
ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

- † w poniedziałek, 20 marca
- Św. Józefa, męża Maryi, opiekuna Pana Jezusa.
1
kwietnia - Święty Hugon: biskup,
który chciał zostać mnichem
Można przypuszczać, że pragnienie
porzucenia stanu świeckiego na rzecz
kapłańskiego św. Hugon odziedziczył
po ojcu.
Chłopiec urodził się we francuskiej
miejscowości Chateauneuf d’Isère w
1053 r. Jego rodzinna pochodziła z
książęcego rodu, nie przedkładała
jednak pociech doczesnych nad
wieczne. Ojciec Hugona tak bardzo
pragnął poświęcić swe życie Bogu, że
po zabezpieczeniu bytu swoim
dzieciom wstąpił do nowopowstałego,
surowego zakonu kartuzów.
Hugon został posłany do szkoły
katedralnej w Walencji. Tam dał się
poznać jako chłopiec skromny,
łaknący wiedzy i bardzo pobożny.
Swoje pozytywne cechy rozwijał w
toku dalszej nauki. Po skończonych
studiach zainteresowała się chłopcem
miejscowy biskup Die - późniejszy
arcybiskup Lyonu i kardynał - który
uczynił go swoim sekretarzem.
Widząc, że młodzieniec nie jest kimś
przeciętnym biskup mianował go
kanonikiem katedry. Wziął go też ze
sobą na synod do Awinionu.
Zbieg okoliczności sprawił, że dla
Hugona pojawiła się szansa na
zrobienie kariery duchownej. Właśnie
wakowało biskupstwo w Grenoble. Na
synodzie w Awinionie powierzono je
zaledwie 27- letniemu Hugonowi.
Okazał się znakomitym zarządcą:
przeprowadził w upadającej diecezji
głębokie reformy, nie tylko
kościelne, ale i gospodarcze,
wznosząc m.in. szpitale (dla kobiet,
mężczyzn oraz dla trędowatych) i
mosty. Zdołał także wyjednać dla
Grenoble od księżnej Matyldy status
"wolnego miasta".
Tak związki świętego z Grenoble
przybliżał Katolickiej Agencji
Informacyjnej ks. Zbigniew
Kapłański:
Przyszły święty prędko zdobył sobie
zaufanie swoich wiernych. Z ich
pomocą wprowadził w życie liczne
reformy, które miały uzdrowić życie
Kościoła. Nakłonił wielu kapłanów do
oddalenia żon i dzieci po
zabezpieczeniu dla nich koniecznych
środków do życia, opornych
deponował. Powołał przy miejscowej
katedrze kapłańską wspólnotę
kanoników regularnych i sam obrał
podobny im styl życia. Po raz
kolejny Hugon dał przykład wielkiej
pokory i ufności wobec Boga.
Jednak na tak wysokim stanowisku
kościelnym Hugon nie czuł się zbyt
dobrze. W 1081 r. postanowił zrzec
się godności biskupa i wstąpił do
benedyktynów w Cluny. Wzbudziło to
niezadowolenie papieża, który
namówił Hugona do powrotu. Posłuszny
sługa Boży wrócił więc do swej
diecezji i kontynuował reformy,
szczególną opieką otaczając bliskie
mu zakony. Wspierał rozwój
cystersów, pomagał św. Robertowi w
dziele reformowania benedyktynów, a
św. Brunona skierował do pustelni w
masywie La Chartreuse, gdzie wkrótce
powstała Wielka Kartuzja.
Współpracował także ze św. Bernardem
z Clairvaux: ich poparcie udzielone
Innocentemu II zażegnało schizmę.
Mimo tak wielkiej zaradności, jaka
wykazał się Hugon w roli biskupa,
święty nie czuł, że jest to jego
miejsce w Kościele. Upragnionego
zwolnienia ze stanowiska biskupa
doczekał się Hugon dopiero w 1132
roku z pozwolenia papieża
Innocentego II. Tak więc dopiero po
45 latach rządów Hugon mógł spełnić
swoje marzenia. Zdecydował się pójść
w ślady ojca i udał się się do
kartuzji w Chartreuse, w pobliżu
Grenoble. Zmarł tam niebawem na
rękach pustelników - 1 kwietnia 1132
roku.
Kanonizowano go już dwa lata po
śmierci, a relikwie - złożone w
ołtarzu głównym katedry w Grenoble -
w 1562 r. zostały zniszczone przez
hugenotów. W ikonografii św. Hugon
przedstawiany jest w stroju biskupim
lub w zakonnym habicie. Atrybutem
Świętego jest Dzieciątko Jezus w
kielichu, łabędź - symbol
doskonałości, mądrości, umiejętności
odróżniania spraw istotnych od
nieistotnych, jaka go cechowała.
2
kwietnia - Święty Franciszek z Pauli
Urodził się 27 marca 1416 roku w
Paoli (Pauli), leżącej we włoskiej
Kalabrii. Starając się o potomka -
bezskutecznie od 15 lat - jego
rodzice modlili się gorliwie do
świętego Franciszka z Asyżu, więc
gdy dziecko przyszło wreszcie na
świat, dali synowi na imię
Franciszek.
Przebywając w Rzymie nie potrafił
się pogodzić z faktem, iż część
duchowieństwa żyje w niespotykanym
przepychu, który nie miał nic
wspólnego z ideą ewangelicznego
ubóstwa.
Mając 14 lat wybrał życie
pustelnicze i ascetyczne, zaś po
czasie, gdy wokół jego osoby
zgromadziło się wiele osób
prowadzących podobny żywot, powstał
Zakon Braci Najmniejszych zwanych
też paulanami lub minimitami, który
zatwierdzono w roku 1474. Franciszka
uważano za cudotwórcę: miał
przykładowo wskrzesić syna swej
siostry lub - gdy nie chciano go
wpuścić na pokład statku -
przepłynąć na płaszczu drogę z
Italii na Sycylię, gdzie założył
nowy klasztor.
Od
roku, 1483 jako królewski doradca,
przebywał we Francji. Tam też ułożył
regułę swojego zakonu, która w roku
1493 została zatwierdzona przez
papieża Aleksandra VI, nawiązywała
zaś surowością do eremitów
wczesnochrześcijańskich. Zmarł 2
kwietnia 1507 roku w klasztorze
Plessis-les-Torus w Dolinie Loary,
który ufundował dla niego Karol VII.
Tam też został pochowany. W roku
1519 papież Leon X ogłosił świętym.
W
ikonografii przedstawia się go w
habicie z kapturem i napisem „Charitas”.
Jest patronem pustelników, rybaków i
marynarzy włoskich, a także wielu
południowoeuropejskich miast (m. in.
Tours, Neapolu, Turynu, Genui,
Sycylii). Dzień jego pamiątki
niezwykle uroczyście obchodzi się na
południu Włoch – urządza się tam
przykładowo barwną procesję nad
brzegiem morza z figurą świętego
Franciszka z Pauli. W malarstwie, na
swych obrazach, przedstawiał go
między innym Rubbens.
3
kwietnia - Święty Ryszard z
Chichester: Święty furman
Św. Ryszard z Chichester zmarł
podczas kazania wygłaszanego przed
jedną z wypraw krzyżowych, których
był wielkim zwolennikiem.
Urodził się około 1198 roku w
Droitwich. Po wieloletnich studiach
prawniczych w Paryżu, Bolonii i
Oxfordzie w 1235 roku stał się
jednym z najbardziej poważanych
wykładowców uniwersytetu w
Oxfordzie, który - dzięki jego
pomysłom i reformom - stał się
czołowym ośrodkiem akademickim
ówczesnej Europy.
Następnie mianowano go kanclerzem
arcybiskupa - i późniejszego
świętego - Edmunda Richa z Abingdon,
z którym serdecznie się
zaprzyjaźnił. Gdy ten umierał na
jego rękach podczas podróży do
Francji, Ryszard przysiągł mu, że
uda na studia teologicznie, po czym
zostanie księdzem.
W
roku 1244 został powołany na urząd
biskupa w Chichester, gdzie dał się
zapamiętać jako osobowość skutecznie
przeciwstawiająca się interwencjom,
próbującego ingerować w sprawy
Kościoła, króla Henryka III.
Król zresztą wcześniej przez długi
czas blokował jego biskupią
nominację, a po jej ogłoszeniu nie
zgadzał się na objęcie wyznaczonego
Ryszardowi stanowiska. Święty udał
się więc do Rzymu, by papież
Innocenty IV rozstrzygnął wszystkie
sporne kwestie. Papież przyznał
Ryszardowi rację, jednak król nadal
nie ustępował, w związku z czym, po
powrocie do Anglii, Ryszard został
na pewien czas... furmanem. Między
innymi w taki właśnie sposób pomagał
na roli w gospodarstwie
zaprzyjaźnionego z nim proboszcza i
stąd też jest uznawany za patrona
furmanów.
Gdy wreszcie było mu dane rozpocząć
biskupią posługę – król pod groźbą
ekskomuniki ustąpił – zabiegał
Ryszard o to, by proboszczowie stale
przebywali w swoich parafiach i
zawsze nosili strój duchownego.
Otoczył także szczególną troską i
opieką księży-emerytów. Zmarł 3
kwietnia 1253 roku podczas kazania
wygłaszanego przed jedną z wypraw
krzyżowych, których był wielkim
zwolennikiem. W 1262 roku ogłoszono
go świętym.
Relikwiarz z jego szczątkami przez
dziesięciolecia był obiektem
szczególnego kultu, a do katedry w
Chichester, w której się znajdował,
ściągały każdego roku tłumy
wiernych. Dopiero czasy reformacji
położyły kres pielgrzymkom.
4
kwietnia - Święty Izydor: Łatwe
wejście
Gdyby imię Izydor napisać z
angielska (easy door), oznaczałoby
„łatwe drzwi”. Czy to wystarczyło,
aby średniowieczny biskup został
patronem Internetu? Świętego
wspominamy 4 kwietnia.
Hiszpańscy informatycy ze Służby
Obserwacyjnej Internetu w
Barcelonie, inspirowani wskazówkami
i zaleceniami Papieskiej Rady
Środków Społecznego Przekazu, uznali
w 1999 roku żyjącego na przełomie VI
i VII wieku biskupa Sewilli za
patrona Internetu. Przemawiało za
tym, ich zdaniem, najbardziej znane
dzieło świętego - Etymologie -
uporządkowany zbiór wiadomości z
różnych dziedzin wiedzy i życia oraz
umiejętności praktycznych,
zorganizowany podobnie do
współczesnych baz danych. W
dwudziestu księgach Izydor zebrał
całą dostępną wówczas wiedzę z wielu
dziedzin, od gramatyki po
pożywienie, narzędzia rolnicze i
meble.
Cyberświęty
Izydora można również uznać za
prekursora techniki linkowania i
hipertekstu - zebrane przez siebie
wiadomości przedstawiał w złożonych
diagramach wizualnych,
upowszechniając ten rodzaj
ilustracji naukowej w późniejszych
wiekach. W Etymologiach biskup z
Sewilli linkuje również jedne słowa
z innymi - w ten sposób dowodzi ich
pochodzenia, niekiedy w całkiem
karkołomny i zabawny sposób.
Papieska Rada do spraw Komunikacji
Społecznej powołała kilka lat temu
Służbę Obserwowania Internetu (SOI).
Jak podkreślają eksperci SOI, Święty
tworzył pomost kulturowy łączący
świat starożytny z wiekami średnimi.
Skoro więc myślimy o tej nowej epoce
jako o cyberepoce, potrzebujemy
cyberświętego.
Biskup erudyta
Izydor urodził się w szlacheckiej
rodzinie hiszpańsko-rzymskiej, z
której pochodzili także święci
Leander, Fulgencjusz i Florentina.
Ich ojcem był Severian, Rzymianin z
Kartageny, blisko powiązany z
królami wizygockimi. Choć Izydor
ostatecznie stał się jednym z
najwybitniejszych erudytów swych
czasów, jako chłopiec nie cierpiał
nauki - być może dlatego, że uczył
go jego starszy brat, św. Leander,
który jako nauczyciel był bardzo
surowy! Ok. 600 roku objął po nim
arcybiskupstwo Sewilli. Święty
biskup władał biegle greką, łaciną i
hebrajskim, rozwijał szkolnictwo,
tworzył prawodawstwo. Wystarczy
powiedzieć, że dzięki jego licznym
pismom w Hiszpanii znano dzieła
Arystotelesa, podczas gdy do
pozostałych części Europy dotarły
one znacznie później za
pośrednictwem Arabów.
Izydor starał się sprawić, by w
każdej diecezji hiszpańskiej
powstawała szkoła przykatedralna.
Dopiero kilka wieków później podobny
dekret wydał dla Francji Karol
Wielki. Uważał również, że należy
nauczać prawa i medycyny,
hebrajskiego i greki, a także
klasyki. Szkoły te przypominały
nieco dzisiejsze seminaria duchowne.
Nauczyciel
wieków średnich
Podczas swego długiego biskupstwa
Izydor umacniał Kościół w Hiszpanii,
zwołując synody, tworząc szkoły i
domy zakonne. Przewodniczył synodowi
w Sewilli w 619 r. oraz w Toledo w
633, gdzie ze względu na jego
wyjątkowe zasługi - jako
najwybitniejszego nauczyciela wiary
w Hiszpanii - udzielono mu
pierwszeństwa przed arcybiskupem
Toledo.
Uznawany jest za głównego
przedstawiciela tzw. renesansu
wizygockiego. Izydor pragnął
nawrócić hiszpańskich Gotów,
zwolenników herezji ariańskiej. W
tym celu przeredagował księgi
liturgiczne, znane jako ryt
mozarabski. Przez całe wieki Izydor
znany był jako „nauczyciel wieków
średnich”. 20-tomowa Księga
Etymologii czyli Początków (ORYGINUM
SIVE ETYMOLOGIARUM LIBRII XX)
prezentowała całość ówczesnej wiedzy
świeckiej i duchowej, dostępnej w
VII wieku w Europie. W innym dziele,
Chronica Maiora, omawiał dzieje
świata od stworzenia, czerpiąc z
innych dzieł historyków kościelnych
oraz własnej znajomości historii
Hiszpanii.
Izydor uzupełniał także o postacie
wybitnych Hiszpanów zbiór biografii
stworzony przez św. Hieronima.
Napisał historię Gotów, Wandalów i
Swewów, traktat egzegetyczny „Questiones
in Veterum Testaentum”. Był także
autorem nowych reguł dla klasztorów,
a także dzieł na tematy
astronomiczne, geograficzne i
teologiczne.
Z sercem otwartym
To
był biskup z sercem szeroko otwartym
na biednych. Pod koniec życia trudno
było się dostać do jego domu w
Sewilli z powodu tłumu żebraków i
ludzi pokrzywdzonych przez los,
stale przebywających w jego murach.
Gdy Izydor zdał sobie sprawę z
bliskości własnej śmierci, poprosił
o przybycie dwóch biskupów. Udali
się razem do kościoła i jeden z nich
okrył Izydora worem, drugi zaś
posypał mu głowę popiołem. Odziany w
ubiór pokutny, podniósł dłonie w
górę i modlił się o przebaczenie
grzechów. Otrzymał następnie Wiatyk,
poprosił o modlitwę wszystkich
zgromadzonych, wybaczając tym,
którzy zawinili coś przeciwko niemu,
wezwał zgromadzonych do
miłosierdzia, swe ziemskie dobra
przekazał ubogim, a następnie oddał
ducha Bogu.
Dla użytkowników Internetu otwiera
swe podwoje Wirtualny Zakon św.
Izydora, „upowszechniający ideały
Rycerstwa Chrześcijańskiego poprzez
medium Internetu”. Zakon rozbudowuje
właśnie swoją globalną
cyberstrukturę i zachęca przyszłych
zakonników internetową modlitwą:
Wszechmocny i wieczny Boże, który
nas stworzyłeś na swoje podobieństwo
i nakazałeś szukać wszystkiego, co
dobre, prawdziwe i piękne (...) daj
nam, byśmy poprzez wstawiennictwo
świętego Izydora, biskupa i doktora,
podczas naszych wędrówek poprzez
Internet kierowali swe dłonie i oczy
tylko ku temu, co jest Tobie miłe, i
traktowali z miłosierdziem i
cierpliwością wszystkie dusze, jakie
napotkamy. Przez Chrystusa, Pana
naszego. Amen.
"Herezja pochodzi od greckiego słowa
oznaczającego „wybór”. Ale nie wolno
nam wierzyć w cokolwiek, co tylko
zechcemy uznać za stosowne, ani też
wybierać tego, co ktoś inny uznał za
godne wierzenia. Naszymi
autorytetami są Apostołowie Boży,
którzy nie wybierali tego, w co chcą
wierzyć, ale wiernie przekazywali
naukę Chrystusa. Tak więc nawet
gdyby anioł z nieba nauczał czegoś
innego, jest godzien wyklęcia" - św.
Izydor.
Misja Kościoła w erze
komputerów
"Z
pewnością winniśmy być wdzięczni
nowej technice, która pozwala nam
gromadzić informacje w ogromnych
systemach sztucznej pamięci
stworzonych przez człowieka,
umożliwiając przez to szeroki i
bezpośredni dostęp do wiedzy
stanowiącej nasze ludzkie
dziedzictwo, do tradycji i nauczania
Kościoła, do słów Pisma Świętego, do
nauczania wielkich mistrzów
duchowości, do historii i tradycji
Kościołów lokalnych, do zakonów i
instytutów świeckich, do idei i
doświadczeń prekursorów i
innowatorów, twórców instytucji
dających nieustanne świadectwo
obecności między nami, miłującymi
Ojca, który ze swego skarbca
wydobywa rzeczy nowe i stare (por.
Mt 13,52)" - fragment orędzia Jana
Pawła II na XXIV Światowy Dzień
Środków Społecznego Przekazu 1990
roku.
Patron
internetu
Żył na przełomie VI i VII wieku.
Ogrom jego dzieł zdumiewa. Św.
Izydor nie był oryginalnym pisarzem,
ale za to pracowitym do bólu. Jego
księgi były na ogół wypisami z
innych dzieł. Wiele miało charakter
encyklopedii pisanych jasnym,
zrozumiałym stylem. Jego prace
wywarły wielki wpływ na
średniowiecze i ocaliły wiele
skarbów literatury antycznej.
Największym dziełem były
„Etymologie” – prawdziwa
encyklopedia całej świeckiej i
duchowej wiedzy ówczesnych czasów w
dwudziestu (!) księgach. Ponadto
Izydor był autorem wielu dzieł
historycznych, teologicznych i
egzegetycznych. Pisał także wiersze
i listy.
Pochodził z Nowej Kartaginy ze
znakomitej rodziny
rzymsko-hiszpańskiej. Jego rodzice
przenieśli się do Sewilli. Ponoć
jako chłopiec nie lubił nauki. Po
śmierci rodziców wychowaniem
młodszego rodzeństwa zajął się
najstarszy brat, św. Leander, który
był wówczas arcybiskupem w Sewilli.
Kiedy umarł, jego miejsce zajął św.
Izydor. Rządząc metropolią przez 35
lat, umacniał Kościół w Hiszpanii.
Zwoływał synody, zakładał szkoły
biskupie i domy zakonne. Założył
własną bibliotekę i skryptorium.
Uważał, że należy kształcić młodzież
oraz podnieść poziom moralny i
intelektualny duchowieństwa.
Przewodniczył IV Synodowi w Toledo
(633), na którym ułożono symbol
wiary i ustalono jednolitą liturgię.
Zasłynął jako mówca i kaznodzieja.
Przed śmiercią publicznie wdział
pokutny wór i błagał, aby mu
odpuszczono jego winy i modlono się
za niego. Zmarł 4 kwietnia 636 roku,
w wieku 82 lat. W roku 1063 jego
relikwie przeniesiono do miasta León,
gdzie spoczywają do dziś. Św. Izydor
z Sewilli uchodzi za
najwybitniejszego z świętych
biskupów, jakich wydała Hiszpania.
W
roku 1999 Papieska Rada do spraw
Środków Społecznego Przekazu
ogłosiła św. Izydora z Sewilli
patronem Internetu, ponieważ był
twórcą pierwszych w historii baz
danych. Izydor łączył najlepsze
wartości antyku ze spuścizną Ojców
Kocioła. Był pomostem między
starożytnością a średniowieczem.
Niesamowita jest ta historia. Nie
dajmy sobie wmówić, że średniowiecze
to tylko inkwizycja i wyprawy
krzyżowe. Nie byłoby współczesnej
Europy, a może i naszych komputerów,
gdyby nie pracowitość, rozum i wiara
ludzi takich jak św. Izydor. Patrona
Internetu można prosić, byśmy przed
naszymi komputerami mądrzeli, a nie
głupieli.
Myśl: "Ucz się, jak gdybyś miał żyć
wiecznie, żyj – jak gdybyś miał
umrzeć jutro" (św. Izydor)
5
kwietnia - Święty Wincenty
Ferreriusz: "Dziwny" kaznodzieja
„Ferreriusz Wincenty, święty (5
kwietnia), z zakonu św. Dominika,
najgłośniejszy i dziwny czasu swego
kaznodzieja.” – tak pisano o św.
Wincentym pod koniec wieku XIX w
Encyklopedii Kościelnej.
Rzeczywiście żyjący w XIV wieku
święty nie budził nigdy uczuć
stonowanych. Wszędzie, gdzie się
udawał spotykały go albo zachwyt,
albo wrogość.
Wincenty urodził się ok. 1350 r. w
Walencji, jako syn Konstancji i
Wilhelma Ferrer. Gdy ukończył 17 lat
wstąpił do zakonu dominikanów. W rok
potem złożył śluby zakonne. Jako
dominikanin Wincenty zobowiązał się
do prowadzenia długoletnich studiów.
Na skutek tego młodzieńca spotkać
można było na uniwersytetach w
Walencji, w Barcelonie i w Leridzie.
Dopiero gdy ukończył naukę, otrzymał
święcenia kapłańskie. Przyszły
święty miał wtedy 25 lat.
Tak rozpoczęła się kariera duchowna
św. Ferreriusza. Najpierw mianowano
go nauczycielem filozofii, później
kaznodzieję, by wreszcie nadać
Wincentemu tytuł przeora. W końcu
trafił na uniwersytet w Walencji
jako wykładowca teologii. Tak prędki
i znaczny awans był dla młodego
wciąż mężczyzny wielkim sukcesem.
Zajmował się też wieloma sprawami
państwowymi i kościelnymi na
polecenie kardynała legata Piotra de
Luna oraz Jana I, króla Aragonii.
Wtedy też rozpoczął pracę jako
kaznodzieja. Nauki głosił najpierw
na dworze papieża w Awinionie, a
później w południowej Francji i we
Włoszech. Jednak w 1399 roku w życiu
św. Wincentego nastąpił jednak
znaczący przełom. Mężczyzna zapadł
nagle na poważną chorobą. Wydawało
się, że nic nie może go już
uzdrowić. Stało się jednak inaczej –
podczas widzenia ukazali się
Wincentemu święci Dominik i
Franciszek. Przynieśli choremu łaskę
uzdrowienia i polecili mu głosić
Ewangelię po świecie.
Od
tego momentu w życiu dominikanina
zmieniło się wszystko. Napisał
natychmiast list do Benedykta XIII z
prośbą o konieczne do nowej misji
upoważnienia. Po ich otrzymaniu
oddał się wyłącznie kaznodziejstwu
wędrownemu. Wędrował m.in. po
terenach obecnej Hiszpanii,
Włoszech, Francji, Anglii, Irlandii
i Szkocji. Występował przeciwko
katarom i waldensom, głosił także
nadejście Antychrysta czym zyskał
sobie przydomek anioła Apokalipsy.
Wszędzie, gdzie się pojawił,
gromadziły się tłumy. Ludzie ,
którzy słuchali Wincentego nie mogli
pomieścić się w kościołach. Mówiło
się, że Wincenty jest obdarzony
wielkimi darami Ducha Świętego, że
tam, gdzie się pojawia, dzieją się
cuda.
Oprócz wiernych zwolenników miał
jednak Wincenty także przeciwników.
Oskarżano go o demagogię i szerzenie
niebezpiecznych poglądów. Zarzuty
przeciwko wielkiemu kaznodziei
wysuwano nawet i na soborze w
Konstancji. Wincenty był również
spowiednikiem antypapieża Benedykta
XII, ale opuścił go, kiedy nie udało
mu się nakłonić go do rezygnacji.
Zmarł 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we
Francji. Pogrzeb świętego
przeistoczył się w wielką
manifestację. Przez trzy dni jego
zwłoki były wystawione w katedrze,
zanim je złożono między chórem a
głównym ołtarzem.
Proces kanonizacyjny odbył się
prędko. Papież Kalikst III 29
czerwca 1455 zezwolił na jego kult,
a papież Pius II w trzy lata potem
dokonał jego formalnej kanonizacji.
Jego relikwie zostały w czasie
rewolucji francuskiej (1789-1794)
sprofanowane, ale nie zniszczone.
Wincenty Ferreriusz zostawił po
sobie kilka drobnych pism, m.in.
Traktat przeciwko schizmie, Traktat
przeciwko Żydom, Traktat dla tych,
którzy cierpią pokusy przeciwko
wierze.
Tak o świętym mówił Katolickiej
Agencji Informacyjnej ks. Zbigniew
Kapłański:
6
kwietnia - Święty Piotr z Werony
"Św. Piotr Męczennik", ok. 1493,
olej na desce, 177 x 90 cm, Muzeum
Prado (Madryt) Autor: Pedro de
Berruguete, malarz hiszpański, ur.
ok. 1450 w Paredes de Nava koło
Palencii, zm. 1504 w Ávili koło
Madrytu.
Artystyczna
rodzina
Twórczość Pedra Berruguete jest
typowa dla późnego gotyku i
wczesnego renesansu. Artysta
zajmował się rzeźbą i malarstwem.
Pochodził z artystycznej rodziny.
Malarzami i rzeźbiarzami byli także
jego ojciec Pedro i syn Alonso.
Pedro Berruguete tworzył we Włoszech
(w Urbino) oraz w Hiszpanii (m.in. w
Toledo, Burgos, Palencii i Segovii).
Był malarzem królów Hiszpanii. Jego
najwybitniejsze obrazy powstały na
zamówienie wielkiego inkwizytora
Tomása de Torquemady dla
dominikańskiego klasztoru św.
Tomasza w Ávili. Jednym z tych dzieł
jest "Św. Piotr Męczennik".
Męczennik z Werony
Św. Piotr Męczennik z Werony
(1205-1252) był dominikaninem,
sławnym kaznodzieją. Poświęcił życie
nawracaniu katarów. W 1234 papież
mianował go inkwizytorem generalnym
Mediolanu. Zginął zamordowany przez
jednego z katarów. Już rok po
śmierci został kanonizowany.
Berruguete namalował go w habicie
dominikańskim, na tle złotego
baldachimu. Kolor złoty oznaczał w
sztuce średniowiecznej świętość.
W
prawej ręce św. Piotr z Werony
trzyma palmę – symbol wszystkich
męczenników. Palma jest otoczona
trzema koronami, które święty miał
otrzymać w niebie za swoje
męczeństwo, czystość i wiarę.
Nóż w głowie, miecz w piersi
Morderca zadał świętemu ciosy nożem
w głowę i mieczem w pierś. Z tymi
atrybutami męczeństwa namalował
inkwizytora z Werony Berruguete.
Dlatego w głowie świętego tkwi nóż,
a z piersi wystaje koniec ostrza
miecza, wbitego przez plecy.
Tuż przed śmiercią
ranny Piotr napisał swoją krwią na
ziemi słowa "Credo in Deum" – wierzę
w Boga. Dlatego na obrazie
hiszpańskiego artysty trzyma w lewej
ręce księgę otwartą na Credo –
wyznaniu wiary.
7
kwietnia - Święty Jan Chrzciciel de
la Salle: Ucz się, Jasiu!
Krewni byli
przerażeni. Jan oszalał. A oni
widzieli w nim już samego kardynała!
Piął się w górę. Wielu zazdrościło
mu takiej kariery. Jan Chrzciciel de
la Salle pochodził ze starej
książęcej rodziny. Jego ojciec
Ludwik był radcą Reims, a matka
Nicoletta jedną z najznakomitszych
dam miasta.
Młodziutki Jan wyjechał do Paryża.
Zaczął studiować teologię, chciał
zostać księdzem. W 1678 roku
dwudziestosiedmiolatek otrzymał
święcenia kapłańskie. Już w trzy
lata później obronił doktorat z
teologii. Błyskawicznie został
proboszczem. Lada chwila, a będzie
kardynałem – zacierali ręce krewni.
Nie mogło być inaczej. Gdy się jest
synem samego radcy Reims?
I wtedy Jan wykonał ruch, którego
kompletnie nie rozumieli.
Wykształcony, świetnie zapowiadający
się kapłan zaczął otaczać się
ludźmi, których bogate społeczeństwo
zepchnęło na margines. Nie mogło być
inaczej. Skoro jest się synem samego
Boga? – śmiał się młodziutki
proboszcz.
Na plebanię przychodziło coraz
więcej sierot z najuboższych rodzin
miasta. Nie chodzili do żadnej
szkoły – te zarezerwowane były tylko
dla bogatych. W 1679 r. Jan de la
Salle wykonał pionierski gest:
założył szkołę dla chłopców
(wcześniej pomagał w utworzeniu
podobnej dla dziewcząt).
Nauczycieli, którzy zdecydowali się
uczyć sieroty, gościł i żywił w
swoim domu. Gdy zobaczył, że
zabiegają o własne utrzymanie, sam
zrezygnował z godności kanonika.
Oznaczało to też rezygnację z
całkiem sporych dochodów. W czasie
klęski głodu zimą 1684/85 r. rozdał
cały swój majątek ubogim.
Krewni byli przerażeni. Jan oszalał.
A oni widzieli w nim już samego
kardynała!
Tymczasem plebania pękała w szwach.
Zmieniła się w szkolę dla bezdomnych
i ubogich dzieci. Gdy budynek okazał
się zbyt mały, Jan oddał na ten cel
swój dom rodzinny. Czy można się
dziwić, że tego ogołacającego się
księdza otaczał wianuszek ludzi,
którzy zafascynowani jego stylem
życia postanowili jak on poświęcić
się kształceniu dzieci? Niebawem
znaleźli się nauczyciele, a
gospodynie domowe zgłaszały się, by
gotować sierotom obiady. Z tych
pomocników wyłoniło się z czasem
nowe zgromadzenie zakonne Braci
Szkół Chrześcijańskich. Gdy powstało
w 1684 roku, Jan miał 31 lat.
Ruszyła szkoła z prawdziwego
zdarzenia. Prawdziwą nowością (na
skalę światową!) było to, że nauka
była bezpłatna. Były to początki
szkoły podstawowej we Francji.
Nauczano w języku narodowym (nie jak
dotąd po łacinie). W celu
kształcenia braci – przyszłych
nauczycieli – Jan tworzył seminaria
nauczycielskie. W samej Francji do
czasu wybuchu rewolucji działało aż
126 szkół i ponad 1000 braci
szkolnych.
Swoje dzieło św. Jan okupił wielkim
cierpieniem. Pomysł darmowych szkół
dla najuboższych nie podobał się
wyraźnie tym, którzy czerpali z
edukacji dzieci spore zyski. Dzieło
braci szkolnych o mało nie legło w
gruzach. Było jednak dziełem Bożym.
Dlatego przetrwało.
8
kwietnia - Święty Walter: Opat,
który się wymigiwał
Urodził się w XI
wieku we francuskiej miejscowości
Andainville w Pikardii. Był
benedyktyńskim mnichem w klasztorze
w Rebais.
Sprawował funkcję profesora
filozofii i retoryki zanim mianowano
go opatem nowej benedyktyńskiej
fundacji w Pontoise, leżącej na
północ od Paryża. Nie było to
spełnienie marzeń Waltera.
Miał on raczej samotniczą naturę
pustelnika i ostatnią rzeczą, jaką
chciał się w życiu zajmować, było
„zarządzanie zasobami ludzkimi” w
ówczesnym, średniowiecznym
klasztorze, zwłaszcza, że
niezdyscyplinowani braciszkowie
przysparzali mu każdego dnia nie
lada problemów.
Walter kilkakrotnie próbował zrzec
się powierzonej mu funkcji, a nawet
oddalił się pewnego razu samowolnie
do opactwa w Cluny. Na jego pobyt
tam papież Grzegorz VII nie wyraził
jednak zgody i nakazał świętemu
wracać do Pontoise.
Po powrocie na miejsce opat zabrał
się wreszcie za niesfornych
zakonników i choć Ci raz uwięzili go
nawet w celi, to koniec końców
Walterowi udało się zapanować nad
rozbestwionymi współbraćmi, a nawet
pomógł przy zakładaniu nowego
opactwa - tym razem benedyktynek - w
miejscowości Béaucourt, leżącej
niedaleko Amiens.
Zmarł 8 kwietnia 1099 roku.
Pochowano go w przyklasztornym
kościele w Pontoise. W czasie
Rewolucji Francuskiej jego szczątki
miały zostać przeniesione na miejski
cmentarz, gdzie znajdują się do
dziś, choć nie jest wiadome, w
którym dokładnie grobowcu obecnie
spoczywają.
Jest uznawany między innymi za
patrona jeńców. Zgodnie bowiem z
legendą pewnego razu, jeszcze w
czasie swego nowicjatu, tak bardzo
zrobiło mu się żal przetrzymywanych
w klasztornym areszcie więźniów, że
postanowił ulitować się nad nimi
i... dopomógł im w ucieczce.
9
kwietnia - Święta Maria Kleofasowa
Niewiele o niej
wiemy. Była żoną Kleofasa. Należała
do rodziny Maryi. Jej synami byli:
Jakub, Józef i Juda Tadeusz, których
Ewangelie nazywają „braćmi”, czyli
krewnymi Jezusa. Maria Kleofasowa
wiernie towarzyszyła Jezusowi w Jego
wędrówkach. „Szła za Nim z Galilei i
usługiwała Mu”. Gotowała, prała,
sprzątała.
Była tuż przy Mistrzu w najbardziej
dramatycznych chwilach Jego życia.
Nawet, gdy przerażeni Apostołowie
zwiali spod krzyża, stała na
Golgocie. Zadrżała, gdy w chwili
śmierci Jezusa zatrzęsła się ziemia.
Ta niemal anonimowa kobieta jako
pierwsza zobaczyła pusty grób. Czy
któryś z Apostołów dostąpił tego
zaszczytu? Nie! Jak bardzo Bóg
wynagrodził pokorną służbę Marii,
skoro dopuścił ją do udziału w
wydarzeniach, które wstrząsnęły
światem. Gdy o poranku biegła do
grobu, by namaścić ciało Jezusa
olejkami, znów zatrzęsła się ziemia.
„Anioł Pański zstąpił z nieba,
podszedł, odsunął kamień i usiadł na
nim. Postać jego jaśniała jak
błyskawica, a szaty jego były białe
jak śnieg”.
Spotkałem już kilka Marii. Jeżdżę z
mikrofonem i rozmawiam z ludźmi,
często z pierwszych stron gazet.
Bardzo często wskazują na anonimowe
„Marie, żony Kleofasa”. Siostra Anna
Bałchan, pracująca z kobietami
wykorzystywanymi do prostytucji,
powiedziała mi wprost: Nie czuję się
gigantem duchowym. Nie pracuję sama:
jest ze mną siostra Barbara.
Cichutko robi swoje, ma znakomity
kontakt z Panem Bogiem, a nie jest
na pierwszych stronach gazet. A ja?
Jestem medialna, bo mam niewyparzoną
gębę. Jak miała na imię dominikanka,
która zaparzyła mi na Świętej Annie
herbatę?
Kim była mniszka w czerwonym
welonie, która w Rybnie poczęstowała
mnie ciastem? Niewiele wiem o
siostrze Milenie, która
dowiedziawszy się, że mam urodziny,
podała mi bułkę (był akurat dzień
postu), do której powbijała mnóstwo
świeczek. To nie są postacie stojące
w świetle reflektorów. To
„błogosławieni cisi”. A my? Nie
lubimy, gdy streszczają nas w jednym
zdaniu. Wolimy dłuższe notki
biograficzne. Jesteśmy skromni i…
jesteśmy z tego dumni. Nasza pokora
znana jest w kraju i za granicą.
Nie lubimy, gdy streszczają nas w
jednym zdaniu. Wolimy dłuższe notki
biograficzne. Jesteśmy skromni i…
jesteśmy z tego dumni. Nasza pokora
znana jest w kraju i za granicą.
10
kwietnia - Święty Fulbert: Biedak
biskupem
Germańskie imię Fulbert znaczy tyle,
co „pochodzący ze sławnego rodu”.
Dlatego nieco dziwić może fakt, że
święty, noszący to imię pochodził z
bardzo ubogiej rodziny.
Jeszcze bardziej dziwić może to, iż
został biskupem, mimo że godność ta
w tamtych czasach zarezerwowana była
dla rodzin magnackich.
Święty urodził się ok. 960 roku.
Prawdopodobnie pochodził z Poitiers.
W młodości pobierał naukę w Reims, w
słynnej szkole, którą prowadził
Gerbert, późniejszy papież Sylwester
II. Po jej ukończeniu udał się do
Chartres, gdzie został mianowany
kanonikiem i kanclerzem kurii
biskupiej. Po śmierci tamtejszego
biskupa jego wybrano jako następcę.
Wybór ten okazał się bardzo trafny.
Fulbert dobrze zarządzał swoją
diecezją. Dbał o podniesienie
szkolnictwa, zwoływał synody. Po
pożarze, jaki nawiedził katedrę,
odnowił ją tak okazale, że do dziś
podziwiana jest jako arcydzieło
budownictwa sakralnego. Wyróżniał
się szczególnym darem jednania
zwaśnionych. Dlatego często brano go
jako sędziego w różnych sporach.
Jego rady zasięgał nieraz sam król
francuski- Robert II Pobożny.
Postawa biskupa szybko zjednała mu
serca wiernych i duchowieństwa.
Odznaczał się szczególnym
nabożeństwem do Matki Bożej, która
wymodliła mu zdrowie w ciężkiej
chorobie. Święty pozostawił po sobie
wiele cennych pism. Wśród nich są
kazania, traktaty teologiczne i
listy. Fulbert zmarł w wieku ok. 68
lat, 10 kwietnia 1028.
11
kwietnia - Święty Leon I: Pierwszy
Wielki
"Choć cały Kościół Boży został
uporządkowany według stopni, tak aby
różnorodność członków przyczyniała
się do zachowania całości
Mistycznego Ciała, to jednak – jak
powiada Apostoł – wszyscy stanowimy
jedno w Chrystusie".
Kierował Kościołem w czasach
licznych sporów teologicznych i
sporego zamieszania wśród hierarchii
kościelnej. Jednak przez dwadzieścia
jeden lat swego pontyfikatu nie miał
wątpliwości, że jedność Kościoła
musi być zachowana. Dlatego papież
Leon Wielki nie ustawał w
działaniach na rzecz jej ocalenia.
Urodził się około roku 400 w Turcji,
choć istnieją źródła, które podają
jako miejsce jego urodzenia
Toskanię. Papież Celestyn I mianował
go archidiakonem. Spełniał funkcję
legata papieskiego. Gdy wybrano go
na Stolicę Piotrową, przebywał w
Galii.
Jako papież zwalczał wytrwale liczne
wówczas błędy w wierze. Dużo uwagi
poświęcał umacnianiu
wewnątrzkościelnej dyscypliny.
Przeciwstawiał się odśrodkowym
tendencjom, które pojawiły się w
lokalnych Kościołach w Afryce
Północnej i w Galii. Co prawda nie
uczestniczył osobiście w Soborze w
Chalcedonie (451 r.), ale wysłał tam
swoich legatów.
Miał również ogromne zasługi na polu
zachowania pokoju - bronił Rzymu
przed najazdami barbarzyńców. Nie
zawahał się wyjechać naprzeciw
zagrażającym Rzymowi wojskom króla
Hunów, Attyli i króla Wandalów,
Genzeryka i prosić ich o zachowanie
miasta od zniszczenia.
Był znakomitym teologiem, który
potrafił nauczać w piękny sposób. Do
naszych czasów zachowało się około
200 listów i około 100 mów
wygłoszonych przez Leona Wielkiego.
Zmarł 10 listopada 461 roku.
Jedną z jego najbardziej znanych mów
jest kazanie o Narodzeniu Pana
Jezusa, w którym apelował: "Poznaj
swoją godność, chrześcijaninie!
Stałeś się uczestnikiem Boskiej
natury, porzuć więc wyrodne obyczaje
dawnego upodlenia i już do nich nie
powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i
jakiego Ciała jesteś członkiem.
Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom
ciemności i przeniesiony do światła
i królestwa Bożego. Przez chrzest
stałeś się przybytkiem Ducha
Świętego, nie wypędzaj Go więc z
twego serca przez niegodne życie,
nie oddawaj się ponownie w niewolę
szatana, bo twoją ceną jest Kraw
Chrystusa".
Na własnej skórze doświadczał
konsekwencji przysłowia: „Obyś żył w
ciekawych czasach”. Trudno znaleźć
bardziej burzliwy pontyfikat.
Jego imię budziło grozę na rzymskich
ulicach. Attyla – wódz wojowniczych
Hunów zbliżał się do Wiecznego
Miasta. Po domach opowiadano o
potężnym wodzu zwanym „Biczem
Bożym”, o jego niezliczonych
bogactwach, trzystu żonach, o tym,
że zamordował własnego brata, z
którym dzielił władzę. Hunowie,
których imperium sięgało od Danii po
Bałkany i od Renu aż po Morze
Kaspijskie, byli coraz bliżej.
Historyk rzymski Ammianus
Marcellinus straszył: „Mają grube
kończyny, umięśnione plecy, a ich
wygląd jest tak odpychający, że
przypomina raczej dwunożne
zwierzęta”.Gdy wojownicy zbliżyli
się do Rzymu, na ich spotkanie
wyjechał papież Leon I. Wszedł do
namiotu Attyli i zaczął rozmowę.
Rzym, który miał być zrównany z
ziemią, ocalał. Gdy w 455 r. miastu
zagrażali Wandalowie, Leon I
ponownie wyjechał konno na spotkanie
ich wodza, Genzeryka. Długo
rozmawiali. I choć Wandalowie nie
dotrzymali słowa i złupili Rzym,
miasto uniknęło rzezi.
Papież Leon na własnej skórze
doświadczał konsekwencji przysłowia:
„Obyś żył w ciekawych czasach”.
Trudno znaleźć bardziej burzliwy
pontyfikat. I nie chodziło jedynie o
zewnętrznych wrogów, z którymi
trzeba było negocjować. Pochodzący
najprawdopodobniej z Toskanii,
starannie wykształcony w rzymskiej
retoryce teolog, na każdym kroku
bronił czystości wiary. Był to czas
wielu gorących sporów, herezji i
zamieszania. Leon wykazywał błędy:
manichejczyków (równoważenie
działania potęgi dobra i zła, ciało
i materia są złe z natury), pelagian
(człowiek może osiągnąć zbawienie i
doskonałość moralną o własnych
siłach), nestorian (Maryja była
tylko matką Jezusa-człowieka, nie
można nazywać Jej Matką Boga).
Poprzez swych legatów brał udział w
osądzeniu Eutychiusza. Poglądy tego
mnicha, głoszącego, że w Chrystusie
jest tylko jedna natura
(Bosko-ludzka), doprowadziły do
zwołania Soboru Chalcedońskiego w
451 roku. – Czyż może być coś
bardziej szkodliwego, niż wymyślać
rzeczy bezbożne i nie ustępować
przed mądrzejszymi i bardziej
uczonymi? – pisał Leon, a
odpowiadając na zarzuty Eutychiusza,
wyjaśniał: – Syn w niczym nie różni
się od Ojca, ponieważ jest Bogiem z
Boga, Wszechmogącym z
Wszechmogącego, Współwiecznym,
zrodzonym z Wiecznego.
Do dziś cytuje się słowa Leona I,
pięknie wyjaśniającego, dlaczego Bóg
stał się człowiekiem: „Poddał się On
słabości nie dlatego, że miał udział
w naszych przewinieniach. Przyjął
postać sługi bez zmazy grzechu,
wywyższając to, co ludzkie, nie
umniejszając zaś tego, co Boże,
ponieważ to uniżenie, przez które
niewidzialny objawił się jako
widzialny, a Stwórca oraz Pan
wszystkich rzeczy zechciał stać się
jednym ze śmiertelnych, było
pochyleniem się ku nam miłosierdzia,
a nie wyrzeczeniem się mocy”.
Leon zmarł 10 listopada 461 r. w
opinii świętości. Był prawdziwym
pasterzem – z dumą opowiadali o nim
chrześcijanie. Kościół nazwał go
jako pierwszego „Wielkim”. Jako
pierwszy został też pochowany w
Bazylice św. Piotra.
12
kwietnia - Święty Zenon: Biskup
wędkarzem?
Werona słynie przede
wszystkim z perypetii dwojga
kochanków- Romea i Julii, ale
niewiele osób wie, że miasto to może
poszczycić się dużą ilością
świętych. Wymienia się ich
kilkudziesięciu. Wśród nich pierwsze
miejsce zajmuje św. Zenon.
Zenon pochodził z Cezarei
Mauretańskiej (obecnie teren
Maroka). Jako młodzieniec był
świadkiem męczeństwa św. Arkadiusza.
Nie wiemy w jakich okolicznościach
znalazł się nasz święty w Weronie.
Wiemy natomiast, że właśnie tu
został wyświęcony na kapłana, a w
roku 362 został biskupem tegoż
miasta.
Jako gorliwy pasterz starał się
Zenon zwalczać słowem i piórem
herezję ariańską. Za jego czasów
diecezja miała jeszcze sporo pogan.
Zabiegał więc, żeby pozyskać ich dla
Chrystusa. Nauczanie wiary uważał za
swój pierwszy i najważniejszy
obowiązek. Bardziej jednak uczył
swoich wiernych przykładem własnego
życia niż słowami.
Pobożny biskup zmarł w 375 roku.
Kult świętego rozpoczął się zaraz po
jego śmierci. Czczony był jako
męczennik. Nie jest to wykluczone,
ponieważ gdy szalał arianizm,
popierany przez cesarzy, nie wahano
się podnieść ręki nawet na
dostojników. Sama Wrona wystawiła ku
czci Zenona 8 kościołów.
Święty przedstawiany jest zwykle w
stroju biskupa, z wędką w ręce.
Tradycja bowiem głosi, że po
rozdaniu swoich dóbr ubogim żył tak
biednie, iż żywił się jedynie
rybami. Obraz ten symbolizować może
także cud, jaki dokonał się za
przyczyną Zenona. Święty Grzegorz
wspomina, że w czasie wylewu Adygi,
dopływu Padu, ludzie modlili się do
patrona diecezji. Wierzyli, że to
właśnie dzięki jego wstawiennictwu
rozszalałe wody, które zalały
miasto, oszczędziły katedrę.
13
kwietnia - Święty Marcin I: Porwanie
papieża
Przyszedł na świat w
Todi, miejscowości leżącej we
włoskiej Umbrii, jako syn
Fabrycjusza. Na papieża wybrano go w
649 roku.
Wcześniej przebywał jako tak zwany
apokryzjariusz
– dziś powiedzielibyśmy pewnie
legat papieski - na dworze
cesarskim w Konstantynopolu, zaś po
śmierci swego zwierzchnika, papieża
Teodora I, to właśnie Marcina
wyświęcono na jego następcę.
Doszło do tego bez zgody ówczesnego
cesarza Konstansa II, przez co
relacje Marcina z bizantyjskim
władcą nie były najlepsze.
Uległy one dalszemu pogorszeniu, gdy
w 649 roku, podczas obrad synodu
laterańskiego w kościele Zbawiciela
papież potępił ideę monoteletyzmu,
głoszącą, iż Chrystus mimo
posiadania boskiej i ludzkiej
natury, posiada jednocześnie tylko
jedną (boską) wolę. Edykt głoszący
owe tezy wydał nie kto inny, jak
właśnie Konstans II, w związku z
czym 17 czerwca 653 roku cesarz
nakazał swemu egzarsze
(namiestnikowi) Teodorowi
Kalliopasowi, aby uwięził papieża na
Lateranie, następnie zaś drogą
morską dostarczył więźnia do
Konstantynopola.
Na miejscu wydano na papieża wyrok
śmierci, jako uzasadnienie go podano
zaś fakt rzekomej zdrady stanu. Po
procesie Marcina publicznie
rozebrano z biskupich szat i skutego
kajdanami poprowadzono przez miasto
na miejsce, w którym miała zostać
wykonana egzekucja.
Dzięki wstawiennictwu patriarchy
Konstantynopola, Pawła II, karę
śmierci zamieniono Marcinowi w
ostatniej chwili na wygnanie, w
związku, z czym przewieziono go na
Krym. W tym czasie rzymski kler
obrał nowym papieżem Eugeniusza I,
co niebywale zasmuciło opuszczonego
przez wszystkich Marcina, który
opisał swe rozczarowanie zaistniałą
sytuacją w zachowanych po dziś dzień
listach z wygnania.
Święty Marcin I zmarł 16 września
655 roku w Chersonezie, czyli
dzisiejszym Sewastopolu na Krymie.
14
kwietnia - Święta Ludwina: Cicha
męczennica
Naszą świętą możemy uznać za
przykład ukrytej męczennicy. Ludwina
pochodziła z Holandii. Urodziła się
w miasteczku Schiedam koło
Rotterdamu w 1380 r.
Należała do najurodziwszych
dziewczyn miasta, dlatego wielu
ubiegało się o jej rękę. Jednak
Ludwina już w wieku 7 lat złożyła
Bogu ślub dozgonnej czystości.
W piętnastym roku życia dziewczyna
uległa nieszczęśliwemu wypadkowi. W
czasie zabawy na lodzie upadła i
uszkodziła sobie kość pacierzową.
Wtedy to właśnie rozpoczęło się jej
długie, bo trwające 38 lat
męczeństwo. Przez ten czas Ludwina
nie opuszczała łóżka. Do tej pory
pogodna, otoczona adoratorami, nagle
stała się przedmiotem odrazy. Widok
ran odstraszał od niej nawet
najodważniejszych. Lekarze nie
potrafili jej pomóc. Stosowali
eksperymentalne zabiegi, które
jednak nie tylko nie przynosiły
ulgi, ale jeszcze bardziej
zaostrzały sytuację. Paraliż tak ją
obezwładnił, że mogła poruszać
jedynie głową i lewą ręką.
Początkowo nieszczęśliwa przeklinała
swój los i pragnęła śmierci. Dopiero
po wizycie spowiednika, który
przypomniał jej mękę i śmierć
Chrystusa, zaczęła święta cicho i
bohatersko znosić cierpienie. Swoje
męczeństwo uznała za rodzaj
apostolstwa. Zapragnęła w ten sposób
nawrócić jak najwięcej grzeszników.
Ta ofiara musiała być bardzo miła
Bogu, bo wkrótce przy jej łożu
zaczęły dziać się cuda. Tłum z całej
okolicy zbierał się, aby prosić ją o
modlitwę i radę. Dary jakie jej
składano oddawała ubogim. Od swojego
Oblubieńca otrzymała Ludwina duchowe
pociechy, wizje, a nawet dar
ekstazy. W ostatnich latach żyła
wyłącznie Komunią świętą.
Tuż przed śmiercią zjawił się jej
sam Chrystus z piękną koroną, w
której jednak brakowało kilku
klejnotów. Rzekł do niej: „Córko,
potrzeba je dopełnić jeszcze”. W
kilka dni później napadli na nią
bandyci i doszczętnie ograbili. Dnia
14 kwietnia 1433 roku święta odeszła
do Pana po obiecaną koronę. W 1890
roku papież Leon XIII zatwierdził
jej kult.
15
kwietnia - Święty Damian de Veuster
Józef de Veuster (lub
Deveuster) urodził się 3 stycznia
1840 r. we flamandzkim miasteczku
Tremelo w rodzinie handlarza zbożem.
Po nauce w szkole podstawowej w
stronach rodzinnych pomagał w
pracach domowych, po czym w wieku 18
lat rozpoczął naukę języka
francuskiego. Tam też obudziło się w
nim powołanie kapłańskie.
Za przykładem starszego brata –
Pamfila wstąpił do Zgromadzenia
Najświętszych Serc Jezusa i Maryi i
Wieczystej Adoracji Najświętszego
Sakramentu Ołtarza, przyjmując imię
Damiana. Początkowo nie chciano go
wyświęcić na kapłana, bo prawie nie
znał łaciny i słabo mówił po
francusku. Ale młody brat zakonny
usilnie pracował nad sobą, nie
rezygnując z myśli o kapłaństwie. W
1863 grupa ojców i braci, w tym o.
Pamfil, miała wyjechać do pracy
misyjnej na Hawaje. W ostatniej
chwili do grupy tej trafił Damian,
gdyż jego starszy brat zachorował na
tyfus.
Po czteromiesięcznej podróży
statkiem misjonarze dotarli na
miejsce i tam na wyspie Oahu w 1864,
w wieku 24 lat Józef-Damian przyjął
święcenia kapłańskie. Rozpoczął
intensywną posługę jako misjonarz,
szybko opanował z grubsza używane
tam języki hiszpański, portugalski i
hawajski i pracował nad nawracaniem
miejscowych mieszkańców. Budował
świątynie, nauczał, a wszystko to
robił z dużym poczuciem humoru;
często był to humor niezamierzony,
gdyż o. Damian, nie znając
wystarczająco dobrze miejscowych
języków, mylił słowa, wywołując
śmiech swych podopiecznych.
Mając 33 lata dobrowolnie wyjechał
jako duszpasterz na wchodzącą w
skład archipelagu Hawajów wyspę
Molokai, gdzie na półwyspie
Kalaupapa od 1866 r. znajdowała się
kolonia trędowatych. Nikt ze
zdrowych ludzi nie chciał tam żyć i
pracować, a na wyspie – obok choroby
– szerzyły się bezprawie i
demoralizacja. Nowo przybyły kapłan
w niezwykle trudnych warunkach
rozpoczął posługę wśród miejscowej
ludności. Potrafił uporządkować
wiele spraw, m.in. udało mu się
znacznie zmniejszyć przestępczość i
ogromnie ożywić życie religijne.
Pomagał ludziom jako kapłan,
nauczyciel i lekarz. W sumie
przepracował tam 11 lat, poświęcając
się chorym i umierającym w
nieludzkich warunkach tubylcom.
Zmarł 15 kwietnia 1889 roku, sam
zaraziwszy się trądem 6 lat
wcześniej.
Przed niemal siedemdziesięciu laty
trumnę z jego prochami sprowadzono z
najwyższymi honorami do Belgii. 4
czerwca 1995 roku, podczas swej
drugiej pielgrzymki do Belgii, Jan
Paweł II ogłosił w Brukseli o.
Damiana de Veustera błogosławionym.
W 2005 roku telewidzowie flamandzcy
wybrali „Apostoła trędowatych”
"największym Belgiem wszech czasów"
spośród 111 kandydatów. Podkreślono,
że przez pracę na Molokai bł. o.
Damian stał się symbolem miłości
bliźniego. Wyprzedził on tak znanych
swoich rodaków, jak flamandzkiego
malarza Petera Paula Rubensa
(1577-1640), surrealistę René
Magritte’a (1898-1967), urodzonego w
1945 r. kolarskiego mistrza świata
zawodowców Eddy Merckxa i
piosenkarza Jacquesa Brela
(1929-78).
11 października 2009 roku o. Damian
de Veuster został ogłoszony przez
papieża Benedykta XVI świętym. Św.
Damian uchodzi m. in. za patrona
chorych na trąd, AIDS oraz
amerykańskiego stanu Hawaje.
16
kwietnia - Święta Bernadeta
Soubirous: Cud dla każdego
Był 11 lutego 1858 roku. W skromnym
domu rodziny Soubirous zabrakło
drewna na opał. Najmłodsza córka
Maria wraz z koleżanką z sąsiedztwa
wybrała się nad pobliską rzekę Gave,
by nazbierać chrustu.
Z dziewczętami poszła też Bernadetta
– starsza córka państwa Soubirous.
Chorowała na astmę, dlatego matka
niechętnie zgodziła się, by
towarzyszyła siostrze.
W pobliżu skał Massabielle Maria i
Janina boso przeszły na drugi brzeg
rzeki i zajęły się zbieraniem
gałęzi. Bernadetta wahała się, czy
zamoczenie nóg w lodowatej wodzie
nie spowoduje nawrotu choroby. Wtedy
usłyszała hałas przypominający szum
wiatru, a po chwili w wyżłobionej w
skale grocie zobaczyła postać
niezwykle pięknej, młodej kobiety.
Odruchowo upadła na kolana i zaczęła
odmawiać różaniec. Pani także
przesuwała paciorki różańca, nie
poruszając wargami. Po modlitwie
znikła.
Bernadetta spotkała się z Maryją 18
razy. Podczas dziewiątego
objawienia, 25 lutego, w grocie
wytrysło źródełko, które bije tam do
dziś. Szybko się okazało, że
wypływająca z niego woda ma
uzdrawiającą moc. Już cztery lata po
objawieniach specjalna komisja
powołana przez Kościół do zbadania
uzdrowień ogłosiła, że 7 z 18
przeanalizowanych przypadków to
„cudowne uzdrowienia uzyskane w
wyniku stosowania wody z groty
Massabielle”. Do Lourdes zaczęło
przybywać coraz więcej liczących na
cud chorych.
Także dziś do Lourdes raczej nie
przyjeżdżają zwykli turyści. Oprócz
zamku i górującego nad miasteczkiem
szczytu Pic du Jer, niewiele jest tu
do zwiedzania. Tłumy pielgrzymów
przyciąga tu massabielska grota i
sława otrzymanych łask i cudów. Tego
miejsca nie można zrozumieć bez
chorych. Przywożą tu strach przed
śmiercią, ogromny nieraz bagaż bólu,
cierpienia, kalectwa, choroby,
gorycz samotności, czasem bunt
przeciw swojemu losowi.
Modlą się przed grotą, w której
objawiła się Matka Boża, piją wodę z
cudownego źródełka lub zanurzają się
w wypełnionym nią basenie. Czasem
nie prosząc o zabranie cierpienia,
ale o siłę do znoszenia go. Każdy
wyjeżdża stąd z jakimś własnym
cudem: zrozumienia sensu życia,
cierpienia, choroby, z którą się
zmaga, odzyskania wiary, a nierzadko
i powrotu do zdrowia. Dlatego, kiedy
Jan Paweł II, chcąc zwrócić uwagę
Kościoła na wartość cierpienia ludzi
zmagających się z kalectwem,
niepełnosprawnością czy chorobą, w
1992 roku ustanowił Światowy Dzień
Chorego, postanowił, że będzie on
obchodzony 11 lutego. W dniu, w
którym Kościół wspomina NMP z
Lourdes.
17
kwietnia - Święty Robert: Założyciel
cystersów
Święty Robert urodził się
około 1042 roku w Szampanii we
Francji. Jego rodzicami byli
pochodzący ze znakomitych rodów
Ermenegarda i Teodoryk.
W wieku 15 lat wstąpić miał Robert
do benedyktyńskiego klasztoru w
Mortier la Cella, gdzie wkrótce
potem został przeorem zgromadzenia.
Podobną, zaszczytną funkcję pełnił
następnie w klasztorze pod wezwaniem
świętego Michała w Tonnere. Nie było
to jednak miejsce, które późniejszy
święty wspominać miał
najprzyjemniej. Niepokorni mnisi nie
chcieli podporządkować jego
zarządzeniom, dlatego też Robert
szybko opuścił Tonnere i przeniósł
się do Aigult.
Stamtąd Robert trafia – na prośbę
papieża, Urbana II – do miejscowości
Calon, gdzie zostaje przełożonym
pustelniczego odłamu benedyktynów.
To właśnie spośród mnichów
zgromadzonych w Calon – którzy z
czasem przenieśli się do Citeaux w
Burgundii - wyewoluować miała
niebawem pierwsza na świecie
wspólnota cystersów... Jak pisał
ksiądz Wincenty Zaleski w publikacji
„Święci na każdy dzień”: „duchowi
synowie św. Roberta wyróżniali się
wśród benedyktyńskich swoich braci
tym, że żyli w zupełnym ubóstwie,
utrzymując się pracą swoich rąk;
zachowywali stałe milczenie i
otworzyli szeroko bramy dla braci
konwersów. Ci właśnie jako fachowcy
w różnych dziedzinach (w rzemiośle,
w rolnictwie, w pasterstwie,
przemyśle, sadownictwie) przyczynili
się do podniesienia kultury lokalnej
i ogólnoeuropejskiej”.
Zmarł Robert 17 kwietnia 1111 roku.
Wraz ze świętymi Stefanem i
Alberykiem, jest założycielem zakonu
cystersów.
18
kwietnia - Święty Apoloniusz:
Rzymski senator przed sądem
Apoloniusz urodził się ponoć
w Aleksandrii. Był szanowanym
obywatelem i dostojnikiem w
antycznym Rzymie - miał nawet
zasiadać w ławach senackich
najwyższego zgromadzenia cesarstwa.
Żył w II wieku naszej ery. Po
zapoznaniu się z ideami
chrześcijaństwa porzucił wierzenia w
rzymskie bóstwa i zaprzestał
składania im hołdów. Nawiązał
natomiast znajomość z ówczesnym
papieżem Euleteriuszem i sukcesywnie
pogłębiał swoją wiarę, co z czasem
stało się przyczyną poważnych
problemów, w jakie Apoloniusz
popadł.
Jeden z jego niewolników o imieniu
Sewer doniósł bowiem na swojego pana
prefektowi gwardii przybocznej
cesarza Kommodusa, iż Apoloniusz
jest wyznawcą nowej, zakazanej
wówczas w imperium religii. Święty
stanąć musiał przed sądem senatu
rzymskiego, gdzie zażądano od niego
wyjaśnień, następnie zaś zagrożono,
że jeśli nie wyrzeknie się wiary w
Chrystusa, zostanie pozbawiony
życia.
Apoloniusz wygłosił wówczas
płomienną mowę, przepełnioną
filozoficznych argumentami, która
przeszła do historii – wspominał o
niej między innymi święty Hieronim –
a która uzmysłowić miała pozostałym
rzymskim senatorom, jak płytka i w
gruncie rzeczy zabobonna jest ich
wiara, w znane nam z mitologii
bóstwa, czy też w kolejnych
imperatorów, których dekretami
deifikacyjnymi jeszcze za ich życia
wprowadzano na panteon.
Przewodniczący rozprawie prokonsul
Azji Perennis, starał się kolejnymi
sugestiami i podchwytliwymi
zapytaniami zbić Apoloniusza z tropu
i nakłonić go do oddania czci
boskiemu cesarzowi Kommodusowi.
Święty jednak nie dawała za wygraną
i swą przemowę wykorzystał do
wyłożenia senatorom zasad wiary
chrześcijan.
Stwierdził także, iż nie będzie
modlił się do cesarza, złotych
posążków, ani uznawał za święte
zwierząt, czy też czosnku i cebuli,
jak to mieli w zwyczaju mieszkańcy
egipskiego Peluzjum oraz, że nie boi
się oddać życia za wiarę w swego
Stwórcę, gdyż po śmierci czeka go
zmartwychwstanie i życie wieczne.
Wyrok na Apoloniusza wydano około
184 roku naszej ery. Ścięto go
mieczem. Ciało miało zostać
przewiezione do Bolonii, głowa zaś
do Ebory - ważnej w starożytności ze
względów strategicznych,
portugalskiej miejscowości.
19
kwietnia - Święty Leon IX: Graf z
Watykanu
Urodził się 21 czerwca 1002 w
Egisheim w Alzacji, w hrabiowskiej
rodzinie, jako Bruno von
Egisheim-Dagsburg.
Był duchownym na dworze cesarza
Konrda II, a gdy skończył 24 lata
mianowano go biskupem Toul we
Francji. Tam pełnił swą posługę w
niebywale aktywny sposób, próbując
reformować podległą mu diecezję w
duchu kluniackim, co zaowocowało
tym, że cesarz Henryk III wyznaczył
go w 1048 roku na sejmie w Wormancji
na papieża.
Po przybyciu do Rzymu w stroju
pątnika, Bruno najpierw boso udał
się do grobu świętego Piotra, 12
lutego 1049 roku oficjalnie został
zaś wybrany na stolicę Piotrową i
przyjął miano Leona IX.
Jako głowa Kościoła nie zrezygnował
ze swych reformatorskich zapędów.
Odnowa moralna społeczeństwa oraz
kleru szczególnie leżała mu na
sercu, dzięki czemu uznaje się go
dziś za prekursora reformy
gregoriańskiej, wprowadzonej w pełni
podczas pontyfikatu Grzegorza VII.
Zreorganizował Leon IX papieską
kurię, powołał także do życia
kolegium kardynalskie, które liczyło
wówczas siedemdziesięciu
dostojników, co wynikało z
uwarunkowań historycznych – tylu
bowiem członków miała liczyć rada
starszych w Izraelu.
Nazywano Leona „papieżem
podróżującym” z uwagi na fakt, iż
często przebywał poza Watykanem.
Uważał bowiem, że papież powinien
głosić światu Dobrą Nowinę
osobiście, dlatego też bardzo często
brał udział w uroczystościach
wyświęcania nowych kościołów, a
także od czasu do czasu, kierowany
nostalgią, udawał się z powrotem w
swoje rodzinne, niemieckie strony.
Czasy, w których przyszło mu żyć nie
należały do najspokojniejszych. Z
jednej strony Cesarstwo Niemieckie
nie godziło się na dominującą rolę
papieża w Italii, z drugiej zaś
zagrożeniem byli Normanowie, którzy
wcześniej służyli jako zaciężni
żołnierze w Bizancjum podczas walk z
Arabami, teraz zaś próbowali
utworzyć własne państwo, grabiąc i
plądrując ziemie należące do Państwa
Kościelnego.
Leon IX wyruszył nawet na wyprawę
przeciw najeźdźcom, nie otrzymał
jednak obiecanego, militarnego
wsparcia wojsk bizantyjskich, w
związku z czym przegrał bitwę pod
Civitate w 1053 roku i dostał się do
niewoli. Fiaskiem zakończył się więc
jego plan zakładający trójstronny
sojusz pomiędzy papieżem, cesarzem
niemieckim i bizantyjskim, który
miał być skierowany przeciw
Normanom. Co gorsza, istniejące
wcześniej konflikty między
kościelnymi dostojnikami ze Wschodu
i Zachodu, zaczęły za jego
pontyfikatu narastać jeszcze
bardziej.
Ciężko chory – najprawdopodobniej na
malarię – został Leon po dziewięciu
miesiącach zwolniony z niewoli, po
czy wkrótce, 19 kwietnia 1054 roku
zmarł.
20
kwietnia - Święta Agnieszka z
Montepulciano: Mistyczka z Toskanii
Agnieszka przyszła na świat
w 1268 roku w Gracciano Vecchio –
miejscowości leżącej nieopodal
Montepulciano w Toskanii. Jej
rodzicami byli Lorenzo i Maria ze
szlacheckiego rodu de Segni.
Już w dzieciństwie cechować miała ją
wielka pobożność. Ponoć godzinami
potrafiła przebywać w odosobnieniu,
spędzając czas na modlitwie. Mając 9
lat Agnieszka postanowiła wstąpić do
klasztoru dominikanek, co początkowo
spotkało się ze sprzeciwem jej
rodziców i dopiero niecodzienne,
znane nam dzięki legendom wydarzenie
spowodowało, iż zmienili oni zdanie.
Otóż razu pewnego Agnieszka wraz z
ojcem wybrała się do Montepulciano.
W drodze dziewczynka została
zaatakowana przez stado kruków,
które nadleciały ze znajdującego się
na pobliskim wzgórzu domu schadzek.
Bliscy zinterpretowali to zdarzenie,
jako szatańską ingerencję, po której
nie wahali się już dłużej i
błyskawicznie wyrazili zgodę, na
wstąpienie 9-letniej Agnieszki do
zakonu.
W 5 lat później, udzielając
specjalnego pozwolenia, papież
mianował ją przełożoną klasztoru
koło Viterbo, którego była zresztą
współzałożycielką. 14-letnia wówczas
święta czuwała nie tylko nad
finansami zgromadzenia, ale także
doświadczała stanów mistycznych,
dzięki niezwykle głębokim modłom
kontemplacyjnym. Zdumiewało to
współczesnych jej ludzi, którzy nie
dowierzali, iż osoba w jej wieku
może dostąpić takiego stopnia
zjednoczenia z Bogiem.
Wiodła niezwykle skromny i prosty
żywot. Po latach, w 1306 roku,
powróciła do toskańskiego
Montepulciano – co zresztą stało się
na prośbę mieszańców jej rodzinnej
miejscowości – by także tam założyć
klasztorne zgromadzenie, którego
została przeoryszą.
Z legend wiemy, iż parcelę pod
budowę klasztoru Santa Maria Novella
miała Agnieszka zakupić wówczas od
dwóch kobiet, które prowadził dom
schadzek – ten sam, z dachu, którego
nadleciały kruki, atakujące świętą w
dzieciństwie.
Gdy w 1317 roku była umierająca,
stwierdziła na łożu śmierci, iż
nigdy wcześniej nie doświadczała tak
wielkiej duchowej radości, jak w
chwili agonii.
„Chlubna matka” – tak Agnieszkę
określała święta Katarzyna ze Sieny
- zmarła 20 kwietnia 1317 roku.
Beatyfikował ją papież Klemens VII w
1532 roku, kanonizował zaś Benedykt
XIII 10 grudnia 1726 roku.
21
kwietnia - Święty Anzelm: Dwa
skrzydła
Wiara nie jest aktem ślepego
posłuszeństwa. Nie boi się pytań czy
wątpliwości. Wiara bez rozumu
przekształca się łatwo w mit czy
przesąd. Z kolei rozum, który odcina
się od wiary, karłowacieje.
Nie bez racji nazywa się św. Anzelma
ojcem scholastyki. Jego dewiza fides
queres intellectum (wiara szukająca
zrozumienia) stała się drogowskazem
dla dojrzałej filozoficznej i
teologicznej myśli średniowiecza.
„Wiara i rozum są jak dwa skrzydła,
na których duch ludzki unosi się ku
kontemplacji prawdy” – napisał
kilkaset lat później Jan Paweł II w
encyklice Fides et ratio. Św.
Anzelm, jeśli w niebie mógł zerknąć
na papieski tekst, to zapewne się
uśmiechnął. Podpisałby się pod nim
obiema rękami.
Przyszedł na świat w Aoście w roku
1033. Jako dwudziestolatek
podróżował, szukając swojego miejsca
w życiu. Dotarł do benedyktyńskiego
opactwa Bec w Normandii. Głębokie
wrażenie wywarło na nim spotkanie z
opatem Lanfrankiem, uczonym erudytą.
Ten przekonał Anzelma, by został
mnichem. W klasztorze znalazł
znakomite miejsce dla swoich
studiów. Już po trzech latach został
przeorem, a później opatem. W 1093
roku jego spokój został zburzony.
Powołano go na arcybiskupa
Canterbury. Walczył o wolność
Kościoła od nacisków politycznych
kolejnych królów Anglii. Dwukrotnie
skazywano go na wygnanie. Zmarł w
1109 roku w Canterbury.
Anzelm głosił potrzebę
współdziałania wiary i rozumu. Wiara
jest zawsze punktem wyjścia. „Wydaje
mi się niedbałością – pisał – nie
przykładać się, po utwierdzeniu w
wierze, do zrozumienia tego, w co
wierzymy”. Rozum ma za zadanie
objaśniać prawdy objawione. Rozum
pozostaje więc na usługach wiary.
Najsłynniejszym z Anzelmowych
rozumowań jest tzw. ontologiczny
dowód na istnienie Boga. W
uproszczeniu przedstawia się on
następująco. Posiadamy pojęcie
istoty najdoskonalszej. Gdyby
istniała ona tylko w naszej myśli,
to nie byłaby najdoskonalsza. Zatem
istota najdoskonalsza musi istnieć
także w rzeczywistości. Z samego
pojęcia Boga wynika więc fakt Jego
istnienia. Ten dowód, choć później
wielokrotnie krytykowany, wpisał się
na trwałe do historii filozofii
chrześcijańskiej. W dziedzinie
teologii Anzelm zasłynął najbardziej
dziełem pt. Cur Deus homo (Dlaczego
Bóg stał się człowiekiem). Rozwinął
w nim ideę tzw. zadośćuczynienia
zastępczego. Syn Boży stał się
człowiekiem i umarł na krzyżu, aby
zadośćuczynić Bogu za obrazę
spowodowaną grzechami ludzi.
Nieprzemijająca mądrość św. Anzelma
to wezwanie do budowania syntezy
wiary i rozumu. Wiara nie jest aktem
ślepego posłuszeństwa, nie boi się
pytań czy wątpliwości. Wiara bez
rozumu przekształca się łatwo w mit
czy przesąd. Z kolei rozum, który
programowo odcina się od wiary,
karłowacieje, zamyka się w prawdach
cząstkowych, ucieka od pytań o sens
całości. Zapatrzony w siebie rozum
obraca się przeciwko człowiekowi.
Papież Jan Paweł II, sam z
wykształcenia filozof, ubolewał nad
rozdziałem między wiarą i rozumem
panującym we współczesnej kulturze.
Wzywał do odwagi wiary i odwagi
rozumu. Wiara, która może oprzeć się
różnym współczesnym fałszywym
prorokom, musi być wiarą
inteligentną, uzasadnioną.
Blask średniowiecza
Jest niedbałością nie przykładać się
do zrozumienia tego, w co
wierzymy...
Święty Anzelm jest świetnym
przykładem geniuszu średniowiecznej
Europy. Był benedyktyńskim mnichem,
teologiem, mistykiem, wychowawcą,
erudytą. Choć pochodził z Italii,
został arcybiskupem Canterbury w
Anglii. Bronił Kościół przed
wpływami świeckiej władzy. Jego
słowa o „wierze szukającej
zrozumienia” stały się dewizą
scholastyki. „Wydaje mi się
niedbałością – pisał uczony
benedyktyn – nie przykładać się, po
utwierdzeniu w wierze, do
zrozumienia tego, w co wierzymy”.
Urodził się w 1033 r. we włoskiej
Aoście. Matka powierzyła jego
kształcenie benedyktynom. Gdy miał
piętnaście lat, poprosił o przyjęcie
do zakonu. Ojciec jednak skutecznie
sprzeciwił się temu. Anzelm porzucił
wtedy dom i zaczął włóczęgę po
Francji, szukając miejsca w życiu.
Dotarł znowu do benedyktynów. Tym
razem do opactwa Bec w Normandii,
pociągnięty sławą przeora Lanfranka.
Pod jego wpływem Anzelm w wieku 27
lat wstąpił do zakonu i przyjął
święcenia. Asceza i studium
otworzyły przed nim nowe horyzonty.
Już po trzech latach życia w
klasztorze został jego przeorem. W
1093 roku powołano go na arcybiskupa
Canterbury, gdzie skutecznie walczył
o wolność Kościoła od nacisków
politycznych króla Anglii.
Dwukrotnie skazywano go na wygnanie.
Zmarł w 1109 roku w Canterbury.
Święty Anzelm przeszedł do historii
filozofii jako twórca tzw.
ontologicznego dowodu na istnienie
Boga. W uproszczeniu przedstawia się
on tak: posiadamy pojęcie Boga,
którego cechą jest absolutna
doskonałość. Jeśli jest doskonały,
to nie może mu brakować ważnej
właściwości – istnienia. Musi więc
istnieć. To rozumowanie jest
ciekawym argumentem za. Jako teolog
Anzelm zasłynął dziełem „Cur Deus
homo” (Dlaczego Bóg stał się
człowiekiem), w którym rozwinął ideę
tzw. zadośćuczynienia zastępczego.
Syn Boży stał się człowiekiem i
umarł na krzyżu, aby zadośćuczynić
Bogu za obrazę spowodowaną grzechami
ludzi. Św. Anzelm był przekonany o
racjonalności świata i Boga. Wiara
posługuje się rozumem, choć nie
przestaje być aktem zawierzenia.
„Błagam Cię, Boże, obym mógł Cię
poznać, obym Cię kochał, bym mógł
się Tobą radować. A jeżeli nie mogę
w całej pełni w tym życiu, niech
przynajmniej stale postępuję
naprzód, aż nadejdzie to w pełni”.
Te słowa św. Anzelma ilustrują pasję
szukania Boga, która przenikała całe
średniowiecze. Pewnie dlatego tyle w
nim blasku.
22
kwietnia - Święty Agapit I: Marzenie
o Bibliotece Aleksandryjskiej
Przyszedł na świat jako
potomek zamożnego, rzymskiego rodu
Anicjuszów. Jego ojciec – Gordian -
został zamordowany przez ludzi
sprzyjających antypapieżowi
Wawrzyńcowi w 502 roku.
Agapit został papieżem 13 maja 535
roku. Wkrótce potem jednoznacznie
opowiedział się za procedurą
wybieralności papieża, nie zaś
nominacjom na Stolicę Piotrową przez
poprzedników. Zmuszony był także
zapłacić ostrogockiemu władcy
Teodahadowi sumę 3 tysięcy solidów w
złocie, za to, iż król wybór uznał
za prawomocny.
Bronił Agapit I prawa papieży do
powoływania i odwoływania biskupów.
Ostro sprzeciwiał się sytuacjom, w
których świeccy zajmowali się
nauczaniem w świątyniach. Gdy z
Północnej Afryki wyparto Wandali i
przywrócono na tamtejszych
terytoriach katolicyzm, nie wyraził
zgody na pełnienie posługi
kapłańskiej nawróconym arianom.
Kiedy między Teodahadem i cesarzem
Bizancjum Justnianem I doszło do
konfliktu zbrojnego, papież starał
się mediować i pośredniczyć w
pokojowych rokowaniach. Po licznych
klęskach zadanych armii Teodahada,
ten ostatni zamordował własna żonę i
zagroził, że jeśli Justynian nie
zaprzestanie dalszych działań
wojennych, w podobny sposób zginą
wszyscy rzymscy senatorowie oraz ich
żony i dzieci, po czym zmusił
papieża Agapita do udania się w
podróż do Konstantynopola, by ten
uświadomił cesarzowi ową groźbę.
Mimo owacji tłumów po przybyciu do
miasta, jego wizyta w lutym 536 roku
nie okazała się zbyt owocna. Nie
udało mu się zapobiec kolejnym
zbrojnym wyprawom bizantyjskiego
generała Belizariusza do Italii.
Zatwierdził za to jedną z formuł
mnichów scytyjskich jako
prawowierną, której jego poprzednik,
papież Hormizadas zaakceptować nie
chciał.
Swą rzymską, domową posiadłość
leżącą na wzgórzu celiańskim
zamienił Agapit w bibliotekę, która
miała wejść w skład zakładanego
przez niego Uniwersytetu Rzymskiego,
a której struktura wzorowana była na
słynnej bibliotece z Aleksandrii.
Agapit I zmarł w Konstantynopolu 22
kwietnia 536 roku. Stamtąd
przetransportowano jego ciało do
Rzymu, po czym złożono je w portyku
Bazyliki świętego Piotra.
23
kwietnia - Święty Wojciech: Patron
nie tylko Polski
Mnich i biskup. Przyjaciel
cesarza i królów. Skromny pielgrzym
i misjonarz. Męczennik Kościoła. Św.
Wojciech Sławnikowic. Obok Matki
Bożej Królowej Polski, św.
Stanisława i św. Andrzeja Boboli
jeden z głównych patronów naszego
kraju. Choć nie był Polakiem, to
jemu Polska zawdzięcza powstanie
organizacji kościelnej.
Przyszły biskup Pragi przyszedł na
świat jako szósty z siedmiu synów
czeskiego możnowładcy Sławnika.
Urodziny miały miejsce ok. 956 r.
Rodzice nadali dziecku imię Vojtiech,
co znaczy pociecha, radość
wojowników. Zostało więc
przeznaczone na żołnierza.
Średniowieczne żywoty biskupa
(zachowały się aż trzy) podają, że
niemowlę ciężko zachorowało. By
przebłagać Boga, rodzice obiecali,
że syn zostanie duchownym. Wtedy
wyzdrowiał.
Gdy skończył 16 lat, został wysłany
na naukę do Magdeburga w Niemczech,
gdzie właśnie stworzono
archidiecezję z abp. Adalbertem.
Miasto słynęło ze szkoły
katedralnej, prowadzonej przez
benedyktyna Otryka. W niej Święty
zdobył wykształcenie. Podobno był
uczniem zdolnym, ale niezbyt pilnym
i często opuszczał lekcje. Podczas
pobytu w szkole jego najważniejszym
przewodnikiem duchowym i wzorem do
naśladowania pozostawał Arcybiskup -
znany z gorliwości w nawracaniu i
ascetyzmu. Te cechy przejął od niego
późniejszy święty. Z szacunku dla
niego w czasie bierzmowania wybrał
imię Adalbertus. Pod nim jest
czczony w krajach zachodnich,
chociaż nie ma ono żadnego związku
znaczeniowego ze słowiańskim
„Wojciech”.
Do domu wrócił w 981 r., kiedy
umarli zarówno arcybiskup
Magdeburga, jak i jego rodzony
ojciec. Niedługo po nich, w styczniu
następnego roku, odszedł do
wieczności pierwszy biskup diecezji
praskiej, Dmytryk. Wojciech był już
wtedy kapłanem i na zjeździe
magnaterii czeskiej w Levym Hradcu
został wybrany na następcę zmarłego.
W pracy duszpasterskiej cechowały go
pokora i wytrwałość w dążeniu do
celu. Jak podaje jeden z żywotów,
zamiast organizować huczną
inaugurację swojego urzędowania,
objął godność biskupią boso. W 988
r. Wojciech musiał uchodzić z Czech.
Udał się do Rzymu, gdzie został
serdecznie przyjęty przez papieża
Jana XV. Zamieszkał w klasztorze
Benedyktynów na Awentynie.
Był rok 995. Przyszły święty
poprosił papieża o zgodę na wyprawę
misyjną. Po jej uzyskaniu pojechał
do Moguncji, gdzie przebywał właśnie
młody cesarz Otton III. Monarcha był
pod wielkim wrażeniem duchowej siły
kapłana. Został jego przyjacielem i
duchowym uczniem. Z Moguncji Biskup
skierował się na pielgrzymkę do
grobów świętych patronów Francji -
Marcina w Tours, Benedykta we Fleury
i Dionizego w St. Denis pod Paryżem.
Po zakończeniu tej podróży ruszył
przez Węgry do państwa Polan. W
Gnieźnie, gdzie gościnnie przyjął go
Bolesław Chrobry, pojawił się
najpóźniej w styczniu 997 r. Nie
został tu długo. Chciał nawracać
pogańskich Prusów. Książę Polan
przydzielił mu więc drużynę 30
zbrojnych.
Wyprawa misyjna rozpoczęła się w
marcu, ale Biskup zatrzymał się w
Gdańsku, nawracając wielu ludzi,
którzy dotąd żyli w pogaństwie.
Stamtąd, w pierwszej połowie
kwietnia, wypłynął łodzią przez
Pregołę na tereny zamieszkane przez
Prusów (dzisiejsza
północno-wschodnia Polska i obw.
kaliningradzki). Towarzyszył mu
przyrodni brat, zakonnik Radzim i
mnich Bogusza.
Na brzegu Wojciech oddalił
zbrojnych, przeczuwając, że mogą źle
usposobić pogan. Od początku
napotykał opór. Nie poddawał się
nawet wtedy, gdy kazano mu opuścić
ziemię Prusów. W dwunastym dniu
misji, 23 kwietnia, duchowni zostali
zaatakowani. Wojciecha przebił
włócznią pruski kapłan. Właśnie w
rocznicę tego wydarzenia Kościół
wspomina postać Świętego. Głowa
Biskupa Pragi oraz jego członki
zostały odrąbane od ciała i wbite na
pal. Towarzyszy Męczennika
wypuszczono, w nadziei uzyskania
okupu za ciało. Rzeczywiście,
Chrobry wykupił je za tyle złota,
ile ważył Męczennik.
Święty Wojciech został kanonizowany
już w dwa lata później przez papieża
Sylwestra II. Jednocześnie stał się
głównym patronem nowo utworzonej
archidiecezji gnieźnieńskiej. Już po
śmierci połączył dwóch ze swoich
licznych przyjaciół - cesarza Ottona
i księcia Bolesława. Spotkali się
przy jego grobie w marcu roku 1000,
by rozmawiać o koncepcji nowej,
pokojowej Europy, połączonej
współpracą poszczególnych krajów.
Europejczyk prawdziwy
Dziś, gdy w słowach Europa,
Europejczyk, europejski,
powtarzanych aż do znudzenia,
dostrzegamy głównie sens
polityczno-gospodarczy, z mroku
dziejów wyłania się postać
przypominająca o znacznie głębszym
wymiarze europejskości. W 1997 roku
obchodziliśmy uroczyście tysiąclecie
męczeńskiej śmierci św. Wojciecha -
misjonarza, biskupa, zakonnika,
uczonego, poety. Był przyjacielem
zarówno cesarza, jak i ludzi
ubogich, pokrzywdzonych.
Chluba narodu
Urodzony około roku 956 w
miejscowości Libice we wschodnich
Czechach, w siedzibie książęcego
rodu Sławnikowiców, już jako mały
chłopiec miał szczęście trafić na
wybitnego protektora. Właśnie w
Libicach w roku 961 zatrzymał się na
krótko biskup Adalbert, który
jedenaście lat później, jako
arcybiskup Magdeburga, przyjmował u
siebie Wojciecha, rozpoczynającego w
stolicy Saksonii swoją zagraniczną,
dziś powiedzielibyśmy - europejską -
edukację.
Magdeburg był wówczas bardzo silnym
ośrodkiem kultury: oprócz szkoły
klasztornej istniała tam elitarna
szkoła biskupia, w której kształciło
się młode pokolenie książąt
słowiańskich z ziem położonych po
prawej stronie Łaby. Arcybiskup
troskliwie zaopiekował się
Wojciechem, dał mu na bierzmowanie
swoje imię, i dlatego w wielu
miejscach Europy Zachodniej chluba
czeskiego rodu czczona jest pod obco
dla nas brzmiącym imieniem Adalbert.
Ambitne plany
Późniejszy patron Czech, Polski i
Węgier żył w czasach nazywanych
przez historyków epoką renesansu
ottońskiego, od imienia cesarza
Ottona III, który zamierzał
odbudować dawną potęgę rzymskiego
imperium, opartą jednak na
fundamencie wiary chrześcijańskiej.
Otton gotów był porzucić
dotychczasową ekspansywną politykę
Cesarstwa Niemieckiego na rzecz
utworzenia uniwersalistycznej
federacji samodzielnych państw,
uznających autorytet rzymskiego
cesarza oraz papieża. Obok rzeszy
niemieckiej istniały już bowiem nowe
organizmy państwowe, które potrafiły
obronić swoją suwerenność. Główne
natchnienie dla swoich idei Otton
III czerpał przede wszystkim ze
słynnego dzieła św. Augustyna "O
Państwie Bożym".
Z ambitnymi planami cesarza zbiegły
się wielkie ruchy reformatorskie w
Kościele. Szczególną rolę odegrało
opactwo Benedyktynów w Cluny. W
czasie licznych wędrówek po Europie
św. Wojciech spotkał się m.in. z
opatem Cluny, Majolem, oraz biskupem
Gerardem z Tuluzy, czołowymi
przedstawicielami reformy
monastycznej. Pod ich wpływem
przyjął ascezę jako najdoskonalszą
drogę do osiągnięcia zbawienia
wiecznego. Z Italii do Pragi wrócił
niemal jak prawdziwy mnich, tyle że
w biskupich szatach, zaś do katedry
na wzgórzu hradczańskim wkraczał
boso, z opuszczoną głową, nie
zważając na entuzjastyczne powitania
tłumu.
Rozmawiali do późna
- Jak wytłumaczyć - zastanawia się
prof. Paweł Strzelczyk - ogromną
siłę oddziaływania Wojciecha na
niemal wszystkich, z którymi się
spotykał? Na Ottona III, Stefana
Wielkiego, Bolesława Chrobrego, a w
gruncie rzeczy chyba także na
Bolesława II czeskiego? I próbuje
odpowiedzieć: - Wojciech oddziaływał
na współczesnych przede wszystkim
siłą charakteru i tymi cechami,
które wówczas były rzadkością,
zwłaszcza w sferach, z których
Wojciech się wywodził i wśród
których się obracał.
Przyjaźń między św. Wojciechem a
cesarzem trwała aż do męczeńskiej
śmierci Sławnikowica, i była bardzo
głęboka. Otton odwiedzał Wojciecha
już wcześniej, gdy ten przebywał w
Rzymie, w benedyktyńskim klasztorze
św. Aleksego. Jak piszą biografowie,
również w czasie pobytu młodego
biskupa w Moguncji cesarz poświęcał
mu wiele czasu. Rozmawiali ze sobą
niemal codziennie, do późna w nocy,
o zaletach życia zakonnego, o
chrześcijańskiej pokorze i marności
dóbr doczesnych. Marzycielska i
żarliwa natura Ottona skłonna była
do mistycyzmu. Zdarzały się chwile,
że odkładał koronę, zdejmował szaty
i siadał u stóp braci mnichów, aby
uczyć się od nich skromności i
pokory. Marzył o zjednoczeniu
Europy, a jednocześnie miał
świadomość znikomości ziemskich
potęg.
Kamienna studnia
- Święty Wojciech to mąż pokory, mąż
krzyża - zauważa znany czeski teolog
ks. Tomáš Halík. - W epoce rozkwitu
bogactwa i świeckiej władzy Kościoła
wkroczył bosymi nogami na swą
stolicę biskupią na znak pokory i
miłości do ubogiego Chrystusa. (...)
Te bose nogi są wielkim testamentem
dla naszych biskupów i naszego
Kościoła.
W Rzymie na Isola Tiberina w
kościele pw. św. Bartłomieja można
oglądać niezwykły zabytek sztuki
rzeźbiarskiej. Pośrodku schodów
wiodących do głównego ołtarza stoi
okrągły kamienny słup, wewnątrz
wydrążony, a z zewnątrz ozdobiony
płaskorzeźbami przedstawiającymi
cztery postacie: Chrystusa, św.
Bartłomieja, św. Wojciecha i cesarza
Ottona. Jest to kamienna studnia z
końca X wieku, na której znajduje
się najstarszy w dziejach wizerunek
św. Wojciecha w mnisim habicie,
przepasanego paliuszem, z pastorałem
w prawej ręce i księgą Pisma
Świętego w lewej.
Ta studnia ma wielkie znaczenie
historyczne i symboliczne zarazem,
ponieważ w kapitalnym skrócie
pokazuje Ottonową koncepcję
zjednoczonej Europy. Położenie
kościoła nawiązywało do faktu
narodzin św. Wojciecha dla nieba.
Jak wiadomo, zginął on przy ujściu
Wisły, nad brzegiem morza, do
którego wrzucono ciało. Rzymska
świątynia otoczona wodami Tybru
kojarzyła się z miejscem męczeńskiej
śmierci Sławnikowica (podobny
charakter miały także inne kościoły,
zbudowane przez Ottona III ku czci
praskiego biskupa, np. nad
jeziorkiem w Subiaco czy na morskiej
wyspie Pereum niedaleko Rawenny).
Również faktowi wybudowania kościoła
nad studnią cesarz przypisywał
mistyczny sens. Oto ciało świętego
męczennika, które leżało w wodzie,
przyczyniło się do uświęcenia
wszelkiej wody. W dodatku woda
studzienna od czasu spotkania
Chrystusa z Samarytanką przy studni
Jakubowej stała się symbolem Słowa
Bożego. Woda gasi pragnienie ciała,
natomiast pragnienie prawdy o
zbawieniu może być ugaszone jedynie
Słowem Bożym, głoszonym przez
apostołów oraz misjonarzy, czyli też
apostołów, tyle że współczesnych.
Nie władza, lecz wzorce
Wydaje się, że zarówno św. Wojciech,
jak i jego przyjaciel Otton, a także
ówczesny papież Sylwester II daleko
wyprzedzali swoją epokę.
”Zaszczepiali oni tamtej Europie -
pisał przed kilku laty Stefan
Bratkowski - ideę zapewne
przedwczesną, którą ich epoka
odrzuciła. Nie przegrali jednak - po
tysiącu lat myśl ta zwycięża. (...)
Chrześcijaństwo prawdziwe warte jest
najwyższych poświęceń.
Chrześcijaństwo; nie władza, lecz
wzorce. Nie rządy, lecz
współdziałanie ludzi dobrej woli”.
Czyż ta właśnie idea, którą
symbolizuje kamienna studnia sprzed
tysiąca lat, nie legła u podstaw
koncepcji zjednoczonej Europy -
koncepcji, o jakiej marzyli jej
wielcy ojcowie, Francuz - Robert
Schuman, Włoch - Alcide de Gasperi i
Niemiec - Konrad Adenauer?
24
kwietnia - Święty Fidelis z
Sigmaringen: Zabójstwo prawnika
Leżąc w kałuży krwi, mnich
pojął znaczenie każdego słowa
Janowego proroctwa: „Bądź wierny aż
do śmierci, a dam ci wieniec życia”.
Gdy Fidelis z Sigmaringen zaczął
homilię od słów: „Jeden jest Pan,
jedna wiara, jeden chrzest”, ludzie
niespokojnie poruszyli się w
ławkach. Ale gdy kapucyn zaczął
komentować kolejne zdania Listu do
Efezjan, zawrzeli. Powietrze zrobiło
się gęste od agresji. Niektórzy
zerwali się z ławek i zaczęli rzucać
przekleństwa. Ktoś wystrzelił nawet
do kaznodziei, ale jego strzał
chybił. Zakonnik zszedł z ambony i
wyszedł z kościoła. Nie
przypuszczał, że wpada właśnie w
pułapkę. Przed świątynią czekał na
niego rozwścieczony tłum, podburzony
przez kilku kalwińskich fanatyków.
Ludzie rzucili się na kapucyna i
brutalnymi ciosami chcieli wymusić
na nim jedną deklarację. Miał
publicznie wyrzec się katolicyzmu.
Bity i maltretowany, bezradnie
zawołał: Jezu, Maryjo! Boże,
pośpiesz mi na pomoc!
Osunął się na ziemię. Przez jego
głowę przelatywały setki myśli. Czy
żałował, że przyjął zaproszenie
parafii w Seewis? Miał dopiero 44
lata, życie stało przed nim otworem.
Był wrażliwy, towarzyski, pogodny.
Kochał muzykę, grał nawet na kilku
instrumentach. Od dziesięciu lat był
zakonnikiem. Wcześniej był wziętym
prawnikiem. W 1611 roku uzyskawszy
doktorat z prawa kanonicznego i
cywilnego, podjął praktykę
adwokacką, ale widząc ogromną
korupcję paraliżującą środowisko,
porzucił karierę prawnika i wstąpił
do klasztoru. Wybrał kapucynów,
wśród których przebywał już jego
brat Jerzy.
Fidelis z zapałem bronił prawd
wiary. W jego kazaniach nie było
cienia złośliwości czy ironii. Po
krótkich płomiennych homiliach
powróciło do Kościoła katolickiego
nawet kilku przywódców kalwińskich.
Nic dziwnego, że niektórych
doprowadzało to do furii.
Przygotowali zasadzkę.
– Pytam po raz ostatni: wyprzesz się
katolicyzmu? Zabrzmiał ostry głos. –
Nie – szepnął kapucyn. Ludzie
podnieśli noże i miecze. Zaczęli
uderzać wijące się w konwulsjach
ciało w brązowym habicie. Tuż przed
śmiercią kapucyn przypomniał sobie
słowa mistrza nowicjatu, który w
chwili ślubów Fidelisa zacytował
Apokalipsę. Teraz, leżąc w kałuży
krwi przed kościołem w Seewis, mnich
pojął znaczenie każdego słowa
Janowego proroctwa: „Bądź wierny aż
do śmierci, a dam ci wieniec życia”.
-
Święty Jerzy: Wielki Męczennik
Pochodził z Liddy (Azja Mniejsza).
Żył na przełomie III i IV stulecia.
Zachowały się o nim bardzo nieliczne
dane biograficzne, jednak posiadamy
pewne wiadomości o sięgającym IV
wieku kulcie świętego Jerzego jako
męczennika.
W obronie
Kościoła
Najprawdopodobniej został oficerem w
rzymskich legionach. Był
chrześcijaninem. Podczas
prześladowań za czasów cesarza
Dioklecjana odmówił złożenia ofiary
bóstwom rzymskim. Doznał tak
okrutnych tortur, że nadano mu tytuł
Wielkiego Męczennika. Umęczono go w
Diospolis na terenie Palestyny.
Najbardziej znana jest legenda o św.
Jerzym i smoku. Smok jest w niej
symbolem ducha ciemności i
pogaństwa. W "Złotej legendzie"
Jakuba de Voragine czytamy m. in.:
"Jerzy, trybun wojskowy rodem z
Kapadocji, przybył pewnego razu do
prowincji Libii, do miasta zwanego
Silena. W pobliżu tego miasta było
jezioro na kształt morza, w którym
miał siedzibę okropny smok. Smok ten
nieraz już zmusił do ucieczki ludzi,
którzy z bronią wyszli przeciw
niemu, i podchodząc pod mury miasta
zarażał wszystkich swoim
oddechem...".
Mieszkańcy starali się go uspokoić,
dając mu na pożarcie nie tylko owce,
ale także ludzi. Kolejne codzienne
ofiary wybierano przez losowanie.
Pewnego razy los padł na córkę
królewską...
"Św.
Jerzy, który właśnie przechodził
tamtędy, zobaczył ją płaczącą i
zapytał, o co idzie... Gdy ona
wszystko mu opowiedziała, rzekł:
«Nie bój się, dziewczyno, bo ja w
imię Chrystusa cię obronię»...
Jerzy wsiadł na konia i
przeżegnawszy się odważnie uderzył
na zbliżającego się doń smoka, a
zawinąwszy silnie włócznią i
polecając się Bogu, zranił go
ciężko, obalił na ziemię i rzekł do
panny: «Zarzuć bez obawy twój pasek
na szyję smoka, dziewczyno». A gdy
to uczyniła, smok poszedł za nią jak
najłagodniejszy pies...
W niektórych jednak księgach
czytamy, że gdy smok zbliżył się do
panny, aby ją pożreć, Jerzy
przeżegnał się i uderzył na smoka
zabijając go".
Herb
szwajcarskiego miasta Schlans, na
którym widnieje św. Jerzy ze
smokiem.
25
kwietnia - Święty Marek,
Ewangelista: Patent na ewangelię
Są ludzie, którzy lubią
błyszczeć. Zrobią prawie wszystko,
by znaleźć się na pierwszych
stronach gazet. Inni wolą swoje
istnienie ukrywać przed światem i
wieść spokojne życie. Święty Marek
chyba nie należał ani do jednych,
ani do drugich.
Tak naprawdę nazywał się Jan.
Markiem tylko go nazywano, nie
bardzo wiadomo dlaczego. Nie należał
do grona dwunastu Apostołów, choć
zapewne znał pierwszych uczniów
Jezusa. To w domu jego matki
spotykała się pierwsza wspólnota
chrześcijan w Jerozolimie.
Jeśli intuicja nie myli badaczy, był
także świadkiem aresztowania Jezusa
w Ogrodzie Oliwnym. Tylko w jego
Ewangelii pojawia się tajemniczy
młodzieniec, który owinięty jedynie
w prześcieradło skradał się za
pojmanym Jezusem. Wydaje się, że w
tak zagadkowy sposób Marek zaznaczył
swoją obecność w najważniejszym
wydarzeniu historii świata. Był
jednak za młody, by odgrywać wtedy
jakąś ważną rolę. Jego czas jeszcze
nie nadszedł... Cierpliwie pracował
na swoją pozycję. Najpierw u boku
Pawła i Barnaby w czasie wspólnej
wyprawy misyjnej. Wyruszyli z
Antiochii w 45 roku. Jednak kiedy
dotarli do Perge, Marek postanowił
zawrócić.
To nie spodobało się Pawłowi.
Dlatego Apostoł Narodów nie zabrał
go w następną podróż. Marek mimo to
nie zrezygnował z pracy dla
Chrystusa. Krótkie wzmianki o nim w
Dziejach Apostolskich wskazują, że
sporo dla Niego podróżował i ciągle
był u boku wielkich: Pawła i Piotra.
Dotarł z nimi aż do Rzymu, gdzie
według tradycji jednego dnia
ponieśli męczeńską śmierć. I pewnie
na zawsze pozostałby jedną z wielu
postaci wczesnego Kościoła, gdyby
nie dokonał rzeczy niezwykłej: jako
pierwszy napisał Ewangelię.
Dziś, gdy mamy cztery Ewangelie, gdy
już wiemy, jak wyglądają, zadanie
nie wydaje się trudne. Cóż to
takiego spisać to wszystko, co
opowiadali o Jezusie św. Piotr i
inni Apostołowie? Ale jak to zrobić,
gdy trudno precyzyjnie ustalić, co i
w jakiej kolejności się działo? Jak
połączyć mniej lub bardziej barwne
opowieści o wydarzeniach i
wspomnienia uczestników lub świadków
z nauczaniem Jezusa? Trzeba było
wymyślić nowy gatunek literacki.
Marek wymyślił ewangelię. Potem jego
śladem poszli inni.
Nie próbował się wymądrzać, dodając
własne przemyślenia i interpretacje.
Oszczędny w słowach, myśl wyrażał
często tylko sposobem uporządkowania
zebranego materiału. Tak zestawiał
relacje i słowa, by fakty mówiły
same za siebie. Cicho,
niezauważalnie. Aby czytelnik sam
doszedł do zrozumienia.
Co się z nim później stało? Podobno
był biskupem najważniejszego po
Rzymie miasta Imperium Rzymskiego –
Aleksandrii w Egipcie. Tam miał
zginąć śmiercią męczeńską, włóczony
po ulicach miasta. On, ciągle na
drugim planie, wtedy pokazany
wszystkim.
Księga
Księga jest atrybutem każdego z
czterech Ewangelistów, również św.
Marka. Często przedstawia się go
piszącego.
Lew
Iluminowany inicjał z francuskiego
rękopisu, XIV w. Każdy Ewangelista
ma swój symbol, nawiązujący do
początku jego Ewangelii. U św. Marka
jest to lew. Zaczyna on bowiem od
św. Jana Chrzciciela na pustyni, a
lew najbardziej kojarzył się wówczas
z pustynią. Ciało św. Marka zostało
w 828 r. sprowadzone do Wenecji,
jest on obecnie patronem tego
miasta. Wizerunek lwa św. Marka
można w Wenecji spotkać w wielu
miejscach. Zwykle trzyma on otwartą
księgę ze słowami: "Pax tibi Marce,
evangelista meus" (Pokój z tobą
Marku, mój ewangelisto).
Żeglarze
Według tradycji św. Marek przepływał
kiedyś w okolicach Wenecji i podczas
sztormu udzielił pomocy miejscowym
żeglarzom. Dlatego Wenecjanie obrali
go za swojego patrona, sprowadzili
ciało Ewangelisty do miasta i
wybudowali na jego cześć wspaniałą
bazylikę. W sztuce weneckiej często
św. Marek jest ukazywany z
żeglarzami.
Święty Marek, Ewangelista
W księgach Nowego Testamentu
występuje pod imieniem Jan, Dzieje
Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają
go jako "Jana zwanego Markiem", syn
Marii, która prawdopodobnie była
właścicielką domu, w którym odbyła
się Ostatnia Wieczerza. Był
Palestyńczykiem. Imienia jego ojca
nie znamy. Zapewne, w czasach
publicznej działalności Pana Jezusa
matka jego, Maria, była wdową;
pochodziła z Cypru.
Jest bardzo prawdopodobne, że matka
jego była właścicielką Wieczernika,
gdzie Chrystus spożył z Apostołami
ostatnią wieczerzę. Jest bardzo
również możliwe, że matka św. Marka
była również właścicielką ogrodu
Getsemani na Górze Oliwnej. Św.
Marek bowiem w swojej Ewangelii
podaje ciekawy szczegół, o którym
żaden z Ewangelistów nie wspomina,
że w czasie modlitwy Pana Jezusa w
Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w
budce czy też w małym domku, jaki
się tam znajdował) pewien
młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki
zgrai żydowskiej, obudził się i
owinięty jedynie prześcieradłem
wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył,
że Pana Jezusa zabierają oprawcy,
zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze
służby świątyni podbiegł do niego,
aby go pochwycić, ale on uciekł,
zostawiając prześcieradło w rękach
pachołka (Mk 14, 15).
Marek był uczniem św. Piotra.
Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu
Ducha Świętego św. Piotr udzielił
św. Markowi Chrztu świętego. Dlatego
nazywa go swoim synem (1 P 5, 13).
Wieczernik służył Apostołom za dom
schronienia po śmierci Chrystusa
Pana. Tam właśnie udał się książę
Apostołów zaraz po swoim cudownym
uwolnieniu przez anioła z więzienia
(Dz 12, 11-17).
Kiedy w roku 44 św. Paweł i św.
Barnaba przybyli do św. Piotra z
jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie,
znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w
Wieczerniku. Barnaba był krewnym św.
Marka. Marek towarzyszył Barnabie i
Pawłowi w podróży do Antiochii, a
potem w pierwszej podróży na Cypr.
Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb
małej Azji przez wysokie góry Tauru,
Marek się sprzeciwił, co bardzo
rozgniewało Apostoła Narodów. Marek
nie czuł się zdolny ponosić trudów
tak uciążliwej pieszej wyprawy i
dlatego w roku 49 w Pergo zawrócił (Dz
12, 25; 13, 13).
Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w
swą drugą podróż apostolską, Barnaba
chciał zabrać ze sobą Marka, ale
Apostoł Narodów się nie zgodził.
Wtedy Barnaba opuścił Pawła, tak że
ten odtąd sam w towarzystwie św.
Łukasza Ewangelisty i innych odbywał
swoje apostolskie podróże. Razem
wówczas Barnaba i Marek udali się na
Cypr. Była to wyspa rodzinna
Barnaby, a być może, że również św.
Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście
lat potem, w roku 61 widzimy
ponownie św. Marka przy Pawle w
Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w
Liście do Kolosan i do Filemona (Kol
4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek
wybierał się wtedy, wysłany przez
św. Pawła, do wspomnianych
adresatów, gdyż Apostoł Narodów żąda
dla niego gościnnego przyjęcia. W
Liście do Tymoteusza, który pisze z
więzienia, Paweł prosi, aby przybył
do niego także Marek, "jest mi
bowiem przydatny do posługiwania" (2
Tm 4, 1).
Na tym urywają się wszelkie
historyczne wiadomości o św. Marku.
Nie wiemy nic pewnego o dalszych
losach jego życia. Według tradycji
miał być założycielem gminy
chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej
pierwszym biskupem. Tam również miał
ponieść śmierć męczeńską za
panowania cesarza Nerona. Inni
przesuwają słusznie datę jego
śmierci do czasów cesarza Trajana
(98-117). Odnośnie męczeństwa św.
Marka nie mamy żadnych danych.
Zastanawia, że o śmierci męczeńskiej
św. Marka nic nie wie św. Hieronim.
Tym większe zastrzeżenie budzi
legenda, wg której Marek miał głosić
Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch
(Austria).
Największą zasługą św. Marka jest
to, że zostawił nam napisany zwięzły
opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego
Ewangelia miała być wiernym echem
katechezy św. Piotra. Napisał ją św.
Marek przed rokiem 62, w którym
ukazała się Ewangelia św. Łukasza.
Mogła więc powstać w latach 50-60.
Zaczyna on swoją Ewangelię od Chrztu
Pana Jezusa i od powołania św.
Piotra na Apostoła. Podaje on jako
szczegół charakterystyczny: pobyt
Pana Jezusa w domu św. Piotra i
uzdrowienie jego teściowej (Mk 1,
29-31).
Święty Marek znał doskonale język
aramajski i grecki. Ewangelię swoją
pisał nie dla Żydów, gdyż często
tłumaczy słowa aramajskie na język
grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22).
Tłumaczy również zwyczaje żydowskie
(Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię
swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż
przypomina znanych w Rzymie gminie
chrześcijańskiej: Aleksandra i
Rufusa (Mk 15, 21) jako świadków
pośrednich męki Pańskiej.
Święty Marek jest patronem pisarzy,
notariuszy, murarzy, koszykarzy i
szklarzy oraz miast: Bergamo,
Wenecji, a także Albanii. Przyzywany
podczas siewów wiosennych oraz w
sprawach pogody.
26
kwietnia - Święty Anaklet I:
Budowniczy grobu św. Piotra
Grek? Rzymianin? Niewiele
dziś wiemy o jednym z pierwszych
następców świętego Piotra. Nie wiemy
nawet, jakie naprawdę nosił imię.
Klet? Kletus? Anaklet? Anenklet?
Okres jego pontyfikatu przypadł na
drugą połowę I wieku. Był to czas
wzmożonych prześladowań chrześcijan.
Cesarzem rzymskim był wówczas
Domicjan - syn Wespazjana -
wywodzący się dynastii Falawiuszy.
Imperium nękane było w owej epoce
nieustannymi najazdami z niemal z
każdej strony. To właśnie wówczas
rozpoczęto budowę umocnień
granicznych w Germanii, które do
historii przeszły pod nazwą Limes
Germanicus, a które miały
chronić rzymskie posiadłości przed
barbarzyńskimi plemionami.
Dakowie, Jazygowie, Markomani,
Kwadowie – długo można by wymieniać
nazwy szczepów, które spędzały sen z
powiek cesarskim oficerom i
włodarzom w poszczególnych
prowincjach. Nie dziwi więc fakt, że
wobec zagrożenia z zewnątrz, równie
podejrzliwie spoglądano na członków
nowych sekt i ruchów religijnych, za
jakich uznawano wówczas pierwszych
chrześcijan. W mniemaniu rzymskich
dostojników także oni stanowić mogli
zagrożenie, tyle że wewnątrz
imperium - stąd też ich
prześladowania.
Ich ofiarą najpewniej padł również
papież Anaklet I, który – jak podają
niektóre źródła – zginął jako
męczennik. Zanim jednak doszło do
jego tragicznej śmierci, dokonać
miał dwóch czynów, dzięki którym
zapisał się w annałach
chrześcijaństwa. Pierwszym było
ustanowienie 25 prezbiterów w
Rzymie, drugim zaś zbudowanie
nagrobka w miejscu, w którym
pochowano świętego Piotra.
Czy Anaklet mógł przeczuwać, że
wokół grobowca wystawionego
pierwszemu z papieży z czasem
gromadzić będą się niezliczone tłumy
wiernych, zaś powstała tam w XVI
stuleciu bazylika stanie się jedną z
najbardziej charakterystycznych i
rozpoznawalnych budowli na świecie?
Tego zapewne nigdy się nie dowiemy -
warto jednak pamiętać o tym
tajemniczym Ojcu Święty, o którym
tak niewiele mamy dokumentów
historyczny, a który jednak znacząco
przyczynił się do tego, iż wiara
pierwszych chrześcijan przetrwała w
niełatwych czasach I wieku naszej
ery i trwa do dziś...
27
kwietnia - Święty Józef Moscati:
Oniryczny święty
Giuseppe urodził się w 25
lipca 1880 roku Benewencie. Miał
ośmioro rodzeństwa. Ojciec był
urzędnikiem sądowym. Po pewnym
czasie rodzina przeniosła się do
Neapolu, gdzie Józef zdał egzamin
dojrzałości.
W związku z wypadkiem jego brata
Alberta, podczas defilady i
późniejszą koniecznością opiekowania
się nim w domu, Józef zaczął
interesować się medycyną. Studia
uniwersyteckie poświęcone tej
właśnie specjalności ukończył w 1903
roku.
Podczas erupcji Wezuwiusza 8
kwietnia 1906 roku, Giuseppe
brawurowo i z narażeniem życia
pokierował ewakuacją jednego ze
szpitali. Udało mu się uratować
wszystkich pacjentów zanim budynek
legł w gruzach. W pięć lat później,
kiedy w mieście rozpanoszyła się
epidemia cholery, zlecono mu
zbadanie jej przyczyn i poproszono o
przedstawienie ewentualnych sposobów
zaradzenia jej.
Z czasem zdobywał kolejne szczeble
kariery medycznej. Został zastępcą
ordynatora, członkiem senatu
Akademii Medycznej, wreszcie zaś
doktoryzował się. Odpowiadał za
Instytut Anatomii, kierował też
szpitalem dla nieuleczalnie chorych.
Kiedy jego matka umierała na
cukrzycę, jako jeden z pierwszych w
Neapolu zaczął stosować insulinę.
Po wybuchu I wojny światowej chciał
wstąpić do wojska, jednak komisja
poborowa miała wówczas uznać, że
lepiej będzie, jeśli jako lekarz
pomoże pielęgnować rannych na
miejscu. W 1923 roku, już jako
docent i wykładowca uniwersytecki,
reprezentował Italię na edynburskim
Międzynarodowym Kongresie
Fizjologii.
Zmarł nagle 12 kwietnia 1927 roku.
Ciało złożono najpierw na jednym z
miejskich cmentarzy, z czasem zaś
przeniesiono je do kościoła Gesu
Nuovo. Cud kanonizacyjny Moscatiego
to sen, w którym ukazał się on w
lekarskim kitlu matce pewnego
robotnika, chorego na białaczkę. Gdy
ta rozpoznała jego twarz na jednym z
wizerunków znajdujących się w
kościele Gesu Nouvo, zaczęła
intensywnie modlić się i prosić
Giuseppe o wstawiennictwo. Wkrótce
jej syn wyzdrowiał i powrócił do
pełnienia obowiązków zawodowych w
pełni sił.
Moscati został beatyfikowany 6
listopada 1975 roku przez papieża
Pawła VI, kanonizowany zaś 25
października 1987 roku przez Jana
Pawła II.
28
kwietnia
- Święty Ludwik Maria Grignion de
Montfort: Św. Ludwik od Totus Tuus
Spotkał na ulicy
trędowatego i zaniósł do klasztoru,
w którym wtedy mieszkał. Gdy drzwi
były zamknięte, do skutku wołał:
Otwórzcie drzwi Jezusowi
Chrystusowi!
Najsłynniejsze dzieło św.
Ludwika Marii Grignion de Montfort
(1673–1716) „Traktat o prawdziwym
nabożeństwie do Najświętszej Maryi
Panny”, było nieznane przez ponad
sto lat. Manuskrypt odkryto dopiero
w roku 1842. Po opublikowaniu w 1843
r., traktat okazał się dziełem
niezwykle popularnym. To z tej
książeczki Jan Paweł II zaczerpnął
swoją dewizę Totus Tuus (Cały Twój).
W „Darze i tajemnicy” wyznaje: „Był
taki moment, kiedy poniekąd
zakwestionowałem swoją pobożność
maryjną uważając, że posiada ona w
sposób przesadny pierwszeństwo przed
nabożeństwem do samego Chrystusa.
Muszę przyznać, że wówczas z pomocą
przyszła mi książeczka św. Ludwika
(…). W niej znalazłem poniekąd
gotową odpowiedź na moje pytania.
Tak, Maryja prowadzi nas, przybliża
do Jezusa, prowadzi nas do Niego,
ale pod warunkiem, że przeżyjemy Jej
tajemnicę w Chrystusie”.
Kim był św. Ludwik? Przede wszystkim
gorliwym duszpasterzem francuskiej
biedoty. Sam pochodził z ubogiej
bretońskiej rodziny, liczącej 18
dzieci. Kształcił się u jezuitów w
Rennes. Skończył seminarium duchowne
w Paryżu. Przez 16 lat wędrował jako
misjonarz w zachodniej Francji.
Zmarł z wycieńczenia w 43. roku
życia.
Słynął z ewangelicznego radykalizmu.
Miał coś z gwałtowności Savonaroli.
Jego pasją było ratowanie dusz z
niewoli grzechu. Nie rozstawał się z
różańcem, gdy mówił do tłumów,
podnosił ponad głową wielki
krucyfiks. Gromił grzech, słuchaczy
pobudzał do płaczu nad Jezusem
ukrzyżowanym i nad własnymi nędzami.
Wdarł się nawet siłą do spelunki, w
której błagał grzeszników, by się
nawrócili i ratowali swe dusze.
Podróżował pieszo, wygłosił około
200 rekolekcji i misji. Swoim
radykalizmem ściągnął na siebie
niechęć niektórych biskupów. Pewnego
dnia spotkał na ulicy trędowatego
biedaka, wziął go na ramiona i
zaniósł do klasztoru, w którym wtedy
mieszkał. Gdy drzwi były zamknięte,
do skutku wołał: „Otwórzcie drzwi
Jezusowi Chrystusowi!”. Czyżby słowa
Jana Pawła II z inauguracji
pontyfikatu: „Otwórzcie drzwi
Chrystusowi” były także nawiązaniem
do tego Bożego szaleńca?
Św. Ludwik dzięki swoim żarliwym
pismom maryjnym stał się klasykiem
maryjnej pobożności. W całym świecie
można usłyszeć: „Poświęciłem się
Maryi, tak jak nauczał św. Ludwik z
Montfortu”. Sławnymi uczniami św.
Ludwika byli m.in. św. Maksymilian
Kolbe i Prymas Tysiąclecia. To z
jego pism zaczerpnęli ideę
niewolnictwa z miłości i oddania
Maryi. Jan Paweł II zwracał uwagę,
że „naukę montfortiańską należy dziś
odczytywać i interpretować w świetle
nauczania Soboru, przez co nie traci
ona bynajmniej swej istotnej
wartości”. W pismach św. Ludwika
pojawia się nieraz pobożna przesada.
Można chwilami odnieść wrażenie, że
Maryja przesłania Chrystusa. A
jednak sam św. Ludwik zapewnia:
„Gdyby nabożeństwo do Najświętszej
Panny oddalało nas od Chrystusa
Pana, należałoby je odrzucić jako
poduszczenie diabelskie. (…)
Nabożeństwo to jest nam tylko i
wyłącznie po to potrzebne, abyśmy
mogli Chrystusa tym doskonalej
znaleźć, tym czulej ukochać i tym
wierniej Mu służyć”.
-
Święta Joanna Beretta Molla
„Taka sobie
rodzina” – napisał kardynał Martini,
pokazując rodzinę Joanny jako wzór
dla współczesnych rodzin.
Ojciec Albert Beretta pochodził z
licznej rodziny. Urodził się w
Magencie 23 września 1889 roku.
Został osierocony w wieku czterech
lat. Uczęszczał do diecezjalnego
Kolegium Świętego Karola w
Mediolanie. Wykształcenie bez
wątpienia otrzymał dobre. Tym
niemniej jako młody człowiek
odczuwał brak intymności i
rodzinnego ciepła. Z tego też
względu, gdy w późniejszym czasie
zdecydował się na założenie własnej
rodziny, zawsze pragnął mieć dzieci
blisko siebie.
Matka Maria De Micheli urodziła się
23 maja 1887 roku. Jako pierwsza z
pięciorga dzieci brała udział w
kursach uzupełniających, które w
tamtej epoce były rodzajem
przygotowania przed podjęciem
przyszłego zawodu. Niestety,
młodziutka Maria nigdy nie miała
dość czasu na oficjalne
zatrudnienie. Miejscem jej pracy był
dom. Najpierw podjęła się opieki nad
swoimi siostrami. Później, kiedy już
wyszła za mąż, musiała zadbać o
własną rodzinę. Ponadto od młodości
myślała o życiu zakonnym, lecz po
rozmowie ze swoim spowiednikiem
zrozumiała, że miejscem dla niej
przeznaczonym jest właśnie rodzina.
Poznawszy Alberta, pod wpływem
wielkiego, wzajemnego uczucia, jak
również inspiracji duchowej, wyszła
za niego 12 października 1908 roku.
Po ślubie małżonkowie zatrzymali się
w Mediolanie. Wynajęli mieszkanie na
Placu Risorgimento nieopodal
klasztoru Ojców Kapucynów, który
stał się ich punktem odniesienia,
miejscem duchowego wsparcia. Tam
także spotykali się z braćmi i
pomagali bliźnim. Albert pracował w
przędzalni bawełny Cantoni, gdzie,
ze względu na swą rozwagę i
pracowitość, zasłużył sobie na
szacunek współpracowników.
"Mamusia Maria była naprawdę
„kobietą silną”, o której mówi Pismo
Święte. Swój dzień zaczynała
wcześnie, o piątej rano, kiedy to
tatuś wstawał, aby się udać na
pierwszą Mszę świętą i zacząć dzień
pracy przed Panem Jezusem i w Jego
imię. Szedł sam. Mamusia zostawała w
domu, by przygotować śniadanie i
posiłek południowy, który pakowała
mu do małej walizeczki.
Kiedy tatuś udawał się do pracy w
Mediolanie, mamusia wchodziła do
naszych pokoików i budziła nas,
głaszcząc delikatnie nasze buzie.
Wiedzieliśmy, że za chwilę będzie
chciała wyjść na Mszę świętą, więc
szybko się ubieraliśmy szczęśliwi,
że będziemy mogli klęknąć obok niej,
przygotowując się na przyjęcie
Jezusa w Komunii świętej i wspólne
dziękczynienie. Jakież cudowne były
słowa, które nam sugerowała, żeby je
mówić Jezusowi! Następnie wracaliśmy
do domu na śniadanie, a po nim – w
drogę do szkoły.
Mamusia, uporządkowawszy dom i nasze
łóżka, siadywała w swoim fotelu,
obok stawiała wielki kosz wypełniony
bielizną wymagającą zszycia,
zacerowania oraz skarpetami do
połatania. Nigdy nie narzekała. Była
stale uśmiechnięta i nie wyglądała w
ogóle na zmęczoną. Przy wszystkich
obowiązkach, jakie miała, znajdowała
czas na chwile medytacji nad słowami
książeczki pewnego franciszkanina pt.
Dar siebie. Pewnego dnia, gdy
książeczka ta wpadła mi w ręce i
zacząłem ją czytać, wydawało mi się,
że zrozumiałem, jak bardzo mamusia
ją przemedytowała i wprowadziła w
życie jej słowa.
A tatuś? Mężczyzna niewiele mówiący,
a jeśli już, to słowa jego były
owocem refleksji i mądrości. Nie mam
wątpliwości co do jego zaufania i
czci wobec mamusi. Był człowiekiem
uczciwym, któremu można było
zawierzyć z zamkniętymi oczyma. Do
domu powracał z Mediolanu wieczorem,
a my, we dwójkę lub trójkę, szliśmy
mu na spotkanie na stację, gdzie
docierała naziemna kolej linowa z
Cittá Alty. Nieśliśmy jego
walizeczkę i widzieliśmy, jak w
gwarze naszych rozmów znikały z jego
oblicza ślady zmęczenia. Wystarczało
mu otworzyć drzwi domu, spotkać się
z uśmiechem mamusi i radosnym
przyjęciem wszystkich jego pociech,
aby na powrót odzyskał całą pogodę
ducha. Była to godzina kolacji i
wszystko było już przygotowane. Po
krótkiej modlitwie siadaliśmy z
radością do tego długiego
biesiadowania. Jak cudownie jest być
w tak licznej gromadzie wokół swoich
rodziców!
Rodzice lubili
posłuchać, każdego po trochu, jak
było w szkole, a kiedy wychodziła na
jaw jakaś psota, pojawiało się na
ich twarzach strapienie, które bez
zbędnych słów dawało nam do
zrozumienia, że to nie może się
więcej powtórzyć. Po zakończeniu
kolacji tatuś zapalał cygaro, a
nasza starsza siostra Amalia, zdolna
pianistka, dawała nam przyjemność
słuchania najpiękniejszych utworów
Chopina, Bacha i Beethovena.
Następnie przychodził czas na
kolejny ważny moment naszego
rodzinnego życia. Chodzi o
odmawianie różańca. Tatuś na
stojąco, przed obrazem Matki Bożej,
a obok niego starsze dzieci.
Natomiast my, młodsi, obok mamy,
która pomagała nam odpowiadać aż do
chwili, dopóki nie zasnęliśmy
wsparci o swoje kolanka".
Świadectwo Józefa Beretty,
[w:] „Terra Ambrosiana”, 1(1994),
s.33-34
Maria – o czym tak pięknie daje
świadectwo jej syn ksiądz Józef
Beretta – zawsze miała dziecko na
ręku albo „siadywała na swoim fotelu
obok przepełnionego kosza bielizny
do prasowania lub cerowania oraz
pończoch wymagających naprawy”.
W tamtych czasach nie mówiło się
jeszcze o planowaniu rodziny, o
odpowiedzialnym rodzicielstwie.
Rodzice przyjmowali dzieci z rąk
Boga i Jemu z ufnością zawierzali
ich rozwój i edukację. Tak właśnie
postępowali Albert i Maria, którzy
mieli trzynaścioro dzieci. Troje:
Dawida, Rosinę, Pierinę, zabrała tak
zwana hiszpańska grypa. Natomiast
Guglielmina i Anna Maria umarły jako
jeszcze malutkie dzieci. Pozostałe
ośmioro w kolejności wieku to:
Amalia (zdrobniale Iucci) –
pianistka, Franciszek – inżynier,
Ferdynand – lekarz, Henryk – lekarz
i kapłan Zakonu Ojców Kapucynów
(ojciec Albert), Zyta – farmaceutka,
Józef – inżynier i kapłan, Joanna –
lekarka, Virginia – lekarka i
siostra zakonna. Wszyscy razem
chodzili często do klasztoru, aby
się bawić i w praktyce doświadczyć
dzieła miłości. Ich bliskimi
przyjaciółmi byli Luigi i Mary Gedda.
Wybiegliśmy nieco za bardzo w
przyszłość. Po to, żeby
przezwyciężyć hiszpańską grypę,
która zdziesiątkowała dzieci, ojciec
zdecydował się na przeprowadzkę
rodziny do Bergamo. Kupił ładny dom
z ogrodem w wyżej położonej części
Bergamo, niedaleko od domu dziadków
ze strony mamy, i tam zamieszkał
wraz z rodziną. Musiał codziennie
pokonywać drogę z Mediolanu do
Bergamo. Nie było to łatwe życie.
Wstawał o piątej, by móc
uczestniczyć we Mszy świętej,
następnie szedł na pociąg, jechał do
pracy i znów na pociąg, żeby
powrócić do domu, gdzie zmęczenie i
trud ustępowały miejsca radości
doświadczenia rodziny.
Joanna przyszła na świat w Magencie
(niedaleko Mediolanu), w domu
dziadków ze strony ojca, 4
października (w święto świętego
Franciszka) 1922 roku. Z tego też
względu bywała nazywana Joanną
Franciszką. Trzy lata później, w
roku 1925, nastąpiła, wspomniana już
wcześniej przeprowadzka do Bergamo.
W tej dużej rodzinie istniały
uprzywilejowane funkcje i
odpowiednie do wieku relacje
pomiędzy rodzeństwem. Amalia,
dwudziestoletnia starsza siostra,
przygotowywała małą Joannę do
Pierwszej Komunii Świętej, która
została ustalona na 14 kwietnia 1928
roku w parafii pod wezwaniem świętej
Graty. Virginia, inaczej Ginia,
młodsza siostra, to z kolei ta,
która była Joannie najbliższa.
Jeśli chodzi o szkołę podstawową, to
Joanna zmieniała ją kilkakrotnie.
Największy wpływ miały na nią
Siostry Kanoniczki, do których
uczęszczała w ostatnich klasach. Ale
i wówczas szkoła nie była
środowiskiem, gdzie miała możliwość
najlepiej rozwijać swoją osobowość.
Joanna była szczęśliwa w rodzinie.
Codziennie towarzyszyła mamie w
drodze na Mszę świętą. Prócz tego od
mamy i siostry uczyła się grać na
pianinie. Cieszyła się z życia w
kontakcie z naturą. Ukończywszy
szkołę podstawową, została przyjęta
w roku 1933 do liceum-gimnazjum
Paolo Sarpi w Bergamo, gdzie
uczęszczała przez pierwsze cztery
klasy gimnazjalne, osiągając raczej
nie najlepsze wyniki. W 1936 roku
nie przeszła do następnej klasy z
języka włoskiego oraz łaciny,
dlatego groziło jej wydalenie ze
szkoły.
W następnym roku w życiu Joanny,
podobnie jak i całej rodziny
Berettów, miał miejsce przełom.
Umarła, chora już od pewnego czasu,
najstarsza córka Amalia, mając
zaledwie 26 lat. Ojciec Albert,
pragnąc, aby dzieci uczęszczały na
uniwersytet oraz aby utrzymać je w
jedności, zwolnił się z pracy i
przeniósł rodzinę do Genewy. Joanna
uczęszczała do gimnazjum
prowadzonego przez Siostry świętej
Doroty. Tam właśnie dokonało się
stopniowo pogłębienie jej religijnej
edukacji. Wzrost wiary miał miejsce
zwłaszcza w roku 1938. Wtedy właśnie
dziewczyna wzięła udział w
rekolekcjach prowadzonych przez
jezuitę ojca Avedano. Teraz Joanna
nie byłajuż małą dziewczynką z Akcji
Katolickiej, która towarzyszy mamusi
we Mszy świętej, lecz młodą kobietą,
pragnącą wziąć we własne ręce swe
przeznaczenie i w obliczu Boga
dokonywać świadomych wyborów:
„Podejmuję świętą obietnicę czynić
wszystko dla Jezusa. Wszystkie moje
czyny, jakikolwiek trud, wszystko
ofiaruję Jezusowi... Pragnę prosić
Pana Jezusa, by mi dopomógł, żebym
nie trafiła do piekła... Proszę Pana
Jezusa, aby mi dał zrozumieć swe
wielkie miłosierdzie”.
Można by rzec, iż Joanna opuściła w
tym momencie środowisko wychowania
otrzymanego w rodzinie, żeby móc
kroczyć własnymi ścieżkami ku
świętości. Nadal kontynuowała grę na
instrumencie i malowała. Niestety,
stan jej zdrowia nie był stabilny.
Rodzice martwili się tym i dlatego w
latach 1938-1939, zaraz po
zakończeniu gimnazjum, zatrzymali
córkę w domu. Dzięki temu Joanna
znów była blisko rodziców. Miała
możliwość lepiej ich poznać. Mogła w
dalszym ciągu uczyć się gry na
pianinie. Miała czas na praktyki
religijne. Pod wpływem nowego
księdza proboszcza i liturgisty
prałata Maria Righettiego, zaczęła
pojmować głęboki sens liturgii. Od
tego czasu miała zwyczaj chodzenia
na Mszę świętą, zabierając ze sobą
mszalik ojca opata Carontiego.
Wszystko to czyniła po to, aby móc
lepiej uczestniczyć w lekturze słowa
Bożego i całej akcji liturgicznej.
Gdy w następnych latach ponownie
podjęła naukę, od razu było
widoczne, że ta przerwa i
pogłębienie życia duchowego były jej
bardzo potrzebne. Rozpoczęła naukę w
szkole z nowym rozmachem. Czyniła
plany co do swej przyszłości.
Myślała o powołaniu misjonarki i
pragnęła żyć według zasad Ewangelii.
Za przykładem mamy, którą prałat
Righetti wytypował na przewodniczącą
grupy kobiet, zaczęła prowadzić
grupę najmłodszych dziewcząt Akcji
Katolickiej i czyniła to – jak
wspomina ksiądz proboszcz – z pełnym
zaangażowaniem i sukcesem. Również
Siostry świętej Doroty były z Joanny
wielce zadowolone. Być może niejedna
z nich widziała już w niej
nowicjuszkę ich zgromadzenia. Wydaje
się, iż był to wyjątkowy czas w
historii rodziny Berettów.
Franciszek, po śmierci Amalii
najstarszy z rodzeństwa, został
inżynierem, Ferdynand lekarzem, a
Zyta farmaceutką. Henryk i Józef
byli już studentami: pierwszy
medycyny, drugi inżynierii.
Natomiast Joanna i Virginia stały
przed wyborem własnej drogi życia
uniwersyteckiego. „Błogosławiony
każdy, kto boi się Pana... Małżonka
twoja jak płodny szczep winny we
wnętrzu twojego domu. Synowie twoi
jak sadzonki oliwki dokoła twojego
stołu” (por. Ps 128).
W pierwszym momencie nawet wojna nie
była w stanie zniszczyć tej
harmonii. Niestety, zazdrosny
nieprzyjaciel jest zawsze gotów
zastawić sidła i posiać kąkol
niezgody. W roku 1941 Genewa została
bardzo poważnie zbombardowana. Było
to bardzo ciężkie doświadczenie
zwłaszcza dla mamy Marii, która była
już wówczas chora na serce. W
pośpiechu została podjęta decyzja o
powrocie do domu. Było lato, więc
wszyscy umówili się na krótkie
spotkanie w domku nad Lago Maggiore.
Okazało się, że była to wigilia
przyszłej diaspory. Jesienią rodzice
powrócili do Bergamo, gdzie
zamieszkali w domu dziadków.
Ferdynand musiał się zaciągnąć do
wojska jako lekarz. Franciszek i
Zyta podjęli pracę w swoim zawodzie
(inżynier i farmaceutka). Natomiast
Joanna i Virginia pozostały w
Genewie, aby móc ukończyć liceum. Z
rodzicami pozostali tylko Henryk i
Józef.
Niestety, stan zdrowia taty
Alberta pozostawiał wiele do
życzenia. Ale to mama Maria jako
pierwsza zeszła ze sceny tego
świata. Opuściła rodzinę w nocy 1
maja 1942 roku. Powodem śmierci był
udar mózgu. Stało się to wtedy, gdy
Henryk jechał pociągiem do Genewy,
by powiadomić Joannę i Ginię o
chorobie matki. Kiedy wreszcie po
długiej i smutnej podróży dojechali
do Bergamo, dowiedzieli się, że mama
już zmarła. Joanna i pozostałe
rodzeństwo bardzo płakali. Tym
niemniej ich ból był stonowany ze
względu na podzielaną przez
wszystkich pewność, że mama jest już
raju. Cztery miesiące potem, 1
września, sytuacja się powtórzyła.
Tym razem to właśnie tato Albert
opuścił swe dzieci, ażeby dołączyć
do swojej Marii.
Decyzją rodzeństwa, pomimo, iż
pozostali sami, była ponowna zamiana
mieszkania. Wyjechali do Magenty,
gdzie był wolny dom dziadków ze
strony ojca. Prócz tego, w tym samym
właśnie roku 1942, Józef i Henryk
opuścili rodzinę, gdyż pragnęli
zostać kapłanami. Józef wstąpił do
seminarium w Bergamo, zaś Henryk,
już jako lekarz, do seminarium Ojców
Kapucynów w Lovere. Franciszek,
inżynier, przejmuje tymczasowo rolę
głowy rodziny. Natomiast Joanna
zapisała się na pierwszy rok
medycyny najpierw w Mediolanie, a
następnie w Pavie, gdzie dołączyła
do niej także Virginia.
Czas studiów był dla Joanny
wypełniony nauką oraz działalnością
w Akcji Katolickiej. Wesołkowata i
lekkomyślna dziewczyna z Bergamo
przeobrażała się w młodą, poważną i
zaangażowaną kobietę, która myślała
o medycynie i chrześcijańskiej
służbie na rzecz Akcji Katolickiej
oraz formacji ludzi młodych. Było
jednak również miejsce na wiele
radości, choćby z powodu wypadów w
okolice Viggiony i górskie wędrówki.
Inne powody szczęścia pochodziły ze
strony braci. W 1946 roku Józef
został wyświęcony na kapłana w
katedrze w Bergamo. Dwa lata później
przyszedł czas na Henryka, który
jako kapucyn przyjął imię zakonne –
ojciec Albert i wyjechał do pracy
misyjnej w Brazylii. Jego przykład
to mocne wezwanie dla Joanny, która
już od dawna zastanawiała się, czy
nie powinna pójść w ślady brata.
Tymczasem lata szybko mijały. W 1949
roku Joanna uzyskała dyplom z
medycyny ogólnej i chirurgii. W
następnym roku miał miejsce ślub
Ferdynanda. Niemal jednocześnie
dyplomowaną lekarką została również
Virginia i zdecydowała się na służbę
misyjną.
W 1952 roku Joanna zrobiła
specjalizację z pediatrii. Kardynał
Martini napisał tak: „Uderza mnie
wielce fakt, że zarówno Joanna, jak
i jej rodzeństwo, wszyscy osiągnęli
fenomenalne kwalifikacje w swoich
profesjach: dwóch inżynierów,
czterech lekarzy, farmaceutka,
artystka. Takie rezultaty to z
pewnością świadectwo zdolności
intelektualnych i wyjątkowej chęci
każdego z nich oraz potwierdzenie
możliwości ekonomicznych i mądrego
gospodarowania nimi w całej
rodzinie. Jednak sądzę, że
podstawową rolę odegrał tu posłuch,
jaki mieli rodzice”. Dzieci Berettów
czuły się rozumiane i
dowartościowane. Zwracano im uwagę
na szacunek wobec siebie i bliźnich.
Przyglądając się życiu Joanny,
doszliśmy niemal do momentu podjęcia
wyjątkowej decyzji. Faktycznie
bardzo serio myślała o naśladowaniu
ojca Alberta w Brazylii. Niestety,
jej kondycja fizyczna nie pozwalała
na to, by mogła zostać misjonarką.
Prosząc w tej sprawie o radę prałata
Bernareggiego, biskupa Bergamo,
otrzymała bardzo jasną odpowiedź:
„Na tyle, na ile moje doświadczenie
kapłańskie i biskupie nauczyło mnie,
to wiem, że kiedy Pan wzywa jakąś
duszę do pełnienia dzieła misyjnego,
oprócz wielkiej wiary i szczególnej
duchowości obdarza ją także siłą
fizyczną, która pomoże znieść
trudności i sytuacje, jakich tutaj
nie jesteśmy w stanie sobie nawet
wyobrazić. Ponieważ Ty, Joanno, nie
masz tego daru, to właśnie dlatego
myślę, że ta droga nie jest tą, na
którą Pan Jezus Cię wzywa”.
Odsunąwszy na bok wszystko to, co
wydawało się być jakąś zawadą,
otwierała się przed Joanną droga
życia rodzinnego. Na niej znajdzie
swoje prawdziwe powołanie do dania
świadectwa, że rodzina jest miejscem
łaski i błogosławieństwa. „Również w
naszych czasach Kościół nie
przestaje ubogacać się świadectwem
wielu kobiet, które realizują swoje
powołanie do świętości. Święte
kobiety są uosobieniem ideału
kobiecości, ale są także wzorem dla
wszystkich chrześcijan, wzorem
«naśladowania Chrystusa»,
przykładem, jak Oblubienica winna
odpowiadać na miłość Oblubieńca” (Mulieris
dignitatem, nr 27). Oto życie, które
właśnie teraz stało przed Joanną
otworem.
Jak w historię dwóch źródeł, które
łączą się w jedną rzekę, tak teraz
powinniśmy choć na chwilę zerknąć na
drugą gałąź rodziny, zanim
odtworzymy wspólne życie małżeństwa
Mollów.
Ojciec Piotra Molli miał na imię
Luigi (1884-1956). Urodził się w
Mesero, małej mieścinie pomiędzy
Magentą a Busto Arsizio, w 1884
roku. Praktykując u szewca już w
wieku 8 lat, mając zaledwie 21 lat
został kierownikiem działu
obuwniczego Parabiago w Mesero. Do
dziś jeszcze znany jest w okolicy
jako ten, który szył buty na cały
tamtejszy region. W 1907 roku ożenił
się z Marią Salmoiraghi (1885-1978),
młodą kobietą, która była
zatrudniona w przędzalni. Z ich
małżeństwa urodziło się ośmioro
dzieci, lecz pierwszych troje zmarło
jeszcze w dzieciństwie. Pierwszym,
który zdołał osiągnąć wiek dojrzały,
był Piotr. Urodził się on w Mesero 1
lipca 1912 roku. Następnie przyszły
na świat: Rosetta, Adelajda, Luigia
i Teresina.
Ojciec Piotra pokładał wielkie
nadzieje w synu. Marzył dla niego o
profesji inżyniera i dlatego –
pomimo dużego wysiłku i poświęceń
finansowych – skierował go na
studia. Pierwszą trudnością był
fakt, iż w Mesero można było
ukończyć zaledwie początkowe klasy
szkoły podstawowej, podczas gdy aby
móc kontynuować naukę na studiach,
trzeba było zdać egzamin klasy
piątej. Wsparty pomocą księdza
proboszcza, ojciec Luigi zwrócił się
do bardzo szlachetnych sióstr
zakonnych, które dopiero niedawno
przybyły w ich okolice. I to właśnie
matka przełożona, siostra Giovanna
Calloni, udzieliła chłopcu
korepetycji z zakresu klasy piątej
szkoły podstawowej. Jednocześnie
uczyła go poświęcenia i
szczodrobliwości.
Po zaliczeniu klasy piątej, w
czasie, gdy faszyzm zaczynał już
umacniać swą dyktaturę, ojciec Luigi
był zmuszony udać się do jakiegoś
kolegium, ażeby syn został przyjęty
do kolejnych pięciu klas gimnazjum.
Wybór padł na Kolegium Villoresi
Świętego Józefa w Monzie,
prowadzonym wówczas przez Ojców
Barnabitów. Panujący tam regulamin
był bardzo surowy, ale Piotr
zaangażował się w studia z całkiem
dobrym rezultatem. Bardzo chciał
ucieszyć ojca, który tak wielką
ufność w nim pokładał. Nie sposób
jednak nie odnieć wrażenia, że
doskwierało mu przedwczesne
oddalenie od rodziny. W Kolegium
Świętego Józefa spotkał dobrych
kapłanów, którzy nauczyli go łaciny
i szacunku wobec bliźniego.
Jednakże, w związku z tym, że
dyscyplina kolegium była ostra, a
edukacja przekazywana z położeniem
wyjątkowego nacisku na obowiązek
nauki i pracy, źle się to odbijało
na zbyt młodych ludziach. Piotr
znosił te trudności, szczęśliwy, że
będzie mógł usatysfakcjonować ojca,
który, jako osoba wielkiej
uczciwości, cieszył się zaufaniem
księdza proboszcza, powierzającego
mu zadanie uzdrowienia zarządu
katolickiej ubezpieczalni dla
przebywających w szpitalu, oraz
zaufaniem całej społeczności,
obdarzającej go misją sędziego
pokoju.
W 1928 roku Piotr, ukończywszy
gimnazjum, pozostaje w kolegium
Villoresi Świętego Józefa, gdzie
podjął funkcję prefekta. Poza tym,
co warto zaznaczyć, pełnił funkcję
odpowiedzialnego za wychowanie grupy
najmłodszych chłopców. Natomiast dla
swojego dalszego rozwoju zapisał się
do publicznego liceum Bartolomeo
Zucchiego w Monzie. Nietrudno dociec
przyczyny takich wyborów.
Pragnieniem tego młodego człowieka
było nie obciążać finansowo swoich
najbliższych. Po maturze zdanej w
1931 roku Piotr mógł w końcu
powrócić w rodzinne strony.
Pan Luigi był dumny ze swego
syna, który mógł się pochwalić
ukończonymi studiami. Nie
sprzeciwiał się, kiedy Piotr zdawał
na politechnikę, aby zostać
inżynierem. W domu były kłopoty
finansowe, tym niemniej Piotr mógł
kontynuować studia. Jazda rowerem z
Mesero do Magenty oraz pociągiem z
Magenty do Mediolanu to dla niego
zwykła błahostka. Musiał umieć
przecież sprostać oczekiwaniom tak
wielu. Chodzi tu na przykład o
przewodniczenie partii, która
wybrała go na przewodniczącego
lokalnej komórki. Chodzi także o
księdza proboszcza, który widział go
w Akcji Katolickiej. Piotr, ze
względu na stopień zaufania, jaki w
nim pokładano, podjął obydwa
wyzwania. Wprowadził system
dystrybuowania pomocy rządowej dla
rodzin co do produktów żywnościowych
oparty na indywidualnym dopasowaniu
potrzeb. Ujednolicił system
przyznawania wsparcia z racji
narodzin, uroczystości ślubnych i
wyjazdów dzieci na obozy kolonijne.
Na prośbę księdza proboszcza
przychodził do parafii w niedzielę
po południu, by prowadzić katechezy
dla dorosłych.
Pomimo rozlicznych zajęć, które
niejednokrotnie były dodatkowym
obciążeniem w jego pracy, Piotr
zdołał w 1936 roku ukończyć studia
na Politechnice w Mediolanie i
uzyskał tytuł inżyniera mechanika.
Ponieważ w tamtym czasie nie było
problemów z pracą dla absolwentów,
nawiązał kontakt z Tosi. Ale już w
tym samym roku 1936 przeszedł do
Saffy – wielkiej fabryki zapałek z
siedzibą w Ponte Nuovo w Magencie,
zaledwie kilka kilometrów od domu. W
roku 1938 został wicedyrektorem.
Musiał umieć kierować osobami o
wiele starszymi od siebie, które
spędziły w Saffa całe swoje życie.
Młody kierownik dał się poznać jako
człowiek bardzo zaangażowany i
wprowadzający w zakładzie nowe
technologie.
„W porównaniu z Joanną, mój udział w
środowisku ściśle związanym z
Kościołem był raczej niewielki.
Bardzo wiele pracowałem. To znaczy –
i to faktycznie mogę potwierdzić –
starałem się przez całe swe życie
stwarzać nowe miejsca pracy. Taki
był cel mojego życia”. Tak czy owak,
to właśnie udział w Akcji
Katolickiej uchronił Piotra od
późniejszych wpływów ideologii
faszystowskiej. Dysputy prowadzone
pomiędzy Piusem XI a Mussolinim
właśnie z powodu Akcji Katolickiej
młodzieży nie miały wówczas jeszcze
reperkusji w Mesero. Po wybuchu
wojny wszystko stało się o wiele
trudniejsze. W grudniu 1940 roku
młody inżynier otrzymał trzy
polecenia. W następującej kolejności
przyszły komunikaty: anulowanie
działalności zaangażowanych w partię
i Dzieło Narodowe Balilla oraz
obowiązek przywrócenia umundurowania
w oddziałach akademickich. „Wszystko
dlatego, że byłem członkiem Akcji
Katolickiej. Jak tu nie widzieć
znaku Bożej Opatrzności?”. W tamtym
czasie, zaraz po chwilowym zamęcie,
kierownik Saffy jeszcze bardziej
zdecydowanie rzucił się w wir pracy.
O ile to tylko możliwe, starał się
rozwijać fabrykę. W praktyce chciał
stosować ów szacunek wobec
bliźniego, który jako najcenniejszy
testament otrzymany od ojca,
wielokrotnie mu pomagał, a nawet
ratował życie.
Po raz pierwszy Piotr został
aresztowany wraz z trzema swoimi
pracownikami: komunistą Piotrem
Gerassim i socjalistami Armandem
Armim oraz Józefem Martinim w marcu
1944 roku. Po przeniesieniu do
Magenta, zostali umieszczeni w
autobusie, który miał odjechać do
Niemiec, kiedy przybył zawiadomiony
przez jednego z pracowników Saffy
pan Umberto Parmigiani, przywódca
lokalnej partii faszystów. Po
długich negocjacjach udało się mu
zwolnić młodego Mollę, znanego ze
swej pracy kierowniczej w Mesero,
jak i pozostałych trzech
aresztantów.
Minęło zaledwie kilka miesięcy, gdy
na Placu Loreto doszło do jeszcze
bardziej dramatycznej sceny
aresztowania. Tym razem inżynier
Molla wspólnie z dyrektorem Saffy
Franciszkiem siedzieli już w
autokarze, który zbierał mężczyzn
przeznaczonych do obozu
koncentracyjnego, gdy ponownie
przybył pan Parmigiani.
Doszło do podobnej zażartej
dyskusji, dzięki której jeszcze raz
zastało zażegnane niebezpieczeństwo.
Ale wojna nie była jeszcze
zakończona. Dwa dni po wyzwoleniu
Mediolanu w niedalekiej odległości
od Saffy, na moście nad Ticino,
znajdowała się nadal niemiecka
armata przeciwlotnicza. Sytuacja ta
była o wiele bardziej powodem
zdenerwowania niż obrazem kojarzonym
z kapitulacją i klęską. Od strony
Mediolanu z kolumną ciężkich armat,
które były umieszczone w Novarze,
docierali Amerykanie, gotowi przejść
natychmiast do działania. Tymczasem
znajdowali się tam pracownicy,
ludność cywilna, obiekty chronione.
Tym razem to inżynier Molla podjął
się pertraktacji. Dzięki szczęśliwej
obecności jednego ze swych
współpracowników, Józefa Meglera,
który mówił doskonale po niemiecku i
angielsku, zaprosił przywódców dwóch
stron do swego biura. Wysłał swojego
kierowcę do Como, ażeby przy pomocy
oficjalnego języka niemieckiego
poprosić komendanta, generała Wolfa,
o zatwierdzenie kapitulacji.
Dzięki cierpliwości i dobrej woli
doszło do pomyślnego zakończenia:
Niemcy skapitulowali, nie doszło do
rozlewu krwi, fabryka została
uratowana i wkrótce mogła znów
zacząć funkcjonować. Wiadomo, iż w
odniesieniu do całej wojny jest to
raczej niewielki wycinek historii,
jednak zimna krew i opanowanie
nerwów wicedyrektora spowodowały, że
Saffa mogła natychmiast podjąć
działalność w nadchodzących latach
odbudowy. Zresztą inżynier nie
poprzestał na już osiągniętych
rezultatach, lecz szybko zauważył,
że nie może się ograniczać tylko do
produkcji zapałek, i dlatego wciąż
starał się szukać innych możliwości
działania i pracy. Wiele podróżował
po Italii oraz za granicą. Nade
wszystko wizytował fabryki w Szwecji
i Ameryce. Chłopiec, który przeżywał
niegdyś czytając Drzewo dziwów
(„Zima udawała się bliżej gwiazd,
aby się rozgrzać” – cytat z tejże
historii) wędrówki do gwiazd,
podróżował teraz po Europie i
świecie, aby odnaleźć nowe sektory
produkcji i zaawansowanych
technologii.
W roku 1950 Piotr został mianowany
głównym dyrektorem fabryki. W swej
aktywności zawodowej nie ma czasu na
uczucia i rozrywkę. Tym niemniej w
tym samym roku cierpienie, jakie go
doświadczyło, otwarło przed nim
jeszcze jeden wymiar życia
ludzkiego. Najmłodsza siostra
Teresina zaczęła bardzo poważnie
chorować. Okazało się, że
niezdiagnozowana i odpowiednio
leczona choroba wieku dziecięcego,
czyli zapalenie nerek, sprawiła, iż
ta młoda, 27-letnia dziewczyna,
pomimo wszelkich możliwych zabiegów
lekarki o nazwisku Beretta, umarła.
W tych jakże smutnych
okolicznościach dwoje młodych ludzi
– Piotr i Joanna – nie mieli ani
chwili, by zamienić ze sobą choć
jedno słowo, aczkolwiek pozostał
przynajmniej ślad prawdziwego
spotkania. Już wkrótce drogi ich
życia zbiegły się i zostały
połączone przez sakrament, będący
świadectwem oblubieńczej miłości
Chrystusa i Kościoła, który rodzi
nowe życie, pochodzące z płodności
Boga Ojca, udzielającego ze źródła
własnej miłości życia ludziom i
wszelkiemu stworzeniu.
O Joannie i Piotrze, najpierw
narzeczonych, a potem małżonkach,
już wspomnieliśmy. Po kilku
przypadkowych spotkaniach, tych
dwoje młodych poznało się bliżej pod
koniec roku 1954, przy okazji
uroczystości prymicyjnych ojca Lina
Garavaglia, obecnie biskupa Ceseny.
Zrodziła się wówczas pomiędzy nimi
głęboka przyjaźń oparta na wzajemnym
szacunku, dzieleniu wspólnych
ideałów życia (pracy, rodziny,
miłości do bliźnich), planach
założenia rodziny otwartej na Boga,
dzieci, poświęcenie i cierpienie.
Lecz nie było tam miejsca na żadną
bigoterię.
Joanna to piękna kobieta o
przenikliwych oczach, w których
Piotr natychmiast się zakochał. Była
osobą pociągającą, potrafiącą wyrwać
narzeczonego z osamotnienia i
monotonii życia w fabryce. Ze swej
strony Piotr ofiarował młodej
dziewczynie, pozostającej bez
rodziców i od dawna poszukującej
własnej drogi, pewność. Z dwóch dróg
zaczęła tworzyć się jedna, która
stała się przestrzenią dla życia i
radości; przestrzenią dla wypraw w
góry, na koncerty w La Scali i
niedzielne spotkania.
Najdroższy Piotrze!
Dziś w południe, wróciwszy z wyprawy
narciarskiej, otrzymałam Twój
ekspres. Czy możesz sobie wyobrazić,
jak wielką sprawił mi przyjemność. A
wszystko to dzięki Twym jakże czułym
i ciepłym słowom, z których bije
cała miłość, jaką masz dla mnie.
Dziękuję Ci, drogi Piotrze. Ja
również mam moją miłość dla Ciebie i
często myślę, że będziemy ją mieć
zawsze. Masz tak dobry charakter i
jesteś tak mądry, iż jestem
przekonana, że my nie możemy nie żyć
w zgodzie. Przykro mi, że w
poniedziałek byłeś tak bardzo
zapracowany. Towarzyszę Ci zawsze
myślą, a jeśli mogłabym Ci pomóc,
uczynię to z całego serca.
Dzień wczorajszy i dzisiejszy były
tak cudownie słoneczne. Obudziłam
się rano o 8.00 (Co za drańciuch ze
mnie! Ty jesteś już wtedy w
biurze!), ponieważ o 8.30 jest Msza
święta. Uwierz, nigdy jeszcze nie
przeżywałam tak Mszy świętej i
Komunii jak właśnie w tych dniach.
Kościółek, wyjątkowo piękny i
spokojny, jest puściutki. Kapłan nie
ma nawet ministranta. A zatem Pan
Jezus jest cały dla mnie i dla
Ciebie, Piotrze, albowiem tak już
jest – gdzie jestem ja, tam jesteś
ze mną również Ty.
Natychmiast po śniadaniu zabieramy
nasze narty i w dół... na trasy
narciarskie. Zwykle około godziny
11.00 rozpoczynam pod okiem
instruktora krótki kurs i... bez
fałszywej skromności, nauczyłam się
nawet zjazdów nieco trudniejszych.
Bądź jednak spokojny. Nie ma żadnego
niebezpieczeństwa, albowiem tam,
gdzie stok jest zbyt szybki, sam
instruktor wybiera trasę nieco
łatwiejszą. Jest naprawdę
fantastycznie. Jakże się nie radować
i uwielbiać Boga, kiedy się staje na
górze, pod błękitem nieba, na
iskrzącym, białym śniegu!
Piotrze, Ty już wiesz, że ja czuję
się tak szczęśliwa, gdy jestem w
kontakcie z tak piękną przyrodą, iż
mogłabym spędzać całe godziny na jej
kontemplacji.
Natomiast po obiedzie, zaraz po
krótkim odpoczynku i spacerku,
powracamy na trasy zjazdowe i
jesteśmy tam od około 15.00 do
18.00. Później czas się jakby
zatrzymuje. Na szczęście mam drogie
mi towarzystwo Piery (bardzo wesoła
osóbka), z którą wiele żartujemy!
I w ten oto sposób opisałam Ci mój
dzień, nieco inny od Twego, mój
biedny Piotrze, ciągle tak
zapracowany.
Ale jeszcze tylko dwa dni i znów się
zobaczymy. Cóż za radość!
Do zobaczenia, Piotrze. Pozdrów ode
mnie serdecznie Twych rodziców i Twą
siostrę Adelajdę oraz przyjmij mocne
uściski od rozmiłowanej w Tobie
Joanny
Piera dziękuje Ci za pozdrowienia i
je odwzajemnia.
List Joanny do Piotra Molla z
23 marca 1955 r.
Joanna planowała założenie rodziny
chrześcijańskiej, rozumianej jako
wieczernik zgromadzony wokół Jezusa.
Piotr, który wzrastał w atmosferze
etyki bliskiej jansenizmowi, po raz
pierwszy czuł się uwolniony od
ciążących na nim obowiązkach i był w
stanie się uśmiechnąć oraz
pożartować. Daty zaręczyn i zawarcia
sakramentu małżeństwa przez tych
dwojga to 11 kwietnia i 24 września
1955 roku. Są to dwa stałe punkty
odniesienia, informacja dla wspólnot
rodzinnych i braci, przy pewności,
iż decyzja została podjęta w sercu,
jako konsekwencja miłości, która nie
zna ograniczeń czasu i jako
sakrament uczestniczy w
nieograniczonej miłości Chrystusa
wobec swego Kościoła. „Tajemnica to
wielka, a ja mówię: w odniesieniu do
Chrystusa i do Kościoła!” (Ef 5,32).
Z drugiej strony Joanna i Piotr to
były osoby bardzo konkretne. Byli
dwojgiem zakochanych w sobie młodych
ludzi, przeżywających radość swojego
narzeczeństwa i niecierpliwie
oczekujących na dzień zaślubin.
Dotyczyło to szczególnie Joanny.
Była szczęśliwa i nie obawiała się
okazywać swoich uczuć: wybierała
meble do swego domu, kupowała
nakrycia i sztućce na stół, myślała
o sukience ślubnej. Wreszcie
nadszedł oczekiwany 24 września.
Joanna i Piotr stanęli przed
ołtarzem.
Warto choćby na chwilkę zatrzymać
się na tym wydarzeniu. „Joanna
ubrana na biało, w błyszczącej
satynie, z welonem z tiulu upiętym
nad szyją, prowadzona pod rękę przez
brata Ferdynanda, wchodzi do
Bazyliki Świętego Marcina w
Magencie”. Joanna była piękna jako
wyobrażenie niewiasty i figura
Kościoła, figura Oblubienicy, w
której „wody wielkie nie zdołają
ugasić miłości, nie zatopią jej
rzeki” (Pnp 8,7). Zaproszeni goście
dostrzegli owo piękno, które
rozbłysło nadzwyczajnym światłem, i
objawili swój podziw spontanicznie
wybuchającym aplauzem pośród ciszy
świątyni. „Mój miły jest mój, a ja
jestem jego, on stada swe pasie
wśród lilii” (Pnp 2,6). Joanna i
Piotr dość szybko mieli możliwość
potwierdzić, że związek miłości,
zawarty w tym dniu w obecności
księdza Józefa, kapłana i brata, był
silniejszy niż wszelkie trudności, a
nawet śmierć.
Tymczasem świętowanie zaślubin było
bardzo zwyczajne. Przedłużyło się w
podróż poślubną na południe Włoch:
Rzym, Neapol, Ischia, Taormina – to
najważniejsze jej etapy. Po powrocie
zaczęło się zwykłe, codzienne życie.
Jednakże Joanna i Piotr nie
narzekali na trudy dni powszednich,
które w porównaniu do odpoczynku i
święta wydawały się nigdy nie
kończyć. Joanna – szczególnie ona –
„to kobieta pogodna, spokojna, pełna
radości. Radością, którą wyjątkowo
promieniowała, wydawała się zarażać
tych, którzy byli wokół”. Joanna w
tym właśnie okresie była o wiele
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej
zaangażowana w pracy lekarza
ogólnego i pediatry. Nie zapomniała
również o Akcji Katolickiej Kobiet.
Nie zaniedbywała też wielkiej
rodziny Berettów, pisząc do braci,
którzy byli daleko, oraz odwiedzając
lub zapraszając tych, którzy byli
bliżej, do swego domu.
Wkrótce Nando, bratu lekarzowi, z
którym przez pewien czas wspólnie
studiowała, urodziła się dziewczynka
(na pamiątkę siostry Amelii nazywana
Iucci). Stała się ona ukochaną cioci
Joanny i dlatego, jak to tylko było
możliwe, przebywały razem. Z drugiej
strony własne macierzyństwo, wobec
którego pani doktor Beretta Molla
wydawała się mieć szczególne
predyspozycje, nie mogło czekać.
Wreszcie Joanna, nieco wstydliwie,
ale jednocześnie z wielką radością,
podzieliła się ze swoim mężem nowiną
o oczekiwanym dziecku. Dnia 19
listopada 1956 roku przyszedł na
świat pierworodny – Pierluigi. Jego
chrzest i poświęcenie Matce Bożej
Dobrej Rady rozpoczęło kontynuowaną
w latach następnych rodzinną
tradycję. Za rok (11 grudnia 1957
roku) nadszedł czas na Marię Zytę,
nazywaną w rodzinie Marioliną. Dwa
lata później urodziła się Laura (15
lipca 1959 roku).
Joanna, niestety, ciężko przechodzi
czas oczekiwania na dziecko, a także
sam poród. Tym niemniej cierpienia
związane z macierzyństwem
podejmowała chętnie, gdyż miała na
uwadze wartość życia. „Kobieta, gdy
rodzi, doznaje smutku, bo przyszła
jej godzina. Gdy jednak urodzi
dziecię, już nie pamięta o bólu z
powodu radości, że się człowiek
narodził na świat” (J 16,21).
Podobnie było z Joanną, która po
każdym urodzeniu dziecka stawała się
jeszcze bardziej promienna i
wewnętrznie przekonana, że otrzymała
możliwość udziału w najbardziej
niezwykłym akcie historii, to
znaczy, że powtarza akt stwórczy
Boga. On stworzył niebo i ziemię,
słońce i morze, i człowieka; „i
widział, że było dobre”. Joanna
dawała życie swym dzieciom, które
były wezwane, aby odnowiły oblicze
ziemi, i były gwarancją, że świat
nie jest przeznaczony do skostnienia
i starości, lecz odnowy i młodości
oraz nowego życia w płodności i
następstwie pokoleń.
Najdroższa Mariuccia!
Nie wiem, czy otrzymałaś już
informację: w środę rano, o ósmej
piętnaście, urodziła się Lauretta.
Czy możesz sobie wyobrazić naszą
radość przede wszystkim z tego
powodu, że – dzięki Bogu – wszystko
poszło dobrze, a poza tym dlatego,
że dziewczynka jest piękna,
grzeczna, zdrowa, a ponadto urodziła
się właśnie dziewczynka. Ja przecież
pragnęłam siostrzyczki dla Marioliny.
Wiem z doświadczenia, jak cenne są
siostry, i tak oto Pan Jezus
wysłuchał moich modlitw.
W zeszłym miesiącu, dokładnie
piętnastego, musiałam zostać
natychmiast odwieziona do szpitala z
powodu jakiegoś zatrucia. Bardzo,
bardzo mnie bolało. Miałam ciągłe
skurcze, gorączkę, torsje. Pojawiło
się ryzyko utraty mojej dzieciny.
Przerażona, posłuchałam Nando i
zabrał mnie do Monza. Była już
północ, gdy czekał na mnie nasz
znajomy profesor Ostetrico. Przy
pomocy tlenu, środków uspokajających
i hipodermoklizie wszystko przeszło.
Po dwóch dniach mogłam wyjechać na
lotnisko Malpensa na spotkanie z
Piotrem, który – niczego nie świadom
– wracał z Ameryki. Myślałam o
powrocie z noworodkiem, a
tymczasem... mogłam kontynuować swój
stan błogosławiony bez przeszkód aż
do końca, uwzględniając moje zwykłe
dziesięć dni opóźnienia. A teraz
jestem tutaj razem z Laurettą, tak
grzeczną. W te pierwsze trzy dni
życia śpi, ssie pierś i prawie wcale
nie płacze. Żałuję, że nie mogę Ci
jej pokazać. Ma ciemne, a nawet
prawie czarne włoski (jest o wiele
ciemniejsza nawet od półtorarocznej
Marioliny!), jasne oczka, a ważyła w
dniu urodzin 3.950 kilograma. Buźkę
ma raczej okrągłą. Jest bardziej
podobna do Gigetto niż do córeczki.
Oczekuję, że dziś wieczorem zobaczę
moje dwa skarby, które już od
piętnastu dni są w Courmayeur.
Codziennie do mnie dzwonią, ponieważ
w tym roku mogą mieć telefon w domku
i są przeszczęśliwi, że mogą
przybyć, aby poznać „nową
siostrzyczkę” (tak ją właśnie nazywa
Pierluigi). Prócz tego wczoraj
wieczorem chciał, abym ją podała do
telefonu: „Chcę rozmawiać z moją
siostrzyczką”.
Czekam, żeby zobaczyć jego reakcję,
gdy ją zobaczy i stanie koło jej
kołyski. Powiedział już między
innymi, że „podaruje nowemu
dzidziusiowi beczułki, natomiast
starszej dziewczynce... tak!”.
Wybacz, Mariucciona, to moje
przydługie gadulstwo, lecz uważałam
za słuszne, abyś tym razem wiedziała
o tym wszystkim szczegółowo. Pozdrów
ode mnie bardzo ciocię Nini. Wielkie
całusy dla Twojego Pierangelo,
który, jak sądzę, czuje się dobrze,
jest rześki i zdrowy.
Serdeczne pozdrowienia dla Giampiero,
a dla Ciebie mocne uściski.
Kochająca Cię Joanna
Pozdrowienia dla wszystkich od Zyty,
która jak zawsze jest przy mnie, aby
mi pomagać z wielką troską i
czułością.
List Joanny do Mariucci
Parmigiani z 18 lipca 1959 roku
„Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło
rąk Jego obwieszcza nieboskłon”
–mówi Psalm 18. Joanna była
szczęśliwa, gdy wraz z dziećmi mogła
jeździć do Courmayeur, gdzie było
świeże powietrze. Lubiła jeździć na
nartach i wędrować. Czuła się
włączona w ową liturgię, która dzień
i noc po szczytach i w dolinach
objawia łaskę i miłosierdzie, a
także piękno i Opatrzność Bożą.
Podobnie jak Bóg, stworzywszy
człowieka, podtrzymuje go w każdym
momencie, gdyż „jest podobny do
tchnienia wiatru, a dni jego jak
cień mijają” (Ps 144,4), tak i
rodzice są wezwani do daru bez
końca, do przekazania swym dzieciom
własnego oddechu życia. W liście
apostolskim Mulieris dignitatem Jan
Paweł II zaprezentował swoją
interpretację słów Jezusa co do
cierpień i radości kobiet po
narodzeniu dziecka: „Słowa Chrystusa
nawiązują najpierw do owych «boleści
rodzenia», które stanowią część
dziedzictwa pierworodnego grzechu.
Równocześnie jednak wskazują na
łączność kobiecego macierzyństwa z
tajemnicą paschalną” (nr 19). To
jest wszystko to, czego doświadcza
każda kobieta przy porodzie, lecz
Joanna zdawała się być wezwana w
wyższym stopniu do zaświadczenia, do
zanurzenia – jak mówi apostoł Paweł
– w śmierci z Chrystusem, by
potwierdzić nowe życie, zaświadczyć,
że ze śmierci rodzi się życie, że
nawet najbardziej przerażające i
realne cierpienie to jeszcze nie
ostatnie słowo, to nie przegrana,
ale sytuacja, która musi ustąpić
wobec nowego światła
zmartwychwstania i życia w Bogu.
Po urodzinach Laury w 1959 roku
Joanna napisała do swej przyjaciółki
Mariucci o swym szczęściu, że mogła
dać Mariolinie jakby towarzyszkę
zabaw. Być może pragnęła ofiarować
braciszka również Pierluigiemu. Może
pragnęła licznej rodziny, jaką miała
ona czy jej mąż. Jest faktem, że w
drugiej połowie roku 1961 była
ponownie w stanie błogosławionym.
Początkowo trudności były
identyczne, jak te z poprzednich
miesięcy oczekiwania na dziecko,
lecz dość szybko sytuacja stała się
o wiele poważniejsza. Powodem był
pewien rodzaj włókniaka, który
zagrażał życiu dziecka i mamy.
Rozwój sztuki medycznej był w
tamtych czasach na tyle
zaawansowany, że wystarczyłoby
usunięcie włókniaka, aby
wyeliminować wszelkie ryzyko dla
matki. Tymczasem Joanna była temu
przeciwna.
Wiedziała bardzo dokładnie o
wszystkim, co mogło się stać, ale
jej powołaniem jako lekarza i matki
była ochrona życia, a nie
uśmiercanie go. „Jako lekarka”,
napisało wielu, na pierwszym planie
postawiła życie dziecka. „Właśnie
dlatego, że była lekarką”, chciałbym
uściślić, czuła się upewniona w
swoim wyborze matki i nakazała
mężowi oraz lekarzowi zadbać
bardziej o życie dziecka niż jej
własne, aczkolwiek w tym momencie
nie rozpoczęła się jeszcze
ostateczna walka. Na początku
września doszło do operacji, która
wydawała się zakończyć sukcesem,
gdyż uratowano zarazem życie
dziecku, mogącemu się od tej pory
dalej rozwijać.
Z pewnością w świadomości Joanny i
Piotra, na dnie ich duszy, pojawiała
się mroczna i groźna myśl o śmierci.
Tym niemniej obydwoje małżonkowie
stali na stanowisku, że tak należy
uczynić: Joanna kochała życie,
pragnęła towarzyszyć mężowi oraz
swoim skarbom. Piotr powierzał się
Opatrzności Bożej, która nie mogła
opuścić rodziny, zanoszącej tak
wiele modlitwy, pokładającej całą
swą ufność w Bogu. Czyż nie
powiedział pewnego dnia Pan Jezus,
że jeśli dwaj będą zjednoczeni w
imię Jego, to On będzie z nimi, a
Ojciec ich wysłucha (por. Mt 18,19)?
Lecz z Bogiem nie można się
targować: Jego drogi nie są naszymi
drogami.
Joanna przyjechała do szpitala 20
kwietnia 1962 roku. Nazajutrz rano
urodziło się czwarte dziecko. Była
to jeszcze jedna dziewczynka, która
cieszyła się doskonałym zdrowiem.
Zostało jej nadane imię Joanna
Emanuela. Natomiast kondycja mamy
stawała się stopniowo coraz gorsza.
Zostalo zdiagnozowane zakaźne
zapalenie otrzewnej, które stopniowo
niszczyło system odpornościowy
Joanny. Jej życie zgasło 28 kwietnia
1962 roku. Umarła w wielkim
cierpieniu. Miała wówczas 39 lat.
Pozostawiła owdowiałego męża i
czwórkę dzieci: Cóż za szaleństwo!
Tymczasem czyż to nie jest
jakościowo ta sama niedorzeczność,
co Jezusowa: „Czyż nie wiadomo wam,
że my wszyscy, którzyśmy otrzymali
chrzest zanurzający w Chrystusa
Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego
śmierć? Zatem przez chrzest
zanurzający nas w śmierć zostaliśmy
razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy
i my wkroczyli w nowe życie – jak
Chrystus powstał z martwych dzięki
chwale Ojca” (por. Rz 6,3n).
A Piotr? Zastanawiam się, czy czytał
poetycki szkic pewnego Lombarda
żyjącego w ubiegłym stuleciu,
wielkiego piewcy ufności w
Opatrzność Bożą, który stworzył z
okazji śmierci żony pomimo na próżno
zanoszonej modlitwy o jej
uzdrowienie. Manzoni napisał:
Ty, który jesteś straszny,
...
widzisz nasze łzy,
słyszysz nasze wołania,
nasza wola błaga,
a Twoja wola decyduje.
Autor Narzeczonych nie opublikował
tej poezji, rozpoznając swe
bluźnierstwo. Albowiem Bóg nie jest
głuchy na modlitwy, niezdolny do
miłosierdzia i współczucia, jak się
zdaje w godzinie ciemności. On
cierpi i umiera o wiele bardziej niż
jakikolwiek człowiek, a nasze
cierpienia i śmierć zbliżają do
Niego, są objawieniem Jego miłości,
uwielbieniem Jego chwały. Jakaż to
niespodzianka, że do tego celu
dochodzą ci wybrani, których Bóg
najbardziej kocha; ci, którzy są Mu
najdrożsi? „O głębokości bogactw,
mądrości i wiedzy Boga! Jakże
niezbadane są Jego wyroki i nie do
wyśledzenia Jego drogi!” (Rz 11,33).
Joanna Beretta Molla została
włączona w tajemnicę paschalną
Chrystusa, aby dać świadectwo swej
miłości i obecności wśród ludzi.
Piękno Joanny jest drogą, która
umożliwia spojrzenie na piękno Boga,
na dramat Jego miłości.
***
Powyższy tekst jest fragmentem
książki
Joanna. Kobieta mężna wydanej
nakładem Domu Wydawniczego Rafael.
-
Święty Piotr Chanel
Był misjonarzem
zaledwie trzy lata na małej wysepce.
Stał się pierwszym męczennikiem i
patronem Oceanii.
Archiwum GN Męczeńska śmierć
świętego przyspieszyła
chrystianizację wyspy
Historie świętych zmuszają czasem do
powtórki z geografii. Czy
słyszeliście kiedykolwiek o wyspie
Futuna? To maleńka wulkaniczna
wysepka (83 km kw.) na Pacyfiku w
Oceanii. Położona jest w dwóch
trzecich drogi z Hawajów do Nowej
Zelandii. Miejscowa ludność wysepki
wsławiła się tym, że w XIX wieku
dokonała najazdu na sąsiednią
wysepkę Alofi i… zjadła wszystkich
jej mieszkańców. Futuna razem z
Wallis stanowi zamorskie terytorium
Francji. Dzisiejsi mieszkańcy prawie
w 100 proc. są katolikami. Przejście
od kanibalizmu do katolicyzmu w tak
krótkim czasie to dość ciekawa
ewolucja. Jest ona w znacznej mierze
zasługą jednego człowieka –
francuskiego misjonarza św. Piotra
Chanela (ur. 1803 r.).
Od dziecka chciał być misjonarzem. W
młodości pasł owce, ale jego
inteligencja i pobożność zwróciły
uwagę miejscowego księdza ojca
Trompiera, który zaczął uczyć go
łaciny. Potem trafił do niższego, a
następnie wyższego seminarium. W
1827 roku został księdzem. Otrzymał
zaniedbaną parafię pod Paryżem,
później został proboszczem pod
Genewą. Nie opuszczała go myśl o
pracy misyjnej, czytał namiętnie
listy od misjonarzy. W roku 1831
wstąpił do nowo utworzonego
zgromadzenia marystów, które
zajmowało się misjami.
W końcu marzenie ks. Piotra się
spełniło. W 1836 roku stanął na
czele grupy misjonarzy, którzy
wyruszyli z zamiarem ewangelizowania
Oceanii. Piotr trafił wyspę Futuna,
towarzyszył mu tylko jeden brat i
jeden świecki Anglik. Początkowo
miejscowy władca Tiuliki, który
dopiero co zniósł kanibalizm,
przyjął ich życzliwie. Kiedy jednak
misjonarze opanowali język i zyskali
zaufanie tubylców, władca zaczął
obawiać się o swoją pozycję. Miara
się przebrała, kiedy syn Tiuliki
zdecydował się na chrzest. Kacyk
wysłał wtedy siepaczy, by ucięli
głowę misjonarzowi. Ojciec Piotr
Chanel zginął męczeńską śmiercią 28
kwietnia 1841 roku.
Na wyspie spędził zaledwie trzy
lata. Wydawać by się mogło, że
poniósł klęskę. Tymczasem jego
męczeńska śmierć przyspieszyła
chrystianizację wyspy. W ciągu
pięciu miesięcy wszyscy tubylcy
przyjęli chrzest. Piotr Chanel
został beatyfikowany w 1889 r.,
kanonizował go papież Pius XII w
roku 1954, ogłaszając równocześnie
pierwszym męczennikiem Oceanii i
patronem tej części świata.
29
kwietnia - Święta Katarzyna ze
Sieny: Mistrzyni dialogu
Niewiele jest świętych
kobiet, które szczycą się takim
uznaniem i taką czcią. Szacunkiem
darzą ją zarówno duchowni, jak i
rzesze ludzi świeckich. Święta
Katarzyna ze Sieny była mistyczką,
przewodniczką i matką duchową,
opiekunką ludzi chorych i
cierpiących, ale też doradcą i
powiernikiem dostojników
kościelnych.
Siena palona
Współpatronka Europy
Ojciec Święty Jan Paweł II
ustanawiając św. Katarzynę ze Sieny
Współpatronką Europy kierował się
przede wszystkim uniwersalnym i
ponadczasowym przesłaniem, jakie dla
naszego kontynentu niesie ta
niezwykła Włoszka. Żyła w czasach
średniowiecza (1347-1380). Spełniała
misję wobec Kościoła i papieża. Jej
działalność jest przykładem
pozytywnej roli, jaką może odegrać w
szerokich kręgach kobieta.
Skoro św. Katarzyna ze Sieny została
ogłoszona Współpatronką Europy,
wypada dobrze się zastanowić nad tym
faktem, a liturgiczne wspomnienie
(29 kwietnia) wydaje się dobrym po
temu pretekstem. W dzisiejszych
czasach obserwujemy przecież bardzo
szybko postępującą laicyzację życia
oraz tendencję do traktowania ludzi
tylko w kategoriach rynkowych,
ekonomicznych. Coraz bardziej
odchodzimy od duchowego prymatu
życia ludzkiego, a tym samym od
chrześcijańskiej myśli i
chrześcijańskich wartości.
Między innymi z tych powodów
współczesny świat potrzebuje
mistrzów, przewodników, autorytetów
i wzorów do naśladowania. Św.
Katarzyna jest niewątpliwie
wspaniałym przewodnikiem, zarówno
dla osób duchownych, jak i
świeckich, dla chrześcijan, jak i
dla dyplomatów, polityków, mężów
stanu. Jest autorytetem, wzorem
postępowania dla wychowawców,
nauczycieli, pielęgniarek (których
również jest patronką), dla kobiet i
mężczyzn różnego stanu, bez względu
na ich status i wykształcenie.
Katarzyna Benincasa jako osoba
święta nie uprawiała polityki
partykularnej, nie dążyła do sławy i
kariery, nie zabiegała o godności i
bogactwo, lecz - w pełnym tego słowa
znaczeniu - poświęciła się dla dobra
swojej ojczyzny i Kościoła. Walcząc
zaś o jedność Kościoła i jego
wewnętrzną siłę, występowała tym
samym o jedność chrześcijańskiej
Europy. Ten fakt - jak się wydaje -
zadecydował o postawieniu św.
Katarzyny jako wzorca dla
współczesnych polityków i stojących
na czele państw.
W centrum wydarzeń
Ta prosta, niewykształcona sienenka,
dominikańska tercjarka, obdarzona
była licznymi łaskami i
nadprzyrodzonymi darami, które z
pożytkiem wykorzystywała dla dobra
ludzi i całego Kościoła. Nie
zważając na swoją małość i na swoje
ludzkie ograniczenia, wyruszyła na
ratunek zagrożonego i
skompromitowanego w tym czasie
Kościoła. Wielka schizma zachodnia
sprawiła, że autorytet papieża, jak
i całego duchowieństwa był mocno
zachwiany. Św. Katarzyna w sprawy
Kościoła zaangażowała się z całą
swoją energią. Napisała mnóstwo
listów do znanych osobistości, do
samego papieża, do królów i rządów,
do ludzi wpływowych, do każdej z
zainteresowanych stron. Wyruszyła w
dalekie podróże, by osobiście
interweniować, pertraktować i służyć
radą. Podjęła się nawet misji
sprowadzenia papieża Grzegorza XI z
Awinionu na Stolicę Piotrową w
Rzymie.
Pragnienie pokoju
Św. Katarzyna z uporem nawoływała do
pokoju, którego brakowało niemal na
wszystkich szczeblach społecznych:
od rodziny poczynając, a na
stosunkach międzynarodowych kończąc.
Zdawała sobie sprawę, iż zarówno
dobro jednego człowieka, jak i
większych społeczności zależy w
dużej mierze od ładu i zgody, więc
nie ustawała w staraniach, by głosić
potrzebę pokoju i podejmować
energiczne, zdecydowane i skuteczne
działania, by go osiągnąć. Starała
się uzmysłowić ludziom, że najlepszą
gwarancją trwałego pokoju jest
miłość i jedność w relacjach z
innymi. O ten upragniony pokój
apelowała do wszystkich, tak swoich
współziomków, jak i do rządów innych
republik, polityków, duchownych,
królów i samego papieża.
Podkreślała przede wszystkim, jak
ważną sprawą jest zawarcie pokoju z
Bogiem. Bez tego pojednania nie ma
bowiem żadnych szans na trwały pokój
między ludźmi. Jest on tą wartością,
którą zdobywać trzeba nieustannie.
Nauczała też, że ów zewnętrzny pokój
nie jest możliwy bez wewnętrznego
pojednania z Bogiem i bliźnimi. I tę
prawdę św. Katarzyna starała się
wpoić zarówno swoim uczniom, jak i
każdemu napotkanemu człowiekowi.
Wzór polityka i negocjatora
Czy św. Katarzynę można nazwać
politykiem? We współczesnym
rozumieniu tego pojęcia na pewno
tak. Jednak podkreślić należy, że
stanęła ona na tym polu jako
mistyczka, świadek i narzędzie
działania samego Boga. Dlatego mogła
bez kompleksów i wręcz w zuchwały i
apodyktyczny sposób wkroczyć w
historię Kościoła i w historię
Europy. Motywy jej działania są
wyjątkowo wolne. Inspiracją Świętej
była tylko i wyłącznie miłość Boga i
bliźniego, a co za tym idzie, służba
dobru człowieka i całego
społeczeństwa. Pamiętać trzeba, że
św. Katarzyną nie rządził żaden
interes polityczny. Celem, o który
jej chodziło, była walka o
wewnętrzny rozwój człowieka, o jego
dojście do zbawienia oraz o dobro
Kościoła. Niezmordowanie
przypominała, iż całą politykę
należy podporządkować wartościom
moralnym.
Była głęboko przekonana, że każdy
człowiek jest ważniejszy od
wszelkich struktur społecznych i
politycznych, nie obawiała się
stanąć przed papieżem i przed
kardynałami, by im o tym powiedzieć.
Z mocą wypływającą z mistycznego
obcowania z Bogiem głosiła im, że
naczelnym fundamentem ładu i pokoju
jest uszanowanie godności każdego
człowieka, a rządzenie ludźmi
oznacza nic innego jak służenie im i
ich szeroko rozumianemu dobru.
Święta m.in. napisała: Niechaj zatem
wzrasta Europa, niech się rozwija
jako Europa ducha, idąc śladem
swojej najlepszej tradycji, której
najwznioślejszym wyrazem jest
właśnie świętość. Jedność
kontynentu, dojrzewająca stopniowo w
ludzkiej świadomości i nabierająca
coraz bardziej wyrazistych kształtów
również na płaszczyźnie politycznej,
otwiera niewątpliwie rozległe
perspektywy nadziei. Europejczycy są
powołani, aby raz na zawsze zamknąć
rozdział historycznych rywalizacji,
które często były przyczyną krwawych
wojen na kontynencie.
Jednocześnie winni tworzyć warunki
dla ściślejszej jedności i
współpracy między narodami. Wielkim
wyzwaniem dla nich jest
kształtowanie kultury i etyki
jedności, bez nich bowiem wszelkie
działania polityczne na rzecz
jedności skazane są prędzej czy
później na niepowodzenie.
Święta trudnych czasów
Dziwny jest ten świat. Można być
analfabetą i mistykiem równocześnie.
Bywa, że jedno nie przeszkadza
drugiemu. Są ludzie i wydarzenie,
które tak bardzo wyrastają ponad
przeciętność, że dowiadując się o
nich odnosi się wrażenie
nieprawdopodobności, a jednak...
Wakacyjne zwiedzanie Włoch zaczęłam
od Toskanii, najpiękniejszego
zakątka Italii. Ta wspaniała
prowincja łączy w sobie czar
niezwykłych zabytków, zapierających
dech w piersiach widoków,
dziesiątków urokliwych wysepek i
jednej, nieco krzywej, wieży. Każdy
turysta bez względu na preferencje,
znajdzie tu coś dla siebie – góry,
morze, zabytkowe miasta, unikalne
rezerwaty, wspaniałą włoską kuchnię
i najlepsze wino, ciepły klimat i to
„coś”, co sprawi, że pobyt tu
zapadnie mu głęboko w pamięci.
Siena
Należy do jednych z najładniejszych
miast we Włoszech. Przez prawie 100
lat zaliczała się do najważniejszych
miast świata. Okres świetności
przypadł na czasy zwycięskich wojen
prowadzonych z Florencją. Niestety
kilka tragedii w XIV i XVI wieku
doprowadziło to ponad 100 tysięczne
miasto do upadku i wyludnienia. Z
tych dramatów Siena nigdy się już
nie podniosła. Obecnie mieszka w
niej ok. 60 tysięcy mieszkańców. Ale
dla współczesnych jej historia i
piękno jest niezrównane. Zahamowanie
rozbudowy, gdy była u szczytu
potęgi, wyjaśnia fakt istnienia w
doskonałym obecnie stanie miasta
średniowiecznego.
Od czasów średniowiecza nie wiele tu
domów zostało wybudowanych, a
jeszcze mniej zburzono. To sprawia
niecodzienne wrażenie. Sienę cechuje
niesamowity „klimat”, który
promieniuje z każdego zakątka,
kamienicy czy średniowiecznego
pałacu. Można go doświadczyć
spacerując chociażby po
wybrukowanych bazaltową kostką
ulicach czy robiąc zakupy na
miejscowych kramach.
Według większości turystów
absolutnie najważniejszym miejscem
Sieny jest samo jej centrum, a
konkretnie – wybrukowany czerwoną
cegłą i marmurem Piazza del Campo,
ponoć najpiękniejszy plac świata.
Plac przypomina swym wyglądem wielką
muszlę, wokół której kryje się
mnóstwo atrakcji. W południowej
części placu stoi przepiękny ratusz
Palazzo Pubblico z
charakterystyczną, wysoką wieżą,
którą widać z kilku kilometrów od
miasta. W pobliżu placu znajduje się
najsłynniejszy z zabytków Sieny –
XII wieczna Katedra zwana Duomo. Ale
myli się ten, który uważa że Siena
prócz bogactwa i zabytków „nie
przysłużyła się” światu.
Tutaj bowiem w 1240 roku stworzono
jeden z najstarszych w świecie
uniwersytetów a na przełomie
XIII/XIV wieku powstała sieneńska
szkoła malarska. W Sienie również
żyła i intensywnie działa św.
Katarzyna. Jej to właśnie postać
stała się przedmiotem mojej zadumy,
gdy zwiedzałam imponującej wielkości
Bazylikę św. Dominika, panującą nad
sieneńskim wzgórzem, u którego stóp
znajduje się Fonte Branda –
ufortyfikowana fontanna. Na prawo od
wejścia do bazyliki znajduje się
rodzaj kaplicy z portretem i głową
św. Katarzyny, a poniżej są schody i
nisza, w której otrzymała stygmaty.
A postać to niezwykła.
Gdyby żyła w dzisiejszych czasach
wielu uznałoby ją za kobietę
nieprzeciętną, pełną energii, dobrze
zorganizowaną i zdyscyplinowaną o
wyjątkowej charyźmie, inni zapewne
posądzili by ją o schorzenia
psychiczne i fantazję, doszukiwali
by się kłamstw, oszust i
manipulacji. Bo jakże to możliwe, że
nieuczona i niepiśmienna córka
farbiarza, pouczała listownie i
osobiście biskupów, królów i
papieży, walczyła o pokój w Europie,
udzielała rad i wskazówek i godziła
zwaśnione miasta, została
stygmatykiem, mistykiem, a wizje i
ekstazy były dla niej codziennym
towarzyszem dnia.
Ale może po kolei …
Katarzyna
25 marca 1347 roku w rodzinie
Benincasów odbywają się kolejne
narodziny potomstwa. Rodzą się
bliźniaki. Jedna dziewczynka umiera,
druga przeżywa. To już 23 dziecko
Jakuba i Mony. Nikt wówczas nie
przypuszczał, że dziewczynkę czeka
los nadzwyczajny, że stanie się
jedną z wyjątkowych kobiet, która
naznaczy swój czas szczególnym
znaczeniem, do tego stopnia, że w 6
wieków później papież ogłosi ją
Doktorem Kościoła.
Początkowo życie Katarzyny nie jest
nadzwyczajne, choć cechuje je bardzo
mocno ewangeliczna prostota. Bóg
bardzo wcześnie dał znać o swoim
zamyśle wobec tego dziecka. Ukazał
się jej i zachwycił Sobą na całe
życie. Gdy Katarzyna miała ok. 7 lat
w jej życiu wiele się zmieniło.
Wracając z bratem Stefanem od
starszej siostry, nad kościołem
Ojców Dominikanów ujrzała Jezusa
Chrystusa zasiadającego na tronie.
Obok niego zaś apostołów Piotra i
Pawła, a także Jana Ewangelistę.
Katarzyna straciła poczucie
rzeczywistości i z zachwytem
wpatrywała się w wizję, i wówczas
Jezus spojrzał na nią z ogromną
miłością, uśmiechnął się i
pobłogosławił.
Tych kilka chwil pierwszej w jej
życiu wizji całkowicie odmieniło
dotychczasowy bieg wydarzeń.
Rozmiłowana w Bogu ślubuje mu
dozgonne dziewictwo. Budzi się w
niej zamiłowanie do samotności,
praktykowania cnót chrześcijańskich,
częstej modlitwy i służby bliźniemu.
O swym ślubie nie mówi nikomu. To
tajemnica jej i Jego. W jej sercu
rodzi się powołanie zakonne. Zaczyna
– wbrew woli rodziców – marzyć o
klasztorze. Ale jej matka ma inne
plany. Mając zapewne poczciwe
zamiary dla znalezienia jej dobrej
pozycji, planuje jej zamążpójście i
szuka odpowiedniego kandydata.
Dochodzi do otwartego konfliktu.
Życie pod wspólnym dachem staje się
na tyle trudne i bolesne, że
Katarzyna na 3 lata zamyka się w
celi. Czas ten odmierza modlitwa,
pokuta i doświadczenia mistyczne. To
w samotności dorastania ujawniają
się jej pierwsze oznaki cudownej
bliskości z Sercem Jezusa. Uważne
studium Jego Serca uczy ją żyć w
coraz większej zgodzie z Bożym
zamysłem.
To właśnie tu formują się podziemne
wody, które wytrysną w ogrodach
Kościoła 2 wieki później, by
osiągnąć swój kulminacyjny punkt w
objawieniach św. Małgorzaty Marii w
Paray le_Monial. Tu mają początek
wizje, nadprzyrodzone zjawiska i
ekstazy, które pozostaną
doświadczeniem Katarzyny do końca
życia. Pod koniec 3 letniego okresu
odosobnienia w celi doświadcza
nadzwyczajnej łaski tj. „zaślubin w
wierze” z Chrystusem. Trwałym
znakiem tych zaślubin jest obrączka,
którą zawsze nosi. Od tej pory ich
więź jest ciągła a jedyną troską
jest coraz większe zjednoczenie z
Umiłowanym. Zgodnie ze sposobem
myślenia wielu ludzi, po takich
doświadczeniach Katarzyna winna
wstąpić do zakonu. Ale ona
przemierza drogę szczególną,
pozostaje w świecie, bo właśnie tu –
jak rozumie- będzie mogła więcej
dusz przyprowadzać do Chrystusa.
Wstępuje do Trzeciego Zakonu
Dominikańskiego, zarezerwowanego
zgodnie ze zwyczajem dla wdów i
kobiet dojrzałych i choć ma zaledwie
18 lat, przyjmuje pokutny habit
dominikański.
Jako nowicjuszka, nie oddaje się
jak inne siostry dziełom
miłosierdzia, ale usuwa się w
zacisze własnej celi i godzinami
modląc się poddaje się praktykom
ascetycznym. Je niewiele, sypia
mało, często biczuje się do krwi. W
tej malutkiej domowej celi zjawia
się jej Chrystus i święci. Po
miesiącach odosobnienia, walki
duchowej, spotkań z Bogiem i
świętymi, Katarzyna staje wobec
nowego wezwania swojego Oblubieńca.
Oto żąda, by zerwała z samotnością,
wyszła do rodziny i do tych, którzy
potrzebują jej obecności i pomocy.
Ta gorliwa dziewczyna początkowo nie
chce o tym słyszeć, ale Chrystus nie
zamierza ustąpić i w pełnych miłości
perswazjach przekonuje ją do nowej
drogi ku świętości. Katarzyna, nie
mogąc Mu odmówić podejmuje to
niespodziewane wezwanie. Rozpoczyna
całkiem nowy okres w swoim życiu.
Wychodzi ku ludziom pokrzywdzonym
przez los, ku chorym, cierpiącym, ku
ubogim i zagubionym.
Z poświęceniem udziela się w
hospicjum „La Scala”. Idzie tam,
gdzie już nikt nie ma ochoty ani
odwagi pójść. Podejmuje się
pielęgnacji trędowatych, chorych na
raka w ostatnim stadium,
zgorzkniałych, złośliwych i
wulgarnych, którzy swoim zachowaniem
zniechęcili nawet najbardziej
cierpliwych. Katarzyna szybko
zyskuje sławę jako miłosierna
tercjarka, wspomożycielka
najuboższych, wstawienniczka
największych grzeszników.
Skuteczność jej modlitw, liczne
ekstazy, wizje, egzorcyzmy,
uzdrowienia sprawiają, że staje się
osobą znaną i wieść o tej
niezwykłej, młodej sienence szybko
rozchodzi się po świecie. Wraz z
innymi tworzy grupę, w której
przyjmuje rolę moderatorki. Ta
nieformalna wspólnota zwana „la
bella brigata” była swoistym
odpowiednikiem dzisiejszych
stowarzyszeń świeckich katolików.
Cechą, która wyróżniła tę wspólnotę
jest niezwykłe wręcz przywiązanie do
Katarzyny, którą niezależnie od jej
młodego wieku nazywają swoją „mamą”,
a także gotowość, by uczestniczyć we
wszystkich przedsięwzięciach, które
proponuje, a jest ich sporo. Były i
doświadczenia trudne w jej życiu.
Została oskarżona o niemoralne
prowadzenie się. Potwarz ta, tak
bardzo ją boli, że prosi Jezusa, by
zsyłając na nią największe nawet
cierpienia, tego jej oszczędził. W
wieku lat 20, jest już w pełni
ukształtowaną osobą, w dodatku
mistyczką. Podczas gdy inni bawią
się w karnawale, ona 1 kwietnia 1375
roku, podczas nocnej modlitwy
otrzymuje stygmaty, które ukrywała
przed światem aż do śmierci. Nie
były one w postaci ran, lecz
krwawych promieni. Po stygmatyzacji
działalność Katarzyny przybiera na
sile. Pełna wewnętrznej odwagi
zabiera śmiało głos w sprawach
Chrystusa. Przemawia i pisze listy
do najznamienitszych osób ówczesnej
Europy, tak duchownych jak i
świeckich. Sformułowanie „pisze
listy” jest pewnym uogólnieniem,
Katarzyna bowiem jest niepiśmienna.
Dyktuje ona po prostu swoje listy
wykształconym zakonnikom. Skupia też
przy sobie spore grono uczniów –
elitę Sieny. Wspierana
nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego
i posłuszna Jego natchnieniom łączy
w swym życiu duchową kontemplacje
Boga w „celi swego serca” z
różnorodną działalnością apostolską.
Z duchowych przeżyć rodzi się jej
wielkie zaangażowanie w sprawy
Kościoła i świata.
Zanim jednak Katarzyna weszła na
arenę wielkiej polityki wydarzyło
się coś bardzo znaczącego, co
odcisnęło piętno na jej dalszym
postępowaniu. To spotkanie z
Rajmundem z Kapui. On to został
ojcem duchownym i spowiednikiem
świętej i do końca pozostał
najbliższym przyjacielem i
powiernikiem oraz doradcą, a po
śmierci Katarzyny stał się głównym
postulatorem jej kultu.. Ten
roztropny, pobożny i wykształcony
dominikanin towarzyszył jej we
wszystkich przedsięwzięciach. Z
perspektywy czasu trudno dziś nawet
ocenić, kto z nich był uczniem, a
kto mistrzem.
Postawa i działalność przysparzają
Katarzynie wielu wrogów. Wielu uważa
za rzecz niespotykaną, by kobieta
mogła tak odważnie przemawiać do
kapłanów, biskupów a nawet papieża w
imieniu Chrystusa, głosząc
publicznie, że jest Jego
posłanniczką. Pod naciskiem opinii
zawezwana zostaje przed trybunał
inkwizycji we Florencji. Przewód
sądowy i kościelny odbywa się w
klasztorze dominikanów przy kościele
Santa Maria Novella. Ale nie
dopatrzono się żadnej herezji ani
błędów, tak w wypowiedziach, jak i w
pismach. Może więc dalej działać
swobodnie.
W świat wielkiej polityki Katarzyna
zaangażowała się, by przerwać wojnę
między Państwem Papieskim a
Florencją. Wybuchła ona w lipcu 1375
roku, lecz jej źródła tkwiły w
odległej przeszłości.
Włochy składały się wówczas z
drobnych państewek, które prowadziły
niezależną politykę. W każdym z tych
państw istniały 2 partie polityczne
(partia Gobelinów sprzyjająca
Cesarzowi niemieckiemu i partia
Gwelfów stojąca po stronie papieża).
Względna równowaga między partiami
została zakłócona przeniesieniem się
papiestwa z Rzymu do Avinionu.
Nieobecność papieży w Rzymie i
okrucieństwo legatów, którzy w ich
imieniu zarządzali Państwem
Kościelnym, doprowadziły w końcu do
otwartego buntu Florencji.
Katarzyna jako osoba wierząca i
znana już w środowisku toskańskim
nie może patrzeć obojętnie na
konflikt i wydarzenia. Nie chcąc
dopuścić do rozszerzenia się wojny,
odbywa wiele podróży do Pizzy, Lukki,
Sieny i Florencji mediując. Prosi i
zaklina, by nikt więcej nie
przyłączał się do buntu Florencji i
namawia do przystąpienia do rozmów
pokojowych. Wierzy w pokój i ma
przekonanie, że papież okaże
miłosierdzie zbuntowanym miastom,
dlatego odważnie wstawia się za
Florencją do Grzegorza XI, by nie
okazywał się zbyt surowy względem
buntowników. Jednak poświęcenie
Katarzyny na niewiele się zdaje.
Polityka kieruje się swoimi prawami.
Florencja zdobywa militarną przewagę
nad wojskami papieża.
Rozszerzanie się buntu i
niepowodzenia militarne skłaniają do
sięgnięcia po najsilniejszą broń,
jaką dysponowali średniowieczni
papieże tj. interdykt i ekskomunikę.
31 marca 1376 roku obie kary spadają
na Florencję. Rezultat jest
natychmiastowy! W przypływie
rozpaczy lub raczej politycznej
przebiegłości florentczycy zwracają
się do Katarzyny z prośbą o mediację
w ich sporze z papieżem. Okazuje się
doskonałym rozjemcą i negocjatorem.
I choć nie szukała rozgłosu jej
osoba staje się znana, a głos
wysłuchiwany i ceniony. Poznawszy
jej talent mediacyjny, w kolejnych
spawach o rozwiązanie problemu
proszą ją zarówno najbiedniejsi, jak
i patrycjusze sieneńscy, rządzący
sąsiednimi republikami, a także sam
papież Grzegorz XI. Katarzyna
korzystając jakby z okazji, prócz
pośrednictwa ws. pokoju dla
Florencji, osobiście prosi Grzegorza
XI o nieodkładanie spraw pilnych i
ważnych dla Kościoła tj. reform
wewnętrznych i powrotu do Rzymu.
Prosi listownie, by nie zwracał
uwagi na zniewagi osobiste lecz by
widział jedynie perspektywę
zbawienia i chwały Bożej. Przy braku
efektów tej korespondencji decyduje
się na podróż do Avinionu, by
osobiście błagać papieża o powrót do
Rzymu. Po trzech miesiącach
nieustannych rozmów Grzegorz XI
niezdecydowany i przytłoczony daje
się wreszcie zwyciężyć młodej
misjonarce pełnej zapału i ognia, i
powraca do Rzymu 15 stycznia 1377
roku, uroczyście wkraczając do
bazyliki św. Piotra. Planuje
rozpocząć reformy w Kościele,
zahamować wrogość wobec Florencji
oraz zmiany w administracji oraz
zarządzaniu ziemiami należącymi do
papiestwa. Niestety! Surowość
zimowej podróży nadwyręża jego
zdrowie. Umiera w rok, po swoim
powrocie do Rzymu.
Po konklawe i wyborze nowego
papieża znów pojawiają się nowe,
nieprawdopodobne i dramatyczne
problemy. Wybucha tzw. wielka
schizma zachodnia. Francuscy
kardynałowie nie składają homagium
nowo wybranemu papieżowi Urbanowi
VI, zwołują własne konklawe i
wybierają sobie antypapieża Klemensa
VII. Serce Katarzyny krwawi, widząc
rozłam Kościoła lecz gdy Urban VI
wzywa ją do Rzymu, bez wahania żegna
się na zawsze z ukochaną Sieną i
wyrusza, by raz jeszcze wesprzeć
Namiestnika Chrystusa i wstrząsnąć
sumieniami odstępców oraz tych,
którzy bali się, by zająć własne
stanowisko wobec tego strasznego
rozłamu. Niektórzy biografowie
twierdza nawet, że był to czas,
kiedy w dużej mierze współdzierżyła
z papieżem ster Kościoła. Umiera po
wielkich cierpieniach dnia 29
kwietnia 1380 roku, w wieku zaledwie
33 lat. Jej bezkrwawe męczeństwo
złożone w intencjach Kościoła,
posty, pokuty, modlitwy i
wyrzeczenia zostały przyjęte.
Kult Katarzyny zaczyna się szerzyć
zaraz po jej śmierci. Nagle wszyscy
dostrzegają, jak wiele zrobiła dla
Kościoła, jak były mądre jej rady.
Zobaczywszy stygmaty uwierzyli, że
była wybranką Boga i niewiastą
opatrznościową dla Kościoła.
W 3 lata po jej śmierci, za zgodą
Stolicy Apostolskiej, błogosławiony
Rajmund, przełożony generalny
dominikanów w Rzymie przeniósł jej
ciało do kościoła Santa Maria della
Minerva w Rzymie, gdzie nienaruszone
przez cały czas jako relikwie
spoczywa po dziś dzień w szklanej
trumnie, pod mensą głównego ołtarza,
natomiast głowa Świętej
przechowywana jest w specjalnym
relikwiarzu w kościele św. Dominika
w Sienie.
Uroczystej kanonizacji Katarzyny
dokonał papież Pius II dnia 26
czerwca 1461. Wielu zwie ją od tego
czasu św. Katarzyną Wielką
Sieneńską.
Papież Pius IX w 1866 roku ogłosił
św. Katarzynę drugą, po św. Piotrze
patronką Rzymu, a w 1939 roku papież
Pius XII proklamował ją jako druga,
po św. Franciszku z Asyżu patronką
Italii. Tytuł Doktora Kościoła nadał
jej papież Paweł VI dnia 4
października 1970 roku. Jest jedną z
3 kobiet, którym przyznano ten
tytuł. I tak oto skromna mniszka
ledwo co umiejąca czytać i pisać,
zasiada w towarzystwie
najwybitniejszych uczonych Kościoła.
Jan Paweł II dnia 1 października
1999 roku ogłosił św. Katarzynę obok
pozostałych niewiast (św. Brygidy
Szwedzkiej, św. Teresy Benedykty od
Krzyża – Edyty Stein) współpatronką
Europy. Jest także patronką praczek,
ludzi umierających, pielęgniarek,
strażników, strażaków, tercjarek
dominikańskich, uczonych, mędrców,
studentów.
W ikonografii przedstawiana jest w
stroju dominikanki, z pierścieniem
na palcu. W ręce trzyma często
lilię, serce, krzyż, księgę lub
tiarę. Bywa przedstawiana także w
koronie cierniowej albo z chorymi na
dżumę, z krzyżem w dłoniach lub
różańcem.
Pozostawiła po sobie 3 wielkie
dzieła, które zawierają jej naukę:
„Dialog o Bożej Opatrzności” czyli
Księga Bożej Nauki, syntezy
mistycznej wiedzy o Bogu i Jego
relacji z człowiekiem, „Listy”-389
szt. i „Modlitwy”. „Dialog” oraz
„Listy” zawierają głęboką doktrynę
teologiczną - przez bogactwo myśli
zalicza się je do klasycznych dzieł
duchowości.
Imię Katarzyna wywodzi się z
greckiego „kathros” co znaczy
„czysty, bez skazy”.
Patrząc na jej głowę przechowywaną w
kaplicy kościoła św. Dominika w
Sienie wielu może zadać sobie
pytanie: czy jej misja zakończyła
się niepowodzeniem? W żadnym
wypadku! W historii głos proroków
rzadko prowadzi do zwycięstwa. Ich
rola nie sprowadza się do bycia
wodzem, lecz wartownikiem o świcie.
Głos ten przestrzega przed
tragicznymi konsekwencjami poczynań
ludzi, którzy zeszli z drogi
upragnionej przez Boga. Przypomina
wolę Pana. To właśnie czyniła
Katarzyna Sieneńska – dusza
oczyszczona jak złoto w tyglu
dobrowolnie przyjętego cierpienia.
Trzeba pamiętać, że głos proroków
nie dotyczy jedynie epoki, w której
żyją. Rozbrzmiewa on poprzez wieki,
błagając całe narody i pojedynczych
grzeszników o porzucenie krętych
dróg. Tak samo ma się sprawa z
błaganiami i radami świętej
Katarzyny. Dotyczą nas one w takim
samym stopniu jak ludzi czasu, w
którym żyła !
Niewiele jest świętych kobiet,
które szczycą się takim uznaniem i
taką czcią. Szacunkiem darzą ją
zarówno duchowni, jak i rzesze ludzi
świeckich. Święta Katarzyna ze Sieny
była mistyczką, przewodniczką i
matką duchową, opiekunką ludzi
chorych i cierpiących, ale też
doradcą i powiernikiem dostojników
kościelnych.
Mistyka i czyn
ks. Tomasz Jaklewicz
„Dusza, która boi się ludzi, nigdy
niczego nie osiągnie...” - św.
Katarzyna ze Sieny.
W Sienie czas stanął w miejscu na
wysokości XIV wieku. To jedno z tych
włoskich miast, w których można
zakochać się od pierwszego
wejrzenia. Tam urodziła się i
wychowała św. Katarzyna, ogłoszona
przez Jana Pawła II patronką Europy.
Urodziła się w 1347 r. w rodzinie
liczącej 26 dzieci. Już jako
dziewczynka marzyła o oddaniu życia
całkowicie Bogu. Naraziła się przez
to matce, która chciała ją wydać za
mąż.
Katarzyna jednak całe życie
potrafiła walczyć o to, co uznała za
wolę Boga. Jako 16-latka została
tercjarką dominikańską. Była
radykalną ascetką, doświadczała
niezwykłych mistycznych darów:
objawień, ekstaz, lewitacji,
bilokacji, stygmatów. Ks. J. Pasierb
w wierszu „Precyzja mistyki” pisał:
„w Sienie w bazylice San Domenico
niedaleko wejścia zaznaczono na
posadzce gdzie podczas której wizji
stał Chrystus a gdzie Katarzyna tu
uprosiła od Niego krzyż tu mogła Go
odziać a tutaj zabrał jej serce”.
Intensywne życie duchowe nie
oznaczało oderwania od ziemskich
spraw. Przeciwnie. Katarzyna
zasłynęła jako kobieta czynu,
energicznie i odważnie angażująca
się w życie Kościoła. Przemawiała do
księży, biskupów i papieży,
ogłaszając się publicznie posłanką
samego Chrystusa. Przesłuchiwał ją
trybunał inkwizycyjny, który nie
dopatrzył się u niej żadnej herezji.
Zakonnik, który prowadził
przesłuchanie, doznał pod jej
wpływem głębokiego nawrócenia.
Katarzyna walczyła z zapałem o
odnowę Kościoła niszczonego przez
podziały, intrygi, nepotyzm, symonię
itd.
W Awinionie osobiście nakłaniała
Grzegorza XI do powrotu do Rzymu. W
listach zwracała się do niego
poufale: „Bądź mężczyzną, Ojczulku”.
Papież wrócił do Rzymu. Kościołem
wstrząsały jednak dramatyczne
podziały. W pewnym momencie było
prócz papieża było jeszcze dwóch
antypapieży. Katarzyna mówiła:
„Pragnę oddać za Kościół życie, krew
i całe ciało, aż do szpiku kości,
mimo że nie jestem tego godna”.
Brzydziła się służalczą bojaźnią,
która „ucina rękę świętego
pragnienia”. Zmarła w Rzymie w wieku
33 lat. Jej życie jest dowodem
działania Ducha Świętego, który
ciągle posyła do niego swoich
proroków.
30
kwietnia - Święty Pius V: Pierwszy w
bieli
Urodził się 17
stycznia 1504 roku we włoskiej
miejscowości Bosco Marengo w
Piemoncie. W dzieciństwie, jako, że
pochodził z ubogiej rodziny, był
pasterzem. W wieku lat 14 wstąpił do
dominikanów, gdzie przybrał imię
Michele.
Studia rozpoczął w Bolonii, później
był wykładowcą teologii w Pawii. W
1551 roku papież Juliusz III powołał
go na stanowisko komisarza
generalnego Inkwizycji Rzymskiej.
Konklawe wybrało go na papieża 7
stycznia 1566 roku, dzięki
intensywny zabiegom świętego Karola
Boromeusza. Jako asceta i reformator
wprowadzić pragnął w Watykanie
klasztorne rygory. Domagał się
między innymi usunięcia prostytutek
z rażącego go niemoralnością Rzymu,
zabronił też dzieciom kapłanów z
nieprawego łoża możliwości
dziedziczenia majątków kościelnych.
Wygnał z miasta mnichów, którzy od
lat przebywali w stolicy, poza swymi
macierzystymi zgromadzeniami, nie
przestrzegając obowiązujących ich
reguł klasztornych. Domagał się by
każda diecezja posiadała własne
seminarium dla wywodzących się z
niej kleryków, nakazał też biskupom,
by regularnie odwiedzali wszystkie
swe parafie. Walczył z
przestępczością, nie wahając się
rozmaitych rzezimieszków zsyłać na
galery. Usprawnił administrację
Państwa Kościelnego. Przyczynił się
do powstania licznych szpitali,
szkół i przytułków.
Chcąc pozyskać greckich wyznawców
prawosławia, ogłosił Doktorami
Kościoła wywodzących się ze wschodu
świętych: Grzegorza z Nazjanzu,
Bazylego, Jana Złotoustego i
Grzegorza z Nyssy, wprowadzając
następnie ich imiona do łacińskiej
liturgii. W sposób zdecydowany i
stanowczy występował przeciw
nadużyciom inkwizytorów
hiszpańskich, czym naraził się
królowi Filipowi II.
W dziedzinie polityki zagranicznej
zainicjował działalność, skierowanej
przeciw Turcji, Świętej Ligi, w
skład, której wchodziły państwa
chrześcijańskie, świętując z czasem
jej wielki sukces militarny, kiedy
to w 1571 roku pod Lepanto
hiszpańsko-wenecka flota Ligi pod
dowództwem cesarza Jana
Austriackiego, pokonała w bitwie
morskiej flotyllę sułtana Selima II.
Rok wcześnie papież ekskomunikował
Elżbietę I, królową angielską za
apostazję oraz za prześladowanie
ludności katolickiej.
To właśnie Pius V ogłosił świętego
Tomasza z Akwinu Doktorem Kościoła i
wydał wszystkie dzieła Akwinaty.
Opublikował także nowy mszał,
brewiarz, pierwszy w dziejach
katechizm i wprowadził święto Matki
Bożej Różańcowej do kalendarza
liturgicznego. Jako pierwszy z
papieży nosił białą sutannę,
wzorowaną na dominikańskim habicie.
Zmarł 1 maja 1572 roku w Rzymie.
Pochowano go w bazylice Santa Maria
Maggiore (Świętej Maryi Większej).
Kanonizowany został 22 maja 1712
roku. Jest patronem Kongregacji
Nauki Wiary.
-
Św. Józef Benedykt Cottolengo
Katecheza
Benedykta XVI z 28 IV 2010 roku,
poświęcona postaciom dwóch świętych
włoskich kapłanów: Leonarda Murialdo
i Józefa Benedykta Cottolengo.
Św.
Leonard Murialdo
Podkreślając wielkość misji kapłana,
który powinien „kontynuować dzieło
Odkupienia, wielkie dzieło Jezusa
Chrystusa, dzieło Zbawiciela
świata”, to znaczy „zbawienia dusz”,
św. Leonard zawsze przypominał sobie
i współbraciom o odpowiedzialności
za życie spójne z otrzymanym
sakramentem. Miłość Boga i miłość do
Boga: to właśnie stanowiło siłę jego
drogi do świętości, prawo jego
kapłaństwa, najgłębszy sens jego
apostolstwa wśród ubogiej młodzieży
i źródło jego modlitwy. Św. Leonard
Murialdo powierzył siebie z ufnością
Bożej Opatrzności, wielkodusznie
wypełniając wolę Bożą, w kontakcie z
Bogiem i poświęcając się ubogiej
młodzieży. W ten sposób połączył
kontemplacyjną ciszę z niestrudzonym
zapałem działania, wierność
codziennym obowiązkom z genialnością
inicjatyw, moc w trudnościach z
pogodą ducha. To jest jego drogą
świętości, by żyć przykazaniem
miłości do Boga i bliźniego.
Św. Józef Cottolengo
W tym samym duchu miłosierdzia żył,
czterdzieści lat przed Murialdo, św.
Jan Benedykt Cottolengo, założyciel
dzieła, które on sam nazwał „Małym
Domem Opatrzności Bożej” i które
dziś jest nazywane także „Cottolengo”.
W najbliższą niedzielę, w czasie
swej wizyty duszpasterskiej w
Turynie, będę miał okazję uczcić
szczątki tego świętego i spotkać się
z mieszkańcami „Małego Domu”.
Jan Benedykt Cottolengo urodził się
w Bra – miasteczku w prowincji Cuneo
– 3 maja 1786 jako pierwsze z 12
dzieci, z których sześcioro zmarło w
młodym wieku. Od dzieciństwa
okazywał wielką wrażliwość wobec
ubogich. Obrał drogę kapłaństwa, na
którą wstąpiło również dwóch jego
braci. Lata jego młodości były
czasami przygody napoleońskiej i
wynikających z niej problemów w
dziedzinie religijnej i społecznej.
Cottolengo stał się dobrym kapłanem,
poszukiwanym przez wielu penitentów,
a w Turynie tamtych czasów
głosicielem rekolekcji i konferencji
dla studentów uniwersyteckich, gdzie
odnosił zawsze znaczące sukcesy. W
wieku 32 lat mianowano go kanonikiem
od Trójcy Przenajświętszej –
zgromadzenia kapłanów, które miało
za zadanie pełnienie służby w
kościele Bożego Ciała oraz nadawania
blasku obrzędom religijnym w
mieście, ale w tej roli czuł się
nieswojo. Bóg przygotowywał go do
szczególnego posłannictwa i właśnie
w czasie niespodziewanego i
rozstrzygającego spotkania, sprawił,
że zrozumiał on, jakie miało być
jego przyszłe przeznaczenie w
posłudze kapłańskiej.
Drodzy bracia i siostry,
Zbliżamy się do zakończenia Roku
Kapłańskiego i w tę ostatnią środę
kwietnia chciałbym mówić o dwóch
świętych kapłanach, stanowiących
wzór ze względu na ich oddanie Bogu
i świadectwo miłości, przeżywane w
Kościele i ze względu na Kościół
wobec najbardziej potrzebujących
braci: o świętym Leonardzie Murialdo
i świętym Józefie Benedykcie
Cottolengo. Wspominamy 110 lat od
śmierci i 40 lat od kanonizacji tego
pierwszego; w przypadku drugiego
rozpoczęły się obchody 200. rocznicy
jego święceń kapłańskich... Murialdo
urodził się w Turynie 26
października 1828 r. Turyn jest
miastem św. Jana Bosco, wspomnianego
Józefa Cottolengo, ziemią użyźnioną
przez tak wiele przykładów świętości
ludzi świeckich i duchownych.
Leonard był ósmym synem zwykłej
rodziny. Już jako dziecko wraz z
bratem wstąpił do kolegium pijarów w
Savonie, by zdobyć tam wykształcenie
podstawowe, gimnazjalne i średnie.
Spotkał tam dobrze przygotowanych
wychowawców, zetknął się z atmosferą
religijności, opartą na poważnej
katechezie wraz z regularnymi
praktykami religijnymi. W okresie
dojrzewania przeżył jednak głęboki
kryzys duchowy i egzystencjalny,
który spowodował jego wcześniejszy
powrót do rodziny i ukończenie
studiów w Turynie, gdzie zapisał się
na dwuletni kurs filozofii. „Powrót
do światła” - jak to określił -
nastąpił kilka miesięcy później,
dzięki łasce spowiedzi generalnej, w
której na nowo odkrył ogromne
miłosierdzie Boga. Gdy miał 17 lat
dojrzała w nim decyzja, by zostać
księdzem - była to odpowiedź miłości
do Boga, który porwał go swoją
miłością.
Archiwum GN Św. Józef
Cottolengo Święcenia kapłańskie
przyjął 20 września 1851 r. Właśnie
w owym okresie, gdy pracował jako
katecheta w Oratorium Anioła Stróża,
poznał go i docenił ksiądz Bosco,
który przekonał go do przyjęcia
kierownictwa nowego Oratorium św.
Ludwika w Porta Nuova, które
piastował do 1865 roku. Zetknął się
tam z poważnymi problemami warstw
najuboższych, odwiedzał ich domy,
umacniając swą głęboką wrażliwość
społeczną, wychowawczą i apostolską.
Doprowadziła go ona następnie do
samodzielnego poświęcenia się różnym
inicjatywom na rzecz młodzieży. U
podstaw jego metody wychowawczej w
oratorium leżały katecheza, szkoła i
zajęcia rekreacyjne. Ks. Bosco
chciał, aby Leonard towarzyszył mu w
audiencji udzielonej im przez
błogosławionego Piusa IX w 1858
roku.
W roku 1873 założył Zgromadzenie św.
Józefa, którego celem apostolskim
była od początku formacja młodzieży,
zwłaszcza najuboższej i opuszczonej.
Atmosferę Turynu owych czasów
wyznaczał intensywny rozkwit dzieł i
działań charytatywnych, krzewionych
przez Murialdo aż do jego śmierci,
30 marca 1900 roku.
Chciałbym podkreślić, że istotą
duchowości Murialdo jest przekonanie
o miłosiernej miłości Boga: to
Ojciec zawsze dobry, cierpliwy i
wspaniałomyślny, ukazuje wielkość i
bezmiar swego miłosierdzia przez
przebaczenie. Św. Leonard
doświadczał tej rzeczywistości na
poziomie nie intelektualnym, lecz
egzystencjalnym, dzięki żywemu
spotkaniu z Panem. Zawsze uważał się
za człowieka, obdarzonego łaską
przez miłosiernego Boga. Z tego
względu żył on radosnym poczuciem
wdzięczności wobec Pana, pogodną
świadomością własnych ograniczeń,
żarliwym pragnieniem pokuty, stałym
i wielkodusznym zobowiązaniem do
nawrócenia. Całe swe życie
postrzegał nie tylko jako oświecone,
prowadzone i wspierane tą miłością,
ale też jako nieustannie zanurzone w
nieskończonym miłosierdziu Boga. W
swoim Testamencie Duchowym napisał:
„Otacza mnie Twoje miłosierdzie,
Panie (...). Jak Bóg jest zawsze i
wszędzie, tak też zawsze i wszędzie
jest miłość, zawsze i wszędzie jest
miłosierdzie”. Wspominając chwile
młodzieńczego kryzysu, zauważył: „To
dobry Bóg chciał, by ponownie
zajaśniała w zupełnie wyjątkowy
sposób Jego dobroć i wielkoduszność.
Nie tylko dopuścił mnie na nowo do
swojej przyjaźni, ale powołał mnie
do szczególnie umiłowanego wyboru:
powołał do kapłaństwa, i to zaledwie
kilka miesięcy po moim powrocie do
Niego”. Św. Leonard przeżywał więc
swoje powołanie kapłańskie jako
bezinteresowny dar Bożego
miłosierdzia, w poczuciu
wdzięczności, radości i miłości.
Napisał też: „Bóg wybrał mnie!
Wezwał mnie, zostałem nawet zmuszony
do przyjęcia zaszczytu, chwały,
niewysłowionego szczęścia bycia jego
szafarzem, bycia «drugim Chrystusem»
(...) A gdzie ja byłem, gdy szukałeś
mnie, mój Boże? Na dnie przepaści!
Byłem tam i tam zstąpił Bóg, aby
mnie szukać; tam pozwolił mi słyszeć
Jego głos...”
Podkreślając wielkość misji kapłana,
który powinien „kontynuować dzieło
Odkupienia, wielkie dzieło Jezusa
Chrystusa, dzieło Zbawiciela
świata”, to znaczy „zbawienia dusz”,
św. Leonard zawsze przypominał sobie
i współbraciom o odpowiedzialności
za życie spójne z otrzymanym
sakramentem. Miłość Boga i miłość do
Boga: to właśnie stanowiło siłę jego
drogi do świętości, prawo jego
kapłaństwa, najgłębszy sens jego
apostolstwa wśród ubogiej młodzieży
i źródło jego modlitwy. Św. Leonard
Murialdo powierzył siebie z ufnością
Bożej Opatrzności, wielkodusznie
wypełniając wolę Bożą, w kontakcie z
Bogiem i poświęcając się ubogiej
młodzieży. W ten sposób połączył
kontemplacyjną ciszę z niestrudzonym
zapałem działania, wierność
codziennym obowiązkom z genialnością
inicjatyw, moc w trudnościach z
pogodą ducha. To jest jego drogą
świętości, by żyć przykazaniem
miłości do Boga i bliźniego.
Archiwum GN Św. Józef Cottolengo W
tym samym duchu miłosierdzia żył,
czterdzieści lat przed Murialdo, św.
Jan Benedykt Cottolengo, założyciel
dzieła, które on sam nazwał „Małym
Domem Opatrzności Bożej” i które
dziś jest nazywane także „Cottolengo”.
W najbliższą niedzielę, w czasie
swej wizyty duszpasterskiej w
Turynie, będę miał okazję uczcić
szczątki tego świętego i spotkać się
z mieszkańcami „Małego Domu”.
Jan Benedykt Cottolengo urodził się
w Bra – miasteczku w prowincji Cuneo
– 3 maja 1786 jako pierwsze z 12
dzieci, z których sześcioro zmarło w
młodym wieku. Od dzieciństwa
okazywał wielką wrażliwość wobec
ubogich. Obrał drogę kapłaństwa, na
którą wstąpiło również dwóch jego
braci. Lata jego młodości były
czasami przygody napoleońskiej i
wynikających z niej problemów w
dziedzinie religijnej i społecznej.
Cottolengo stał się dobrym kapłanem,
poszukiwanym przez wielu penitentów,
a w Turynie tamtych czasów
głosicielem rekolekcji i konferencji
dla studentów uniwersyteckich, gdzie
odnosił zawsze znaczące sukcesy. W
wieku 32 lat mianowano go kanonikiem
od Trójcy Przenajświętszej –
zgromadzenia kapłanów, które miało
za zadanie pełnienie służby w
kościele Bożego Ciała oraz nadawania
blasku obrzędom religijnym w
mieście, ale w tej roli czuł się
nieswojo. Bóg przygotowywał go do
szczególnego posłannictwa i właśnie
w czasie niespodziewanego i
rozstrzygającego spotkania, sprawił,
że zrozumiał on, jakie miało być
jego przyszłe przeznaczenie w
posłudze kapłańskiej.
Pan stawia zawsze znaki na naszej
drodze, aby prowadzić nas według
swojej woli ku naszemu prawdziwemu
dobru. Dla Cottolengo takim znakiem
był w sposób dramatyczny niedzielny
poranek 2 września 1827 r. Pochodząc
z Mediolanu przybył do Turynu
dyliżansem, zatłoczonym jak nigdy, w
którym znajdowała się ściśnięta
rodzina francuska, w tym kobieta z
pięciorgiem dzieci, w zaawansowanej
ciąży i z wysoką gorączką. Po
błąkaniu się po różnych szpitalach
rodzina ta znalazła schronienie w
publicznej noclegowni, ale sytuacja
kobiety nadal się pogarszała i
niektórzy zaczęli szukać księdza.
Tajemniczym zrządzeniem spotkali ks.
Cottolengo i to właśnie on, z
ciężkim i pełnym boleści sercem
towarzyszył śmierci tej młodej matki
wśród udręki całej rodziny.
Wypełniwszy to bolesne zadanie, z
cierpieniem w sercu, ukląkł przed
Najświętszym Sakramentem i zapytał:
"Boże mój, dlaczego? Dlaczego
chciałeś, abym był świadkiem? Czego
chcesz ode mnie? Trzeba coś
zrobić!". Powstawszy, kazał bić we
wszystkie dzwony, zapalić świece, a
zdumionym ludziom w kościele
powiedział: "Stała się łaska! Stała
się łaska!". Od tej chwili
Cottolengo się zmienił: wszystkie
swe zdolności, zwłaszcza
umiejętności ekonomiczne i
organizacyjne wykorzystał, aby
powołać do życia inicjatywy
wspierające najbardziej
potrzebujących.
Umiał włączyć w swe przedsięwzięcia
dziesiątki współpracowników i
wolontariuszy. Przeniósłszy się na
przedmieście Turynu, aby rozszerzyć
swe dzieło, utworzył rodzaj wioski,
w której każdy budynek, jaki udało
mu się zbudować, nosił znaczącą
nazwę: "dom wiary", "dom nadziei",
"dom miłosierdzia". Działał w stylu
"rodzin", tworząc prawdziwe i
właściwe wspólnoty osób,
wolontariuszy i wolontariuszek,
mężczyzn i kobiet, duchownych i
świeckich, zjednoczonych, aby
wspólnie podjąć i pokonać trudności,
jakie się pojawiały. Każdy w tym
Małym Domu Opatrzności Bożej miał
ścisłe zadanie: jeden pracował, inny
się modlił, jeszcze inny usługiwał,
nauczał, zarządzał. Zdrowi i chorzy
- wszyscy dzielili ten sam ciężar
dnia codziennego. Również życie
religijne wyróżniało się w owym
czasie, stosownie do poszczególnych
potrzeb i wymogów. Pomyślał nawet o
własnym seminarium, by szczególnie
formować kapłanów tego Dzieła. Był
zawsze gotów naśladować i służyć
Opatrzności Bożej, nigdy nie zadając
Jej pytań. Mawiał: "Wcale nie jestem
dobry i nawet nie wiem, co mam
robić. Ale Opatrzność Boża z
pewnością wie, czego chce. Mnie
pozostaje tylko słuchać jej. Naprzód
in Domino [w Panu]". Wobec swych
ubogich i najbardziej potrzebujących
będzie się zawsze określał jako
"prosty robotnik Opatrzności Bożej".
Obok małych twierdz ufundował też
pięć klasztorów sióstr
kontemplacyjnych i jeden dla
pustelników i uważał je za
najważniejsze swe realizacje: rodzaj
"serca", które winno bić dla całego
Dzieła. Zmarł 30 kwietnia 1842 r.,
wypowiadając następujące słowa: "Misericordia,
Domine; Misericordia, Domine. Dobra
i Święta Opatrzności... Święta
Dziewico, teraz Twoja kolej". Jego
życie, jak napisał jeden z
ówczesnych dzienników, było całe
"intensywnym dniem miłości".
Drodzy przyjaciele, ci dwaj święci
Kapłani, których pokrótce
przedstawiłem, przeżyli swą posługę
w całkowitym darze z życia
najuboższym, najbardziej
potrzebującym, ostatnim, znajdując
zawsze głębokie korzenie,
niewyczerpane źródło swych działań w
kontakcie z Bogiem, czerpiąc z Jego
miłości, w głębokim przekonaniu, że
nie jest możliwe pełnienie
miłosierdzia bez życia w Chrystusie
i w Kościele. Niech ich
wstawiennictwo i ich przykład nadal
rozświetlają posługę tak wielu
kapłanów, którzy poświęcają się
wielkodusznie Bogu i powierzonej im
owczarni oraz niech pomagają oddawać
się z radością i wielkodusznością
Bogu i bliźniemu.