur, którym byli poddawani, budzą przerażenie. W 1984 r. papież Jan Pa-weł II odwiedził po raz pierwszy Koreę Płd. Kanonizował wtedy 103 męczenników, w większości świeckich, którzy zginęli w latach 1838–1867. Trwają kolejne procesy kanonizacyjne.

Listę świętych męczenników otwiera Andrzej Kim Taegon. Jego ojciec, bł. Ignacy Kim, również oddał życie za wiarę. Andrzej przyjął chrzest, mając 15 lat. Zaraz potem wyruszył do najbliższego seminarium w Makao, w Chinach. Musiał pokonać ponad 2000 kilometrów. Po studiach wrócił do ojczyzny. W Szanghaju przyjął święcenia kapłańskie. Organizował przerzut misjonarzy chrześcijańskich do Korei. Wkrótce po święceniach został aresztowany i po torturach ścięty niedaleko Seulu.

Chrześcijański tygrys?

W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrastała liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych. Korea Płd. ma trzeci odsetek katolików w krajach azjatyckich (po Timorze Wsch. i Filipinach). Prezydent Kim Dae--Jung, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, był katolikiem.

Od 100 lat niezwykle aktywną działalność misyjną prowadzą Kościoły protestanckie. Owocem ich misji jest dzisiaj ponad 11 mln koreańskich protestantów. Jest także kilka tysięcy prawosławnych. Chrześcijanie wszystkich wyznań stanowią łącznie około 35 proc. ludności Korei Płd., na drugim miejscu są buddyści, których jest 26 proc.

Pallotyn ks. Jerzy Ciesielski od 15 lat pracuje w Korei Płd., w diecezji Ch’unch’on, gdzie powstało pierwsze Centrum Miłosierdzia Bożego. W zeszłym roku pallotyni wydali po koreańsku „Dzienniczek” Siostry Faustyny. „Koreańczycy są narodem bardzo religijnym – opowiada ks. Ciesielski. – Kościół rozwija się dynamicznie. To zasługa tak licznych męczenników. Jest 7 diecezjalnych seminariów duchownych. Nadal dużą rolę pełnią świeccy, oni katechizują. Oczywiście są też problemy. Religijność bywa płytka, wzrost gospodarczy powoduje, że zanikają wielopokoleniowe rodziny, nie ma przekazywania wiary w rodzinach. Spada przyrost naturalny. Wielu ochrzczonych nie praktykuje. Dlatego nie ekscytowałbym się tak bardzo statystykami – dodaje polski zakonnik.
Kościół milczenia

Dramatem Korei jest jej podział po II wojnie światowej. Zagadką jest to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Wielu uważa, że wojna koreańska (1950–1953) była dla chrześcijan żyjących w Korei Płn. doświadczeniem cięższym niż prześladowania w XIX wieku. Komuniści uznali wtedy wszystkich chrześcijan za zwolenników amerykańskiego imperializmu. Dziesiątki tysięcy z nich zamknięto w obozach koncentracyjnych i systematycznie mordowano. Nie wiadomo, co się stało z około 60 księżmi i biskupem Phenianu, z ponad 100 tysiącami wiernych. Czy ktoś ocalał? Statystyka watykańska nie podaje liczby katolików. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. W roku 1989 władze zatwierdziły stowarzyszenie koreańskich katolików, rzecz jasna pod kontrolą komunistów. Do Phenianu, stolicy Korei Półn., udawali się kilkakrotnie przedstawiciele Watykanu. Rozważano możliwość wizyty Jana Pa-wła II. Wygląda na to, że były to ze strony komunistów zabiegi czysto propagandowe. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3–4 tysiące. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia. Czy ten Kościół żyje mimo prześladowań? Wierzę, że tak.

ks. Tomasz Jaklewicz

Męczennicy z „kraju cudownych gór”

Yi Kan-nan, Yu Chin-gil, Nam Chong-sam... Egzotyczne nazwiska świętych poszerzają horyzonty myślenia o Kościele

Ewangelia dotarła do Korei z Chin. Przyniósł ją niejaki Lee Sung-Hoo, który przebywając w Pekinie z misją dyplomatyczną, spotkał tam jezuickich misjonarzy. Od nich przyjął chrzest, a wraz z nim imię Piotr. W 1784 roku – tę datę przyjmuje się za początek Kościoła w Korei – wrócił do Seulu i stał się pierwszym misjonarzem swojej ojczyzny. Tłumaczył chrześcijańskie książki z chińskiego na koreański, nauczał Ewangelii i katechizmu, udzielał chrztu. Kościół rozwijał się bardzo prężnie, choć nie posiadał początkowo kapłanów. Gdy dokładnie 10 lat później do Korei przybył pierwszy ksiądz, Chińczyk Jakub Tiyu, wspólnota liczyła już 4 tys. chrześcijan.

Niemal od samego początku wiara na koreańskiej ziemi rodziła się w bólu. Władze państwowe „kraju cudownych gór” (bo tak Koreańczycy nazywają swą ojczyznę) popierały konfucjanizm. Szybko uznały chrześcijaństwo za niebezpieczną naukę i bezwzględnie zakazały jej wyznawania. W tworzeniu antykatolickich uprzedzeń niemałą rolę odegrały też społeczności lokalne i klany rodzinne, nieufne względem nowej religii. Już w 1791 roku wybuchły pierwsze prześladowania. Kolejne miały miejsce w latach 1801, 1827, 1839, 1846 i 1866. Próbowano wszystkiego: od przesłuchań i więzień po brutalne pobicia i okrutne tortury.

Gdy to nie przynosiło skutku – karano śmiercią. Przez uduszenie lub ścięcie. Mimo krwawych prześladowań – a może właśnie dzięki nim – Kościół w Korei rósł w siłę. W roku 1801 liczył 6 tys. katolików, w 1839 – ok. 10 tys., a w 1866 roku – już 25 tys. Stolica Apostolska utworzyła tam Wikariat Apostolski i wysłała francuskich misjonarzy. W 1846 r. pierwszy Koreańczyk Andrzej Kim Taegon przyjął święcenia kapłańskie. Dopiero w 1883 roku ogłoszono tolerancję religijną. Kościół liczył wtedy już 40 tys. wiernych.

Podczas trwających blisko 100 lat prześladowań życie za wiarę straciło co najmniej 10 tys. katolików. Wśród nich 103, których Jan Paweł II kanonizował w 1984 roku, gdy po raz pierwszy odwiedził Koreę. Listę koreańskich męczenników otwiera wspomniany ks. Andrzej Kim Taegon. Znajdują się na niej trzej biskupi, ale przeważają świeccy. Męczennicy o egzotycznych nazwiskach (Yi Kan-nan, Yu Chin-gil, Nam Chong-sam, Yi In-dok...) poszerzają nasze horyzonty myślenia o Kościele katolickim. Bo przymiotnik „katolicki” znaczy także: o szerokich horyzontach.

ks. Piotr Studnicki

21 Września. Św. Mateusz - wstał i poszedł

Ewangelie nie są urzędowym pismem z Wysoka, obiektywną relacją, chłodnym opisem. Cudownie, że czuć w nich także puls wiary ludzkich autorów.

 

Pracował jako poborca podatków. Umiał pisać i liczyć, co wtedy nie było zdolnością powszechną. Księgował przychody, wypisywał monotonne słupki: imię, nazwisko, winien, ma. Przeliczał kasę. Chyba nie był lubiany. Był przecież urzędnikiem okupanta. Takich ludzi zawsze się podejrzewa o nieuczciwość i zdradę.

Szokuje lakoniczność opisu jego powołania. „Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za Nim”. Czy to możliwe? Tak po prostu, zostawić wszystko i pójść w siną dal za Nieznajomym. Może znał Jezusa już wcześniej, może słuchał Jego nauki, może ta decyzja dojrzewała w nim od dawna. Może tak było. A może raczej narastała w nim niechęć do samego siebie, swojej komory celnej, która stawała się klatką, w której dusił się coraz bardziej. I stąd tak nagła, odważna decyzja.

Może dlatego Ewangelia bywa tak oszczędna w słowach, zredukowana tylko do tego, co najważniejsze, aby jej słuchacz mógł łatwiej odnaleźć w niej siebie. Swój własny przypadek, swoją historię. Bo przecież mam i ja swoją komorę celną. Wygodne miejsce moich przyzwyczajeń, nałogów, wygód, większych czy mniejszych kompromisów ze złem. Moja bezpieczna przestrzeń, w której wszystko jest w miarę poukładane, tylko nieraz brakuje tlenu. Tam właśnie przychodzi Jezus. Patrzy na mnie.

Spojrzenie. To jest sedno. Bóg widzi mnie zawsze. To prawda. Ale ja udaję, że o tym nie pamiętam. Pisze s. Chmielewska: „Potrzebujemy nie słów, lecz spotkania. Odwagi wyjścia naprzeciw Bogu. Tak, aby mógł na nas spojrzeć”. Mateusz nie musiał nawet się ruszać. Podniósł tylko na chwilę wzrok znad swoich papierów i pieniędzy. Jedno jedyne spojrzenie wystarczyło. Przeskok iskry. Dotyk łaski. Początek nowego życia.

Stał się jednym z Dwunastu. Napisał Ewangelię. Czyli wrócił do pisania. Tyle że to już nie były słupki rozliczeń, ale słowa niosące życie.

W Ewangelii mieszkają nie tylko słowa i czyny Jezusa, jest w niej także wiara Mateusza, jego miłość do Mistrza. Słowo Boga jest jednocześnie słowem ludzkim. Ewangelie nie są urzędowym pismem z Wysoka, obiektywną relacją, chłodnym opisem. Cudownie, że czuć w nich także puls wiary ludzkich autorów.

Ja też mogę być ewangelistą. Wystarczy tylko wyjrzeć za próg własnego domu, spojrzeć na świat oczami Jezusa…

Mateusz był Żydem, synem Alfeusza. W Kafarnaum zajmował się pobieraniem podatków i opłat nakładanych na towary przewożone przez przechodzące przez Kafarnaum karawany, podążające szlakami handlowymi, przebiegającymi w pobliżu Jeziora Galilejskiego.

Jako celnik boleśnie odczuwał pogardę, z jaką faryzeusze, pobożni Żydzi i mieszkańcy Galilei odnosili się do ludzi wykonujących ten zawód. Wezwanie Jezusa skierowane bezpośrednio do niego skłoniło go do pójścia za Mistrzem z Nazaretu, który powołał go na swego ucznia (Mt 9,9-13; Mk 2,13-17; Łk 5, 27-32). Należał do grona dwunastu Apostołów (Mt 10,2-4; Mk 3,16-19; Łk 6,13-16; Dz 1,13).

Tradycyjnie jest utożsamiany z autorem pierwszej Ewangelii. O jego życiu i działalności po śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa nie wiadomo nic pewnego. Prawdopodobnie przez 15 lat głosił Ewangelię w Palestynie, a następnie udał się do Indii, Etiopii, Persji, Pontu, Syrii, Macedonii i Irlandii. Nie wiadomo również gdzie i kiedy zmarł.

22 Września. Święty Maurycy

Według tradycji był oficerem w Legii tebańskiej stacjonującej w Galii. Składała się ona z chrześcijańskich żołnierzy.

Maksymilian Herkules, który w tych czasach wraz z Dioklecjanem sprawował urząd cesarza, znany był z nienawiści do wyznawców Chrystusa. Dlatego gdy Maurycy przekraczał wraz ze swoim oddziałem Alpy, w Agaunum, zażądano od niego złożenia pogańskiej ofiary bogom rzymskim przed rozpoczęciem bitwy.

Maurycy miał wówczas powiedzieć, że z poświęceniem odda krew za ojczyznę, ale nikt nie może żądać, by wyrzekł się wiary chrześcijańskiej. Poniósł za to śmierć męczeńską wraz z żołnierzami, późniejszymi świętymi - Eksuperiuszem, Kandydem i Wiktorem.

Jest jednym z patronów rycerstwa europejskiego, Burgundii, farbiarzy, kapeluszników, piechoty, a także dynastii saskiej (ottońskiej) w Niemczech (X–XI w.). W Niemczech kult Maurycego był szczególnie silny. Tzw. włócznia świętego Maurycego była atrybutem koronacyjnym cesarzy niemieckich. Jej kopię, jako zgodę na koronację, przekazał w 1000 Bolesławowi Chrobremu Otton III. Dziś można ją oglądać w skarbcu na Wawelu.

Święty Maurycy opiekuje się miastem Magdeburg i tamtejszą katedrą, do której przeniesiono z Ratyzbony jego relikwie. Wspomnienie liturgiczne: w Kościele zachodnim 22 IX, w Kościele wschodnim 5 X.

Ze względu na swoje afrykańskie pochodzenie jest ukazywany jako ciemnoskóry mężczyzna z murzyńskimi rysami, grubymi wargami, kręconymi włosami. Występuje w zbroi lub krótkiej tunice, w hełmie lub koronie książęcej na głowie, trzyma gałązkę palmową, miecz lub lancę i białą tarczę herbową w purpurowe pasy - znak rycerza-męczennika.

Maurycy łac. ‘należący do Maurusa’ data ur. nieznana, zm. na przeł. III i IV w., Agaunum (ob. Saint-Maurice k. Valais, Szwajcaria), rzymski oficer, męczennik.

23 Września. Św. O. Pio - Cierpiał z Jezusem i tak jak Jezus

Kościół zawsze podchodził z ostrożnością, a nawet nieufnością, do prywatnych objawień i innych nadprzyrodzonych zjawisk, których doświadczali późniejsi święci.

Proces beatyfikacyjny o. Pio - na przyśpieszenie którego nalegał sam Jan Paweł II, który poznał stygmatyka podczas wizyty w San Giovanni Rotondo w 1947 r., a jako biskup krakowski w 1962 r. prosił o. Pio o uzdrowienie z choroby nowotworowej Wandy Półtawskiej - rozpoczął się 20 marca 1983 r. Uroczystość beatyfikacyjna odbyła się 2 maja 1999 r. 16 czerwca 2002 r. o. Pio został ogłoszony świętym.

16 czerwca w Rzymie Papież Jan Paweł II kanonizował błogosławionego ojca Pio. Włosi czekali na ten dzień od 34 lat. Beatyfikacja w 1999 r. zgromadziła milionowe rzesze na Placu św. Piotra, przed Bazyliką św. Jana na Lateranie i w San Giovanni Rotondo. POdczas kanonizacji, aby nie zdezorganizować ruchu na rzymskich ulicach i dworcach, zdecydowano o otwarciu dla pielgrzymów stacji kolejowej w Watykanie. Czciciele ojca Pio przybyli z całego świata.

Nikt nie ma wątpliwości, że jest to najpopularniejszy święty na progu XXI wieku. Już za życia nazywany był świętym. Sprawiły to nadzwyczajne dary, jakie posiadał: uzdrawianie z ciężkich chorób, czytanie w myślach innych ludzi, bilokacja - czyli przebywanie w dwu miejscach jednocześnie, a nade wszystko stygmaty. Włoski kapucyn z San Giovanni Rotondo jest pierwszym kapłanem, który dostąpił łaski noszenia na swym ciele ran Chrystusa.

Przybicie do krzyża

Pierwsze oznaki stygmatyzacji ojca Pio wystąpiły niecały miesiąc po święceniach kapłańskich, które kapucyn przyjął 10 sierpnia 1910 r. Jednak na osiem lat zniknęły, pozostawiając jedynie ból. Stały się widzialne 20 września 1918 roku. Tego dnia ojciec Pio modlił się w zakonnym chórze. Gdy klęczał przed krucyfiksem, ogarnęła go senność i głęboki spokój „nie do opisania”. Wtedy ujrzał tajemniczą Osobę, którą po raz pierwszy zobaczył w tym samym miejscu 5 sierpnia tego samego roku. Tym razem jednak Postać miała przebite ręce i nogi oraz bok, które broczyły krwią. „Zdawało mi się, że umieram i byłbym umarł z pewnością, gdyby Pan nie podtrzymał mojego serca, które chciało wyskoczyć z piersi” - pisał do prowincjała o. Benedykta z San Marco in Lamis. Nie wahał się nazwać w liście tego, co go spotkało ukrzyżowaniem. Odwiedziny niezwykłej Osoby zakończyły się, a ojciec Pio zauważył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite i broczą krwią. „Czuję w sobie nieustanny szmer, przypominający szemranie niewielkiego wodospadu wyrzucającego stale krew” - zwierzył się prowincjałowi. Wedle świadectw lekarzy i współbraci, stygmatyk tracił dziennie jedną filiżankę krwi.

Ojciec prowincjał kazał sfotografować rany i przesłał zdjęcia do Watykanu, a następnie poprosił dr. Romanellego o ocenę sprawy z punktu widzenia medycyny. Lekarz w sprawozdaniu napisał: „Obrażenia widoczne na dłoniach pokryte są błoną czerwonobrązowej barwy bez punktu krwawiącego i opuchlizny. Brak również śladów zapalenia sąsiednich tkanek. Przekonany jestem, a wręcz pewny, iż nie są to rany powierzchniowe, gdyż przyciskając równocześnie dłoń kciukiem, zaś palcem wskazującym wierzch ręki, czuje się wyraźnie, iż w środku jest puste miejsce. Obrażenia stóp mają podobny charakter. W boku istnieje wyraźne nacięcie, równoległe do żeber, długie na siedem do ośmiu centymetrów”.

Podobne opinie co do nadprzyrodzonej natury ran wydali inni lekarze, ale wkrótce świat medyczny podzielił się w ocenie przyczyn powstania stygmatów. Ojca Pio oskarżono o autosugestię, histerię. Taką opinię wydał (choć nie na podstawie osobistych badań) m.in. sławny lekarz i psycholog ojciec Agostino Gemelli. Uważał on, że rany kapucyna z San Giovanni Rotondo mogą być wywołane autosugestią podobną do ideoplastii, czyli interakcji umysłu i materii.

Zjawisko niewytłumaczalne?

Czy można wywołać stygmaty, posługując się wyobraźnią albo hipnozą? - takie pytanie od wieków stawiają teolodzy i lekarze. Znane są przecież przypadki fałszerstw i mistyfikacji. Literatura medyczna podaje przykłady wywołania stygmatów przez hipnotyzera. Ciekawą teorię co do natury zjawiska stygmatyzacji podaje Ian Wilson - badacz Całunu Turyńskiego. Podaje on przykład Amerykanki Claretty Robinson, która podczas lekcji matematyki została „koronowana cierniem”. Krew spływała jej po twarzy, a ona uśmiechała się i rozmawiała. Okazało się, że dziewczyna przed lekcją czytała opis Męki Pańskiej. Stygmaty byłyby więc - zdaniem Wilsona - wywołane obrazami w wyobraźni, a więc ich źródło jest całkowicie naturalne. Ta teoria wyjaśnia również fakt, że rany na ciałach stygmatyków często były umiejscowione inaczej niż w ciele Chrystusa. „Taki układ stygmatów wskazywałby na ich »ikonograficzne« pochodzenie, to znaczy, że byłyby podobne nie tyle do ran Jezusa, co raczej do obrazu lub krzyża, przed którym dana osoba modliła się najczęściej. Tak było ze św. Gemmą Galgani - zranienia od biczowania na ciele były identyczne z tymi, które widniały na jej ulubionym krucyfiksie”.

Wierzyć albo nie

Kościół zawsze podchodził z ostrożnością, a nawet nieufnością, do prywatnych objawień i innych nadprzyrodzonych zjawisk, których doświadczali późniejsi święci. Podstawowym kryterium są tutaj słowa Jezusa z Ewangelii: „Po owocach poznacie ich”. Papież Benedykt XIV dawał wiernym następującą radę: „Objawienia, choć zatwierdzone, nie powinny i nie mogą spotykać się z naszą akceptacją jako dotyczące wiary katolickiej, lecz jedynie z ludzką wiarą, pozostającą w zgodzie z rozwagą, wedle której (...) objawienia są prawdopodobne i można w nie pobożnie uwierzyć”. A pewien amerykański autor książek o ojcu Pio dodaje: „Gdy Kościół potwierdza objawienia, oznacza to, że są one prawdopodobne, ale nie stuprocentowo pewne”.

Podobnie rzecz ma się ze stygmatami. To nie one są przyczyną kanonizacji. Decyduje heroiczność cnót, którą osiągnęli stygmatycy, ofiarowując swe cierpienia za nawrócenie grzeszników.

Jeśli wierzyć, to komu?

Stygmaty nie należą do istoty świętości i o niej nie świadczą, ale Kościół ze względu na upodobnienie stygmatyków do Chrystusa traktuje każdy przypadek z rozwagą i szacunkiem. Charakterystyczną cechą stygmatów, odróżniającą je od falsyfikacji na tle neurotycznym, jest to, że nie goją się, a mimo to nie ropieją. Nigdy też nie ulegają infekcjom, nie stwierdzono w nich rozkładu tkanki. Ich leczenie jest bezskuteczne. Często z ran wydziela się przyjemny zapach. Leksykon duchowości katolickiej podaje, iż francuski lekarz neurolog Antoni Imbert-Gourbeyre, zajmujący się stygmatami w końcu XIX wieku, doliczył się 321 autentycznych przypadków stygmatyzacji. W tej liczbie zdecydowaną większość (280) stanowią kobiety. Kościół kanonizował 62 osoby. Najbardziej znanymi stygmatykami, oprócz o. Pio, są: Luiza Lateau (+1883), św. Gemma Galgani (+1903), Teresa Higginson (+1905), Lucia Mangano (+1946), Teresa Neumann (+1962), Teresa Musco (+1976) oraz Marta Robin (+1981). Przy ocenie każdego przypadku stygmatyzacji warto pamiętać radę Karla Rahnera: „Stygmatyzacja jest wyrazem i fizycznym rezultatem miłości mistycznej Chrystusa i krzyża. Można odnosić się do niej z religijnym szacunkiem, o ile nie jest przedmiotem sensacyjnej reklamy”.

W duchowości, oprócz stygmatów fizycznych, mówi się o stygmatach duchowych, które są niewidzialne i polegają na dotkliwych bólach w częściach ciała, którym odpowiadają rany Jezusa. Łaskę duchowych stygmatów otrzymała m.in. św. Faustyna Kowalska.

Między śmiercią a zmartwychwstaniem

Przez 50 lat rany ojca Pio nigdy się nie zabliźniły, nie przestały krwawić i nie zakaziły się - bez względu na to, czy były posmarowane maścią, zakryte bandażem czy wełnianymi rękawiczkami i skarpetkami. Nie poddawały się leczeniu, tak jak rany po operacjach przepukliny i guza na szyi, które przeszedł o. Pio.

Wszelkie wątpliwości co do pochodzenia stygmatów włoskiego kapucyna rozwiał Jan Paweł II podczas beatyfikacji w 1999 r. mówiąc: „Jego ciało, naznaczone stygmatami, było świadectwem głębokiej więzi między śmiercią a zmartwychwstaniem”. A w przemówieniu podczas uroczystości dziękczynnych za beatyfikację (3 maja 1999 r.) podkreślił: „Drodzy bracia i siostry, świadectwo ojca Pio przypomina nam z mocą o istnieniu rzeczywistości nadprzyrodzonej, nie należy go jednak mylić z naiwną wiarą w cuda, bo tego wypaczenia ojciec Pio zawsze zdecydowanie się wystrzegał. Niech wzorują się na nim przede wszystkim kapłani i osoby konsekrowane”.

Alicja Wysocka

Kalendarium życia ojca Pio

  • 25 maja 1887 r. - w wiosce Pietrelcina w południowych Włoszech przychodzi na świat Francesco jako drugie dziecko Grazio i Giuseppe Forgione.

  • 6 stycznia 1903 r. - Francesco wstępuje do nowicjatu kapucynów w pobliskim Morcone.

  • 22 stycznia 1903 r. - po odprawieniu rekolekcji przyjmuje habit i imię zakonne brata Pio (Piusa) z Pietrelciny.

  • 22 stycznia 1904 r. - składa pierwsze śluby zakonne.

  • 27 stycznia 1907 r. - składa śluby wieczyste.

  • 10 sierpnia 1910 r. - przyjmuje święcenia kapłańskie w katedrze w Benevento.

  • 1911-1916 - ze względu na zły stan zdrowia zostaje wysłany na kurację do Pietrelciny.

  • 1915-1918 - kilkakrotnie, w czasie I wojny światowej, powoływany do służby wojskowej i zwalniany ze względu na zły stan zdrowia.

  • 28 lipca 1916 r. - przybywa do San Giovanni Rotondo.

  • 20 września 1918 r. - otrzymuje stygmaty w kościele Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo.

  • 9 czerwca 1931 r. - pismo wydane przez Święte Oficjum pozbawia o. Pio prawa do sprawowania wszystkich funkcji kapłańskich, z wyjątkiem odprawiania Mszy św., ale bez uczestnictwa innych osób.

  • 16 lipca 1933 r. - po licznych wizytacjach o. Pio otrzymał zezwolenie na spowiadanie i odprawianie Mszy św. w kościele.

  • 1947 r. - o. Pio inicjuje budowę szpitala - Domu Ulgi w Cierpieniu, którego otwarcie nastąpi w 1956 r.

  • 1950 r. - z inicjatywy o. Pio powstają pierwsze Grupy Modlitwy, które w 1968 r. Stolica Apostolska uznaje za zrzeszenia religijne.

  • 22 września 1968 r. - o. Pio odprawia ostatnią w życiu Mszę św.

  • 23 września 1968 r. - o godz. 2.30 rano o. Pio umiera. Tuż przed śmiercią goją się stygmaty.

Ojciec Pio o świętości

Ojciec Pio szukał świętości i dostrzegał, że często mu jej brakuje. Dlatego w listach do duchowych dzieci prosił: „Módl się do Niego, aby obdarzył mnie ową świętością życia, której mi brakuje”.

Miał, jak każdy człowiek, swoje wady i grzechy. Jednym z nich była niecierpliwość, a nawet porywczość. Łatwo się unosił, choć potem szybko przepraszał. Jeden z kapucynów, który przyjaźnił się z o. Pio, sporządził listę uchybień, które zobaczył podczas wspólnej modlitwy braci w San Giovanni Rotondo.

Oto ona: niedbale przyklęka przed Najświętszym Sakramentem, rozmawia podczas czynności świętych, bębni palcami podczas medytacji, rzuca wzrokiem w kierunku wychodzących i wchodzących do chóru, zażywa tabaki, pije wino z widocznym zadowoleniem (czasami jednocześnie trzy kubki, bywało też, że wieczorami wypijał butelkę piwa - przyp. red.), bawi się brodą, a podczas nieszporów pięć razy ziewał.

Choć można oburzać się postawą współbrata, to jednak nie zmienia to faktu, że o. Pio oprócz tego, że był stygmatykiem, był również zwyczajnym człowiekiem. Wielu braci przyznaje, że gdyby nie jego stygmaty, nigdy nie pomyśleliby, że ten zakonnik jest szczególnie wybrany przez Boga.

Ojciec Pio we wspomnieniach

O stygmatach

Padre Pio nigdy o sobie nie opowiadał ani też nie skarżył się. Pewnego razu, gdy ktoś zapytał go, czy rany sprawiają mu ból, odparł: - A czy myślisz, że Pan zesłał mi je dla ozdoby?.

Podczas spowiedzi

Pewien kapucyn spowiadając się u ojca Pio wyznał: „Kiedy odmawiam brewiarz, czasami bełkoczę, mamroczę”, a następnie dodał: „Czasami źle mówię o swoich najbliższych współbraciach”. Ojciec Pio przerwał mu: „Wtedy oczywiście nie bełkoczesz?”.

Piechotą do nieba

Ojciec Pio jako kierownik duchowy często uspokajał penitentów, żalących się, że czynią małe postępy na drodze doskonalenia się: „Jedni jadą do raju pociągiem, inni furmanką, a jeszcze są i tacy, którzy idą zwyczajnie, na piechotę. I wiedz o tym, że właśnie ci ostatni mają najwięcej zasług i w sposób szczególny czczą Boga i zasłużą na chwałę w raju”.

Grupy Modlitwy Ojca Pio

Grupy Modlitewne i Dom Ulgi w Cierpieniu: oto dwa znamienne dary, które pozostawił nam ojciec Pio. Zostały one założone, aby być w świecie jaśniejącymi pochodniami miłości” - mówił po beatyfikacji włoskiego stygmatyka Jan Paweł II.

Jego poprzednik Pius XII w czasie II wojny światowej zaapelował do katolików o modlitwę w intencji uratowania świata. „Zakasajmy rękawy. Jako pierwsi odpowiedzmy na apel Wikariusza Chrystusowego!” - powiedział ojciec Pio. Tak zrodziły się Grupy Modlitwy. Ich założyciel nakreślił następujący program duchowy: „Jeśli jesteście moimi dziećmi, módlcie się co wieczór w gronie rodzinnym. Odmawiajcie święty różaniec ku czci Madonny.

Raz na tydzień, a przynajmniej raz w miesiącu, gromadźcie się w kościele, odmawiajcie Różaniec, uczestniczcie pobożnie we Mszy św., słuchajcie i rozważajcie Słowo Boże i żyjcie Nim; wspólnie przystępujcie do Komunii św., adorujcie, jeśli to możliwe, choć przez godzinę Jezusa w Najświętszym Sakramencie”.

Grupy Modlitwy działają obecnie w 34 krajach świata, ogółem skupiają ok. pół miliona osób. Do największych z działających w Polsce należy grupa w Nowym Sączu, licząca prawie 3 tys. członków. Fenomenem jest również Internetowa Grupa Modlitwy (informację można znaleźć na stronach: www.kapucyni.ofm.pl), założona w 2000 r.

Grupy nie wymagają zapisywania się, nie mają specjalnych programów pracy, jedynie metodę przystosowaną do duchowej specyfiki danego kraju. Ich celem jest opasanie całego świata łańcuchem modlitwy oraz odnowienie życia chrześcijańskiego. Jedynym zobowiązaniem członków jest gromadzenie się, przynajmniej raz w miesiącu, na wspólnej modlitwie pod kierownictwem kapłana oraz zapraszanie do udziału w modlitwie przyjaciół i znajomych.

Jeśli ktoś tak kocha...

 

Rozmowa z o. KRZYSZTOFEM LEWANDOWSKIM OFM Cap, dyrektorem duchowym Grupy Modlitwy o. Pio przy parafii Niepokalanego Serca NMP i św. Franciszka w Lublinie.

- W Polsce i na świecie rośnie zainteresowanie bł. ojcem Pio. W czym tkwi tajemnica popularności włoskiego kapucyna?

- Fenomen popularności o. Pio streszcza się w jego kapłańskiej posłudze, codziennie sprawowanej Eucharystii, służbie w konfesjonale i kierownictwie duchowym. Jeden z moich profesorów seminaryjnych powtarzał, iż kapłanowi do uświęcenia siebie i innych wystarczy godne sprawowanie sakramentów świętych. Rozumiem lepiej te słowa wykładowcy, kiedy patrzę na kapłaństwo o. Pio. Każdego dnia był on z ludźmi - nawet wówczas, kiedy nie mógł z wiernymi sprawować Eucharystii i spowiadać penitentów. Kochał ludzi, czego świadectwem są jego słowa: „Jestem całkowicie oddany każdemu człowiekowi. Każdy może powiedzieć: »Ojciec Pio jest mój«. Kocham moich synów duchowych na równi z moją duszą, a nawet jeszcze bardziej. Ponownie ich zrodziłem dla Pana Jezusa w bólu i miłości. Mogę zapomnieć o sobie samym, ale nie mogę zapomnieć o moich dzieciach”. Jeśli ktoś tak kocha, czy może być niepopularny?

- Istnieje wiele przekazów na temat osobowości o. Pio. Często fakty mieszają się z legendą czy pobożną interpretacją. Jak dotrzeć do „prawdziwego” o. Pio - jakie jest znaczenie jego listów do duchowych dzieci?

- Pytanie zawiera już poniekąd odpowiedź, gdzie szukać szczególnych znamion osobowości o. Pio. Ukazał się czterotomowy zbiór listów: „Korespondencja z kierownikami duchowymi”, przetłumaczony i opracowany przez o. Salezego Kafela i Bożenę Wińczyk-Sowę. Listy te stanowią źródło, od którego należałoby rozpocząć znajomość z o. Pio. Należy też wymienić publikację „Mistrz sumień. Wybór niepublikowanych listów zawierających porady duchowe”, której adresatką jest Józefina Morgera - jedna z pierwszych córek duchowych ojca Pio. Lektura listów wskazuje na głębię duchowego doświadczenia o. Pio, jego cierpień moralnych i fizycznych, pokus, niejasności, wątpliwości, gorące pragnienie poświęcenia się za grzeszników z miłości do Boga oraz bogactwo człowieczeństwa kapłana z San Giovanni Rotondo.

- Często ludzie doświadczają obecności świętego przez wyczuwanie specyficznego zapachu, który towarzyszył jego stygmatom. Czy Ojciec zna takie przypadki?

- Faktem jest, iż o. Pio emanował bardzo miłym zapachem róż lub fiołków, wydobywającym się z ran stygmatów, który przypominał ludziom oczekującym pomocy o obecności i duchowym wsparciu o. Pio. Na podstawie świadectw osób należących do naszej Grupy Modlitwy mogę potwierdzić, iż tego rodzaju zjawiska miały miejsce w doświadczeniu niektórych ludzi, którzy prosili o pomoc i wstawiennictwo o. Pio. Ważniejsze jednak od tego zjawiska są duchowe owoce i nadprzyrodzona opieka, których przykłady można by mnożyć.

- Jaka jest rola kapłana w Grupach Modlitwy? Czy Ojciec prowadzi kierownictwo duchowe członków grupy - na wzór ojca Pio?

- Statut Grup Modlitwy o. Pio nazywa kapłana asystującego grupie dyrektorem duchowym, którego mianuje biskup ordynariusz. Grupa Modlitwy wybiera spośród siebie kierownika - osobę świecką, dlatego rola kapłana polega przede wszystkim na trosce o formację duchową przez sprawowanie Eucharystii, prowadzenie adoracji, nabożeństw Słowa Bożego, dni skupienia, konferencji, pielgrzymek itp. Posługa moja obejmuje też konfesjonał, otwarty dla członków grupy. Czy jest to kierownictwo duchowe na wzór o. Pio? Daj Boże!

Zapomniana wartość

Pokorę - tak archaicznie brzmiące dziś słowo - ukochał skromny włoski zakonnik św. o. Pio.

Jego życie niczym cudownie fiołkami pachnący bukiet pokory naznaczone było nie tylko bólem stygmatów Chrystusowych, ale także bólem upokorzenia i krzywdy. Nic nie zostało mu oszczędzone. Trzeba być naprawdę wielkim człowiekiem, aby nie zachłysnąć się aplauzem tłumu, który raz wyśmiewał o. Pio podejrzewając go o bluźniercze pragnienie utożsamiania się z Jezusem, innym zaś razem fanatycznie szukał z nim kontaktu. Trzeba być człowiekiem niezwykłej wiary i pokory, aby nie zbuntować się, gdy w trosce o dobro Kościoła został odsunięty na długie 3 lata od sprawowania wszelkich funkcji kapłańskich z wyjątkiem odprawiania Mszy św.

Jak ogromna musiała być siła jego modlitwy skoro wszystko pokornie przyjmował. 3 lata bólu i upokorzenia naznaczone niewybrednymi atakami ze wszystkich stron przygotowały wspaniały tryumf Boga, modlitwy, pokory i miłości.

To takie ludzkie chcieć być kimś, zostać zauważonym pośród wielu, po prostu zaistnieć. Któż o tym nie marzy! Ale wbrew powszechnemu odczuciu to nie sukces wymaga odwagi, ale życie w pokorze, posłuszeństwie i zaprzeczeniu własnemu „ja”.

Rytm życia o. Pio wyznaczały: konfesjonał, klęcznik i ołtarz, gdzie uczył się upodobania w cichym i skromnym życiu, choć otaczający go tłum ludzi pragnął uczynić go gwiazdą. Jego słowa: „Jestem tylko bratem, który się modli” stały się najpełniejszą realizacją przykazania miłości, szczególnie wtedy, gdy przyszło mu zmierzyć się z mnóstwem anonimowych listów pełnych nieprawdopodobnych oszczerstw.

Warto więc zwrócić uwagę na tę szczególną postać choćby ze względu na jego jakże niepopularną i wyśmiewaną postawę pokory, często mylnie nazywanej niezaradnością, zwłaszcza dziś, w dobie nacisku na odniesienie spektakularnego sukcesu. A efekt znamy. Coraz więcej ludzi rozczarowanych i smutnych wokół nas. A może dobrze byłoby na nowo zauważyć służbę dla drugich i cichą pracę bez fanfar i rozgłosu.

Warto ciszej przejść przez życie doceniając wskazaną nam przez o. Pio wartość pokory i skromności wspomaganej wytrwałą modlitwą, która jest najskuteczniejszą bronią w przezwyciężaniu trudności i ataków świata, wobec których współczesny chrześcijanin staje się coraz częściej bezsilny.

ks. Piotr Szweda

Zapach świętości

Która z ran najbardziej Cię boli? Otarcie od krzyża na plecach. Młody ks. Karol Wojtyła usłyszał tę odpowiedź w czasie spowiedzi u Ojca Pio.

W starym kościele w San Giovanni Rotondo stoi konfesjonał, w którym spowiadał o. Pio. Wisiała na nim kartka: od godz. 2 do 5 się nie spowiada. Podobno charyzmatyczny kapucyn wyspowiadał ok. 2 mln ludzi. Nieraz odmawiał rozgrzeszenia. Zwłaszcza tym, którzy zaniedbywali niedzielną Mszę św. A jednak przed jego konfesjonałem zawsze stały długie kolejki. Ludzie zapisywali się do spowiedzi kilka tygodni wcześniej. Dr Wanda Półtawska, której wymodlił zdrowie, nazywa go męczennikiem konfesjonału. – Moja przyjaciółka czekała na spowiedź. W pewnym momencie o. Pio wyskoczył z konfesjonału, chwycił za kark jednego ze stojących w kolejce mężczyzn, zabrał go ze sobą i wyspowiadał. Kiedy mężczyzna wychodził z kościoła, osunął się na schodach i zmarł – opowiada dr Półtawska. O tym, jak wyglądały spowiedzi u Ojca Pio, krąży wiele opowieści. Mówią, że przypominał penitentom zatajone grzechy, a nawet wyrzucał z konfesjonału, gdy ktoś nie przygotował się do spowiedzi.

Teraz wszystko w porządku

Ołtarz i konfesjonał były dwoma biegunami życia o. Pio – powiedział Jan Paweł II, gdy zaraz po wyborze na papieża, w 1978 r., przyjechał do San Giovanni Rotondo. – Mam przed oczyma jego obecność, jego słowa. Widzę, jak odprawia Mszę św. przy bocznym ołtarzu, a następnie idzie spowiadać do konfesjonału – wspominał. Mszę o. Pio odprawiał o czwartej lub piątej rano. Liturgia trwała zazwyczaj dwie lub trzy godziny. W tym czasie w kościele panowała zupełna cisza. Kiedy wznosił ręce z hostią i kielichem, można było dostrzec zakrwawione bandaże. Wszyscy widzieli, że cierpi. Po jednej z takich Mszy o. Pio podszedł do dr Półtawskiej, pogłaskał ją po głowie i powiedział: Adesso va bene? (Teraz wszystko w porządku?) i uśmiechnął się. – To jest takie spojrzenie, którego się nie zapomina. Wtedy nabrałam pewności, że on miał jakiś wpływ na moje uzdrowienie – mówiła wiele lat później dr Półtawska. Do San Giovanni przybywali nie tylko katolicy, ale i ateiści, ciekawscy, niewierzący. Podczas Eucharystii sprawowanej przez o. Pio wielu z nich się nawracało.

Najpopularniejszy święty

Ojciec Pio jest najbardziej popularnym włoskim świętym. Do San Giovanni Rotondo pielgrzymuje co roku ponad 7 mln ludzi. Wizytę w sanktuarium zaczynają od zwiedzenia specjalnie przegotowanej trasy, która opowiada o życiu i powołaniu urodzonego 25 maja 1887 r. Francesco Forgione. Kończy się ona przy grobie Świętego. W gablotach można obejrzeć zakrwawione bandaże, rzeczy osobiste Świętego, naczynia liturgiczne używane przez niego w czasie Mszy św. Za szybą, na werandzie, z której o. Pio błogosławił pielgrzymów, wiernie odtworzono niewielką celę, w której żył i cierpiał. Proste łóżko, klęcznik, fotel, na którym odpoczywał pod koniec życia, i zdeformowane przez bandaże chroniące rany sandały. Tu można prześledzić najbardziej „sensacyjny” etap życia o. Pio, gdy czytał w ludzkich sumieniach, uzdrawiał, przepowiadał przyszłość, miał dar bilokacji, czyli przebywania w dwóch miejscach naraz, a przede wszystkim obdarzony był stygmatami, które skrzętnie skrywał.

Niegojące się rany na dłoniach, stopach i w okolicy serca pojawiły się w 1918 r. podczas modlitwy na zakonnym chórze pod znajdującym się tam krzyżem. Rany zniknęły dopiero przed śmiercią. Liczne kościelne i lekarskie komisje orzekły, że nie można ich wytłumaczyć w sposób naukowy. Stygmaty przysporzyły o. Pio wiele cierpień, także duchowych. Zakazano mu np. publicznego sprawowania Eucharystii. Chciano nawet przenieść do innego klasztoru, przed czym uratowali go wierni.

Tylko się modlił

Codziennie przed południem o. Pio siadywał na werandzie i odmawiał Różaniec. W tym czasie jeden ze współbraci porządkował leżącą na stole stertę listów z całego świata. Święty ich nie czytał. Tylko modlił się w intencji nadawców. Mocy jego modlitwy doświadczyła rodzina 7-letniego Matteo, którego cudowne uzdrowienie z zapalenia opon mózgowych pozwoliło na kanonizację Ojca Pio. Rodzinę Mateo odwiedziłam w San Giovanni Rotondo kilka miesięcy po wyzdrowieniu chłopca. – Wierzyłam wbrew nauce, która mówiła, że mój syn nie ma szans na przeżycie. Miałam jakąś wewnętrzną siłę i powtarzałam modlitwę Ojca Pio, którą stanowią słowa Ewangelii: „proście a będzie wam dane, pukajcie a wam otworzą” – opowiadała mi Sanit Maria Lucia Ippolito, mama Matteo. – Chłopak nie miał prawa przeżyć – mówi dr Alfredo del Gaudio, który kierował zespołem reanimującym Matteo. – Myśmy go tracili. Jedna z lekarek ściągnęła nawet rękawiczki i powiedziała, że to już koniec. Wtedy powiedziałem: kontynuujmy jeszcze reanimację, ale musi nam pomóc Ojciec Pio – wspomina doktor. Cud został wymodlony – przekonuje s. Cecylia Buczek ze zgromadzenia Apostołek Jezusa Ukrzyżowanego, przełożona pielęgniarek na oddziale reanimacji, gdzie leżał Matteo. – Matka całe noce spędzała w celi i przy grobie ojca Pio. W tym czasie ojciec chłopca, który jest lekarzem, klęczał przy łóżku syna i modlił się – wspomina siostra.

O. Pio przychodzi we śnie

Do San Giovanni Rotondo codziennie napływają tysiące listów z całego świata. Są w nich prośby o modlitwę i podziękowania za otrzymane łaski. Kult Ojca Pio rozszerza się coraz bardziej. O tym, że kimś w sposób szczególny się opiekuje, ojciec Pio daje nieraz znać w sposób szczególny. Roztacza cudowny zapach kwiatów, głównie fiołków. Poczuła go mama uzdrowionego Matteo, gdy modliła się przy grobie Świętego. Czuje go też Joanna Lewandowska z Nysy, która, jak mówi, dostrzega nieustanną pomoc tego Świętego w swym życiu.

Jest przekonana, że to modlitwa do o. Pio zapobiegła rozpadowi małżeństwa jej przyjaciół, a innej parze wybłagała potomstwo. Jednak, jak podkreśla Joanna Lewandowska, to nie cuda są najważniejsze. – On mnie wspiera, kształtuje mą drogę do Boga – mówi. Robi to najczęściej we śnie. To jedna z jego ulubionych form trafiania do ludzi. – Kiedyś śniło mi się, że podszedł do mnie człowiek, kazał otworzyć usta i obciął mi język. Na drugi dzień o. Pio pomógł mi zobaczyć, jak często grzeszę językiem, czułam nawet ciężar słów, które może nie były złe, ale niepotrzebne. To była dla mnie łaska, ale i wstrząsające odkrycie – opowiada Joanna.

Ojciec Pio jest chyba jednym z najbardziej lubianych przez media świętych. Chętnie mówią o towarzyszącym mu klimacie cudowności i szczególnym wybraniu choćby przez posiadanie stygmatów. Jednak to nie one zadecydowały o tym, że Kościół ogłosił go świętym. Ojciec Pio był mistykiem, człowiekiem głębokiej modlitwy i bezgranicznego zaufania Bogu. Dziś, kiedy często relatywizujemy wartość spowiedzi, porządnie zrobionego rachunku sumienia, znaczenie niedzielnej Eucharystii czy codziennej modlitwy, święty Pio przypomina, że człowiek w głębi serca pragnie wartości duchowych. Często jednak nie zdaje sobie sprawy, jak potężną siłą jest modlitwa.

Beata Zajączkowska

Cud Ojca Pio

Lekarz powiedział: wiem, że liczycie na pomoc Ojca Pio, ale w waszym przypadku nawet on nie pomoże. Ojciec Pio wysłuchał jednak naszych modlitw.

Dziś mamy dwójkę wspaniałych dzieci: Franciszka (4 lata) i Klarę (2 lata) – opowiada Beata Grzyb, przewodniczka po sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Przez 7 lat wraz z mężem Giuseppe prosiła Ojca Pio o dar rodzicielstwa. Chociaż mieszkałam w San Giovanni Rotondo, nie lubiłam tego miasta ani jego mieszkańców. Chodziliśmy na Mszę św. do sanktuarium, ale jakoś nie poszukiwałam informacji o Ojcu Pio.

Po półtora roku małżeństwa dowiedzieliśmy się, że nie możemy mieć dzieci. Pierwszą reakcją był bunt i żal. Czas na prośbę i modlitwę przyszedł dużo później. Wpadła mi w ręce książka „Cuda ojca Pio”. Przeczytałam ją jednym tchem i doceniłam miejsce, w którym mieszkam. W ciągu kilku minut znalazłam się w sanktuarium, przy grobie Ojca Pio. Rozpłakałam się. To był moment przełomowy, w który zrozumiałam, że muszę błagać go o cud. Spodziewałam się, że nie nastąpi natychmiast. Razem z mężem rozpoczęliśmy nasze nabożeństwo do o. Pio.

Z tygodnia na tydzień, z roku na rok ono się pogłębiało. Byliśmy coraz bliżej Boga. Zaczęłam codziennie uczestniczyć we Mszy św. przy grobie o. Pio. Chodziłam po ważnych dla niego miejscach, modliłam się pod krzyżem. Coraz bardziej wierzyłam, że nam pomoże. Po dwóch latach o. Pio przyśnił mi się po raz pierwszy. Przygotowywał się do Mszy św. w starej zakrystii, stał odwrócony plecami do mnie. Był tam tłum ludzi. W pewnym momencie odwrócił się, popatrzył na mnie i powiedział: moje drogie dziecko, musisz jeszcze dobrze pocierpieć. Nie był to łatwy moment. Ale postanowiłam, że skoro dał mi taki wyraźny znak obecności, będę dalej się modlić.

W tym czasie byłam u dwóch znakomitych specjalistów. Jeden z nich, patrząc na naszą dokumentację, powiedział: wiem, że jesteście z San Giovanni Rotondo, na pewno liczycie na pomoc Ojca Pio, ale w waszym przypadku nawet on nie jest w stanie pomóc. Cztery dni przed kanonizacją o. Pio miałam kolejny sen. Płacząc nad otwartym grobem ojca Pio, błagałam, bym mogła urodzić dziecko. Ojciec Pio otworzył oczy i spojrzał na mnie. Obudziłam się...

Nadszedł dzień kanonizacji. Kiedy szliśmy na uroczystość, z daleka słyszeliśmy, jak jeden z kapucynów mówił do zebranych: „Dzisiaj możecie wyżebrać każdą łaskę od o. Pio. Niczego wam nie może odmówić, ponieważ jest świętym w niebie”. Pomyślałam sobie, że jeszcze raz spróbuję. Po Komunii św. poczułam bardzo delikatny zapach kwiatów. Cztery dni później dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Burza w szklance wody

Ojciec Pio nie potrzebuje reklamy. To najpopularniejszy włoski święty. Nie zaszkodzi mu także burza wokół ostatniej książki o nim.

Wokół osoby ojca Pio we Włoszech rozpętała się medialna burza. Fałszował swoje stygmaty – pisały gazety. To kanonizowany szarlatan – trąbiły radio i telewizja. Te opinie powtórzyły i polskie media. Dyskusję sprowokowała książka prof. Sergio Luzattiego „Ojciec Pio: cuda i polityka w XX-wiecznych Włoszech”. Tak naprawdę zamieszanie wywołały cztery wyrwane z kontekstu fragmenty 410-stronicowej książki. Na ich podstawie okrzyknięto Świętego z Pietrelciny oszustem. Nikt jednak nie sięgnął do źródła i nie zadał sobie trudu przeczytania całej książki.

Chwyt marketingowy

Wydawcy udało się osiągnąć zamierzony cel: o książce, która właśnie trafia do księgarń, jest głośno. Z całego świata napływają propozycje od wydawców zainteresowanych książką. Ten marketingowy manewr wydawnictwa Einaudi skrytykował nawet sam autor. Sergio Luzatto jest profesorem na Uniwersytecie Turyńskim. Jako pierwszemu historykowi z zewnątrz Watykan udostępnił mu całe archiwum dotyczące ojca Pio. Zawiera ono krytyczne wypowiedzi Świętego Oficjum, pisma świętego kapucyna oraz dokumenty potwierdzające dokonane za jego wstawiennictwem cuda. – Nie chciałem zasiewać wątpliwości. Po prostu przedstawiłem i omówiłem udostępnione mi materiały, uwzględniając kontekst historyczny – mówi Radiu Watykańskiemu Sergio Luzatto. – Pisałem nie przeciw komuś, czy dla kogoś, ale o kimś – dodaje. Przyznaje, że w książce pojawia się wiele pytań, zaprezentowane zostały też nieznane dokumenty. O. Florio Tessari, postulator generalny zakonu kapucynów, uważa, że to cenna pozycja. – Kwestie, które wzbudzają teraz tyle emocji, zostały dokładnie przebadane i opisane przy okazji procesu beatyfikacyjnego. Do tej pory jednak informacje te nie były rozpowszechniane – mówi.

Tajemnica stygmatów

W rozdziale „Ojciec Pio i tajemnica stygmatów” Luzatto cytuje dokumenty zawierające zeznania aptekarza Valentino Visty i jego kuzynki Marii De Vito. Złożone zostały w 1920 r., pod przysięgą, przed biskupem Foggii Salvatorem Bellą. Kiedy Maria przybyła z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo, ojciec Pio przekazał jej bilecik, w którym prosił aptekarza o dyskretne dostarczenie 100 g fenolu. Prośbę kilkakrotnie ponawiał. Fenol jest środkiem wywołującym oparzenia, aptekarz pomyślał więc, że o. Pio wykorzystuje go do sztucznego wywołania stygmatów, z których słynął. Skreślone ręką ojca Pio karteluszki z zamówieniami trafiły do Świętego Oficjum, podobnie jak zeznania aptekarza. Miały świadczyć o tym, że ojciec Pio to oszust. Ale jego stygmaty były wcześniej wielokrotnie badane przez różnych naukowców. Nawet najwięksi sceptycy, którzy podejrzewali kapucyna o to, że sam się ranił, w końcu uznali nadprzyrodzony charakter ran.

Do San Giovanni Rotondo zaczęły ściągać tłumy wiernych. Zaniepokojony Watykan wysyłał kolejnych lekarzy, by przebadali nie tylko rany, ale i stan zdrowia psychicznego ojca Pio. Już pierwsze badanie wykluczyło, że kapucyn sam się poranił, lub że zranił go ktoś inny. Prof. Amico Bignami nakazał jednak obandażować rany i opatrzyć opatrunki pieczęcią w obecności dwóch świadków. Aby mieć pewność, że stygmaty nie były dotykane, pieczęcie kontrolowano przez osiem dni. Profesor sądził, że w tym czasie rany zagoją się. Nic takiego się nie stało. Stygmaty ojca Pio dokładnie opisał profesor Giorgio Festa. „Ręce są przebite na wylot; otwór jest taki, że można przez niego zobaczyć to, co znajduje się po drugiej stronie. Dłoń można tylko przymknąć, z wielkim wysiłkiem i niecałkowicie. Na stopach są okrągłe rany. Ciągle sączy się z nich krew, która moczy buty. Naciśnięcie tych ran palcem sprawia bardzo silny ból. Na lewym boku klatki piersiowej jest zranienie w formie odwróconego krzyża. Ojciec ma ją zawsze zabandażowaną i co parę godzin zmienia opatrunek, który przemięka krwią” – czytamy w jego relacji.

Podejrzenia Jana XXIII

Przy okazji publikacji książki Luzattiego wyciągnięto notatki Jana XXIII, w których powołując się na zaufanego informatora, napisał o „niepokojącym zjawisku”, za jakie uważał, jak to ujął, „zarazę, która od dobrych 40 lat dotyka setki tysięcy ogłupiałych dusz”. Papież zaniepokoił się, gdy doniesiono mu, że w najbliższym otoczeniu zakonnika znajdują się kobiety, z którymi utrzymuje nie tylko duchowe kontakty. Zanotował wówczas: „Odkrycie za pomocą nagrania (...) jego intymnych i niewłaściwych stosunków z kobietami każe myśleć o ogromnych rozmiarów katastrofie dusz, diabelsko przygotowanej”. „Jeśli te rzeczy, o których mi mówią, są prawdziwe” – zastrzegł Papież.

Ojca Pio kontrolowano nieustannie. Rozmównicę, w której spotykał się z wiernymi, faszerowano mikrofonami. Na jednej z taśm słychać nagrany pocałunek. Okazało się, że było to spotkanie zakonnika z siostrą, a ona – jak zeznała – zawsze całowała dłoń brata. Aby znaleźć dziurę w całym, wystarczy jej dobrze poszukać. Dziś mamy kamery, telefony komórkowe i Internet. Dawniej papieże swą wiedzę opierali na mniej lub bardziej godnych zaufania informatorach. Sugerowanie na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu fragmentów książki, że Jan Paweł II kanonizował oszusta, to bzdura. Ojciec Pio jest najbardziej popularnym włoskim świętym. Do San Giovanni Rotondo co roku pielgrzymuje ponad 7 mln ludzi. Watykan nie skomentował medialnej burzy wokół książki. Chyba że za komentarz uznać ogłoszenie przez Benedykta XVI tematu przyszłorocznego Dnia Środków Społecznego Przekazu, który brzmi: „Media na rozdrożu między gwiazdorstwem a służbą. Szukać prawdy, by się nią dzielić”, wtedy gdy na pierwszych stronach gazet potępiano ojca Pio. Papież próbuje zachęcić do refleksji nad rozpowszechnioną w mediach pokusą zwracania przez gazety czy stacje telewizyjne i radiowe uwagi na siebie, zamiast służyć prawdzie. Świętemu z Pietrelciny nie zaszkodzi nawet najbardziej żrący kwas. To media uważają, że potrzebują „kwasu”, by przyciągnąć publiczność.

Beata Zajączkowska


- Święta Tekla - dziewica i męczennica

Aby poznać żywot św. Tekli, musimy się w duchu przenieść w zamierzchłe czasy chrześcijaństwa. Żyła bowiem w pierwszym wieku po Chrystusie. Rodzice jej byli bogaci i możni i wychowali córeczkę swą z wielką miłością i starannością. Gdy dorosła, wyszukali dla niej młodzieńca, któremu chcieli ją dać za żonę.

Była to, jak legenda donosi, para dobrana bardzo. Oboje byli piękni, szlachetni i dobrego rodu. Wszystko byłoby niewątpliwie poszło po woli rodziców Tekli, gdyby pewnego dnia do owej miejscowości, w której żyli, nie był zawitał pewien mąż, który głosił nowinę o Chrystusie Synu Bożym. Mężem tym był święty Paweł, a mówił z takim przejęciem i przekonaniem, taki ognisty zapał bił z całej jego postawy, że Tekla, wysłuchawszy po raz pierwszy jego kazania, zaraz postanowiła pójść śladem św. Pawła na wyżyny chrześcijańskiej doskonałości. Choć poprzednio miłowała serdecznie swego narzeczonego i z radością wielką myślała o późniejszym małżeństwie, ideał ten zbladł zupełnie wobec miłości Chrystusa, który w Tekli wybrał sobie oblubienicę. Postanowiła odtąd służyć Zbawicielowi w apostolstwie czynnej miłości. Myśl o ziemskiej miłości porzuciła daleko od siebie.

Wielka była rozpacz rodziców i narzeczonego, gdy się dowiedzieli, jaka niezrozumiała dla nich zmiana zaszła w duszy dziewicy. Prośbami i groźbami próbowali nakłonić ją do nawrotu z wybranej drogi. Ale usiłowania ich były daremne. Zbyt głęboko wpadły słowa apostoła w duszę świętej dziewicy. Była gotowa raczej życie poświęcić, aniżeli sprzeniewierzyć się Boskiemu Oblubieńcowi. Wnet też miała sposobność do wypróbowania swej wytrwałości. Narzeczony bowiem, którego zawiedziona miłość wprawiła w szał nienawiści i zazdrości, zadenuncjował ją u sądów rzymskich jako chrześcijankę. A trzeba wiedzieć, że wówczas właśnie wybuchły pierwsze prześladowania chrześcijan. Porzucono więc Teklę dzikim zwierzętom. Panieńska jej duszyczka zapewne zatrzepotała w trwodze wielkiej, gdy stanąć musiała w oczach bezwstydnego tłumu i przed sobą zobaczyła paszcze i pazury dzikich bestyj.

 

Ale postanowienie jej było nieugięte, była gotowa wierność swą życiem przypłacić. A oto Pan Bóg, jak donosi legenda, uważał próbę tę jako wystarczającą. Nie pozwolił by lwy rozdarły przybytek Ducha Św., jakim było ciało św. Tekli. Poganie zdumieni i rozwścieczeni widokiem wzdrygających się przed słabą dziewczyną lwów, chcieli ją spalić. Ale i ogień, cudownym zrządzeniem łaski Bożej, nie potrafili jej zaszkodzić. Niewiadomo nam, czy może później św. Tekla jednak umarła śmiercią męczeńską. W każdym razie Kościół katolicki czci ją jako męczennicę, bo dowiodła, że była gotowa przyjąć pokornie śmierć gwałtowną za wiarę w Chrystus. A dodać trzeba, że św. Tekla jest pierwszą męczennicą-dziewicą. Pierwsza stanęła z palmą męczeństwa przed obliczem Boskiego Oblubieńca.

Dużo można by powiedzieć na temat piękności życia tej świętej dziewicy. Najważniejsze wydaje się to, że ona pokazała nam, iż skarby nadprzyrodzone religii chrześcijańskiej są tysiąckroć cenniejsze od wszystkich dóbr ziemskich. Chociaż ktoś jest ubogi w pieniądze, jest bogatym i szczęśliwym, o ile tylko Chrystusowi zachowuje niezłomną wierność. Myśl ta niech pociesza ubogich uciśnionych. Są skarby ukryte w wierze, które czynią ich bogatszymi od najbogatszych miljonerów.


Błogosławiony Herman Kaleka24 Września. bł. Herman Kaleka - Niczym powieściowy cesarz

Przyszedł na świat 18 lipca 1013 roku. Był synem Wolfrada II – szwabskiego hrabiego Altshausen.

Najprawdopodobniej już urodził się częściowo sparaliżowany, dlatego gdy dorósł, poruszanie się przychodziło mu z ogromnym trudem. Stąd też jego przydomki – Kaleka, czyli z niemieckiego "der Lahme".

Rodzice oddali go pod opiekę benedyktyńskim mnichom z opactwa w Reichenau. Tam Herman, jako że nie może - z uwagi na swą ułomność - wykonywać prac fizycznych, poświęca się dogłębnym studiom w klasztornej bibliotece. Po latach spędzonych w samotności nad księgami, staje się jednym z największych intelektualistów swoich czasów.

Przypomina tym samym rzymskiego cesarza Klaudiusza, bohatera głośnej powieści „Ja, Klaudiusz” Roberta Gravesa z 1934 roku. Podobnie jak on, ze względu na swe kalectwo, został odrzucony przez rodzinę i izolowany. Dzięki temu jednak mógł poświęcić się lekturze i rozwojowi swej osobowości, co po czasie przyniosło zaskakujące efekty.

Zasłynął późniejszy błogosławiony między innymi jako poeta, a także jako autor dzieła noszącego tytuł „Chronicon”, w którym odnotował najważniejsze wydarzenia od początku chrześcijaństwa, do roku 1054. Z czasem kontynuacją owej kroniki zajął się Bertold z Reichenau - uczeń wyniesionego na ołtarze.

 

Hermanowi nie obce były również geometria, astronomia, czy matematyka. Skomponował także wiele dzieł muzycznych: antyfon i hymnów - w tym najprawdopodobniej słynne „Salve Regina”, choć tu stuprocentowej pewności nie ma. Być może Herman z Reichenau był tylko autorem łacińskich słów towarzyszących kompozycji.

Wiele utworów muzycznych jego autorstwa powstawało na nieznanych dotąd instrumentach, które Herman sam skonstruował oraz zostało zapisanych w niespotykanym systemie nutowym, który także był jego "wynalazkiem". Gdy dodać do tego fakt, iż spisał żywoty wielu świętych oraz - jak sądzą niektórzy - podzielił godzinę na minuty, okaże się, iż był on prawdziwą renesansową osobowością żyjącą... w średniowieczu.

Zmarł 24 września 1054. Zaraz po śmierci miejsce jego pochówku otoczone zostało szczególnym kultem. Oficjalnie beatyfikował go papież Pius IX w 1863 roku. Jego relikwie są do dziś przechowywane w kościele zamkowym w Altshausen.

Warto w tym miejscu nieco bliżej przyjrzeć się miejscu, w którym błogosławiony Herman spędził niemal całe swoje życie, a w którym nauki pobierał także święty Wolfgang z Ratyzbony. Otóż leżące na Jeziorze Bodeńskim Reichenau, zwane także czasem "klasztorną wyspą", to jedno z najważniejszych miejsc średniowiecznej Europy, gdy idzie o benedyktyńskie opactwa.

Cała wyspa, wraz z trzema romańskimi kościołami, powstałymi między IX i XI wiekiem wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ze względu na niezwykłą architekturę znajdujących się na niej obiektów sakralnych, a także z uwagi na wpływ, jaki zamieszkujący ją benedyktyńscy intelektualiści wywierali na sztukę, naukę i duchowość Europy w wiekach średnich.

Odrestaurowane dziś, a noszące znamiona sztuki ottońskiej freski, zdobiące wnętrze kościoła św. Jerzego, świadczą o randze Reichenau oraz o "imponującej artystycznej aktywności" zakonników sprzed wieków - jak to ujęto w uzasadnieniu UNESCO. Warto wspomnieć także o szkole oraz klasztornej bibliotece, które cieszyły się wielką sławą już w czasach opata Waldo, a więc na przełomie VIII i IX stulecia.

 

W tej ostatniej zgromadzono niezliczone ilości bogato zdobionych rękopisów i indeksów, które powstały w miejscowej, a słynnej na całą Europę pracowni kaligraficzno-iluminatorskiej.

Charakterystyczna technika, jaką wypracowali tamtejsi twórcy i skryptorzy jest dziś zresztą uznawana za osobny styl malarski szkoły z Reichenau. Dziesięć najcenniejszych kodeksów z jej zbiorów trafiło na listę "Pamięci Świata" - innego projektu UNESCO, gromadzącego najważniejsze w historii ludzkości teksty kultury.

Nie przypadkowo więc, słynące także przed wiekami z winnic, Reichenau, uchodziło za "duchowe wrota Zachodu" w czasach Karolingów i Ottonów, a dziś chętnie jest odwiedzane przez przybywających tam licznie turystów, na których czekają nie tylko wspomniane wyżej obiekty sakralne, ale także muzea, rozlokowane w różnych częściach tej - mającej blisko 4,5 km kwadratowego powierzchni – wyspy, leżącej u podnóża Alp, na pograniczu Szwajcarii, Austrii i Niemiec.

25 Września. Rozum dobry - bł. Władysław z Gielniowa

Bł. Władysław był pierwszym polskim poetą. Jego pieśni są świadectwem, że polski stał się językiem literackim w przestrzeni wiary.

 

Warszawa była wtedy spokojnym, cichym miastem, co więcej, leżącym poza granicami Królestwa Polskiego. W Wielki Piątek 1505 roku w klasztornym kościele św. Anny zgromadziło się mnóstwo ludzi. Na nabożeństwa tłumy przyciągał gwardian bernardynów o. Władysław, słynący z płomiennych kazań. Tego dnia zakonnik wpadł w mistyczne uniesienie. Powtarzając „Jezu, Jezu”, uniósł się ponad ambonę. Po chwili opadł i zasłabł. Było to jego ostatnie kazanie. Dwa tygodnie później zmarł. Jego ciało złożono w krypcie kościoła św. Anny. Warszawiacy od razu otoczyli go kultem. Beatyfikowano go jednak dopiero w 1750 roku. Papież Jan XXIII ogłosił go patronem stolicy.

Władysław to jego imię zakonne, na chrzcie dano mu na imię Marcin Jan. Pochodził z mieszczańskiej rodziny z Gielniowa. Rozpoczął studia w Akademii Krakowskiej, ale przerwał naukę, aby wstąpić do klasztoru bernardynów pod Wawelem. Stał się wytrawnym kaznodzieją, aktywnym duszpasterzem, ascetą praktykującym surową pokutę. Zachowały się przekazy o jego mistycznej pobożności. Miał dar łez, ekstaz. Ponoć chodził zawsze boso.

Władysław z Gielniowa był też poetą. Pisał po łacinie, ale przeszedł do historii jako pierwszy znany z imienia autor, który programowo tworzył w języku polskim. Językoznawcy podkreślają, że to bł. Władysław stoi u początków literackiej polszczyzny i otwiera listę naszych poetów. Z jego imieniem wiąże się także rozwój polskich pieśni religijnych. Władysław propagował polski śpiew w kościołach bernardyńskich, a jego pieśni stały się literackim wzorcem dla innych twórców. Do naszych czasów przetrwało kilkanaście oryginalnych utworów. Najsłynniejszy z nich to pieśń „Żołtarz (psałterz) Jezusów” (ok. 1488), zaczynający się od słów: „Jezusa Judasz przedał”. Utwór ten przypomina klimatem „Gorzkie żale”. Każda zwrotka zaczyna się od imienia Jezus. Powraca w nich jak refren zachęta do kontemplacji ukrzyżowanego Pana, który „wszytko skromnie cierpiał”: „Duszo miła, oględaj miłosnika twego!”; „O duszo moja, patrzy, płaczy rzewno, wzdychaj!”.

Bł. Władysław z Gielniowa jest nie tylko świadkiem wiary. Jego pieśni są świadectwem, że polski stał się językiem literackim w przestrzeni wiary. Laicki dogmatyzm panujący dziś w kulturze programowo przecina więzi łączące chrześcijaństwo i kulturę. Warszawskie elity najgłośniej krzyczą, że religia to zaścianek, moherowe berety i ojciec dyrektor. A niech sobie krzyczą. Gorzej, gdy wierzący katolicy ulegają tej hałaśliwej propagandzie, często z braku wiedzy albo z obawy, że wypadną nienowocześnie („mamy przecież XXI wiek!”). Bł. Władysław żył u schyłku średniowiecza, epoki, w której sojusz rozumu i wiary wydał wiele genialnych owoców. Wypisuję z zachwytem jeden z wersów Władysława: „Jezu, ktory świat oświecasz, A jasne rozumy dawasz, Raczy mi dać rozum dobry, Twą miłością oświecony” („Jezu, zbawicielu ludzki”). Patronie naszej dumnej stolicy, uproś nam wszystkim więcej takiego dobrego rozumu!


26 Września. Święci Kosma i Damian - święci bliźniacy

Choć za patrona służby zdrowia uchodzi św. Łukasz, mało kto wie o jeszcze innych patronach lekarzy – świętych Kosmie i Damianie. To im jest dedykowana bazylika przy rzymskim Forum Romanum z piękną mozaiką przedstawiającą świętych bliźniaków, razem z św. Piotrem i Pawłem stojących po obu stronach Chrystusa.

 

Żyli w III–IV wieku, w czasach wielkich prześladowań chrześcijan. Byli lekarzami i należeli do tzw. anargytów (z greckiego anargyroi, wrogowie pieniądza), którzy dosłownie realizowali zachętę Jezusa: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”. W efekcie służyli innym swoimi umiejętnościami, nie przyjmując za to nigdy żadnego wynagrodzenia. Kosma i Damian byli na tyle dobrymi lekarzami, że ich sława szybko się rozniosła. Nie tylko z powodu ich zdolności, ale dlatego, że jako „wrogowie pieniądza” troszczyli się w równym stopniu o wszystkich. A że biedni byli wówczas najbardziej pozbawieni opieki medycznej, Kosma i Damian zajęli się szczególnie nimi. Widząc ich pracę i świadectwo, wielu chorych nawracało się na chrześcijaństwo.

Historia niestety z trudem weryfikuje to, co wiemy o świętych bliźniakach dzięki tradycji. Co więcej, tradycje są trzy. Pierwsza pochodzi z Azji Mniejszej. Bracia lekarze zginęli męczeńsko około 300 r. w Cyrze. Tam też znajduje się ich grób, świadek wielu cudów i uzdrowień. O drugiej parze bliźniaków Kosmie i Damianie mówi podanie arabskie. Ci najmniej korzystali z ziół i lekarstw, uzdrawiając przede wszystkim mocą Chrystusa. Zginęli śmiercią męczeńską w Cylii, a ikona z ich relikwiami znajduje się w soborze Świętej Trójcy w Hajnówce. Trzecia tradycja mówi o bliźniakach, którzy leczyli i propagowali chrześcijaństwo w Rzymie. Ci nie zginęli w wyniku prześladowań, lecz z rąk ich własnego nauczyciela, który pozazdrościł im większej sławy. Niewykluczone, że istniały po prostu trzy pary braci bliźniaków o imionach Kosma i Damian. Wszyscy lekarze, nie biorący pieniędzy za leczenie, wszyscy zginęli w okresie prześladowań chrześcijan. Która para to prekursorzy, a kim byli naśladowcy (i z tego powodu przyjęli podobne imiona) – tego nie wiemy.

 

Dziś Kosma i Damian są zarówno patronami lekarzy, jak i szczegółowo: aptekarzy, farmaceutów, chirurgów, dentystów i nawet wydziałów medycznych. I trzeba przyznać: na trudne czasy w służbie zdrowia Kosma i Damian patronami są idealnymi. Podobno Kosma zastrzegł, aby po śmierci brat nie był pochowany razem z nim. Dlaczego? Otóż zdarzyło się, że Damian przekroczył zasady anargyty i za uzdrowienie kobiety wziął nagrodę. Nagrodą były trzy jajka.


27 Września. Św. Wincenty a Paulo - duszpasterz książąt i nędzarzy

Był najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

 

Ponoć poświęcono mu już około 1500 biografii. Trzeba przyznać, że życie miał rzeczywiście niezwykle barwne. Aż szkoda, że zazwyczaj docierają do nas tylko strzępy z fascynujących CV świętych. Św. Wincenty Paulo, bo o nim mowa, żył w siedemnastowiecznej Francji. Wyposażony był w genialną inteligencję. Chciał uciec od biedy, od swojej wioski z glinianymi chałupami, zagubionej między mokradłami, od chłopskiej rodziny, od pilnowania świń. Jego talent dostrzegł miejscowy pan.

Przekonał ojca, aby oddał go na naukę – na księdza. Wincenty postanowił zapomnieć o swoim pochodzeniu. Kiedy w kolegium, gdzie się uczył, pojawił się z wizytą ojciec, chłopiec wstydził się go. Nie chciał, by jego koledzy zobaczyli, że rozmawia z biedakiem. Na starość wracał wielokrotnie ze łzami w oczach do tego wydarzenia: „Nie chciałem iść rozmawiać z ojcem i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu”. Został najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

Przyjął święcenia kapłańskie, mając zaledwie 19 lat. Jego życie wypełniały potem dziwne przygody. Prawdopodobnie przez dwa lata żył jako niewolnik w Tunisie. W końcu trafił do Rzymu. Miał talent do pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam potem wyzna, znalazł się w miedzianym tyglu ambicji i przebiegłości, próbując zrobić kościelną karierę. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji, w nieznanej bliżej misji, na dwór Henryka IV. Tam pozyskał zaufanie królowej, która obrała go sobie za kapelana. Później stał się nauczycielem domowym w szlacheckiej bogatej rodzinie Gondi.

W wygodnym zamku ks. Wincenty stał się doradcą duchowym całej rodziny. Aby zrównoważyć duchowy dyskomfort, zajął się nauczaniem katechizmu biednych wieśniaków z rozległych dóbr swoich panów. Pewnego dnia potajemnie uciekł z zamku, aby stać się proboszczem w biednej i opuszczonej parafii Chatillon les Dombes. Służba najuboższym – ten kierunek życia utrzymał do końca. Jednocześnie duchową troską obejmował nadal wyższe sfery. Stał się kapelanem galerników, ale dwór wezwał go z kapłańską posługą do umierającego króla Ludwika XIII. Założył Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia (szarytki) oraz Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Przez wiele był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Pracował nad reformą kształcenia duchowieństwa, głosił niestrudzenie konferencje, zakładał seminaria, posyłał misjonarzy. Umarł w roku 1660 r. w wieku 79 lat. Ostatnim słowem, które wypowiedział, było słowo Jezus.

W brewiarzu w dzień wspomnienia św. Wincentego jest czytanie, fragment jego listu. Zakreśliłem sobie słowa: „Miłość jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem, właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać. Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić”.


28 Września. Św. Wacław - obrońca czeskiej ziemi

Kto z nas, Polaków, jeśli choć raz w życiu zwiedzał stolicę Czech, nie otarł się o miejsca związane z postacią św. Wacława, takie jak popularny praski deptak Václavské náměstí, z górującym nad nim konnym posągiem Świętego, czy bogato zdobiona klejnotami Kaplica Wacława na Hradczanach?

 

Pewnie jednak niewielu ludzi w Polsce wie o tym, że współpatronem naszego narodowego sanktuarium, Katedry Wawelskiej, jest właśnie św. Wacław, i że to jego podobizna, obok wizerunku św. Stanisława, widnieje na krakowskiej pieczęci z XIV wieku.

Pomnijcie na chorał!”

Kult panującego w X wieku „księcia na koniu i w rycerskiej zbroi” błyskawicznie rozprzestrzenił się na całą Europę, ale przede wszystkim umocnił się w samych Czechach i trwa tam do dziś, niezależnie od wichrów historii i politycznych konstelacji.


 

Svatý Václave,
vévodo české země,
kněže náš,
pros za ny Boha,
svatého Ducha!
Kyrieleison!


Tak brzmi pierwsza zwrotka starodawnego chorału, który niegdyś, podobnie jak u nas Bogurodzica, pełnił rolę hymnu narodowego. W mrocznym okresie końca lat trzydziestych minionego stulecia, w obliczu zbliżającej się katastrofy, nawet marksizujący poeta František Halas pokrzepiał naród czeski słowami:


Spiżowy koń Wacława koń
wczorajszej nocy nagle drgnął
a książę kopią się złożyć próbował
Pomnijcie na chorał
Małowierni
Pomnijcie na chorał


Ten chorał rozlega się nie tylko w sytuacjach szczególnie dla Czechów trudnych, ale także w chwilach podniosłych, uroczystych. Sam przeżyłem taki moment przed dwoma laty. Kiedy podczas koncertu z okazji dorocznej pielgrzymki w Velehradzie zaintonowano pieśń Svatý Václave, wszyscy obecni natychmiast wstali, a wielu z nich miało łzy w oczach.

Znakomity historyk okresu międzywojennego Josef Pekař uważał, że każdy Czech, niezależnie od wyznania, czuje instynktownie, iż w osobie św. Wacława dzieje jego kraju zyskały mocny fundament duchowy, którego znaczenie wykracza poza sferę religijno-kościelną. Warto przypomnieć, że kult św. Wacława żywy był również wśród husytów.

Imię Wacław (ze staroczeskiego Vęceslav, Věnceslav) oznacza dosłownie „więcej sławny”. Czeski książę urodził się około roku 907 i należał do trzeciej chrześcijańskiej generacji rodu Przemyślidów. Był najstarszym synem księcia Wracisława I i Drahomiry, pochodzącej ze Słowian połabskich. Wacław wychowywał się najpierw w kręgu kultury starocerkiewnosłowiańskiej, pod okiem swojej babki św. Ludmiły, pierwszej męczenniczki w dziejach czeskiego Kościoła. Następnie wysłany został do łacińskiej szkoły w Budczy (obecne Czeskie Budziejowice). Swoim wykształceniem i pobożnością górował nad innymi do tego stopnia, że kiedy wrócił na dwór książęcy, niechętni mu wielmoże mówili z przekąsem: „Co my z nim zrobimy; ten, który miał być władcą, został wypaczony przez księży i zachowuje się jak mnich”.

Władca i męczennik

Wbrew opiniom, rozpowszechnianym głównie przez najbliższe otoczenie brata księcia Wacława, Bolesława, w owej tak mocno krytykowanej ascezie nie było przejawów ślepego fanatyzmu. Wacław objąwszy tron w roku 924, zawierał mądre kompromisy z sąsiadami i szukał pokojowych dróg chrystianizacji swej na wpół jeszcze wtedy pogańskiej ojczyzny. W łacińskiej legendzie o św. Wacławie czytamy, że potrafił on godzić ascezę z powinnościami władcy; „pod spodem nosił szorstką włosienicę, z wierzchu jednak ubrany był w królewskie szaty, zaś drużynę swą nie tylko najlepszą zbroją, ale i wytwornym odzieniem ozdabiał”.

Najwcześniejsze biografie św. Wacława prześcigają się w wyliczaniu cnót i zalet księcia. Szczególnie godnym podziwu rysem jego rządów była niechęć do wydawania wyroków śmierci. Przewodnicząc sądom, często powoływał się na ewangeliczny nakaz: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni!”, co miało chronić skazańców przed najwyższym wymiarem kary. Niektóre legendy głoszą nawet, że kazał zburzyć więzienia i porąbać szubienice, ale ten pomysł chyba nie do końca udało mu się zrealizować.

Rządy Wacława nie trwały długo. Największym wrogiem księcia okazał się jego własny brat. W niedzielę, 27 września 929 roku, Bolesław zaprosił Wacława wraz z jego dworem na uroczystą Mszę ku czci świętych Kosmy i Damiana, patronów kościoła w Starej Boleslavi. Kiedy następnego dnia, po całonocnej uczcie, Wacław udał się ponownie do kościoła na poranną liturgię, został napadnięty przez Bolesława i jego ludzi tuż przed bramą świątyni, gdzie zginął od ciosów zadanych mieczami. Pochowano go pospiesznie wewnątrz kościoła, ale już wkrótce na miejscu zbrodni i na grobie księcia zaczęły się dziać dziwne, po ludzku niewytłumaczalne rzeczy. Przez pierwsze trzy dni krew męczennika nie chciała wsiąkać w ziemię, nie można jej też było zetrzeć z murów świątyni. Bolesław czym prędzej odjechał do Pragi, by tam dokonać kolejnych egzekucji na sprzymierzeńcach Wacława, a ich dzieci utopić w Wełtawie. Kult świątobliwego księcia Wacława rósł jednak w takim tempie, że w niecałe trzy lata później, 4 marca 932 roku, Bolesław I kazał otworzyć grób swego brata. I wtedy wyszło na jaw, że jego ciało, z wyjątkiem niezagojonej rany, zadanej bratobójczą ręką, jest prawie nienaruszone. Jeszcze tej samej nocy doczesne szczątki Wacława przeniesione zostały „po cichu” ze Starej Boleslavi do kościoła św. Wita w Pradze, co wedle ówczesnych zwyczajów było równoznaczne z aktem kanonizacyjnym.

Powtórka z historii

Ponad 935 lat później historia ta miała swoją osobliwą powtórkę. Oto w sierpniu 1867 roku rząd austriacki zgodził się, by bezcenna pamiątka, tzw. skarbiec św. Wacława, wywieziony wcześniej do Wiednia, powrócił na swoje dawne miejsce w praskiej katedrze. Pociąg wiozący wówczas owe klejnoty miał jechać przez Czechy i Morawy, podobnie jak niegdyś ciało Świętego - potajemnie i nocą - w celu uniknięcia demonstracyjnych powitań. A jednak, wzdłuż całej trasy przejazdu, na wszystkich stacjach kolejowych, aż do samej Pragi, tłumy ludzi owacyjnie witały narodowy skarb, widząc w nim symboliczny powrót swojego wielkiego patrona.

Z ust wielu obecnych popłynęły wtedy słowa przesławnego chorału:

Pomoci tvé žádámy,
smiluj se nad námi,
uteš smutné,
otžeň vše zlé,
svatý Václave!
Kyrieleison!

29 Września. Św. Archaniołów Michała, Rafała i Gabriela - prawie wszystko o aniołach

Odwieczna tradycja religijna, powszechne przeczucie pokoleń podpowiada, że istnieją owe istoty tak inne, a zarazem jakoś bliskie człowiekowi. Bliskie – a przecież niewyobrażalne.

 

Przypowieść o bliskości aniołów

Ks. Tomasz Horak

Jak wygląda anioł? Każde dziecko wie, bo od małego napatrzyło się na obrazek nad łóżeczkiem: łąka na skraju przepaści, mostek dwoje dzieci i On, Anioł Stróż – ów opiekun o pięknej twarzy. No i te wspaniałe skrzydła... Archaniołowi możemy dodać miecz bądź lilię i gotowe. Ten wizerunek też znamy.

A ja otwieram Biblię i czytam: "Oto przyszedł Anioł Pana i usiadł pod drzewem terebintu w Ofra... Gedeon młócił na klepisku zboże... I ukazał mu się Anioł Pana..." (Sdz 6,11nn). Ani słowa jak wyglądał. W każdym razie Gedeon rozmawia z nim, jak z człowiekiem. Dopiero, gdy laska Anioła (a więc miał laskę) wznieciła niezwykły ogień, Gedeon zrozumiał, że to był Anioł. Jest to opowieść z czasów odległych – kilkanaście wieków przed Chrystusem. Narodziny Jezusa poprzedziło zjawienie się anioła. Ewangelista Łukasz tak o tym pisze: "Zachariaszowi ukazał się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego..." (Łk 1,11nn). Było więc anioła widać w realnym, konkretnym miejscu. I znowu rozmowa. Ale jak wyglądał? Ani słowa. I skąd pewność, że to anioł? Niepewność Zachariasza dotyczyła treści anielskiego posłannictwa, nie jego realności. I jeszcze coś – anioł mówi o sobie "Ja jestem Gabriel..." Ważne to spostrzeżenie, bo wskazuje na osobową identyczność owej niezwykłej istoty. A na koniec realność niemoty Zachariasza! Sześć miesięcy później anioł nazwany tym samym imieniem zjawia się u Maryi. Tym razem zaskakuje brak widoku anioła. Nawet zwrot mówiący, że "Anioł wszedł do Niej" jest odmaterializowany. Nie wiemy, czy wszedł do domu, do pokoju, do jakiegoś miejsca, czy też duchowe wnętrze Maryi zostało wypełnione jego obecnością? Jest rozmowa. Jest reakcja Maryi: "Ona zmieszała się na te słowa..." I to wszystko (Łk 1,26nn).

Kim są aniołowie? Bo odwieczna tradycja religijna, powszechne przeczucie pokoleń podpowiada, że istnieją owe istoty tak inne, a zarazem jakoś bliskie człowiekowi. Bliskie – a przecież niewyobrażalne. Św. papież Grzegorz Wielki (zm. 604) pisze: "Należy wiedzieć, że imię anioł nie oznacza natury, lecz zadanie. Duchy święte w niebie są wprawdzie zawsze duchami, ale nie zawsze można nazywać je aniołami, lecz tylko wówczas, kiedy przybywają, by coś oznajmić". Przybywają skądś, dokądś... Do naszego, materialnego, w czasie i przestrzeni zamkniętego świata. Przybywają ze świata nieskrępowanego przestrzenią, czasem, ani materią. Nie potrafimy sobie wyobrazić czegoś, co jest tak inne niż nasze doświadczenia. Ale doświadczamy też w jakiś niepojęty sposób bliskości tego innego świata. Co nas z nim łączy? To, co w człowieku duchowe: rozum, wola, uczucia. Wysłannicy tego świata są więc bez wątpienia istotami wolnymi, inteligentnymi, zdolnymi reagować na to, co spotykają. I są to istoty dobre – nie tylko dobrem ich własnych poczynań, lecz bez reszty wypełnione Dobrem płynącym z Boga. Nie jesteśmy w stanie pojąć ani głębi tego dobra, ani tego "oddechu" wolności, jaki ono w sobie niesie, bo zewnętrznie jesteśmy osaczeni, a wewnętrznie skażeni złem. Dlatego tak bardzo potrzebujemy bliskości istot dobrych. Może więc... Może więc wymyśliliśmy je sobie? Może nie tylko wspaniałe anielskie skrzydła są tworem naszej fantazji, ale sami aniołowie zrodzili się w naszych sercach i umysłach? Rozumiem tę intelektualną ostrożność. Ale czy w ten sam sposób nie można zaprzeczyć istnienia Boga i w ogóle całego świata niematerialnego? Stajemy zatem wobec podstawowego problemu wiary – a jest ona zarówno "widzeniem niewidzialnego" (Hbr 11,1nn), jak i zdolnością posługiwania się rozumem, a wreszcie także umiejętnością ryzykowania. Ryzyko oparte o przemyślenia, argumenty, wielowiekową tradycję, o niepojętą siłę obserwowaną i przeżywaną przeze mnie osobiście i tylu ludzi wokół mnie? Przecież to żadne ryzyko. Wybrałem wiarę. Także w istnienie świata dobrych, mądrych, pięknych istot duchowych. A wspaniałe skrzydła i dzieci nad przepaścią? Czyż nie są po prostu przypowieścią o pięknie, dobroci i bliskości obu światów: materialnego i duchowego?

 

Posłańcy od Boga

 

1) w sensie ściśle teologicznym - osobowa, lecz niematerialna istota rozumna i wolna, stworzona przez Boga;

2) w sensie szerszym (etymologicznym) - posłaniec Boży; w tym znaczeniu słowo to odnosi się także do ludzi, którzy byli wysłannikami Boga, np. Mojżesz (Lb 20,16), Jan Chrzciciel (Mt 11,10-11), biskupi Kościołów w Azji Mniejszej (Ap 1,20), oraz do Mesjasza (Mch 1,1).

Aniołowie dobrzy i źli oraz inne, podobne do nich istoty nie są zjawiskiem specyficznie biblijnym, stąd w Piśmie św. możliwa jest obecność elementów zapożyczonych z innych kultur; Objawienie spełnia wobec tych obcych wątków rolę oczyszczającą i dającą boską gwarancję ostatecznego kryterium.

W Starym Testamencie Aniołowie występowali zwykle jako posłańcy Boga do świata i pośrednicy w Jego zbawczych planach; tworzą niebieski dwór (tzw. zastępy), zwani niekiedy Synami Boga (Hb 1,6; 2,1; Dn 3,92), Świętymi (Hb 5,1; 15,15; Ps 89,6.8; Dn 4,10), Czujnymi (Dn 4,10), Książętami (Dn 10,13.20; 12,1). Wśród Aniołów szczególnie wyróżniał się Anioł Jahwe (Rdz 16,7.9; Wj 3,2; Lb 22,22-35; Sdz 13,12) lub Anioł Boga (Rdz 13,6.9; 21,17), przez którego Bóg ujawniał swoją obecność, mówił i działał. Aniołowie, we wszystkim od Boga zależni, wyznaczani na opiekunów poszczególnych narodów lub do spełnienia określonych zadań, otrzymują stosowne do tego imiona (np. Michał, Rafał, Gabriel). Szczególne zainteresowanie Aniołami w niektórych okresach mogło być znakiem żywszego odczucia - transcendencji i majestatu Boga. W ST mowa jest także o Cherubach, którzy chronili wejście do raju (Rdz 3,24) i byli nosicielami Boga (2 Sm 22,11; Ps 18,11). W swej wizji proroczej Izajasz widział także Serafinów (Płonących), którzy byli przed Tronem Boga (Iz 6,2 n. 6).

W Nowym Testamencie, wraz z przyjściem Chrystusa, jedynego Pośrednika, rola Aniołów wyraźnie maleje; pojawiali się obok Chrystusa (Mt 4,11; Łk 22,43) jako słudzy Dobrej Nowiny i znak obecności Królestwa Bożego (Zwiastowanie, Narodzenie, Getsemani, Zmartwychwstanie i in.). Paweł Apostoł podkreślał absolutne pierwszeństwo Chrystusa: Aniołowie w Chrystusie zostali stworzeni (Kol 1,16) i zjednoczeni z Bogiem (Kol 1,20).

Uwzględnianie rodzajów literackich nakazuje ostrożność w wyciąganiu z Pisma św. wniosków dotyczących zwłaszcza natury Aniołów, ich liczby i klasyfikacji ("chóry", hierarchia). Objawienie wypowiada się o Aniołach zawsze w kontekście historii zbawienia; wypowiedzi o Aniołach stanowią naświetlenie centralnych prawd wiary, przede wszystkim tajemnicy Chrystusa i zbawienia świata.

Wczesna Tradycja chrześcijańska nie dysponowała pojęciem czystej duchowości; podkreślała odmienność Aniołów oraz ich związek ze światem, przypisując Aniołom specjalną eteryczną materię. Powszechne dziś przekonanie o całkowitej niematerialności Aniołów ugruntowało się w Kościele dopiero od VI w. pod wpływem neoplatońskich teorii o czystych duchach, stanowiących ogniwo pośrednie między Bogiem i światem. Obecnie, w związku z podkreślaniem przynależności Aniołów do materialnego świata i historii, pojawiają się próby zrewidowania scholastycznej tezy głoszącej całkowitą niematerialność Aniołów i zastąpienie jej m.in. ideą ogromnego wszechświata, zamieszkiwanego przez osobowe kosmiczne "Moce", posyłane niekiedy przez Boga z jakąś misją do ludzi.

IV Sobór Laterański (1215) stwierdził, ze oprócz rzeczy widzialnych stworzył Bóg świat duchów niewidzialnych, tj. Aniołów. Ten jedyny dotyczący Aniołów dogmat, stwierdzający wprost nie tyle ich istnienie i duchowość, co raczej całkowitą zależność od Stwórcy, powtórzony został na I Soborze Watykańskim (1870). Ze względu na przypisywane Aniołom funkcje kosmiczne uzasadnione wydaje się tradycyjne przekonanie o ich stworzeniu przed człowiekiem, na początku czasów.

W powszechnym nauczaniu Kościoła i teologii Aniołowie przedstawiani są nie jako zwykłe personifikacje sił kosmicznych, lecz jako rzeczywiście istniejące, duchowe i osobowe istoty, obdarzone świadomością i wolnością. Podobnie jak ludzie, powołani zostali najprawdopodobniej od pierwszego momentu stworzenia do życia w przyjaźni z Bogiem; celem ostatecznym jest dla nich również uszczęśliwiające widzenie Boga; mają udział w łasce Chrystusa; powszechnie przyjęło się włączanie ich do jedynego, Chrystusowego porządku stworzenia i Przymierza. Przyjęcie Bożego daru łaski było przedmiotem ich wolnego wyboru; ta ich decyzja - pozytywna lub negatywna - określiła również w jakimś sensie historiozbawczą sytuację człowieka.

Wiara w Anioła Stróża, opiekuna i orędownika danego poszczególnym ludziom przez Boga, ma potwierdzenie w starej tradycji żydowskiej (por. Reguła Zrzeszenia z Oumran oraz apokryfy: Apokalipsa Barucha i Księga Henocha); w NT - "Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych, bo mówię wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego" (Mt 18,10); wiarę w Anioła Stróża u pierwszych chrześcijan odnotowały też Dz 12,16; w tradycji Ojców Kościoła, którzy uczyli, że każdy człowiek otrzymuje swojego Anioła (Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Ambroży, Hieronim), a przynajmniej otrzymuje go człowiek ochrzczony (Orygenes, Bazyli, Jan Chryzostom).

Aniołowie są istotami z natury swojej różnymi od ludzi. Ponieważ należą do stworzeń, a przez to są nam bliscy, Kościół obchodzi ich święto.
Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (14 lutego 1969) każdy z tych aniołów miał oddzielne święto: św. Michał - 29 września, św. Gabriel - 24 marca i św. Rafał - 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni jednego dnia w randze święta. O każdym z nich powiemy z osobna.

 

Święty Michał Archanioł - Któż jak Bóg

 

Kościół czci na ołtarzach pod tym imieniem 16 osób: 1 archanioła, 11 świętych, 3 błogosławionych i 2 błogosławione. Wśród nich wymienić warto św. Michała, biskupa Kijowa (+ 992) i św. Michała, księcia Nowogrodu, Halicza i Kijowa, który zginął z rąk Tatarów w roku 1245 oraz Polaka bł. Michała Kozala, biskupa - męczennika obozów koncentracyjnych.

Św. Michał w Piśmie świętym

Hebrajskie imię "Mika'el" znaczy: "Któż jak Bóg". Według podania, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Panu Bogu i do buntu namówił część aniołów, wtedy miał wystąpić archanioł Michał i z okrzykiem "Któż jak Bóg" wypowiedzieć wojnę szatanom.

W Piśmie świętym jest wymieniany św. Michał pięć razy. I tak w księdze Daniela jest nazwany "jednym z przedniejszych książąt nieba" (Dn 13,21) oraz "obrońcą ludu izraelskiego" (Dn 12,1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12,7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9).
Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4,16). Stary Testament wymienia niejeden raz ludzi, którzy nosili to imię (Lb 13,14; 1 Krn 5,13; 6,40; 7,3; 8,16; 12,20,27; 2 Krn 21,24; Ezd 8,8).

Jeszcze więcej akcentują znaczenie św. Michała księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha, Apokalipsa Mojżesza itp., w których św. Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, który ma klucze do nieba. Jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają św. Michała za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim: Tertulian, Orygenes, Hermas, Didymus itp.

 

Kult św. Michała w Kościele

Kult św. Michała archanioła w chrześcijaństwie jest bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, miał się objawić św. Michał w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę "Michelion". W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI wieku aż 10 poświęconych sobie kościołów, w IX wieku kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było już tam 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V wieku istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. Sanktuarium swoje miał św. Michał nadto w Akroinos Nicopolis i w Gordium Eudokias w Galacji. W Egipcie było bardzo wiele świątyń pod wezwaniem św. Michała. W Etiopii każdy 12 dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi. Głośne sanktuarium miał św. Michał archanioł także w Bułgarii przy klasztorze w Lesnowo (w. XIV). W Europie Zachodniej są po dzień dzisiejszy najważniejsze sanktuaria św. Michała: w Italii na górze Gargano (Apulia) i we Francji na wyspie St. Michel.

Podanie głosi, że św. Michał miał się pojawić na Monte Gargano w grocie kilka razy w latach 492-494, kiedy biskupem Nisipontu (Manfredonii) był św. Wawrzyniec Maiorano. Kiedy Longobardowie na tym właśnie miejscu zwyciężyli Saracenów w roku 663, przypisywali swoje zwycięstwo św. Michałowi. Jeszcze w roku 1656 miał się pojawić św. Michał biskupowi Manfredonii i zapewnić go w czasie szalejącej zarazy, że epidemia na jego prośbę ustanie, co się też stało. Monte Gargano wznosi się osobno ponad 800 m nad poziomem morza. Na jego szczycie jest miasteczko z ruinami zamku po Normanach. Sanktuarium jest w pobliżu. Do groty świętej prowadzi 87 schodów pod bazylikę. Napis przy wejściu głosi: "To jest na całym świecie najsłynniejsze miejsce, gdzie 16 X raczył objawić się śmiertelnym. Tu jest ta święta skała, gdzie stanęły jego stopy". Sanktuarium jest do dnia dzisiejszego licznie nawiedzane. Opiekę nad nim roztaczają zakonnicy św. Wilhelma.

Najgłośniejsze sanktuarium we Francji mieści się na małej wysepce skalistej, wyrastającej z morza. Jest tam klasztor benedyktynów. Dawna nazwa wysepki Merkurego została zmieniona na "St. Michel". Tam to bowiem - jak głosi podanie - w roku 708 trzy razy pojawił się św. Michał biskupowi z Arsanches - św. Aubertowi. W 966 wódz normański, Ryszard I, wprowadził na tę skalistą wyspę benedyktynów. Filip II August, król Francji (+ 1223), rozbudował kościół i klasztor. Wieża kościoła stanowiła najwyższy punkt wyspy (117 m). Rewolucja francuska (1792-1799) wypędziła z Wyspy Św. Michała benedyktynów, a Napoleon założył tam więzienie. Obecnie znów są tam benedyktyni (od roku 1966). W roku 1975 prawie 5 milionów turystów i pielgrzymów nawiedziło to sanktuarium.

Z innych znanych sanktuariów św. Michała należy wymienić sanktuarium na górze Gauro nad Sorrento koło Neapolu z roku 820, w Galtanisetta na Sycylii, w Bobbio (w. VII), w Piemoncie "La Sagradi S. Michele" (w. X), w Anglii na wzgórzu Tombe, gdzie kościół miał wystawić św. Aubert na żądanie św. Michała, który mu się we śnie objawił. Katedra w Brukseli (Belgia) jest pod wezwaniem Św. Michała. Zawiera bardzo bogaty skarbiec.

Św. Michał był uważany za głównego patrona i opiekuna Izraela. W Nowym Testamencie doznawał czci jako szczególny opiekun Kościoła. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem. Św. Michała obrały sobie za szczególnego patrona m. in. Niemcy i Austria.

Małopolska miała również kiedyś św. Michała za patrona. Król Portugalii, Alfons Henryk, ustanowił zakon pod wezwaniem Św. Michała w roku 1167.

W Polsce zaś powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem Św. Michała: męskie i żeńskie, założone przez sługę Bożego Bronisława Markiewicza (+ 1912): michaelici i michaelitki. Najstarszy wizerunek, jaki dochował się do naszych czasów - to płaskorzeźba, która obecnie znajduje się w British Museum, pochodząca z VI wieku w stylu rzymskim, oraz mozaika w Rawennie w kościele Św. Apolinarego z VI w.

Św. Michał w pierwotnym chrześcijaństwie należał do najpopularniejszych postaci w hagiografii. Od VI wieku uchodzi on za pogromcę Lucyfera i zbuntowanych złych duchów a to na podstawie tradycji żydowskiej i księgi Apokalipsy (12,7). Piszą o tym wyraźnie: Kasjodor, Eukumeniusz, Andrzej z Cezarei i inni. Jest uważany w starożytnym chrześcijaństwie za opiekuna Kościoła świętego, tak jak kiedyś był aniołem Synagogi, Izraela. On stoi u wezgłowia umierających, kiedy toczy się bój ostatni o ich wieczne zbawienie z szatanem. On także towarzyszy duszom w drodze do nieba, waży na sądzie Bożym ludzkie czyny.

Kult św. Michała w Polsce

J. Krzyżanowski wymienia 47 przysłów związanych z imieniem Michała. Na św. Michała kończono wypasanie bydła na wspólnych pastwiskach. Dzień św. Michała był dniem umów najmu i dniem płacenia trzeciej raty w roku obowiązującego podatku, gdyż z tym dniem upływał trzeci kwartał.

Znani Polacy nosili to imię: Michał Korybut Wiśniowiecki (+ 1673), król polski; Jeremi Michał Wiśniowiecki (+ 1651), wojewoda ruski, największy magnat na Ukrainie; Michał Serwacy Wiśniowiecki (+ 1744), hetman polny litewski, wojewoda wileński; Michał Gliński (+ 1534), marszałek nadworny litewski; Michał Kleofas Ogiński (+ 1833), kompozytor; Michał Grabowski (+ 1886), powieściopisarz, działacz z Turcji; Michał Bałucki (+ 1901), komediopisarz; Michał Arct (+ 1916), zasłużony wydawca; Michał Bobrzyński (+ 1935), historyk; Michał Drzymała (+ 1937), chłop z Wielkopolski ("Wóz Drzymały"); Michał Kajka (+ 1940), poeta mazurski; Michał Marian Siedlecki (+ 1940), zoolog, podróżnik; Michał Walicki (+ 1966), historyk sztuki.

Z naszej literatury są znani: Michaś Kossakowski z "Horsztyńskiego" J. Słowackiego; Michał Wołodyjowski z Trylogii H. Sienkiewicza; Michałko z noweli B. Prusa pod tym samym tytułem; Michał z "Leśnika" M. Kuncewiczowej; Michał z opowiadania J. Zawieyskiego "Pokój Głębi".

O wielkiej czci, jakiej kiedyś w naszym narodzie doznał św. Michał, świadczy bardzo wielka liczba kościołów w Polsce pod jego wezwaniem. Jest ich prawie 350. Katedra łomżyńska jest pod jego imieniem.

O popularności św. Michała świadczy i to, że aż 222 miejscowości w naszym kraju zawdzięcza swoją nazwę imieniu św. Michała.

Obraz św. Michała znajduje się w herbach 11 miast: Białej Podlaskiej, Dokudowa, Dolska, Kodnia, Łańcuta, Mieścisk, Płazowa, Sanoka, Słomnik, Strzelina i Strzyżowa.

 

Święty Gabriel Archanioł - mąż lub wojownik Boży

 

Imię jego jest również teoforyczne, znaczy bowiem, tyle, co "mąż Boży" albo "wojownik Boży". W hagiografii imię to nosiło 6 świętych i 2 błogosławionych.

W Starym Testamencie spotykamy się dwa razy z tym imieniem w księdze Daniela proroka. W pierwszym wypadku wyjaśnia anioł Danielowi znaczenie tajemniczej wizji Barana i Kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów (Dn 8,13-26). W drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat (Dn 9,21-27; Jr 25,113). Nie jest wykluczone, że św. Gabriel jest także ową tajemniczą osobą: "ubraną w lniane szaty", o obliczu podobnym "do blasku błyskawicy", która pojawiła się Danielowi (10,4-12).

W Nowym Testamencie spełnia św. Gabriel doniosłą misję: zwiastuje w imieniu Pana Boga Zachariaszowi narodzenie syna, św. Jana Chrzciciela oraz Najśw. Maryi Pannie narodzenie Jezusa Chrystusa (Łk 1,11-38).

Kult św. Gabriela w Kościele

Tradycja chrześcijańska zaliczyła go do archaniołów. Być może pozostawał stróżem Najświętszej Rodziny: oznajmił Józefowi o zamiarze Heroda zamordowania Chrystusa Pana i nakazał mu uciekać do Egiptu (Mt 2,13). On też oznajmił Józefowi o śmierci Heroda i nakazał mu powrócić do Nazaretu (Mt 2,29-20). Być może właśnie św. Gabriel był także aniołem pocieszenia w Ogrójcu, i on zjawił się przy zmartwychwstaniu Chrystusa i przy wniebowstąpieniu.

Liczne obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969. Ostatnia reforma złączyła uroczystość trzech archaniołów razem. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się później, gdyż dopiero w wieku dziesiątym. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Papież Pius XII, 1 kwietnia 1951 roku, ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. (Warto wiedzieć, że trzy serwery, na których umieszczone są internetowe strony Stolicy Apostolskiej noszą imiona trzech archaniołów). Najstarszy obraz św. Gabriela znajduje się w pięknej mozaice w bazylice Św. Apolinarego w Rawennie. Pochodzi z wieku VI. Scena zwiastowania była tak bardzo ulubionym tematem artystów, że chyba nie było wśród nich większego, który by jej nie przedstawił. Archanioł Gabriel jest czczony przez Żydów, chrześcijan i muzułmanów. Zaliczany jest do książąt nieba (archaniołów) i stawiany w rzędzie siedmiu wielkich duchów, stojących przed tronem Boga.

W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci Św. Gabriela. Zajmują się głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.

Kult św. Gabriela w Polsce

Wśród znanych Polaków nosili to imię między innymi: Gabriela Zapolska (+ 1921), pisarka; Gabriel Narutowicz (+ 1922), pierwszy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej; oraz Gabriel Korbut (+ 1936), historyk literatury, autor cenionej bibliografii "Literatura Polska od początku do I wojny światowej".

21 miejscowości w Polsce wywodzi swoją nazwę od imienia Gabriela.

 

Święty Rafał Archanioł - Bóg uleczył

 

Hebrajskie Rafael oznacza "Bóg uleczył". Nawiązuje przeto do przepięknego opowiadania, które spotykamy w księdze Tobiasza. Archanioł Rafał przeprowadza szczęśliwie Tobiasza Młodego aż do dalekiej Persji, ratuje go w drodze od pożarcia przez wielką rybę, odbiera szczęśliwie od krewnego pieniądze kiedyś pożyczone, namawia go, aby Tobiaszowi oddał swoją córkę za żonę, leczy tę córkę, wreszcie uzdrawia starego Tobiasza - ojca, przywracając mu nie tylko majątek, ale i wzrok. Księga ta należy do opowieści biblijnych, w których wątek legendarny i ludowy wiąże moralna myśl religijna. Niemniej osoba św. Rafała archanioła jest przedstawiona z całą wyrazistością (Tb 5,4-12,22). Po dokonaniu dzieła św. Rafał odsłania przed zdumionymi Tobiaszami, kim jest: "Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański" (Tb 12,15).

Kult św. Rafała w chrześcijaństwie

Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody: w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona: Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie Świętym. Początkowo w kościele na Zachodzie oddawano kult osobno tylko św. Michałowi. W niektórych jednak stronach dzień święta wszystkich trzech archaniołów łączono razem. Z wolna jednak wyodrębniała się cześć św. Gabriela i św. Rafała. W VII wieku istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Cordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem. W XV wieku wiele diecezji miało już jego osobne święto, podobnie jak św. Gabriela. W roku 1921 papież Benedykt XV wyznaczył na cały Kościół obchód św. Rafała na dzień 24 października, podobnie jak tym samym zarządzeniem naznaczył na doroczną pamiątkę św. Gabriela 24 marca. Św. Rafał jest czczony jako patron chorych i podróżnych.

Kult św. Rafała w Polsce

Wśród znanych Polaków imię Rafała nosili m.in.: Rafał Leszczyński (+ 1592), wojewoda brzesko-kujawski, protektor "braci czeskich"; Rafał Leszczyński (+ 1636), wojewoda bełski, przywódca protestantów polskich; Rafał Leszczyński (+ 1703), podskarbi wielki koronny, ojciec króla polskiego, Stanisława Leszczyńskiego; Rafał Malczewski (+ 1965), syn Jacka Malczewskiego, malarz; Rafał Wojaczek (1945-1971) - tragicznie zmarły poeta.

Z hagiografii polskiej są znani: o. Rafał z Proszowic (+ 1534), bernardyn, który odbierał cześć ołtarzy jako błogosławiony oraz przede wszystkim św. Rafał Kalinowski (1835-1912) karmelita bosy, beatyfikowany i kanonizowany przez Jana Pawła II i bł. o. Rafał Chyliński, franciszkanin (1694-1741) również beatyfikowany przez Papieża-Polaka (1991).

Topografia polska wymienia 10 miejscowości, których nazwa wywodzi się od imienia św. Rafała.

 

Anioł Stróż

 

Wiara w osobistego anioła stróża jest rozpowszechniona w wielu religiach świata. Już wczesny Kościół chrześcijański, zgodnie z przekazami żydowskimi, wierzy w to, że Bóg przydziela każdemu człowiekowi anioła, który towarzyszy mu na wszystkich jego drogach, począwszy od narodzin aż po śmierć i poza nią — do raju. Jeszcze kilka lat temu tego typu wiara była wyśmiewana przez teologię akademicką. Miała ona być wyłącznie wyrazem dziecinnego wyobrażenia, które nie ma nic wspólnego z objawieniem chrześcijańskim. Dziwi więc, że według sondy przeprowadzonej przez magazyn "Focus" sporo Niemców wierzy w osobistego anioła stróża. Najwyraźniej wiara ta jest dla wielu osób łatwiejsza niż wiara w Boga i w Jezusa Chrystusa.W ezoteryce zapanowała moda na mówienie o aniołach, które można zobaczyć, które stoją u boku każdego człowieka, które udzielają mu ważnych nauk i które pomagają mu panować nad własnym życiem. Objawienia anielskie budzą zainteresowanie licznych czytelniczek i czytelników. Wydaje mi się wszelako, że ezoteryka zbytnio koncentruje się na tym, co nadzwyczajne. Jednakże za pomocą książek, kongresów i seminariów poświęconych aniołom wzbudza w zeświecczonym świecie zainteresowanie ludzi tym, co przekracza banalność ich codzienności. Dzięki aniołom do ich często powierzchownego życia wkracza to, co tajemnicze.

Poniżej publikujemy fragment książki Anselma Grüna "Każdy ma swego anioła" wydanej przez wydawnictwo "ZNAK":

W Ewangelii według św. Mateusza Jezus mówi do swych uczniów: "Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie" (Mt 18,10).

Pojęcie "mały" nie oznacza w tym przypadku wyłącznie dzieci, lecz także nieznanych, niezauważanych, prostych członków wspólnoty chrześcijańskiej. Jezus mówi więc, że każdy z tych małych, pogardzanych ludzi ma swego anioła, który spogląda w oblicze Boga. Ten ustęp Biblii sprawił, że w Kościele powstała nauka na temat osobistego anioła stróża. Wyobrażenie tego typu aniołów istnieje w wielu religiach świata. Jezus przyjmuje w tym przypadku wyobrażenie żydowskie i rozwija je. Bo w tradycji rabinicznej aniołowie stróżowie istnieją jedynie na ziemi i nie mogą spoglądać w oblicze Boga. Jezus pragnie więc powiedzieć nam, iż każdy człowiek posiada swego anioła stróża, który równocześnie ogląda Pana. Każdy człowiek cieszy się specjalną ochroną Boga, który wysyła do niego swego posłańca. Ojcowie Kościoła interpretowali ten ustęp jako wiarę w to, iż począwszy od chwili narodzin, wszyscy mają swego osobistego anioła stróża. Kościół trzyma się tej nauki po dzień dzisiejszy. Co to oznacza? Najwyraźniej Kościół jest przekonany o tym, iż Bóg przydziela każdemu własnego anioła. Niektórzy Ojcowie Kościoła nauczali nawet, że aniołowie ci biorą udział w akcie płodzenia (Orygenes, Tertulian, Klemens z Aleksandrii). Człowiek nie istnieje bez swego anioła, nie jest bez niego całością. Ojcowie Kościoła przydzielali aniołów nie tylko pojedynczemu człowiekowi, lecz także różnym narodom, a nawet poszczególnym wspólnotom. W Objawieniu św. Jana wizjoner kieruje swoje przekazy do aniołów poszczególnych wspólnot (por. Ap 2).

Tak więc każde dziecko ma swego anioła stróża. Wielu dorosłych opowiada mi o tym, jak ważne było dla nich w dzieciństwie jego wyobrażenie. To on ich wspierał pośród tego niepewnego świata. Dzieci mają naturalne wyczucie anielskiej rzeczywistości. Francuska psycholog dziecięca Françoise Dolto opowiada w swych wspomnieniach, iż związek z aniołem stróżem określał jej codzienność. Żyła wraz z nim, tak jakby on rzeczywiście obok niej istniał: "Kiedy szłam spać, kładłam się tylko na połowie łóżka, aby zrobić miejsce dla mojego anioła, by mógł spać obok mnie, i przypominałam sobie przebieg dnia, który zawsze był katastrofalny, ponieważ podobno popełniłam wiele głupstw. Ja jednak nie miałam pojęcia, jak do tego doszło, i nie rozumiałam, co zrobiłam znów źle, a to mnie bardzo martwiło" (Stubbe, 8). Autorka jest równocześnie przekonana o tym, ze anioł stróż nie opuszcza jej przez całe życie. Pojawia się u jej boku za każdym razem, kiedy szuka miejsca do zaparkowania. Uważa ona, że: "Anioł stróż dziecka śpi koło niego, anioł stróż człowieka dorosłego zawsze czuwa" (tamże, 58).

Rodzice nie mogą upilnować wszystkich dróg, którymi kroczą ich dzieci. Im bardziej starają się czuwać nad swymi pociechami, tym większy strach i tym większą agresję w nich prowokują. Zwłaszcza ci rodzice, którzy pragną zachować całkowitą kontrolę, często doświadczają, iż zdarza się dokładnie to, czego się najbardziej obawiali. W takich przypadkach pomocna jest wiara w anioła stróża, który chroni dzieci przed niebezpieczeństwami. Co jednak mają począć z tą wiarą rodzice, których dzieci zostały w drodze do szkoły pobite albo nawet wykorzystane seksualnie? Anioł stróż nie posiada nieograniczonych kompetencji. Nie możemy stawiać mu żądań ponad miarę. Powinniśmy zadbać o to, czego sami możemy dopilnować. Przede wszystkim powinniśmy być mądrzy i odpowiednio oceniać rzeczywistość tego świata. A mimo to zawsze będzie istniał "międzyobszar", którego nie da się przewidzieć ani uregulować. Wtedy dobrze jest, gdy rodzice powierzą swe dzieci opiece anioła stróża. On złagodzi ich lęki. Bo mimo wszelkiej troski nie mogą oni zagwarantować, ze ich dziecko wróci cało ze szkoły czy z przedszkola albo nie zrani się podczas zabawy.

Ten, kto stara się uchronić swe dziecko przed wszelkimi niebezpieczeństwami z obawy, iż może się zdarzyć coś złego, sprawia, ze staje się ono ślepe na rzeczywiste zagrożenia. Dziecko samo musi się przekonać, co potrafi. Zawsze może się przy tym zdarzyć jakiś wypadek — dziecko może źle ocenić swe możliwości. Zaufanie do anioła stróża i konieczne środki zapobiegawcze muszą iść w parze. Nie potrafimy wytłumaczyć, dlaczego mimo obecności aniołów niektóre dzieci zostają narażone na niebezpieczeństwo i giną. Możemy się modlić do anioła stróża. Nie mamy jednak gwarancji, że będzie on mógł zareagować. Jeśli anioł stróż ratuje nas przed zagrożeniem, to zawsze w jego działaniu ma swój udział również łaska Boska, którą nie jesteśmy w stanie dysponować.

Każdy z dorosłych choć raz w życiu był bliski nieszczęśliwego wypadku. Wyprzedzał na autostradzie, nie zauważając samochodu, który też chciał wyprzedzić. Jeszcze raz się udało. Wiele osób mówi w takiej sytuacji spontanicznie: "miałem czujnego anioła stróża". Albo wjeżdżał wprost w korek aut i wyhamował w ostatnim momencie. Albo jego samochód się wywrócił, a on wyszedł z niego cało. Wszystko to są takie zdarzenia, które sprawiają, że wierzymy w to, iż anioł stróż uchronił nas przed niebezpieczeństwem. W takich razach w anioła stróża wierzą nie tylko praktykujący chrześcijanie. Zdarza się, że mówi o nim nawet ateista. Przeczuwa on, że jest chroniony przez jakąś wyższą instancję i że ochrona ta jest niezależna od jego mocy. Anioł stróż obdarza nas ufnością, że jadąc do pracy, zawsze dotrzemy na miejsce zdrowi. Koi nasz lęk przed zadaniami, które musimy wykonać i które mogą się nam nie powieść.

Wyobrażenie anioła stróża jest tak dalece rozpowszechnione, że można je odnaleźć w każdej ludzkiej duszy. Mówią o nim Żydzi, Grecy nazywają go daimonion, Rzymianie genius. Nawet jeśli wielu ludzi nie wierzy dziś w Boga lub ma trudności z nawiązaniem osobistego stosunku ze Stwórcą, wierzą oni w anioła stróża. Wiara ta jest rodzajem "poszukującej wiary" w Boga. Bo ten, kto mówi o swoim aniele stróżu, wie, ze pochodzi on od Boga, że sam Bóg postawił tego anioła u jego boku. Równocześnie jednak ten, kto mówi o aniele stróżu, nie musi się wcale przyznawać od razu do wiary w całą dogmatykę chrześcijańską. Wyraża jedynie to, czego sam doświadczył. Doświadczenie to otwiera go na anielski wymiar. Anioły są stworzeniami Boga; Jego zbawcza bliskość objawia się dzięki ich obecności w konkretnej konstelacji niebezpieczeństw — podczas jazdy samochodem, podczas pożaru domu, przy poślizgnięciu się na ulicy. Anioł jest skonkretyzowaniem obecności Boga. Przez niego Bóg działa w naszej codzienności. O wiele więcej jest dziś takich ludzi, którzy akceptują to boskie oblicze, niż tych, którzy w jednoznaczny sposób nazywają Boga swym ojcem i matką.

Jezus mówi, że aniołowie stróżowie patrzą w oblicze Pana. Za ich pośrednictwem każdy człowiek ma kontakt z Bogiem. Każdy jest w Jego pobliżu. Każdy za pośrednictwem swego anioła dosięga Królestwa Bożego. Człowiek nie jest ograniczony wyłącznie do tego, co widzialne i wykonalne. Jest otoczony tajemnicą. Nie jest sam, gdy jest samotny. Nie jest opuszczony, gdy idzie sam jeden przez las. Język religijny, który również w postmodernizmie jest dla wielu całkowicie zrozumiały, zostałby przetłumaczony przez psychologa w następujący sposób: wyobrażenie anioła stróża kontaktuje człowieka z obronnymi i ochronnymi siłami jego podświadomości. Pomaga mu w tym, by bardziej na siebie uważał oraz by poddawał się życiu w sposób mniej obarczony strachem. To, co psychologia stara się z pewnym wysiłkiem wytłumaczyć, jest w podświadomy sposób dla wielu zupełnie jasne. Ludzie nie żyją wyłącznie w rzeczywistości swego krytycznego rozumu, ale też w "międzyobszarach", w których zdają sobie sprawę z istnienia łączności między niebem a ziemią, między tym, co widzialne, a tym, co niewidzialne. A ponieważ są obeznani z tym "międzyobszarem" już od dzieciństwa, potrafią zaakceptować wyobrażenie anioła stróża. Nie myśląc o tym w sposób krytyczny, są w głębi serca przekonani, iż towarzyszy im anioł stróż i chroni ich przed niebezpieczeństwami.

Helmut Hark, ewangelicki ksiądz i psychoterapeuta, często posługuje się w terapii wyobrażeniami anioła stróża. W grupie samopoznania poprosił jej uczestników, by zastanowili się nad osobistym znaczeniem ich anioła stróża. Otrzymał następujące odpowiedzi:

"Chroni na drodze. Wspiera. Trzyma zło z dala od człowieka. Działa poprzez szczęśliwe zbiegi okoliczności. Dzięki niemu dzieją się rzeczy. Pojawia się w sytuacjach granicznych. Dzięki niemu otrzymuję zachętę do dobrych uczynków. Jest bratem bliźniakiem duszy. Jest moim osobistym patronem chroniącym. Czasem mnie ostrzega. Stanowi dla mnie wyższą inteligencję. Przemawia do mnie za pomocą głosu wewnętrznego. Jest duchowym prawizerunkiem mojej duszy... Inspiruje moją wyobraźnię. Dzięki niemu skuteczne stają się uzdrawiające energie. Dzięki niemu wpadam na zbawcze pomysły" (Hark, 141 i n.).

Poglądy te świadczą o tym, że również ci ludzie, którzy raczej trzymają się z dala od Kościoła, mają dziś przeczucie, iż nie są pozostawieni sami sobie. Przekonanie, że towarzyszy im anioł stróż, że ostrzega ich przed niebezpieczeństwem i wkracza, by ich ratować, wyraża ich wiarę w boską opiekę i pomoc. Bardzo często nie potrafią sobie wyobrazić Boga jako takiego. Konkretyzuje się On dla nich w postaci anioła. W ten sposób wkracza w ich codzienność. Podczas terapii wyobrażenie opiekuńczego anioła działa często jako wzmocnienie i uzdrowienie. I tak Helmut Hark opowiada o kobiecie, którą ciągle prześladowały gwałtowne myśli samobójcze. Zobaczyła we śnie anioła, "który przekazał jej nowe, nieznane dotąd poczucie życia" (Hark, 143). Nagle myśli o samobójstwie zniknęły bez śladu. Hark mówi o duchowych energiach anioła stróża, które często zwyciężają i uzdrawiają autodestrukcyjne wzorce życiowe.

Wiara w anioła stróża jest czymś więcej niż tylko dziecinnym wyobrażeniem rozkosznego aniołka, który mi wszędzie towarzyszy. Jeśli będziemy w niego wierzyć również jako ludzie dorośli, nie tylko pokonamy nasze lęki przed codziennymi niebezpieczeństwami na drodze i w pracy oraz przed groźnymi chorobami. Anioł stróż przekazuje nam także poczucie, iż z naszych osobistych kryzysów wychodzimy wzmocnieni. A ten, kto — być może w trakcie terapii — zajmuje się historią swych urazów i czasem, nie mając pojęcia, jak się wydostać z labiryntu własnego dzieciństwa, staje się bezradny, będzie ciągle doświadczać uzdrawiającego działania anioła stróża. Intelektualne zrozumienie naszych urazów nie uzdrowi nas jeszcze. Niektórzy zaczynają nawet wątpić w siebie i w obarczający ich życiorys. Wiara w anioła stróża pozwala ufać, ze pośrodku tego terapeutycznego procesu stanie się coś na kształt cudu, że na dnie duszy pojawi się uzdrawiająca moc, że zjawi się nam we śnie anioł, który przekaże nam dogłębny wgląd w nas samych, lub że nagle, nie wiadomo dlaczego, zniknie strach lub samobójcze myśli. Wiara w anioła stróża uwalnia nas od niezdrowej koncentracji na chorobotwórczych czynnikach historii naszego życia. Pozwala nam też odkryć istniejące w nas uzdrawiające energie. Anioł stróż towarzyszył nam i chronił nas już w dzieciństwie. Jest także teraz z nami i działa w głębi naszego wnętrza, chroniąc nas i uzdrawiając.

Modlitwy do aniołów

 

Aniele Boży Stróżu mój

Aniele Boży Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój
Rano, we dnie, w wieczór, w noc
Okaż swoją siłę, moc.
Duszy, ciała mego broń
I od grzechu zawsze chroń
Wspieraj czyny me,
Z pokorą błagam Cię.

Ref: Do rajskich drzwi zaprowadź mnie Aniele Stróżu
Bądź przy boku mym przez wszystkie życia dni.
Bez Ciebie słaby jestem sam i trudno dojść do
nieba bram. Nie opuszczaj mnie Aniele Stróżu mój.

Aniele Boży Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, we dnie, w wieczór, w noc
Okaż swoją siłę, moc.
Pragnę z Tobą w niebie być
Razem śpiewać, Boga czcić
Więc jasnością Swą
Oświecaj drogę mą.


 

Ref: Do rajskich drzwi zaprowadź mnie..

Litania do Anioła Stróża

Kyrie, elejson, Chryste, elejson, Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Maryjo, Królowo Aniołów, módl się za nami.
Święty Aniele, mój Mocarzu, módl się za nami.
Święty Aniele, który mnie ostrzegasz przed niebezpieczeństwem, módl się za nami.
Święty Aniele, mój Doradco, módl się za nami.
Obrońco, módl się za nami.
Zarządco, módl się za nami.
Przyjacielu, módl się za nami.
Orędowniku, módl się za nami.
Patronie, módl się za nami.
Kierowniku, módl się za nami.
Opiekunie, módl się za nami.
Pocieszycielu, módl się za nami.
Bracie, módl się za nami.
Nauczycielu, módl się za nami.
Pasterzu, módl się za nami.
Świadku, módl się za nami.
Pomocniku, módl się za nami.
Stróżu, módl się za nami.
Przewodniku, módl się za nami.
moja Ochrono módl się za nami.
który mnie pouczasz, módl się za nami.
który mnie oświecasz, módl się za nami.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
Chryste usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Módl się za nami, mój Święty Aniele Stróżu.
Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się:

Boże Wszechmogący, Który w swej nieomylnej dobroci przydzieliłeś wszystkim wiernym już w łonie matki Anioła Stróża, aby im towarzyszył, wspomagał w bojach chrześcijańskiego życia i we wszystkich dobrych przedsięwzięciach, i chronił w niebezpieczeństwach, spraw, abym z Jego Pomocą mógł osiągnąć szczęście wieczne. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków.

Amen.

Do Anioła Stróża

Święty Aniele Stróżu, który z Bożego nakazu czuwasz nade mną, abym nie poniósł szkody na duszy i ciele, bądź moim doradcą, abym nie zboczył z dobrej drogi życia, pomóż mi powstać, gdy upadnę, dodawaj odwagi. Proszę także Byś w porę podsuwał mi dobre myśli i pragnienia, których spełnienie będzie podobało się Bogu i będzie przynosiło pożytek ludziom. Gdybym jednak okazywał lekceważenie względem Ciebie i Twoich starań o moje dobro, wstrząśnij mną, stań mi na drodze, bądź przeszkodą dla mnie. Proszę także, aby twoja obecność była otuchą dla mnie, gdy przyjdzie godzina osamotnienia i śmierci. Czuwaj nade mną, aż doprowadzisz mnie przed oblicze Ojca Niebieskiego. Amen.


Jeszcze jedna modlitwa

Boże, któryś nam na drodze niebezpiecznej życia tego aniołów Twoich na obrońców i przewodników przeznaczyć raczył, daj, prosimy, abyśmy ich natchnieniom będąc zawsze powolnymi, z drogi wiodącej do wiecznej szczęśliwości nie zbłądzili i od wszelkich niebezpieczeństw ochronieni byli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.


Modlitwa św. Alojzego

Miły Bogu Aniele, który mnie, w świętą Twoją opiekę oddanego, od początku życia mego bronisz, oświecasz i prowadzisz, ja Ciebie jako Patrona mego czczę i kocham; Twojej opiece cały się oddaję, pokornie Cię proszę, byś mnie, lubo niewdzięcznego i przeciw natchnieniom twoim wykraczającego nie opuszczał, lecz byś mnie błądzącego łaskawie poprawiał, nieumiejętnego nauczał, upadającego podźwignął, strapionego cieszył, w niebezpieczeństwach zostającego ratował, aż mnie do wiecznej szczęśliwości doprowadzisz. Amen.


Do św. Michała Archanioła

Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce ze złem

Przeciw niegodziwości złego ducha bądź nam obroną.

Niech go Bóg pogromić raczy, a Ty, Książe wojska niebieskiego,

mocą Bożą strąć do piekła szatana i inne duchy zła,

które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą.


Do św. Rafała Archanioła

Święty Rafale Archaniele, który czuwasz przed majestatem Bożym i z polecenia Stwórcy, byłeś przewodnikiem w niebezpiecznej wędrówce Tobiasza. Czuwaj nad drogami naszego życia, ostrzegaj przed niebezpieczeństwami jakie nas zgubić mogą. Ty odpędzałeś demony i uzdrawiałeś mocą Bożą. Broń nas przed uległością złu, a gdy zdrowie i życie nasze zagrożone będzie, wstawiaj się za nami u Boga, przedstawiaj nasze sprawy i bądź nam pomocny. Amen.


Do św. Gabriela Archanioła

Święty Gabrielu Archaniele, który byłeś zawsze zwiastunem dobrej nowiny, dopomagaj nam do spokojnego przyjmowania wszelkich wieści. Byśmy nigdy nie ulegali panice, a zawsze umieli zaufać Bogu, którego łaską jesteśmy umocnieni. Przyczyniaj się także do tego, aby oznajmiana nam prawda stawała się dla nas jasna i zrozumiała, byśmy umieli przyjąć to, co Bóg w swej dobroci nam objawia. Amen.

Aniołowie koloru herbaty

 

Marcin Jakimowicz

 

Duchy dobre i złe. Są bliżej, niż myślisz…

Cóż my, poziome robaki, możemy powiedzieć o anielskich duchach? Strzegą każdego kroku człowieka. I choć ten często lekceważąco odwraca się do nich plecami, wiernie pilnują, by przestrzegał Bożych przykazań. Przekazują słowa Boga ze stuprocentową precyzją. Są twardzi i wierni jak miedź, ale nie zatrzymują nawet promyka Bożego blasku. Choć są potężni, największą przyjemność sprawia im służenie ludziom. Aniołowie. Są bliżej, niż myślisz. ”Weźmy konkretny przykład, aniołów” - znany francuski teolog o. Thomas Philippe rozpoczął swoją konferencję.

Na twarzach zebranych pojawił się nieśmiały uśmiech. Nic dziwnego, współczesny świat włożył aniołów między bajki. Występują z rusałkami i skrzatami. A przecież to prawdziwa rzeczywistość, o której mowa jest we wszystkich najważniejszych religiach monoteistycznych. Współczesne wizerunki gości z nieba widzimy w serialach, filmach, książkach i czasopismach. Można śmiało powiedzieć, że zapanowała moda na anioły. To wyraz ogromnej tęsknoty za tym, co niewypowiedziane i niedotykalne. Wszystko, co można powiedzieć o aniołach, wynika z Biblii i świadectw świętych.

- To, co wiemy o aniołach, mówi nam o niebie. Niebo nie jest puste - zastępy aniołów śpiewają nieustannie, sprawując liturgię w Jeruzalem niebieskim - woła brat Efraim, założyciel francuskiej Wspólnoty Błogosławieństw. Talmud powiada, że ”aniołowie sporządzają z ludzkich modlitw korony, po czym wkładają je na głowę Świętego Jedynego”. Słowo anioł wywodzi się z greckiego angelos - posłaniec, emisariusz i znaczeniowo bliskie jest hebrajskiemu słowu malak, jakim w Biblii określa się duchy niebiańskie.

 

Anioły bez cellulitu

Półki sklepów z dewocjonaliami zalegają małe figurki przedstawiające pulchniutkie aniołki z mikroskopijnymi skrzydełkami. Podobne rzeźby uśmiechają się rubasznie w większości barokowych kościołów. Tymczasem te popularne wizerunki nie mają nic wspólnego z biblijnymi obrazami aniołów! Anioł ukazujący się Danielowi jest tak potężny, że rzuca proroka na twarz (Dn 10,5-6). Daniel jest przerażony, ze strachu drżą mu kolana, a ludzie, widząc go przywartego do ziemi i dygocącego, uciekają w popłochu. Więcej, po spotkaniu z gościem z nieba Daniela ”ogarnęła niemoc i chorował przez wiele dni” (Dn 8, 27). A przecież anioł nie uczynił mu niczego złego! Nic dziwnego, że pierwszymi słowami, które aniołowie kierują do ludzi jest często prośba: ”Nie bójcie się! ”. Są odbiciem potęgi Najwyższego i choć dysponują niewyobrażalną mocą, nie przypisują sobie chwały.

Nie lubią zdradzać swoich imion. Kiedy Jakub zmagał się z aniołem nad potokiem Jabbok, zapytał: ”Jak ci na imię? ”, a ten odrzekł: ”Czemu pytasz mnie o imię? ”. I nie odpowiedział. Dlaczego? ”Aniołowie nie zdradzają imion, by swą tożsamością, blaskiem obecności nie odwrócić uwagi człowieka od czci imienia Bożego. Anielskie imiona to właściwie… komplementy prawione Panu” - opowiada o. Augustyn Pelanowski - ”Potężny Michał woła Któż jak Bóg!, Rafał: Pan uzdrawia!, a Gabriel obwieszcza Bóg jest mocą! ”.

Stoją przed samym tronem Najwyższego, lecz blasku, jaki je przeszywa, nie przypisują sobie. To dopiero pokora! Przebywanie w obecności Boga tak udoskonala ich naturę, że piękno ich osobowości mogłoby odwrócić naszą uwagę od samego Stwórcy. Niemożliwe jest nie zafascynować się pięknem aniołów, jeśli ma się słabą relację z Bogiem. Wiedzą o tym i dlatego usuwają się w cień.

Naturę anielską opisuje hebrajskie słowo haszmal (Ez 8,2). Słowo to we współczesnym słownikach oznacza… elektryczność. To brązowo-żółto-srebrna przejrzysta jasność. ”Są twardzi jak miedź, ale wobec Bożego światła są przeźroczyści. Mają kolor… herbaty - uśmiecha się o. Pelanowski. - Anioł jest jak szkło, przez które widzimy to, co jest za nim, ale szkła nie widzimy. Możemy jednak rozbić o nie głowę” - dodaje paulin.

Oto stał pewien człowiek ubrany w lniane szaty, a jego biodra były przepasane czystym złotem, ciało zaś jego było podobne do tarsziszu, jego oblicze do blasku błyskawicy, oczy jego były jak pochodnie ogniste, jego ramiona i nogi jak błysk polerowanej miedzi, a jego głos, jak głos tłumu” - opowiadał przejęty prorok Daniel (Dn 10,5-6).

Bardzo często obecność anioła i Boga przenika się wzajemnie. Abraham, pod dębami Mamre rozmawiając z trzema wędrowcami, używa na przemian liczby pojedynczej i mnogiej. Niektórzy w postaciach tych widzą archaniołów, inni (m. in. słynny malarz ikon Andriej Rublow) samą Trójcę. Jakub zmaga się z aniołem, ale nad ranem słyszy zdumiony: ”Walczyłeś z Bogiem”.

Występują już na pierwszych stronach Biblii. Strzegą raju, chronią Lota, ratują Hagar i jej dziecko, nawiedzają wątpiącego Abrama, towarzyszą prorokom, a śpiący Jakub widzi ich wchodzących i schodzących po drabinie łączącej niebo z ziemią. W Nowym Testamencie zwiastują nowinę o narodzinach Mesjasza, usługują Mu na pustyni, pocieszają przerażonego Jezusa w Ogrójcu i oznajmiają Jego zmartwychwstanie.

Dworzanie, zarządcy i słudzy

Liczba aniołów jest ogromna (Dn 7,10). Nie ma dwóch aniołów równych sobie - każdy z nich w inny sposób odbija doskonałość Bożą. Tradycja Kościoła ukazuje dziewięć chórów anielskich, które z kolei dzielą się na trzy hierarchie. Trzy pierwsze chóry najbliższe Boga to Serafini, Cherubini i Trony. Przebywają przed majestatem Bożym, nieustannie kontemplując oblicze Stwórcy i darząc Go największą miłością. Druga hierarchia (Panowania, Moce i Władze) odpowiedzialna jest za harmonijne funkcjonowanie wszechświata, trzecia (Zwierzchności, Archaniołowie i Aniołowie) opiekuje się królestwami, państwami, narodami i poszczególnymi ludźmi. Pierwsze trzy chóry to jakby dworzanie Boży, drugie - zarządy, a trzecie - pokorni wykonawcy poleceń. Podział ten utrwalił się w chrześcijańskiej tradycji i został uznany za kanoniczny przez św. Tomasza z Akwinu.

Najwięcej wiemy o archaniołach. Najznamienitszy z nich - Michał - w miejsce upadłego Lucyfera został księciem aniołów. Dowodzi zastępami anielskimi, jest rządcą niebios, udaremnia plany nieprzyjaciela, sam będąc prawdziwym traktatem teologicznym: ”Któż jak Bóg? ”. Jest aniołem śmierci, pogromcą smoka, opiekunem Kościoła na ziemi. Jest też aniołem skruchy, miłosierdzia, sprawiedliwości i uświęcenia. Gabriel jest aniołem zwiastowania, najpierw Zachariaszowi (o narodzinach Jana), a potem Maryi (o narodzinach Syna Bożego). Jest też zwiastunem gniewu Bożego. Midrasze opowiadają, że to on właśnie odpowiedzialny był za zrównanie z ziemią Sodomy i Gomory. Rafał to ”Uzdrowienie Boże”. Jest patronem chorych, lekarzy i podróżnych.

Człowiek ma skłonność do bałwochwalstwa. Druga Księga Królewska ukazuje króla Manassesa budującego ołtarze wojskom anielskim i oddającemu im boską cześć. Papież Zachariasz zakazał w roku 745 kultu archaniołów Uriela, Raguela, Tubuela i Oribela, bo wierni bardziej byli zainteresowani nimi niż ich Stwórcą.

Królową aniołów nie jest anioł lecz… człowiek. To Maryja. Zafascynowani pokorą Matki Bożej spełniają każde Jej polecenie.

Służba nie drużba

Umiłowanym zajęciem aniołów jest służba. Usługując, prześcigają się w naśladowaniu Syna Bożego, który: ”istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2, 6-7). Służą Bogu w okamgnieniu. Nie wahają się, nie zatrzymują Bożej laski. Jak błyskawice przenoszą Jego Słowo z miejsca na miejsce. Nie ulegają namiętnościom, nie służą ze względu na interes i pomagają niezależnie od tego, czy ktoś ich prosi, czy nimi gardzi.

Izajasz pisze: ”Ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał. I wołał jeden do drugiego: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały. Od głosu tego, który wołał, zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem” (Iz 6, 4). Midrasze dodają, że serafini zasłaniają swe twarze przed Bogiem, który… pragnie im służyć.

Rano, wieczór, we dnie, w nocy

Każdy wierny ma u swego boku anioła jako opiekuna i stróża, aby prowadził go do życia” - głosi Katechizm Kościoła Katolickiego (336). Dzieci w to gorąco wierzą, ba - wedle brata Efraima - mają zdolność widzenia gościa z nieba! A dorośli? Żyjąc w nieustannym pośpiechu, nadmiernie racjonalizując rzeczywistość, zatracają gdzieś po drodze świadomość obecności i nie zauważają owoców działania ich osobistego opiekuna. Anioł Stróż zna doskonale naszą duszę, dba o nasze zdrowie i życie cielesne. Jednak sprawy doczesne podlegają jego opiece tylko o tyle, o ile w jakimś stopniu zależy od nich zbawienie człowieka. W historii Kościoła znaleźć można ludzi, którzy widzieli swojego anioła. Święta Gemma Galgani rozmawiała z niebiańskim stróżem jak ze starszym bratem, a o. Pio często posyłał ich z różnymi wiadomościami. Jak twierdzi kardynał Journet: ”Aniołowie pokazują się tym, którzy ich miłują i wzywają ich pomocy”.

Oskarżyciele

Wierzę w Boga” - chwali się wielu ludzi. Cóż z tego? Szatan też wierzy. Więcej: on zna doskonale Pana Zastępów. O jego postawie decyduje inne kryterium… miłość. Aniołowie pokornie wielbią Boga, stojąc w Jego chwale, demony chwałę tę przypisują sobie. Bóg, stwarzając niebieskie zastępy, poddał je próbie, nakazując, by złożyły hołd Adamowi. Nie wszystkie posłuchały tego rozkazu. Na czele buntowników stanął duch zwany w żydowskiej tradycji Samaelem, a w chrześcijańskiej Lucyferem. Bóg strącił go z niebios wraz z jego poplecznikami, których pokonał w walce archanioł Michał. Od tego dnia Lucyfer skierował swą nienawiść na Adama i jego potomstwo. Szatan miał być cherubinem lub serafinem, czyli jednym z tych, którzy stali najbliżej Boga, nieustannie płonąc miłością do Stwórcy. Zachwycił się jednak bardziej sobą niż Bogiem, toteż ogień jego podziwu zaczął trawić jego samego.

Niezwykle ciekawy jest jedyny opis tego ducha, jaki znajdziemy w Piśmie Świętym (Ez 28). ”Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni. Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość. Pod wpływem rozkwitu twego handlu wnętrze twoje napełniło się uciskiem i zgrzeszyłeś, wobec czego zrzuciłem cię z góry Bożej i jako cherub opiekun zniknąłeś spośród błyszczących kamieni.

Serce twoje stało się wyniosłe z powodu twej piękności, zanikła twoja przezorność z powodu twego blasku. Rzuciłem cię na ziemię, wydałem cię królom na widowisko. Mnóstwem twoich przewin, nieuczciwością twego handlu zbezcześciłeś swoją świątynię. Sprawiłem, że ogień wyszedł z twego wnętrza, aby cię pochłonąć, i obróciłem cię w popiół na ziemi na oczach tych wszystkich, którzy na ciebie patrzyli. Wszystkie spośród narodów, które cię znały, zdumiały się nad tobą. Stałeś się dla nich postrachem. Przestałeś istnieć na zawsze”.

Ty się nie liczysz!

Przestał istnieć na zawsze” - to jego imię. ”Hebrajska wykładnia imienia: LO-CIFIR, znaczy »ten, który się nie liczy«, albo »ten, który nie jest zapisany«” - opowiada o. Pelanowski. Nic dziwnego, że Jezus, witając uczniów radujących się z tego, że poddają im się złe duchy, powiedział: ”Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). Jezus dodał wówczas: ”Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi”.

Diabeł był aniołem, który zgrzeszył, po czym przekonał tylu aniołów, ilu tylko mógł do tego, by razem z nim odeszli od Boga” - pisał Orygenes. Wielu twierdzi, że aż jedna trzecia z nich wybrała drogę buntu. Ma ich symbolizować apokaliptyczna ”trzecia część gwiazd, które zostały zrzucone na ziemię”. ”Nienawiść, jaką szatan żywi do Boga oraz wrogość ku jego dzieciom nie jest dziełem Bożym. Nie jest też wynikiem żadnych wad w procesie tworzenia. Zło jest owocem pychy szatana oraz jego sprzeciwu wobec Boga” - wyznaje znany demonolog o. Michael Scanlan.

Demon dzieli i oskarża. To jego główne zadanie. ”Oskarżyciel braci naszych został strącony, ten, co dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym” (Ap 12,10). Stając przed Bogiem, przekonuje Go, że Hiob jest jego nieprzyjacielem, a w serce człowieka sączy jad, że złośliwy Bóg jest winny jego nieszczęść.

Częstszym jego kłamstwem jest ukazywanie raju jako nudy. To zresztą logiczne - ojciec kłamstwa nie może ukazać nam prawdziwie najważniejszej rzeczywistości świata, którą zresztą utracił na zawsze. A przecież opisane przez Ezechiela niebo tryska ogniem, żywiołem, jest niesłychanie dynamiczne i pełne życia. Tymczasem dzisiejsze reklamy tak przedstawiają... piekło.

Smok, wąż, małpa i ryczący lew

Zły duch nie ma mocy stwórczej. Średniowieczna ikonografia często przedstawiała go jako małpę. Małpuje to, co stworzone przez Pana, i odwraca znaczenie obrazów. Biblia ukazuje go również przez inne obrazy: smoka, lwa, drapieżnego ptaka i węża.

Niegdyś najdoskonalszy z aniołów, ukazany jest jako... zwierzę i to jeszcze bez nóg, bez skrzydeł i bez rąk. Cóż za degradacja istnienia! Ze szczytu piramidy najdoskonalszych stworzeń aż na dno beznożnych gadów - opowiada o. Pelanowski. - Oślizły, beznogi i bezręki stwór skradający się niezauważenie do ofiary, trudny do uchwycenia i usłyszenia. Jego syczenie jest delikatne, ale nic tak nie przypomina ludzkiego zbuntowanego szemrania. Rozdwojony język przypomina o dwulicowości. Trudno go uchwycić, ale za to łatwo na niego nadepnąć, ale tego rodzaju spotkanie kończy się zazwyczaj ukąszeniem”.

Takie ukąszenie bywa bolesne. W skrajnych przypadkach niezbędna jest modlitwa Kościoła o uwolnienie opętanego - egzorcyzm. Może on być odmawiany jedynie przez biskupa lub z jego wyraźnego polecenia. W zwykłych pokusach i zniewoleniach można odmawiać modlitwy o charakterze egzorcyzmów prywatnych. Bardzo skuteczną bronią jest również Różaniec - modlitwa Niewiasty, która ”zdepcze głowę węża”. Moc szatana nie jest nieskończona. Jest silny, ponieważ jest duchem, ale jednak stworzeniem. I choć jego działanie powoduje wielkie duchowe szkody, jest ono dopuszczone przez Opatrzność Bożą.

Syn Boży przybył na ziemię, aby zniszczyć królestwo złego ducha, a już sama obecność Jezusa sprawia, że demony drżą z trwogi i odczuwają lęk” - opowiada o. Michael Scanlan. - ”Wypędzanie demonów stanowiło większą część publicznej działalności Jezusa. Zły duch doskonale wie, że jego klęska jest pewna. Jednak walka trwa, a my żyjemy w okresie przejściowym między zadaniem śmiertelnego ciosu szatanowi przez krzyż a ostateczną klęską jego panowania, która nastąpi z chwilą ponownego przyjścia Pana”. O przyjściu tym powiadomi nas głos trąby. Zagrają na niej aniołowie.


 

Był pewien pustelnik, który wypędzał
złe duchy i pytał się ich: ”Co was wypędza:
posty? ”. Odpowiedziały: ”My nie jadamy,
ani nie pijamy”. ”Czuwania? ”.
Odrzekli: ”My nie śpimy! ”. ”Życie pustelnicze? ”.
Odparli: ”My sami mieszkamy na pustelni”.
Więc co was wypędza?
Odpowiedzieli: ”Nic nas pokonać nie może oprócz pokory”.



 

Pierwsza Księga Starców

Luteranie o aniołach

 

29 września Kościół obchodzi Dzień Archanioła Michała i Wszystkich Aniołów. Samo słowo anioł jest tłumaczeniem łacińskiego wyrażenia angelus, które z kolei oddaje greckie angelos. Św. Augustyn zauważył, że "anioł jest określeniem funkcji (nomen officii), a nie natury" (Sermo VII, 3).

Religia żydowska miała bardzo rozwiniętą i żywą naukę o aniołach. Aniołów określano na podstawie zadania, jakie spełniały: malakim - posłańcy, malak - posłaniec, wierzono, że Jahwe Bóg posługuje się tymi istotami dla wykonania swojej woli, zwiastowania jej (1 Mż 1,1; 28,12; 32,2; Ps 103,20); oraz według ich związku z Bogiem: "wojsko Jahwe" (Joz 5,14), "wojsko niebieskie" (1 Krl 22,19). Aniołów uważano za wysłanników Boga, a często był to On sam. Bóg posyłał ich w celu ochrony ludzi lub ukarania. Wśród aniołów występuje szczególnie Anioł Jahwe (Rdz 16,7) lub Anioł Boży (Rdz 21,17). W 1 Księdze Mojżeszowej cheruby i połyskujące miecze strzegły bram Edenu. Aniołowie oddalili się od człowieka, kiedy człowiek oddalił się od Boga. Aniołowie sprawują liturgię przed Bogiem, śpiewają Święty... (Iz 6,1-3).

Nauka o aniołach szczególnie rozwinęła się w późniejszych czasach. Obraz tego rozwoju znajdujemy w Księgach: Hioba, Daniela, Tobiasza, a zwłaszcza w apokryfach (Księga Henocha, Księga Jubileuszów). Aniołowie przyjmują wówczas różne określenia: "Synowie Boży" (jako istoty stojące blisko Boga - Hi 1,6; 2,1; Dn 3,92), "Synowie nieba", "Święci" (Hi 5,1; 15,15). Angelologię rozwinęła również wspólnota qumrańska.

Także Nowy Testament potwierdza łączność pomiędzy światem aniołów i światem ludzi. Są to pouczenia przede wszystkim w świetle Wcielenia Słowa Bożego, które inauguruje królestwo Boże na ziemi. Należy podkreślić obecność aniołów i ich działanie w całym życiu Chrystusa. Posłańcy Boga są również sługami Jezusa. Inny uderzający fakt w Nowym Przymierzu, to działania aniołów w życiu Kościoła. To oni cieszą się z nawrócenia grzeszników, przychodzą z pomocą uwięzionemu pierwszemu z Apostołów (Dz 5,19; 8,26; 10,3-8; 12,15; 1 Kor 4,9). Wreszcie Apokalipsa ukazuje udział aniołów i ludzi w historii. Dla autora Objawienia Kościół ziemski i Jeruzalem niebieskie stanowią tylko dwie fazy (etapy) tej samej rzeczywistości. Mieszkańcy nieba, święci, aniołowie modlą się za pielgrzymów na ziemi, aniołowie odkrywają ludziom w mocy Boga Jego plany i przychodzą z pomocą Kościołowi w walce z mocami ciemności.

Tak Stary, jak i Nowy Testament znają różne grupy aniołów: Moce (Rz 8,38; 1 Kor 15,24; Ef 1,21), Władze (1 Kor 15,24; Ef 1,21; Kor 1,16), Zwierzchności (Rz 8,38), Panowania (Ef 1,21), Trony (Kor 1,16), a oprócz tego także cherubini i serafowie oraz archaniołowie. Każda z wymienionych grup spełnia określone zadanie. Aniołowie wychwalają Boga, Panowania - adorują, Zwierzchności - drżą, Moce i Serafini - współwychwalają.

Najbardziej znanym z aniołów jest Archanioł Michał. Według tradycji chrześcijańskiej i żydowskiej, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciw Bogu, Archanioł Michał miał wystąpić jako pierwszy z okrzykiem: "Któż jak nie Bóg!" (z hebr. Mika'el - oznacza "któż, jak nie Bóg").

W Piśmie św. nazywany jest "jednym z przedniejszych książąt nieba" (Dn 13,21), obrońcą ludu (Dn 12,1) i pogromcą Smoka-szatana (Ap 12,7). Św. Juda Apostoł twierdzi, że to właśnie Michałowi zostało zlecone strzeżenie ciała Mojżesza po jego śmierci. Michał występuje jako wykonawca planów Bożych, szczególny opiekun Izraela, a później Kościoła. Jest księciem aniołów. Jest aniołem sądu i kar Bożych, a także aniołem Bożego miłosierdzia.

Imię innego archanioła - Gabriel oznacza tyle, co "mąż Boży", "wojownik Boży". W Starym Testamencie spotykamy się z nim dwa razy w księdze proroka Daniela. W pierwszym wypadku archanioł Gabriel tłumaczy prorokowi sens wizji o baranie i koźle (Dn 8,13-26), a w drugim - archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach-latach (Dn 29,10; Jr 25,11 n). Najbardziej znanym posłannictwem Gabriela było zwiastowanie Zachariaszowi w Jerozolimie narodzenia syna, Jana Chrzciciela, oraz Marii Pannie - narodzenia Jezusa, Syna Bożego (Łk 1,1-80).

Anioły są częstokroć utożsamiane z działaniem samego Boga. Można bowiem dopatrywać się w wielu posłannikach Bożych w Starym i Nowym Testamencie samego Boga, który ukazuje się nam w takiej postaci, która jest nam najbliższa sercu i poznaniu. Nie możemy Go na razie widzieć, lecz jak dzieci przybiera On dla nas formę nam bliską i przez nas kochaną, taką której się nie boimy i wzbudza w nas ufność. Bóg jest dla nas miłością, a ta jest dla każdego inna. Do każdego Jego Dobra Nowina przychodzi w inny sposób. Przez czytanie Pisma Św., przez kontakt z drugim człowiekiem lub dzięki... aniołom.


 

Aniołowie według islamu

Oprócz wymienianych z imienia aniołów Dżibrila (Gabriela), który przekazał Muhammadowi Koran, Micha'ila, Israfila i Azra'ila (dwaj ostatni nie są wspomniani w Koranie), Haruta i Maruta, a także upadłego anioła Iblisa, Koran zna jeszcze dwie grupy aniołów: "stróżów ognia" (piekielnego: 74,31) oraz "blisko dopuszczonych" (4,172). Anioły są duchowymi istotami, wychwalającymi i wysławiającymi Boga. Uchodzą za istoty nieskazitelne, o pięknej postaci.

Ich zadanie polega na podtrzymywaniu we wszechświecie - na polecenie Boga - ładu wewnętrznego. Strzegą i chronią ludzi, odnotowują ich czyny i odbierają dusze zmarłych.

Anioła Gabriela określa się w Koranie jako "Wiernego Ducha" lub też "Świętego Ducha". W 19.17 otrzymuje on miano "Naszego Ducha", jawiącego się Marii jako "człowiek doskonały". Gabriel i Michał pełnią funkcje pośredników w procesie objawienia: Gabriel często występuje w roli posłannika. Israfil pojawia się tylko w eschatologicznych legendach. Iblis został wygnany z rajskich "ogrodów", ponieważ wzbraniał się oddać pokłon człowiekowi, którego Bóg stworzył jako istotę dobrą. Aniołowie są sługami Boga i towarzyszą ludziom oraz innym stworzeniom. Wyzbyci zaś własnej woli i rozumienia nie mogą popełnić żadnego grzechu.


Monika i Udo Tworuschka "Islam. Mały słownik"


30 Września. Św. Hieronim - porywczy biblista

Boża łaska urabia świętych z każdego materiału. Porywczego egocentryka przemienia w pokutnika, ironicznego mówcę w cierpliwego tłumacza.

Mawiał, że „jedyną doskonałością ludzką jest świadomość własnej niedoskonałości”. I wiedział, co mówi. Był z natury bardzo pobudliwy. Wobec innych – agresywny i gwałtowny, surowy, ironiczny i obrażający. Wobec siebie samego – wrażliwy na pochwałę, czuły na naganę, zazdrosny i mściwy. Wobec przyjaciół i wrogów uchybił wielokrotnie sprawiedliwości i miłości. A jednak… został świętym. Co dla nas, grzeszników, jest – przyznajmy – pocieszające. Razem ze świętymi Augustynem, Ambrożym i Grzegorzem Wielkim należy do grona wielkich doktorów Kościoła Zachodniego.

Hieronim całe życie był targany sprzecznymi pragnieniami. Odebrał klasyczne wykształcenie w Rzymie. Jego nauczyciel Donatus wprowadził go w świat łacińskich klasyków Cycerona i Wergiliusza. Opanował sztukę słownej polemiki, którą nieraz posługiwał się bezpardonowo. W Rzymie przyjmuje chrzest. Rozpoczyna karierę urzędnika na dworze cesarza w Trewirze. Wkrótce jednak porzuca dworskie życie. Przez dwa lata żyje w pustelni na Bliskim Wschodzie, w okolicach Aleppo w Syrii. Tam mozolnie uczy się języka hebrajskiego. Przyjmuje święcenia kapłańskie. Dręczy go sen. Pozwany przed trybunał Chrystusa zostaje oskarżony o to, że jest bardziej cycerończykiem niż chrześcijaninem.

Wraca do Rzymu. Dawny pustelnik błyskawicznie robi kościelną karierę. Zostaje najbliższym współpracownikiem papieża Damazego. Staje się duchowym kierownikiem grupy bogatych Rzymianek, co ściąga na niego wiele plotek. On sam wdaje się w ostre, satyryczne polemiki z duchowieństwem. Spodziewa się, że zostanie następcą Damazego. Papieżem zostaje jednak kto inny. Atmosfera wokół Hieronima staje się na tyle gorąca, że musi opuścić Wieczne Miasto. Po licznych przygodach dociera do Betlejem, gdzie pozostaje już do końca życia. Prowadzi życie ascety, tłumaczy i komentuje Biblię. Ale i tam, głównie z powodu niewyparzonego języka, nie omijają go trudności. Przez moment grozi mu nawet ekskomunika. Bywa nieraz przedstawiany z kamieniem, którym uderza się w piersi.

Miłością jego życia staje się Biblia. Jej ostatecznie poświęca swój talent, wykształcenie, energię. Słowo Boga, nad którym mozolnie się pochyla, ratuje go przed życiową katastrofą, której wielokrotnie jest blisko. Najważniejszym owocem jego życia jest przekład Biblii na łacinę. Część ksiąg tłumaczył z oryginału, niektóre tylko poprawiał. Jego przekład, tzw. Wulgata (z łac. rozpowszechniony), staje się na kilkanaście wieków oficjalnym tekstem Kościoła Zachodniego.

Przedziwne są drogi prowadzące do świętości. Boża łaska urabia świętych z każdego materiału. Porywczego egocentryka przemienia w pokutnika, ironicznego mówcę w cierpliwego tłumacza.

http://kosciol.wiara.pl/Ludzie/Swiety_na_dzis/9

 

 

www.stowledkidukielskie.dukla.org        2012           webmaster: kychen