
ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

1
październik. Św. Teresa od
Dzieciątka Jezus - Nie ma róży bez
kolców
Została doktorem Kościoła, choć
nie znała się na "poważnej"
teologii.
Pamiętam płatki
róż sypiące się lata temu spod
sklepienia katowickiej katedry i
długie kolejki do relikwiarza.
Pamiętam też, że w parafialnym
sklepiku przy sanktuarium świętej
Teresy w Rybniku Chwałowicach
sprzedano wówczas 1200 róż.
Handlujący dowozili je dzielnie, ale
w końcu skapitulowali i wywiesili
kartkę z napisem: „Nie ma róż”.
Podobno tak dzieje się we wszystkich
miejscach, do których trafiają
relikwie Małej Tereski. Święta
obiecała, że po swojej śmierci ześle
na ziemię deszcz róż. Myślała o
łaskach, ale ich zewnętrznym znakiem
stały się właśnie te kwiaty. Patrząc
na spadające z góry wielobarwne
płatki, łatwo jednak zapomnieć o
kolcach, które przez lata tkwiły w
sercu Teresy.
Żyła pod koniec XIX wieku. Jej
krótki, bo zaledwie 24-letni, pobyt
na ziemi naznaczony był wielkim
cierpieniem. Oprócz gruźlicy,
początkowo zresztą lekceważonej
przez zamieszkujące z nią siostry,
doświadczała ogromnych ciemności
duchowych. A jednak jej „mała droga”
stała się drogą ufności i
dziecięctwa Bożego. Do tego stopnia
zaufała Jezusowi, że z radością
przyjmowała cierpienia, ofiarując je
w intencji grzeszników. „Chociaż nie
mam poczucia żywej wiary, staram się
jednak żyć według niej. Przy każdej
nowej okazji do walki biegnę do mego
Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa
wylać ostatnią kroplę krwi, aby
zaświadczyć o istnieniu nieba. Mówię
Mu, że cieszę się z tego powodu, iż
jestem pozbawiona możności radowania
się niebem na ziemi, jeżeli tylko On
otworzy to niebo na wieczność dla
biednych grzeszników” – czytamy w
jej zapiskach. Tęskniła za śmiercią,
ale nie dlatego, że chciała uciec od
życia. Chodziło jej tylko o to, by
jak najprędzej spotkać się z
Jezusem.
Mimo że była prostą, nie znającą się
na „poważnej” teologii dziewczyną,
Jan Paweł II nadał świętej Teresie z
Lisieux tytuł doktora Kościoła.
Papież podkreślał, że za sprawą
Ducha Świętego zdobyła ona dla
siebie i dla innych głęboką
znajomość objawienia. Co więcej,
mówił, że w jej pismach odnajdujemy
„samą istotę orędzia objawienia”,
ujętą „w ramy oryginalnej i
nowatorskiej wizji”!
Może dlatego jej postać przyciąga
tak wielu ludzi, także młodych. Z
peregrynacji, która miała miejsce
dwa lata temu, zapamiętałem coś
jeszcze: wypowiedzi dziewczyn
przygotowujących się do małżeństwa
albo poszukujących życiowej drogi.
„Zachwyca mnie w Teresie jej
zaufanie, prostota, miłość do
Jezusa” – to słowa 27-letniej Magdy,
ale podobnych zdań słyszałem wówczas
wiele. Ksiądz Jerzy Szymik nazwał to
ładnie z ambony: – W dorzeczu Wisły
i Odry też rodzą się święte
dziewczyny. Wśród moich studentek
widzę „Tereski”, pozbawione
egocentryzmu, z różą w sercu.
Potrzebujemy takich świętych, z
„geniuszem kobiecości”, wrażliwości,
bez której męski świat sobie nie
poradzi.
Św. Teresa od
Dzieciątka Jezus - Światło od
Dzieciątka
ks. Jerzy Szymik
Rzecz
dotyczy świętej Teresy z Lisieux,
jej postaci i geniuszu osoby.
Jak żyć w objęciach XXI wieku?
Trzyma, nie puści… Chcę się
podzielić czymś bardzo osobistym,
jednym z najważniejszych odkryć
mojego życia i myślenia. Rzecz
dotyczy świętej Teresy z Lisieux,
jej postaci i geniuszu osoby.
Światło, które od niej bije, jest
światłem „od Dzieciątka Jezus“. W
sam raz na święta… I na życie. Bo
może być ono sposobem na życie,
przyszłością Kościoła, jego
teologii… Spróbuję rzecz wyjaśnić. A
zatem - po kolei.
Mała Teresa, wielka teologia
Jaka teologia na nowe tysiąclecie?.
Patronką mojej odpowiedzi, patronką
teologii dającej nadzieję, jest
święta Teresa z Lisieux - jej
postać, dzieło, myśl. Teologia musi
się trzymać blisko świętych, inaczej
grozi jej wysuszenie… A Teresie dane
zostało jedno z najgłębszych w
dziejach chrześcijaństwa rozumienie
tajemnicy Wcielenia - swoista „łaska
Bożego Narodzenia“.
Ale też w życiu i pismach Teresy na
centralnie usytuowany żłóbek pada
nieustannie cień krzyża. Który to
cień - dzięki Wielkiej Nocy - staje
się blaskiem. Właśnie tak przeżywana
„łaska Bożego Narodzenia“,
inkarnacyjność (Inkarnacja =
Wcielenie) sprawia, że Teresę
charakteryzuje duchowość na wskroś
współczesna: miłość Ziemi, planety
ludzi, marnej doli człowieczej,
zamiłowanie do aktów straconych i
znaczących niewiele albo nic;
bezwzględna szczerość, pasja i
miłość totalna. Wybitny francuski
pisarz, Jean Guitton przenikliwie
tropi jej nowoczesność, pisze: jest
współczesna jak my - „aż do poczucia
trwogi istnienia, aż do
doświadczenia radykalnego,
wszechobejmującego zwątpienia, aż do
(...) smaku nicości, który dane było
Teresie poczuć w ostatnich latach
życia, w umieraniu okrutniejszym niż
sama śmierć“.
Do tego koniecznie marzenie jej
życia: „być miłością w sercu
Kościoła“ - miłość jako absolutne
centrum, znak tożsamości;
„kościelność“ religijnego
doświadczenia i przeżycia jako
powietrze, którego obecność jest
konieczna dla oddechu człowieczego
szukania Boga. Oto „łaska Bożego
Narodzenia“. Wybierając
jednoznacznie Boga, wybierać - tym
samym i tym bardziej - człowieka.
Chrystologia od Dzieciątka Jezus na
czas późnej nowoczesności - projekt
teologii przyszłości, pragnienie
mojego umysłu i serca. Kto wie, czy
nie jest to najlepsza propozycja
drogi dla wielu z nas…
Mała droga,
wielka miłość
„Pan Bóg tak bardzo nas kocha i
przykro Mu, że musi zostawić nas na
ziemi, abyśmy wypełnili swój czas
próby, nie powinniśmy więc
przysparzać Mu dodatkowych
przykrości, skarżąc się nieustannie,
że jest nam bardzo źle; trzeba
sprawiać wrażenie, że się tego nie
widzi!“.
Autorką tych niezwykłych,
szokujących wręcz słów, jest właśnie
ona, doktor Kościoła, święta Teresa
z Lisieux - od Dzieciątka Jezus i
Świętego Oblicza. Przyznajmy, że to,
co najbardziej intryguje w powyższej
wypowiedzi, to radykalna zmiana
perspektywy w podejściu do kwestii
cierpienia, owocująca ową
prowokacyjną radą: „trzeba sprawiać
wrażenie, że się tego nie widzi“.
Ale ktokolwiek prawdziwie kochał,
wie doskonale, o czym tu mowa:
cierpieć jak najciszej, żeby mój ból
nie sprawiał bólu komuś, kogo kocham
i kto mnie kocha. Jeśli musi boleć,
niech boli tylko mnie, nie jego
(ją)…
Oto punkt wyjścia „chrystologii od
Dzieciątka Jezus“: miłość, jej
„bezwzględność“, jej radykalizm.
Teologia jako „nauka wiary“ (to
jedno z określeń teologii) jest
nierozdzielnie związana z miłością.
Wszak wiara chrześcijańska jest
wiarą w Boga-Miłość. I jeśli
teologia i świętość mają sobie wiele
do zaoferowania, jeśli teologia w
życiu świętych otrzymuje konieczny
dla własnej tożsamości komponent
doświadczenia, jesteśmy, w przypadku
„chrystologii od Dzieciątka Jezus“,
w punkcie newralgicznym,
najgorętszym. „Kochać Jezusa i uczyć
innych Go kochać“ - było Teresy
jedynym pragnieniem. Miłość
Chrystusa była dla niej kluczem,
jaki stosowała wobec całej
rzeczywistości, wobec wszystkich
tajemnic życia. Głównie wobec bólu,
ciemności.
Teologiczny rdzeń jej „małej drogi“
jest na wskroś chrystocentryczny, a
fundament - ściśle inkarnacyjny -
Dzieciątko Jezus jest dla niej
wszystkim. „Mała droga“ prowadzi od
„łaski Bożego Narodzenia“ do „łaski
ukrzyżowania“. Żłóbek i Krzyż
stanowią „narożne filary“ geniuszu
jej chrystologii, w której odkryła
sposób na swoje życie i - jako
prorokini - sposób na życie sobie
współczesnych oraz tych, którzy
przyjdą po nich, wszystkich
uczestników dramatów nowoczesności i
ponowoczesności. Mówiła o tym
wprost, Ona, uczestniczka „nocy
ciemności“, udręk duchowych,
psychicznych, fizycznych, próbowana
przez Boga jak złoto w tyglu,
„siedząca przy stole grzeszników“
jak Bóg w Jezusie, tęskniąca
bardziej za ziemią niż niebem i
pragnąca sprowadzić niebo na ziemię
- w ten sposób solidarna wobec
Sióstr i Braci jak Bóg w Dzieciątku
Jezus…
Bóg-Dziecko jest bowiem sercem jej
duchowości. Fenomen Wcielenia jest w
jej optyce duchowej i teologicznej
największym znakiem Boskiej
Wszechmocy: Bóg jest tak mocny (aż
tak!), że w swojej wszechmocnej
wolności może uniżyć się do stania
się dzieckiem, które „dorośnie“ do
śmierci krzyżowej. Kardynał
Schönborn powie: „Bóg jest tak
mocny, że może się on stać tak mały
jak dziecko“. Oto najważniejszy
argument „chrystologii od Dzieciątka
Jezus“ w mrocznych kwestiach życia:
Bóg jest mocen (wszech-mocen)
rozjaśnić każdą noc. Spełnieniem
tego stała się Wielka Noc.
Bóg jako
śmiertelne Dziecko
„Bóg jest tak bardzo życiem
(miłością), że może sobie pozwolić
na to, by być umarłym“ - napisze
Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy
nie najwybitniejszy teolog XX wieku.
Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że
Wszechmocnej miłości nie wymknął się
świat. Taki jest fundament wiary i
myślenia Tereski, jej teologii.
Intuicje te nie są szczebiotem
niedojrzałej dziewczynki - są owocem
życia i wiary straszliwie cierpiącej
kobiety. Teresa zarówno
egzystencjalnie, jak i teologicznie
„płynnie“ przechodzi od żłóbka do
krzyża. To płynne przejście dokonuje
się w jej głowie, w jej sercu, a
nade wszystko - w jej życiu. Od
żłóbka do krzyża, od krzyża do
żłóbka - z niezmąconą ufnością w
prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze
Schönborn: „w jej silnym i poprawnym
instynkcie teologicznym Wcielenie
zespala się z krzyżem: te dwa
szczyty Bożego samo-ogołocenia,
które wielu teologów chciałoby
przeciwstawić sobie, Teresa ogląda
we wspólnej wizji zbawczej miłości“.
Ten rodzaj rozumienia życia, owa
chrystologiczna synteza, wywiedziona
z Inkarnacji i skoncentrowana
wyłącznie na Miłości - jedynym
świetle zdolnym rozproszyć
egzystencjalną ciemność - niemożliwy
jest zapewne bez łaski świętości. Bo
„świętość jest (…) jedyną przygodą,
jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten
dotarł do sedna wiary katolickiej“ -
być może nigdy Georges Bernanos nie
zapisał słów bardziej niż te
trafiających w środek tarczy… To na
drogach namiętnego pragnienia
świętości i stopniowego wrastania w
nią Teresa odkryła, że wszystkie
drogi miłości wiodą przez
cierpienie, że Betlejem i Jerozolima
sąsiadują ze sobą, że półmrok groty
Narodzin na wschodnich ikonach
przypomina ciemność grobu, a
Dzieciątko ma zelżone Oblicze.
Z głębi tej tajemnicy wyłania się
nadzwyczajna, „święta“ mądrość
Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że
aby pojąć nadprzyrodzoną celowość
cierpienia, trzeba je sprowadzić do
Boskiej miary - żadna inna miara nie
wystarczy. Ani „łez padół“, ani
„deszcz różany“ - życie nie jest ani
jednym, ani drugim; Bóg wie, czym
jest życie i kim jestem ja. Jean
Guitton nazywa śmiałość jej
wyobraźni „zaiste wergiliańską“:
„Bóg cierpi z powodu naszych
cierpień, daje nam to poznać,
odwracając głowę“. Bóg nie stworzył
bólu i go nie chce. Ból jest dziełem
grzechu. Ale Bóg sobie z nim
poradził za sprawą Miłosierdzia;
dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał
się Dzieckiem, które umrze i
zmartwychwstanie. I w ten sposób
uratuje wszystkie jego dzieci.
Kto ma Jezusa, ma wszystko
To nie jest logika zamknięta bez
reszty w ciasnym horyzoncie
doczesności, pojmująca cierpienie
„jakby Boga nie było“. Taka logika
prędzej czy później stanie przed
ścianą mroku i koniecznie będzie jej
potrzebne światło z wysoka: „Czyż
Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby
wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26).
Jak w drodze do Emaus, w wymiar
Boskiej logiki wprowadzić nas może
jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży
Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“.
Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan
Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w
drodze, w momencie, który właśnie
przeżywamy, i stawia nam
fundamentalne pytania, które
otwierają serca na nadzieję. On może
nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących
Jego i naszego przeznaczenia. Przede
wszystkim objawia nam, że każde
ludzkie życie musi przejść przez
Jego krzyż, aby wejść do chwały“.
Chodzi więc o wszechstronnie (na
płaszczyźnie racjonalnej,
emocjonalnej, egzystencjalnej)
rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w
świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym
Towarzyszem Podróży naszego Życia -
możliwy jest do odkrycia sens
cierpienia.
Swą pierwszą encyklikę Jan Paweł II
rozpoczyna zdaniem: „Odkupiciel
człowieka, Jezus Chrystus, jest
ośrodkiem wszechświata i historii“.
W Tertio millennio adveniente
czytamy, iż Kościół „wierzy, że
klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej
historii znajduje się w jego Panu i
Nauczycielu“. Oto wielka
chrystocentryczna wizja wszystkiego,
co jest. Istota sprawy leży jednak
nie w „metawizjach“, ale w konkrecie
życia, w relacjach. Chrześcijaństwo
nie jest pierwszorzędne dla
ludzkości - jest ono pierwszorzędne
dla człowieka. Dokładniej: dlatego
jest dla ludzkości, że jest dla
człowieka.
Chrześcijaństwo jest uziemione,
stawiając zdecydowanie konkret przed
abstrakcją. Joachim Gnilka,
monachijski biblista pisze:
„Specyfika Ewangelii polega na tym,
że nie zamierzają one jedynie
przypominać faktów historycznych,
lecz w pierwszym rzędzie chcą
przybliżyć czytelnikowi żywego
Chrystusa - tak, aby on sobie
uświadomił: nie mam tu do czynienia
z przeszłością, historyczną martwą
materią, lecz spotykam Tego, o
którym przez wiarę wiem, że On żyje,
że przemawia do mego życia i że jest
obecny i działa we wspólnocie
wierzących“. Przemawia do mego
życia. Tereska powie: „Kto ma
Jezusa, ma wszystko“.
Jest ona przekonana, że w samo sedno
tych kwestii prowadzi droga
Dzieciątka. I że możliwa jest ona do
odkrycia i przejścia jedynie we
własnym dziecięctwie. „Popatrzcie,
jaką miłością obdarzył nas Ojciec:
zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i
rzeczywiście nimi jesteśmy“ (1J
3,1). Bycie dzieckiem jest zresztą
„punktem“ i stanem uprzywilejowanym
w „kwestii ciemności“, bo jedynie w
ustach dziecka prawdziwie brzmią
słowa „Abba Ojcze“ (Ga 4,7) i
rzeczywista (czyli „skuteczna“, bo
przynosząca bezpieczeństwo) staje
się wyrażona w tym słowie ufna
relacja.
Postawa ta znajduje się na
antypodach infantylizmu i jak
najdalej od cynicznego
pięknoduchostwa i pseudoteologii.
Mała Tereska faktycznie jest
duchowym olbrzymem. Plując krwią i
doświadczając skrajnej, pozbawionej
Boga pustki, w solidarności z
Ukrzyżowanym („Boże mój, Boże mój,
czemuś mnie opuścił…“) i sobie
współczesnymi, pozostaje wierna
najgłębszemu swemu pragnieniu: w
sercu Kościoła będę miłością. Pisze:
„Teraz nie pragnę już niczego
więcej, jak tylko KOCHAĆ Jezusa do
szaleństwa… Pociąga mnie wyłącznie
MIŁOŚĆ… Nie pragnę już cierpienia
ani śmierci, a jednak wciąż kocham i
jedno, i drugie! Długo tego
pragnęłam… Ale teraz kieruje mną
wyłącznie oddanie się Bogu. Nie mam
innej busoli!“.
Kochać bez zastrzeżeń, warunków,
wykluczeń
W dziedzinie relacji międzyludzkich
ten model myślenia i życia -
chrystologia od Dzieciątka Jezus -
można rozpoznać bezbłędnie po
współczującej i aktywnej miłości
obejmującej absolutnie wszystkich i
wszystko, nie znającej żadnych
wykluczeń. Każda i każdy czują się
tu miłowani i przyjmowani bez
najmniejszych zastrzeżeń. Bóg jest
Ojcem, a ludzie są Dziećmi -
Siostrami i Braćmi. Tak myśleć i żyć
znaczy być od Tereski. I od
Dzieciątka Jezus. Oto projekt
teologii przyszłości. I nadziei dla
naszego świata.
Rodzice Małej
Tereski
Jarosław Dudała
Boję się, że
gdy zostaną wyniesieni na ołtarze,
spotka ich to, co ich córkę – świętą
Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich
życie będzie pokazywane jako
niedosiężny ideał, a lukier będzie
kapał, kapał, kapał...
Tymczasem życie Zelii i Ludwika
Martin nie było ani wyjątkowo
słodkie, ani wolne od wątpliwości,
rozdarcia, bólu i problemów z samym
sobą. Zelia Guerin (ur. 1831)
pochodziła z rodziny żołnierza
napoleońskiego, późniejszego
żandarma. W ro-dzinnym domu nie
mogła liczyć na zrozumienie ze
strony matki. Oparcie znalazła w
starszej siostrze, która była
zakonnicą w klasztorze wizytek.
Zelia też pragnęła zostać siostrą
zakonną. Podobno jeszcze w dniu
ślubu płakała pod murem klasztoru.
Wcześniej jednak przełożona sióstr
św. Wincentego à Paulo odwiodła ją
od zamiaru wstąpienia do zakonu.
20-letnia kobieta pod wpływem
usłyszanego na modlitwie
wewnętrznego głosu założyła firmę
koronczarską, zatrudniała pracownice
i – jak to się dziś mówi – osiągnęła
sukces w biznesie. Ceną za to była
praca tak ciężka, że Zelia pisała w
jednym z listów: „Jestem zupełną
niewolnicą z powodu ciągłych
zamówień”.
Katolicy
bogaci
Za źródło materialnego powodzenia
rodziny Zelia uważała poważne
traktowanie świątecznego charakteru
niedzieli. W liście do bratowej
pisała: „Będę bardziej uważna, by
nic nie kupować w niedzielę. Nie
jestem pod tym względem tak surowa
jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie
potrzeba – np. bułeczek dla dzieci –
to je kupię. Bardzo często podziwiam
skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto
człowiek, który nigdy nie próbował
zbić fortuny. Kiedy się urządzał,
jego spowiednik pozwolił mu, żeby
miał swój sklep z biżuterią otwarty
w niedzielę do południa. Nie chciał
skorzystać z pozwolenia, pozbawiając
się dobrych obrotów. A mimo to jest
bogaty”. No właśnie, wbrew
stereotypowi rodziny katolickiej,
która ma być rzekomo porządna, ale
biedna, rodzina Martin była dość
bogata. Nawet po śmierci Zelii
Ludwika Martin stać było na długie,
zagraniczne podróże. Z córkami
Teresą i Celiną wyjechał np. na
pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze
zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy,
Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu,
Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć
z drugiej strony był moment (tuż po
przegranej przez Francję wojnie z
Prusami), kiedy Zelia pisała do
bratowej, że są zrujnowani.
Nie byłoby
świętej, gdyby nie...
Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia
miała 27 lat i poznała nieco
starszego Ludwika Martin. „To ten,
którego przygotowałem dla ciebie” –
usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik
też chciał zostać zakonnikiem (w
alpejskim klasztorze), ale na
przeszkodzie stanął brak
odpowiedniego wykształcenia. Chciał
je uzupełnić, ale mu się nie udało.
Został cenionym jubilerem i
zegarmistrzem. Pobrali się po 3
miesiącach znajomości. „Mąż mój – to
święty człowiek. Życzyłabym
wszystkim kobietom takich mężów” –
pisała Zelia, a innym razem
zwierzała się mężowi w liście:
„Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię
wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś
pracować”. Przez pierwsze 10
miesięcy małżeństwa państwo Martin
żyli jak brat i siostra. I św.
Teresa od Dzieciątka Jezus, nie
miałaby szansy się począć gdyby nie
delikatna interwencja spowiednika.
Do podjęcia współżycia przekonywał
on chyba przede wszystkim Ludwika,
który – jak się zdaje – nosił w
sobie pragnienie życia w czystości
rozumianej na sposób zakonny. Zelia
natomiast wielokrotnie mówiła, że
chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam
ich już pięcioro, nie licząc tych,
które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie
wątpię, że będę ich miała jeszcze
troje albo czworo” – pisała.
Żadne tam ciepłe kluchy
Państwo Martin doświadczyli też, co
to znaczy mieć problemy wychowawcze
z dziećmi. Zwłaszcza ich córka
Leonia (późniejsza siostra wizytka)
była dzieckiem trudnym, krnąbrnym,
nieprzykładającym się zanadto do
nauki. Generalnie dzieci wychowywane
były po katolicku, ale bez jakiejś
pseudopobożnej przesady. „Marynia
chodzi codziennie na Msze św. na
godzinę szóstą (rano – przyp. JD).
Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi
się bardzo nie podoba. Nie jestem
jednak stale nauczycielką i pozwalam
jej na to” – pisała Zelia.
Miłość do Boga nie łączyła się u
niej z brakiem krytycyzmu wobec
duchownych. – „Mówią źle” –
zrecenzowała krótko wysiłki dwóch
misjonarzy, głoszących kazania w
miejscowej parafii. Pani Martin to
nie były żadne ciepłe kluchy.
Potrafiła zdemaskować przed wymiarem
sprawiedliwości oszustki, podające
się za zakonnice opiekujące się
dziećmi. Znała też uczucie
niezawinionej niechęci. „Byłam
podła, że wyśmiewałam się z pani Y.
Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem,
dlaczego nie czuję do niej sympatii,
bo przecież zawsze świadczyła mi
dobro i oddawała usługi” – pisała o
którejś ze znajomych. O Ludwiku
mówiono, że miał gwałtowne
usposobienie, które poskramiał pracą
nad sobą.
Jestem w
rozpaczy, chciałabym umrzeć
Nieodłączną towarzyszką życia
rodzinnego Martinów była śmierć.
Spośród dziewięciorga dzieci czworo
zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto
jak Zelia opisywała zgon
pięcioletniej Helenki: „Z rana
zapytałam ją, czy chce napić się
rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale
nie mogła nic przełknąć. Wreszcie
zrobiła to z największym wysiłkiem,
mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie
będziesz bardziej kochać?”. Krótko
później dziewczynka zmarła. Ludwik
wybuchnął płaczem i wołał: „Moja
mała Helenka! Moja mała Helenka!”.
Czas najwyraźniej nie leczy
wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat
później cierpiał on z powodu tej
straty. Zelię zaś trawił potworny
niepokój. Do brata – farmaceuty
pisała: „Pozostały mi wielkie
wyrzuty sumienia, że podałam jej to
pożywienie. Mój kochany bracie, czy
myślisz, że to mogło spowodować
śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o
tym sądzisz”. A po stracie kolejnej
córki, Melanii, pisała: „Jestem w
rozpaczy. (...) Chciałabym również
umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy
jej najmłodsza córka, przyszła św.
Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4
i pół roku. Kilkanaście lat
wcześniej pani Martin uderzyła
piersią w kant stołu. Powstał guz,
który prawdopodobnie potem
zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia
Martin miała 46 lat.
Władca
Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
Jej mąż przeżył ją o kilkanaście
lat. Pod koniec życia także bardzo
cierpiał. „Dziedzic i Władca
Senioratów Cierpienia i Upokorzenia”
– mówiła o nim jego kanonizowana
córka. Mówi się, że cierpiał na
chorobę psychiczną, choć zdaje się,
że mogły to być np. objawy choroby
Alzheimera (np. nie mówiąc nic
nikomu, wychodził z domu i szedł
przed siebie). Później został
sparaliżowany. „Moi rodzice byli
bardziej godni nieba niż ziemi” –
pisała św. Teresa od Dzieciątka
Jezus. Zdaje się jednak, że państwo
Martin nie uważali się za chodzące
ideały. „Chciałabym być świętą,
tylko nie wiem, z którego końca do
tego się zabrać. Jest tyle do
zrobienia, a ja ograniczam się tylko
do pragnień” – pisała Zelia w liście
do córki Pauliny. Podsumowując:
jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną
błogosławionymi, to nie dlatego, że
przestrzegali przykazań, a Pan Bóg
odwdzięczał im się świętym spokojem.
Powiedziałbym raczej, że byli
święci, bo ich życie było podobne do
życia Jezusa. To znaczy, że była w
nim i miłość, i osobisty dramat,
sięgający aż po rozdzierający krzyk:
„Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.
Złodziejka
idzie przez Polskę
Marcin Jakimowicz (maj 2005)
Relikwie Małej
Tereski podróżują przez świat.
Święta, która przed swą śmiercią
obiecała, że gdy tylko trafi do
nieba stanie się złodziejką,
wykradającą Panu Bogu to, co
najlepsze, właśnie zawitała do
Polski.
Leciała już wojskowym śmigłowcem,
była niesiona na ramionach rosłych
żołnierzy. Jechała między ogromnymi
drapaczami chmur Ameryki, lichymi
chatkami Syberii i zrujnowanymi
domami Bośni i Hercegowiny.
Relikwiarz ze szczątkami jednej z
najpopularniejszych Świętych świata
nawiedził już kilkadziesiąt krajów.
Odwiedzał sanktuaria, klasztory,
hospicja, a nawet więzienia. Swą
wędrówkę po Polsce rozpocznie 1
maja, a zakończy w pierwszych dniach
sierpnia.
Kto w Holandii
pójdzie do kościoła?
Długi na półtora metra i szeroki
na metr masywny relikwiarz został
ufundowany i zbudowany w Brazylii.
Tam, gdzie się pojawia, jak grzyby
po deszczu rozwijają się młode
wspólnoty, rodzą powołania
kapłańskie, a ludzie pozostają w
zadziwieniu. Na całym świecie
obecność relikwii wywołuje ogromny
entuzjazm i ożywienie życia
religijnego. Peregrynacji
towarzyszyły całonocne śpiewy,
zrzucanie z samolotów płatków róż,
ulice usłane kwiatami, tańce i
kolorowe petardy. W Stanach
Zjednoczonych relikwie były przyjęte
przez ponad milion osób, a w samej
nowojorskiej katedrze św. Patryka
przed relikwiarzem uklękło
kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Po wizycie w Brazylii, gdzie
relikwiarz przyjmowano z prawdziwie
południowym rozmachem, biskupi
napisali, że „Teresa przeszła między
ludem jak misjonarz, przyciągając
tłumy do Jezusa i wzbudzając wiarę
wśród wielu obojętnych”.
– Kto w zlaicyzowanej Holandii
pójdzie do kościoła? – kręcili
głowami sceptycy. Do czasu, gdy
relikwie trafiły do Amsterdamu,
Eindhoven, Utrechtu i Rotterdamu.
Okazało się, że na spotkanie z nimi
przyszły prawdziwe tłumy. We Mszy
świętej w Nijmegen uczestniczyło dwa
razy więcej ludzi niż w czasie
Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, a
księża od wielu lat nie spowiadali
aż tylu wiernych.
Tereska? Nie
znaju...
By celnicy wpuścili relikwiarz
na moskiewskie lotnisko, musiały
interweniować żony ambasadorów
Gwatemali i Brazylii. Udało się.
Teresa mogła zawędrować do Sankt
Petersburga, a później, jadąc wzdłuż
Wołgi i Morza Czarnego, przez
Syberię, aż po Władywostok.
Gdy relikwiarz zawitał do prażonego
słońcem Meksyku, swe bramy otwarło
przed nim 12 zatłoczonych więzień.
Świadkowie opowiadali o łzach, które
towarzyszyły skazanym. Podobnie było
w Manili, gdy relikwie Świętej
trafiły do największego więzienia w
kraju. W gmachu w Muntinlupa
osadzonych jest aż 12 tysięcy
więźniów, z których setki skazano na
karę śmierci. Po wizycie „Małego
Kwiatuszka” prezydent wielu
złagodził tę karę.
To nie pierwszy kontakt Teresy z
więźniami. Jeszcze za życia Święta
dowiedziała się o Henrim Pranzinim,
wielkim zbrodniarzu, który – skazany
na szafot – trwał uparcie w
niewierze. Zaczęła wówczas
szturmować niebo i bardzo długo
modliła się za niego.
Pisała, że „sama nic nie może
uczynić”, ofiarowała więc Bogu
zasługi męki Jezusa i prosiła o
odprawienie Mszy świętej. Cud
dokonał się na samej szubienicy 31
sierpnia 1887. Zanim sznur oplótł
głowę skazańca, ten odwrócił się
nagle, złapał krucyfiks, który
kapłan niósł w swojej ręce, i
„trzykroć ucałował święte rany”.
Nowotwór zniknął
Jak pojąc fenomen popularności tej
Świętej? Żyła krótko, zmarła już w
wieku 24 lat. Pokazała światu
przedziwną drogę do Boga: uczyła,
jak oddawać Mu najdrobniejsze
sytuacje dnia. Kiedyś spacerowała
sobie w ogrodzie... w intencji
pewnego misjonarza. Zamknięta za
kratami Karmelu wołała: „O Jezu,
moja miłości, wreszcie odkryłam moje
powołanie. Moim powołaniem jest
Miłość! W Sercu Kościoła będę
Miłością i w ten sposób będę
wszystkim”.
Na spotkanie z jej doczesnymi
szczątkami przychodzi wielu ludzi w
sutannach. Nic dziwnego, bo gdy
zapytano Tereskę, po co przyszła do
Karmelu, odpowiedziała: „Przyszłam
ratować dusze, a przede wszystkim
modlić się za kapłanów. Widziałam,
że chociaż ich wzniosła godność
wynosi ich ponad aniołów, to jednak
pozostają ludźmi słabymi i
ułomnymi”.
Relacje z peregrynacji po krajach
Świata zawierają wiele opisów
duchowych i fizycznych uzdrowień
wyproszonych przez Świętą. „W
miejscowości Caxias kobieta mająca
guz nowotworowy przyszła modlić się
o swoje zdrowie przed relikwiami
Świętej i została natychmiast
wysłuchana. Kiedy dotknęła urny z
relikwiami, poczuła się pochłonięta
przez wewnętrzne ciepło, którego nie
mogła sobie wytłumaczyć.
Prześwietlenie rentgenowskie
zrobione po tygodniu wykazało, że
guz rakowy zniknął. Biskup miejsca
José Mendes przesłał do Lisieux
poświadczenia lekarskie o chorobie i
cudownym uzdrowieniu tej kobiety” –
relacjonują świadkowie.
Wielkie marzenie małej Tereski
Dlaczego ludzie czczą jakieś
kosteczki? – dziwią się sceptycy.
Sobór Watykański II odpowiada
wprost: „Zgodnie z tradycją Kościół
oddaje cześć Świętym i ma w
poważaniu ich autentyczne relikwie
oraz wizerunki. Uroczystości
Świętych głoszą cuda Chrystusa w
Jego sługach, a wiernym poddają
odpowiednie przykłady do
naśladowania” (Sacrosanctum
Concilium 111).
Na pomysł peregrynacji relikwii
Teresy wpadł ks. Rajmund Zambelli,
od 1992 r. rektor bazyliki w Lisieux.
Trasa, która pierwotnie miała
upamiętnić jedynie setną rocznicę
śmierci Świętej, przekształciła się
w ogromną podróż misyjną po całym
świecie.
Wędrówka rozpoczęła się w 1994 r. we
Francji, gdzie Święta nawiedziła
m.in. ponad 170 wspólnot
monastycznych. Późnej objechała
Belgię, Luksemburg, Niemcy i Włochy,
by w 1997 trafić do Paryża na
Światowe Dni Młodzieży. W setną
rocznicę śmierci Teresy relikwie
trafiły do Włoch, gdzie 19
października 1997 r. w obecności stu
tysięcy wiernych Jan Paweł II
ogłosił ją doktorem Kościoła.
Później na trasie peregrynacji
znalazły się m.in.: Szwajcaria,
Austria, Słowenia, Holandia (m.in.
Karmel, z którego wywieziono do
Oświęcimia Edytę Stein), Rosja,
Argentyna, Meksyk, Irlandia, Bośnia
Hercegowina, Kanada, Australia i
wyspy Polinezji i Oceanii, Liban,
Irak i Hiszpania.
Na naszych oczach spełnia się
ogromne marzenie Teresy, która
zanotowała w dzienniczku: „Ach,
pomimo swojej małości chciałabym
oświecać dusze jak Prorocy, jak
Doktorzy; mam powołanie, by być
Apostołem... chciałabym przemierzać
świat głosząc Twoje imię, i postawić
na ziemi niewiernych Twój zwycięski
Krzyż”.
Mała Tereska obiecała, że po swej
śmierci ześle na ziemię deszcz róż.
Na wszelki wypadek weź z sobą
parasol.
Deszcz róż
rozmowa z bp. Guy Gaucherem OC,
biskupem pomocniczym Bayeux i
Lisieux, miasta rodzinnego św.
Teresy od Dzieciątka Jezus (Marcin
Jakimowicz)
Marcin Jakimowicz: Teresa odwiedziła
w Łagiewnikach Faustynę. Co łączyło
te dwie młode dziewczyny?
Bp Guy Gaucher: – To bardzo ważne
spotkanie. Obie Święte akcentowały
ogrom Bożego miłosierdzia. Zupełnie
poświęciły się miłości miłosiernej.
Teresa przybywa do Polski w chwili,
gdy umiera Jan Paweł II. A on
odchodzi w Niedzielę Bożego
Miłosierdzia. To nie przypadek, to
jasny, czytelny znak dla całego
Kościoła.
Czy Ksiądz Biskup przypuszczał, że
ta peregrynacja spowoduje tak
ogromny wzrost życia religijnego na
całym świecie?
– Nie, nie. To wielki, zaskakujący
dar z nieba. Rozpoczęliśmy we
Francji. A jesteśmy krajem bardzo
zsekularyzowanym. Baliśmy się, że
peregrynacja będzie dla ludzi czymś
przestarzałym, pachnącym
średniowieczem. Okazało się, że na
spotkania przychodziły tłumy. I tak
jest już od 11 lat. Jestem
zadziwiony tym, co Teresa czyni po
śmierci.
Co najbardziej wzrusza?
– Teresa była już chyba w 25
więzieniach świata, m.in. w Manili,
wśród 12 tysięcy więźniów. Był tam
blok, w którym zamknięto 900 osób
skazanych na śmierć. Relikwiarz nie
mieścił się w drzwiach, był zbyt
szeroki, pozwolono więc skazanym
wyjść na dziedziniec. Modlili się o
zniesienie kary śmierci. Trzy
tygodnie później prezydent ustalił,
że nie będzie już więcej egzekucji.
Pamiętam też wizytę w Irkucku. Nie
przyszło wiele osób, ale te, które
przybyły, często jechały aż 300 km.
Wszyscy płakali.
Co oznacza deszcz róż?
– To nie są jakieś nadzwyczajne
rzeczy, ale drobne gesty. Z Teresą
związany jestem przez całe życie,
szczególnie od czasu, gdy wstąpiłem
do Karmelu. Przez 25 lat pracowałem
nad krytycznym wydaniem jej dzieł,
później zostałem biskupem
pomocniczym w Lisieux. Moim
zawołaniem biskupim jest cytat
biblijny, a jednocześnie dewiza
Teresy: „Pociągnij mnie,
pobiegnijmy”. Pan pociąga, ale
biegniemy już razem. Przez wiele lat
przygotowywałem materiały, by Teresa
mogła zostać doktorem Kościoła. By
się „doktoryzować”, musiała przejść
cztery solidne „egzaminy”, m.in. z
kard. Ratzingerem (śmiech). Ale
udało się. Zwykle doktor Kościoła
ogłaszany jest po trzech, czterech
wiekach, a Tereska doczekała się
tego w stulecie urodzin. To był
najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
Koncelebrowałem Mszę na Placu
Świętego Piotra, u boku Jana Pawła
II, i powiedziałem sobie: No, to
teraz mogę już umierać…
Córka za
kratą. Tata. Ryba.
Marcin Jakimowicz
Święta spotyka błogosławionego,
który trzyma pod pachą jakieś
zawiniątko. To ryba?
Do podwójnej kraty podbiega
młodziutka karmelitanka. W
rozmównicy widzi swego tatę.
Uśmiecha się. Ojciec trzyma pod
pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Czego uczy mnie święta Teresa z
Lisieux? Tego, że Wszechpotężny
przychodzi w błahych sytuacjach,
Przedwieczny objawia swą
niezmierzoną chwałę przez
drobnostki. Zostawmy globalne
podsumowania. Spróbujmy przyjrzeć
się jednej niepozornej scenie. Do
zamkniętej za murami klasztoru
świeżo upieczonej karmelitanki
przychodzi w odwiedziny Ludwik
Martin – jej ukochany tata. Ma w
klasztorze już trzy córki, ale gdy
przychodzi do najmłodszej, dostaje
niemal skrzydeł.
Święta spotyka w rozmównicy
błogosławionego. Ludwik spogląda w
jasne, płonące oczy córki. Już na
pierwszy rzut oka widać, że jest za
kratami szczęśliwa. W oczach Tereski
igra wesoły ognik. Ojciec może
dokładnie przyjrzeć się jej rysom,
bo należy do najbliższej rodziny.
Innych od mniszek oddziela nie tylko
podwójna solidna krata, ale i gruba
zasłona. Nie są sami. Rozmowie
dyskretnie towarzyszy osoba trzecia
– ukryta z boku mniszka.
Teresa patrzy w oczy ojca. Widzi
głębiej, niż można byłoby się
spodziewać. W rysach taty z dnia na
dzień odczytuje coraz częściej rysy
samego Jezusa. To nie metafora. To
zapis porażającej wizji, której
doświadczy po latach, gdy będzie
wertowała brewiarz. Znajdzie w nim
obrazek Jezusa, a po jej plecach
przejdą dreszcze. Rozpozna rysy…
ojca, a jego oczach – wzrok
poniżonego Jezusa. Czy można się
dziwić, że nazwie Ludwika Martin
„Dziedzicem i Władcą Senioratów
Cierpienia i Upokorzenia”?
Ale to dopiero przed nimi. Na razie
tata uśmiecha się promiennie. Mają
dla siebie tylko kilka chwil.
Wystarczy, by powiedzieć
najważniejsze. Tata trzyma rybę. Nie
ma dnia, by nie przyniósł na furtę
jakichś darów. „To dla Tereski z
prawdziwą przyjemnością rzuca
przynętę i wyciąga szczupaka w
Saint-Martin de la Lieue; w
Saint-Ouen le Pin łowi pstrągi w
dwóch stawach; a w Touques, przypływ
przynosi mu flądry” – pisze
Geneviève Devergnies OCD. – Tereska
zapamiętała zwłaszcza karpia o
długości 0,59 m. „Gdybyś wiedział,
jaką twój karp, twój potwór, sprawił
nam przyjemność!” – notuje święta.
Czy Teresa domyśla się, jak straszną
drogą krzyżową przejdzie jej ojciec?
Czy widzi proroczo, jak błąka się po
omacku po ulicach miasta, narażając
się na nieustanne drwiny? To
alzheimer? Choroba psychiczna? Nie
wiadomo… Ale nie wyprzedzajmy
faktów. Ważne jest to, co jest
teraz: maleńka klasztorna
rozmownica, uśmiechy, ryba.
2
październik. Aniołów Stróżów – patrz
29 września
3
październik. Św. Ewald Czarny i św.
Ewald Biały - święci bracia.
Pochodzili najpewniej z angielskiej
Nortumbrii. Pod koniec VII wieku
wraz z późniejszym biskupem
Utrechtu, świętym Willibrordem,
wyruszyli – wzorem mnichów
irlandzkich - na misje do Saksonii.
Niewiele o nich
wiemy. Pojawiają się wzmianki, iż
przed przybyciem na tereny
dzisiejszych Niemiec, przebywać
mieli w Irlandii, gdzie zdobyli
solidne, klasztorne wykształcenie.
Byli braćmi rodzonymi? Zakonnymi?
Kuzynami? To też owiane jest dla nas
tajemnicą...
Kiedy znaleźli się już na
kontynencie, ruszyli w podróż
wiodącą z niegdysiejszej Fryzji, aż
po rzekę Lippe, będącą dopływem
Renu. Ich przydomki wzięły się od
koloru ich włosów. Jeden miał być
niemal białowłosym blondynem, drugi
zaś brunetem o kruczoczarnych
włosach.
Około roku 695 zostali zamordowani
przez pogan w okolicach dzisiejszego
Dortmundu. Jak do tego doszło?
Relacjonujący historię ich
męczeństwa Beda Czcigodny pisał, iż
Ewaldowie mieli się spotkać z jednym
z saskich wodzów, by w czasie
dysputy przekonać go do przyjęcia
chrześcijaństwa. Jednak jego
poddani, obawiający się, iż
przyjdzie im porzucić dotychczasowe
wierzenia i leśne świątynie,
postanowili samowolnie rozprawić się
z misjonarzami.
Ewald Biały zginął szybko – ścięto
mu głowę mieczem. Ewald Czarny
został natomiast przez pogan
zamęczony podczas tortur. Ciała
obojga świętych zostały następnie
wrzucone do Renu. Miejsce, w którym
po czasie zostały wyrzucone na
brzeg, miało emanować cudowną
jasnością, więc po ich odnalezieniu,
złożono je w kościele świętego
Kuniberta, gdzie przechowywane są do
dziś.
Kult dwojga świętych Ewaldów, którzy
uchodzą za patronów Westfalii,
rozpropagował arcybiskup Anno II z
Kolonii w 1074 roku, który nakazał
wydobyć ich relikwie. Część z nich
znajduje się także w katedrze w
Münster. Warto dodać, iż dziś, w
dzielnicy Dortmundu zwanej Aplerbeck,
stoi pomnik dwojga świętych patronów
w miejscu, w którym - według
przekazów - mieli ponieść męczeńską
śmierć.
4
października. Kariera w dół - św.
Franciszek z Asyżu
Zbuntował się przeciwko kupieckiej
mentalności, która sprowadza
wszystko i wszystkich (nawet własne
dzieci!) do kategorii zysku i strat.
Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa,
którego nie można kupić za
pieniądze.
Święty świętemu
nierówny. O wielu świętych było
niegdyś głośno, a dziś słuch po nich
zaginął. Franciszek fascynuje od
ośmiu wieków. Pielgrzymi wciąż
podróżują do Asyżu. Nie spotkałem
człowieka, którego by już same
Franciszkowe miejsca nie urzekły.
Ciasne uliczki średniowiecznego
miasteczka; Porcjunkula – mała
kapliczka, wokół której zamieszkali
pierwsi bracia; krucyfiks, z którego
Jezus zawołał: „Franciszku, odbuduj
mój dom”; róże bez kolców; włosy św.
Klary, które ściął osobiście
Franciszek; habit czy raczej wór, w
którym chodził; kościółek San
Damiano, przy którym zamieszkały
Klara i pierwsze siostry.
Konfrontacja wyobrażeń z
rzeczywistością przynosi zazwyczaj
rozczarowanie. W Asyżu jest inaczej.
Wszystko jest tam takie, jak być
powinno.
Pamiętam dwa filmy o Świętym. Jeden
film, nieco hipisowski, pokazuje
Franciszka w jasnobłękitnych barwach
jako Bożego szaleńca, pełnego życia,
radości, pogody, entuzjazmu. Drugi
obraz jest zgoła inny. Mroczny,
ponury, obrazujący bez znieczulenia
średniowieczną biedotę. Franciszek
jest tam pokazany jako człowiek
pełen wewnętrznej walki, rozterki,
cierpienia. Który obraz bliższy
prawdzie? Sądzę, że oba pokazują
tylko część prawdy i dopiero złożone
razem dają obraz pełniejszy, choć i
tak jeszcze daleki od prawdy.
W życiu Franciszka mieszały się
przeciwieństwa: radykalizm i
łagodność; poezja i proza życia;
głęboka radość i równie głębokie
cierpienie; miłość do świata i jego
odrzucenie; fascynacja Bożym
Narodzeniem i stygmaty
Ukrzyżowanego, posłuszeństwo
Kościołowi i jego krytyka.
Jego świętość jest na wskroś
ewangeliczna, mieni się wieloma
barwami.
I pewnie dlatego każda epoka
wydobywa z jego życia coś innego. W
ubiegłym stuleciu ogłoszono
Franciszka patronem ekologów ze
względu na jego miłość do
stworzenia. Czy dwudziesty pierwszy
wiek odnajdzie również coś dla
siebie?
Moja sugestia poszłaby takim tropem.
Franciszek zbuntował się przeciwko
rodzicom. Nie dlatego, że byli
kupcami, że byli bogaci. To był bunt
przeciwko ich kupieckiej
mentalności, która sprowadza
wszystko i wszystkich (nawet własne
dzieci!) do kategorii zysku i strat.
Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa,
którego nie można kupić za
pieniądze. Odkrył, że prawda jest
znacznie bardziej obecna na dole niż
w górze, w braku niż w pełni. Zrobił
karierę, idąc konsekwentnie drogą w
dół. Tam, na dnie, odnalazł siebie i
Boga. Takich karier trzeba nam
dzisiaj bardzo a bardzo.
Tajemnica
habitu św. Franciszka
Tomasz Rożek
Fizycy przebadali pamiątki po św.
Franciszku z Asyżu. Dwie tuniki,
poduszkę, na której miała spoczywać
jego głowa, i modlitewnik. Okazało
się, że jeden z habitów powstał
wiele lat po śmierci Świętego.
Relikwie św. Franciszka i pamiątki
po nim znajdują się w wielu
klasztorach na całym świecie, ale do
niedawna tylko dwa włoskie kościoły
mogły się poszczycić posiadaniem
kompletnego habitu Świętego z Asyżu.
Jeden z nich to kościół pod
wezwaniem św. Franciszka w Cortonie,
a drugi to bazylika Świętego Krzyża
we Florencji. Fizycy stwierdzili, że
habitu z Florencji nie mógł nosić
św. Franciszek.
Węgiel prawdę ci powie
Naukowcy posłużyli się bardzo
dokładną metodą badawczą, zwaną
datowaniem radiowęglowym. Metoda
polega na zmierzeniu proporcji
między różnymi izotopami węgla w
badanej próbce. Izotopy to odmiany
tego samego pierwiastka. Mają tyle
samo protonów w jądrze, ale różną
liczbę neutronów. Na przykład
wszystkie izotopy węgla mają sześć
protonów, ale izotop węgla C12 ma
dodatkowo sześć neutronów, a izotop
C13 ma już neutronów 7. Jest jeszcze
jeden naturalny izotop węgla C14.
Ten z kolei powstaje w górnych
warstwach ziemskiej atmosfery, gdy
neutrony z promieniowania
kosmicznego zderzają się z jednym z
izotopów azotu N14. Węgiel C14 jest
radioaktywny, a więc z czasem się
rozpada, zbudowany jest z sześciu
protonów i ośmiu neutronów. Metoda
radiowęglowa oparta jest właśnie na
dokładnym pomiarze ilości węgla C14
w badanym materiale.
Powstający w atmosferze radioaktywny
izotop węgla C14 opada na
powierzchnię ziemi i tak jak każdy
węgiel buduje organizmy żywe. Jest
budulcem białek, cukrów i tłuszczów.
Występuje także pod postacią
dwutlenku węgla. Co prawda izotop
C14 rozpada się z czasem (w
przeciwieństwie do pozostałych
izotopów węgla, które są stabilne),
ale organizm, odżywiając się czy
nawet oddychając, cały czas
uzupełnia jego zapas. W efekcie,
choć izotop C14 jest niestabilny,
jego ilość w stosunku do pozostałych
izotopów węgla w żywych organizmach
jest cały czas taka sama. Oczywiście
tak długo, jak długo organizm żyje.
Co się stanie, gdy zwierzę umrze
albo oderwie się liść z drzewa?
Ilość C14 będzie w nim
systematycznie spadała w wyniku
rozpadu promieniotwórczego, a jego
poziom nie będzie już uzupełniany w
wyniku oddychania czy odżywiania
się.
Co
ma węgiel do habitu?
Co to ma wspólnego z habitem
świętego Franciszka? Bardzo dużo.
Charakterystyczna brązowa prosta
tunika była utkana z wełny. Jako
materiał pochodzenia zwierzęcego,
wełna w chwili strzyżenia owcy
zawierała wszystkie występujące w
naturze izotopy węgla, w tym
niestabilny i rozpadający się z
czasem izotop C14. W świeżo
ostrzyżonej wełnie izotopu C14 było
stosunkowo dużo, ale z czasem jego
ilość spadała. Precyzyjnie mierząc
ilość radioaktywnego izotopu C14 w
kawałku materiału tuniki, można
dokładnie wyznaczyć moment, w którym
ją wykonano (a konkretniej: moment,
w którym ostrzyżono owcę).
Z obydwóch tunik naukowcy pobrali
kilka kawałków materiału, nie
większych niż centymetr kwadratowy.
Każdą taką próbkę poddano
specjalistycznym testom i w ten
sposób określono ilość każdego z
zawartych w niej izotopów węgla. Po
opracowaniu wyników pomiaru okazało
się, że wełna, z której utkana była
tunika znajdująca się w kościele w
Cortonie, została wyprodukowana
między rokiem 1155 a rokiem 1225.
Tunikę z kościoła z Florencji
wykonano między rokiem 1290 a 1390.
Święty Franciszek zmarł w 1226 roku,
a więc nie mógł nosić tuniki
znajdującej się we Florencji. Ta
powstała kilkadziesiąt lat po jego
śmierci. Mógł jednak ubierać się w
tunikę z Cortony. Oprócz dwóch
habitów naukowcy przebadali tą samą
techniką radiowęglową poduszkę, na
której miała spoczywać głowa
Świętego po śmierci, oraz jego
modlitewnik. Okazało się, że obydwa
te przedmioty powstały w czasach, w
których żył święty Franciszek z
Asyżu.
5
październik. Św. Siostra Faustyna
Kowalska - Dar Boży dla naszych
czasów
Nieprzypadkowo w II Niedzielę
Wielkanocną, 30 kwietnia 2000 Roku
Jubileuszowego, obchodzoną wówczas w
Polsce oficjalnie od 5 lat jako
Święto Miłosierdzia Bożego, Ojciec
Święty Jan Paweł II wyniósł na
ołtarze polską mistyczkę Siostrę
Faustynę Kowalską ze Zgromadzenia
Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Siostrze Faustynie przekazał
Chrystus orędzie swojego
miłosierdzia oraz polecił ogłosić je
całemu światu.
„Doznaję dziś naprawdę wielkiej
radości, ukazując całemu Kościołowi
jako dar Boży dla naszych czasów
życie i świadectwo Siostry Faustyny
Kowalskiej. (...) Przez tę
kanonizację pragnę dziś przekazać
orędzie miłosierdzia nowemu
tysiącleciu. Przekazuję je wszystkim
ludziom, aby uczyli się coraz
pełniej poznawać prawdziwe oblicze
Boga i prawdziwe oblicze człowieka”
- mówił Ojciec Święty Jan Paweł II
podczas Mszy św. kanonizacyjnej na
Placu św. Piotra w Rzymie. Wtedy też
zapowiedział, że II Niedziela
Wielkanocna „od tej pory nazywać się
będzie w całym Kościele »Niedzielą
Miłosierdzia Bożego«”.
Święta Siostra Faustyna Kowalska
(1905-1938) dużą część swego
zakonnego życia spędziła w
klasztorze w Łagiewnikach, tu umarła
i została pochowana. Stąd rozchodzi
się na świat sława jej świętości i
wielkie orędzie o miłosiernej
miłości Boga do każdego człowieka.
Do klasztornej kaplicy z wizerunkiem
Jezusa Miłosiernego i relikwiami św.
Siostry Faustyny, podniesionej przez
metropolitę krakowskiego kard.
Franciszka Macharskiego do rangi
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, od
lat przybywają pielgrzymi z kraju i
zagranicy. Z roku na rok jest ich
coraz więcej, a od czasu kanonizacji
s. Faustyny - wprost niezliczone
rzesze. Aby miejsce to - zgodnie z
wolą Ojca Świętego - mogło stać się
stolicą kultu Miłosierdzia Bożego
oraz służyć wszystkim przybywającym,
Metropolita krakowski, który od
ponad dwudziestu lat podejmuje
starania o rozwój kultu i dzieł
miłosierdzia w krakowskim Kościele,
powołał fundację do rozbudowy
sanktuarium, z nową bazyliką oraz
zapleczem duszpastersko-socjalnym.
Po trwających ponad dwa lata
intensywnych pracach, wnet ukończona
zostanie górna część sanktuaryjnego
kościoła. Jest nadzieja, że jego
poświęcenia dokona Ojciec Święty
podczas zapowiedzianej na sierpień
pielgrzymki do Ojczyzny.
Bóg posłał ją
do całej ludzkości
Mało znane kiedyś podkrakowskie
Łagiewniki, wchłonięte później przez
miasto, zyskały sławę dzięki prostej
zakonnicy, którą na początku
minionego wieku wybrał Pan Bóg na
apostołkę swego miłosierdzia.
„W starym zakonie wysyłałem proroków
do ludu swego z gromami. Dziś
wysyłam ciebie do całej ludzkości z
Moim miłosierdziem. Nie chcę karać
zbolałej ludzkości, ale pragnę ją
uleczyć, przytulając ją do swego
miłosiernego Serca” - zapisała s.
Faustyna słowa Pana Jezusa w
„Dzienniczku”. Prowadziła go na
polecenie samego Jezusa i swoich
spowiedników. Tak powstał cenny
dokument zawierający zapis
niezwykłej misji zleconej jej przez
Boga oraz rzadko spotykane
świadectwo zażyłości człowieka ze
swoim Stwórcą. On stał się podstawą
dla teologów „badających” życie
duchowe s. Faustyny i jej
posłannictwo. „Dzienniczek” został
przetłumaczony na wiele języków.
Obecnie trwają prace nad przekładem
na koreański, japoński i szwedzki.
Swoje posłannictwo s. Faustyna
Kowalska (1905-1938) realizowała w
czasie 13-letniego życia w
Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej
Miłosierdzia. Pracując w domach
Zgromadzenia w Wilnie, Płocku i
Warszawie, najdłużej przebywała w
Krakowie, gdzie pełniła obowiązki
kucharki, furtianki i ogrodniczki.
Obdarzona wieloma łaskami: darem
kontemplacji, stygmatów, bilokacji,
prorokowania, mistycznych zaślubin,
osiągnęła szczyt zjednoczenia z
Bogiem na ziemi.
Misja Siostry Faustyny polegała na
trzech zadaniach. Pierwsze z nich to
przybliżanie i głoszenie światu
prawdy objawionej w Piśmie Świętym o
miłości miłosiernej Boga do każdego
człowieka.
Drugie zadanie polegało na
wypraszaniu miłosierdzia Bożego dla
całego świata, poprzez nowe formy
nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego,
podane przez Pana Jezusa. Są to:
obraz Miłosierdzia Bożego z podpisem
„Jezu, ufam Tobie”, święto
Miłosierdzia Bożego obchodzone w
pierwszą niedzielę po Wielkanocy,
Koronka do Miłosierdzia Bożego,
modlitwa w Godzinie Miłosierdzia
(godz. 15.00 - konanie na krzyżu) i
szerzenie czci Miłosierdzia Bożego.
Trzecie zadanie, odczytane i
realizowane przez Zgromadzenie wiele
lat po śmierci s. Faustyny, to
powołanie apostolskiego ruchu
Miłosierdzia Bożego, który podejmuje
zadania głoszenia i wypraszania
miłosierdzia Bożego dla świata oraz
dąży do doskonałości drogą wskazaną
przez s. Faustynę. Polega ona na
postawie ufności wobec Boga,
wyrażającej się w pełnieniu Jego
woli, oraz postawie miłosierdzia
wobec bliźnich. Ufność oraz
praktykowanie miłosierdzia stanowią
warunek skuteczności całego
nabożeństwa.
W Łagiewnikach na grządkach ogrodu,
które uprawiała kiedyś s. Faustyna,
stoi ołtarz polowy. W Święto
Miłosierdzia gromadzi się przy nim
ponad 100 tys. pielgrzymów. Rocznie
przybywa ich tu ponad milion.
Na miejscu budynku, w którym s.
Faustyna pełniła obowiązki
furtianki, stanął nowy, mieszczący
Stowarzyszenie Apostołów Bożego
Miłosierdzia „Faustinum”. Po s.
Faustynie pozostała obrączka
zakonna, mszalik, różaniec z trumny,
krzyżyk i zeszyty z zapiskami
składającymi się na „Dzienniczek”.
Przede wszystkim zaś wzór
chrześcijańskiej doskonałości i
orędzie Bożego miłosierdzia, które -
jak powiedział Ojciec Święty w
czasie kanonizacji - „będzie
rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim
tysiącleciu”.
6
październik. Kacper, Melchior,
Baltazar, czyli Trzej Królowie na
audiencji
Bóg jest dla wszystkich. Dla
tych, którzy Boga znaleźli, to
przestroga, by nie chcieli zatrzymać
Go tylko dla siebie lub tylko dla
„naszych”.
To święto objawia
Boga, który jest dla wszystkich. Bez
wyjątku. Dla biednych i bogatych,
mądrych i głupich, liberałów i
konserwatystów, prawicowców i
lewicowców, głęboko wierzących,
niedowiarków i ateistów...
Święto Trzech Króli – tak zwykle
mówimy o uroczystości obchodzonej 6
stycznia. Ewangelia nie mówi jednak
ani królach, ani o ich liczbie.
Mateusz pisze o mędrcach (dosł.
magach) ze Wschodu. Nie wiemy, ilu
ich było. Niektóre malowidła
przedstawiały dwóch, czterech,
sześciu czy nawet dwunastu mędrców.
Ostatecznie ze względu na ilość
darów (złoto, kadzidło i mirra)
przyjęła się liczba trzy. Znacznie
później zachodnia tradycja nadała im
imiona Kacper, Melchior i Baltazar.
Pierwotna i właściwa nazwa tego
święta to jednak Objawienie Pańskie,
po grecku Epifania (co oznacza
przyjście, ukazanie się,
objawienie). Święto to wywodzi się z
Egiptu i jest starsze niż Boże
Narodzenie. Jego pierwsze ślady
spotykamy już w III wieku.
Początkowo treść tego święta była
znacznie bogatsza niż dzisiaj.
Składały się na nią: narodzenie
Jezusa w Betlejem, pokłon mędrców,
chrzest w Jordanie oraz cud w Kanie
Galilejskiej. Odkąd pojawiła się
uroczystość Bożego Narodzenia (25
grudnia), akcent przesunął się: na
Wschodzie na chrzest Jezusa w
Jordanie, na Zachodzie na pokłon
trzech mędrców.
Niezależnie od złożonej historii
tego święta, główna jej myśl
pozostaje niezmienna. Istotą jest
prawda, że Zbawiciel przyszedł nie
tylko do Narodu Wybranego, ale do
wszystkich ludzi. Mędrcy
reprezentują cały pogański świat.
Wykorzystując swoją wiedzę o
gwiazdach, podejmują drogę do
Betlejem. Nawet zły Herod pomaga im
odnaleźć kierunek. Odnajdują
Noworodka urodzonego w skrajnej
nędzy, w małym miasteczku, z dala od
królewskich klimatów. Musieli być w
szoku, a jednak rozpoznali w Nim
króla. Oddali mu hołd.
Bóg jest dla wszystkich bez wyjątku.
Ta prawda daje nadzieję tym, którzy
Boga wciąż szukają, świadomie lub
nie. Dla tych, którzy Boga znaleźli,
to przestroga, by nie chcieli
zatrzymać Go tylko dla siebie lub
tylko dla „naszych”...
Moi kochani
królowie
Leszek Śliwa
Melchior przynosi odzież i buty,
Kacper słodycze i owoce, a Baltazar
czasem może dać rózgę. Zanim wręczą
prezenty, ich uroczysty wjazd ogląda
cała Hiszpania.
Dzieci nieśmiało podchodzą do
dostojnych monarchów po upominki. To
zdjęcie zrobiono 5 stycznia 2005 w
Los Tres Cantos – małej miejscowości
pod Madrytem:
Kilkaset lat temu w całej Europie
święto Objawienia Pańskiego było
bardzo hucznie obchodzone. Świadczy
o tym choćby... tytuł jednej z
komedii Williama Szekspira: „Wieczór
Trzech Króli, czyli jak wam się
podoba” (oryginalny tytuł w
dosłownym tłumaczeniu to „Dwunasta
noc, czyli jak wam się podoba” –
chodzi oczywiście o dwunastą noc po
Bożym Narodzeniu). W ówczesnej
Europie w tę „dwunastą noc” odbywały
się jednak równie szalone zabawy jak
w ostatni dzień karnawału. Komedia
Szekspira miała być po raz pierwszy
wystawiona w ten właśnie dzień i
swym nastrojem to święto
przypominać.
Uroczysty
wjazd
Tradycje zabawy w dzień Trzech Króli
utrzymały się w Hiszpanii, a także w
hiszpańskojęzycznych krajach Ameryki
Łacińskiej. Tam upominki dzieciom
przynosi nie św. Mikołaj, lecz Trzej
Królowie. Podczas Bożego Narodzenia
dzieci piszą do Królów listy z
prośbą o prezenty, rozpoczynając swe
„petycje” od słów „mis queridos
Reyes” (moi kochani Królowie).
Wieczorem 5 stycznia, w wigilię
święta, w każdym hiszpańskim mieście
odbywa się uroczysty i radosny wjazd
Trzech Króli wraz z orszakami tzw.
cabalgata de los Reyes. W rolę
Królów wcielają się popularne osoby
związane z miastem – artyści,
sportowcy. Każdy poczytuje sobie za
zaszczyt przyjęcie propozycji
odgrywania roli w tej zabawie.
Dwanaście lat temu świat obiegło
zdjęcie sławnego argentyńskiego
piłkarza Diego Armando Maradony w
turbanie, złocistej szacie, z twarzą
pomalowaną na czarno. Władze
Sewilli, gdzie wówczas grał w piłkę
w miejscowym klubie, poprosiły go,
by był królem Baltazarem.
Podobnie jak członkowie orszaków,
Królowie są przebrani w efektowne,
wschodnie szaty. Melchior ma siwe
włosy i brodę, Kacper jest brunetem,
a Baltazar Murzynem. Na trasie
przejazdu dostojnych gości witają
tłumy dzieci z rodzicami. Świty
monarchów rzucają w tłum garście
cukierków. Co roku pierwszy program
publicznej telewizji hiszpańskiej
TVE transmituje na żywo wjazd Króli
do Madrytu. Komentator relacjonuje
szczegóły strojów i karet Mędrców ze
Wschodu, zwanych z hiszpańska Gaspar,
Melchor i Baltasar. W Madrycie
karety i wielbłądy jadą na centralny
plac miasta i składają dary w
wystawionej tam szopce. Wcześniej
burmistrz miasta wygłasza krótkie
powitalne przemówienie. W imieniu
Królów odpowiada najstarszy z nich,
Melchior, składając wszystkim
życzenia. Potem oczarowane dzieci
wracają z rodzicami do domów, a nad
ranem znajdują prezenty.
Słoma dla wielbłądów
Wieczorem dzieci są zobowiązane
wyczyścić buty, bo właśnie koło nich
Królowie złożą prezenty. Dzieci
muszą również zadbać o to, by koło
butów znalazła się słoma lub inne
pożywienie dla wielbłądów z
królewskich orszaków. Podobnie jak u
nas o Mikołaju, w Hiszpanii rodzice
mówią dzieciom o Trzech Królach, że
dają prezenty tylko grzecznym. Dla
niegrzecznych Baltazar ma rózgę lub
węgiel. Tradycja przynoszenia
zabawek jako prezentów trwa od
połowy XIX wieku. Wcześniej
podarunki były bardziej praktyczne.
Melchior dawał odzież i buty, a
Kacper słodycze i owoce.
Transmisję z wjazdu Trzech Króli do
Madrytu można oglądać w Polsce na
kanale TVE Internacional. Początek
transmisji 5 stycznia o godz. 18.
TVE Internacional nadaje bez
kodowania z satelitów Astra i Hot
Bird. Odbierają ją abonenci platform
Cyfry+ i Polsatu. Znajduje się ona
także w wielu kablówkach.
Mędrcy świata
ks. Tomasz Jaklewicz
Drogę do Boga można odnaleźć,
zamieszkując nawet bardzo pogańskie
okolice...
O święcie Trzech Króli głośno było
przez cały Boży 2009 rok, bo nasi
dzielni posłowie raz są za, raz
przeciw ustanowieniu dnia wolnego od
pracy. Tymczasem mamy 6 stycznia
jako zwykły dzień pracy, ale w
Kościele to święto nakazane.
Właściwa nazwa tego święta to
uroczystość Objawienia Pańskiego
(gr. Epifania).
Powstało w III/IV wieku w Egipcie i
początkowo było obchodzone tylko na
Wschodzie. Jest to najstarsze święto
poświęcone tajemnicy Wcielenia. Przy
czym akcent spoczywał nie tyle na
historycznej opowieści o żłóbku, ile
raczej na teologicznym znaczeniu
tego wydarzenia. W treść święta
wpisane było także wspomnienie
pokłonu Mędrców, chrztu Jezusa w
Jordanie i cudu w Kanie
Galilejskiej.
Wprowadzenie święta Epifanii było
reakcją starożytnego Kościoła na
szerzącą się w pierwszych wiekach
herezję gnozy. Gnostycy głosili m.
in., że Jezus stał się Synem Bożym
dopiero w momencie chrztu w
Jordanie. Kościół podkreślał, że
Jezus jest Synem Bożym od początku
swojej ludzkiej egzystencji. Słowo
stało się ciałem i zamieszkało
między nami. Bóg objawił siebie w
Jezusie. Taka jest najstarsza treść
święta Objawienia Pańskiego.
Święto Epifanii przyjęło się szybko
na Zachodzie. Akcenty się
poprzesuwały: w prawosławiu
skoncentrowano się na chrzcie w
Jordanie, a na Zachodzie na pierwszy
plan wysunął się pokłon Trzech
Króli. W Ewangelii mowa jest o
mędrcach lub magach. Królami nazwał
ich Cezary z Arles (VI w.), a ich
rzekome imiona – Kasper (lub
Kacper), Melchior i Baltazar
pojawiły się dopiero we wczesnym
średniowieczu. Istotą święta
Objawienia Pańskiego nie jest
wspominanie historii o pokłonie
mędrców, lecz świętowanie prawdy o
Bogu, który objawia się w ludzkiej
postaci.
Bóg przychodzi nie tylko do narodu
wybranego, ale do całej ludzkości.
Mędrcy przychodzą z pogańskich
stron. Symbolizują prawdę o
uniwersalnym charakterze Dobrej
Nowiny. Dlatego modlimy się tego
dnia w intencjach misyjnych. Trzej
królowie podpowiadają, że mądrość
prawdziwa polega na wytrwałym
szukaniu Boga i konsekwentnym
podążaniu w Jego stronę. Nad każdym
z nas (także na pogańskim niebie!)
Bóg zapala betlejemską gwiazdę,
która może nas doprowadzić do
spotkania ze Zbawcą. Trzeba tylko
dać się poprowadzić, uważać na
Heroda i nie dać się ciemnościom.
7
październik. Święty Rajmund z
Penyafort: Porządek w księgach,
porządek w życiu
Kto porządkuje własne sprawy, ten
przyczynia się do zaprowadzania ładu
w całym świecie.
Św. Rajmund z
Penyafort zasłynął jako wybitny
profesor prawa kanonicznego. Należał
do grona pierwszego pokolenia
dominikanów. Urodził się około roku
1170 w pobliżu Barcelony. Tam, w
szkole katedralnej, rozpoczął swoją
edukację. Około trzydziestego roku
życia wyjechał do Bolonii, gdzie
zdobył wszechstronne wykształcenie
prawnicze. Wrócił do Barcelony,
gdzie pomagał św. Piotrowi Nolasco w
założeniu Zakonu Najświętszej Maryi
Panny Miłosierdzia dla Odkupienia
Niewolników. Głównym celem tego
nowego zakonu było uwalnianie
chrześcijańskich niewolników z rąk
muzułmańskich.
Duchowni należący do tego
zgromadzenia składali zobowiązanie
oddania się w razie potrzeby w
niewolę w zamian za przetrzymywanych
przez muzułmanów niewolników. Sam
Rajmund postanowił jednak zostać
dominikaninem i pracować jako
profesor prawa. Papież Grzegorz IX,
powiadomiony o jego wybitnych
umiejętnościach, wezwał go do Rzymu
i mianował bliskim
współpracownikiem, a także osobistym
spowiednikiem. Głównym zadaniem,
które powierzył Rajmundowi, było
opracowanie jednolitego zbioru
dokumentów prawa kościelnego.
Papieżowi chodziło o uporządkowanie
kościelnych przepisów. Już wcześniej
(około 1140 r.) powstała księga –
tzw. Dekret Gracjana, który zbierał
w jednym dziele rozproszone
kościelne teksty prawne, ale od tego
czasu pojawiła się spora ilość
nowych dokumentów, które trzeba było
znowu zebrać w jedną całość.
W ciągu czterech lat Rajmund
wywiązał się z powierzonego zadania.
Owocem jego pracy były tzw.
Dekretały Grzegorza IX, zatwierdzone
przez papieża w 1234 roku. Księga
opracowana przez Rajmunda była przez
długie wieki podstawowym zbiorem
prawa kanonicznego. W 1236 r.
Rajmund wrócił do Hiszpanii, a dwa
lata później został wybrany na
generała zakonu dominikanów,
drugiego po św. Dominiku. Opracował
na nowo konstytucje zakonne. Był
spowiednikiem i doradcą króla
Aragonii, Jakuba I, a także wielu
mężów stanu. Wymówił się od objęcia
biskupstwa. Zasłynął także jako
autor praktycznego podręcznika
teologii moralnej dla spowiedników.
Chciał apostołować wśród Maurów i
Żydów. Zorganizował studium języka
arabskiego dla dominikanów, którzy
podejmowali misję wśród Arabów z
Hiszpanii i w Afryce. Rajmund, żyjąc
bardzo aktywnie, dożył setki. Jego
pogrzeb był prawdziwą manifestacją.
Wziął w nim udział sam król ze swoim
dworem.
Nie znajduję efektownej pointy dla
życiorysu średniowiecznego
dominikanina. Ale może to jest
właśnie najlepsze podsumowanie jego
życia: zero efekciarstwa i solidna
praca, zgodna ze swoimi
zdolnościami, na chwałę Bogu i dla
Kościoła. Robienie porządku w
księgach, a także w myśleniu i w
życiu. Niewątpliwie św. Rajmundowi
przyświecała jedna z głównych idei
średniowiecza – ordo, czyli
porządek, ład. Kto opanowuje chaos,
porządkuje własne sprawy, kierując
się i rozumem, i wiarą, ten
przyczynia się do zaprowadzania ładu
w całym świecie. Od czego zacząć?
Może od porządku w moim pokoju, na
biurku, w szafie…
8
październik. Św. Seweryn z Noricum -
Austriacki pustelnik
Seweryn uchodzi za patrona
Bawarii i jednego z głównych
patronów Austrii.
Miał przyjść na
świat około 410 roku, jako potomek
jednego z najznakomitszych rzymskich
rodów. Nie przepadał jednak
szczególnie za miejskim stylem
życia, ani za wojskiem, w którym
miał nawet krótko służyć, dlatego
też - jak pisał ksiądz Wincenty
Zaleski - „spragniony ciszy udał się
na Wschód i tam na pustyni wiódł
życie pokutnicze”.
Z czasem jednak obudziła się w nim
misjonarska natura, dlatego też w
454 roku opuścił Azję Mniejszą i
udał się do rzymskiej prowincji
Noricum, czyli na terytorium
dzisiejszej Austrii. Przemierzać
miał głównie okolice Wiednia oraz
miejscowości Krems an der Donau, tam
zaś godzić skłóconych ze sobą wodzów
rozmaitych germańskich plemion,
prowadząc przy tym wzorowy,
ascetyczny tryb życia.
Podtrzymywał na duchu rzymskich
obywateli Noricum, którzy odczuwali
coraz większą trwogę przed
sukcesywnie rosnącymi w siłę
Germanami. Założył także - między
innymi - klasztory w Mautern oraz w
Innstad nieopodal Pasawy.
Seweryn zmarł 8 stycznia 482 roku.
Jego losy znamy dzięki żywotowi,
którego spisania podjął się uczeń
Seweryna, niejaki Eugippiusz – opat
w warownym mieście Luculanum,
leżącym nieopodal Neapolu.
Warto dodać, iż wkrótce po śmierci
Seweryna „austriaccy rzymianie”
zmuszeni zostali przez germańskich
wodzów do opuszczenia ich terytoriów
i powrotu do Italii. Zabrali więc ze
sobą relikwie świętego, które
umieszczono w klasztorze
Frattamaggiore pod Neapolem i które
można oglądać tam do dziś. Byłą
pustelnię Seweryna można natomiast
zobaczyć w Pasawie. Pełni ona tam
obecnie funkcję kościoła
cmentarnego, zaś sam Seweryn uchodzi
za patrona Bawarii i jednego z
głównych patronów Austrii.
9
październik. Święty Adrian
Był oficerem wojska cesarskiego w
czasach Dioklecjana (284–305),
stacjonował w Nikomedii i dowodził
żołnierzami pilnującymi więzień.
Przejęty
cierpieniem prześladowanych
chrześcijan, wyznał wiarę w
Chrystusa, choć sam nie był nawet
ochrzczony. Za nieposłuszeństwo
cesarzowi został pozbawiony swego
stanowiska i wtrącony do więzienia.
Skazanego na śmierć odwiedzała w
więzieniu żona Natalia. W jej
obecności Adriana przywiązano do
kowadła i zabito uderzeniami młota,
a następnie spalono na stosie z
ciałami innych chrześcijan. Szczątki
męczenników zostały pochowane w
Argyropolis koło Konstantynopola.
Według hagiografów prawdopodobnie w
Nikomedii umęczono 2 Adrianów:
jednego za panowania Dioklecjana,
drugiego podczas prześladowań
chrześcijan przez cesarza Licyniusza
(308–324).
Istnieją świadectwa wczesnego kultu
Adriana. Czczono go m.in. jako
patrona żołnierzy i cechów
kowalskich.
Natalia
Jest niekiedy wymieniana wraz z
Adrianem jako męczennica. Zasłynęła
z wytrwałości, z jaką wspomagała
więźniów, którzy załamywali się w
wierze. Szczególnie zaś troszczyła
się o męża, by nie odstąpił od
wyznania chrześcijańskiego. Jedna z
legend mówi, że poniosła męczeńską
śmierć wraz z grupą wyznawców w
Nikomedii, inna że rozdała majątek
ubogim i przeniosła się do
Konstantynopola, gdzie do śmierci
zajmowała się chorymi i ubogimi.
W sztuce
Wczesne przedstawienia ukazują go
ubranego w tunikę i płaszcz
(XI-wieczna miniatura w
Sakramentarzu Ellenharda w
Bambergu). Jego atrybutem jest krzyż
męczeński w ręce. Natomiast
późnośredniowieczna ikonografia
przedstawia Adriana jako młodzieńca
w zbroi towarzyszącego innym
świętym. Do jego atrybutów w
późniejszej ikonografii należą:
kowadło jako narzędzie męczeństwa,
topór i lew symbolizujący odwagę
świętego. Obecnie jest również
patronem producentów broni,
ochroniarzy, strażników więziennych.
Adrian, imię łac. od nazwy
miejscowości Hadria k. Wenecji data
ur. nieznana, zm. 304(?), Nikomedia
(Bitynia, ob. Turcja), męczennik z
Nikomedii.
10
październik. Św. Grzegorz z Nyssy -
Lot ku szczytom
Dusza uwolniona od ciężaru
namiętności wznosi się lekkim i
szybkim lotem ku najwyższym
szczytom, ku coraz wyższym
wierzchołkom – głosił Grzegorz z
Nyssy.
Było nas trzech,
w każdym z nas inna krew, ale jeden
przyświecał nam cel. Te słowa „Perfectu”
mogliby spokojnie powtórzyć Ojcowie
Kapadoccy, czyli trójka wybitnych
pisarzy kościelnych (tzw. Ojców
Kościoła) z IV wieku, pochodzących z
Kapadocji (dzisiejsza Turcja). Byli
to św. Bazyli Wielki i jego młodszy
brat św. Grzegorz z Nyssy oraz św.
Grzegorz z Nazjanzu. Łączyły ich nie
tylko sprawy duchowe, ale także
serdeczna przyjaźń. W kalendarzu
zakonnym przypada dziś wspomnienie
św. Grzegorza z Nyssy.
Grzegorz urodził się w 335 roku.
Idąc śladami ojca, został retorem.
Po śmierci żony, pod wpływem swojego
przyjaciela, wstąpił do klasztoru
założonego przez starszego brata.
Stamtąd powołano go na biskupa Nyssy
i nazwa tego miasta przylgnęła odtąd
do jego imienia (nie należy mylić z
Nysą na Śląsku). Okazał się jednak
dość nieudolnym biskupem. Zasłynął
nade wszystko jako żarliwy
kaznodzieja i obrońca wiary Kościoła
przed herezjami. Uczestniczył w
Soborze w Konstantynopolu (381 r.),
na którym razem z Grzegorzem z
Nazjanzu domagał się uzupełnienia
Nicejskiego Wyznania Wiary o prawdę
dotyczącą Ducha Świętego. Pozostawił
po sobie wiele pism teologicznych,
mistycznych i komentarzy biblijnych.
Św. Grzegorz z Nyssy uważany jest za
jednego z ojców mistyki
chrześcijańskiej. Opisał drogę
mistycznego poznania Boga, która
polega na wznoszeniu się duszy aż do
bezpośredniego oglądania Stwórcy.
Celem mistyki jest upodobnienie się
człowieka do Boga. „Dusza uwolniona
od ciężaru namiętności, wznosi się
lekkim i szybkim lotem ku najwyższym
szczytom, ku coraz wyższym
wierzchołkom – o ile tylko nic nie
wstrzyma jej biegu – na mocy siły
przyciągania, jaką dobro oddziałuje
na tych, którzy się go trzymają”.
Nie warto „zatrzymywać się na tym,
co już się pojęło, lecz wciąż i
nieustannie poszukiwać więcej, niż
się pojęło”. „Kto pragnie oglądać
Boga – pisał – zobaczy Upragnionego,
nieustannie postępując za Nim, a
oglądanie Jego oblicza jest
nieprzerwanym podążaniem drogą do
Niego”. Św. Grzegorz dał podstawy
tzw. teologii negatywnej, która
akcentuje, że Bóg pozostaje w swej
istocie niepoznawalny. Wejście
Mojżesza w obłok było dla niego
symbolem tej prawdy, że poznanie
Boga dokonuje się nie tylko w
świetle, ale także w duchowej
ciemności.
Ciekawe, choć kontrowersyjne poglądy
Grzegorza dotyczą spraw
ostatecznych. Pisał o odnowieniu
wszystkiego na końcu czasów. Uważał,
że kary piekielne nie są wieczne,
ale czasowe, a ich celem jest
poprawa potępionego. Głosił odważną
nadzieję (nie doktrynę!), że nawet
szatan znajdzie ostatecznie drogę do
pojednania z Bogiem.
Grzegorz z Nyssy – podobnie jak inni
Ojcowie Kościoła – czerpał ze
skarbca kultury helleńskiej. Z
filozoficznej myśli antyku brali to,
co pomagało im wyrazić wiarę opartą
na Biblii. Posługiwali się rozumem,
a jednocześnie odwoływali się do
doświadczeń mistycznych. Ich pisma
dowodzą, że droga rozumu i droga
głębokiej modlitwy w dochodzeniu do
Boga są sobie bliższe, niż się z
pozoru wydaje.
11
październik. Św. Teodozy - Ojciec
wielu klasztorów
Urodził się Teodozy w 424 roku w
miejscowości Mogariassos w Azji
Mniejszej, w krainie zwanej
Kapadocją.
Pewnego dnia
późniejszy święty postanowił
pożegnać rodzinne strony i udać się
do Syrii, gdzie udało mu się spotkać
świętego Symeona Słupnika. Następnie
- w Ziemi Świętej - Teodozy najpierw
odwiedził miejsca związane z życiem
i męką Jezusa, następnie zaś
rozpoczął pustelniczy tryb życia.
Miejscem jego odosobnienia stała się
jaskinia leżąca nieopodal drogi
wiodącej z Betlejem do Jerozolimy.
Wkrótce do Teodozego dołączyli
kolejni mnisi, którzy zaczęli
zajmować sąsiednie pieczary i
jaskinie, a niebawem - wokół
ustronnego dotąd miejsca - powstały
także domy dla pielgrzymów i
rozmaite warsztaty. Pustelnia
Teodozego zamieniła się więc z
czasem w prawdziwe, mnisie
miasteczko, on sam zaś został
mianowany w 494 roku przez
patriarchę Jerozolimy Salustiusza,
na tego, który ma się opiekować
wszystkimi eremami znajdującymi się
w Ziemi Świętej. Na wspomnienie
zasługuje także fakt wielkiej
przyjaźni, pomiędzy Teodozym i
świętym Sabą, któremu znów
Salustiusz powierzył nadzór nad
wszystkimi eremami Palestyny.
Pod koniec swego życia 90-letni
Teodozy podjął się niezwykle
odważnego zadania. Postanowił
opowiedzieć się przeciw szerzącej
się wówczas herezji monofizytów, a
tym samym przeciwstawić się samemu
cesarzowi Anastazemu, za co został
przez monarchę wygnany.
Późniejszy święty zmarł w wieku 105
lat, a jego ciało miało zostać
złożone w tak zwanej grocie Trzech
Króli. Warto dodać, iż jeszcze za
życia otrzymał Teodozy tytuł
Cenobiarchy, a więc ojca wielu
klasztorów. Jego biografię znamy
dzięki biskupowi Petry, Teodorowi.
Ów wierny uczeń świętego spisał po
śmierci swego nauczyciela
najważniejszy zdarzenia z jego życia
i tym samym przekazał je potomnym.
12
październik. Święty Arkadiusz
Z pochodzenia był zapewne Włochem.
Odznaczał się niezwykłą pobożnością
i miłosierdziem dla ubogich, których
jako człowiek majętny ofiarnie
wspomagał.
Na początku
prześladowań chrześcijan za cesarza
Dioklecjana (284–305) starosta
Cezarei Mauretańskiej (ob. Szirszal,
Algieria), z której pochodził
Arkadiusz, kazał sporządzić spis
wszystkich mieszkańców miasta i
wyznaczył dzień, w którym mieli oni
składać hołd rzymskim bóstwom.
Arkadiusz schronił się wówczas poza
miastem. Gdy minął termin oddawania
czci bożkom, starosta nakazał
odnaleźć Arkadiusza i ukarać go za
uchylenie się od obowiązku. Ponieważ
nie zastano go w domu, uwięziono
jego rodzinę.
Według zachowanej Pasji na wieść o
tym Arkadiusz miał powrócić do
miasta i sam stanąć przed obliczem
sędziego. Początkowo starano się
namówić go do złożenia hołdu
bóstwom, a gdy to nie przyniosło
skutku, by go przestraszyć, pokazano
mu narzędzia katowskie. Arkadiusz
wówczas sam oddał się w ręce
oprawców.
Poddano go okrutnym torturom,
odcinając po kawałku obie ręce i
nogi, a potem ukrzyżowano. Podczas
męki modlił się i wspierał na duchu
swoich towarzyszy, nawołując ich do
wytrwałości. Świadectwo o
męczeństwie Arkadiusza pozostawił
także jego rodak, Zenon z Werony.
W sztuce
Święty Arkadiusz jest przedstawiany
jak inni wczesnochrześcijańcy
męczennicy rzymscy — z kijem w ręce
lub w scenie męczeństwa z odciętymi
kończynami. Do jego atrybutów należą
także: zapalona świeca, miecz lub
siekiera.
Arkadiusz gr. Arkadiós ‘rodem z
Arkadii, krainy prostoty i
szczęśliwości’ męczennik.
13
październik. Święty Hilary i
chrześcijańskie okulary
Gdy popatrzymy na świat przez
chrześcijańskie okulary, czyli przez
Chrystusa, Bóg i człowiek nie będą
konkurentami. Przeciwnie, im są
bliżej siebie, tym bardziej są sobą.
Hilary kojarzy
się z bohaterem wiersza Tuwima,
który szukał zagubionych okularów.
Najsłynniejszym świętym noszącym to
imię był Hilary z Poitiers
(Francja). Urodził się w roku 315 w
pogańskiej rodzinie. Poszukując
sensu życia, studiował Biblię i w
końcu przyjął chrzest. Był już wtedy
żonatym mężczyzną, miał córkę. Około
roku 350 duchowieństwo i lud jego
rodzinnego miasta wybrali go na
biskupa.
Św. Hilary zasłynął przede wszystkim
jako przeciwnik herezji zwanej
arianizmem. Jej twórca – Ariusz (†
336) kwestionował bóstwo Chrystusa.
To niemożliwe – głosił – aby
prawdziwy Bóg mógł narodzić się w
ciele, doświadczać głodu,
pragnienia, zmęczenia, cierpienia,
śmierci. Jezus nie może być Bogiem
równym Ojcu, musi być kimś niższym,
jest stworzony przez Ojca. Tak w
uproszczeniu przedstawiała się
herezja ariańska, która zyskała
wielu zwolenników w całym Kościele,
także wśród biskupów. Jedność
Kościoła była zagrożona.
Dla rozwiązania kwestii cesarz
Konstantyn zwołał w 321 roku sobór
powszechny do Nicei. Biskupi
odrzucili tam poglądy Ariusza i
sformułowali wyznanie wiary, które
powtarzamy do dziś we Mszy św. „Bóg
z Boga, światłość ze światłości, Bóg
prawdziwy z Boga prawdziwego,
zrodzony, a nie stworzony,
współistotny Ojcu” – to słowa
wymierzone w herezję ariańską.
Sednem jest określenie:
„współistotny Ojcu”. Wyraża ono
prawdę, że Ojciec i Syn mają tę samą
Boską istotę (naturę), czyli Syn nie
jest „mniejszy” niż Ojciec. Jest
naprawdę Bogiem.
Czy nie jest to zbędne komplikowanie
prostoty Ewangelii? Takie zarzuty
stawiano już w czasach soboru. A
jednak św. Hilary i inni biskupi
walczyli z arianizmem z głębszego
powodu, niż się z pozoru wydaje.
Chodziło nie tylko o jedność
Kościoła. Stawką była obrona
największego skarbu chrześcijaństwa
– tajemnicy Chrystusa. Bóg nie
posłał do nas swojego delegata.
Choćby nawet najwspanialszego, jak
chciał Ariusz. W Chrystusie Bóg we
własnej osobie przyszedł na ziemię,
aby odnaleźć i zbawić zagubionego
człowieka. Słowo stało się ciałem.
To Słowo jest wyznaniem miłości do
człowieka. A miłości nie wyznaje się
przez pośredników. Kochać można
tylko osobiście.
Zwolennicy arianizmu, do których
należał sam cesarz Konstancjusz
(następca Konstantego), zmusili
Hilarego, by opuścił swoje rodzinne
Poitiers. Przez kilka lat przebywał
na wygnaniu, na Wschodzie. Nie
zmarnował czasu. Studiował teologię
grecką, zdobył jeszcze głębsze
uzasadnienie dla swojego stanowiska.
Kiedy w końcu powrócił do Galii,
skutecznie umacniał prawowierną
wiarę. Uczył spojrzenia na świat
przez chrześcijańskie okulary, czyli
przez Chrystusa. W tej optyce Bóg i
człowiek nie są nigdy konkurentami.
Przeciwnie, im są bliżej siebie, tym
bardziej są sobą.
14
październik. Św. Nina z Gruzji -
Suknia pełna zdrowia
W środku nocy Nina przytuliła
niemowlę, okryła je własną suknią i
zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko
wyzdrowiało.
Nino, spakuj się
i jedź do Gruzji – usłyszała
młodziutka dziewczyna. Mieszkała w
Kapadocji, na terenie dzisiejszej
Turcji. Była krewną samego
patriarchy Jerozolimy Juwenaliusza.
Mieszkała sama. Tuż po jej
narodzeniu ojciec odszedł, by żyć w
samotności na pustyni, a matka
została diakonisą. Maleńką Ninę
oddano na wychowanie znajomej
staruszce. Wieczorami kobieta często
opowiadała dziewczynce o dalekim
skalistym kraju – Iwerii (Gruzji).
Dziewczyna przypomniała sobie tę
nazwę, gdy w czasie modlitwy
usłyszała stanowczy glos: – Nino,
jedź do Gruzji. Zabierz ze sobą
krzyż! Zaniemówiła z wrażenia, ale
rychło spakowała się i ruszyła w
stronę ogromnych postrzępionych
szczytów Kaukazu. Kroniki podają, że
do Gruzji dotarła w 319 roku jako
niewolnica. Zastała kompletnie
pogański kraj. Czuła się bardzo
samotna. Co mogła zdziałać w tak
wielkim kraju jedna, słaba
dziewczyna?
Wnet objawił się jej niezwykły dar,
którym podbiła serca twardych
Gruzinów. Gdy w domu, w którym
służyła, zachorowało dziecko,
kompletnie załamani rodzice wysłali
niewolnicę, by czuwała przy kołysce.
W środku nocy Nina przytuliła
niemowlę, okryła je swą suknią i
zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko
wyzdrowiało. O niezwykłym zdarzeniu
opowiadano z wypiekami na twarzy w
okolicznych osadach. Niebawem
wiadomość o służącej, która swymi
modłami przywraca zdrowie, dotarła
do samego dworu królewskiego. Gdy o
darze niewolnicy usłyszała Nana,
żona władcy Kartlii, wezwała ją do
siebie. Chorowała od dawna, a
lekarze bezradnie rozkładali ręce. –
Pani, nie jestem godna, by przyjść
na twój dwór – odpowiedziała Nina,
więc królowa sama odwiedziła dom
niewolnicy. Nina okryła ją suknią i
zaczęła błogosławić Boga. Królowa
wyzdrowiała. Zachwycony król
nagrodził niewolnicę srebrem i
złotem, ale ta kazała odesłać
wszystkie kosztowności. – Nie mnie
dziękujcie, ale Chrystusowi –
powiedziała.
Król był poganinem, nie znał
Chrystusa i długo pozostawał
nieufny. Podobno zmienił zdanie, gdy
zabłądził na polowaniu. Długo krążył
po ciemnym lesie, a w końcu bezradny
zawołał: Chryste, przyjmę chrzest,
jeśli odnajdę drogę do zamku.
Wówczas, jak piszą kroniki, mgły
rozstąpiły się, zaświeciło słońce, a
władca odlazł właściwą ścieżkę.
Królewska para przyjęła chrzest, a
niebawem wysłała do cesarza
Konstantyna posłów, z prośbą o
przysłanie do Gruzji kapłanów. A
Nina? Dalej pokornie służyła Bogu, a
Ten potwierdzał jej naukę wieloma
cudami. Gdy miała sześćdziesiąt
siedem lat, Bóg objawił jej, że
wkrótce umrze. Przy łożu chorej
miały miejsce liczne uzdrowienia. W
342 r. na miejscu jej pochówku
wzniesiono cerkiew św. Grzegorza i
założono żeński monaster noszący
imię Świętej. Gruzińska Cerkiew
Prawosławna nazwała Ninę „równą
apostołom”.
15
październik. Św. Paweł Pustelnik
"Paweł, widząc rozliczne męki
zadawane chrześcijanom, uciekł na
pustynię... A kiedy Antoni myślał,
że jest pierwszym pustelnikiem
między mnichami, dowiedział się we
śnie, że jest inny, o wiele jeszcze
od niego doskonalszy pustelnik...
Paweł jednak
przeczuwając przybycie Antoniego
zamknął drzwi na zasuwę, ale Antoni
błagał, aby mu otworzył, twierdząc,
że żadną miarą stamtąd nie odejdzie,
lecz raczej umrze na tym miejscu. Na
koniec Paweł ulegając jego prośbom
otworzył i od razu obaj padli sobie
w objęcia".
Tak spotkanie dwóch wielkich
pustelników: św. Pawła z Teb (jego
wspomnienie obchodzimy 15 stycznia)
i św. Antoniego, opata (wspomnienie
17 stycznia) opisał Jakub de
Voragine w "Złotej legendzie". Nie
był pierwszym, który relacjonował
życie św. Pawła. Uczynił to już
przed nim św. Hieronim. Św. Paweł
pustelnik urodził się około roku 228
w Tebach, niegdyś będących wielką
stolicą egipskich faraonów, lecz za
jego czasów stanowiących maleńką
wioskę.
Gdy Paweł miał około 20 lat, za
panowania cesarza Decjusza wybuchło
jedno z najkrwawszych prześladowań
chrześcijan. By uniknąć tortur i
śmierci młody człowiek udał się na
pustynię. Pustelnicze życie okazało
się jego powołaniem, gdy więc po
dwóch latach prześladowanie ustało,
Paweł pozostał na odludziu. Jako
pustelnik przeżył 90 lat. Zmarł w
roku 341.
Legenda głosi, że żywił go Pan Bóg,
codziennie posyłając mu pół bochenka
chleba. Posłańcem przynoszącym
pożywienie był kruk.
Kiedy św. Paweł pustelnik był bliski
śmierci, odwiedził go św. Antoni
opat. W "Złotej legendzie"
znajdujemy w związku z tym
następujące opowiadanie: "Skoro zaś
nadeszła godzina posiłku, kruk
przyniósł podwójną porcję chleba, a
gdy Antoni dziwił się temu, Paweł
odparł, że Bóg co dzień go tak
zaopatrywał, a podwoił zaopatrzenie
ze względu na gościa. Powstał między
nimi pobożny spór, który jest
godniejszy, by dzielić chleb. Paweł
oddawał ten zaszczyt gościowi, a
Antoni starszemu. Na koniec obaj
położyli rękę na chlebie i
podzielili go na równe części".
Paweł jest pierwszym pustelnikiem,
którego imię znamy, dlatego otrzymał
zaszczytny przydomek "Pierwszego
Pustelnika". Jest patronem zakonu
paulinów, a także piekarzy i ludzi
tkających dywany.
Pustelnik mimo
woli
Nasze powołanie odkrywamy nieraz
jakby mimochodem.
Nie wiemy na sto procent, czy w
ogóle istniał. O jego życiu
dowiadujemy się tylko z jednego
źródła, którym jest życiorys
napisany przez św. Hieronima (IV
w.). Uczeni spierają się, czy
Hieronim stworzył idealny obraz
życia pustelniczego, czy opisał
autentyczną postać. Większość
historyków przyjmuje, że Paweł z Teb
jest jednak postacią historyczną. To
on był najprawdopodobniej pierwszym
człowiekiem, który szukał na pustyni
ideału życia chrześcijańskiego. W
jego ślady poszło wielu innych
chrześcijan, tęskniących za głębokim
życiem duchowym.
Święty pustelnik żył w Egipcie.
Przyszedł na świat w Tebach,
starożytnej stolicy faraonów, w 228
r. Miał zamożnych rodziców. Był
chrześcijaninem. Kiedy w roku 240 r.
wybuchło prześladowanie za cesarza
Decjusza, postanowił ukryć się na
pustyni. Jego szwagier, poganin,
postanowił go zadenuncjować, aby
przejąć jego majątek.
Paweł, dowiedziawszy się o tym,
uciekł jeszcze dalej w głąb pustyni
i zamieszkał w skalnej grocie. Tam
tak zasmakował w pustelniczym życiu,
że pozostał na pustyni przez 90 lat,
aż do swojej śmierci. Codzienność
wypełniał modlitwą, żywił się
daktylami. Legenda powiada, że kruk
przynosił mu codziennie połówkę
chleba. Kiedy odwiedził go inny
słynny pustelnik – św. Antoni, kruk
miał przynieść Pawłowi cały
bochenek. Św. Antoni pochował ciało
pustelnika. Legenda głosi, że kiedy
nie radził sobie z wykopaniem grobu,
pojawiły się dwa lwy, które to
uczyniły.
Kiedy w połowie XIII w. na Węgrzech
powstawał nowy zakon pustelniczy,
jako patrona obrano św. Pawła
Pustelnika. Stąd nazwa: Zakon Braci
Świętego Pawła Pierwszego
Pustelnika. Na Jasnej Górze, która
jest dzisiaj główną siedzibą
paulinów, na każdym kroku spotykamy
herb zakonu, nawiązujący do życia
św. Pawła. Widzimy na nim palmę,
która dostarczała pustelnikowi
owoców i liści na szatę, kruka
przynoszącego chleb oraz dwa lwy, z
którymi żył w przyjaźni i które
wygrzebały mu grób.
Co roku paulini obchodzą w styczniu
nowennę ku czci patrona, tzw.
pawełki. Historia Egipcjanina sprzed
ponad 1700 lat przypomina o tym, że
nasze powołanie odkrywamy nieraz
jakby mimochodem. Paweł nie marzył
bynajmniej o życiu na pustyni.
Trafił tam zmuszony przez zewnętrzne
okoliczności. I tam odnalazł Boga i
siebie samego. Nieraz to, co wydaje
się bez sensu, prowadzi nas do celu.
Autor tekstu: ks. Tomasz Jaklewicz.
16
październik. Bosa księżna - św.
Jadwiga Śląska
Stała się patronką wyboru pierwszego
w dziejach Polaka na stolicę
świętego Piotra. Po Polaku przyszedł
Niemiec z Bawarii. Jego święta
rodaczka pewnie się uśmiechnęła.
Jej postać
została dziś nieco przesłonięta
przez imienniczkę – św. Jadwigę
Królową. Tymczasem księżna śląska
Jadwiga przez całe wieki była jedną
z najpopularniejszych świętych nie
tylko w Polsce i w Niemczech, ale w
całej Europie. W jej ukochanej
Trzebnicy w dawnym kościele opackim
podziw budzi bodaj największy w
Europie sarkofag wystawiony
kobiecie. Do czasów Jana Pawła II
była jedyną kanonizowaną kobietą
żyjącą na ziemiach polskich. Już za
życia mnich Caesarius pisał o niej:
„kobieta pod każdym względem
czcigodna”.
Pochodziła z zacnego rodu bawarskich
hrabiów Andechs. Otrzymała staranne
wykształcenie i religijne wychowanie
w klasztorze benedyktynek. Zgodnie
ze średniowiecznymi zwyczajami, już
jako 12-letnia dziewczyna została
wydana za mąż, za wrocławskiego
księcia Henryka Brodatego.
„Zawierając małżeństwo spełniła
bardziej wolę swoich rodziców
aniżeli swoją wolę” – czytamy w
średniowiecznej biografii. Przybyła
na Śląsk około roku 1186. Dla
lepszego kontaktu z poddanymi
nauczyła się języka polskiego. Jako
księżna zyskała wielki szacunek i
miłość Ślązaków. Urodziła siedmioro
dzieci, ale dojrzałego wieku dożyli
tylko córka Gertruda i syn Henryk.
„Ponieważ stan małżeński uważała za
dar nieba, żyła w nim bardzo
świętobliwie. Księciu była wierna w
miłości aż do jego nagłej śmierci i
to nie poprzez żar zmysłowej
namiętności, lecz poprzez roztropne
serdeczne oddanie” – czytamy w
dokumencie kanonizacyjnym. Po
urodzeniu siódmego dziecka wspólnie
z mężem złożyli ślub czystości. Była
kobietą z silnym charakterem. Kiedy
Konrad Mazowiecki osadził w niewoli
księcia Henryka, dla zapobieżenia
bratobójczej walce osobiście
negocjowała uwolnienie męża. „Kiedy
tylko Konrad zobaczył Służebnicę
Chrystusa, jej spojrzenie i twarz
podobną do anioła, od razu wzruszył
się i przeląkł. Zawarł pokój i
wypuścił księcia” – pisze biograf.
Wyprosiła u męża nie tylko fundację
klasztoru cysterek w Trzebnicy, ale
wielu innych kościołów i dzieł
charytatywnych. Los nie szczędził
jej ciosów. Pochowała sześcioro
swoich dzieci, w końcu męża.
Ukochany syn Henryk Pobożny zginął w
bitwie z Mongołami pod Legnicą w
1241 roku. Ostatnie lata życia
spędziła w klasztorze w Trzebnicy, w
którym jej córka Gertruda była
energiczną przełożoną. Praktycznie
żyła jak zakonnica. Średniowieczne
zapisy mówią o surowej ascezie,
którą Jadwiga praktykowała już na
dworze. Pozbyła się bogatej
garderoby i kosztownej biżuterii.
Jadała skromnie. Nosiła włosiennicę.
Chodziła boso. Nawet spowiednik
uznał, że te umartwienia idą za
daleko i wręczył jej buty, z
poleceniem, aby je nosiła. Owszem,
nosiła je ze sobą, ale nie na
nogach, tylko na sznurku.
Zmarła w 1243 roku, pochowano ją 16
października. Kanonizowano już w
1267. Stała się patronką wyboru
pierwszego w dziejach Polaka na
stolicę świętego Piotra. Po Polaku
przyszedł Niemiec z Bawarii. Jego
święta rodaczka pewnie się
uśmiechnęła.
Dziecko wybrane przez Boga
„Mój mały Gerardzie, kto ci dał ten
chleb?” – pyta mama Benedetta. „Taki
mały chłopczyk!” – odpowiada jej
Gerard. To już trzeci dzień z rzędu,
jak mały chłopiec, który nie mówi,
jak się nazywa, daje Gerardowi
wyśmienity biały chleb. I trwa to
przez miesiące.
Jest rok 1733.
Kiedy Gerard będzie miał 20 lat
powie jednej z sióstr, że tym małym
chłopcem był Jezus. Na razie ma
tylko 6 lat i nie zastanawia się nad
tym. Wszystko wydaje mu się
naturalne.
Święty Gerard urodził się 6 kwietnia
1726 roku w rodzinie Dominika
Majella, krawca i Benedetty Galella,
jako czwarte dziecko, po 3 córkach.
Rodzina zamieszkiwała w Muro Lucano.
To mała miejscowość, w której żyło
około 1000 mieszkańców, w prowincji
Podenza, 100 km na wschód od
Neapolu. Klienci krawca nie należą
do bogatych. Często płacą z
opóźnieniem, a czasem – wcale. Nie
jeden raz brakuje w domu nawet
chleba.
Rodzice Gerarda
są dobrymi chrześcijanami,
szczególnie mama jest bardzo
pobożna. Szybko zauważa, że jej
małego synka pociąga świat duchowy.
Mówi mu więc o Bogu, o Jezusie, o
krzyżu, o Dziewicy, o aniołach.
Gerard pije jej słowa. Ona zaś
zabiera go ze sobą do kościoła lub
na pielgrzymkę do Madonny. To
prawdziwe szczęście ujrzeć go, jak
się modli: można by rzec aniołek.
Jego ulubiona zabawa polega na
budowaniu ołtarzyków, stawianiu na
nich figurki Matki Bożej lub
świętych, ozdabianiu ich kwiatami.
W wieku 7 lat idzie po raz pierwszy
do szkoły. Nie ma trudności z żadnym
przedmiotem, szczególnie lubi lekcje
katechizmu, którego nauczyła go już
mama. Gerard jest tak dobrym
uczniem, że nauczyciel prosi go,
żeby udzielał pomocy kolegom.
Korzysta wtedy ze swej przewagi nad
nimi, żeby ich zachęcić do
odwiedzania Jezusa w tabernakulum.
Bardzo wcześnie zapragnął
przyjmowania Go w Komunii św., lecz
w tamtej epoce nie było zwyczaju
przystępowania do Komunii św. przed
10 lub 11 rokiem życia. Jeden raz
postanowił się wśliznąć między tłum
wiernych, lecz kapłan – rozpoznawszy
go – nie dopuścił go do Komunii.
Biedne dziecko odeszło na swe
miejsce zalane rzęsistymi łzami. W
następną noc jego pokój napełniła
wielka światłość. Św. Michał
przyszedł położyć mu hostię na
języku. Mały Gerard wcale nie był
tym zaskoczony.
W wieku 10 lat przyszedł czas jego
pierwszej Komunii w kościele. W
tamtym czasie można było
przystępować do Stołu Pańskiego
tylko w niedzielę, a w tygodniu
jedynie w nadzwyczajnych
okolicznościach. Gerard przygotowuje
się do cotygodniowej Mszy św. idąc
do spowiedzi, modląc się i
pokutując. Nawet biczuje się,
pragnąc się upodobnić do Swego
Mistrza przez modlitwę i
umartwienie. Kilka dni w tygodniu
pości o chlebie i wodzie.
Kiedy miał zaledwie 12 lat umarł
jego ojciec. Gerard powinien
zarabiać, żeby pomóc rodzinie. Nie
może już więc chodzić do szkoły,
lecz – jak postanawia mama –
podejmie po ojcu zawód krawca. On
jednak czuje, że coraz bardziej
pociąga go życie zakonne.
Chodzi na naukę do miejskiego krawca
Pannuto, który powierza go
czeladnikowi, wyjątkowo wrogo
nastawionemu do religii. Od razu
uprzedza się on do Gerarda, oczernia
go przed panem, posądzając o
wszelkie występki. Kiedy Pannuto
pyta chłopca o wyjaśnienia, Gerard –
nie odpowiada. Czy Jezus
usprawiedliwiał się przed Swymi
sędziami? Czasem czeladnik bije go,
lecz on nigdy się nie skarży,
zadowala się stwierdzeniem: „Mój
Boże, niech się dzieje Twoja wola.
Przebacz mu.” Nie mówi o tym matce,
nie donosi panu. Dopiero po jakimś
czasie krawiec Pannuto zdał sobie
sprawę, że wprowadzono go w błąd. I
to nieuczciwy czeladnik musiał
odejść.
Kiedy Gerard ma 15 lat, przyjmuje
sakrament bierzmowania. U pana
Pannuto spędził 3 lata. Jego nauka
skończyła się i jest zdolnym
pracownikiem. Jednak w sercu odzywa
się coraz mocniej głos powołania
zakonnego. Tak więc zamiast zająć
się krawiectwem, usiłuje wstąpić do
kapucynów. Ponieważ brat jego matki
jest przełożonym Prowincji w Lukanii
postanawia zapukać do drzwi jego
klasztoru. Jednak ojciec Galella
uznaje go za zbyt młodego i przede
wszystkim – zbyt wątłego. To prawda!
Z powodu ustawicznych postów Gerard
nie jest zbyt silny. Ponieważ zaś
wuj stwierdził, iż jest on w dodatku
niezbyt dobrze odziany, daje mu swój
płaszcz, jeszcze w dobrym stanie i
odprawia. Wychodząc z klasztoru
Gerard spotyka na wpół nagiego
nieszczęśnika. Daje mu więc ten
płaszcz. Wuj przez okno obserwuje
scenę. Wychodzi z klasztoru i choć
łagodnie, to jednak udziela mu
nagany. Wspaniałomyślny chłopiec
odpowiada po prostu: „Niech się wuj
na mnie nie gniewa, ten biedak
potrzebował tego o wiele bardziej
niż ja”.
Pożegnawszy się na jakiś czas z
marzeniami o życiu zakonnym,
dowiaduje się, iż biskup Lacedonii,
ten, który udzielał mu bierzmowania,
szuka sługi. Niestety jego trudny
charakter sprawia, że nikt nie
pozostaje u niego długo. Kiedy
Gerard dowiaduje się o tym uznaje,
że to będzie dla niego doskonałe
zajęcie. Będzie bowiem mógł być w
pobliżu tabernakulum tak często jak
zechce, a w dodatku surowy pan da mu
liczne okazje do składania ofiar
ukochanemu Jezusowi. Rzeczywiście,
młodzieniec daje dowody anielskiej
cierpliwości i nigdy się nie
uskarża. Cierpkie kontakty z
biskupem nie wystarczają mu jednak
dla umartwienia. Gerard dodaje do
tego posty i biczowanie, a liczne
noce spędza na modlitwie. Kiedyś w
czasie choroby odwiedzający go
lekarz stwierdza, że 16-letni Gerard
nosi włosiennicę...
Pewnego dnia, kiedy biskup wyjechał,
Gerard musiał udać się do studni po
wodę. Zamknął drzwi na klucz i wziął
go ze sobą. Kiedy chciał przymocować
wiadro do łańcucha, klucz wysunął mu
się z rąk i wpadł na dno studni.
Jacyś ulicznicy, zauważywszy to,
zaczęli się z niego naigrawać i
zastanawiać, co zrobi, aby go
wyciągnąć. Gerard bez namysłu...
udał się do najbliższego kościoła.
Po uwielbieniu Jezusa obecnego w
tabernakulum wziął pod pachę figurkę
Dzieciątka Jezus i poszedł z nią do
studni. Zdjął wiadro. W jego miejsce
przyczepił figurkę, mówiąc do
Dzieciątka Jezus: „Tylko Ty możesz
mnie poratować w tej sytuacji. Muszę
go odnaleźć.” Po czym spuścił
figurkę do studni. Kiedy wciągnął ją
z powrotem, Dzieciątko Jezus
trzymało w dłoni klucz... Wdzięczny
Bogu odniósł figurkę do kościoła, a
wodę – do domu biskupa.
Po śmierci biskupa Gerard próbował
na nowo wstąpić do kapucynów, lecz z
takim samym skutkiem jak za
pierwszym razem. Uznając, że w tym
dwukrotnym odrzuceniu Bóg wyraził
Swą wole wobec niego, otwarł zakład
krawiecki. Będąc niezależny posiadał
całkowitą swobodę udawania się w
czasie wolnym na Mszę św. każdego
dnia i najczęściej – służąc do niej.
Kanonik, którego zaufanie pozyskał,
powierzył mu nawet klucz do katedry.
Mógł więc co noc adorować Jezusa w
tabernakulum przez wiele godzin, a
czasem przez całą noc. Ponieważ nie
było to po myśli szatana, książę
ciemności próbował wszelkimi
sposobami przestraszyć go. Młody
Gerard widywał więc wilki, wyjące
psy, przewracające się posągi...
Jednak wiedząc, że Jezus jest z nim,
nie przywiązywał do tego większej
wagi.
Z powodu swej pobożności i licznych
umartwień, stał się dla wielu:
„wariatem”. Zachwycało go to! Czyż
Jego Boski Wzór nie został odziany w
szatę szaleńców? Otoczenie miało
coraz więcej powodów, by utwierdzać
się w swoim przekonaniu... Gerard
bowiem – dążąc nieustannie do
upodobnienia się we wszystkim do
Chrystusa – znalazł nawet dwóch
oprawców, którzy zgodzili się
biczować go linami, a żeby bolało go
mocniej – mokrymi. Biczowanie trwało
aż do krwi. Pewnej zaś majowej
niedzieli w 1747 r., kiedy przed
procesją ustawiono figurę Dziewicy
na drążkach, Gerard trwał w
kontemplacji przed Nią. Nagle zerwał
się, zdjął z palca obrączkę, wsunął
ją na palec figury, mówiąc: „Oto
zaręczyłem się z Madonną”.
Wracając do domu przechodził kiedyś
obok mieszkania, z którego
dochodziły krzyki dziecka. Wszedł
tam niezwłocznie i ujrzał małe
dziecko. Oparzone przed 10 dniami
ramię zadawało mu udrękę nie do
zniesienia. Gerard mówi: „To nic”,
potem dotyka chorego ramienia:
dziecko zostaje uzdrowione. Innym
razem na drodze do kościoła spotyka
znaną niewiastę. Na jej twarzy
maluje się smutek. Zatrzymuje ją i
pyta, co ją tak trapi. „Nasza mała
służąca jest chora. Jej stan jest
beznadziejny. Idę prosić św.
Antoniego o cud.” „Miej ufność –
mówi do niej – Bóg się tym zajmie.
Uczyń jej trzy razy znak krzyża na
głowie, a będzie zdrowa.” Kobieta
wraca śpiesznie do domu, robi to, co
jej polecił i również jej mała
służąca jest zdrowa.
Wreszcie w
klasztorze
Skoro nie chcieli go przyjąć
kapucyni, Gerard zamierza spróbować
gdzie indziej. W sierpniu 1748 r.,
kiedy ma 22 lata, do Muro Lucano
przybywają kwestować dwaj zakonnicy
z całkiem nowego zgromadzenia,
założonego przed 16 laty przez
niejakiego Alfonsa de Liguori.
Uderzony ich pokorą i ubóstwem
Gerard pyta, czy nie mógłby zostać
przyjętym do ich zgromadzenia. Oni
zaś, pragnąc go zniechęcić,
odpowiadają: „U nas życie polega na
pokucie i modlitwie, prócz tego na
trudach... W dodatku śpi się mało, a
je jeszcze mniej...” „Ależ właśnie
to mnie pociąga!” – cieszy się z ich
odpowiedzi Gerard. Jednak Bóg wymaga
od niego jeszcze nieco cierpliwości.
Dopiero gdy na wiosnę, następnego
roku, redemptoryści przybywają
głosić misje w Muro, jego marzenie
się ziści. Świętość ojców, którzy
głoszą kazania ludowi, dopełnia
zdobycia jego gorliwego serca. Na
koniec misji zbiera całą odwagę i
pyta przełożonego małej grupy, czy
zechcą go przyjąć. Jak u kapucynów,
tak i tu – stanowcza odmowa, z
powodu konstytucji fizycznej: nazbyt
wątłej. Przełożony, widząc zapał
młodzieńca, w obawie, że mimo
wszystko podąży za nimi, idzie do
jego matki. Prosi, żeby go zamknęła
na klucz. Po odejściu świętych ojców
Benedetta Majella otwiera pokój
syna, lecz zastaje go pusty. Na
stole znajduje kartkę, a na niej
tylko kilka słów: „Odchodzę, aby
zostać świętym. Zapomnijcie o mnie.”
W drodze dogania trzech misjonarzy.
Oni jednak wciąż nie chcą go
przyjąć, ale z powodu jego uporu,
nie udaje się im też go „pozbyć”.
Gerard mówi z naciskiem:
„Przyjmijcie mnie na próbę. Jeśli
się nie uda, odeślecie mnie z
powrotem”. Wreszcie przełożony się
zgadza. Może taka jest wola Boża? –
mówi do siebie. Wysyła go do domu w
Deliceto z listem polecającym do
rektora następującej treści:
„Wysyłam wam postulanta, całkowicie
nieużytecznego jeśli chodzi o pracę
z powodu jego wątłości. W sumie –
tylko dodatkowe usta do wykarmienia.
Ale nie potrafiłem się go pozbyć. W
Muro jest uważany za młodego
cnotliwego człowieka". Zatem
wreszcie Gerard zostaje postulantem.
Ma 23 lata.
Bardzo szybko potrafił pokazać, że
nie jest tylko „ustami, które trzeba
nakarmić”, gdyż pracuje za czterech
i daje dowody przykładnej
pobożności. Po 6 miesiącach
postulatu wolno mu włożyć sutannę.
Do modlitw przewidzianych regułą
dorzuca tyle, ile to tylko możliwe
„bez naruszania świętego
posłuszeństwa”. Oczywiście
kontynuuje pokuty (posty i
biczowanie).
Kiedy po kilku miesiącach przełożony
zdał sobie sprawę, że praca w
ogrodzie przerasta siły dzielnego
nowicjusza, zleca mu pomoc w
zakrystii oraz prace krawieckie.
Brat Gerard cieszy się z tego:
zapewni mu to we dnie i w nocy
bliskość Najświętszego Sakramentu i
Dziewicy Pocieszenia w Jej pięknym
obrazie.
Nadzwyczajne
łaski
Gerard znowu postanawia na własnym
ciele odtworzyć mękę Zbawiciela.
Jeden z postulantów zgadza się, po
wielkich naciskach, być jego
„katem”, ubiczować go, a potem
naciągnąć kończyny tak, jak Chrystus
na krzyżu. Kiedy heroiczny nowicjusz
prosi mistrza nowicjatu o
pozwolenie, spotyka się z odmową.
Pan nie zwleka jednak z daniem mu
łaski przeżywania Jego agonii w
Getsemani. Odtąd będzie ją znosił w
czwartki i piątki aż do śmierci.
Prócz łaski mistycznego zjednoczenia
ze Zbawicielem w Męce, brat Gerard –
darem uzdrawiania – przynosi coraz
częściej ulgę w różnych
strapieniach. Pewnego dnia, gdy
pracował w okolicy klasztoru,
rodzice przyprowadzili syna,
siedzącego na grzbiecie osła. Na
jego nodze – ropieje wrzód,
uniemożliwiając chodzenie. Proszą o
zobaczenie się z bratem Gerardem. On
nie mówiąc, kim jest, pyta ich o
powód. „Chcemy otrzymać łaskę
uzdrowienia syna. Bez tego nigdy nie
będzie mógł pracować.” Brat całuje
miejsce rany i mówi do chłopca:
„Odpocznij teraz, braciszku, a jutro
odjedziesz”. Chory wstaje, nie
odczuwając bólu. Kiedy odwija
bandaże, nie ma śladu rany.
Święte
posłuszeństwo
Brat Gerard praktykował wszelkie
cnoty w stopniu niezwykłym, ale
przede wszystkim – święte
posłuszeństwo. Czynił tak, żeby się
upodobnić do swego Wzoru, który „był
posłusznym aż do śmierci i to
śmierci krzyżowej.” Za każdym razem,
kiedy przełożony dawał mu jakiś
nakaz, wypełniał go natychmiast, bez
zastanowienia i nie pytając o
wyjaśnienia. Pewnego dnia został
furtianem. Rektor powiedział mu:
„Kiedy usłyszysz dzwonek, zostaw, co
robisz, i idź natychmiast otworzyć
drzwi”. W tym dniu był w piwnicy
nalewając wino dla całej wspólnoty.
Rozległ się dzwonek akurat w chwili,
gdy wywiercił dziurę w beczce.
Pozostawiając wszystko pobiegł do
drzwi z dzbanem w ręce. Kiedy po
dość długim czasie przybiegł do
piwnicy, beczka była wciąż otwarta,
ale ani jedna kropla nie wypłynęła z
niej. Wydało mu się to całkiem
normalne, przecież zastosował się
doskonale do polecenia przełożonego.
Kiedy otrzymywał polecenie udania
się gdzieś, wychodził o ustalonej
godzinie, czy była mgła, czy słota.
I tak pewnego dnia miał udać się w
dwudniową podróż. W drodze
zaskoczyła go mgła, a potem noc.
Tymczasem droga prowadziła przez
niebezpieczne strome ścieżki. Obfite
opady sprawiły, że brody były nie do
przejścia. Tymczasem jakiś dziwny
osobnik schwytał jego konia za uzdę,
chichocząc piekielnie: „Wreszcie
jesteś zdany na moją łaskę!”. Gerard
szybko rozpoznał w czyje wpadł ręce.
Bez przestrachu, wydał polecenie:
„To ty, nieczysta bestio! W imię
Jezusa i Maryi zaprowadzisz mnie
teraz do Lacedonii: ani nie gubiąc
drogi, ani nie czyniąc mi zła!”
Szatan zmuszony słuchać, doprowadził
brata Gerarda gdzie trzeba. Kapłan,
do którego domu puka już go nie
oczekiwał. Nie może więc pojąć, jak
to możliwe: ujrzeć go całego i
zdrowego o takiej porze i w taką
pogodę! Odzywa się na powitanie:
„Nawet diabeł nie wyszedłby dziś na
dwór”. Wtedy brat Gerard opowiada,
co mu się przytrafiło i obydwaj
oddają chwałę Bogu.
Nieustraszony
misjonarz
W 3 lata po wstąpieniu do klasztoru
brat Gerard może już złożyć śluby.
Spala go pragnienie nawracania dusz,
jak największej ich liczby, żeby
drogocenna Krew Zbawiciela nie była
wylewana na darmo. „O mój Boże! –
wyrwie mu się okrzyk – Gdybym tak
mógł nawrócić tylu grzeszników, ile
jest kropli w morzu, ziaren piasku
na ziemi i liści na drzewach!”
Podczas rekolekcji w klasztorze w
Deliceto, gdzie mieszkał, rozpala
wszystkich gorliwością. Do
płomiennych słów, do czytania w
sumieniach, dodaje wciąż modlitwę i
umartwienie.
W jego życiu ujawniają się wciąż
nowe łaski, jakimi Pan darzy swego
wiernego sługę. Brat Gerard nie
zawahał się np. zatrzymać jednego z
uczestników rekolekcji, który szedł
do Komunii po spowiedzi, w której
zataił grzechy. Powiedział mu:
„Idziesz do Komunii z tymi
grzechami, które ukryłeś przed
kapłanem. Szybko idź wyspowiadaj się
dobrze, inaczej ziemia cię
pochłonie”. Innym razem rozmawiając
na osobności z jakimś grzesznikiem
powiedział: „A teraz my trzej...”
grzesznik na to: „Widzę tylko nas
dwóch” „A On? – pyta brat Gerard
podnosząc krucyfiks i przypominając
zatwardziałemu grzesznikowi jego
najpoważniejsze winy. Chrystus na
krzyżu zaczął krwawić. Zaskoczony
mężczyzna zastanawiał się, skąd ta
krew pochodzi. Brat Gerard
odpowiedział mu: „To z twojego
powodu, przez twoje grzechy i
grzechy całego świata. Jakie zło Bóg
ci uczynił, że Go tak obrażasz?
Strzeż się: kiedy miłosierdzie Boże
się wyczerpie, przyjdzie kara.”
Czy mogli nie nawrócić się
najbardziej zatwardziali grzesznicy?
Przełożony więc zdawszy sobie
sprawę, że Gerard nie jest zwykłym
zakonnikiem, postanowił nie trzymać
go w zamknięciu klasztoru. Liczył,
że na spotkaniu z nim skorzysta
duchowo wiele dusz. Wysyła go tu i
tam, z pomocą ojcom w czasie
prowadzonych przez nich misji. I tak
pewnego dnia udał się on do
sąsiedniego miasta. Otrzymał
wewnętrzne pouczenie, iż spotka
wielkiego grzesznika, krawca jak on.
Rozpoznał go, zatrzymał i
zaproponował pomoc, jednak tamten
odpowiada: „Zostaw mnie w spokoju,
biedny braciszku”. Nie zniechęcony
brat Gerard ujawnia przed nim całą
jego nędzę, a w końcu prosi, żeby
zdał się na wszechmocne miłosierdzie
Boga i poszedł się wyspowiadać: „Idź
do Deliceto, zwróć się do ojca F. i
powiedz, że posłał cię brat Gerard.
Pięknie się wyspowiadaj i niczego
już się nie bój.” Nawrócenie tego
grzesznika było całkowite i
ostateczne. Pozostał w klasztorze
wykonując dobrowolnie zawód krawca i
prowadząc budujące życie.
Kiedy ojcowie w czasie misji nie
potrafili sobie poradzić, z jakimś
grzesznikiem, mówili zwykle: „Idźcie
po brata". Prawie zawsze najbardziej
zatwardziali grzesznicy powracali
pod jego wpływem do Boga. Stał się
tak sławny, że stale gdzieś proszono
go o przybycie. Wszędzie czynił
dobro dla dusz i dla ciał, dokonując
setek, jeśli nie – tysięcy cudów w
ciągu tak krótkiego życia. Kiedy
wierny sługa Boga usiłuje upodobnić
się we wszystkim do Boskiego Wzoru
przez posłuszeństwo, pokorę,
modlitwę, umartwienie i gorliwość w
zbawianiu dusz, czyż nie jest rzeczą
naturalną, że Bóg dopełnia tego
podobieństwa dając mu też możność
czynienia cudów?
Niezliczone
cuda
We wrześniu 1753 r. brat Gerard
otrzymuje zadanie poprowadzenia
pielgrzymki 11 studentów teologii.
Otrzymuje na wydatki związane z tą
wyprawą małą sumę, w sposób
oczywisty – niewystarczającą. W
pierwszym dniu, nie popełniając
żadnych szaleństw mała grupa wydaje
cały posiadany majątek! „Nie ważne –
myśli brat Gerard – Bóg się o
wszystko zatroszczy". I
rzeczywiście! Kiedy udają się
pokłonić Jezusowi w Najświętszym
Sakramencie i chcą zakupić kwiaty,
brat Gerard wkłada rękę do sakiewki
i wyciąga z niej sumę wystarczającą
na zapłatę. Potem udają się w dalszą
drogę. Płacąc za gospodę brat Gerard
znowu znajduje pieniądze. Innego
dnia poleca z ufnością udanie się do
jadalni, choć wiadomo, że nic w niej
nie przygotowano. Kiedy wchodzą,
widzą zastawiony stół. W dalszej
drodze proszą wieśniaka, żeby dał
się im napić wody, ale ten odmawia.
Nie mija wiele czasu, a w jego
studni nie ma już ani kropli wody.
Przerażony, zdając sobie z sprawę,
co uczynił, spieszy do męża Bożego
prosić go o przebaczenie. Brat modli
się i studnia napełnia się wodą.
Wszyscy zaspokajają pragnienie.
Chcąc odpowiedzieć na wezwanie
najwyższego przełożonego, św.
Alfonsa de Liguori, brat Gerard
nieustannie prosi Boskiego Mistrza o
„łaskę bycia wzgardzonym i
wyszydzonym, jak On, z miłości do
Niego”. We dnie i w nocy powtarza tę
modlitwę i nie cofając się, przyjmie
to, o co prosił. Niebo odpowie mu.
Opinia o jego świętości wywołuje
bowiem zazdrość. Są osoby, które z
chęci zemsty opowiadają najgorsze
oszczerstwa. Pytany o to przez
przełożonych, wobec stawianych mu
zarzutów, wzorem swego Mistrza...
nie wypowiada ani jednego słowa w
swojej obronie. Popada więc w
niełaskę i nie ma już prawa do
głoszenia kazań ani do przyjmowania
kogokolwiek. Nie może nawet służyć
do Mszy św. Nadchodzi jednak dzień,
kiedy winowajcy nawracają się, a
brat Gerard zostaje całkowicie
uniewinniony.
Pewnego dnia przebywa u przyjaciół w
Oliveto, u państwa Salvadore.
Stamtąd udaje się jednego dnia do
zaprzyjaźnionej rodziny. Wychodząc
gubi chusteczkę. Młoda dziewczyna
przynosi mu ją do domu państwa
Salvadore. „Proszę ją zatrzymać –
odpowiada jej – przyda się pewnego
dnia.” To dziwna odpowiedź.
Zrozumiano ją dopiero później. Po
jakimś czasie dziewczyna wyszła za
mąż. Kiedy nadszedł dzień narodzin
jej pierwszego dziecka i wydawało
się, że straci życie, młoda małżonka
przypomniała sobie o chusteczce
„świętego”. Położyła ją na brzuchu i
nagle, wbrew wszelkim najgorszym
przewidywaniom, bez trudu urodziła
swe dziecko. Nowina rozeszła się
lotem błyskawicy, a chusteczkę...
rozdarto na strzępy. Każdy chciał
mieć kawałek. Od tego dnia matki
mające urodzić dziecko, przyzywają
brata Gerarda w modlitwach.
Uzdrowił wielu chorych, czyniąc znak
krzyża na ich ciele. Choroby
odchodziły natychmiast. Jednak
dokonywał i innych cudów. Pewnego
dnia, w czasie burzy, rybackiej
łodzi u wybrzeża Neapolu groziło
zatonięcie. Na widok tego święty
uczynił znak krzyża i wszedł do
wody, idąc po wzburzonym morzu. Po
dojściu do łodzi „W Imię Trójcy
Przenajświętszej” przyciągnął ją do
portu, „jakby była lekka jak korek”.
Zaraz potem musiał się ukryć, żeby
nie wniesiono go do miasta na
ramionach.
Pod koniec roku 1754 zostaje
furtianem. Do jego obowiązków należy
więc też rozdzielanie jałmużny
biedakom. Bezgraniczna miłość brata
Gerarda sprawia, że zapomina o
ostrożności: rozdaje, rozdaje,
rozdaje... Brat piekarz zauważa, że
nie ma już chleba nawet na
śniadanie. Śpieszy powiadomić
przełożonego, a kiedy przychodzą to
sprawdzić, okazuje się, że dzieża
jest pełna. Innego dnia zaczyna
brakować pszenicy w spichrzu. Ekonom
oblicza, jak wykorzystać resztę. A
kiedy chcą sprawdzić pozostałe im
zapasy, okazuje się, że spichlerz
jest znowu pełen. Pan pomnożył to,
co oddali biedakom. Wszystko to nie
dziwi jedynie brata Gerarda. Jeśli
go coś zaskakuje, to tylko brak
ufności jego współbraci w Bożą
Opatrzność.
Śmierć
świętego
W sierpniu 1755 brat Gerard nabiera
przekonania, że jego dni na ziemskim
padole są policzone. Prosi
przełożonego o zawieszenie na
drzwiach jego celi napisu
następującej treści: „Tu wypełnia
się wolę Boga, jak On chce i jak
długo On chce”. Prosi też o
umieszczenie naprzeciw łóżka
wielkiego krucyfiksu, przed którym
trwa w ekstazie, czasem nawet przez
dwie godziny w ciągu dnia.
Na początku września, dotknięty
czerwonką i gruźlicą bliski jest
oddania ostatniego tchnienia.
Otrzymuje wtedy list od swego
kierownika duchowego, nakazujący mu
już więcej nie pluć krwią. Krwotoki
natychmiast ustają. Kiedy lekarz
dopytuje się, dlaczego zniknęły
objawy gruźlicy, a pozostała
czerwonka, brat Gerard odpowiada po
prostu, że otrzymał jedynie nakaz,
żeby nie pluć krwią. Wtedy lekarz
przekonuje go, że z pewnością
polecenie dotyczyło „całkowitego
wyzdrowienia”. „Jeśli tak jest –
odpowiada brat Gerard – w takim
razie jestem posłuszny.” Całkowicie
zdrowy wstał bez zwłoki, by powrócić
do swych obowiązków.
Pod koniec miesiąca choroba jednak
ponownie go zaatakowała, siejąc
wielkie spustoszenie w organizmie.
Brat Gerard nadal cierpi w swym
ciele mękę Chrystusa. Nadzwyczajny
zapach napełnia jego celę do tego
stopnia, że brat pielęgniarz
podejrzewa go o używanie jakichś
pachnideł. Im bardziej cierpi, tym
bardziej intensywny staje się
zapach.
15 października zapowiada, że umrze
następnego dnia. O północy prosi o
wodę, ale nie ma już czasu, by ją
wypić – odchodzi do niebieskiej
ojczyzny i do swego Mistrza.
Gerard Majella umarł mając zaledwie
29 lat. Kiedy o poranku zakrystianin
idzie na dzwonnicę, by powiadomić o
jego śmierci, sznur wyślizguje mu
się z rąk: rozlega się radosne bicie
dzwonów, jak w dni świąteczne,
ogłaszając światu, iż nowy święty
narodził się dla nieba.
W roku 1893 beatyfikował go Leon
XIII, a 11 grudnia 1904 roku został
kanonizowany przez Piusa X.
Artykuł pochodzi ze szwajcarskiego
pisma religijnego: Stella Maris, XII
1996, nr 321, str. 23-26.
17
październik. Św. Ignacy Antiocheński
- Boża pszenica
Ignacy posługiwał się za życia
imieniem Teofor, co znaczy „niosący
Boga”. Średniowieczna „Złota
legenda” opowiada, że w jego sercu
znaleziono po śmierci złotymi
literami wypisane imię Chrystusa.
Benedykt XVI o
Ignacym Antiocheńskim
Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty
zębami dzikich zwierząt, aby się
stać czystym chlebem Chrystusa. To
chyba najsłynniejsze słowa św.
Ignacego, biskupa Antiochii, który
zginął na rzymskiej arenie (być może
w Koloseum) rozszarpany przez dzikie
zwierzęta około 110 roku. Żył w
czasach, gdy chrześcijanie pamiętali
jeszcze Apostołów Chrystusa. Legenda
mówi, że Ignacy był tym szczęśliwym
dzieckiem, które Chrystus postawił
przed uczniami, kiedy mówił im, że
mają się stać jak dzieci: „Kto się
więc uniży, jak to dziecko, ten jest
największy w królestwie niebieskim.
I kto by przyjął jedno takie dziecko
w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt
18,4).
Niewiele mamy informacji o jego
życiu. Wiadomo, że był drugim lub
trzecim z kolei biskupem w
Antiochii, w Kościele założonym
przez samego św. Piotra. Kiedy za
panowania cesarza Trajana wybucha
prześladowanie chrześcijan, Ignacy
zostaje aresztowany w swoim mieście
i przewieziony do Rzymu. Ma już
wtedy około osiemdziesiątki. W
drodze po męczeńską śmierć umacnia
napotkanych współwyznawców. W
Smyrnie spotyka się z sędziwym
biskupem Polikarpem, który wkrótce
podąży za nim w krwawą drogę. Chwile
postoju Ignacy wykorzystuje na
pisanie. Tak powstaje 6 listów
adresowanych do różnych gmin
chrześcijańskich i jeden do biskupa
Polikarpa. To prawdziwe perły
literatury wczesnochrześcijańskiej.
Zawierają nie tylko świadectwo wiary
samego Ignacego. Ukazują także wiarę
młodego Kościoła, rozwijającego się
mimo prześladowań. Ignacy akcentuje
znaczenie jedności w gminach, której
źródłem jest ścisła łączność
wierzących z biskupami, prezbiterami
i diakonami. O Kościele rzymskim
pisze, że przewodzi w wierze i
miłości. O sobie wyznaje, że dopiero
teraz zaczyna być uczniem Chrystusa.
Rzymskich chrześcijan prosi
żarliwie, by nie starali się go
ratować, ale pozwolili mu się
zjednoczyć jak najszybciej ze
Zbawicielem: „Moje upodobania
zostały ukrzyżowane i nie ma we mnie
już pożądania ziemskiego. Jedynie
woda żywa przemawia do mnie z głębi
serca i mówi: »Pójdź do Ojca«”.
Ignacy posługiwał się za życia
imieniem Teofor, co znaczy „niosący
Boga”. Średniowieczna „Złota
legenda” opowiada, że w jego sercu
znaleziono po śmierci złotymi
literami wypisane imię Chrystusa. Z
listów świętego biskupa Ignacego
bije wielka duchowa siła,
radykalizm, odwaga, nadzieja
sięgająca poza horyzont śmierci.
„Czyńmy wszystko z tą jedną myślą,
że Bóg jest w nas”; „Nie
rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie,
gdy równocześnie pragniecie świata”.
Słowa proste, mocne, jednoznaczne.
Odsłaniają całą mizerię mojej wiary.
Czytam je jak wyrzut sumienia. Czy w
ogóle zacząłem już być uczniem
Chrystusa? Przecież wcale nie chcę,
by moje upodobania zostały
ukrzyżowane. Lękam się stać się Bożą
pszenicą. Kim więc jestem?
18
październik. Św. Łukasz Ewangelista
- Badacz dokładny
Łukasz był człowiekiem starannie
wykształconym. Znakomicie znał
ówczesną literaturę. Posługiwał się
pięknym językiem greckim, był
świetnym zbieraczem informacji.
"Wielu już
starało się ułożyć opowiadanie o
zdarzeniach, które się dokonały
pośród nas, tak jak nam je
przekazali ci, którzy od początku
byli naocznymi świadkami i sługami
słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać
dokładnie wszystko od pierwszych
chwil i opisać ci po kolei, dostojny
Teofilu, abyś się mógł przekonać o
całkowitej pewności nauk, których ci
udzielono" (Łk 1,1–4). Tymi słowami
rozpoczyna się Ewangelia według
świętego Łukasza. Kim był jej autor?
Dlaczego właśnie on został jednym z
tych, którzy podjęli się trudnego
zadania spisania czynów i słów
Jezusa Chrystusa?
Pochodził, według tradycji, z
Antiochii Syryjskiej. Był poganinem,
nie Żydem. Potwierdził to m. in. św.
Paweł Apostoł, który pod koniec
Listu do Kolosan wyliczył swych
przyjaciół w dwóch grupach, najpierw
tych, którzy wywodzą się z Narodu
Wybranego, a następnie wywodzących
się z pogaństwa. Łukasz został
wymieniony w drugiej grupie. Obok
jego imienia znajdujemy dopisek:
"lekarz umiłowany". Paweł wspomniał
o Łukaszu jeszcze w dwóch swoich
pismach: w Drugim Liście do
Tymoteusza (2 Tm 4,11) oraz w Liście
do Filemona (Flm 24).
Łukasz był człowiekiem starannie
wykształconym. Znakomicie znał
ówczesną literaturę. Posługiwał się
pięknym językiem greckim, był
świetnym zbieraczem informacji.
POtrafił dotrzeć do źródeł, do
których inni nie dotarli.
Powszechnie twierdzi się, że był
również zdolnym malarzem. Niektórzy
wymieniają ponad sto obrazów,
których miałby być autorem.
Zaliczają do nich też Jasnogórską
Ikonę. Jednak trzeba wiedzieć, iż
legenda o tym, iż św. Łukasz malował
obrazy, powstała dopiero w VII
stuleciu po Chrystusie.Według
najstarszej tradycji św. Łukasz jest
autorem dwóch ksiąg znajdujących się
w kanonie Nowego Testamentu: jednej
z ksiąg Ewangelii (trzeciej w
kolejności po Ewangelii według św.
Mateusza i św. Marka) oraz Dziejów
Apostolskich.
W odróżnieniu od
pozostałych Ewangelistów, Łukasz nie
znał osobiście Jezusa, nie był
naocznym świadkiem wydarzeń, które
opisał w swej Ewangelii. Podkreślił
to bardzo mocno już we wstępie do
niej. Natomiast w wielu zdarzeniach
opisanych w Dziejach Apostolskich
brał udział osobiście, jako
towarzysz św. Pawła Apostoła podczas
jego podróży. Dał to wyraźnie do
zrozumienia, podkreślając swoje
współuczestnictwo i używając formy
"my" (np. Dz 16,11.16).
Dante Alighieri (1265–1321) nazwał
św. Łukasza, jako autora jednej z
czterech ksiąg Ewangelii, "piewcą
łaskawości Chrystusa". Rzeczywiście,
Jezus, którego pokazał, jest pełen
dobroci, szczególną miłością darzy
biednych, chorych, odrzuconych przez
społeczeństwo. Tylko Łukasz zapisał
Jezusowe przypowieści o zaginionej
owcy, zgubionej drachmie, synu
marnotrawnym.
Swe dzieła adresował do chrześcijan
nawróconych z pogaństwa, aby ich
utwierdzać w wierze. Dlatego wiele
wysiłku wkładał w docieranie do
takich informacji o Jezusie, których
nie znajdziemy u innych
Ewangelistów. Wyjątkowo obszernie
opisał na przykład wydarzenia przed
narodzeniem Chrystusa i Jego
dzieciństwo.
Według tradycji poniósł śmierć
męczeńską, ale nie wiemy, gdzie
został pochowany.
Patron trzeźwo
myślących
Andrzej Macura
W płomieniu entuzjazmu można
uwierzyć we wszystko. Wystarczy
jednak podmuch prawdy obalającej
legendy, a ta wiara legnie w
gruzach.
Nie należał do grona uczniów Jezusa.
Nawet nie znał Go osobiście. A
napisał Ewangelię zawierającą wiele
szczegółów z życia Mistrza z
Nazaretu.
Według przekazów starożytnych
pisarzy, św. Łukasz urodził się w
Antiochii Syryjskiej jako poganin.
Musiał zdobyć staranne
wykształcenie, bo pisanie nie
sprawiało mu większych kłopotów.
Znał – co oczywiste – kulturę
grecką. Ale dość dobrze rozumiał też
– co u poganina już nieco dziwi –
tradycję żydowską.
Najprawdopodobniej był lekarzem, bo
dość często posługiwał się medyczną
terminologią. Nie wiadomo, w jakich
okolicznościach został
chrześcijaninem. Ale stał się
wyznawcą Chrystusa bardzo gorliwym,
skoro zdecydował się współdziałać z
Pawłem podczas jego misyjnych
wypraw.
W Dziejach Apostolskich, których
jest autorem, po raz pierwszy
pojawia się, gdy Paweł decyduje się
na przeprawę do Europy. Wyrusza
razem z nim. Odtąd staje się
współpracownikiem Apostoła Narodów.
Był jego wiernym przyjacielem i w
potrzebie nigdy go nie zostawiał. W
Rzymie przez pewien czas był jedynym
towarzyszem uwięzionego Pawła.
Wierny i prawy. Bardziej niż o sławę
i zaszczyty troszczył się o Dobrą
Nowinę. Gdy zauważył, że z upływem
lat prawda o Jezusie może zginąć w
powodzi legend i plotek, postanowił
sprawdzić i spisać, jak się sprawy
miały. Tak o tym napisał we wstępie
do swojej Ewangelii: „Wielu już
starało się ułożyć opowiadanie o
zdarzeniach, które się dokonały
pośród nas, tak jak nam je
przekazali ci, którzy od początku
byli naocznymi świadkami i sługami
słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać
dokładnie wszystko od pierwszych
chwil i opisać ci po kolei, dostojny
Teofilu, abyś się mógł przekonać o
całkowitej pewności nauk, których ci
udzielono”.
Nie można wierzyć w byle baśń.
Trzeba sprawdzić, jak rzeczywiście
było. W płomieniu entuzjazmu można
uwierzyć we wszystko. Wystarczy
jednak jeden podmuch prawdy
obalającej legendy, a ta wiara
legnie w gruzach. Dlatego trzeba dać
jej mocne fundamenty. Święty Łukasz
to patron trzeźwo myślących i
pocieszyciel powątpiewających.
Dotarł do materiałów, które pominęli
inni Ewangeliści. Zainteresował się
dzieciństwem Jezusa, a o szczegóły
pytał zapewne samą Maryję. Ale
najbardziej koncentrował się na
miłosierdziu Zbawiciela. Może
odzywało się w nim serce wyczulonego
na ludzką nędzę lekarza? Może stojąc
w drugim szeregu, widział rzeczy, o
których trudniej było mówić tym,
którzy jasno musieli potępiać
grzech?
A potem… Podobno znów ewangelizował.
W Macedonii, Achai, Galii... Zmarł
prawdopodobnie jako starzec, a może
– jak twierdzi św. Grzegorz – zginął
śmiercią męczeńską. Owocnie przeżył
swoje życie.
19
październik. Św. Jan de Brébeuf,
Izaak Jogues i Towarzysze -
Kanadyjscy święci
Jan de Brébeuf urodził się 25
marca 1593 roku w normandzkiej
miejscowości Condé-sur-Vire.
Pochodził ze znakomitej,
szlacheckiej rodziny.
W 1617 roku
wstąpił do jezuitów. Początkowo był
nauczycielem. Po ukończeniu studiów
teologiczno-filozoficznych i
otrzymaniu święceń kapłańskich, udał
się wraz z towarzyszami w
dwumiesięczną, morską podróż do
Kanady. Tam dołączył do szczepu
Indian Algonochini i przez pięć
miesięcy uczył się ich języka,
pomagając im jednocześnie w
rozmaitych pracach. Z czasem spisał
nawet gramatykę ich dialektu i
stworzył specjalny słownik
„indiańsko-francuski”. Nie udało mu
się jednak żadnego z tubylców
nawrócić na chrześcijaństwo.
Podobnie wyglądała sprawa z
członkami szczepu Huronów,
zamieszkujących terytoria wzdłuż
rzeki św. Wawrzyńca. Tam również
potrafił Jan nawiązać przyjazne
stosunki z Indianami, ale żadnego z
nich – prócz jednego, umierającego
dziecka – nie udało mu się w ciągu
trzech lat nawrócić.
W 1636 roku w Kanadzie zaczęła
rozprzestrzeniać się epidemia, która
zdziesiątkowała populację Indian.
Autochtoni, widząc, że zaraza nie
dotyka przybyłych na ich tereny
misjonarzy, doszli do wniosku, że ci
muszą posiadać jakieś magiczne
zdolności, dlatego też w obliczu
zagrożenia, zaczęli masowo nawracać
się na chrześcijaństwo.
W roku 1641 Jan de Brébeuf w czasie
jednej ze swych licznych podróży
złamał łopatkę. Trzy lata zmuszony
był przeleżeć na szpitalnym łóżku w
Quebecku. Z czasem powrócił jednak
do swej misyjnej działalności.
W 1649 doszło do tragedii. Irokezi
napadli na wioskę Huronów mordując
jej mieszkańców, zabijając także -
po długich torturach – Jana.
Podobnie zginął święty Izaak Jogues.
Ten pochodzący z Orleanu jezuita
został pojmany przez Irokezów i
przez 15 miesięcy męczony w niewoli.
Jan, Izaak oraz pięciu innych,
kanadyjskich misjonarzy, zostali
kanonizowani w 1925 roku przez Piusa
XI. Kościół katolicki wspomina ich
każdego roku 19 października.
-
Bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Jakie przesłanie głosiłby dziś ks.
Jerzy Popiełuszko, gdyby nadal był
wśród nas? Po której stronie naszych
narodowych sporów odnalazłby swe
miejsce?
Nowy
błogosławiony
Trzeba pozostać wolnym, nawet przy
zewnętrznym zniewoleniu - głosił ks.
Jerzy Popiełuszko. Przywódca duchowy
Solidarności, zamordowany w 1984 r.
przez SB, zostanie beatyfikowany w
niedzielę na pl. Piłsudskiego w
Warszawie.
Ks. Jerzy (Alfons
Popiełuszko) urodził się 14 września
1947 r. we wsi Okopy k. Suchowoli na
Białostocczyźnie w ubogiej
katolickiej rodzinie. Jak
wielokrotnie podkreślał, to m.in.
dzięki religijnemu wychowaniu, które
otrzymał od rodziców, zdecydował się
zostać księdzem.
Matka ks. Popiełuszki, Marianna,
skończyła właśnie 100 lat; nadal
mieszka w Okopach. Jej mąż Władysław
zmarł w 2002 r. Państwo Popiełuszko
prowadzili gospodarstwo rolne. Mieli
pięcioro dzieci: Teresę, Józefa,
Jadwigę (zmarła, mając dwa lata),
Alfonsa (w 1971 r. zmienił on
oficjalnie imię na Jerzy) i
Stanisława. Rodzina była bardzo
religijna. Alek w wieku 11 lat
został ministrantem w kościele
parafialnym w Suchowoli.
"U nas kłamstwa nie było! Kiedyś
nauczycielka wezwała mnie do szkoły,
żeby mi zwrócić uwagę, że Alek
często w kościele na różańcu
przesiaduje. Zagroziła, że może być
z tego obniżony stopień ze
sprawowania. Duch Święty mnie
natchnął i odpowiedziałam, że jest
przecież wolność wyznania" -
wspominała Marianna Popiełuszko.
W 1965 r., po uzyskaniu świadectwa
dojrzałości wstąpił do
Metropolitalnego Seminarium
Duchownego pw. św. Jana Chrzciciela
w Warszawie. Na początku drugiego
roku studiów został wcielony do
wojska, do jednej z istniejących
wówczas specjalnych jednostek dla
kleryków w Bartoszycach na Mazurach.
Tam też 7 grudnia 1966 r. złożył
przysięgę wojskową. Po powrocie z
wojska ks. Jerzy ciężko zachorował,
miał anemię i problemy z tarczycą.
Święcenia kapłańskie otrzymał 29
maja 1972 r. z rąk kard. Stefana
Wyszyńskiego, prymasa Polski. Po
święceniach studiował na
Uniwersytecie Gregoriańskim w
Rzymie, gdzie specjalizował się w
zakresie nauk społecznych. Po
powrocie z Rzymu został skierowany
jako wikariusz na swą pierwszą
placówkę duszpasterską w Ząbkach k.
Warszawy.
"Młodzież Jerzego zbierała dary,
które co kilka tygodni zanoszono do
zakładu wychowawczego. Jego wizja
Kościoła nie ograniczała się do
eschatologii. Widział Kościół bardzo
konkretnie, w wymiarze ludzkich
potrzeb" - mówił w jednym z wywiadów
proboszcz parafii Świętej Trójcy w
Ząbkach, ks. Tadeusz Karolak.
Ks. Popiełuszko następnie pracował w
kościele św. Anny (1975-78). Przez
krótki czas był wikariuszem w
parafii Dzieciątka Jezus na
Żoliborzu. W maju 1980 r. został
przeniesiony do parafii św.
Stanisława Kostki na warszawskim
Żoliborzu. Jak wspominał znajomy ks.
Popiełuszki, ks. Czesław
Banaszkiewicz, mógł on prowadzić tam
swoją działalność dzięki ówczesnemu
proboszczowi Teofilowi Boguckiemu.
Po powstaniu Solidarności ks.
Popiełuszko stał się jej duchowym
przywódcą, warszawscy hutnicy
określili go swoim kapelanem, był
duszpasterzem krajowym ludzi pracy,
a także służby zdrowia.
"Tego dnia i tej mszy św. nie
zapomnę do końca życia. Szedłem z
ogromną tremą. Już sama sytuacja
była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak
mnie przyjmą? Czy będzie gdzie
odprawiać? Kto będzie czytał teksty?
Śpiewał? Takie, dziś może naiwnie
brzmiące pytania, nurtowały mnie w
drodze do fabryki. I wtedy przy
bramie przeżyłem pierwsze wielkie
zdumienie. Gęsty szpaler ludzi -
uśmiechniętych i spłakanych
jednocześnie. I oklaski. Myślałem,
że ktoś ważny idzie za mną. Ale to
były oklaski na powitanie pierwszego
w historii tego zakładu księdza
przekraczającego jego bramy. Tak
sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla
Kościoła, który przez trzydzieści
lat wytrwale pukał do fabrycznych
bram" - tak ks. Jerzy wspominał swój
pierwszy pobyt na terenie
warszawskiej huty 31 sierpnia 1980
r. Przyjechał tam, by na prośbę
strajkujących hutników odprawić
mszę.
W tym czasie nawiązywał liczne
kontakty z opozycjonistami. Jak
wspominają świadkowie, w jego
mieszkaniu spotykali się ludzie z
różnych środowisk: m.in. robotnicy,
inteligencja, artyści. Kilkanaście
razy w miesiącu odwiedzał
związkowców w hucie, jeździł z nimi
m.in. do Gdańska, gdzie spotykali
się z Lechem Wałęsą. Towarzyszył im
też w prywatnych uroczystościach:
udzielał ślubów, chrzcił i odprawiał
pogrzeby. W kościele św. Stanisława
Kostki ks. Popiełuszko organizował
wykłady dotyczące m.in. katolickiej
nauki społecznej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego ks.
Jerzy organizował liczne działania
charytatywne, do których włączał
młodych ludzi. Wspomagał
prześladowanych i internowanych oraz
ich rodziny. W podziemiach kościoła
św. Stanisława Kostki gromadzona
była m.in. żywność i leki.
Uczestniczył w procesach
aresztowanych za przeciwstawianie
się prawu stanu wojennego. Wspierał
więźniów politycznych. Nagrał kilka
z rozpraw, wnosząc na salę sądową
magnetofon schowany pod sutanną.
Materiał, który wtedy powstał, był
emitowany m.in. w radiu Wolna
Europa.
Ks. Popiełuszko główny wysiłek
włożył w przygotowanie i prowadzenie
w kościele św. Stanisława Kostki
mszy w intencji ojczyzny i tych,
którzy za nią cierpią. Pierwsze
takie nabożeństwo odprawił w lutym
1982 r. Msze gromadziły nie tylko
mieszkańców Warszawy. Przybywały na
nie delegacje Solidarności z całego
kraju, uczestniczyli w nich m.in.
intelektualiści, aktorzy oraz
młodzież. Przez przyjaciół ks.
Popiełuszko określany był "małym
papieżem".
W kazaniach nawoływał, by "zło
dobrem zwyciężać" (wezwanie św.
Pawła z Listu do Rzymian: +Nie daj
się zwyciężyć złu, ale zło dobrem
zwyciężaj+ - PAP).
"Trzeba zdawać sobie sprawę z
sytuacji geopolitycznej w jakiej się
znajdujemy, ale jednocześnie ta
sytuacja nie może być wygodną
zasłoną do tego, by rezygnować z
należnych narodowi praw" - mówił ks.
Jerzy w jednej z homilii.
W innej podkreślał, że "zło, które
znosiło się jako coś nieuniknionego
staje się nieznośne na myśl, że
można się od niego uwolnić". "Życie
trzeba godnie przeżyć, bo jest tylko
jedno. Zachować godność człowieka,
to pozostać wolnym, nawet przy
zewnętrznym zniewoleniu" - mówił ks.
Popiełuszko.
"Poznałam go w Prymasowskim
Komitecie Pomocy Więzionym,
Internowanym i ich Rodzinom.
Siedział na stole, ubrany na
sportowo, roześmiany, na absolutnym
luzie. Nie wiedziałam kto to, więc
spytałam Danusię Szaflarską.
Pamiętam, jak się oburzyła: +No jak
to, to ty nie wiesz? To przecież
ksiądz Popiełuszko!+" - wspominała w
"Tygodniku Powszechnym" Anna
Szaniawska.
"W tym czasie znali się już z moim
mężem. Klemens systematycznie
chodził na procesy robotników
+Ursusa+ i Huty Warszawa. (...)
Klemens był niewierzący, ale przez
przyjaźń z Jerzym jakoś przybliżył
się do Kościoła - a trzeba
powiedzieć, że nie rozmawiali o Panu
Bogu: Jurek nie próbował nikogo
nawracać... Dla mnie to było coś
wzruszającego, bo, choć otwarty, mój
mąż nie był człowiekiem, który łatwo
+kupował+ i dawał przyjaźń" -
dodała.
Ks. Jan Sikorski, kolega księdza z
lat 80., który po jego śmierci
odprawiał msze za ojczyznę,
podkreślał w rozmowie z PAP, że ks.
Popiełuszko był zwyczajnym
człowiekiem. "Ludzie chodzili po
jego pokoju jak po swoim mieszkaniu,
nie pytali czy mogą to, czy tamto.
Wielu mówiło mu po imieniu. Był
jednym z nich" - mówił. Dodał, że
zaprzyjaźnieni księża nazywali go
żartobliwie "Popiełuchem".
Komunistyczne władze drażniła
rosnąca popularność mszy za
ojczyznę. Pod koniec 1982 r. Wydział
ds. Wyznań miasta stołecznego
Warszawy dał temu wyraz w piśmie
skierowanym do Kurii Metropolitalnej
Warszawskiej. Msze ks. Popiełuszki
jego przeciwnicy nazywali "mitingami
antykomunistycznymi".
Ks. Jerzy był obserwowany przez SB
już na dwa lata przed śmiercią.
Założono mu podsłuch, próbowano też
doprowadzić do wypadku
samochodowego. W mieszkaniu przy ul.
Chłodnej funkcjonariusze SB dokonali
prowokacji, podrzucając kilkanaście
tysięcy ulotek, farbę drukarską,
granaty z gazem łzawiącym, naboje i
materiał wybuchowy. Miały to być
dowody do przygotowywanego procesu
sądowego. Starano się go za wszelką
cenę skompromitować.
Pracownicy Huty Warszawa zgłaszali
do ówczesnego prymasa kard. Józefa
Glempa sugestie, by dla
bezpieczeństwa ks. Popiełuszki
wysłać go na jakiś czas do Rzymu.
Niepubliczny list prymasa w tej
sprawie napisał inż. Karol Szadurski,
ówczesny szef hutniczej
Solidarności.
"To było spowodowane tym, że pełniąc
całodobowe dyżury przy ks. Jerzym,
towarzysząc mu przy wszystkich
wyjazdach widzieliśmy, że zawisła
nad nim groźba utraty życia.
Zdarzały się takie przypadki, że
samochód z cywilną rejestracją
najeżdżał na Moście Gdańskim z
przeciwnej strony tak blisko, że
urwał lusterko. (...) Ksiądz zaczął
jeździć do parafii w innych
miastach, bo był proszony o
wygłaszanie homilii, wówczas nie
byliśmy w stanie go strzec" -
powiedział PAP Szadurski.
"To ks. Jerzego zdenerwowało, że
myśmy z taką inicjatywą wystąpili.
Mówiliśmy: Jerzy, tu się sytuacja
ustabilizuje, władze +S+ wyszły z
więzienia, struktury zostaną
odbudowane, odpoczniesz w Rzymie,
wrócisz do Polski i będziemy dalej
współpracowali" - dodał.
Z kolei ks. Zdzisław Król, ówczesny
kanclerz warszawskiej kurii, w
wywiadzie opublikowanym w Biuletynie
IPN relacjonował: "pamiętam taką
rozmowę pomiędzy tym zamachem na
niego, jak jechał z Gdańska, a jego
śmiercią. (...) Przyszedł do mnie,
do gabinetu prosto od prymasa. Miał
wtedy gorycz w sercu i taki niesmak
po rozmowie z prymasem, że prymas
był dla niego surowy".
"Nie mieliśmy tej odwagi, którą on
miał. Uważaliśmy, że jeśli w pewnych
momentach wyciszymy nasze działania,
to nie będzie to ze szkodą dla
nikogo. Ile razy słyszałem od Urzędu
do spraw Wyznań, gdzie mówiono mi:
+no tak, proszę księdza, nie możemy
tego kościoła budować, bo ks.
Popiełuszko znów powiedział to i
to+. (...) Oni mi ciągle cytowali,
więc czasami Jerzy musiał się bronić
przed nami, bo myśmy go atakowali.
Wtedy, nie uprawiając żadnej gry,
autentycznie chciałem go
utemperować. (...) Dzisiaj widzę, że
to on miał rację, a nie my" -
wspominał ks. Król.
Podkreślał także, że autorami
cytowanymi przez ks. Jerzego w jego
kazaniach byli Jan Paweł II i
kardynał Stefan Wyszyński lub któryś
z wielkich klasyków literatury.
"Głosząc kazania, był autentycznym
księdzem i zależało mu na tym, żeby
nie padło nic niepotrzebnego" -
mówił duchowny.
W grudniu 1983 r. ks. Popiełuszko
został aresztowany, wszczęto
przeciwko niemu śledztwo.
Prokuratura Wojewódzka w Warszawie
zarzuciła mu "nadużywanie w okresie
od 1982 r. wolności sumienia i
wyznania na szkodę PRL przy
sprawowaniu obrzędów religijnych". W
lipcu 1984 r., po interwencji
sekretarza generalnego Episkopatu
Polski abp. Bronisława Dąbrowskiego,
postępowanie zostało umorzone i ks.
Jerzy został zwolniony. Gdy zawiodły
próby nacisków, zdecydowano się na
"bardziej radykalne" działania.
Prof. Jan Grosfeld, który w sierpniu
1984 roku spotkał ks. Jerzego nad
Bałtykiem, w małej miejscowości
niedaleko Karwi, wspominał w
"Tygodniku Powszechnym", że
funkcjonariusze SB nie opuszczali
ks. Popiełuszki nawet w czasie
wakacji. "Sam ksiądz mówił, że w
pewnej odległości od domku, w którym
mieszkał, dniem i nocą kryli się
wywiadowcy. Można ich było dostrzec,
także w ciemności, bo nie wahali się
używać latarek. Cel był jasny -
zastraszyć księdza, zmusić do
rezygnacji i zaniechania działań,
które były nie do zaakceptowania
przez komunistyczną władzę" -
podkreślił prof. Grosfeld.
"Ksiądz Jerzy nie rezygnował, ale
nie oznacza to, iż nie miał ludzkich
odczuć i reakcji. Ogarniało go
zdenerwowanie, lęk, przygnębienie,
powodowane nie tylko przez akcje
przeciwników zewnętrznych, ale i
przez tak zwane dobre rady, płynące
z bliższych środowisk" - dodał.
Obecny proboszcz parafii św.
Stanisława Kostki, ks. Zygmunt
Malacki tak relacjonował rozmowę z
ks. Jerzym odbytą na kilka dni przed
jego śmiercią: "Zapytałem, czy jest
świadom zagrożenia i czy boi się
śmierci. Z powagą i ogromnym
spokojem odpowiedział, że po tym
wszystkim, co dotychczas przeżył,
zdaje sobie sprawę z tego, że już
niedługo może przyjść ostatni dzień
w jego życiu. +Śmierci - mówił - nie
boję się, bo już przeżyłem jej
przedsionek+. Pamiętam jego
spokojną, uśmiechniętą i pełną
zawierzenia twarz. Wydawało mi się,
że patrzy w jakąś tajemniczą dal".
"Pamiętam jego ostatnie dni, bo
byłem z nim na plebanii. Była
świadomość nieuchronnie zbliżającej
się śmierci, po pierwszym zamachu,
kiedy wracał z Gdańska, gdy była
próba rzucenia kamienia w pędzący
samochód, ks. Jerzy wiedział, że
jego życie może być przerwane.
Pamiętam, że oglądał na taśmie wideo
film o zamachu na Mahatmę Gandhiego
i cofał ten film" - mówił PAP Karol
Szadurski.
Porwania ks. Popiełuszki dokonali
trzej oficerowie SB z IV
Departamentu MSW zwalczającego
Kościół katolicki: Grzegorz
Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar
Chmielewski. 19 października 1984 r.
wyjechali do Bydgoszczy służbowym
fiatem 125p. Na trasie Toruń -
Bydgoszcz zatrzymali samochód
volkswagen golf, którym jechali ks.
Popiełuszko oraz jego kierowca
Waldemar Chrostowski. Kierowcy
funkcjonariusze założyli na ręce
kajdanki i knebel na usta. Księdza,
który nie chciał wejść do samochodu,
oprawcy bijąc pozbawili przytomności
i wrzucili do bagażnika.
Chrostowskiemu w czasie jazdy udało
się wyskoczyć z samochodu.
Kiedy oprawcy zatrzymali się w
okolicy hotelu "Kosmos" w Toruniu i
otworzyli bagażnik, ksiądz zaczął
uciekać. Po kilku uderzeniach pałką
stracił jednak przytomność i znów
został umieszczony w bagażniku.
Podczas dalszej jazdy porywacze,
obawiając się blokady dróg,
zdecydowali się zabić księdza.
Przywiązali do jego nóg worek
kamieni, usta zakleili plastrem, a
następnie wrzucili go do Zalewu
Wiślanego w pobliżu Włocławka.
W procesie morderców księdza
Popiełuszki (tzw. procesie
toruńskim) Grzegorz Piotrowski
został skazany na 25 lat więzienia,
jego przełożony, wiceszef IV
departamentu MSW Adam Pietruszka -
także na 25 lat; Leszek Pękala - na
15 lat i Waldemar Chmielewski - na
14 lat. Wszyscy wyszli z więzienia
przed upływem całej kary. Piotrowski
opuścił więzienie po 16 latach (2001
r.), Pietruszka po dziesięciu (1995
r.) Pękala - po pięciu (1990 r.),
Chmielewski - po ośmiu (1993 r.).
Do dziś nie wiadomo, czy za
mordercami i ich bezpośrednim
przełożonym z IV Departamentu MSW
stali wyżej usytuowani mocodawcy.
Fenomen
księdza Jerzego
Trudno wytłumaczyć, na czym tak
naprawdę polega fenomen popularności
nowego polskiego błogosławionego.
Gdy 3 listopada
1984 roku zakończyła się ceremonia
pogrzebowa ks. Jerzego Popiełuszki,
do jego grobu ustawiła się
kilkukilometrowa kolejka z
warszawskiego Żoliborza do Dworca
Gdańskiego. Tak było dzień i noc,
przez pięć miesięcy.
Od tamtej pory do roku 2010 grób
tego kapłana odwiedziło ponad 18
milionów ludzi. Papież,
kardynałowie, prezydenci, wielcy
artyści, także zwyczajni pielgrzymi
oraz turyści. Wierzący i
niewierzący. Na mapie świata nie ma
państwa, z którego ktoś by tutaj nie
przybył. Dlaczego tak się dzieje?
Skąd tak wielka popularność
męczennika za wiarę?
Żeby się nie skleszyć
Tłumy otaczały go już za życia.
Chociaż bywał różnie odbierany.
Często zyskiwał dopiero przy
bezpośrednim poznaniu.
– Byłem do niego uprzedzony, także
do Mszy za Ojczyznę, które odprawiał
w kościele św. Stanisława Kostki na
warszawskim Żoliborzu – wspomina ks.
Jan Sikorski, obecnie wikariusz
biskupi archidiecezji warszawskiej.
Kiedyś jednak poszedł na taką
celebrę z ciekawości. – I osłupiałem
z wrażenia! – mówi. – Zobaczyłem,
kim tak naprawdę jest ksiądz Jerzy
dla tych ogromnych rzesz ludzi, jak
bardzo jest szanowany i jak go
słuchają, jakie znaczenie odgrywa ta
Msza święta w ich w życiu.
Po tej Mszy ksiądz Sikorski podszedł
do Popiełuszki i powiedział:
„Słuchaj Jurek, zobaczysz, że ten
plac przed kościołem będzie się
kiedyś nazywał placem Popiełuszki, a
ty jesteś jak mały papież”. Ks.
Jerzy roześmiał się, przyjął te
słowa jak żart.
Szczupły, niepozorny, na pierwszych
parafiach, gdzie był wikariuszem,
niczym się nie wyróżniał. W dodatku
często chorował, nieraz nie miał
siły pracować. Niektórzy księża
posądzali go, że się obija. Nie
imponował też wiedzą, nie był
oratorem ani intelektualistą,
chociaż swoje proste, konkretne
kazania przygotowywał sumiennie.
Ale cechowało go jedno: był bardzo
przyjazny ludziom. Ujmował i
przyciągał swoją dobrocią. To był
jego charyzmat. Można powiedzieć, że
w jego postawie odzywała się
„wschodnia dusza”: czuła, ciepła i
otwarta. Pochodził bowiem spod
Suchowoli, z Białostocczyzny.
Program życia i kapłaństwa,
świadomie przyjęty, ks. Jerzy z
pasją realizował dzień w dzień, w
myśl dewizy, jaką ułożył tuż przed
przyjęciem święceń kapłańskich:
„Żeby się nie skleszyć – czyli nie
stać się klechą”.
– Nie chciał być księdzem, który
chodzi zawsze w nienagannym stroju,
jest zamknięty na plebanii, a w
sercu ma niewiele miłości do ludzi –
wyjaśnia ks. Bogdan Liniewski, jego
seminaryjny kolega, obecnie
duszpasterz w Szwajcarii.
Popiełuszko był człowiekiem relacji.
Takim dał się poznać już w Ząbkach
czy Aninie, na początku swego
duszpasterstwa. Umiał przysiąść się
do kogoś w kościele i zapytać, jak
podobało się jego kazanie. Ot tak,
po prostu, bez ceremonii. Nie
zamykał się na plebanii, a gdy ktoś
wszedł do jego pokoju, czuł się
przyjęty. Bo najważniejszy był drugi
człowiek. Wszystko inne schodziło na
drugi plan. Podobnie gdy ktoś prosił
o pomoc.
– Kiedyś zadzwoniliśmy do niego o
drugiej w nocy z wiadomością, że
nasza córka się dusi i że trzeba
zawieźć ją do szpitala, a my nie
mamy czym – opowiada Józef Oryga,
dawny parafianin ks. Popiełuszki z
Anina. – Po kilku minutach, w
spodniach od piżamy i narzuconej
kurtce, ks. Jerzy był już u
nas. Wziął dziewczynkę na ręce,
zaniósł do samochodu i pojechał z
nią do szpitala.
Innym razem Popiełuszko dowiedział
się, że w jakiejś rodzinie dziecko
choruje na stwardnienie rozsiane.
Lekarstwa nie przynosiły poprawy,
ratunkiem mogła być żywica, którą
można by okładać kolana. Ksiądz
Jerzy zebrał więc kilku ministrantów
i pojechał z nimi w kieleckie lasy,
by zebrać trochę żywicy. Zawiózł ją
później chorej dziewczynce. Rodzice
zaczęli robić dziecku okłady.
Wyzdrowiało. Żyje do dziś i ma już
swoje dzieci.
Taki był później dla studentów, gdy
został duszpasterzem w kościele
akademickim św. Anny w Warszawie. –
Szukał dla nas pokoi do wynajęcia,
spędzał z nami wieczory, siedząc
przy herbacie. Umiał nas jednoczyć,
dzięki niemu tworzyliśmy więzi –
opowiada Wojciech Bąkowski.
Nie były to tylko spotkania
towarzyskie. Ks. Jerzy potrafił być
kolegą i przyjacielem, ale
jednocześnie pozostawał księdzem.
Kiedy przychodził na imieniny czy
urodziny swoich studentów bądź
przyjaciół, zawsze najpierw
oznajmiał, że odprawił za nich Mszę
świętą. Taki prezent
rokrocznie ofiarował swoim znajomym,
uczniom czy parafianom.
W postawie wyprostowanej
Miał zasady. Bardzo proste, ale
wyraźne zarazem. Był „bratem –
łatą”, ale też nosił w sobie jakąś
niezłomność, nieugiętość, gdy
chodziło o wartości podstawowe.
Wydaje się, że do tej postawy
dorastał latami. Najpierw w domu
rodzinnym, gdzie matka wpajała mu,
że „w domu kłamstwa nigdy nie było”,
więc i on zawsze musi prawdę mówić.
A podnieść śliwkę przy płocie
sąsiada, znaczy tak naprawdę ją
ukraść.
Także wiara była dla niego czymś
oczywistym. Jako dziecko Popiełuszko
codziennie, zimą i latem, w deszcz
czy mróz, przemierzał cztery
kilometry przez las do kościoła, aby
przed lekcjami w szkole uczestniczyć
w porannej Mszy świętej.
Nieugięty był później w wojsku, gdy
jako kleryk trafił do specjalnej
jednostki w Bartoszycach, słynącej z
ostrego rygoru i surowych reguł.
Imponował kolegom siłą ducha i
odwagą, kiedy wbrew zakazom odmawiał
głośno Różaniec, a w niedzielę
czytał „na sucho” Mszę świętą. Mimo
kar, jakie za to go spotykały: stał
boso na śniegu albo w nocy czołgał
się w masce gazowej po korytarzu.
Wyprostowany wśród tych, co na
kolanach, jak powiedziałby Herbert,
ks. Jerzy najbardziej był w trzech
ostatnich latach życia, jako
rezydent w parafii św. Stanisława
Kostki w Warszawie. Wszystko zaczęło
się od tego, że 31 sierpnia 1981
roku, z polecenia swego biskupa,
prymasa Wyszyńskiego, udał się do
Huty Warszawa, by w czasie strajku
odprawić niedzielną Mszę św. Miał
odprawić tylko jedną Mszę. Na tym
jednak się nie zakończyło. – Został
wśród nas, zaprzyjaźnił się z nami –
wspomina Karol Szadurski, wówczas
przewodniczący zakładowej
„Solidarności”. – Nie mówił
mentorskim tonem, nie onieśmielał.
Był zwyczajny, po prostu ludzki. To
jego fenomen.
I znów: stał się przyjacielem, a
zarazem pozostał księdzem. Kiedy
nawiązał więź z hutnikami,
błyskawicznie zaczęła się lawina
chrztów, ślubów, nawróceń. Nie
przekonywał jednak do wiary na siłę.
W stosownym momencie podejmował
rozmowę, która ciąg dalszy miała
zazwyczaj w konfesjonale.
Potem w stanie wojennym niósł pomoc
internowanym, pojawiał się na salach
sądowych, by wspierać oskarżanych.
Widać było, że autentycznie jest z
pokrzywdzonymi. Że nie czyni tego
wszystkiego dla poklasku, na pokaz.
Że prawdziwie obchodzi go los
innych.
Apogeum popularności ks. Jerzego to
bez wątpienia czasy Mszy za Ojczyznę
(odprawiał je w ostatnią niedzielę
miesiąca od 1982 roku aż do swej
śmierci w roku 1984). W ludzkich
wspomnieniach pozostały one głęboką
modlitwą, podobną do wielkich celebr
w czasie papieskich pielgrzymek do
Polski.
– Z tych Mszy wychodziłam
wewnętrznie uspokojona. Dzięki
słowom księdza Jerzego
przezwyciężyłam w sobie niechęć do
tych, którzy wyrządzili tak wiele
krzywd narodowi. On miał tę
charyzmę: sprawiał, że ludzie
potrafili pozytywnie ustosunkować
się nawet do swoich wrogów –
wspomina Katarzyna Soborak, dziś
kustosz archiwum Księdza Jerzego.
Uczył miłości najtrudniejszej,
najbardziej ewangelicznej: takiej,
która potrafi przebaczać,
zwyciężać zło dobrem, żyć i działać
bez nienawiści. Zarazem domagać się
swoich praw i sprawiedliwości, ale
bez pragnienia odpłaty czy chęci
odwetu!
Stał się tak popularny i przyciągał
tylu ludzi, że mógł zostać przywódcą
ruchu społecznego. Albo działaczem
politycznym. Nigdy jednak nie
wyszedł poza bycie zwykłym
duszpasterzem, „pokornym sługą
Ewangelii”.
Nie umiał natomiast iść na kompromis
w sprawach podstawowych. Nieugięty,
nie pozwalał, by użyć słów Norwida,
„prawdom kazać, by za drzwiami
stały”. A kiedy wyraźnie widział, że
zagrażała mu śmierć, nie zgrywał
bohatera. Wyczerpany, nawet
przygnębiony, przyciszonym głosem
powtarzał: „Jestem gotowy na
wszystko”. Wszyscy wiedzieli, że
nikt i nic go nie złamie, a za
prawdę i wiarę gotów jest oddać
życie.
Nie trzeba rozumieć do końca
Nie ulega wątpliwości, że sama
męczeńska śmierć księdza Jerzego
najlepiej pokazała, kim był. Kiedy
znalazł się w sytuacji ostatecznej,
nie zaparł się, nie uniżył, nie
obiecywał oprawcom, że przestanie
głosić prawdę, albo że podejmie z
nimi współpracę, byle tylko ocalić
życie. W momencie śmierci wytrwał do
końca – jak wcześniej w życiu.
Dlatego został uznany za męczennika
za wiarę.
W męczeństwie liczy się nie tylko
wielkość cierpień, ale również
okazana wierność. Liczy się styl
życia i umierania. Przecież wielu
ludzi w ostatnich dziesięcioleciach
dziejów Kościoła cierpiało. Wielu
kapłanów zginęło w tych samych
latach: w Polsce czy Ameryce
Łacińskiej. Ta śmierć jednak okazała
się wyjątkowa.
Dlaczego?
– Męczeństwo zawsze było traktowane
jako łaska, jako działanie Boga i
Jego wybór. Możemy jedynie
powiedzieć, że przez ks. Jerzego Bóg
chciał nam coś objawić. I ludzie
intuicyjnie odczytali w ten właśnie
sposób śmierć ks. Popiełuszki.
Dlatego tak tłumnie spontanicznie
przychodzili na jego grób – tłumaczy
ks. prof. Józef Naumowicz,
wykładowca literatury
wczesnochrześcijańskiej na
Uniwersytecie Stefana Kardynała
Wyszyńskiego w Warszawie.
Dlaczego wokół innych męczenników
nie było tak wielkiego i
spontanicznego kultu – nie nam o tym
sądzić i to rozstrzygać. – Czasami
się zdarza, że musimy się ograniczyć
do stwierdzenia faktów. I nie możemy
odpowiednio wnikliwie pokazać,
dlaczego tak jest – mówi ks.
Naumowicz.
Ostatecznie zatem fenomen tak
ogromnej popularności ks.
Popiełuszki stanowi tajemnicę Bożego
działania. Trudno ją wymierzyć i
określić słowami. I chyba nie trzeba
szukać odpowiedzi do końca. Chociaż
ten spontaniczny kult potwierdza, że
był to autentyczny męczennik.
20
październik. Św. Jan z Kęt -
profesor pełen dobroci
"Umiał święty profesor pochylić się
i dotknąć końcówek najcieńszych
gałązek. Owoc Ewangelii leżał u jego
stóp, gdy przyodziewał biedaka w
swoje własne buty, gdy okrywał jego
plecy swoim płaszczem. Umiał spytać
małe dziecko na ulicy, dlaczego
płacze".
Jan urodził się w
1390 r. w Kętach. Studiował
filozofię i teologię na
Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie
później został profesorem. Pełnił
funkcję kanonika i kustosza
kolegiaty św. Floriana w Krakowie
oraz przez krótki czas proboszcza w
Olkuszu.
Odznaczał się głęboką wiarą i
pobożnością.
Jego kanonizacji dokonał papież
Klemens XIII w 1767 roku. Relikwie
św. Jana Kantego spoczywają w
kościele św. Anny w Krakowie.
Jest patronem Polski, archidiecezji
krakowskiej, Krakowa; profesorów,
nauczycieli i studentów, szkół
katolickich oraz „Caritas”.
W ikonografii św. Jan przedstawiany
jest w todze profesorskiej. Często w
ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w
otoczeniu studentów lub ubogich.
Jego atrybutami są: scalony dzbanek,
obuwie, które daje ubogiemu,
pieniądze wręczane zbójcom,
różaniec.
O kim tak pięknie i z taką
delikatnością mówił w roku 1963
krakowski biskup pomocniczy, a dziś
kandydat na ołtarze, Jan Pietraszko?
O znakomitym teologu i człowieku
wielkiego serca, świętym Janie
Kantym.
Urodził się on w Kętach w roku 1390.
Studiował filozofię i teologię na
Uniwersytecie Jagiellońskim. Przyjął
święcenia kapłańskie. Został
profesorem i przez pół wieku
wykładał teologię. Czterokrotnie
pielgrzymował pieszo do Rzymu. Przez
całe kapłańskie życie nie jadł
mięsa. Słynął nie tylko w Krakowie z
wielkiego miłosierdzia. Ponieważ sam
był człowiekiem ubogim, który nigdy
nie zabiegał o zaszczyty i dobra
materialne, zdarzało się, że
wspierał potrzebujących tym, co miał
na sobie. Zmarł 24 grudnia 1473
roku. Jego relikwie spoczywają w
kościele św. Anny w Krakowie.
Kanonizując go w roku 1767 papież
Klemens XIII tak pisał: "Nikt nie
zaprzeczy, że Jan Kanty, który w
Akademii Krakowskiej przekazywał
wiedzę zaczerpniętą z najczystszego
źródła, jest godny zaliczenia do
wybranego grona znamienitych mężów,
wyróżniających się wiedzą i
świętością. Postępowali oni tak, jak
nauczali, i stawali w obronie
prawdziwej wiary przeciwko tym,
którzy ją zwalczali...
W jego słowach i postępowaniu nie
było fałszu ani obłudy: Co myślał,
to i mówił. A gdy spostrzegł, że
jego słowa, choć słuszne, wbudzały
niekiedy niezadowolenie, wtedy przed
przystąpieniem do ołtarza usilnie
prosił o wybaczenie, choć winy nie
było po jego stronie... To co głosił
z ambony i wyjaśniał wiernym,
potwierdzał swoją pokorą, czystym
życiem, miłosierdziem, umartwieniem
i wielu innymi cnotami, cechującymi
prawdziwego kapłana i niestrudzonego
pracownika".
21
październik. Bł. Jakub Strzemię
Był zaufanym doradcą św. Jadwigi
Królowej i Władysława Jagiełły.
Nazwano go „ojcem i stróżem
ojczyzny, senatorem mądrym”.
Patron Lwowa
Bł. Jakub Strzemię (ur. 1340),
uchodzi za misjonarza wschodnich
kresów dawnej Rzeczpospolitej.
Związany był ze Lwowem. Pochodził z
Małopolski, ale jego rodzina
osiedliła się na Rusi. Tam wstąpił
do franciszkanów, był wędrownym
kaznodzieją, a potem gwardianem
klasztoru Świętego Krzyża we Lwowie.
W roku 1390 papież Bonifacy IX
mianował go drugim z kolei
arcybiskupem Halicza.
Sakrę biskupią przyjął w Tarnowie w
1392 r. W jego diecezji brakowało
duchowieństwa i kościołów, nie było
katedry. Biskup Jakub zamieszkał w
ubogim drewnianym domku. Zasłynął
jako gorliwy duszpasterz. Musiał być
też dobrym organizatorem, bo z jego
inicjatywy wybudowano we Lwowie
katedrę. Był zaufanym doradcą św.
Jadwigi Królowej i Władysława
Jagiełły. Nazwano go „ojcem i
stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”.
Zmarł we Lwowie i tam też został
pochowany w chórze franciszkańskim
kościoła. Przez całe życie był tak
ubogi, że poza szatami liturgicznymi
nie posiadał dosłownie nic. Miał
duże nabożeństwo do Najświętszego
Sakramentu. Zarządził, aby wieczna
lampka paliła się przed
tabernakulum, co nie było jeszcze
wtedy stałym zwyczajem. Umarł w
opinii świętości. Wierzono, że jego
infuła pomaga wyleczyć bóle głowy.
Jednak później pamięć o nim
zaginęła. Nie wiedziano nawet, gdzie
znajduje się jego grób.
Miejsce pochówku
znaleziono dopiero w 1619 r. Pod
wpływem odnowionego nabożeństwa i
wielu łask, jakie działy się za
wstawiennictwem Jakuba, w roku 1777
rozpoczęto proces beatyfikacyjny. 11
września 1790 r. papież Pius VI
zatwierdził jego kult i pozwolił
obchodzić jego święto. Św. Pius X
ogłosił bł. Jakuba wraz z Matką Bożą
Królową Polski współpatronem
archidiecezji lwowskiej. Relikwie
bł. Jakuba, spoczywały do II wojny
światowej w kaplicy Chrystusa
Ukrzyżowanego katedry lwowskiej, po
wojnie przeniesiono do je katedry
tarnowskiej, a w 1966 r. do katedry
w Lubaczowie. W życiorysie bł.
Jakuba trudno zaleźć coś
nadzwyczajnego, ale gorliwość może
oznaczać przecież także zwykłą
wierność swojemu powołaniu. To
wystarczy do świętości. I bywa
bardzo trudne.
Autor tekstu "Patron Lwowa" - ks.
Tomasz Jaklewicz.
Wzór do
naśladowania
Zdaniem prowincjała franciszkanów z
Krakowa o. Jarosława Zachariasza bł.
Jakub Strzemię dla braci powinien
być "wzorem do naśladowania, punktem
odniesienia do ich działań i
kierunkiem wszystkich wysiłków na
następne sto czy setki lat".
"W procesie kanonizacyjnym bł.
Jakuba Strzemię pierwszoplanową rolę
do odegrania mają teraz historycy i
archiwiści" - mówił w Krakowie o.
prof. dr hab. Wiesław Bar, kurator
Katedry Prawa Kanonizacyjnego KUL.
"Na podstawie ówczesnych dokumentów,
autentycznych świadectw z okresu
życia franciszkanina, arcybiskupa
Halicza należy dowieść heroiczności
cnót zakonnika" - dodał. W Krakowie
16 marca 2010 r. odbyła się sesja
naukowa na cześć Błogosławionego
sprzed sześciuset lat. Dziś mija
bowiem setna rocznica ogłoszenia
Misjonarza Rusi Czerwonej patronem
krakowskiej prowincji franciszkanów.
Podczas całodniowej konferencji
zaproszeni goście przypomnieli
postać Błogosławionego. O. dr
Zdzisław Gogola ukazał najważniejsze
wydarzenia z życia franciszkanina,
misjonarza, arcybiskupa,
błogosławionego. Ks. mgr lic.
Stanisław Burda mówił o kulcie bł.
Jakuba Strzemię w XX w. Wymienił
kościoły, kaplice i ołtarze
poświęcone Błogosławionemu, a także
wspomniał, że jego imię noszą Dom
Pielgrzyma i Pustelnia w Kalwarii
Pacławskiej, aule u franciszkanów w
Krakowie i Sanoku, Wydawnictwo
archidiecezji lwowskiej, i że jest
patronem miasta Lwowa i
archidiecezji lwowskiej.
O. dr Franciszek Solarz mówił o
pamiątkach pozostałych po
Błogosławionym i rzeczach jemu
przypisywanych, które w dniu
dzisiejszym można było oglądać przy
Franciszkańskiej 4. Szczegółowo
opisywał portrety powstałe na
podstawie wyobrażeń o nim, infułę,
ornat, kapę, pastorał, gipsowe
popiersie, relikwiarz metalowy -
pozłacany. Mgr Jerzy Petrus mówił nt.
relikwiarzy bł. Jakuba Strzemię i
przypomniał ogromny kult
franciszkanina, kiedy sto lat temu
był wybierany na współpatrona
prowincji franciszkańskiej . O. Adam
Mączka uczestnikom sympozjum
przybliżył czasy, w których żył bł.
Jakub i stan zakonu na tych
ziemiach.
Br. Rafał Maria Antoszczuk
zrelacjonował poszczególne etapy
rocznej peregrynacji relikwii bł.
Jakuba po polskich i ukraińskich
klasztorach franciszkanów. Obecnie
relikwiarz pielgrzymuje po
archidiecezji lwowskiej.
Zdaniem prowincjała franciszkanów z
Krakowa o. Jarosława Zachariasza bł.
Jakub Strzemię dla braci powinien
być "wzorem do naśladowania, punktem
odniesienia do ich działań i
kierunkiem wszystkich wysiłków na
następne sto czy setki lat".
Franciszkanów w dniu ich święta
zaszczycił sąsiad - metropolita
krakowski kard. Stanisław Dziwisz.
Listy z życzeniami wystosowali
również były metropolita lwowski
kard. Marian Jaworski i obecny - abp
Mieczysław Mokrzycki.
Bł. Jakub Strzemię, franciszkanin,
arcybiskup i organizator życia
religijnego na Rusi, współpatron
krakowskiej prowincji franciszkanów
urodził się ok. roku 1340 w
Małopolsce. Pochodził z rodu
szlacheckiego herbu Strzemię.
Pisał o nim m.in. Jan Długosz w
"Rocznikach". Do zakonu
franciszkanów wstąpił pociągnięty
ideałami św. Franciszka z Asyżu.
Miał bardzo bliskie związki z
rodziną Tarnowskich, a zwłaszcza z
Janem - wojewodą sandomierskim i
starostą Rusi. Dlatego sakrę
biskupią przyjął w Tarnowie, w
obecnej katedrze.
Jako zakonnik ewangelizował Ruś
Halicką, zwaną Czerwoną, a także
Wołyń, Podole, Wołoszczyznę. Był
przełożonym klasztoru we Lwowie. Pod
koniec XIV w. - na wniosek pary
królewskiej Jadwigi i Jagiełły -
papież mianował go arcybiskupem
halickim, choć mieszkał w klasztorze
we Lwowie.
W bulli nominacyjnej pp. Bonifacy IX
wymienia przymioty i zalety Jakuba:
gorliwość apostolska, wysokie
wykształcenie, czystość życia,
szlachetność obyczajów, przezorność
i wytrwałość w sądzie i zarządzie
sprawami duchowymi, jak i świeckimi.
Miał wielką cześć do Najświętszego
Sakramentu i NMP oraz świętych
franciszkańskich. Katechizował
dzieci. Otaczał opieką chorych i
ubogich. Wspierał instytucje
charytatywne - dobroczynne.
Bł. Jakub umarł 600 lat temu - 20
października 1409 r.
Pogrzeb odbył się w kościele
franciszkanów pw. Świętego Krzyża we
Lwowie i tam został pochowany. W
XVIII w. ciało przeniesiono do
katedry. Beatyfikowany 11 września
1790 r. Od stu lat, od 16 marca 1910
r. jest patronem krakowskiej
prowincji franciszkanów.
Tekst "Wzór do naśladowania" za jms
/info.wiara.pl
Patron od bólu
głowy
Żył bardzo skromnie, a wszystkie
dochody przeznaczał na kościoły i
klasztory. Szczególną troską otoczył
szpital we Lwowie, gdzie był także
przytułek dla bezdomnych, chorych i
pielgrzymów. W testamencie cenne
paramenty biskupie – dar króla
Władysława Jagiełły – przeznaczył na
Msze święte za swoją duszę i na
jałmużnę dla ubogich.
Misjonarz Kresów Wschodnich
Błogosławiony Jakub Strzemię
pochodził z diecezji krakowskiej.
Według tradycji, zapisanej dopiero w
XVII stuleciu, wywodził się ze
szlacheckiej rodziny herbu Strzemię
(Strepa). Nie wiemy niczego o jego
młodości i wykształceniu. W
kierowanej przez niego archidiecezji
halickiej, po burzliwych rządach
arcybiskupa Bernarda Jelity,
brakowało duchowieństwa i kościołów
– z katedrą włącznie. Mieszkał w
ubogim, drewnianym domku we Lwowie,
chociaż był drugim z kolei
najwyższym dostojnikiem Kościoła w
Polsce. Ojciec Święty Innocenty VII
pisał do niego, że „apostołował bez
żadnego funduszu, bez obfitych
jałmużn od wiernych”. Był zaś
„gorliwym pasterzem, dbałym o dobro
dusz, sprawiedliwość, miłość i
zgodę”.
Odbywał uciążliwe podróże do
odległych parafii, spotykał się z
ludem, udzielał mu posług duchowych,
katechizował dzieci. Przy jego
współudziale okrzepła organizacja
Kościoła łacińskiego na Rusi
Czerwonej. Wyróżniał się też jako
zaufany doradca św. Jadwigi Królowej
i Władysława Jagiełły oraz mądry
obywatel – przyjaciel miasta Lwowa,
w którym zażegnał przewlekłe spory.
Zmarł 20 października 1409 r. i
zgodnie z testamentem został
pochowany w chórze franciszkańskiego
kościoła pw. Świętego Krzyża we
Lwowie.
Uzdrawiająca
infuła
Pamięć Jakuba Strzemię nie zaginęła
po jego śmierci. Jako pamiątkę po
nim przechowywano szaty liturgiczne.
Wierzono, że jego infuła chorych od
bólu i nieuleczalnego zawrotu głowy
uzdrawia. A jednak w latach
późniejszych sława o nim zanikła tak
dalece, że zapomniano nawet, gdzie
jest jego grób. Znaleziono go
przypadkowo w 1619 r., a relikwie
przełożono do nowej trumny, przy
której modlił się hetman Jan
Sobieski. Pod wpływem wciąż
rosnącego nabożeństwa i wielu łask,
jakie działy się za jego przyczyną,
w 1777 r. rozpoczęto proces
beatyfikacyjny. Kult oddawany
Błogosławionemu zatwierdził papież
Pius VI w 1790 r. i pozwolił
obchodzić jego wspomnienie 1
czerwca. Cześć bł. Jakuba zaczęła
znowu zanikać w XIX wieku.
Odnowicielem kultu Błogosławionego
stał się arcybiskup bł. Józef
Bilczewski.
W 1909 r. zorganizował on we Lwowie
uroczystość z okazji 500-lecia
śmierci Jakuba. Liczne wota,
zawieszone z tej okazji przy
trumnie, stały się dowodem
otrzymanych łask. Na prośbę
metropolity papież św. Pius X
ogłosił bł. Jakuba Strzemię patronem
archidiecezji lwowskiej. Po drugiej
wojnie światowej przeniesiono
relikwie Błogosławionego do Tarnowa,
a następnie do Lubaczowa.
Autor tekstu "Patron od bólu
głowy" - ks. Henryk Olszar.
22
październik. Św. Salome - matka
apostołów
Jej imię pochodzi z języka
hebrajskiego, Salome w wolnym
tłumaczeniu oznacza „czyniącą
pokój”. Według św. Jana była krewną
Marii, matki Jezusa -
najprawdopodobniej jej cioteczną lub
stryjeczną siostrą.
Święta Salome
była jedną z kobiet towarzyszących
Jezusowi i apostołom w ich
wędrówkach. Wraz z innymi
niewiastami dbała o codzienne
potrzeby podróżujących mężczyzn. W
Ewangelii według świętego Mateusza
nazywana jest matką synów Zebedeusza
– a tymi synami byli apostołowie Jan
i Jakub.
Postanowiła towarzyszyć wędrowcom z
osobistych, raczej mało wzniosłych
pobudek. Utożsamiała działalność
Jezusa z próbą odbudowy królestwa
Dawida i chodziło o typowo
materialne dobra. Według Ewangelii
mała prosić Chrystusa, by w
przyszłości zapewnił jej synom
zaszczytne miejsce u swego boku. Nie
powinno to dziwić. Na samym początku
działalności Jezusa, większość jego
zwolenników była przekonana o tym,
że wybuduje On pełne bogactw
królestwo na ziemi. Prośbę kobiety
może tłumaczyć jedynie matczyna
troska i miłość - nie prosiła o
dobra dla siebie, ale dla swych
dzieci.
Pomimo to, Salome okazała się wierną
towarzyszką. To ona, wraz z Marią
Magdaleną i Marią – Matką Jakuba,
stała pod krzyżem, będąc świadkiem
męczeńskiej śmierci Jezusa.
Zapamiętana została głównie jako
jedna z niewiast, które w poranek
wielkanocny miały namaścić ciało
zmarłego wonnymi olejkami, chcąc
dopełnić pogrzebowych zwyczajów,
które nie mogły odbyć się w piątek,
ze względu na sobotni szabat. Jak
wiadomo, kobiety napotkały pusty
grób, przy którym objawił się anioł,
zwiastujący tajemnicę
zmartwychwstania. Jako pierwsze
spotkały też zmartwychwstałego
Chrystusa, który nakazał im
przekazanie radosnej nowiny
apostołom.
Wiele apokryfów przypisuje Salome
znaczącą rolę w pierwszych wiekach
Kościoła. Miała liczne sanktuaria;
do największych należały te w
Palestynie, Konstantynopolu, Arles i
Veroli we Włoszech – gdzie
znajdowały się domniemane szczątki
świętej.
Salome w wielu tekstach pochodzących
ze wczesnego średniowiecza, uważana
jest też za kobietę asystującą przy
narodzinach Jezusa. Tak też
przedstawiano ją na wielu
malowidłach. Dla katolików dniem
uczczenia jej pamiątki jest 22 X.
Tego samego dnia wspominamy także
świętego Donata, biskupa.
Niestety, o drugim patronie dnia
dzisiejszego nie wiemy zbyt wiele.
Informacje przekazane nam przez
tradycję są nader skromne. Wiemy, że
św. Donat pochodził z dość zamożnej
rodziny. Podczas pielgrzymki do
Rzymu, w toskańskim miasteczku
Fiesole, wybrano go przez aklamację
na biskupa - opowiada o. Tomasz
Szyszka, werbista.
-
Św. Jan Paweł II - papież
Najważniejsze
fakty z życia Karola Wojtyły
do czasu wyboru na Papieża
18 maj 1920r. - między godziną 17 a
18 w Wadowicach przychodzi na świat
Karol Józef Wojtyła jako najmłodsze,
trzecie dziecko Emilii i Karola
Wojtyłów;
20 czerwca 1920r. - chrzest Karola
Wojtyły w wadowickim kościele
parafialnym pod wezwaniem
Ofiarowania Najświętszej Panny
Maryi, zarejestrowany w księdze
chrztów pod poz. 671, na stronicy
149 czwartego woluminu z roku 1920;
15 września 1926r. - rozpoczęcie
nauki w czteroklasowej szkole
powszechnej w Wadowicach w budynku
magistratu wadowickiego, przy Rynku
pod nr 23;
13 kwietnia 1929r. - w wieku
zaledwie 45 lat umiera Emilia, matka
Karola;
25 maja 1929r. - Karol przystępuje
do Pierwszej Komunii Świętej;
1 wrzesnia 1930r. - Karol rozpoczyna
naukę w Gimnazjum Męskim im. Marcina
Wadowity w Wadowicach;
5 grudnia 1932r. - niespodziewana
śmierć Edmunda - brata Karola, który
stał sie ofiarą swojego lekarskiego
zawodu w szpitalu w Bielsku;
3 - 6 maj 1938r. - wizytacja
wadowickiej parafii przez
arcybiskupa Stefana Sapiechę i
bierzmowanie Karola;
14 maja 1938r. - matura- ze
wszystkich maturalnych przedmiotów:
religii, j.polskiego, j.
łacińskiego, greckiego i
niemieckiego Karol otrzymał ocenę
bardzo dobrą;
27 maj 1938r. - pożegnalne
przemówienie Karola Wojtyły w
imieniu tegorocznych maturzystów w
gimnazjum im M. Wadowity;
20 czerwca - 17 lipca 1938r. - Karol
przechodzi obowiązkowe szkolenie w 7
batalionie 9 Kompani Junackich
Hufców Pracy w Zubrzycy Górnej. Wraz
z kolegami budował tak zwaną Drogę
Junaków łączącą Jabłonkę Orawską i
Czarny Dunajec z Zakopanem. Pracował
na odcinku pomiędzy Zubrzycą a
Krowiarkami, opodal Chochołowa;
wrzesień 1938r. - zgodnie z
ówczesnymi przyjętymi wobec
młodzieży akademickiej przepisami -
Karol przywdział mundur żołnierza
Legii Akademickiej i odbył kurs
przysposobienia wojskowego;
początek października 1938r. -
wraz z ojcem Karol przenosi się z
Wadowic do Krakowa; zamieszkują na
Dębnikch przy ul. Tynieckiej 10 u
krewnych Kaczorowskich, zajmują dwa
małe pomieszczenia w suterenie;
2 października 1938r. - Karol
rozpoczyna studia na wydziale
polonistyki UJ w Krakowie; wśród
jego wykładowców są m.in: Zenon
Klemesiewicz, Stefan Kołaczkowski,
Tadeusz Lehr-Spławiński, Kazimierz
Nitsch, Stanisław Pigoń, Kazimierz
Wyka;
15 października 1938r. - debiut
sceniczny Karola przed krakowską
publicznością w gmachu dzisiejszej
Filharmonii na wieczorze literackim
pt.: " Drogą topolowy most";
lipiec 1939r. - Karol bierze udział
w obowiązkowych zajęciach Legii
Akademickiej w Ożomli pod Lwowem;
wrzesień 1939r. - w obliczu
niemieckiej agresji Karol wraz z
ojcem próbują uciekać na wschód z
zamiarem wcielenia się do Armii
Polskiej, ale kiedy i z tamtej
strony nadchodzi inny agresor
wracają do Krakowa;
listopad 1939r. - Karol zapisuje się
na II rok polonistyki UJ, ale Niemcy
6 listopada podstępnie aresztują
wszystkich wykładowców wywożąc ich
do obozu w Sachsenhausen i
zamykają uniwersytet;
luty 1940r. - rekolekcje w parafii
św, Stanisława Kostki na Dębnikach,
podczas których Karol poznał Jana
Tyranowskiego, krawca, mistyka, ów
Jan zapoznał Karola z dziełami św.
Jana od Krzyża i św. Tersy z Avila,
ten krawiec-apostoł pobudził
Karola do pracy apostolskiej i
filozoficznej;
wrzesień 1940r. - początek pracy
jako robotnik w Zakładach
chemicznych Solvay w Borku Fałęckim
gdzie pracował do 1944r.;
18 lutego 1941r. - umiera ojciec
Karola;
marzec - sierpień 1941r. - Karol po
śmierci ojca na kilka miesięcy
przeniósł sie do państwa Kydryńskich
na ul. Felicjanek;
sierpień 1941r. - do mieszkania
Karola na ul. Tynieckiej 10
wprowadza sie Mieczysław Kotlarczyk
wraz z żoną /powiernik jego
teatralnych zamiłowań/;
22 sierpnia 1941r. - Kotlarczyk
zakłada konspiracyjny teatr Żywego
Słowa, nazwany później Teatrem
Rapsodycznym;
październik 1942r. - Karol Wojtyła
wstępuje do krakowskiego seminarium
duchownego, które działało w
konspiracji;
29 lutego 1944r. - na ulicy między
Borkiem Fałęckim a Matecznym Karola
potrąciła niemiecka ciężarówka,
stracił przytomność i jedynie dzięki
życzliwości przypadkowych świadków
zdarzenia odwieziono go do szpitala
przy ul. Kopernika Rekonwalescencję
odbył przy Szwedzkiej 12 na
Dębnikach, w domu państwa Szkockich;
6 sierpnia 1944r. - tzw. czarna
niedziela w Krakowie, Karol cudem
uniknął łapanki i wywiezienia przez
Niemców do obozu, Niemcy tuż po
wybuchu powstania warszawskiego
wzięli odwet m.in dokonując
pacyfikacji młodych mężczyzn w
większych miastach Polski;
7 sierpnia 1944r.- arcybiskup
Sapiecha wezwał wszystkich kleryków
/m.n. Karola/ do swojego pałacu
biskupiego i tam ich do końca wojny
ukrywał;
sierpień 1944r. - styczeń 1945r. -
Karol uczy się i zamieszkuje wraz z
innymi klerykami w pałacu
arcybiskupa Sapiechy;
wiosna 1945r. - Karol wraz z innymi
klerykami bieże czynny udział w
odnawianiu i remoncie seminarium
przy ul Podzamcze, równolegle działa
czynnie w tzw. Bratniaku tj.
Bratniej Pomocy Studentów;
listopad 1945r. - sierpień 1946 -
Karol Wojtyła jako młodszy asystent
prowadzi zajęcia z dogmatyki na
Wydziale Teologicznym UJ;
koniec sierpnia 1946r. - alumn
Wojtyła ukończył studia teologiczne,
na 26 egzaminów, które musiał złożyć
w ostatnim semestrze 19 zdał na
ocenę celującą , 6 bardzo dobrą a
tylko z psychologii z ocena dobrą;
1 listopada 1946r. - wyświęcenie
Karola Wojtyły na księdza przez
arcybiskupa Sapiechę w kaplicy
arcybiskupiej /cztery święcenia
niższe otrzymał w ciągu roku - od 9
listopada 1944 do 21 grudnia
1945r./, w roku 1946, 13
października - święcenia
subdiakonatu i 20 października -
diakonatu /;
2 listopad 1946r. - ksiądz Wojtyła
odprawia trzy ciche msze św. w
krypcie św. Leonarda w katedrze
wawelskiej, jendą za duszę matki,
ojca, siostry i brata, drugą - za
wszystkich zmarłych, trzecią - wedle
intencji zadanej przez papieża,
prymicyjne przyjęcie przy ul
szwedzkiej 12 u państwa Szkockich;
4 listopada 1946r. - ksiądz Wojtyła
odprawia kolejną mszę św. w katedrze
tym razem przed konfesją św.
Stanisława w obecności najbliższych
przyjaciół w tym ukochanych
rapsodyków;
15 listopada 1946r. - wyjazd ks.
Karola Wojtyły wraz z młodszym ks.
Stanisławem Starowieyskim do Rzymu
na studia doktoranckie z teologii i
filozofii, które podjął na Papieskim
Uniwersytecie Dominikańskim -
Angelicum, zamieszkał w Kolegium
Belgijskim przy via del Quirinale;
kwiecień 1947r. - ksiądz karol
Wojtyła odwiedza San Giovanni
Rotondo i uczestniczy we mszy św.
odprawianej przez ojca Pio, podczas
tego właśnie spotkania,
prawdopodobnie Ojciec Pio oznajmił
młodemu ks. Karolowi, że zostanie w
przyszłości papieżem i że na jego
pontyfikacie widzi krew ...Przekaz
takiej treści krąży od lat, lecz
nigdy nie został skomentowany przez
żadnego z nich;
3 lipca 1947r. - ks. karol Wojtyła
uzyskał licencjat z teologii w
Angelicum;
lato 1947r. - podróż ks. Karola
Wojtyły do Francji, Belgii i
Holandii na prośbę kardynała
Sapiechy w celu zapoznania się z
duszpasterstwem zachodniej Europy;
14 czerwca 1948r. - Karol Wojtyła
bez trudu zdaje egzaminy doktorskie,
dostaje 50 punktów na 50 możliwych,
broni także dysertację;
lipiec 1948r. - powrót do kraju;
8 lipca 1948r. - kardynał Sapiecha
wyznacza ks. Wojtyłę na pierwszą
placówkę tj. na wikarego parafii do
podkrakowskiej wsi Niegowici;
28 lipca 1948r. - ks. Karol Wotyła
przybywa na swoją pierwszą placówkę
- do Niegowici;
24 listopada 1948r. - Uniwersytet
Jagieloński wydaje ks. Karolowi
Wojtyle dyplom magistra teologii;
17 sierpnia 1949r. - przeniesienie
do parafii św. Floriana w Krakowie,
rozpoczęcie duszpasterstwa
akademickiego;
rok 1950 - w Tygodniku Powszechnym
zaczynają się pojawiać pierwsze
artykuły, eseje, teksty etyczne oraz
pod pseudonimem Andrzej Jawień -
utwory poetyckie;
wiosna 1951r. - zezwolenie kardynała
Sapiechy na dalsze studia naukowe w
celu napisania habilitacji przez ks.
Wojtyłę;
23 lipca 1951r. - umiera kardynał
Adam Sapiecha,
1 wrzesień 1951r. - ks. arcybiskup
Baziak udziela ks. Karolowi urlopu
naukowego, poczym ks. Karol przenosi
się z plebani św. Floriana na ul.
Kanoniczą 20 zamieszkując z ks.
profesorem Ignacym Różyckim;
jesień 1953r. - ukończenie przez ks.
Wojtyłę pracy habilitacyjnej pt. "
Próba opracowania etyki
chrześcijańskiej według systemu Maxa
Schelera ";
koniec listopada 1953r. - obrona w/w
pracy na Wydziale Teologicznym UJ,
jednym z recenzentów był profesor
KUL Stefan Świeżawski;
15 listopada 1957r. - na KUL-u
zatwierdzony zostaje tytuł docenta
dla ks. Karola Wojtyły, a on sam
prowadzi wykłady na temat " Miłość i
odpowiedzialność", poza tym
publikuje wiele tekstów naukowych i
etycznych oraz poezje;
1957 - 1958 - ks. prof. Karol
Wojtyła opublikował na łamach
"Tygodnika Powszechnego" 21
artykułów, którym dał tytuł "Elemntarz
etyczny";
4 lipca 1958r. - papież Pius XII
nominuje Karola Wojtyłę na biskupa
pomocniczego archidiecezji
krakowskiej /sufraganem/ - Karol
miał 38 lat!;
1-4 września 1958r. - jako
biskup-nominat uczestniczył w
rekolekcjach episkopatu Polski na
Jasnej Górze oraz w pierwszej w
życiu plenarnej konferencji
episkopatu;
trzecia dekada września 1958r. -
biskup - nominat Karol Wojtyła
uczestniczy w rekolekcjach w
prastarym opactwie Benedyktynów w
Tyńcu;
28 wrzesnia 1958r. - uroczyste
wyświęcenie na biskupa w katedrze
wawelskiej w dzień św. Wacława,
patrona tejże katedry, konsekratorem
Wojtyły był arcybiskup Baziak,
współkonsekratorami byli: biskup
Franciszek Jop z Opola i Bolesław
Kominek z Wrocławia; w jego herbie
biskupim znalazła się litera M z
krzyżem jako symbol Maryi i hasło:
"Totus Tuus" /Cały Twój/ - będące
wyrazem oddania Matce Bożej;
27 kwietnia 1960r. - dramatyczne
zajścia w Nowej Hucie w obronie
krzyża, podczas bezprawnej próby
usunięcia go przez bezpiekę w
związku z tymi wydarzeniami biskup
Wojtyła wydaje komunikat skierowany
do wiernych tej parafii oraz pozywa
do sądu Dyrekcję Budowy Osiedli
Robotniczych w Nowej Hucie,
obwiniając ją o sprowokowanie całego
zajścia;
lato 1960r. - ogrom pracy,
niewiarygodna aktywność spowodowała
zrujnowanie młodego organizmu
biskupa Wojtyły, diagnozą była -
mononukleoza, podejrzenie również o
białaczkę, dzięki mądrym radom
lekarza, przyjaciela Stanisława
Kownackiego Karol pokonuje te ciężką
chorobę;
18 września 1960r. - konsekracja
bisupa sufragana ks. doktora Juliana
Groblickiego /1908-1995/ w katedrze
wawelskiej, który w pewien sposób
odciąży w licznych obowiąkach
biskupa Wojtyłę;
IV kwartał 1960r. - ukazuje się
książka biskupa Karola Wojtyły "
Miłość i odpowiedzialność",
stanowiąca wynik wielu lat pracy i
dyskusji z młodzieżą, współautorami
tej pozycji byli przede wszystkim
studenci, penitenci z posługi w
konfesjonale a także przypadkowi
ludzie. Bardzo dużo pomógł w pisaniu
tej książki przyjaciel Karola,
tragicznie zmarły w nurtach Nilu w
wieku 41 lat - Jarzy Ciesielski
zrazu student Politechniki
Krakowskiej a potem jej docent. To
on zwrócił uwagę Wojtyle na rolę i
to niezwykłą - pracy nad sobą i
umiłowania zawodu, który się
wykonuje z pasją;
15 czerwca 1962r. - w Warszawie na
atak serca podczas konferencji
plenarnej episkopatu umiera
dotychczasowy arcybiskup Krakowa
Eugeniusz Baziak;
16 czerwca 1962r. - do czasu objęcia
rządów i wyboru nowego arcybiskupa
Krakowa, kapituła krakowska wybiera
ks. bp. Karola Wojtyłę na wikariusza
kapitularnego, który sprawuje
tymczasową władzę w Diecezji;
28 października 1958r. - Papież Jan
XXIII zwołuje sobór powszechny,
zapoczątkowujący odnowę Kościoła
Powszehcnego;
25 styczeń 1959r. - decyzja papieża
Jana XXXIII o zwołaniu Ekumenicznego
Soboru dla Kościoła Powszechnego;
11 października 1962r. - otwarcie
Soboru; ks. bp Karol Wojtyła wziął
udział we wszystkich czterech
sesjach soborowych; w trakcie
trwania sesji mieszkał w Collegio
Polacco przy piazza Remuria, na
Awentynie w Rzymie. Miał tam
dwóch wpływowych przyjaciół,
przyszłych kardynałów: Władysława
Rubina oraz Andrzeja Marię Deskura,
którym w przyszłości będzie
zawdzięczał tak wiele ...;
12 grudnia 1962r. - powrót ks. bp
Wojtyły z pierwszej sesji soborowej
do Krakowa;
3 czerwca 1963r. - smierć Papieża
Jana XXXIII;
21 czerwca 1963r. - wybór nowego
Papieża Pawła VI;
7 października 1963r. - ks.bp Karol
Wojtyła wyrusza do Rzymu na drugą
sesję soborową;
początek grudnia 1963r. - po
zakończonej sesji soboru ks. bp
Karol Wojtyła odwiedza Ziemię
Świętą. Wizyta ta robi na nim
ogromne nieprzewidywalne wcześniej
wrażenie. Określił ją mianem piątej
Ewangelii;
15 grudnia 1963r. - powrót bp Karola
Wojtyły do kraju, do Krakowa;
30 grudnia 1963r. - Papież Paweł VI,
telefonicznie informuję Wojtyłę o
mianowaniu go na arcybiskupa
metropolitę Krakowa;
12 stycznia 1964r. - depesza od
Prymasa Wyszyńskiego do arcybiskupa
Wojtyły zawierając gratulację i
błogosławieństwo w związku z
wyznaczeniem go na metropolitę
Krakowa;
13 stycznia 1964r. - bullą papieską
Karol Wojtyła oficjalnie został
mianowany arcybiskupem metropolita
krakowskim;
14 września 1964r. - Papież Paweł VI
otworzył III sesje Soboru, bp Karol
Wojtyła udał się do Rzymu gdzie
aktywnie pracował na soborze; był
jednym z inspiratorów
najważniejszych konstytucji
soborowych: "Lumen gentium" (Światło
narodów) - konstytucji dogmatycznej
o Kościele i drugiej "Gaudium es
spes" (Radość i nadzieja) - o
obecności Kościoła w świecie
współczesnym;
wrzesień 1964r. - Papież Paweł VI
podczas trwania III sesji Soboru
nałożył Karolowi Wojtyle paliusz
arcybiskupi, znak władzy kościelnej
i wspólnoty z Namiestnikiem
Chrystusowym;
Boże Narodzenie 1964r. - Arcybiskup
Wojtyła przybrał po raz pierwszy
darowany przez Papieża Pawła VI
paliusz podczas sumy pontyfikalnej,
która odprawił w katedrzew
wawelskiej;
14 września 1965r. - początek
czwartej ostatniej sesji Soboru,
Arcybiskup Karol Wojtyła wyjechał do
Rzymu, na soborze przemawiał,
nawiązywał liczne kontakty,
zapraszał do swej diecezji
kardynałów i biskupów, chciał aby
zobaczyli naocznie fenomen polskiego
katolicyzmu. W przewerwie obrad
wyjechał do Francji na zaproszenie
biskupa Autin, odwiedził też Taize -
wspólnote protestancką na
zaproszenie jej współtwórcy brata
Rogera Schutza;
18 listopada 1965r. - słynne orędzie
Episkopatu Polski do biskupów
niemieckich związane z
przygotowywaniem obchodów
tysiąclecia chrześcijaństwa i słynne
zawarte tam słowa ...: " W tym jak
najbardziej chrześcijańskim ale i
bardzo ludzkim duchu wyciągamy do
Was siedzących na ławkach kończącego
się Soboru ręce oraz udzielamy
przebaczenia i prosimy o
przebaczenie ..." pomysłodawcą i
autorem jego podstawowej wersji był
arcybiskup Bolesław Kominek z
Wrocławia, przy dokumencie tym
aktywnie współpracował Arcybiskup
Karol Wojtyła. To ci dwaj
arcybiskupi przekonali nieufnego
Niemcom Prymasa Wyszyńskiego do
zaakceptowania tego dokumentu, który
podpisał 13 października 1965r.a za
nim pozostali polscy biskupi;
8 grudnia 1965r. - uroczyste
zamknięcie Soboru Watykańskiego II z
którego wynikał ogrom pracy i zadań
na przyszłość; ojcowie soborowi
dostrzegli skalę zagrożeń dla
Kościoła i konieczność przemyślenia
na nowo prawdy o Bogu i Chrystusie;
3 maja 1966r. - Jasna Góra -
odnowienie ślubów jasnogórskich Jana
Kazimierza przez Prymasa Polski
kard. Wyszyńskiego w obecności
episkopatu oraz ok. miliona wiernych
" Te deum Laudamus" ; w
uroczystociach tych aktywnie
uczestniczył arc. Karol Wojtyła;
6 maja 1966r. - adoracja w katedrze
wawelskiej obrazu Matki Boskiej
Częstochowskiej oraz uroczysty jego
przejazd ulicami Krakowa na Skałkę,
gdzie arc. Karol Wojtyła w obecności
Prymasa Wyszyńskiego zawierzył Matce
Boskiej Częstochowskiej Kościół
Krakowski;
23 czerwca 1967r. - Kardynał -
nominat Karol Wojtyła wyjeżdża
pociągiem z Katowic do Rzymu w celu
odebrania oficjalnej nominacji na
Kardynała, po drodze zatrzymuje się
w Wiedniu u kardynała Franza KOniga,
do Wiecznego Miasta dociera 25
czerwca 1967r.;
28 czerwca 1967r. - Karol Wojtyła
otrzymuje z rąk Papieża Pawła VI
biret kardynalski i zostaje
mianowany członkiem Kongregacji
Kościoła Wschodniego i Kongregacji
Soboru, równocześnie Papież
przydzielił kardynałowi jeden z
rzymskich kościołów - to nawiązanie
do prastarej tradycji, gdy
kardynałowie stanowili grupę
rzymskich proboszczów pomagających
Papieżowi w rządach Kościołem;
Kardynał Wojtyła otrzymał
kościół San Cesareo in Palatio;
6 lipca 1967r. - Kardynał Wojtyła
wraca z Rzymu do Polski - była to
swoista pielgrzymka; najpierw z
Rzymu samolotem do Wenecji a stamtąd
już samochodem - w czasie podróży
zatrzymał się w małym kościółku w
Osjaku w Austrii - to tu wg legendy
zakończył życie król Bolesław
Śmiały, który targnął się na życie
św. Stanisława i po tym fakcie jako
pokutnik trafił w to odosobnione
miejsce, tu znajduje się jego
domniemany grób, z czasem król
Bolesław, który winy odpokutował
urósł do rangi świątobliwego mnicha
a jego kult znany jest w okolicach
Osjaku. Na jego grobie ks. kardynał
odprawił mszę św., z Osaku kardynał
pojechał do Mariazell -
austriackiego sanktuarium maryjnego,
następnie odwiedził obóz zagłady w
Mauthausen, 8 lipca dotarła do
Wiednia, gdzie na Kahlenbergu
celebrował mszę św.; z Wiednia
pociągiem udał się już do Katowic;
9 lipca 1967r. - ingres kardynała
Wojtyły do katedry wawelskiej;
podczas tego ingresu kardynalskiego
powiedział do zebranych krakowian: "
Przybywam od grobu św. Piotra do
grobu św. Stanisława z nowymi
obowiązkami, z nową
odpowiedzialnością. Kiedy Ojciec św.
włożył mi na głowę pupurowy biret,
to przez to chciał powiedzieć,
ażebym jeszcze bardziej cenił krew";
31 sierpnia 1967r. - likwidacja
Teatru Rapsodycznego przez władze
krakowskie,fakt ten kardynał Wojtyła
odczuł bardzo boleśnie;
28 lutego 1969r. - wizytując parafię
Bożego Ciała na krakowskim
Kazimierzu kardynał Wojtyła odwiedza
czynną synagogę Remuh, tym
wydarzeniem kardynał otworzył nową
kartę w dialogu chrzescijańsko -
żydowskim co było pokłosiem
soborowej deklaracji "Nostra aetate"
z 28 X 1965r. która omawiała
stosunek Kościoła do Żydów;
1969r. - ukazuje się studium pt.: "
Osoba i czyn ", autorstwa kardynała
Wojtyły - psychologiczna analiza
spełniania się człowieka przez czyn;
sierpień/wrzesień 1969r. - wizyta
kardynała Wojtyły w Kanadzie i USA,
z Polski przywiózł na amerykański
kontynent relikwie św. Stanisława,
św, Jacka, św. Jana Kantego
ofiarowując je polskim parafiom;
15 sierpnia 1970r. - kardynał
Wojtyła został powołany przez
papieża do Kongregacji do spraw
Kultu Bożego, która ma się zająć
odnową liturgii;
1970r. - Kardynał Karol Wojtyła po
długich staraniach w Watykanie
otrzymał do pomocy przy kierowaniu
diecezją dodatkowo dwóch sufraganów:
ks. Albina Małysiaka dla zakonów
oraz ks. Stanisława Smoleńskiego;
Mając czterech biskupów pomocniczych
podzielił diecezję na cztery części
i każdemu powierzył opiekę na swoimi
dekanatami;
27 września 1971r. - kolejny wyjazd
do Rzymu, tym razem na II sesję
Synodu Biskupów, podczas którego
razem z Papieżem Pawłem VI i
prymasem Wyszyńskim koncelebruje
mszę beatyfikacyjną ojca
Maksymiliana Marii Kolbego;
1973r. - wizyta kardynała Wojtyły w
Australii - bierze udział w
Międzynarodowym Kongresie
Eucharystycznym w Melbourne;
kwiecień 1974r. - odbył się w Rzymie
międzynarodowy kongres naukowy
zwołany z okazji siedemsetlecia
śmierci św. Tomasza z Akwinu, w
którym aktywnie uczestniczył
kardynał Wojtyła, w kularach nazwany
był ten kongres "kongresem kardynała
z Krakowa"; Wojtyła wygłosił na nim
referat pt.: "Osobowa struktura
samostanowienia";
8 maja 1974r. - kardynał Wojtyła
zadeklarował pomoc każdej przyszłej
matce, jeśli zdecyduje się narodzic
dziecko mimo trudnych warunków;
7 - 13 marca 1976r. - na zaproszenie
papieża odprawia dla niego i Kurii
Rzymskiej rekolekcje wielkopostne,
na piśmie kardynał przygotował 22
nauki rekolekcyjne, które wyszły
drukiem pod tytułem " Znak, któremu
sprzeciwiać się będą ";
1 - 8 sierpnia 1976r. - kardynał
bierze udział w Międzynarodowym
Kongresie Eucharystycznym w
Filadelfii, jako przewodniczący 18 -
osobowej delegacji episkopatu
Polski;
czerwiec 1977r. - wyróżnienie
kardynała Wojtyły doktoratem honoris
causa Uniwerstytetu im. Gutenberga w
Moguncji;
26 czerwca 1977r. - kardynał Wojtyła
uczestniczy w Wadowicach w
jubileuszu piećdziesięciolecia
kapłaństwa księdza prałata Edwarda
Zachera, swojego gimnazjalnego
katechety;
21 - 25 czerwca 1978r. - kardynał
Wojtyła bierze udział w kongresie
poświęconym dziesiątej rocznicy
ogłoszenia papieskiej encykliki "
Humanae vitae" w Mediolanie;
wygłasza tam referat " Matrimonio e
amore" w pełni solidaryzujący się z
poglądami Pawła VI wyrażonymi w tej
encyklice;
6 sierpnia 1978r. - umiera papież
Paweł VI;
11 sierpnia 1978r. - kardynał
Wojtyła wraz z prymasem Wyszyńskim
wylatują z Warszay do Rzymu na
pogrzeb Pawła VI oraz na konklawe;
26 sierpnia 1978r. - wybór kardynała
Albino Lucianiego, patriarchy Wencji
na papieża Jana Pawła I;
17 września 1978r. - kardynał
Wojtyła w Mogile odprawił
pontyfikalną mszę św. w intencji
Jana Pawła I;
28 września 1978r. - około g. 23.00
- nagła śmierć papieża Jana Pawła I;
1 października 1978r. - kardynał
Wojtyła odprawia w bazylice
Mariackiej w Krakowie mszę św.
żałobną za zmarłego Jana Pawła I;
3 października 1978r. - wylot z
Warszawy kardynała Wojtyły do Rzymu
na pogrzeb Jana Pawła I oraz na
swoje ostatnie konklawe;
8 października 1978r. - w polskim
kościele pod wezwaniem św.
Stanisława w Rzymie odbyła się msza
św. w intencji zmarłego Jana Pawła
I, celebrował kardynał Wyszyński a
homilię wygłosił kardynał Wojtyła;
16 października 1978r. -
godz.16.30 - głosowanie siódme i
ósme odbywającego się od 15
października konklawe; ok.godz.
17.15 wybór Kardynała Wojtyły na
papieża Jana Pawła II; został
wybrany w ósmym głosowaniu
uzyskując 99 głosów na 111
możliwych; Kardynał Wojtyła
przyjmując urząd najwyższego
arcypasterza Kościoła
rzymskokatolickiego rzekł do
obecnych na konklawe: " Jako
posłuszny syn Kościoła, jako
człowiek żywej wiary, choć
świadom swojej nigodności, z
szacunku dla Was, Umiłowani
Elektorowie, wybór przyjmuję. a
wybieram sobie imię mojego
Porzedniaka, Jana Pawła, raz
dlatego, że zachowuję głęboki
szacunek dla Jana XXIII i Pawła VI,
oraz dlatego, że zostało nie
wykonane dzieło mojego Poprzednika,
który zostawił światu uśmiech i
wielkie nadzieje. To dziedzictwo
nadziei podejmuję pod nazwą Jana
Pawła II;
16 paźdzernika 1978r. - godz.
18.18 - biały dym nad Kaplicą
Sekstyńską obwieszcza światu wybór
kolejnego papieża: 265 papieżem
zostaje wybrany Karol Wojtyła, który
przybrał imie Jan Paweł II;
16 października 1978r. - godz.
18.44 - w loggi bazyliki kardynał
Pericle Felici wypowiada zwyczajową
formułę: "Annunito vobis gaudium
magnum - Habemus Papam:
Eminentissimum ac Reverentissimum
Dominum, Dominum Carolum Sanctae
Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyla
qui sibi nomen imposuit Joannnem
Paulum Secundum " / Zwiastuję Wam
radość wielką - mamy Papieża:
Najdostojniejszego i
Najprzewielebniejszego Pana Świętego
Kościoła Rzymskiego, Kardynała
Karola Wojtyłę, który przybrał sobie
imię Jan Paweł II/;
16 października 1978r. - godz.
19.20 - pierwsze ukazanie się Jana
Pawła II w loggi bazyliki i pierwsze
słowa do zebranych na Placu św.
Piotra : " Sia lodato Gesu Cristo -
Niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus !!!, krótka oracja i
pierwsze błogosławieństwo nowego
Papieża " Urbi et Orbi";
22 pażdziernika 1978r. - uroczysta
inauguracja pontyfikatu, podczas
której papież Polak mówi: " Nie
lękajcie się, otwórzcie drzwi
Chrystusowi !";
Karol Józef Wojtyła - rozszerzona
biografia
Karol Józef Wojtyła urodził się 18
maja 1920 roku w Wadowicach. Był
drugim synem Karola Wojtyły seniora
i Emilii z Kaczorowskich. Ochrzczony
20 czerwca 1920 roku, rodzicami
chrzestnymi byli Józef Kuśmierczyk i
Maria Wiadrowska. Rodzina
zamieszkiwała w Wadowicach w
kamienicy przy ul. Kościelnej 7.
Rodzina Wojtyłów żyła skromnie,
utrzymując się z pensji ojca, który
był urzędnikiem wojskowym, pełniący
służbę najpierw w cesarskiej
królewskiej armii austriackiej, a po
odzyskaniu przez Polskę
niepodległości w 12 pułku piechoty
Wojska Polskiego, stacjonującym w
Wadowicach. W 1928 roku przeszedł na
emeryturę. Matka pracowała dorywczo
jako szwaczka i zajmowała się
dziećmi. Brat Edmund, zwany w domu
Mundkiem, starszy od Karola o 14
lat, pobierał nauki w wadowickim
gimnazjum, a później studiował
medycynę w Krakowie.
Gdy Karol ukończył 6 lat, rozpoczął
naukę w czteroletniej szkole
powszechnej. Był chłopcem wesołym,
utalentowanym i jak większość
rówieśników - każdą wolną chwilę
lubił spędzać na powietrzu. Latem
grał w piłkę nożną. Od małego kochał
też Lolek sporty zimowe. Grywał w
hokeja, lubił jeździć na sankach
nieco później zaczął jeździć na
nartach. Byty to właściwie wędrówki
po okolicy na deskach, wzdłuż rzeki
Skawy lub po pobliskich pagórkach.
Na beztroskę dzieciństwa rzucała
cień choroba matki. Była kobietą
niedomagającą i słabą. I choć opieka
nad młodszym synem sprawiała jej
wiele trudności, wiązała z nim
ogromne nadzieje. "Mój Lolek
zostanie wielkim człowiekiem" -
mawiała. 13 kwietnia 1929 r. Emilię
zabrano do szpitala. Lolek był
wówczas w szkole, a gdy wrócił do
domu, sąsiadka, a zarazem jego
nauczycielka powiedziała: "Twoja
matka umarła". Miała 45 lat. W
świadectwie zgonu jako przyczynę
śmierci podano "zapalenie serca i
nerek". Po latach Karol napisze
wzruszającą strofę: "Nad Twoją białą
mogiłą, o matko, zgasłe Kochanie -
za całą synowską miłość modlitwa:
Daj wieczne odpoczywanie". Dzień po
pogrzebie Lolek wraz z bratem i
ojcem udali się na pielgrzymkę do
sanktuarium maryjnego w Kalwarii
Zebrzydowskiej.
Zarówno wówczas, jak i później było
to dla niego miejsce szczególne. We
wszystkich ważnych i trudnych
momentach życia swojego i Kościoła
udawał się tam, by w ciszy i spokoju
oddawać się medytacji. Po śmierci
matki po raz pierwszy właśnie
nauczycielka zauważyła, że Lolek
zamknął się w sobie, szukając
ucieczki w książkach i modlitwie.
Koledzy wspominają, że pytany o
matkę, mówił: "Została wezwana przez
Boga". Po śmierci matki bracia
więcej czasu spędzali razem: grali w
piłkę, chodzili w góry. Ale już trzy
lata później wydarzyła się następna
tragedia. W wieku zaledwie 26 lat
Mundek zmarł nagle, gdyż jako lekarz
szpitala w Bielsku zaraził się
szkarlatyną od pacjentki. Był to dla
Lolka ogromny wstrząs.
Ojciec ze wszystkich sił pragnął
wynagrodzić mu to podwójne
sieroctwo. Nie tylko prowadził dom,
robił zakupy, gotował czy prał. Był
też, a może przede wszystkim,
największym przyjacielem chłopca.
Starsi ludzie w Wadowicach wciąż
pamiętają ojca i syna idących do
szkoły, na obiad do jadłodajni "U
Banasia", na niedzielną mszę.
Emerytowany porucznik-legionista,
nazywany w mieście "Porucznikiem",
obdarzony dobrą kondycją fizyczną,
zaraził Lolka miłością do gór i
aktywnego życia. Codziennie po
kolacji wędrowali razem na krótsze
spacery po okolicy, w niedziele
zapuszczali się w dalsze rejony
Beskidu Małego - na szczyty Leskowca,
Madohory. Zdarzały się też wycieczki
dalsze - w Tatry.
To ojciec wprowadzał przyszłego
Papieża w bogaty świat górskiej
przyrody - uczył rozpoznawać gatunki
drzew i kwiatów, nazywał ptaki i
chrząszcze. Śpiewał mu przy ognisku
wojskowe i harcerskie pieśni,
akompaniując sobie na gitarze.
Lubili razem grywać w futbol - Lolek
bronił silne strzały ojca. Bywało,
że grali szmacianą piłką nawet w
mieszkaniu.
Z biegiem lat wolnego czasu było
coraz mniej, bo większość dnia
ambitny i pracowity uczeń poświęcał
nauce.
We wrześniu 1930 r. Karol zdał
egzamin do męskiego Państwowego
Gimnazjum Śląskiego im. Marcina
Wadowity. Była to świetna szkoła z
tradycjami, w której wykładali
doskonali profesorowie. Oprócz
gruntownego przygotowania
merytorycznego potrafili wpoić
młodzieży głęboką miłość do
Ojczyzny. Z nauką Lolek nie miał
żadnych trudności, zawsze był
prymusem. Zawdzięczał to nie tylko
wybitnym zdolnościom, szczególnie
humanistycznym, ale i wytężonej
pracy. Zawsze miał "monotonne"
świadectwa, z góry na dół "bardzo
dobrze"! - wspomina sąsiad z ławki,
Antoni Bohdanowicz. Znany był z
tego, że w miarę możliwości
przygotowywał materiał również z
wyprzedzeniem, na następne lekcje.
Każdy przedmiot znał doskonale. Z
arkuszy ocen wynika, że w klasie II
i IV z języka polskiego i religii
otrzymał ocenę "bardzo dobrą ze
szczególnym zamiłowaniem". Nigdy też
nie ściągał, było mu to zarówno
niepotrzebne, jak też i wbrew jego
zasadom. Był jednak koleżeński i
powszechnie lubiany. Często i
chętnie odrabiał z kolegami lekcje i
służył pomocą. Karol wyróżniał się z
grona rówieśników ogromną
pobożnością. Codziennie w drodze do
szkoły wstępował na moment do
kościoła, modlił się też w ciągu
dnia przed i po jedzeniu, a
odrabiając lekcje, robił przerwę na
modlitwę po przerobieniu każdego
przedmiotu. Częściej niż inni
przystępował do komunii, był
prezesem Kółka Ministranckiego, a
później sekretarzem Sodalicji
Mariańskiej. Ale przede wszystkim
potrafił - jak żaden chłopak w jego
wieku - oderwać się całkowicie od
rzeczywistości, oddając się
modlitwie. Tę niezwykłą zdolność
medytacji pamięta jego kolega z
gimnazjum: "Lolek był niewątpliwie
obdarzony charyzmą, ale my, jego
rówieśnicy, nie rozumieliśmy tego
wówczas".
Wielu sądziło, że Lolek zostanie
księdzem. I zdawało się, że nic tego
nie zmieni, gdy nagle na jego drodze
stanął teatr. Stworzone przez
nauczycieli języka polskiego Kółko
Teatralne łączyło młodzież z
gimnazjów męskiego im. Marcina
Wadowity oraz żeńskiego - im.
Michaliny Mościckiej. Na repertuar
składały się głównie obowiązkowe,
choć niełatwe lektury: "Kordian"
Słowackiego, "Antygona" Sofoklesa,
"Sobótka" Kochanowskiego, "Śluby
panieńskie" oraz "Damy i huzary"
Fredry, zaś widzami byli szkolni
koledzy. Karol Wojtyła - wysoki,
przystojny, obdarzony pięknym głosem
i doskonałą pamięcią - grał prawie
we wszystkich spektaklach główne
role, a zdarzało się, że i podwójne.
Lolek wyróżniał się też jako
recytator. Halina
Królikiewicz-Kwiatkowska, rówieśnica
i artystyczna współtowarzyszka
Lolka, pamięta jego występ na
konkursie poetyckim:
"Siedemnastoletni Karol Wojtyła w
przepisowym mundurku, z lekko, jak
zwykle, pochyloną głową, recytował ?Promethidiona?
Norwida, ten arcytrudny filozoficzny
utwór.
Teatr stal się prawdziwą pasją
młodych aktorów. Jeździli do Krakowa
na warsztatowe spektakle,
przygotowywane przez słynnego aktora
i reżysera, Juliusza Osterwę. Własne
przedstawienia prezentowali nie
tylko w szkołach, ale też w Domu
Katolickim, Bibliotece
Mieszczańskiej, na estradzie
pobliskiego parku. Jeździli w teren
- do Andrychowa, Kęt. Organizowali
też regularne dyskusje o
literaturze, zarówno polskiej, jak i
obcej, na których analizowano
najnowszą poezję. W każdym takim
spotkaniu uczestniczył Karol
Wojtyła. W tych latach (1934-38) po
raz pierwszy zetknął się z
późniejszym twórcą Teatru
Rapsodycznego w Krakowie, dr.
Mieczysławem Kotlarczykiem, z którym
bardzo się zaprzyjaźnił.
14 maja 1938 r. osiemnastoletni
Karol Wojtyła otrzymał celujące
świadectwo maturalne i pożegnał
wadowickie gimnazjum. W owym czasie
taka matura upoważniała do podjęcia
studiów na większości uczelni bez
egzaminów wstępnych. Wielu
zastanawiało się, jaki fakultet
wybierze wszechstronnie utalentowany
Lolek. Jedni wróżyli mu błyskotliwą
karierę na deskach teatru, innym
jawił się jako duchowny. Jednak
początkujący poeta zaskoczył
wszystkich, wstępując na polonistykę
na Wydziale Filozoficznym
Uniwersytetu Jagiellońskego. W lipcu
brał udział w stażu roboczym w
Junackich Hufcach Pracy. Także i tu
pracowity Lolek dostał odznakę za
wydajność oraz wyróżnienie. We
wrześniu 1938 r. wziął udział w
ćwiczeniach wojskowych Legii
Akademickiej, a od października
rozpoczął studencki żywot w
Krakowie.
Już 15 października 1938 roku odbył
się wieczór literacki najmłodszej
-jak głosił anons - krakowskięj
grupy literackiej, pt. "Drogą
Topolowy Most". Wystąpili na nim
m.in. Jerzy Kałamacki, Jerzy Bober,
Tadeusz Kwiatkowski, Karol Wojtyła,
Halina Królikiewiczówna i Krystyna
Hojdysówna. Utalentowany student
wkrótce zapisał się na dodatkowe
zajęcia "żywego słowa" w Konfraterni
Teatralnej, która miała kształcić
przyszłych adeptów sztuki
aktorskiej. Karol zaczynał sam pisać
poezje. Nauka nie sprawiała mu
najmniejszych trudnością doskonale
przygotowany wyróżniał się spośród
studentów. Otrzymywał najlepsze
noty.
Na pierwszym roku studiów Karol
zamieszkał z ojcem w rodzinnym domu
matki przy ulicy Tynieckiej 10 w
dzielnicy Krakowa - Dębnikach.
Pewnego mroźnego okupacyjnego dnia
ojciec Karola nieoczekiwanie
zachorował. Syn troskliwie opiekował
się chorym, jednak dolegliwości nie
ustępowały. Po kilku dniach Karol
poszedł po południu do apteki po
lekarstwa. Kiedy przyszedł do domu
okazało się że ojciec już nie żyje.
Był mroźny dzień 18 lutego 1941
roku. Karol Wojtyła, 21-letni
chłopak z Wadowic, został zupełnie
sam na świecie. Przez całą noc
czuwał wraz z przyjacielem Juliuszem
Kydryńskim przy zwłokach ojca. Być
może była to noc przełomowa w jego
życiu - z długiej rozmowy przyjaciół
o życiu i śmierci narodziła się myśl
o kapłaństwie. Jednak zanim do tego
doszło, trzeba było jakoś przetrwać
trudne czasy. Trwała wojna i pani
Kydryńska zadecydowała, że Karol
zamieszka z jej rodziną przy ul.
Felicjanek. Od dawna już był tu
traktowany jak członek rodziny,
gospodyni uważała go wręcz za swoje
czwarte dziecko. Dzięki domowej
atmosferze udało się Karolowi
przetrwać najtrudniejsze chwile po
śmierci ojca. Pozbawieni możliwości
studiowania, Karol i Juliusz
zatrudnili się w zakładach
chemicznych Solvay w Borku Fałęckim.
W ten sposób, dzięki życzliwości
prezesa tej fabryki, uniknęli,
podobnie jak wielu młodych
inteligentów, wywózki na roboty do
Niemiec. Pracowali w należącym do
zakładu pobliskim kamieniołomie w
Zakrzówku, za Dębnikami. Każdego
dnia wczesnym rankiem przyjaciele
wychodzili do pracy. Dawnym
zwyczajem Karol po drodze wstępował
do pobliskiego kościoła Sióstr
Felicjanek, gdzie odbywała się
ciągła adoracja Najświętszego
Sakramentu. Obaj mieli uszyte przez
starą krawcową państwa Kydryńskłch
plecaki, w których przynosili, jakże
wszystkim potrzebny do życia,
deputat z fabryki: kaszę, groch,
mąkę. Praca ich była bardzo ciężka i
wyczerpująca. Od ósmej do szesnastej
w najcięższe zimy wojenne, gdy mróz
dochodził do 30 stopni, rozbijaliśmy
młotami wapienne złomy i ładowaliśmy
tę tłuczkę widłami na wózki
wąskotorowej kolejki, dowożące je do
fabryki" - wspominał Juliusz
Kydryński. Karol został wkrótce
pomocnikiem strzałowego. Przykładał
się do pracy ale często jednak nie
dawał rady. Był bardzo lubiany - za
delikatność, skromność i takt -
dlatego też wielu robotników
pomagało mu w najcięższych pracach.
Po dwóch latach ciężkiej pracy w
kamieniołomach obaj przyjaciele
zostali przeniesieni do działu
oczyszczalni wody w Solvayu, gdzie
było tylko nieco lżej. Do obowiązków
Wojtyty należało m.in. noszenie
wiader z wodą wapienną przez długi,
ponad stumetrowy dziedziniec
zakładu. Ponadto przenosił worki z
odczynnikami chemicznymi.
Doświadczenie z Solvaya - co
podkreślał już jako Papież -
pozwoliło mu zrozumieć życie i
kłopoty robotników i znaleźć z nimi
wspólny język. A także pojąć
szczególną wartość pracy.
Równocześnie Karol zaangażował się
mocno w działalność podziemnej
organizacji ?Unia", związanej ze
środowiskiem katolickim Krakowa.
?Unia" starała się chronić Żydów
przed wywózką na śmierć, wynajdowała
im schronienia i aryjskie papiery.
Żydzi nie zapomnieli Karolowi
Wojtyle tej działalności i po latach
dr Joseph Lichten w imieniu
żydowskiej organizacji dziękował za
nią Papieżowi.
Popołudniami każdą wolną chwilę
Karol i Juliusz poświęcali
działalności literackiej i
artystycznej. Kulturalne życie
Krakowa zeszło do podziemia, nie
straciło jednak wiele ze swej dawnej
intensywności. Niemałe zasługi miało
w tym właśnie środowisko młodych
krakowskich polonistów. W ich
prywatnych domach odbywały się
koncerty, deklamacje poezji, wykłady
i zażarte dyskusje o literaturze, a
także nauczanie języków obcych.
Karol Wojtyła poświęcał się przede
wszystkim teatrowi. Początkowo
czytał wraz z przyjaciółmi -
Tadeuszem Kwiatkowskim, Danutą
Michalowską i Tadeuszem Kudlińskim -
fragmenty arcydzieł polskiego
dramatu. Z czasem, za namową
wpierającego ich wysiłki wybitnego
reżysera Juliusza Osterwy, zaczęli
wystawiać tajne spektakle.
Niestrudzony Karol znajdował jeszcze
czas na własny rozwój. Dużo pisał. Z
tego okresu pochodzą jego dramaty
biblijno-historyczne ?Hiob" i
?Jeremiasz", pełne wiary w
odzyskanie wolności. Ponadto ciągle
uczył się z zapałem. Prowadził z
przyjaciółmi długie dysputy
filozoficzne i religijne. Studiował
dzieła filozofów, czytał poetów -
Miłosza, Przybosia, Peipera...
zawsze coś, bez przerwy. Najbliżsi
przyjaciele pamiętają go, chodzącego
po pokoju z podręcznikiem do
francuskiego i uparcie
powtarzającego słówka.
Przez cały ten czas młody Karol
Wojtyła prowadził regularną
korespondencję ze swoim polonistą z
wadowickiego gimnazjum, dr.
Mieczysławem Kotlarczykiem, z którym
stworzyli niegdyś prężną grupę
teatralną. W listach marzyli o swoim
nowym teatrze i jego artystycznym
profilu. Szczególnie pasjonowała ich
idea teatru słowa. Po aresztowaniu i
wywiezieniu do obozu starszego
brata, Kotlarczyk postanowił
przenieść się do Krakowa. Z pomocą
przyjaciół udało mu się otrzymać
pracę konduktora tramwajowego. A
Karol, po blisko siedmiu miesiącach
gościny w domu Kydryńskich, powrócił
do skromnego domu na Tynieckiej 10,
gdzie zamieszkał z rodziną
Kotlarczyków. Osobowość i przyjaźń
starszego o 12 lat Kotlarczyka
wypełniły pustkę po utracie ojca.
Mieszkanie mieściło się na bardzo
niskim parterze i z tego powodu
nazwano je ?katakumbami". Właściwie
od razu zaczęły się tam odbywać
próby teatralne, a wkrótce powstał
Teatr Rapsodyczny. Od l listopada
1941 roku - kiedy to odbyło się
pierwsze przedstawienie Teatru
Rapsodycznego - do końca okupacji
aktorom udało się wystawić ?ku
pokrzepieniu serc" ?Króla-Ducha",
?Beniowskiego", ?Samuela
Zborowskiego" Słowackiego, ?Pana
Tadeusza", ?Hymny" Kasprowicza,
poezje Norwida i Wyspiańskiego.
Konspiracyjne spektakle odbywały się
w mieszkaniach zaprzyjaźnionych
osób. Oprawę plastyczną stanowił
jakiś symboliczny element, np. maska
pośmiertna Słowackiego, zaś muzyczną
- fortepian, najczęściej z utworami
Chopina.
Teatr Rapsodyczny tworzyło tylko
pięć osób: Mieczysław Kotlarczyk byt
dyrektorem artystycznym i reżyserem,
Karol Wojtyła, Danuta Michałowską,
Krystyna Ostaszewska i Halina
Królikiewiczówna - aktorami. Jak
zwykle Karol wyróżniał się wśród
przyjaciół recytacją. ?Zapowiada się
nadzwyczajny aktor" - powiedział o
nim kiedyś Juliusz Osterwa, stały
bywalec tajnych widowisk.
Na jednej z prób teatralnych w 1942
roku Karol niespodziewanie
oświadczył przyjaciołom, że zamierza
studiować teologię. Był to dla
wszystkich ogromny szok. W nocy
Tadeusz Kudliński przeprowadził z
nim wielogodzinną rozmowę, w której
usiłował namówić Wojtyłę, by jednak
pozostał w teatrze. Nadaremnie.
Podobno udało mu się jedynie odwieść
Karola od wstąpienia do zakonu o
niezwykle surowej regule. Mieczysław
Kotlarczyk długo nie mógł się
pogodzić z decyzją swojego młodego
przyjaciela. Przekonywał Karola o
jego niezwykłym talencie aktorskim,
snuł wizje wspaniałej kariery
teatralnej. Karol - nie chcąc
sprawić przykrości przyjaciołom, a
zapewne też nie mogąc od razu
porzucić swej wielkiej pasji - nie
zrezygnował z udziału w
przygotowanych już przedstawieniach.
Ostatnim jego przedstawieniem był
?Samuel Zborowski", grany w połowie
1943 roku.
Nie przerywając pracy fizycznej w
Solvayu, Karol Wojtyła wstąpił do
tajnego Metropolitalnego Seminarium
Duchownego w Krakowie i jednocześnie
rozpoczął studia konspiracyjne na
Wydziale Teologii Uniwersytetu
Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku
potrąciła go niemiecka ciężarówka
wojskowa. Upadł i nieprzytomny leżał
na ulicy. Z tramwaju zobaczyła go
Józefina Florek, wysiadła,
zatrzymała samochód, w którym jechał
niemiecki oficer. Ten obmył Karolowi
zakrwawioną głowę wodą z
przydrożnego rowu i odwiózł do
szpitala przy ulicy Kopernika.
Stwierdzono wstrząs mózgu i
zatrzymano Karola na oddziale do 12
marca. Po wyjściu ze szpitala
napisał do swej wybawczyni list z
podziękowaniem. Papież, zapytany po
latach, czy łączy w jakiś sposób ten
wypadek z zamachem na swoje życie w
1981 roku przyznał: ?Tak, w obu
przypadkach czuwała nade mną
Opatrzność".
Potem, gdy w „czarną niedzielę" 6
sierpnia tego samego roku Niemcy
aresztowali w Krakowie siedem
tysięcy mężczyzn, Wojtyle ledwo
udało się wymknąć. Wówczas
zaniepokojony tą sytuacją arcybiskup
krakowski kardynał Adam Sapieha
wydał polecenie, by Wojtyła wraz z
kilkoma innymi alumnami zamieszkał w
pałacu biskupim.
Karol przestał chodzić do pracy. W
związku z tym musiał uciekać się do
znajomości i szukać protekcji, by
nie ścigano go za samowolne
opuszczenie Solvaya. Dopiero koniec
wojny pozwolił klerykom wyjść z
ukrycia i, po odremontowaniu
wspólnymi siłami budynku seminarium
przy ul. Podwale, rozpocząć
normalne, jawne studia. Korzystając
z opieki kardynała Sapiehy, młody
kleryk Wojtyła studiował teologię w
tajnym seminarium duchownym.
Studenci mieszkali poza Krakowem i
posiadali fałszywe zaświadczenia, że
są ?parafialnymi sekretarzami".
Zajęcia odbywały się w
zakonspirowanych prywatnych
mieszkaniach na indywidualnych
spotkaniach z wykładowcami. Taka
ostrożność była konieczna, gdyż
odkrycie przez Niemców groziło
natychmiastowym wywozem do obozu lub
rozstrzelaniem.
Jako kleryk i kandydat na kapłana,
Wojtyła otrzymał pozwolenie na
pełnienie niektórych posług
duszpasterskich, jak np. udzielanie
chrztu, namaszczanie chorych czy też
prowadzenie niektórych nabożeństw.
Nie mógł jednak - ze względu na
konspirację - nosić sutanny. Wkrótce
został zaproszony wraz z innym
seminarzystą, Franciszkiem
Koniecznym, do codziennego porannego
asystowania do mszy celebrowanej
przez Sapiehę w jego prywatnej
kaplicy. Trwało to przez dwa lata.
Po mszy obaj klerycy zawsze jedli z
arcybiskupem śniadanie.
Późną jesienią 1944 roku Karol
przyjmuje z rąk Sapiehy tonsurę,
czyli poddaje się podstrzyżynom i od
tej pory nosi niewielki wygolony
krążek na ciemieniu. Była to część
ceremonii przyjęcia do stanu
duchownego, którą zniósł dopiero
papież Paweł VI w 1973 roku.
Wojna się skończyła. Seminarium
wychodzi z ukrycia i przenosi się do
budynków, w których mieściło się
przed wojną. Jest znów częścią
Wydziału Teologii Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Tam Karol Wojtyła
kończy trzeci i czwarty rok studiów
teologicznych. Zagłębiony w studiach
nad św. Janem od Krzyża, sam uczy
się hiszpańskiego, by móc czytać
dzieła teologiczne i poezje swego
mistrza w oryginale. W tym czasie
debiutuje jako poeta na łamach
miesięcznika karmelitów ?Głos
Karmelu" poematem ?Pieśń o Bogu
ukrytym". Jednak nie podpisuje go
nawet pseudonimem, postanawia bowiem
naprawdę sięgnąć po pióro dopiero,
kiedy ukończy seminarium. Jak zawsze
otrzymuje najlepsze noty. Na 26
zdanych egzaminów, z 19 otrzymał
najwyższą ocenę ?celujący", z
sześciu ?bardzo dobry", jedynie z
psychologii - ?dobry". Dowcipni
koledzy, wyśmiewający jego
pracowitość i zaangażowanie duchowe,
przyczepiają mu któregoś razu na
drzwiach pokoju karteczkę ?Karol
Wojtyła, przyszły święty".
Od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946
r. pracuje na uczelni jako asystent
- prowadzi seminaria z historii
dogmatu. Wojtyła nie angażuje się w
zażarte dysputy polityczne, od
których aż kipiało każde spotkanie
akademików. Uważa, że - jak
powiedział swojemu bliskiemu
przyjacielowi z tamtych lat - należy
przede wszystkim pamiętać, że się
jest ?Polakiem, chrześcijaninem,
człowiekiem". Gdy dowiaduje się, że
w Czernej karmelici ponownie
otworzyli nowicjat, postanawia
zwrócić się o przyjęcie do zakonu.
Tu jednak pojawiają się kłopoty.
Wprawdzie nowy opat zna Wojtyłę i
jest mu przychylny, ale zgodę na
wstąpienie do klasztoru musi wydać
arcybiskup Sapieha, który stanowczo
się temu sprzeciwia.
1 listopada 1946 roku Książę
Metropolita kardynał Sapieha
osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na
księdza. W Dzień Zaduszny świeżo
upieczony ksiądz odprawił mszę
prymicyjną w Krypcie św. Leonarda na
Wawelu. W tym doniosłym wydarzeniu
towarzyszył mu jako ?manuductor"
czyli ?prowadzący za rękę" ksiądz
Kazimierz Figlewicz, któremu jeszcze
w Wadowicach ministrant Lolek służył
do mszy. Zgodnie z przywilejem
nadanym przez papieża Benedykta XV,
kapłanowi wolno tego dnia odprawić
trzykrotnie ofiarę. Pierwszą Wojtyła
odprawił za dusze rodziców i brata,
drugą za wszystkich zmarłych,
trzecią - w intencji wyznaczonej
przez Ojca Świętego.
4 listopada odprawił z kolei mszę
inauguracyjną, na którą przybyli
koledzy z Teatru Rapsodycznego oraz
robotnicy z fabryki ?Solvay", którzy
podarowali mu z tej okazji nową
sutannę. Na skromnym przyjęciu po
mszy Wojtyła rozdał karty, na
których wypisał słowa z Ewangelii
św. Łukasza: ?Fecit mihi magna" -
?Wielkie rzeczy uczynił mi
Wszechmogący". Następnie udał się do
Wadowic, by tam, w swoim kościele
parafialnym, odprawić kolejną
uroczystą mszę. Ponieważ jego dawne
mieszkanie zajmował już ktoś inny,
na uroczyste śniadanie po mszy
ksiądz Karol zaprosił do
zaprzyjaźnionej rodziny państwa
Szkockich. 11 listopada udziela
pierwszego chrztu. W księdze
parafialnej kościoła św. Anny
napisano, że córkę państwa
Kwiatkowskich ochrzcił ?Carolus
Wojtyła Neopresbyter".
Cztery dni później 26-letni ksiądz
Karol wraz z zaprzyjaźnionym
klerykiem Stanisławem Starowieyskim
jedzie pociągiem do Paryża, by
stamtąd udać się wprost do Rzymu.
Rozpoczyna się pierwsza zagraniczna
podróż przyszłego Papieża:
półtoraroczne studia w Rzymie. Młody
ksiądz znajduje się w zupełnie innym
świecie. ?Żywo mam w pamięci moje
pierwsze spotkanie z Wiecznym
Miastem - mówił wkrótce po swoim
wyborze na Tron Piotrowy. - Było to
późną jesienią 1946 roku, gdy po
święceniach kapłańskich przyjechałem
tu, aby kontynuować studia.
Przybywając, niosłem w sobie obraz
Rzymu, ten z historii, z literatury
i z całej tradycji chrześcijańskiej.
Przez wiele dni przemierzałem to
miasto, liczące wtedy około miliona
mieszkańców, i nie mogłem w pełni
znaleźć obrazu tego Rzymu, jaki
przywiozłem ze sobą. Powoli, powoli
odnalazłem go. Doszło do tego
zwłaszcza po zwiedzeniu katakumb -
Rzymu początków chrześcijaństwa,
Rzymu Apostołów, Rzymu Męczenników,
Rzymu, który leży u początków
Kościoła, a równocześnie tej
wielkiej kultury, jaką dziedziczymy"
Młody ksiądz każdą wolną od nauki
chwilę poświęca na zwiedzanie miasta
i okolic. Pod koniec pobytu zna
każdą ważniejszą budowlę czy muzeum.
Odwiedza też, wraz ze Starowieyskim,
wszystkie włoskie sanktuaria,
począwszy od Asyżu, poprzez Monte
Cassino benedyktynów, Sienę św.
Katarzyny Capri, Neapol, Wenecję.
Wiosną 1947 roku udają się obydwaj
do San Giovanni Rotondo niedaleko
Neapolu, gdzie uczestniczą w mszy
odprawianej przez kapucyna Ojca Pio,
słynnnego stygmatyka. Wojtyle udaje
się dotrwać w kolejce do spowiedzi u
Ojca Pio. Niektórzy świadkowie
twierdzą, że ten, wysłuchawszy go,
klęknął przed nim i przepowiedział,
że zostanie powołany na Tron
Piotrowy i przeżyje zamach na swoje
życie. Karol Wojtyła nie omieszkał
też odwiedzić jaskini w niedalekim
od Rzymu Subiaco, gdzie piętnaście
wieków wcześniej miał medytować
przez trzy lata św. Benedykt z
Nursji. Założyciel zakonu
benedyktynów jest jedną z
najbardziej czczonych przez Niego
postaci z historii Kościoła.
Wychowany w duchu patriotycznym, z
zapałem tropi też najdrobniejsze
ślady obecności polskich duchownych.
Odkrywa klasztor Montorella,
założony na górze Guadagnolo przez
polskich ojców zmartwychwstańców w
1857 roku. W Rzymie szczególnie
przypada mu do serca barokowy
kościół św. Andrzeja, w którym
spoczywają szczątki św. Stanisława
Kostki, polskiego jezuity, zmarłego
w Rzymie na malarię w drugiej
połowie XVI wieku. Ksiądz Karol
wstępuje tu po drodze na zajęcia na
codzienną modlitwę. Większość
polskich studentów kwateruje w
Kolegium Polskim przy Piazza Remuria.
Tam jednak miejsca zarezerwowane są
dla studentów jezuickiego
Gregorianum, zaś na życzenie Sapiehy
Wojtyła ma studiować na
dominikańskim, bardziej
konserwatywnym, Angelicum. Założona
w 1557 roku przez dominikanów
uczelnia nosiła w czasach Wojtyły
oficjalną nazwę Instituto
Internazionale Angelicum. Obecnie
przemianowano ją na Papieski
Uniwersytet w Rzymie. Wszystkie
budynki akademickie powstały w
czasach Mussoliniego. Z okien sal
wykładowych rozpościera się
wspaniały widok na Forum Romanum
oraz kościoły i pałace śródmieścia
Rzymu. Dzięki zabiegom prymasa
HLonda (poproszonego o to przez
Sapiehę), goszczącego w owych dniach
w Rzymie, Wojtyle udaje się
zamieszkać w Kolegium Belgijskim
przy Via del Quirinale 26. Ma przy
tej okazji szansę spotkać się po raz
pierwszy z prymasem i wspomina, że
cechowała go ?wielka bezpośredniość
i serdeczność". Wprawdzie warunki w
budynku nie są najlepsze (nie ma
łazienek ani pryszniców), zimą
studenci marzną, a latem panują
koszmarne upały, to jednak położenie
ma idealne - pół godziny drogi do
Angelicum. Kolegium Belgijskie liczy
wtedy zaledwie 22 seminarzystów,
głównie z USA i Belgii. Dzięki
ciągłemu obcowaniu w międzynarodowym
towarzystwie Wojtyła szlifuje swój
francuski i z zapałem rzuca się w
wir nauki angielskiego. Pomagają mu
dwaj amerykańscy koledzy, którzy dla
żartu uczą go też niecenzuralnych
słów. Jeden z nich wspomina, że
Wojtyła ?byt tak napalony" na naukę,
że nawet podczas posiłków niemal
podsłuchiwał rozmowy Amerykanów.
Pamięta też, że polski ksiądz
imponował kolegom sprawnością
fizyczną, zwłaszcza świetną grą w
siatkówkę.
Po zdaniu wszystkich egzaminów ?z
najwyższą pochwałą" i otrzymaniu
tytułu uprawniającego do nauczania w
seminarium, Wojtyła rozpoczyna
zasłużone wakacje. Ich program
został zaplanowany przez arcybiskupa
Sapiehę i obejmował pracę
duszpasterską wśród skupisk
polonijnych robotników we Francji,
Holandii i Belgii. Wyprawę finansuje
Sapieha. Wraz ze Stanisławom
Starowieyskim Karol wyjeżdża do
Marsylii. W porcie spotyka się z
francuskim dominikaninem, ojcem
Jacquesem Löwem, jednym z
założycieli ruchu księży-robotników
o nazwie ?Mission de France".
Spotkanie robi na nim ogromne
wrażenie. Wspomina potem w
?Tygodniku Powszechnym" historię
gospodarza Robotniczej Misji św.
Piotra i Pawła": ?O. Löw doszedł do
wniosku, że biały habit niczego
dzisiaj sam z siebie nie mówi.
Postanowił więc upodobnić się do
swoich owieczek. Żyjąc wśród
robotników, postanowił stać się
jednym z nich. Po niejakim czasie
stał się także duszpasterzem swych
kolegów i towarzyszy". Obserwując
misję ojca Löwa, polski ksiądz
przypomniał sobie swoich towarzyszy
z czasów okupacji, którym wyjaśniał
tajemnice Pisma Świętego w fabryce
Solvay. W Paryżu Wojtyła poznaje
robotniczą parafię na peryferiach,
prowadzoną przez księdza Michonneau,
który spisał swoje doświadczenia w
książce ?Parafia wspólnoty
misyjnej". W parafii belgijskiego
ośrodka węglowego Charieroi Wojtyła
zaprzyjaźnia się z polskimi
górnikami, którzy na koniec
kilkutygodniowego pobytu zgotowali
mu ciepłe pożegnanie. Na koniec
podróży odwiedza w Brukseli
znajomego z Kolegium Belgijskiego
ojca Marcela Uylenbroecka, który
zapoznaje go z twórcą aktywnej w
Belgii organizacji chrześcijańskiej
Jeunesse Ouvriere Chrétienne.
W relacji z tej podróży w ?Tygodniku
Powszechnym" Wojtyła dochodzi do
wniosku, że same intelektualne
wartości katolicyzmu nie są
wystarczające, by zmienić
społeczeństwo. Twierdzi, że należy
tak przystosować liturgię, by była
ona zrozumiała także dla
niewykształconych mieszkańców
robotniczych przedmieść. Zetknięcie
Wojtyły z ruchem księży-robotników
miało w dużej mierze określić jego
wrażliwość społeczną, owocującą
później w homiliach i encyklikach.
Po wakacjach studenci powracają na
Angelicum pełni nowych wrażeń. W
pierwszym tygodniu listopada Wojtyła
zapisuje się na drugi, ostatni rok
nauki. Program jest bardzo trudny,
przeładowany filozofią mistyczną i
obejmuje takie zagadnienia, jak:
?Mistyczne zjednoczenie z Bogiem",
?Doktryna świętego Tomasza o
szczęściu", ?Psychologia religijna"
czy metafizyka. Wigilię Bożego
Narodzenia polscy studenci spędzają
razem z kolegami z Kolegium
Belgijskiego, śpiewając kolędy po
angielsku, francusku, flamandzku i
niemiecku. Wojtyła występuje też z
recytacją fragmentu sztuki o bracie
Albercie, autorstwa Adama Bunscha.
Zachwyca słuchających swoją dykcją i
głębokim barytonem. Jego profesorem
i doradcą w pracy nad rozprawą
doktorską ?Zagadnienia wiary u
świętego Jana od Krzyża", którą
właśnie zaczyna pisać, jest wybitny
znawca teologu mistycznej Reginald
Garrigou-Lagrange. Do dziś Papież
uważa go za swego najlepszego
nauczyciela. W swojej
pięcioczęściowej pracy, zawartej na
280 stronach i napisanej w całości
po łacinie, Wojtyła opisuje
?ekstatyczną mękę" duszy,
poszukującej wiary, i jej ?mroczne
noce" rozpaczy. Dochodzi do wniosku,
że zdaniem św. Jana od Krzyża
modlitwa i kontemplacja jako
?doświadczenia mistyczne" prowadzą
do wiary i ?wewnętrznego zespolenia
z Bogiem". Przyszły Papież dowodzi
jednak, że musi to być wiara
?karmiona miłością i oświecona
darami Ducha Świętego, szczególnie
mądrością i rozumem". Ta niezwykle
trudna rozprawa otrzymuje najwyższe
noty. Ksiądz Wojtyła nie otrzymuje
jednak tytułu doktora Świętej
Teologii, gdyż według obowiązujących
na uczelni przepisów warunkiem jego
przyznania jest opublikowanie
doktoratu drukiem. A ubogi ksiądz z
Polski nie ma na to pieniędzy.
Dopiero w połowie 1948 roku, już po
powrocie do kraju, uzyskuje polski
doktorat na podstawie pracy o wierze
św. Jana od Krzyża.
„Czas mój mknie z ogromną
szybkością. Nie wiem doprawdy, jakim
sposobem skończyło się już nieomal
półtora roku. Studia, spostrzeżenia,
przemyślenia - to wszystko działa
jak ostrogi na konia" - pisze ksiądz
Karol z Rzymu do zaprzyjaźnionej
Heleny Szkockiej. 15 czerwca 1948
roku wraca do Krakowa i ponawia
prośbę o przyjęcie do zakonu.
Arcybiskup Sapieha także i tym razem
nie wyraża zgody Mówi: „Sto razy
dawałem pozwolenie kandydatom,
którzy chcieli wstąpić do klasztoru.
Tylko dwa razy się sprzeciwiłem. Raz
nie dałem zezwolenia księdzu
Kozłowskiemu, który jest również z
Wadowic, a teraz po raz drugi mówię:
nie". I wyznaje nalegającemu
prowincjałowi, ojcu Leonardowi
Kowalówce, że po wojnie brakuje
księży i że "potrzebujemy Wojtyły w
diecezji". Po namyśle zaś dodaje:
"Kiedyś w przyszłości będzie go
potrzebował cały Kościół".
KSIĄDZ KAROL
WOJTYŁA - WIKARIUSZEM
Po powrocie z rzymskich studiów
ksiądz Karol nie zdążył jeszcze na
dobre odświeżyć kontaktów z
przyjaciółmi, gdy przyszło polecenie
kardynała Sapiechy - nowym zadaniem
młodego księdza było objęcie posady
wikarego w małej, galicyjskiej
parafii Niegowić.
Zdaniem niektórych krakowskich
przyjaciół arcybiskup Sapieha wysłał
księdza Karola do Niegowici na
wygnanie. Uważali oni, że z dala od
skupisk inteligenckich i kontaktów
intelektualnych świetnie
zapowiadająca się kariera naukowa
Wojtyły zostanie zniszczona. Sapieha
miał jednak swoje, zupełnie inne,
powody. Systematycznie realizował
wobec swego ulubionego księdza
dalekosiężny plan. Chciał, by po
teoretycznych, oderwanych od realiów
studiach w Rzymie jego pupil poznał
rzeczywistość Kościoła na każdym
poziomie i mógł rozwinąć swoje
talenty duszpasterskie. Młody wikary
oczywiście nie poskarżył się ani
razu, ufając bezgranicznie swemu
protektorowi i pamiętając, że w tej
parafii rozpoczynało karierę wielu
wybitnych duchownych. Z właściwym
sobie entuzjazmem i energią zabrał
się do pracy.
28-letni Karol Wojtyła pojawił się
na wiejskiej drodze w gorący lipcowy
dzień 1948 roku w zniszczonej
sutannie, rozdeptanych butach i ze
starą, wypchaną walizką, zawierającą
cały jego dobytek. Ośmiokilometrowy
dystans, dzielący wieś od stacji
kolejowej w Klaju przebył piechotą.
Dochodząc do Niegowici, ucałował
ziemię. Zamieszkał w skromnym domku,
zwanym wikarówką, w pobliżu
drewnianego kościółka, otoczonego
rosłymi brzozami. W sąsiednim pokoju
mieszkał drugi wikariusz, ksiądz
Kazimierz Ciuba. Obaj podlegali
proboszczowi Kazimierzowi Buzale,
którego bardzo cenił sam metropolita
Sapieha. Do obowiązków wikarego
należało nauczanie religii w
czterech wioskach wokół Niegowici,
odprawianie porannej mszy i służenie
do mszy niedzielnej, udzielenie
sakramentów, odwiedzanie chorych i
chodzenie ?po kolędzie".
Młody ksiądz od razu narzucił sobie
surowy rygor. Wstawał o piątej rano,
odprawiał mszę, a potem konnym
wózkiem lub piechotą udawał się w
objazd parafii. Na wozie cały czas
czytał, a idąc piechotą, modlił się
lub medytował.
Wieczorami pisał. W tym czasie
powstał jego artykuł o
księżach-robotnikach, z którymi się
zetknął we Francji. Pewnego wolnego
dnia zawiózł go do Krakowa, do
redakcji ?Tygodnika Powszechnego".
Tekst uznano za bardzo interesujący
i zamieszczono na pierwszej stronie.
W Krakowie pojawił się w tym czasie
jeszcze raz - przy okazji egzaminów
na tytuł magistra teologii.
Większość czasu spędzał jednak wśród
parafian. Wędrował do nich w deszczu
i błocie, w zimową zawieję i w
sierpniowy skwar. Amerykański
biograf Papieża, Tad Szulc, tak
odnotował Jego wyznania w rozmowie z
przyjacielem seminaryjnym, księdzem
Mieczysławem Malińskim: ?Idziesz w
sutannie i w płaszczu, w komży, w
birecie ścieżkami wydeptanymi w
śniegu. Nazbiera ci się tego śniegu
na sutannie, potem w mieszkaniu on
stopnieje, a na polu, na mrozie znów
zamarznie i tworzy ci się sztywny
kalosz wokół nóg, który coraz
bardziej ciąży i przeszkadza stawiać
kroki. Pod wieczór człowiek ledwie
włóczy nogami. AIe trzeba iść dalej
bo wiesz, że na ciebie ludzie
czekają, że czekają na to spotkanie
cały rok." Poproszony o pomoc, nigdy
jej nie odmawiał. Niektórzy
pamiętają go, jak z radością kopał
rowy czy młócił zboże. Pomagał
dzieciom odrabiać lekcje. Kiedy
jednej starszej wdowie ukradziono
pościel, po prostu oddał jej swoją.
W czasie siedmiu miesięcy posługi w
Niegowici Wojtyła udzielił 13 ślubów
i ochrzcił 48 dzieci. Mleiscowi
wspominają, że podobno księdzu
Wojtyle raz zdarzyło się odmówię
ochrzczenia jednego chłopca... Był
to żydowski sierota, którego po
śmierci matki w krakowskim getcie
ukrywała u siebie przez czas wojny,
a potem wychowywała jak własne
dziecko jedna z parafianek. Wojtyła,
wiedząc, że chłopiec ma rodzinę w
Stanach Zjednoczonych, stwierdził,
że ochrzczenie go byłoby nielojalne
i że trzeba go odesłać do bliskich.
I już w czerwcu sześciolatek płynął
?Batorym" do USA.
Ksiądz Karol szczególnie dużo czas
spędzał z młodymi ludźmi. Zaraził
ich swoją pasją teatralną i szybko
stworzył amatorski zespół. W
wiejskim domu parafialnym mieszkańcy
obejrzeli dwa przedstawienia.
Dwukrotnie zabrał grupę teatralną na
spektakle do Krakowa. Organizował
dla młodych wycieczki do lasu i po
okolicy, grał z nimi w siatkówkę,
wieczorami zaś siadał do wspólnego
ogniska i trzymając się za ręce z
wiejskimi chłopcami i dziewczętami,
śpiewał wesołe piosenki i modlił
się. W zimowe wieczory natomiast
śpiewał z nimi kolędy. Pobierał też
lekcje jazdy rowerem. Ale, podobno
nie szło mu to najlepiej. Tłumaczył,
że nie jest w stanie opanować tej
sztuki, bowiem ?trudno mu utrzymać
równowagę". Kiedyś, już jako Papież,
otrzymał od polskich mistrzów
kolarstwa Czesława Langa i Lecha
Piaseckiego nowoczesny rower Colnago,
ale nie wiadomo, czy zrobił z niego
jakiś użytek.
Wraz z drugim wikarym założył kółko
Żywego Różańca. Nie było to w owym
czasie zachowanie częste u księży,
toteż czujne władze szybko zwróciły
na niego uwagę. Tajniacy usiłowali
rozwiązać tamtejsze lokalne koło
Katolickiego Stowarzyszenia
Młodzieży Męskiej i stworzyć w
zamian komórkę komunistycznej
organizacji - Związek Młodzieży
Polskiej. Młodzież próbowano zmuszać
do donoszenia na młodego księdza. W
tym celu funkcjonariusze Urzędu
Bezpieczeństwa uciekali się do
szantażu, a nawet pobić. Wojtyła
zwykł tłumaczyć w takich sytuacjach,
że temu, co złe, należy
przeciwstawiać dobro. Nigdy nie
namawiał do oporu, a młodym chłopcom
wręcz radził, by opowiadali agentom
o tym, co dzieje się w parafii.
Z takim bagażem doświadczeń ksiądz
Karol przybył w marcu 1949 roku do
Krakowa. Zjawił się tutaj powołany
przez swojego arcybiskupa na nową
placówkę. Tym razem miał to być
kościół św. Floriana, położony
prawie w centrum miasta, na
Kleparzu, jeden z pięciu
najstarszych kościołów w mieście. Tu
także szybko się okazało, że potrafi
zdobyć zaufanie wśród młodzieży,
choć w Krakowie - już akademickiej.
Kardynał Sapieha intuicyjnie
przeczuwał, że będzie to dla młodego
wikarego najodpowiedniejsze miejsce.
Z jednej strony żywiołowa młodzież,
otwarta na wszelkie nowe pomysły i
idee, z drugiej - żywe środowisko
intelektualne i kulturalne Krakowa.
Zgodnie z przewidywaniami
metropolity Karol Wojtyła
perfekcyjnie połączył działalność
duszpasterską i wychowawczą z
twórczością literacką i
filozoficzną.
Obowiązki podzielił z drugim
wikarym, księdzem Czesławem
Obtułowiczem, który miał zająć się
młodzieżą ze szkół średnich. Wojtyle
bowiem przypadło środowisko
młodzieży akademickiej. Poza
codzienną posługą duszpasterską
ksiądz Karol z właściwą sobie
energią poświęcił się pracy wśród
studentów. Szybko nawiązał z nimi
bliski kontakt, ujmując ich swoją
młodością, taktem, pogodnym
usposobieniem i - nie najczęstszym u
księży - poczuciem humoru. Oszczędny
w słowach, doskonale umiał słuchać,
toteż młodzież powierzała mu swoje
największe osobiste tajemnice.
Prowadził wykłady, organizował w
zakrystii dyskusje na najróżniejsze
tematy, odwiedzał studentów w
akademikach i prywatnych
mieszkaniach, chodził z nimi do
teatru i do kina, grywał w szachy.
Jego rekolekcji adwentowych czy
wielkopostnych słuchały w skupieniu
tłumy dziewcząt i chłopców,
wypełniające szczelnie cały kościół.
Wojtyła założył tu także mieszany
chór gregoriański, który na początku
maja 1951 roku wykonał w kościele
św. Floriana w całości przepiękną
mszę gregoriańską ?De Angelis".
Prawie pół wieku później przyszły
Papież przyzna, że jego
najważniejszym odkryciem z tamtych
lat była potęga młodości. W książce
?Przekroczyć próg nadziei" rozważa:
?Co to jest młodość? (...) To
zarazem czas dany każdemu
człowiekowi i równocześnie zadany mu
przez Opatrzność. W tym czasie szuka
on odpowiedzi na podstawowe pytania,
jak młodzieniec z Ewangelii. Szuka
nie tylko sensu życia, ale szuka
konkretnego projektu, wedle którego
to swoje życie ma zacząć budować. I
to właśnie jest najistotniejszy rys
młodości".
Sam będąc młodym uznał, że zwykła
praca duszpasterska tu nie
wystarczy, że młodzież potrzebuje go
także poza kościołem. Wpadł więc na
pomysł wspólnego wędrowania.
Początkowo byty to wypady górskie w
pobliskie Gorce i Beskidy, potem
dalej - w Bieszczady, a później
także na dłuższe spływy kajakowe po
Pojezierzu Kaszubskim czy Mazurach.
Wojtyła traktował te wyprawy jako
doskonałą okazję do niczym nie
skrępowanej pracy dydaktycznej.
Zdawał sobie sprawę, że pobyt na
łonie natury sprzyja pogłębieniu
kontaktów, skupieniu i ułatwia
wymianę myśli. Wkrótce środowisko
skupione wokół niego, które zwykł
określać swoją ?paczką", liczyło już
mniej więcej 70 osób! (Z większością
pozostaje do dziś w możliwie ścisłym
kontakcie).
Ponieważ w tamtym czasie księża nie
mogli zajmować się pracą z młodzieżą
poza kościołem, ksiądz Karol podczas
tych turystycznych wypraw nie nosił
sutanny tylko ubierał się tak, jak
jego podopieczni - w skromny,
sportowy strój. Często była to po
prostu koszulka gimnastyczna i
krótkie spodenki. Dla niepoznaki,
aby nie mieć problemów z milicją,
młodzi przyjaciele zaczęli nazywać
go ?Wujkiem". Milicja, która w
tamtych czasach kontrolowała czasami
kempingi, nie zwracała uwagi na tak
?zamaskowanego" przewodnika.
Turystyczne eskapady grupy Wojtyły
miały swój rytuał. Każdy dzień
rozpoczynała msza, odprawiana na
polowym ołtarzu, skleconym naprędce
z najprzeróżniejszych elementów, np.
kilku desek lub odwróconych kajaków,
potem wyruszano w drogę. Wojtyła
miał zawsze dodatkowy bagaż w
postaci naczyń liturgicznych, które
dzielnie dźwigał na plecach.
W czasie wędrówki, niezależnie na
szlaku czy w kajaku, Wojtyła
zazwyczaj prowadził z którymś z
towarzyszy osobiste rozważania na
jakiś szczególnie intrygujący temat.
Bardzo często poruszanymi tematami
były sprawy seksu i miłości. Wojtyła
wyrobił sobie swój własny pogląd na
ten temat, jeszcze na wiele lat
przed soborową rewolucją. Zajmował
się rzeczywistą rolą seksu w
codziennym życiu i dostrzegał
moralny aspekt stosunku mężczyzny do
kobiety. Tłumaczył, że zanim para
nawiąże intymny kontakt musi nauczyć
się być razem: bycia cierpliwym,
odpowiedzialnym, wyrozumiałym,
dzielenia się z drugą osobą. „Miłość
to nie przygoda" - powtarzał. „Ma
smak całego człowieka. Ma jego
ciężar gatunkowy. I ciężar całego
losu. Nie może być chwilą. Dlatego
odnajduje się w wymiarach Boga, bo
tylko On jest wiecznością". Młody
wikary zadziwiał młodych przyjaciół
swą znajomością ludzkiej natury.
Tłumaczył np. dziewczynom, że one
mają szczególny dar kształtowania
charakteru i postawy mężczyzn. Pewną
studentkę, która nie była do końca
pewna, czy wybrała odpowiedniego
partnera, przekonywał: ?Czyż nie
chciałabyś go wychować? Czyż nie
chciałabyś wyprowadzić go na ludzi?"
Uczestniczący w tamtych wyprawach
Karol Tarnowski wspomina w historii
Jana Pawła II autorstwa Carla
Bernsteina i Marco Politiego:
„Pragnął nam pomóc w zrozumieniu, że
współuczestnictwo w poczęciu dziecka
jest w rzeczywistości
uczestniczeniem w akcie stworzenia".
Niektórzy ówcześni narzeczeni
pamiętają, jak doradzał im
kilkudniowe przerwy w spotkaniach
dla umocnienia wewnętrznej
dyscypliny. Przyznają jednak ze
skruchą, że raczej rzadko korzystali
z tych rad. I choć niektórzy z nich
twierdzą, że trudno im pojąć sztywną
postawę głowy Kościoła na temat
antykoncepcji wśród małżeństw
posiadających potomstwo, to jednak
żadna z par wychowanych na jego
nauce nie rozpadła się.
Z tego okresu pochodzi wspomnienie
księdza Mieczysława Malińskiego z
papieskiej biografii Tada Szlca.
Dotyczy pewnej rozmowy księdza
Malińskiego z przyszłym Papieżem,
podczas której młody Wojtyła
opisywał mu trudy duszpasterskiej
posługi: ?Tu nawet nie chodzi o
rekolekcje, ale o spowiadanie. To
jest coś najtrudniejszego, a zarazem
najważniejszego (...) Chodzi o
kontakt z człowiekiem. (...) A więc
nie można bawić się w dzięcioła,
który odstukuje to z jednej, to z
drugiej strony. Ani załatwić sprawy
jakimś gładkim słowem. Ale trzeba
nawiązać dialog. Potraktować
poważnie i z sercem. Spowiedź to
jest ukoronowanie naszej kapłańskiej
działalności. Ukoronowanie również w
tym sensie, że przed nami odkrywa
się człowiek w swoim najgłębszym
?ja?".
Wiele interesujących kontaktów
nawiązał Karol Wojtyła w tym czasie
z krakowskimi intelektualistami i
artystami. Szczególnie długo
przetrwały znajomości z fizykami z
Politechniki i wykładowcami Akademii
Sztuk Pięknych, mieszczącej się
nieopodal parafii. Tak rosło grono
przyjaciół, dzięki którym młody,
skromny ksiądz stał się znaną i
coraz bardziej wpływową krakowską
osobistością. Z tego też okresu
pochodzą wiersze publikowane pod
pseudonimem Andrzej Jawień i
Stanisław Andrzej Gruda oraz dramat
o bracie Albercie (Adamie
Chmielowskim), wystawiany później
jako ?Brat naszego Boga". Po
dwuipółrocznej pracy wikarego u św.
Floriana, w połowie 1951 roku
nastąpiły wydarzenia, które pchnęły
księdza Karola do zupełnie nowych
zadań... Po powrocie z Rzymu i
objęciu wikariatu w Niegowici,
ksiądz Karol Wojtyła powrócił do
pracy doktorskiej o św. Janie od
Krzyża. Zatrudnił nawet syna
miejscowego rolnika, aby za
niewielką opłatą przepisał pracę na
maszynie. Chłopak, Stanisław
Wyporek, zadanie wykonał, choć z
tekstu nie rozumiał ani słowa, bo
była napisana najczystszą łaciną...
Ponieważ z powodu nie ukazania się
drukiem napisanej na Angelicum
rozprawy o św. Janie od Krzyża
ksiądz Wojtyła wrócił do Krakowa bez
oficjalnego tytułu doktorskiego, pół
roku później zdawał egzamin na tytuł
magistra Wydziału Teologii
Uniwersytetu Jagiellońskiego. Władze
uczelni przychyliły się do jego
prośby i uznały tajne seminarium z
czasów okupacji oraz studia w
Rzymie. Na egzaminie otrzymał
najlepsze oceny z takich
przedmiotów, jak filozofia
chrześcijańska, studia nad Starym i
Nowym Testamentem, podstawy teologii
z liturgią, nauczanie, metodologia
czy historia filozofii i otrzymał
tytuł magistra.
Już miesiąc później, wiosną 1949
roku, władze wydziału przyznały mu
tytuł doktora teologii na podstawie
rozprawy o św. Janie od Krzyża.
Znany autorytet w sprawach teologii
moralnej, ksiądz Władysław Wicher, z
uznaniem wypowiedział się o
?psychologicznym przeżywaniu wiary",
ukazanym przez Wojtyłę. Zauważył
jednak, iż praca jest tak
drobiazgowa, że ?czytelnik gubi się
w gąszczu detali". Jeszcze w tym
samym roku, w nr. 35 ?Tygodnika
Powszechnego" Wojtyła zamieścił
artykuł, zatytułowany ?Apostoł".
Wspominał w nim Jana Tyranowskiego,
swojego pierwszego duchowego
przewodnika, z którego inspiracji
zainteresował się św. Janem od
Krzyża.
23 lipca 1951 roku, w wieku 85 lat,
umiera największy mistrz Wojtyły
uwielbiany przez społeczność
Krakowa, kardynał Adam Stefan
Sapieha. Żegnały go wielotysięczne
tłumy wiernych z całej Polski.
Śmierć mistrza mocno wstrząsnęła
Karolem. Po latach wspomina miłość,
jaką darzyły krakowskiego
metropolitę rzesze Polaków.
Przypomina pamiętną scenę powitania
księcia po przyznaniu mu kapelusza
kardynalskiego w Rzymie, kiedy
rozentuzjazmowani studenci wzięli na
barki jego samochód i zanieśli,
niczym w lektyce, do Kościoła
Mariackiego. Papież określa tę
chwilę jako ?wyraz uniesienia
religijnego i patriotycznego, które
ta kreacja kardynalska wzbudziła w
społeczeństwie".
Miejsce opuszczone przez Sapiehę
zajął biskup Eugeniusz Baziak.
Książę metropolita tuż przed
śmiercią polecił Wojtyłę swojemu
następcy. Zgodnie z jego wolą biskup
Baziak zarządził, by ksiądz Karol
wziął urlop od rozlicznych
duszpasterskich obowiązków i
poświęcił się wyłącznie pisaniu
pracy habilitacyjnej. Było to bardzo
nie na rękę młodemu wikariuszowi,
ale nie miał wyjścia. Na wszelki
wypadek przełożony zapowiedział, że
na każde nie związane ze studiami
przedsięwzięcie Wojtyła musi mieć
jego bezpośrednią zgodę. Pozwolił mu
jedynie odprawiać mszę w kościele
św. Katarzyny oraz utrzymywać
kontakty z młodzieżą u św. Floriana.
Ten dwuletni okres wykorzystywał
Karol także na twórczość poetycką i
intensywną naukę angielskiego.
Chętnie chadzał na przedstawienia do
Teatru Rapsodycznego. Za namową
arcybiskupa Baziaka przeniósł się z
plebanii św. Floriana do mieszkania
księdza Ignacego Różyckiego,
wybitnego teologa i profesora
Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Pisywał też dość dużo do ?Tygodnika
Powszechnego": artykuły
publicystyczne i poezje. W latach
1952-53 umieścił tam między innymi
dwa duże artykuły z dziedziny żywo
interesującej Autora -
chrześcijańskiej etyki seksualizmu
(?Instynkt", ?Miłość i małżeństwo"),
a ponadto ?Religijne doświadczenie
czystości".
Oprócz publikacji na te tematy
ksiądz Wojtyła wygłaszał też kazania
oraz organizował dyskusje ze
studentami. Mimo rozlicznych zajęć
udało mu się dokończyć pracę
habilitacyjną pod tytułem ?Ocena
możliwości oparcia etyki
chrześcijańskiej na założeniach
systemu Maxa Schelera". Rada
Wydziału Teologicznego Uniwersytetu
przyjęła ją jednogłośnie 12 grudnia
1953 roku, jednak ks. dr Karol
Wojtyła nie uzyskał habilitacji,
gdyż nie wyraziło na to zgody
Ministerstwo Oświaty któremu
podlegały wszystkie wyższe uczelnie.
Ministerstwo zaś w tych czasach nie
miało najmniejszej ochoty przyznawać
duchownym tytułów naukowych.
Ksiądz Wojtyła wrócił zatem do
dawnych obowiązków, koncentrując się
na pracy wychowawczej z młodzieżą.
Kiedy w 1954 roku władze zamknęły
wydział teologii na Uniwersytecie
Jagiellońskim, zaczął wykłady w
seminariach w Katowicach,
Częstochowie i Krakowie, a także na
Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i
u Urszulanek w Krakowie. Ciągle
podróżował.
W roku 1956 ksiądz Karol Wojtyła na
dobre zadomowił się na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim, ostatnim
bastionie teologicznym na polskich
uczelniach. Wykładał tu m. in.
teologię moralną i etykę małżeńską.
Pod koniec roku zaproponowano mu
objęcie katedry etyki, co było dla
36-letniego kapłana dużym
wyróżnieniem. Mieszkał jednak nadal
w Krakowie, z którego dojeżdżał 12
godzin zdezelowanym pociągiem,
nieustannie modląc się i czytając.
Od razu zjednał sobie nie tylko
kolegów wykładowców, ale i
studentów. W wytartej sutannie,
wyglądających spod niej spranych
oliwkowych spodniach od dresu i
rozdeptanych kompletnie butach
nieokreślonej barwy wyróżniał się
całkowitą niedbałością o wygląd.
Jednak młodzież kochała ?swojego"
profesora - wuja Karola. Na jego
wykłady ciągnęły tłumy, oblepiając
każdy wolny kawałek podłogi, liczni
stali pod ścianami.
Był ich przyjacielem, powiernikiem,
kompanem zabaw. Odwiedzał chorych,
udzielał bezzwrotnych pożyczek
pieniężnych. Chodził na wycieczki i
pływał kajakiem. Studenci uznali, że
profesor Wojtyła jako jedyny spośród
kadry wykładowców KUL zasłużył na
miano ?mądrego i świętego". W latach
1957 i 1958 Wojtyła kursował między
swoją katedrą etyki a krakowskim
kościołem Sióstr Felicjanek, w
którym wygłaszał cykl wykładów na
temat ?Współczesnej misji
współczesnego lekarza". Szczególne
miejsce poświęcił w nich stosunkowi
do lekarzy dokonujących aborcji oraz
współpracy Kościoła ze środowiskiem
lekarskim. W tym samym czasie
ogłasza esej na temat ?Dekretu
Gracjana". XII-wieczny dekret
zawierał prawa kościelne, zebrane
przez Franciszka Gracjana, twórcę
nauki o prawie kanonicznym. Choć
Wojtyła w zasadzie nie posiadał w
tej dziedzinie specjalnych
kwalifikacji, jednak pracę bardzo
wysoko oceniono zarówno w Polsce,
jak i w Watykanie. Z tego też okresu
pochodzą drukowane w ?Tygodniku
Powszechnym" teksty: ?Katolicka
etyka społeczna" i ?Dramat słowa i
gestu", drukowany pod pseudonimem, a
poświęcony Teatrowi Rapsodycznemu.
KSIĄDZ KAROL
WOJTYŁA - BISKUPEM
Uroczystą sakrę biskupią Karol
Wojtyła otrzymał 28 września 1958
roku, w święto św. Wacława,w
katedrze wawelskiej. Za dewizę
biskupią wybrał sobie słowa "Totus
Tuus" (Cały Twój), wyrażające
oddanie się Chrystusowi i
zawierzenie Matce Bożej, a
pochodzące z traktatu maryjnego św.
Ludwika Marii Grignion de Montfort.
Od tej pory na każdym liście czy
dokumencie który podpisywał swoim
nazwiskiem, widnieją w prawym górnym
rogu te słowa. Swój biskupi znak -
krzyż z dużą literą M pod jego lewym
ramieniem, przedstawił dopiero w
połowie 1959 roku.
Karol Wojtyła został mianowany na
biskupa tytularnego Ombrii, a co za
tym idzie - biskupa pomocniczego
Krakowa. Fakt ten mocno zaważył na
karierze naukowej ks. doktora
Wojtyły. Obciążony dodatkowymi
zajęciami na poważnym stanowisku,
pracy naukowej mógł poświęcać coraz
mniej czasu. Mimo to w roku 1960
ukazuje się jedna z najważniejszych,
a na pewno w swoim czasie
najgłośniejsza praca Karola Wojtyły
- "Miłość i odpowie- dzialność".
Materiały do niej zbierał latami,
głównie podczas wielogodzinnych
rozmów z młodzieżą na wyprawach
turystycznych. Najpierw jednak
powstał na tej kanwie dramat "Przed
sklepem jubilera", którego osnową
były problemy małżeństw. Sztuka nosi
podtytuł: "Medytacja o Sakramencie
Małżeństwa".
Wydane w roku 1960 dojrzałe studium
etyczne "Miłość i odpowiedzialność"
okazało się więc rodzajem naukowego
rozwinięcia dzieła literackiego.
Objęło ono całokształt problematyki
seksualnej i małżeńskiej w
twórczości Wojtyły: problemów seksu,
równouprawnienia płci w małżeństwie,
anatomii, fizjologii i psychologii
współżycia z analizą "krzywej
podniecenia seksualnego" włącznie.
Jak zaznacza autor we wstępie do
drugiego wydania, książka powstała w
oparciu o dwa źródła: doświadczenia
pochodzące z pracy duszpasterskiej
oraz Ewangelię a wraz z nią - naukę
Kościoła. Studium składa się z
pięciu części: "Osoba a popęd",
"Osoba a miłość", "Osoba a
czystość", "Sprawiedliwość wobec
Stwórcy" oraz "Seksuologia a etyka".
Szczególnie ostatni rozdział wywołał
sensację zarówno w kręgach
kościelnych, jak i wśród
intelektualistów. Przyszły papież,
analizując wskazania seksuologii,
doszedł do wniosku, że są one
możliwe do realizacji tylko w
oparciu o etykę.
Zaraz po nominacji biskup Wojtyła
napisał w liście do profesora
Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego, Vetulaniego: "Praca
naukowa zbyt już opanowała moją
świadomość. Inna rzecz, ile znajdzie
się na nią miejsca w moim życiu.
Jestem zdecydowany o nie walczyć.
Biskupstwo jest bezcennym
dziedzictwem nadprzyrodzonym po
Apostołach, jednak i biskupi muszą
żyć w epoce "naukowego
światopoglądu".
Na zajęcia ze studentami zupełnie
zabrakło mu czasu. Dopiero w roku
akademickim 1960/61 zatrudnił się na
pół etatu na Katedrze Etyki KUL, by
prowadzić przynajmniej kilka godzin
zajęć tygodniowo. Z czasem spotkania
przeniosły się do Krakowa - biskup
Wojtyła zapraszał na nie studentów i
wykładowców z KUL-u i UJ, potem już
tylko wykładowców. Często chodził z
nimi na spacery, dyskutując.
W ścisłym gronie współpracowników z
Lublina wyjeżdżał też na narty.
Towarzyszyli mu wówczas ks. Tadeusz
Styczeń, księża profesorowie
Stanisław Nagy, Ignacy Różycki,
Marian Jaworski - właściwie cała
katedra z wyjątkiem księdza Andrzeja
Szóstka. "Jędruś, musisz się
koniecznie nauczyć jeździć na
nartach, bo nie możesz brać udziału
w najważniejszych posiedzeniach
katedry" - mawiał do kolegi ksiądz
profesor Wojtyła. Podczas tych
wypraw profesorowie wymieniali
informacje o wydarzeniach z życia
katedry i dyskutowali nad pracami z
zeszytów "Roczników Filozoficznych
KUL", których biskup Wojtyła byt
redaktorem naukowym. Przede
wszystkim jednak biskup Wojtyła
rzucił się z zapałem w wir
duszpasterskiej posługi. Nieustannie
wizytował parafie, udzielał
sakramentów, głosił homilie,
prowadził rekolekcje, konferencje
naukowe, brał udział w rozmaitych
uroczystościach. Dzięki licznym
kontaktom z kapłanami i świeckimi z
całej archidiecezji doskonale
orientował się w jej problemach.
W 1962 roku Wojtyła został krajowym
duszpasterzem środowisk twórczych i
inteligencji. Miał teraz ogląd
całego polskiego Kościoła. W czerwcu
tegoż roku umiera wielki protektor
młodego biskupa, następca księcia
kardynała Sapiehy, arcybiskup
Eugeniusz Baziak. Jest to kolejny
moment przełomowy w karierze Karola
Wojtyły Już następnego dnia zostaje
bowiem wybrany wikariuszem
kapitulnym, mającym sprawować rządy
nad archidiecezją krakowską do czasu
mianowania nowego ordynariusza.
Jednym z pierwszych doświadczeń na
nowym stanowisku była potyczka z
komunistycznymi władzami. Wizytując
wiejską parafię w Maniowach,
otrzymał wiadomość, że władze chcą
odebrać budynek krakowskiego
seminarium duchownego przy ul.
Manifestu Lipcowego i przekazać go
Wyższej Szkole Pedagogicznej. Nie
zwlekając wiele, kazał kierowcy
zawieźć się prosto do budynku
Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tam
spotkał się z I sekretarzem
Komitetu, Lucjanem Motyką, z którym
- w drodze kompromisu - ustalili, że
WSP dostanie trzecie piętro, a
seminarium będzie zajmować resztę
gmachu. Prawdopodobnie był to
pierwszy w historii przypadek, kiedy
to spotkanie komunistycznego kacyka
z biskupem nastąpiło dlatego, że
chciał tego biskup. Nie dość na tym:
na początek roku akademickiego, l
października 1962 roku, biskup
Wojtyła poprowadził milczący marsz
profesorów, wychowawców i alumnów do
uratowanego budynku, po czym dokonał
aktu oddania go w opiekę Matce
Boskiej. Od tamtej pory akt oddania
odnawia się w seminarium co roku.
Jesienią 1962 roku biskup Wojtyła
wyjechał wraz z dziesięcioma
polskimi biskupami do Rzymu na
otwarcie pierwszej sesji Soboru
Watykańskiego II. Wziął też udział w
audiencji papieża Jana XXIII dla
polskich biskupów. Delegacja polska
była najliczniejszą zza żelaznej
kurtyny, więc jej głosu słuchano
wyjątkowo uważnie. Prace soborowe
byty dla Karola Wojtyły
doświadczeniem niezwykle ważnym,
pokazały mu bowiem, że ostra krytyka
Kościoła w świecie pochodzi przede
wszystkim z jego środka, nie zaś -
jak uczyło go doświadczenie z
komunistycznej ojczyzny - z
zewnątrz, od ideologicznego wroga.
Dzięki ustosunkowanemu w kręgach
watykańskich dawnemu koledze
seminaryjnemu, ks. Andrzejowi Marii
Deskurowi, szybko zawierał nowe
znajomości spoza Polski. W tym
czasie poznał m.in. amerykańskiego
biskupa polskiego pochodzenia (jego
rodzice wyemigrowali z Podhala) Jana
Króla oraz rektora Kolegium
Polskiego, Władysława Rubina. Obaj
odegrali potem w życiu przyszłego
papieża ważną rolę.
W grudniu 1963 roku, po zakończeniu
drugiej sesji soboru, biskup Wojtyła
spotkał się z rzymską polonią, po
czym udał się na pielgrzymkę do
Ziemi Świętej. Wędrówka śladami
Chrystusa i Apostołów zrobiła na nim
duże wrażenie, czemu dał wyraz w
szczegółowym liście do księży
archidiecezji krakowskiej. "Czujemy
że pracując nad odnową Kościoła po
Soborze, musimy zwrócić się wprost
do samego Chrystusa Pana, którego
Kościół jest ciałem mistycznym. I
stąd pragnienie widzenia tych
miejsc, gdzie On narodził się, żył,
nauczał i działał, wreszcie
cierpiał, umarł na krzyżu,
zmartwychwstał i w niebo wstąpił
(...)".
Po powrocie do Krakowa znów zagrał
władzy na nosie. Protestując
przeciwko brakowi zgody na budowę
kościoła w Nowej Hucie, przyjechał
tam i w skromnej kaplicy, przy
trzaskającym mrozie, odprawił
pasterkę. Noworocznej homilii
wysłuchało kilka tysięcy mieszkańców
tego pokazowego robotniczego
osiedla. 30 grudnia 1963 roku papież
Paweł VI mianował biskupa Wojtyłe
arcybiskupem metropolitą krakowskim.
Oficjalnie nominację ogłoszono w
styczniu 1964 roku. Ks. doc. dr
Karol Wojtyła został ordynariuszem
krakowskim. Nie obyto się to bez
kłopotów. Kardynał Wyszyński nie
miał bowiem ochoty, by metropolitą
krakowskim został biskup Wojtyła.
Dlatego też nazwiska Wojtyły długo
nie było na liście kandydatów, którą
Prymas przedstawiał komunistycznym
władzom do akceptacji. Stanisław
Stomma, poseł związanego z Kościołem
koła Znak, zapytany przez ówczesnego
marszałka sejmu, drugą - po Gomułce
- postać w PZPR, Zenona Kliszkę, o
najwłaściwszą kandydaturę, miał
odrzec "stanowczo i kategorycznie,
że najlepszym i jedynym kandydatem
jest Wojtyła". Według Stommy
Kliszko, do którego należały
wszystkie sprawy dotyczące stosunków
państwo-Kościół, przekonany, że
naukowiec i filozof Wojtyła może być
doskonałą z punktu widzenia władz
przeciwwagą dla - jak to oceniała
partia komunistyczna -
rozpolitykowanego Prymasa. Wiedział
też o niechęci Wyszyńskiego do
Wojtyły, i w związku z tym
spodziewał się, że kandydatura
Wojtyły będzie mu przez kardynała
Wyszyńskiego przedstawiona jako
ostatnia. Postanowił więc
"przeczekać i w ten sposób zmusić
Wyszyńskiego" do jej wysunięcia.
Tak też się stało i biskup Wojtyła
objął rządy w diecezji pamiętającej
początki państwa polskiego,
utworzonej w roku 1000 pod
panowaniem Bolesława Chrobrego.
Przed nim ten urząd piastowali m.in.
tacy znakomici Polacy, jak św.
Stanisław ze Szczepanowa, br.
Wincenty Kadłubek, Jan Puzyna, Adam
Stefan Sapieha... Liczne zajęcia
duszpasterskie i zarządzanie
diecezją dzielił Wojtyła z wyjazdami
na kolejne sesje soboru. Po powrocie
zawsze informował wiernych i księży
o postępach prac w Watykanie. Obok
duszpasterstwa w archidiecezji
krakowski metropolita zaangażował
się w obchody jubileuszu Tysiąclecia
Chrztu Polski. Uczestniczył w
uroczystościach i ceremoniach
milenijnych m.in. w Gnieźnie,
Poznaniu, Łomży, Warszawie, Gdańsku,
Lublinie, Drohiczynie, Lubaczowie
oraz w licznych parafiach własnej
archidiecezji. Refleksje z obchodów
Millenium zawarł potem w poemacie
"Wigilia Wielkanocna 1966".
W zapełnionym po brzegi kalendarzu
starał się znaleźć czas na wakacyjne
wyjazdy w góry lub spływy kajakowe.
Prawie zawsze udawało mu się
odpocząć w gronie przyjaciół z
dawnych lat. Każdej zimy wypuszczał
się też na kilka choćby dni, by
pojeździć na nartach.
Po zakończeniu trzeciej sesji
soboru, w listopadzie 1964 roku,
arcybiskup Wojtyła udał się z grupą
polskich biskupów na Sycylię, a
potem ponownie do Ziemi Świętej. Po
powrocie do Rzymu został przyjęty na
prywatnej audiencji przez papieża
Pawła VI, któremu m.in, opowiadał o
swojej pracy podczas okupacji w
Solvayu. Papież przysłał mu potem w
dowód uznania i sympatii paliusz
specjalnie tkany pas z jagnięcej
wełny, nakładany do stroju
liturgicznego na ramiona i piersi.
Pierwsze miesiące 1965 roku
wypełniła intensywna praca nad
redakcją soborowej "Konstytucji o
Kościele w świecie współczesnym", w
której arcybiskup Wojtyła szczególną
uwagę zwracał na rolę świeckich oraz
na rolę Kościoła w tworzeniu dóbr
kultury.
Ostatnia, czwarta sesja - to
dyskusja o wolności religijnej w
Kościele. Podczas niej polscy
biskupi wystosowali listy do
episkopatów krajów Europy z
zaproszeniem do udziału w
uroczystych obchodach Millenium.
Jeszcze przed zakończeniem soboru
arcybiskup Wojtyła uwikłał się w
kolejny ostry konflikt z władzą jako
współautor słynnego listu do
biskupów niemieckich. Dokument,
którego treść konsultowano jeszcze w
Rzymie z niemieckimi duchownymi,
stanowi przypomnienie tragicznej
historii stosunków między obydwoma
krajami i wyraża współczucie dla
cierpienia narodu niemieckiego. Do
spółki z arcybiskupem Bolesławem
Kominkiem i biskupem Jerzym Strobą.
Wojtyła wystosował go w imieniu
Episkopatu z datą 18 listopada 1965
roku. List kończy się słowami:
"Przebaczamy i prosimy o
przebaczenie". Pismo wywołało pełne
nienawiści ataki władzy na Kościół i
polskich biskupów. Dostało się też
samemu Wojtyle. Najbardziej przykry
musiał być dla niego protest
sprokurowany przez władze, ale
podpisany przez przez robotników z
zakładów Solvay, w których pracował
podczas wojny. Robotnicy oświadczyli
w nim, że są "wstrząśnięci do głębi"
apelem biskupów oraz że "biskupom
polskim nikt nie udzielił mandatu do
zajmowania stanowiska w sprawach
oczywistych dla ogółu obywateli, a
należących do kompetencji innych
czynników". List kończył się
wyrazami "głębokiego rozczarowania"
wobec "nie obywatelskiego postępku"
Wojtyły. Arcybiskup odpowiedział
spokojnie, ale mocno: "Czytając z
uwagą wasz list, muszę stwierdzić,
że nie moglibyście go napisać,
gdybyście rzetelnie zapoznali się z
treścią przesłania biskupów polskich
do biskupów niemieckich oraz z
odpowiedzią biskupów niemieckich na
ten list". Po latach okazało się, że
Orędzie, będące wyrazem przekonania
o potrzebie jedności Europy a
jednocześnie obalające komunistyczny
obraz dwóch wrogich sobie światów,
stanowiło jeden z najistotniejszych
elementów pojednania
polsko-niemieckiego.
W październiku 1962 roku wraz z
kardynałem Wyszyńskim i dziesiątką
innych polskich biskupów Karol'
Wojtyła znalazł się w polskiej
delegacji na rozpoczęcie Soboru
Watykańskiego II. O paszport
ubiegało się jeszcze 15 innych
biskupów, ale otrzymali odmowę od
władz. Mimo to polska delegacja była
i tak najliczniejsza spośród
wszystkich z obozu komunistycznego.
6 października 1962 roku, po
niespełna 15 latach od swoich
studiów Karol Wojtyła znów znalazł
się w Rzymie. Czekając na otwarcie
Soboru, biskup Wojtyła z radością
przemierza znane zakątki miasta.
Znajduje też czas na krótkie wypady
poza Rzym.
8 października polscy biskupi
zostają przyjęci na audiencji przez
papieża Jana XXIII. Szybko okazuje
się, że sekretarzem prasowym soboru
jest dawny kolega seminaryjny
Wojtyły - Andrzej Maria Deskur.
Przed rozpoczęciem obrad często
dyskutują, spacerując po
watykańskich ogrodach. Deskur
przedstawia krakowskiemu biskupowi
wiele osobistości z kurii oraz
interesujących duchownych z całego
świata. Młody polski delegat, dzięki
biegłej znajomości włoskiego i nieco
tylko słabszej niemieckiego,
francuskiego i angielskiego, a także
ujmującemu sposobowi bycia, szybko
zyskuje wielu przyjaciół. Deskur
wspomina, że jego popularność tak
szybko rosła, iż kiedy sporządzano
listy członków poszczególnych
komisji tematycznych, każda "prosiła
o niego". W tych dniach zawarł też
Wojtyła znajomość z rektorem
Kolegium Polskiego, prałatem
Władysławem Rubinem.
Niezwykle uroczyste otwarcie Soboru
Watykańskiego ma miejsce 11
października 1962 roku w Bazylice
św. Piotra.
Dzień krakowskiego biskupa na
Soborze rozpoczyna się o 6.45 mszą w
Instytucie Polskim, a potem o godz.
9 w Bazylice św. Piotra mszą w
intencji pomyślnych obrad. W
przerwach delegaci spotykają się
przy kawie i prowadzą luźne rozmowy.
Karol Wojtyła często nie opuszcza
swojego fotela, ale sporządza
notatki, przygotowuje wystąpienia
radiowe lub swoje wykłady, szkicuje
nową książkę. Na bieżąco notuje
refleksje w formie wierszy.
Z początku Soboru pochodzi jego
utwór "Posadzka", powstały w chwili
refleksji w owym szczególnym
miejscu, jakim jest Bazylika św.
Piotra, a nawiązujący do momentu
święceń kapłańskich, podczas którego
leży się na podłodze kościoła,
dotykając czołem podłogi. To Ty,
Piotrze. Chcesz być tutaj Posadzką,
by po Tobie przechodzili... by szli
tam, gdzie prowadzi ich stopy...
Chcesz być Tym, który służy stopom -
jak skała raciczkom owiec: Skala
jest posadzką gigantycznej świątyni.
Pastwiskiem jest Krzyż. Wspomina po
latach ten moment: "Pisząc te słowa,
myślałem zarówno o Piotrze, jak i o
całej rzeczywistości kapłaństwa
służebnego, starając się uwydatnić
głębię znaczenia owej liturgicznej
prostracji [upadku] (...), tak jak
Piotr, przyjąć we własnym życiu
krzyż Chrystusa i uczynić się
"posadzką" dla braci".
Popołudnia spędza, studiując
dokumenty soborowe, pisząc i
spacerując po tarasie, z którego
rozciąga się widok na imponującą
kopułę Bazyliki.
Młody biskup z kraju, gdzie całą
energię Kościoła pochłania problem
przetrwania, jest nagle świadkiem
kompletnie innych wydarzeń. Nie do
pomyślenia w Polsce otwarte, zażarte
dyskusje, pojedynki słowne, aplauzy
lub pomruki niezadowolenia,
zakulisowe manewry, sojusze i
koalicje (na dodatek bez ogródek
komentowane przez prasę) -
działania, które można by nazwać
kościelnym parlamentaryzmem - nagle
otwierają nową perspektywę. Wolność
soborowej dyskusji zdumiewa nie
tylko nieopierzonego biskupa zza
żelaznej kurtyny. Jest czymś
zaskakującym dla wszystkich
obserwatorów.
Już na wstępie pierwszy szok -
odrzucenie przytłaczającą
większością głosów 72 projektów
dokumentów (tzw. schematów),
przygotowanych wcześniej przez Kurię
w Watykanie. Oznacza to pogrzebanie
owoców czterech lat pracy. Papież
ponagla, by podjąć prace od
początku, w uznaniu faktu, że
współczesne społeczeństwa nie są już
uformowane wyłącznie z inspiracji
chrześcijaństwa. "Wszyscy będziemy
na tym Soborze nowicjuszami. Nie
wątpię, że będzie nam towarzyszył
Duch Święty. Zobaczymy, co z tego
wyniknie" - miał powiedzieć Jan
XXIII w przeddzień inauguracji.
Biskup Wojtyła jest głęboko przejęty
historycznym znaczeniem odnowy
Kościoła. Wyjeżdżając z Krakowa,
mówił: "Na tę drogę, na ten wielki
dziejowy gościniec (...) wchodzę z
osobistym największym wzruszeniem, z
wielkim wewnętrznym drżeniem serca".
Kiedy 7 listopada bliżej nieznany
biskup z Polski występuje po raz
pierwszy przed zgromadzeniem,
zadziwia nie tylko głębią
przemyśleń, ale też nienaganną
wymową łacińską w przeciwieństwie do
innych mówców, którzy najczęściej
fatalnie kaleczą ten język. Zabiera
głos na XIV i XXIV kongregacjach,
poświęconych liturgii, źródłom
objawienia oraz środkom przekazu.
Jest - podobnie jak prymas Wyszyński
- gorącym orędownikiem odnowy w
Kościele. Szczególnie wyraźnie jego
postępowość wychodzi w kwestiach
sprawiedliwości społecznej oraz
rozszerzenia udziału świeckich w
życiu i działalności Kościoła.
Jako jedyny mówca w Bazylice każde
swoje wystąpienie rozpoczyna
słowami: "Szanowni ojcowie, bracia i
siostry", podkreślając tym samym
znaczenie obecności kobiet.
Kilkakrotnie wygłasza w Radiu
Watykańskim przemówienia, w których
informuje słuchaczy o postępach prac
oraz swoich osobistych
przemyśleniach na temat soborowych
przemian. Jego stanowisko, raz
postępowe, w innych kwestiach bardzo
konserwatywne, stawia go - jak mówił
Jerzy Turowicz w "umiarkowanym
centrum". Szczególnie nie akceptuje
krytyki instytucji Kościoła. Jeden z
amerykańskich filozofów, prof.
George Hunston Williams z
Uniwersytetu Hamrda, będący - jako
protestancki pastor - oficjalnym
obserwatorem Vaticanum II, określił
go jako "postępowego konserwatystę".
Młody polski biskup jest bardzo
zadowolony z pobytu w Rzymie,
zarówno z bogactwa duchowego, jakie
go wypełniało po Soborze, jak też z
nowych, cennych przyjaźni. Tę ważną
zmianę w swoim życiu postanowił
zaakcentować, zdejmując okulary - od
tej pory nie pokazuje się w nich w
miejscach publicznych. Po
zakończeniu prac Karol Wojtyła
wyjeżdża z grupą polskich biskupów
na pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Jest to pierwsza wyprawa Karola
Wojtyły poza granice Europy.
Do kraju powraca 17 grudnia i od
razu bierze udział w poświęconej
Soborowi konferencji w krakowskim
seminarium duchownym. Podkreśla, że
prasa bardzo dobrze informowała o
jego przebiegu. Sam biskup Wojtyła,
oprócz przemówień w Radiu
Watykańskim, zawiera też swoje
reportaże i refleksje w cyklu
obszernych listów, które ukazują się
na łamach "Tygodnika Powszechnego",
oraz w rozprawie "U źródeł odnowy".
Wykorzystuje każdą chwilę, by
przybliżać prace soborowe wiernym w
Polsce. Jeździ po swej
archidiecezji, spotyka się z
działaczami Klubów Inteligencji
Katolickiej, duchowieństwem i
wiernymi, relacjonując na wszelkie
możliwe sposoby prace "wielkiego
wydarzenia Kościoła." W Polsce
niektórzy zaprzyjaźnieni z Wojtyła
młodzi ludzie, podzielają entuzjazm
wobec liberalnego powiewu i
krytyczne sądy na temat hierarchii
kościelnej, lecz on sam w gruncie
rzeczy nigdy nie akceptuje tak
radykalnego stanowiska. Dochodzi
nawet w tej kwestii do konfliktu z
zespołem "Tygodnika Powszechnego".
Podczas spotkania z duchownymi w
Kalwarii Zebrzydowskiej mówi jednemu
z księży: "Kuria Rzymska nie rządzi
biskupami. Rządzi nimi papież, który
w zarządzie całego Kościoła
posługuje się kurią".
Druga sesja Soboru odbywa się w rok
po pierwszej. W tym czasie biskup
Wojtyła zostaje arcybiskupem
krakowskiej metropolii, umacniając
swoją pozycję w Kościele. W tym też
roku (3 czerwca 1963) umiera główny
motor soborowych przemian, papież
Jan XXIII. Jego miejsce zajmuje
kardynał Mediolanu, Giovanni
Battista Montini, czyli Paweł VI,
który kontynuuje dzieło poprzednika.
Udaje mu się jednak wyłączyć z
porządku obrad kwestię kontroli
urodzeń i celibatu, by pozostawić je
do osobistej decyzji.
W diariuszu soborowym zachowało się
kilka przemówień Karola Wojtyły,
wygłoszonych na sesjach i liczne
jego pisemne oświadczenia.
Przemawiając w imieniu polskiego
Episkopatu w debacie na temat
wolności religijnej, głosił, że
człowiek powinien mieć nie tylko
możność stwierdzenia, że jest mądry,
ale też, że jest odpowiedzialny:
"Odpowiedzialność jest niejako
szczytem i uzupełnieniem wolności".
Zabierając głos w dyskusji nad
schematem XIII "O Kościele w świecie
współczesnym" krakowski metropolita
twierdzi, że lud Boży jest
fundamentem wszystkich struktur
Kościoła, w sposób wyjątkowy i
niepowtarzalny uczestnicząc w misji
powierzonej przez Chrystusa.
Podkreśla z naciskiem, że "jeśli
tekst ten ma być zwrócony do ludzi
świeckich, to trzeba zrezygnować z
postawy paternalistycznej,
wszystkowiedzącej i trzeba podjąć
trud nawiązania kontaktu ze
świeckimi na zasadzie równego z
równym". Jednocześnie zauważa, że
wierni nie tylko nie są dla struktur
Kościoła zagrożeniem, ale wręcz
przeciwnie, dopełniają je i
współtworzą. Przedstawia też swoją
filozofię społeczną: opisuje świat
nowej bliskości między narodami,
będący jednocześnie światem zagrożeń
i niebezpieczeństw dla jednostek;
świat postępu i wygód, w którym
niekiedy całe społeczeństwa cierpią
głód.
Po tym przemówieniu zostaje
członkiem pracującej nad tą
konstytucją Centralnej Podkomisji.
Znajduje się w gronie
najwybitniejszych teologów świata,
współtwórców szczytnej karty
Waticanum II. Wkrótce staje się
znaną i wpływową osobistością
Soboru.
Ostatnia sesja Soboru to batalia o
stosunek Kościoła do religii
niechrześcijańskich, szczególnie
judaizmu, którą arcybiskup Wojtyła
wraz z kardynałami austriackim -
Franzem Königiem i niemieckim -
Augustinem Beą toczy ze skrajnymi
konserwatystami, skupionymi wokół
kardynała Ottavianiego. Batalię
zwycięską, ukoronowaną zapisem w
dokumencie "Nostra Aetate", który
stwierdza, że "nie może być
przypisana ani wszystkim bez różnicy
Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom
dzisiejszym" wina za ukrzyżowanie
Chrystusa. Wojtyła jest też jednym z
tych Ojców Soboru, którzy nie
dopuścili do oficjalnego potępienia
przez Vaticanum komunizmu jako
ideologii. Wychodzi z założenia, że
konflikty ideologiczne nie znikną
poprzez takie akty potępienia, a
sposobów ich rozwiązania należy
szukać na nowo.
Po krótkich wakacjach, wypełnionych
ponowną pielgrzymką do Ziemi
Świętej, Wojtyła zostaje przyjęty na
pierwszej prywatnej audiencji przez
papieża Pawła VI. Audiencja ta dała
początek ich długoletniej przyjaźni.
Papież powołuje Synod Biskupów,
wyznaczając na jego sekretarza
generalnego biskupa Rubina. Dzięki
znajomości z nim krakowski
metropolita ma od tej chwili
bezpośrednią łączność z samym
"centrum dowodzenia"...
BISKUP KAROL
WOJTYŁA - KARDYNAŁEM
Kardynalski biret z rąk papieża
Pawła VI otrzymał w wieku 47 lat.
Byt jednym z najmłodszych żyjących
purpuratów. Jego nominacja wzbudziła
zdziwienie w polskim Episkopacie, w
którym było wielu starszych
arcybiskupów. Oznaczała
niewątpliwie, że Paweł VI darzy
Karola Wojtyłę specjalnymi
względami. Po nominacji Karol
Wojtyła wygłosił słowa, które
pokazują, jak wysoko stawiał sobie
poprzeczkę: "Na drodze mego nowego
powołania, w szczególny sposób
sprawdzić się muszę i potwierdzić
moją wartość: od tego zależy, czy
wygram, czy przegram swoje życie".
Kardynalski ingres do archikatedry
na Wawelu metropolita krakowski
odbył 9 lipca 1967 roku. W Rzymie
przydzielono mu tytularny kościółek
Św. Cezarego Męczennika. Zaglądał do
niego często z racji swoich licznych
obowiązków w Rzymie. Był bowiem
członkiem czterech ówczesnych
kongregacji: ds. Duchowieństwa,
Wychowania Katolickiego, Kultu
Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz
Kościołów Wschodnich. Papież
mianował go również konsultorem
Watykańskiej Rady do spraw
Świeckich.
W 1971 roku podczas Synodu Biskupów
(ciała powołanego przez Pawła VI w
1969 roku do wprowadzania w życie
postanowień Vaticanum II), kardynał
Wojtyła bronił celibatu księży oraz
wielokrotnie występował z tezą o
obronie wolności sumienia i religii,
jako nieodłącznym elemencie
sprawiedliwości społecznej i
politycznej. Kardynał Wojtyła coraz
bardziej zacieśniał swoje stosunki z
Pawłem VI. Przełomowym momentem ich
głębokiej znajomości była praca nad
encykliką "Humanae vitae" (O życiu
człowieka).
Polski kardynał uważał, że
stosowanie środków antykoncepcyjnych
podważa godność aktu małżeństwa i
samej kobiety, która staje się
wyłącznie narzędziem zaspokajania
pożądania mężczyzny. Powołał w
Krakowie specjalną grupę świeckich i
duchownych konsultantów, która
dyskutowała problemy seksu,
antykoncepcji i kontroli urodzeń.
Raport z prac tej komisji otrzymał
papież osobiście. Karol Wojtyła
opowiadał się w nim za utrzymaniem
zakazu antykoncepcji.
Wielu jednak biskupów nie uznawało
kontroli urodzeń, a tym samym i
antykoncepcji, za coś złego. Paweł
VI, poddawany niesłychanej wprost
presji zarówno ze strony
zwolenników, jak i przeciwników
antykoncepcji, miał nie lada orzech
do zgryzienia. Ostatecznie jednak w
lipcu 1968 roku opublikował
encyklikę, zawierającą stanowisko
grupy Wojtyły Ks. Andrzej Bardecki,
wieloletni asystent kościelny
"Tygodnika Powszechnego" twierdził
nawet, że 60 procent tekstu "Humanae
vitae" pochodzi bądź z opracowania
krakowskiej komisji, bądź z prac
samego Wojtyły, który po
przeczytaniu publikacji, miał
stwierdzić: "Pomogliśmy papieżowi".
W 1976 roku Paweł VI zaprosił Karola
Wojtyle do poprowadzenia
wielkopostnych rekolekcji w
Watykanie. Rekolekcje rozpoczęły się
2 marca 1976 roku w kaplicy św.
Matyldy na II piętrze Pałacu
Apostolskiego. Do przybyłych
prefektów kongregacji, sekretarzy i
zastępców, kardynałów oraz samego
papieża Karol Wojtyła powiedział na
początku: "W ciągu tych dni
rekolekcyjnych w szczególny sposób
otoczy nas modlitwa Kościoła w
Polsce, od którego przynoszę tutaj
wyrazy najgłębszej duchowej
jedności, wspólnoty wiary nadziei i
miłości, jakby wielki niewidzialny
fundament, przez który stale się
wiążemy z Piotrową Opoką".
Rozważania krakowskiego kardynała,
zakończone rano 13 marca, zebrano i
opublikowano potem w tomie "Znak
sprzeciwu". Nie ograniczały się one
jedynie do teologii i odrzucenia
koncepcji śmierci Boga, modnej
wówczas w filozoficznych i
intelektualnych dyskusjach na
świecie. Był to również manifest
samego Wojtyły, przedstawiający jego
poglądy na przyszłość świata
zagrożonego marksizmem z jednej, a
wybujałym kapitalizmem z drugiej
strony.
Wrażenie, jakie zrobiły te
rekolekcje i to nie tylko w
Watykanie, sprawiło, że "New York
Times" umieścił nazwisko Wojtyły na
liście dziesiątki najbardziej praw
dopodobnych kandydatów do
papieskiego tronu. W Kościele zaś
szczególnie zwrócono uwagę na jego
głęboką wiarę i skromność.
Rozgłos sprawił, że zauważono też
cały dorobek naukowy polskiego
kardynała, a część Jego prac
filozoficznych weszła wręcz do
kanonu lektur z etyki. Za wkład w
rozwój tej dziedziny filozofii
chrześcijańskiej profesor Wojtyła
został wyróżniony w czerwcu 1977
roku doktoratem honoris causa
uniwersytetu im. Jana Gutenberga w
Moguncji.
W Polsce jedną z pierwszych decyzji
nowego kardynała było zarządzenie
odbudowy katedry wawelskiej i
odnowienia grobów pochowanych w niej
królów i królowych. Upoważnił też
naukowców do otwarcia trumny ze
szczątkami żony Kazimierza
Wielkiego, Elżbiety, i dokonania
ekshumacji. W obecności kardynała
otwarto też trumnę Kazimierza
Wielkiego, w której obok doczesnych
szczątków króla znaleziono berto,
jabłko, żelazny miecz, nakrycie
wyszywane srebrną nicią i złoty
pierścień z turkusem. Krypty
królewskie poddano szczegółowym
badaniom mikrobiologicznym na
specjalne życzenie Karola Wojtyły.
Niecodziennym wydarzeniem było
odwiedzenie przez kardynała 28
lutego 1969 roku synagogi w
żydowskiej dzielnicy Krakowa -
Kazimierzu. Wraz z proboszczem
pobliskiej parafii weszli do
synagogi przy ul. Szerokiej zgodnie
z żydowskim zwyczajem z nakrytymi
głowami. Był piątek i liczni wierni
modlili się właśnie w świątyni.
Kardynał rozmawiał z członkami
gminnej starszyzny, a potem wszedł
do środka i przysłuchiwał się w
skupieniu nabożeństwu. Dotychczas
nikt w Polsce nie słyszał, by jakiś
kardynał odwiedzał synagogę.
W swoim krakowskim minipapiestwie,
składającym się z 329 parafii,
pracował nieustannie. Jego kierowca
z tamtych lat, Józef Mucha,
wspomina: "Już o 5.30 rano był w
kaplicy Około 7.00 szedł do kościoła
Franciszkanów po drugiej stronie
ulicy, gdzie ponownie się modlił. O
8.00 jadł śniadanie, po czym
ponownie szedł do kaplicy Zamykał
drzwi i modlił się, pracował i
czytał do jedenastej". W kaplicy
obok klęcznika ustawiono biureczko
do pracy. Po godz. 11 kardynał
przyjmował w swoim gabinecie. O
13.30 zjadał obiad, po którym ucinał
sobie 10-minutową drzemkę w fotelu.
Gdy zdarzyło mu się pospać nieco
dłużej, zrywał się pełen wyrzutów:
"O Boże, spałem pięć minut za
długo".
Po południu dawnym zwyczajem zwykle
wizytował parafie, sierocińce,
klasztory Dzięki temu nigdy nie
utracił kontaktu z rzeczywistymi
problemami lokalnych społeczności.
Pracował nawet w samochodzie, w
którym zamontowano mu półkę na
książki i lampkę, by mógł czytać
także po zmroku.
Dużo uwagi poświęcał tworzeniu
wydziału filozoficznego w powstałej
z jego inicjatywy Papieskiej
Akademii Teologicznej. Ksiądz Michał
Heller, filozof, który
współuczestniczył wraz z ks. Józefem
Tischnerem i biskupem Tadeuszem
Pieronkiem w tworzeniu akademii,
wspomina, że kardynał podczas
długich dyskusji "nigdy się nie
spieszył. (...) Wyglądało na to, że
zawsze ma czas".
Wieczory spędzał na dyskusjach przy
kieliszku wina w towarzystwie
przyjaciół - intelektualistów ze
"Znaku" czy "Tygodnika
Powszechnego", artystów, uczonych,
pisarzy W jego pałacu biskupim
bywali: historyk literatury polskiej
Stanisław Pigoń, wybitny hematolog
Julian Aleksandrowicz, fizyk Henryk
Niewodniczański, historyk prawa Adam
Yetulani.
Bywał też profesor Stefan
Swieżawski, mediewista, przyjaciel
Wojtyły z KUL-u. W 1974 roku z jego
ust padły prorocze słowa "Będziesz
papieżem".
W roku 1977 kardynał Wojtyła święcił
swój wielki tryumf: po wielu latach
oporu komunistycznych władz i udręki
z biurokracją, udało się wybudować
kościół w Nowej-Hucie-Bieńczycach,
sztandarowym, ogromnym osiedlu klasy
robotniczej.
Ale choć komunistyczne władze
uznawały kardynała Wyszyńskiego za
głównego przeciwnika w Kościele, to
nie przestawały nękać na wszystkie
sposoby także i Karola Wojtyłę.
Odebrano mu paszport dyplomatyczny
podsłuchiwano rozmowy, śledzono.
Kiedy w 1977 roku ksiądz Bardecki z
"Tygodnika Powszechnego", bliski
współpracownik kardynała, został
dotkliwie pobity przez "nieznanych
sprawców", Wojtyła rzekł: "Dostał za
mnie. W oczach władz teraz ja jestem
wrogiem numer jeden Polski Ludowej".
Kardynalskie przywileje nie zmieniły
Go. Obszerne dwa pokoje metropolity
urządzone byty niezwykle skromnie. W
gabinecie stało biurko z obłażącym
lakierem, łóżko w sypialni
przykrywała wypłowiała kapa. Poza
książkami jedynym dobytkiem
krakowskiego księcia Kościoła były
cztery czerwone i trzy czarne
sutanny oraz trzy pary czarnych
butów. A większość swoich dochodów
rozdawał potrzebującym.
KARDYNAŁ KAROL
WOJTYŁA - PAPIEŻEM
29 września 1978 roku tuż po
godz. 5 rano siostra Wincenta
znalazła papieża Jana Pawła I
martwego w jego sypialni. Po 33
dniach urzędowania zmarł - wedle
oficjalnego komunikatu - na zawał
serca. Polski kardynał Karol Wojtyła
poleciał do Rzymu w towarzystwie
prymasa Stefana Wyszyńskiego na
pogrzeb i drugie tego roku konklawe.
Po pogrzebie, który odbyt się 4
października, nastąpił
dziesięciodniowy, najkrótszy z
możliwych, wymagany przepisami
Konstytucji Apostolskiej okres,
poprzedzający kolejne konklawe. Dla
111 kardynałów, mających wziąć
udział w elekcji, był to czas
przeglądu kandydatów, budowy sojuszy
i poszukiwania większościowych
koalicji. Przy okazji niezliczonych
prywatnych obiadów w rezydencjach
duchownych lub restauracjach,
spacerach i spotkaniach, purpuraci
na wszystkie sposoby rozważali każdą
kandydaturę, tworząc podwaliny
przyszłych wyborów.
Wojtyła każdą wolną chwilę spędzał
na wypadach w okolice Rzymu, nie
zaniedbując również nieoficjalnych
spotkań. Któregoś dnia kardynał
Franz König z Wiednia, wieloletni
przyjaciel i główny motor kampanii
na rzecz jego wyboru, zaprosił Go do
ekskluzywnej restauracji,
prowadzonej przez zakonnice z Azji i
Afryki. W taksówce miał powiedzieć
kierowcy: "Jedź ostrożnie. Wieziesz
przyszłego papieża".
W piątek rano, 13 października,
kardynałowie zebrali się, by losować
cele obok Kaplicy Sykstyńskiej, w
których mieli mieszkać podczas
konklawe. Na ten czas zupełnego
odosobnienia od świata zewnętrznego
wolno im się kontaktować jedynie
między sobą. Zabronione jest
posiadanie radioodbiorników i
radiotelefonów. Nawet okna w celach
zabija się deskami i zaciemnia.
W dniu rozpoczęcia konklawe
uczestnicy uroczyście przysięgają,
że nie zdradzą żadnych informacji o
przebiegu głosowania, a jeśli słowa
nie dotrzymają, przyjmą "ciężkie
kary wedle uznania przyszłego
papieża". Dotyczy to także służby,
kucharzy i pracowników technicznych.
Ale chyba (na szczęście dla nas)
kary nie są tak straszne, bo od
czasu do czasu ktoś dyskretnie
uchyla rąbka tajemnicy.
Karol Wojtyła wylosował celę nr 91.
Żelazne łóżko, prosty stół i
krzesło, miednica do mycia i dzbanek
na wodę - to całe wyposażenie celi.
Na dziesięciu książąt Kościoła,
zwykle w podeszłym wieku, przypada
jedna toaleta i łazienka, pod którą
często trzeba czekać w kolejce. Ale
i ona bywa wykorzystywana do
agitacji przed głosowaniem.
W drodze na konklawe Wojtyła wstąpił
do polikliniki Gemelli, gdzie
odwiedził sparaliżowanego biskupa
Deskura. Prosto stamtąd udał się do
Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie dziekan
Kolegium Kardynałów, Carlo
Confalonieri, otworzył konklawe. Jak
zawsze po mszy i uroczystej procesji
kardynałowie odśpiewali Veni Creator
Spiritus ("O Stworzycielu Duchu,
przyjdź"), a następnie opuścili
kaplicę, by zebrać się w niej
ponownie następnego dnia.
Po porannej mszy w niedzielę 111
kardynałów zasiadło w krzesłach
ustawionych bokiem do ołtarza i
rozpoczęto się głosowanie.
Ceremoniarz papieski wygłosił
tradycyjną formułę, oznajmiającą
początek konklawe, a najmłodszy
wiekiem kardynał diakon zamknął
drzwi kaplicy. Na konklawe składają
się codziennie dwie sesje (poranna i
popołudniowa), podczas których
kardynałowie wygłaszają mowy i
głosują. Na każdą sesję przypadają
dwa głosowania. Napisawszy na kartce
nazwisko kandydata, każdy elektor -
wygłaszając formułę: "Wzywam
Chrystusa, który będzie moim sędzią,
że wybrałem tego, co do którego
wierzę, iż powinien zostać wybrany
zgodnie z wolą Boga" - wrzuca ją do
urny Tę funkcję pełni złoty kielich.
Następnie trzech kardynałów
odczytuje każde nazwisko, a trzech
innych ich nadzoruje.
Początkowo wśród kandydatów
pojawiały się nazwiska wyłącznie
włoskich faworytów, m. in.
konserwatywnego kardynała Giuseppe
Siriego z Genui (który trzykrotnie
już przegrywał wybory - w 1958 r. z
Janem XXIII, w 1963 z Pawłem VI oraz
z Janem Pawłem I), Giovanniego
Benelli z Florencji (uchodzącego za
światłego liberała) oraz wpływowego
przewodniczącego papieskiej Komisji
do spraw Opieki Duszpasterskiej nad
Emigrantami - Sebastiano Baggio.
Pierwszego dnia, po dwóch rannych i
dwóch popołudniowych głosowaniach,
nikt nie osiągnął wymaganej liczby
dwóch trzecich głosów plus jednego
(czyli 75). Kardynał Wojtyła dostał
5 głosów. Z komina w narożnym oknie
Kaplicy Sykstyńskiej unosił się
czarny dym, uzyskiwany ze spalania
mokrej słomy.
W drodze na kolację arcybiskup
Paryża, kardynał François Marty,
miał stwierdzić, że "dzień został
zmarnowany". Ale wieczorem
arcybiskup Wiednia Franz König
rozpoczyna kampanię na rzecz
kandydata nie-Włocha. Żywo
przekonuje za Wojtyłą. Podkreśla
jego zalety: doświadczenie w pracy
duszpasterskiej, w prowadzeniu
parafii, diecezji i archidiecezji,
kontynuatora linii Soboru
Watykańskiego II, humanistyczny
umysł, a także - co jest argumentem
niebagatelnym - młody wiek i
doskonałą kondycję fizyczną.
König w rozmowie z amerykańskim
biografem Papieża, Tadem Szulcem,
wspomina: "Przed poprzednim konklawe
otrzymywałem listy od wiernych z
Włoch, którzy prosili: "Głosujcie na
nie-Włocha, ponieważ w naszym kraju
panuje taki bałagan, że papież
nie-Włoch bardzo by nam się
przydał". To był bardzo ciekawy
argument".
Po porannej sesji w poniedziałek już
wiadomo, że Włosi blokują się
nawzajem i nie mają szans. W szóstym
głosowaniu rośnie liczba głosów na
Wojtyłę. Podczas obiadu krakowski
kardynał jest skupiony. Po południu
odwiedza prymasa Wyszyńskiego w jego
celi. Jest niespokojny i przybity.
Wyszyński podczas niedzielnych
rozmów z przyjaciółmi sugerował, że
on sam byłby najlepszym kandydatem
spoza Włoch, choć podkreślał, iż nie
powinno się naruszać wielowiekowej
tradycji. Teraz jednak, trzymając w
ramionach rozdartego duchowo rodaka,
naciska: "Jeśli cię wybiorą, musisz
przyjąć. Dla Polski."
Sesja popołudniowa wyłania czterech
kandydatów: Wojtyłę, który wielu
wydaje się zbyt młody, Königa, który
odmawia, rówieśnika Wojtyły -
kardynała Eduardo Francisco Pironio
z Argentyny i 69-letniego Johannesa
Willebrandsa z Holandii.
Po siódmym głosowaniu Wojtyła
prowadzi, jednak brakuje mu
wymaganej większości. Wtedy do
ofensywy włącza się kardynał John
Król z Filadelfii, któremu udaje się
przekonać do Wojtyły Amerykanów, i
niemiecki teolog Joseph Ratzinger,
który namawia swoich - dotąd
niechętnych - rodaków.
Udaje się też pozyskać głosy
purpuratów z Ameryki Łacińskiej i
Afryki. Ale prawdziwym przełomem
okazuje się oświadczenie kardynała
Sebastiana Baggio, który opowiada
się otwarcie za Wojtyłą. W ślad za
nim idzie wielu Włochów.
Przed godziną 17 sekretarz stanu i
kamerling Jean Villot zarządza ósmą
kolejkę. Napięcie wśród
zgromadzonych pod freskiem Michała
Anioła "Stworzenie świata" sięga
szczytu. Köenig wspominał, że "kiedy
liczba głosów oddanych na niego
osiągnęła połowe wymaganych, Wojtyła
odrzucił pióro i wyprostował się na
krześle. Był czerwony na twarzy. A
potem ujął głowę w dłonie...
Wyglądało, że jest całkowicie
oszołomiony. Potem padła ostateczna
liczba głosów...". Kiedy kardynał
Wojtyła słyszy, że głosowało na
niego 94 kardynałów, zaczyna coś
szybko pisać. Potem słucha lekko
zmieszany łacińskiego zapytania
kardynała Villota: "Czy zgadzasz
się?" i po chwili odpowiada, już
odprężony: "W posłuszeństwie wiary
wobec Chrystusa, mojego Pana,
zawierzając Matce Chrystusa i
Kościoła - świadom wszelkich
trudności - przyjmuję". To
oświadczenie przygotował po rozmowie
z Wyszyńskim.
Następnie w hołdzie dla swych
poprzedników przybiera imię Jan
Paweł II i udaje się za
odpowiedzialnym za organizację
wyborów Cesare Tassim do białego
pokoiku, gdzie przebiera się w
papieskie szaty (przygotowane w
trzech rozmiarach). Wysportowany
mierzący blisko 180 cm wzrostu
taternik przywdziewa największe. Po
powrocie do kaplicy przyjmuje od
kardynałów przysięgę wierności.
Każdy podchodzi i pada na kolana.
Gdy przychodzi kolej na
Wyszyńskiego, Papież wstaje,
obejmuje i przytula go do siebie.
Kardynałowie intonują "Te Deum
laudamus" ("Ciebie Boga
wysławiamy").
W tym czasie z pieca na tyłach
Kaplicy Sykstyńskiej bucha biały
dym, a na Placu Św. Piotra wśród
czekających w napięciu wiernych
podnosi się radosna wrzawa. O
godzinie 18. 44 na plac wkracza
Gwardia Szwajcarska, a na centralnym
balkonie wychodzącym na plac,
pojawia się kardynał Pericle Felici
i woła: "Oznajmiam wam radosną
nowinę. Habemus Papam! - mamy
papieża!". A gdy 200-tysięczny tłum
przycicha, dodaje: "Carolum Sanctae
Romanae Ecclesiae Cardinalem
Wojtyła... Ioannem Paulum Secundum!"
Na placu zapada cisza. Później w
zdumionym tłumie pojawiają się
szepty: "Czy to Murzyn?". Ktoś mówi:
"To Polak!" W końcu nowy papież
pojawia się w oknie, w czerwonym
ornacie, z paliuszem na piersiach i
uśmiechem na twarzy. Mówi po włosku
z nienagannym akcentem:
"...Najwybitniejsi kardynałowie
powołali nowego biskupa Rzymu.
Powołali go z dalekiego kraju, z
dalekiego, ale jednocześnie jakże
bliskiego poprzez komunię w
chrześcijańskiej wierze i tradycji
(...). Nie wiem, czy będę umiał
dobrze wysłowić się w waszym...
naszym języku włoskim. Gdybym się
pomylił, "poprawujcie" mnie".
Następnie po raz pierwszy błogosławi
Urbi et Orbi (miastu i światu). W
tym samym czasie kapelan i sekretarz
Karola Wojtyły, ksiądz Stanisław
Dziwisz, dyskretnie udaje się do
Kolegium Polskiego na Piazza Remuria,
skąd zabiera jego walizeczkę i
przenosi ją do Pałacu Apostolskiego,
gdzie nowy papież spędzi swoją
pierwszą noc.
23
październik. Św. Jan Kapistran -
wielki kaznodzieja
Autor nieznany, „Kazanie św.
Jana Kapistrana w Bambergu”, tempera
na desce, ok. 1470, Muzeum
Historyczne, Bamberg.
W XV wieku
franciszkanin z Włoch, Giovanni da
Capestrano (w spolszczonej wersji
Jan Kapistran), podróżował po całej
Europie i na rynkach miast wygłaszał
płomienne, wielogodzinne kazania. Na
rynkach miast, bo kościoły nie mogły
pomieścić wszystkich, którzy chcieli
go posłuchać. Kaznodzieja nawoływał
do nawrócenia, odrzucenia próżnych
rozrywek i przedmiotów zbytku,
odciągających uwagę ludzi od tego,
co najważniejsze. Często się
zdarzało, że porwani jego słowami
słuchacze jeszcze w trakcie kazania
rozpalali stos, na który rzucali
rzeczy kuszące ich do złego.
Obraz anonimowego artysty uwiecznił
taką scenę podczas kazania w
Bambergu (Niemcy). Zgodnie z
konwencją malarstwa
średniowiecznego, postać św. Jana
Kapistrana, najważniejsza, została
przedstawiona jako największa.
Święty ubrany jest w habit
franciszkański, w lewej ręce trzyma
monstrancję. Na dole obrazu widzimy
ognisko, do którego, porwani słowami
Jana Kapistrana, bogaci mieszczanie
wrzucają woreczki z kosztownościami,
ozdoby stroju, karty do gry… Sława
Jana Kapistrana jako wielkiego
kaznodziei przetrwała stulecia. Jego
pobyt w Krakowie w roku 1453
przypomina figura przedstawiająca
świętego, wyrzeźbiona na narożniku
jednej z kamienic przy rynku.
Kamienica ta nosi dziś nazwę „Pod
św. Janem Kapistranem”. Podobno w
niej nocował sławny franciszkanin.
Jan Kapistran zasłynął nie tylko
swoimi kazaniami. Był także między
innymi wielokrotnie legatem, czyli
wysłannikiem papieskim,
reprezentującym Stolicę Apostolską w
ważnych przedsięwzięciach. W 1456
roku z jego inicjatywy wyruszyła
odsiecz dla oblężonego przez Turków
Belgradu, zakończona wielkim
zwycięstwem wojsk chrześcijańskich.
24
październik. Św. Antoni, Maria
Cleret - przynaglony miłością
"Miłość Chrystusa przynagla nas
i wzywa, abyśmy ulatywali jakby na
skrzydłach świętej gorliwości.
Prawdziwy miłośnik Boga miłuje także
bliźniego. Człowiek naprawdę gorliwy
to ten, który miłuje, ale w większym
stopniu, według miary miłości, tak,
że im bardziej miłuje, tym bardziej
jest gorliwy. Jeśli ktoś nie ma
gorliwości, oznacza to, że w jego
sercu wygasła prawdziwa miłość".
Nie tylko w jego
pismach często pojawia się słowo
"gorliwość". Używają go także
wielokrotnie jego biografowie, bo
ich zdaniem święty Antoni Maria
Claret był pasterzem nad wyraz
gorliwym.
Urodził się 23 grudnia 1807 roku w
Katalonii (Hiszpania). Jego ojciec
był prowadzącym skromne życie
tkaczem. Antoni w młodym wieku
zaczął mu pomagać w warsztacie. Gdy
miał osiemnaście lat, wyruszył do
Barcelony, aby tam lepiej poznać
rzemiosło. Jednak swoją wyprawę
wykorzystał lepiej niż można się
było spodziewać – nauczył się łaciny
i języka francuskiego, a także
poznał sztukę drukarską.
Chciał zostać kartuzem. Jednak nie
zrealizował tego zamiaru, lecz w
roku 1829 wstąpił do seminarium
duchownego. Jak twierdzą badacze
jego życia, Antoni nie wyróżniał się
szczególną błyskotliwością ani
nadzwyczajnymi uzdolnieniami. Był
jednak niespotykanie pracowity. W
roku 1835 przyjął święcenia
kapłańskie.
Cztery lata później postanowił oddać
się do dyspozycji Kongregacji
Rozkrzewiania Wiary. Próbował też
wstąpić do jezuitów, lecz z powodu
choroby musiał opuścić zgromadzenie.
Wrócił do Hiszpanii. Zajął się
głoszeniem rekolekcji i misji
ludowych. Prowadził również
intesywną działalność pisarską i
wydawniczą. Opublikował wiele
broszur poświęconych pobożności i
życiu duchowemu. Przez piętnaście
miesięcy ciężko pracował na Wyspach
Kanaryjskich.
Po powrocie w roku 1849 założył
zgromadzenie Misjonarzy Synów
Niepokalanego Serca Maryi, zwane
popularnie klaretynami. Dwa lata
później został arcybiskupem Santiago
na Kubie. Z wielką gorliwością
zabrał się do porządkowania
zaniedbanej diecezji. W ciągu
siedmiu lat dzięki niemu powstały
tam 53 nowe parafie. Święty Antoni
zdążył w tym czasie wygłosić 11
tysięcy kazań, uczynił
sakramentalnymi związkami 30 tysięcy
małżeństw, wybierzmował 300 tysięcy
osób. Pracował również nad wzrostem
liczby duchowieństwa i rozwojem
zakonów. Patronował między innymi
powstaniu żeńskiego zgromadzenia pod
nazwą Instytut Apostolski Maryi
Niepokalanej. Prowadził liczne
dzieła charytatywne. Mimo to miał
wielu wrogów. Czterokrotnie
dokonywano zamachu na jego życie,
podpalono mu dom.
W roku 1857 został spowiednikiem
królowej hiszpańskiej. Zrezygnował
więc z kierowania diecezją. Nie
ograniczał się jednak wyłącznie do
pracy na dworze.
Kiedy rodzina królewska została
zmuszona do opuszczenia Hiszpanii,
wiernie towarzyszył jej na wygnaniu.
W roku 1869 przybył do Rzymu. Tu m.
in. bronił nieomylności papieskiej.
Zmarł w Fontfroide 24 października
1870 roku. W roku 1934 został
beatyfikowany, a w roku 1950 został
przez Piusa XII ogłoszony świętym.
Bardzo gorliwy
drukarz
Nieustannie podróżował. Bliskie były
mu słowa Jezusa: „Dziś, jutro i
pojutrze muszę być w drodze”.
Na początku przestraszyłem się tej
biografii. Przeczytałem jedno
zdanie: „W ciągu siedmiu lat Antoni
Maria Claret założył na Kubie 53
nowe parafie, zdążył wygłosić 11
tysięcy kazań, uczynił
sakramentalnymi związkami 30 tysięcy
małżeństw i wybierzmował 300 tysięcy
osób”. Później znalazłem informację,
że „zostawił po sobie ponad 200 pism
religijnych, które wydrukował w
łącznym nakładzie 9 milionów
egzemplarzy”.
Hmm. Czyżbym miał do czynienia z
kanonizowanym Wincentym Pstrowskim?
Byłem świeżo po lekturze książki o
„Bożym nieudaczniku” – Karolu de
Foucauld, a tu taki dorobek...
Sięgnąłem po teksty Clareta. I
znalazłem klucz. W jego pismach co
chwilę powtarza się słowo
„gorliwość”. To ona była sednem jego
pracy duszpasterskiej.
Pamiętam spotkanie z misjonarzem,
który z błyskiem w oku opowiadał:
„Byłem jedynym kapłanem na
siedemdziesiąt wiosek i miasteczek!
Przebywałem w Albanii przez trzy
lata. W tym czasie otwarłem
czterdzieści parafii i ochrzciłem
około 5 tys. ludzi” – zapalał się, a
jego oczy płonęły. Zarażał pasją
głoszenia słowa. I tak musiał
wyglądać Claret.
Urodził się w Katalonii, w
przededniu Wigilii Bożego Narodzenia
1807 roku. Jako osiemnastolatek
pojechał do Barcelony, by
wydoskonalić się w tkactwie. Poznał
tam też tajniki sztuki drukarskiej i
pilnie uczył się języków –
francuskiego i łaciny. Uczestniczył
w strajku robotników, przeżył
poważny kryzys duchowy. Przeszedł go
jednak zwycięsko, a w jego głowie
zakiełkowała myśl, która nie dawała
mu spokoju: chciał zostać kapłanem i
głosić Ewangelię na krańcach świata.
Jego marzenie spełniło się.
Wyświęcony w 1835 roku, po kilku
latach proboszczowania oddał się do
dyspozycji Kongregacji Rozkrzewiania
Wiary. Przez piętnaście miesięcy
ciężko pracował na Wyspach
Kanaryjskich. W 1847 roku założył w
Barcelonie istniejącą do dziś
drukarnię i wydawnictwo katolickie.
Rok później powstało zgromadzenie
Misjonarzy Synów Niepokalanego Serca
Maryi, zwanych popularnie
klaretynami. Dwa lata później został
arcybiskupem Santiago na Kubie. Ta
rozległa archidiecezja nie miała
pasterza od 14 lat. Święty Antoni
zabrał się do pracy z wrodzoną sobie
energią. Jego praca napotkała opór.
Aż cztery razy dokonywano zamachów
na jego życie. Doszczętnie spalono
mu dom. Gdy w 1856 roku został
raniony przez mężczyznę, którego
konkubinę nawrócił, rząd hiszpański
odwołał go z Kuby, a królowa Izabela
II powołała na osobistego
spowiednika. Objeżdżał z nią cały
kraj, głosząc kazania, wspierając
ubogich i zakładając różnorakie
chrześcijańskie bractwa. Gdy w 1868
r. wybuchła w Hiszpanii rewolucja, a
rodzina królewska musiała uciec do
Francji, Claret podążył za nimi.
Nieustannie podróżował. Nawet jego
śmierć była symboliczna. Zmarł w
czasie podróży. Bliskie były mu
słowa Jezusa: „Dziś, jutro i
pojutrze muszę być w drodze”.
Święty Paweł
XIX wieku
Spalono mu dom. Kilkakrotnie
próbowano go zabić. Szkalowano.
Pornograficzne komiksy z Claretem
drukowano nawet na etykietach
pudełek z zapałkami.
Kiedy w ubiegłym roku Fidel Castro
trafił do szpitala, głośno stało się
o przepowiedni, którą w połowie XIX
wieku wygłosił ponoć św. Antoni
Maria Claret (1807–1870), ówczesny
arcybiskup Santiago na Kubie. Abp
Claret miał usłyszeć od Maryi w
sanktuarium w El Cobre, że na Kubie
„władzę obejmie zuchwały młody
człowiek z gęstą brodą, który z
bronią w ręku będzie się wspinał po
górach, aby po kilku latach
triumfalnie z nich zejść. Będzie
przebywał w towarzystwie innych
brodatych i długowłosych mężczyzn.
Dyktatorską władzę będzie dzierżył
przez ponad 40 lat i umrze we
własnym łóżku”. Przepowiednia mówiła
także, że Kuba zajmie „szczególne
miejsce w międzynarodowym koncercie
narodów”.
W tym roku mija dwusetna rocznica
urodzin św. Antoniego Marii Clareta.
Pochodził z Hiszpanii, z
wielodzietnej rodziny. Został
kapłanem diecezjalnym, marzył jednak
o pracy misyjnej. Za zezwoleniem
biskupa udał się do Rzymu. Tam
zwrócił się do Kongregacji
Rozpowszechniania Wiary, aby
skierowano go na misje. Odbył
rekolekcje u jezuitów. Poradzono mu,
by został jezuitą. Rozpoczął
nowicjat, ale ciężka choroba zmusiła
go do powrotu w rodzinne strony.
Został więc misjonarzem w swojej
własnej diecezji, którą objeżdżał
wzdłuż i wszerz, głosząc rekolekcje.
Zakładał bractwa religijne, założył
drukarnię i wydawnictwo katolickie.
Wydawał broszury poświęcone życiu
religijnemu. Głosił misje także na
Wyspach Kanaryjskich. W roku 1849
założył Zgromadzenie Misjonarzy
Niepokalanego Serca Maryi, zwanych
klaretynami.
Kolejne sześć lat życia Claret
duszpasterzował na Kubie, należącej
wówczas do Hiszpanii. Zamianowano go
arcybiskupem Santiago di Cuba. Na
wyspie zasłynął z duszpasterskiej
gorliwości. Na skutek miejscowych
intryg ta rozległa archidiecezja nie
miała pasterza od 14 lat. Nowy
biskup odrabiał zaległości.
Przywrócił dyscyplinę wśród
duchowieństwa, zreformował
seminarium. Ponad 9 tysięcy par
żyjących bez ślubu stało się
sakramentalnymi małżeństwami.
Wybudował szpital i wiele szkół,
zakładał parafialne kasy
oszczędnościowe, ufundował
nowatorski ośrodek wychowawczy dla
osieroconych dzieci i młodzieży,
założył Bractwo Doktryny
Chrześcijańskiej oraz Siostry Maryi
Niepokalanej (misjonarki
klaretynki). W ciągu 6 lat aż
trzykrotnie odwiedził każdą z
parafii, przeprowadzając tam misje.
Jego aktywność przynosiła owoce, co
nie wszystkim przypadało do gustu.
Spalono mu dom. Kilkakrotnie
próbowano go zabić. Podczas jednego
z zamachów napastnik ranił go
brzytwą w twarz.
Antyklerykalne środowiska wymusiły
przeniesienie abp. Antoniego do
Hiszpanii. Został spowiednikiem
królowej Izabeli II, jednak nadal
robił swoje. Głosił misje, wspierał
wydawnictwa katolickie.
Znienawidzony przez masonerię, stał
się obiektem wieloletniej, wrogiej
nagonki. Pornograficzne komiksy z
Claretem w roli głównej drukowano
nawet na etykietach pudełek z
zapałkami. Claret wziął udział w
obradach I Soboru Watykańskiego w
1870 roku, wkrótce potem zmarł we
Francji. Potomni nazwali go św.
Pawłem XIX wieku.
25
październik. Św. Piotr z Alkantary -
mistrz ascezy
Wizerunek św. Piotra przedstawiany
jest we franciszkańskim habicie,
przepasanym sznurem, którego trzy
węzły symbolizują kolejno
posłuszeństwo, ubóstwo i czystość.
Święty często obejmuje duży krzyż,
co stanowi świadectwo głębokiego
umartwienia i pokuty, którym oddawał
się przez całe swoje życie.
Jan Sanabria
urodził się w 1499 roku w mieście
Alcantara, na zachodzie Hiszpanii.
Kiedy zakończył edukację w swojej
rodzinnej miejscowości, rozpoczął
studia na uniwersytecie w Salamance.
Dyplom uzyskał mając zaledwie 16
lat, jednak nie marzenia o karierze
naukowej pokierowały jego dalszym
życiem.
Ukończywszy studia, wstąpił do
zgromadzenia
franciszkanów-obserwantów w Manjares,
gdzie przyjął imię Piotr. Zanim
otrzymał świecenia kapłańskie w 1524
roku, został mianowany przełożonym
domu zakonnego z powodu ogromnej
surowości życia, którą się
wyróżniał. Funkcję gwardiana
sprawował także w Badajoz i
Placencji. Kiedy został mianowany
prowincjałem domów obserwantów w
Hiszpanii i Portugali, zaczął
realizować swój główny cele,
przywrócenie karności i obserwancji
w zakonie franciszkańskim.
„Najpierw powinieneś więc ofiarować
Bogu samego siebie-poświęcić się na
zawsze Jego służbie; zaprzeć się
samego siebie; oddać się całkowicie
w Jego Przenajświętsze ręce, aby On
Sam robił z tobą, co Mu się podoba,
tak w tym, jak i w przyszłym życiu.”
Święty rzeczywiście żył i postępował
wobec własnych słów. Całkowicie
odrzucił to co doczesne na rzecz
modlitwy i medytacji. Według relacji
świadków sypiał w ciągu doby nie
więcej niż cztery godziny, w celi
tak małej, że z trudem się w niej
poruszał. W czasie wielkich mrozów
chodził boso i bez dodatkowego
okrycia. Wycieńczające posty
wykluczające z diety mięso, ryby
oraz nabiał, skrajnie wychudziły
jego ciało. Swoją charyzmą zaraził
współbraci, którzy także
opowiedzieli się za surową regułą
życia zakonnego. Z pokorą za swym
mistrzem oddawali się ascezie.
„Należy pilnie i bezustannie strzec
swego serca; oddalać z niego
wszelkie próżne i niepożyteczne
myśli; wszelkie uczucia i
przywiązania; wszelkie niepokoje i
gwałtowne wzruszenia. Wszystko to
jest bowiem przeszkodą do
pobożności.”
Święty Piotr bał się, że zarządzanie
zakonem pochłonie go za bardzo. W
związku z tym w roku 1554 postanowił
zrezygnować ze wszystkich urzędów i
resztę życia spędził w klasztorku w
Cebollas, oddając się bez reszty
pokucie i kontemplacji. To właśnie
medytacja i modlitwa były dla
świętego jedyną słuszną drogą ku
Bogu.
Napisał on także wiele pism
ascetycznych. Należą do nich
m.in.: Traktat o modlitwie i
medytacji, Odpowiedź na 33 punkty
Relacji św. Teresy z
Avila, Komentarz do Psalmu
Miserere oraz Konstytucje dla
zreformowanych przez siebie
klasztorów.
„Oby moja pielgrzymka mogła się czym
prędzej zakończyć! Obym czym prędzej
doczekał się końca mojego wygnania!
Kiedy nadejdziesz drogi dniu mojej
wolności? Kiedy pójdę oglądać
oblicze Boga?!”
Piotr całą swoją doczesność
poświęcił dla wieczności. Zmarł 18
października 1562 roku w wieku 63
lat. Ponoć przy swojej śmierci
oglądał Matkę Bożą i św. Jana
Apostoła, wypowiadając słowa Psalmu:
„Pójdziemy do domu Pana.” Jakiś czas
po śmierci objawił się także św.
Teresie z Avila, z którą łączyła go
szczególna przyjaźń duchowa.
Piotr z Alkantary został
beatyfikowany w 1627 roku, a
kanonizowany 42 lata później przez
papieża Klemensa IX. Święty Piotr
jest patronem diecezji Coria w
Hiszpanii oraz prowincji
Estremadury, a także Brazylii.
-
Bł. Carlo Gnocchi - kapelan
okaleczonych
W czasie II wojny światowej był
kapelanem włoskich strzelców
górskich i zimą 1942/1943 przeżył z
nimi tragiczny odwrót z ZSRR.
Po wojnie
poświęcił się całkowicie niesieniu
pomocy chorym, okaleczonym na wojnie
i niepełnosprawnym. Jego proces
beatyfikacyjny trwał 22 lata.
Ksiądz Gnocchi, nazywany "apostołem
kalekich dzieci", urodził się w 1902
roku niedaleko Mediolanu. W 1940
roku, po przystąpieniu Włoch do
wojny po stronie Niemiec, zaciągnął
się dobrowolnie jako kapelan
batalionu strzelców alpejskich. Brał
udział w kampanii w Grecji.
Przeżywszy koszmar wojny powrócił do
Mediolanu i starał się zniechęcić
swych uczniów do wstępowania do
wojska. Jednak mimo to wszyscy
zaciągnęli się do armii. Dlatego
kapłan nie chcąc rozstawać się ze
swymi wychowankami i pragnąc otoczyć
ich opieką ponownie wstąpił do
wojska i wyruszył z nimi na kampanię
przeciwko ZSRR w 1942 roku.
Na froncie wschodnim był świadkiem
prawdziwej masakry włoskich
żołnierzy, którzy masowo ginęli w
walkach i zamarzali. Razem z nimi
uczestniczył w ich dramatycznym
odwrocie po radzieckiej ofensywie.
Wtedy ksiądz Gnocchi postanowił
zająć się niesieniem opieki sierotom
wojennym, dzieciom okaleczonym w
czasie walk i bombardowań.
Przystąpił także do
antyhitlerowskiego ruchu oporu.
Po wojnie założył Fundację "Pro
Juventute" i szereg ośrodków pomocy
we Włoszech i poza ich granicami.
Zmarł w 1956 roku. Kiedy - jak się
podkreśla - we Włoszech nie istniało
jeszcze ustawodawstwo dotyczące
przeszczepów organów, ksiądz Gnocchi
wyraził pragnienie, by po jego
śmierci jego rogówki oddano
niewidomym dzieciom.
25 października 2009 roku, podczas
modlitwy Anioł Pański papież
Benedykt XVI zwracając się do 40
tysięcy uczestników odbywającej się
tego dnia beatyfikacji w Mediolanie
powiedział, że ksiądz Gnocchi był
cenionym wychowawcą dzieci i
młodzieży.
"W czasie drugiej wojny światowej
został kapelanem strzelców górskich,
z którymi przeżył tragiczny odwrót z
Rosji, cudem unikając śmierci. Wtedy
właśnie postanowił całkowicie
poświęcić się dziełu miłosierdzia" -
mówił papież. *** Tekst za PAP.
-
Św. Kryspin - kim był
A może raczej: ilu ich było i co
na to wszystko William Szekspir?
W szekspirowskim
„Życiu Henryka V” jest pamiętna
scena, gdy tytułowy monarcha
uroczystym tonem przemawia do swych
wojsk, gotujących się na decydującą
bitwę z Francuzami. W przekładzie
Leona Ulricha słowa bohaterskiego
króla brzmią tak:
Dzisiaj jest święto świętego
Kryspina;
Kto dziś przeżyje, a do domu wróci,
W górę podrośnie na dnia tego
wzmiankę,
Podniesie głowę na imię Kryspina.
Dalej mowa o pokazywaniu sąsiadom
ran, odniesionych w dniu św.
Kryspina, o rycerskich czynach,
jakich dokonać mają zgromadzeni
wokół króla rycerze oraz o
następnych pokoleniach, które będą
sobie opowiadać o tej niezwykłej
bitwie, dzięki czemu „dzień świętego
Kryspina nie minie / Od dzisiejszego
dnia do końca świata”.
Dla Anglików „Życie Henryka V” to
sztuka, którą porównać można z
polską Trylogią. Wystawiało się ją
często ku pokrzepieniu serc, czego
najlepszym dowodem mistrzowska
ekranizacja z 1944 roku, gdy
Laurence Olivier podnosił na duchu
Brytyjczyków, zmagających się z III
Rzeszą.
Kim był jednak ów tajemniczy święty
Kryspin? Wszak w naszym kręgu
kulturowym mało kto kojarzy tego
patrona, choć np. w literaturze
staropolskiej można się natknąć na
wzmianki o tej postaci, a właściwie
postaciach.
W III wieku było sobie bowiem dwóch
braci - Kryspin i Kryspinian. Swą
działalność apostolską prowadzili na
terenie Galii. Co ciekawe,
ewangelizowali za dnia, a nocami
szyli buty, które następnie
rozdawali najbiedniejszym. Stąd też
uznaje się ich za patronów szewców.
Oboje zginęli śmiercią męczeńską we
francuskiej miejscowości Saissons.
Był rok 285, zaś Cesarstwem Rzymskim
rządził cesarz Maksymian.
Kościół katolicki wspomina ich 25
października. Tego dnia, w roku 1415
roku, pod Azincourt stanęły
naprzeciwko siebie armie
angielskiego króla Henryka V i
francuskiego władcy Karola VI. Mimo
ogromnej przewagi liczebnej Francuzi
ponieśli sromotną klęskę, Anglicy
zaś przypisali zwycięstwo
wstawiennictwo św. Kryspina.
W wydanej nakładem WAM-u „Księdze
imion świętych”, którą opracowali
Henryk Fros SJ oraz Franciszek Sowa,
wspomina się, iż w martyrologiach
jest jeszcze siedmiu innych patronów
o tym imieniu.
Najważniejszym z nich jest bez
wątpienia włoski Kryspin z Viterbo,
który na świat przyszedł jako Piotr
Fioretti i żył na przełomie XVII i
XVIII wieku. Całe swe zakonne,
kapucyńskie życie, posługiwał jako
zwykły kucharz, bądź ogrodnik. Miał
jednak dar przepowiadania
przyszłości, zaś jego rad słuchało
wielu kościelnych dostojników z
papieżem na czele.
Beatyfikował go w 1806 roku Pius
VII, a kanonizował w roku 1982 Jan
Paweł II.
26
październik. Bł. Celina Borzęcka -
kobieta praktyczna
Była żoną, matką, babcią i
zakonnicą. Założyła zgromadzenie
sióstr zmartwychwstanek. Wiele lat
po śmierci przyczyniła się do
uzdrowienia swego pra, pra, pra...
wnuka.
Kiedy urodziła
się 29 października 1833 r. w
szlacheckiej rodzinie Chludzińskich
– na Kresach Rzeczypospolitej, w
Antowilu koło Orszy, wolna Polska
była marzeniem. Młodziutka Celina
marzyła o jeszcze jednym: chciała
zostać zakonnicą.
Żona, matka, babcia...
Wolą rodziców okazało się jednak jej
zamążpójście, więc w wieku
dwudziestu lat wyszła za mąż za
Józefa Borzęckiego i zamieszkała w
majątku męża niedaleko Grodna. Jako
młoda mężatka przeżyła śmierć
pierworodnego syna Kazimierza.
Niedługo po urodzeniu zmarła także
córeczka Maria. Mocno przeżyła ból
po stracie matki i siostry… To
wszystko zdarzyło się w pierwszych
latach małżeństwa. Za pomoc
udzielaną powstańcom styczniowym w
1863 r. znalazła się w więzieniu w
Grodnie – wraz z kilkumiesięczną
córeczką Jadwigą, najmłodszym
powstańczym więźniem…
Czasem próby dla Celiny była ciężka
choroba męża. W 1869 r. Józef
Borzęcki, dotknięty paraliżem,
stracił władzę w nogach. Celina wraz
z córkami i chorym mężem wyruszyła
do Wiednia, w poszukiwaniu dla niego
skutecznej kuracji. Troskliwie się
nim opiekowała przez pięć lat
choroby. Józef zmarł w 1874 r.
Celina poświęciła się wychowaniu
córek. Szanowała ich wolę, kiedy
wybierały życiowe powołania: do
życia małżeńskiego i zakonnego.
Starszej – Celinie towarzyszyła,
kiedy rodziły się jej dzieci. A
potem, mimo licznych zakonnych
obowiązków, była dobrą babcią dla
swoich pięciorga wnucząt.
...i zakonnica
Po śmierci męża Celina Borzęcka
wróciła do młodzieńczych marzeń o
zakonie. Wkrótce razem z młodszą
córką Jadwigą złożyła śluby zakonne.
Pod wpływem księży zmartwychwstańców
zorganizowała żeńskie Zgromadzenie
Sióstr Zmartwychwstania Pa- na
Naszego Jezusa Chrystusa. Pod taką
nazwą instytut, po wielu latach
oczekiwania i pokonywania przeszkód,
zyskał kościelną aprobatę w styczniu
1891 r. Wraz z Celiną obowiązki w
zgromadzeniu podjęła córka Jadwiga,
obecnie również kandydatka na
ołtarze. Zgromadzenie zajęło się
prowadzeniem szkół, przedszkoli,
internatów.
Wybrała Kęty
W mieście św. Jana Kantego Celina
Borzęcka ulokowała w 1891 r.
pierwszą w Polsce placówkę
zmartwychwstanek. W skromnej starej
chacie najpierw założyła szkołę dla
dziewcząt i nowicjat. Początki były
trudne, a siostrom i ich wychowankom
doskwierała bieda. Cztery lata
później stanął w Kętach klasztor.
Matka Celina sama zaprojektowała
kaplicę, z Matką Bożą Ostrobramską w
ołtarzu i patronami Polski, Litwy i
Rusi na witrażach. Tu też
zmartwychwstanki wybudowały szkołę i
ochronkę dla dzieci. Stąd też
wyruszyły do kolejnych placówek – w
Częstochowie, Warszawie.
Budynek klasztoru otacza piękny
park. Rosną w nim drzewa sadzone i
szczepione przez założycielkę.
Wymownym dowodem jej kobiecej
zaradności są zachowane
niepowtarzalne szaty liturgiczne:
alby, uszyte z koronkowej sukni
ślubnej matki Celiny, z jej dawnego
stroju balowego…
W 1906 r. nagle zmarła jej córka
Jadwiga. Siedem lat później, na
cmentarzu w Kętach, obok niej
została pochowana matka Celina.
Zmarła 26 października 1913 r. W
1937 r. szczątki Celiny i Jadwigi
Borzęckich przeniesiono do krypty w
klasztornej kaplicy. Od 2001 r.
znajdują się w kęckim kościele
parafialnym pw. Świętych Małgorzaty
i Katarzyny.
Kiedy matka
Celina umierała, istniało 18 domów,
w których pracowało 214 sióstr
zmartwychwstanek, i 16 związanych z
duchowością zgromadzenia świeckich
apostołek Zmartwychwstania. W roku
jej beatyfikacji w 54 domach w
Polsce, Anglii, Argentynie,
Australii, Kanadzie, Tanzanii,
Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i
na Białorusi pracuje 512 sióstr oraz
322 apostołki. Siostry pracują jako
nauczycielki, wychowawczynie,
katechetki, zakrystianki,
organistki, animatorki oazowe,
pielęgniarki.
Starania o beatyfikację swojej
założycielki zmartwychwstanki
rozpoczęły w 1944 r. W 2002 r.
watykańska kongregacja uznała cud,
który wydarzył się za jej przyczyną.
Po modlitwach za wstawiennictwem
matki Celiny, w niewyjaśniony sposób
zdrowie odzyskał ciężko ranny w
wypadku Andrzej Mecherzyński-Wiktor,
jej prawnuk w piątym pokoleniu. 27
października 2007 roku w rzymskiej
Bazylice św. Jana na Lateranie matka
Celina Borzęcka została ogłoszona
błogosławioną.
27
październik. Św. Frumencjusz -
ojciec Pokoju
Biskup Frumencjusz był nazwany
przez Etiopczyków Abba Selama –
Ojcem Pokoju.
Święty
Frumencjusz zmarł około 380 roku.
Był organizatorem pierwszych
struktur kościelnych w Aksum. Biskup
został nazwany przez Etiopczyków
Abba Selama – Ojcem Pokoju. Udzielił
chrztu pierwszemu chrześcijańskiemu
władcy Aksum – Ezanie, stając się
tym samym ojcem chrześcijaństwa w
Etiopii. Tradycja etiopska
przypisuje mu również dokonanie
pierwszego etiopskiego przekładu
Nowego Testamentu. Do "Martyrologium
Rzymskiego" został wpisany przez
kardynała Boroniusza w XVII wieku.
Historię jego żywota przekazał
Rufin, który był chrześcijańskim
historykiem. Frumencjusz pochodził z
Tyru w Grecji. Był uczniem i krewnym
filozofa Meropiusza, który wybrał
się z nim w podróż morską z zamiarem
dotarcia do Indii. Z powodu burzy
ich okręt przybił do afrykańskiego
brzegu w Etiopii. Tubylcy zabili
Meropiusza i towarzyszących mu
ludzi. Z rzezi ocaleli jedynie
Frumencjusz i Edezjusz. Zostali oni
wzięci do niewoli, a następnie
odesłani w darze władcy Aksum – Ylle
Alada. Na dworze królewskim doszli
do najwyższych godności. Po śmierci
króla zostali zatrzymani w pałacu
przez królową. Niedługo potem,
najprawdopodobniej dzięki kontaktom
z kupcami chrześcijańskimi,
Frumencjusz i Edezjusz zapoznali się
z religią chrześcijańską. Na dworze
w Aksum święty stał się żarliwymi
propagatorem wiary, nauczając dzieci
i dorosłych oraz nawracając całe
społeczności.
Frumencjusz był także wychowawcą
następcy tronu. Syn królowej, Ezana,
po objęciu władzy zezwolił
Frumencjuszowi udać się do
Aleksandrii, gdzie około roku 340
przyjął sakrę. Król Ezan dał
świętemu pełną swobodę w
ewangelizacji, sam także przyjął
Chrzest święty z rąk Frumencjusza.
Warto wspomnieć, iż do prawosławnej
religii w Etiopii "zakradły" się
także elementy mozaizmu, takie jak
obrzezanie, święcenie soboty i
przepisy żydowskie dotyczące
pokarmów. Świadczą one chociażby o
tym, że korzenie chrześcijaństwa
sięgają o wiele głębiej i wywodzą
się z judaizmu właśnie...
28
październik. Św. Szymon i Juda
Tadeusz - Apostołowie z drugiej
linii
Niełatwa to rzecz pozostać
gorliwym i odważnym bez rozgłosu, w
cieniu. Tworzyć wspólnotę bez
pretensji do tytułów. Robić swoje,
czerpiąc siłę z tego, że jestem
jednym z...
Obaj Apostołowie
mieli pecha. Juda nosił to samo imię
co zdrajca Judasz. W języku polskim
rozróżniamy te imiona za pomocą
końcówki „-sz”, ale w oryginale tej
różnicy nie ma. Pewnie dlatego Juda
występuje w spisach Apostołów także
pod drugim imieniem – Tadeusz (tzn.
odważny). Szymon z kolei nosił to
samo imię co najważniejszy z
Apostołów. Jego imię funkcjonuje z
przydomkiem Kananejczyk lub Zelota,
czyli gorliwy.
Nie znamy szczegółów ich życia.
Znamy właściwie tylko ich imiona,
które pojawiają się na listach
Apostołów (Mt 10,2; Mk 3,16–19; Łk
6,14–16, Dz 1,13). Juda, o którym
Ewangelista zaznacza „ale nie
Iskariota”, wypowiada w Ewangelii
Janowej jedno zdanie. I to wszystko.
Bibliści wątpią, czy List św. Judy
wchodzący w skład Nowego Testamentu
jest autorstwa Judy Apostoła.
Oczywiście tradycja przychodzi z
pomocą tej anonimowości, dopowiada
ich historię. Według
średniowiecznych przekazów, Szymon
umarł męczeńsko przecięty na pół
piłą. Dzieje Judy Tadeusza łączą się
z piękną legendą o Abgarze, królu
Edessy (dzisiejsza Urfa w Turcji).
Ów król, chory na trąd, miał napisać
list do Pana Jezusa z prośbą o
uzdrowienie. W odpowiedzi otrzymał
list napisany przez samego Jezusa
oraz wizerunek Zbawiciela odciśnięty
na płótnie. Te niezwykłe dary miał
dostarczyć właśnie apostoł Juda,
który głosił królowi Ewangelię i
udzielił mu chrztu. W ikonografii
przedstawiany jest nieraz z
wizerunkiem twarzy Jezusa.
Judę Tadeusza wzywa się jako patrona
spraw beznadziejnych. Dlaczego
właśnie jego? Nie bardzo wiadomo.
Ale spraw po ludzku beznadziejnych
nie brakuje. Więc dobrze, że jest
patron tych mrocznych chwil. Juda,
trzymający w ręku odbicie twarzy
Jezusowej, daje jasną wskazówkę: w
ciemności szukaj oblicza Pańskiego –
umęczonego, ale i chwalebnego. W Nim
nadzieja w beznadziei.
Juda i Szymon pozostali apostołami
drugiej linii. Niełatwa to rzecz
pozostać gorliwym i odważnym bez
rozgłosu, w cieniu innych. Tworzyć
wspólnotę bez pretensji do tytułów,
na swoją miarę, stosownie do swoich
możliwości. Godzić się, że będą mnie
nawet mylili z innymi – tymi
wybitniejszymi albo, co gorsza, ze
zdrajcami. Robić swoje, czerpiąc
siłę z tego, że jestem jednym z...
Nie lada sztuka.
29
październik. Bł. Michał Rua -
Generał zakonu salezjanów
Zawdzięczamy mu zaistnienie
salezjanów w Polsce. Towarzystwem
Salezjańskim kierował 22 lata, aż do
śmierci, która nastąpiła 10 kwietnia
1910 roku.
Błogosławiony
Michał Rua urodził 9 czerwca 1837
roku się w Turynie. Pochodził z
wielodzietnej rodziny, jednak szybko
został osierocony przez ojca. Michał
był synem dyrektora fabryki broni,
przy której księża prowadzili szkołę
elementarną. W 1848 roku Michał
zapisał się do szkoły, prowadzonej
przez Braci Szkół Chrześcijańskich.
W tym okresie trafił także do
założonego przez Jana Bosko
„Oratorium” dla chłopców, do którego
chętnie uczęszczał wraz z bratem.
Święty Jan Bosko zamierzał
doprowadzić do kapłaństwa
najlepszych chłopców, aby mogli
kontynuować jego dzieło. Pewnego
dnia Michał dostał propozycję nauki
łaciny i dalszych studiów. Wtedy też
święty Jan Bosko zaproponował
chłopcu by zamieszkał przy
„Oratorium”. W roku 1854 Michał Rua
złożył śluby zakonne i objął już
jako kleryk prowadzenie Świętego
Oratorium. Do najpiękniejszych chwil
jego życia należała pielgrzymka do
Rzymu wraz z Janem Bosko w 1858 roku
- wtedy też rozpoczęły się zabiegi o
zatwierdzenie reguł założonego
zgromadzenia. Błogosławiony
współpracował także ze św. Janem
Bosko w założeniu żeńskiej rodziny
zakonnej Córek Maryji Wspomożycielki
Wiernych, powołanej do życia w roku
1872.
Po ukończeniu seminarium duchownego
Michał Rua został pierwszym
kapłanem, który został wychowanym
przez św. Jana Bosko i towarzyszył
mu już do końca życia. Po jego
śmierci został generalnym
przełożonym świeżo utworzonego
zgromadzenia księży salezjanów. Cały
swój czas poświęcał potrzebującej
młodzieży. Naoczni świadkowie mówią
również, że miał: dar czytania w
sercach, przepowiadania przyszłości,
uzdrawiania, czy rozmnażania
pokarmów. Był chodzącą regułą dla
siebie i dla współbraci.
Michał Rua przyjmował pierwszych
Polaków do zgromadzenia.
Zawdzięczamy mu zaistnienie
salezjanów w Polsce. Towarzystwem
Salezjańskim kierował 22 lata, aż do
śmierci, która nastąpiła 10 kwietnia
1910 roku. Zostawił swoim następcom
341 domów w 30 krajach i około 4000
członków. Do chwały ołtarzy wyniósł
go papież Paweł VI dnia 29
października 1972 roku.
- Św.
Felicjan. O wielu męczennikach z I
lub II wielu chrześcijaństwa
zachowało się nie wiele przekazów.
Tak jest i ze świętym Felicjanem.
Niektóre źródła nazywają go
biskupem, ale brak na to określenie
jednoznacznego potwierdzenia.
Imię patrona, św. Felicjana,
pochodzi od łacińskiego słowa „felix”,
co oznacza szczęśliwy.
30
październik. Święty Alfons Rodriguez
Cierpliwy furtian
Alfons Rodriguez przyszedł na
świat w rodzinie kupieckiej 25 lipca
1533 roku w Segovii, w Hiszpanii.
Słynął ze swej skromności i
uprzejmości. Nikomu nie odmówił
pomocy i dobrego słowa.
W wieku 14 lat
Alfons został przyjęty do
jezuickiego kolegium w Alcala. Od
wczesnego dzieciństwa jego marzeniem
było kapłaństwo, jednak śmierć ojca,
sprawiła, że chłopak musiał powrócić
do rodzinnego domu, aby pełnić
obowiązki administratora
przedsiębiorstwa tekstylnego, jakim
zarządzał zmarły. Nie były to
najszczęśliwsze lata do młodego
Rodrigueza, a sercem cały czas był
blisko Boga.
W wieku lat 17 ożenił się z Marią
Suarez. Związek był bardzo udany,
dlatego ogromnym ciosem była śmierć
żony, zaledwie siedem lat po
zawarciu małżeństwa. Na tym nie
skończyło się pasmo nieszczęść -
Rodriguez stracił dwoje jedynych
dzieci. Mężczyzna chciał znaleźć
ukojenie tam, gdzie zawsze je
odnajdował – w modlitwie. Postanowił
poświęcić swe życie Bogu. Sprzedał
przedsiębiorstwo i rozpoczął studia
na uniwersytecie w Walencji, w
przyszłości chcąc zostać kapłanem.
Okazało się, że nauka sprawiała mu
pewne trudności, zbyt wiele lat
stronił od ksiąg i ciężko było
nadrobić zaległości. Zniechęcony
swymi niepowodzeniami zrezygnował ze
studiów.
Wtedy wstąpił do jezuitów – został
bratem zakonnym. Przez 36 lat swej
posługi pełnił funkcję furtiana.
Wolny czas spędzał na samotnej
modlitwie i kontemplacji. Podobno
miewał mistyczne zachwyty i ekstazy,
co jeszcze bardziej utwierdzało go w
wierze. Plotka głosi, że spokojny
braciszek nigdy nie wypuszczał z
dłoni różańca. Zasłynął też z
pisania tekstów, traktujących o
ascetycznym trybie życia.
Rodriguez uważał, że ulgę
człowiekowi może przynieść wyłącznie
pokuta. Dlatego cierpliwie znosił
wszelkie niepowodzenia, nie reagował
na zaczepki i wulgarne wyzwiska
wędrowców, starając się każdemu
odpowiedzieć dobrym słowem. Gdy nie
spotykały go nieprzyjemności, sam
szukał trudnych dróg, aby w czasie
ich pokonywania pogłębiać swą wiarę.
Podobno jego modlitwy miały taką
moc, że dzięki nim wielu ludzi
zostało uzdrowionych.
Był bardzo popularny wśród młodych
kleryków. Nie raz pomagał im radami
i słowem. Szybko wkoło furtiana
zgromadził się pokaźny tłum,
pragnących jego dobroci. Jednym z
najbliższych przyjaciół Rodrigueza
był późniejszy apostoł Murzynów
amerykańskich – św. Piotr Klawer.
Zmarł 30 października 1617 roku,
przeżywszy 84 lata. W pogrzebie
skromnego jezuity wzięły udział nie
tylko tłumy ludzi i zakonnicy, ale i
sam wicekról, biskup i
duchowieństwo. Został uznany za
błogosławionego w 1825 roku, przez
papieża Leona XII. Kanonizował go
papież Leon XIII w 1888 roku. 30
października jest dniem corocznej
pamiątki tego skromnego człowieka,
który w pełni poświecił swe życie
posłudze Bogu i ludziom.
-
Bł. Anioł z Acri
Trzy razy wstępował do zakonu
kapucynów i występował z niego. Jest
nazywany Apostołem Kalabrii.
Lucantionio Falcone, późniejszy bł.
Anioł, urodził się w 1669 roku w
Acri we włoskiej Kalabrii, w
rodzinie robotniczej. Po śmierci
ojca jego wychowaniem i
wykształceniem zajął się brat jego
matki, kapłan diecezjalny. Mając 19
lat, mimo sprzeciwu i oporu ze
strony krewnych, wstąpił do zakonu
kapucynów. Po kilkunastu dniach
pobytu w klasztorze powrócił do
domu, stwierdziwszy, że nie zastał
takiego ubóstwa, jakiego się
spodziewał.
Nie mógł jednak znaleźć sobie
miejsca. Wiedziony wewnętrznym
przekonaniem, jeszcze raz zapukał do
furty kapucynów w Acri. W 1689 roku
został ponownie przyjęty do
nowicjatu. Pełen rozterek i
powątpiewań o swoim powołaniu,
ponownie opuścił zakon. Powrócił do
domu, jednak znów trawiły go
niepokoje, zapragnął wrócić do
klasztoru. Za zgodą generała zakonu
przyjęto go po raz trzeci i dano mu
imię Anioł. Tym razem pozostał, choć
przez pewien czas dręczyła go
niepewność, co do słuszności wyboru
tej drogi życia.
Po ukończeniu studiów teologicznych,
w 1700 roku przyjął święcenia
kapłańskie. Wkrótce dał się poznać
jako świetny kaznodzieja i
poszukiwany spowiednik. 35 lat
głosił słowo Boże w różnych
miejscowościach na południu Włoch,
dlatego nazwano go Apostołem
Kalabrii.
Pełnił wiele odpowiedzialnych
funkcji, był m.in. mistrzem
nowicjatu, gwardianem i
prowincjałem. Odznaczał się
gorliwością i wyrozumiałością wobec
braci. Dla siebie samego był surowy
i wymagający. Zmarł 30 października
1739 roku. Papież Leon XII ogłosił
go błogosławionym w 1825 roku.
Liturgiczne wspomnienie bł. Anioła z
Acri przypada 30 października.
Błogosławiony Anioł z Acri może być
patronem wszystkich, którzy z trudem
rozpoznają swoje życiowe powołanie.
31
październik. Św. Wolfgang z
Ratyzbony - przybysz znad Jeziora
Bodeńskiego
Przyszedł na świat w pierwszej
połowie X wieku w Szwabii.
Najprawdopodobniej miejsce jego
urodzenia to dzisiejsze Pfullingen.
Wychował się w
słynnym, benedyktyńskim opactwie
leżącym na wyspie Reichenau na
Jeziorze Bodeńskim. W 956 roku jego
przyjaciel Henryk Babenberg został
arcybiskupem Trewiru. Od tego
momentu Wolfgang zaczął pełnić
obowiązki jego kanclerza.
11 lat później wstąpił do
benedyktynów w szwajcarskiej
miejscowości Eisiedeln, natomiast w
969 roku święty Ulryk z Augsburga
wyświęcił go na biskupa. Odtąd
Wolfgang głosił Dobrą Nowinę w
prowincji Noricum, jak od czasów
rzymskim nazywano tereny dzisiejszej
Austrii. Przebywał także na
Węgrzech, jako misjonarz w pogańskim
jeszcze w tamtym okresie kraju.
W 972 wyznaczono go na biskupa
Ratyzbony. Wówczas to zrzekł się
swych biskupich praw w Czechach,
dzięki czemu powstać mogła diecezja
praska. Zrezygnował także z
pełnienia prestiżowej funkcji opata
klasztoru świętego Emmerama.
Scedował ją na błogosławionego
Ramwolda, by ten zaprowadził tam
nowe zasady i reguły.
Prowadzący surowy i ascetyczny żywot
Wolfgang wsławił się zakładaniem
nowych klasztorów i reformowaniem
tych, które istniały już wcześniej.
Szczególnie troszczył się o biednych
i chorych. Nalegał także na dalszą –
dziś powiedzielibyśmy „ustawiczną” -
edukację osób należących do stanu
duchownego. Uchodzi także za
nauczyciela cesarza Henryka II oraz
królowej węgierskiej, błogosławionej
Gizeli.
Pod koniec życia, jako pustelnik,
zamieszkał nad jeziorem, które z
czasem nazwano na jego cześć
Wolfgangsee. Z tym okresem w
biografii świętego wiąże się sporo
legend. Ponoć żyjący wówczas w
jaskini Wolfgang spotkał któregoś
dnia leśników, pracujących przy
wyrębie lasu. Na widok zmęczonych
ludzi użył swych mocy, i między
pobliskimi skałami wytrysnęło
źródełko z wodą, dzięki czemu drwale
mogli ugasić swe pragnienie. Od tego
czasu woda wypływająca z owego
źródełka uchodzi za cudowną i
posiadającą właściwości lecznicze.
Inną opowieścią jest ta, która mówi
o budowie przez Wolfganga
niewielkiego leśnego kościółka.
Święty rzucił kiedyś w dolinę
siekierę i zadecydował, że na
miejscu, w którym ją odnajdzie,
wybuduje niewielką świątynię. Nie
bardzo potrafił jednak uporać się z
nadmiarem zaplanowanych prac, więc
razu pewnego przyszedł do niego
diabeł, który obiecał pomóc przy
wznoszeniu budowli. Postawił jednak
następujący warunek: pierwsza żywa
istota, jaka przekroczy próg
kościółka, ma zostać oddana w jego
ręce. Święty na propozycję przystał,
po czym, gdy budynek był już gotowy,
okazało się i pierwszy do jej
wnętrza wszedł... wilk.
Rozwścieczony tym faktem diabeł
złapał w szpony błąkającego się we
wnętrzu drapieżnika i uciekł z nim
przez otwór w dachu.
Wolfgang zmarł w Pupping w Austrii
31 października 994 roku. Pochowano
go w ratyzbońskim opactwie St.
Emmeram. Kanonizowany został w 1052
roku przez papieża Leona IX.
W ikonografii ukazuje się go jako
biskupa lub benedyktyna z toporem,
pastorałem, modelem kościoła lub
książką w ręce. Czasem towarzyszy mu
również diabeł. Najstarsza podobizna
świętego znajduje się w XI-wiecznym
„Ewangeliarzu emmeramskim”, który
obecnie przechowywany jest na
Wawelu. Wolfgang uchodzi za patrona
Bawarii i Ratyzbony, ale także
pasterzy, stolarzy, cieśli, drwali,
żeglarzy i niewinnie skazanych
więźniów.
Św. Alfons
Rodriguez
Był mężem surowych umartwień i
ciągłej modlitwy. Wzniósł się na
szczyty modlitwy mistycznej.
Alfons urodził się w rodzinie kupca
w Segowii, na terenie Hiszpanii. Po
śmierci ojca prowadził rodzinne
przedsiębiorstwo.
Św. Alfons Rodriguez zasłynął
z uprzejmości, dobroci i
cierpliwości. Był mężem surowych
umartwień i ciągłej modlitwy.
Wzniósł się na szczyty modlitwy
mistycznej.
Został beatyfikowany w roku 1825, a
kanonizował go Leon XIII w 1888 r.
http://kosciol.wiara.pl/Ludzie/Swiety_na_dzis/