INDEXPARAFIASTRONA GŁÓWNAOGŁOSZENIA PARAFIALNEINTENCJE MSZALNEWSKAZANIA LITURGICZNEGAZETA PARAFIALNACMENTARZ PARAFIALNYHISTORIA PARAFIIHISTORIA NA FOTOGRAFIIGRUPY PARAFIALNEAKCJA KATOLICKAKSMMINISTRANCIRÓŻE RÓŻAŃCOWEINNE GRUPYMUZYKA W PARAFIIDLA DUCHAŻYCIE KOŚCIOŁASERCE BOŻEZIARNO SŁOWAKALENDARZ LITURGICZNYLINKI RELIGIJNE

http://www.ak.przemyska.pl/foto/logo%20DIAK.jpg

http://www.ksmap.pl/static/img/logo.jpg


WYDARZENIA PARAFIALNE:  
2007 - 2008/1 - 2008/2 - 2009 - 2010 - 2011 - 2012 - 2013 - 2014 -
- 2015 - 2016 - 2017 - 2018 - 2019 - 2020 - 2021 - 2022 - 2023 - 2024 - 2025

OGŁOSZENIA PARAFIALNE-PATRON PAŹDZIERNIK


ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

październik

KALENDARZ KOŚCIOŁA POWSZECHNEGO - ŚWIĘCI

styczeń luty marzec
kwiecień maj czerwiec
lipiec sierpień wrzesień
październik listopad grudzień

1 październik. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - Nie ma róży bez kolców
Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na "poważnej" teologii.

Pamiętam płatki róż sypiące się lata temu spod sklepienia katowickiej katedry i długie kolejki do relikwiarza. Pamiętam też, że w parafialnym sklepiku przy sanktuarium świętej Teresy w Rybniku Chwałowicach sprzedano wówczas 1200 róż. Handlujący dowozili je dzielnie, ale w końcu skapitulowali i wywiesili kartkę z napisem: „Nie ma róż”.
Podobno tak dzieje się we wszystkich miejscach, do których trafiają relikwie Małej Tereski. Święta obiecała, że po swojej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Myślała o łaskach, ale ich zewnętrznym znakiem stały się właśnie te kwiaty. Patrząc na spadające z góry wielobarwne płatki, łatwo jednak zapomnieć o kolcach, które przez lata tkwiły w sercu Teresy.
Żyła pod koniec XIX wieku. Jej krótki, bo zaledwie 24-letni, pobyt na ziemi naznaczony był wielkim cierpieniem. Oprócz gruźlicy, początkowo zresztą lekceważonej przez zamieszkujące z nią siostry, doświadczała ogromnych ciemności duchowych. A jednak jej „mała droga” stała się drogą ufności i dziecięctwa Bożego. Do tego stopnia zaufała Jezusowi, że z radością przyjmowała cierpienia, ofiarując je w intencji grzeszników. „Chociaż nie mam poczucia żywej wiary, staram się jednak żyć według niej. Przy każdej nowej okazji do walki biegnę do mego Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi, aby zaświadczyć o istnieniu nieba. Mówię Mu, że cieszę się z tego powodu, iż jestem pozbawiona możności radowania się niebem na ziemi, jeżeli tylko On otworzy to niebo na wieczność dla biednych grzeszników” – czytamy w jej zapiskach. Tęskniła za śmiercią, ale nie dlatego, że chciała uciec od życia. Chodziło jej tylko o to, by jak najprędzej spotkać się z Jezusem.
Mimo że była prostą, nie znającą się na „poważnej” teologii dziewczyną, Jan Paweł II nadał świętej Teresie z Lisieux tytuł doktora Kościoła. Papież podkreślał, że za sprawą Ducha Świętego zdobyła ona dla siebie i dla innych głęboką znajomość objawienia. Co więcej, mówił, że w jej pismach odnajdujemy „samą istotę orędzia objawienia”, ujętą „w ramy oryginalnej i nowatorskiej wizji”!
Może dlatego jej postać przyciąga tak wielu ludzi, także młodych. Z peregrynacji, która miała miejsce dwa lata temu, zapamiętałem coś jeszcze: wypowiedzi dziewczyn przygotowujących się do małżeństwa albo poszukujących życiowej drogi. „Zachwyca mnie w Teresie jej zaufanie, prostota, miłość do Jezusa” – to słowa 27-letniej Magdy, ale podobnych zdań słyszałem wówczas wiele. Ksiądz Jerzy Szymik nazwał to ładnie z ambony: – W dorzeczu Wisły i Odry też rodzą się święte dziewczyny. Wśród moich studentek widzę „Tereski”, pozbawione egocentryzmu, z różą w sercu. Potrzebujemy takich świętych, z „geniuszem kobiecości”, wrażliwości, bez której męski świat sobie nie poradzi.
 

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - Światło od Dzieciątka
ks. Jerzy Szymik

Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby.
Jak żyć w objęciach XXI wieku? Trzyma, nie puści… Chcę się podzielić czymś bardzo osobistym, jednym z najważniejszych odkryć mojego życia i myślenia. Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby. Światło, które od niej bije, jest światłem „od Dzieciątka Jezus“. W sam raz na święta… I na życie. Bo może być ono sposobem na życie, przyszłością Kościoła, jego teologii… Spróbuję rzecz wyjaśnić. A zatem - po kolei.
Mała Teresa, wielka teologia
Jaka teologia na nowe tysiąclecie?. Patronką mojej odpowiedzi, patronką teologii dającej nadzieję, jest święta Teresa z Lisieux - jej postać, dzieło, myśl. Teologia musi się trzymać blisko świętych, inaczej grozi jej wysuszenie… A Teresie dane zostało jedno z najgłębszych w dziejach chrześcijaństwa rozumienie tajemnicy Wcielenia - swoista „łaska Bożego Narodzenia“.
Ale też w życiu i pismach Teresy na centralnie usytuowany żłóbek pada nieustannie cień krzyża. Który to cień - dzięki Wielkiej Nocy - staje się blaskiem. Właśnie tak przeżywana „łaska Bożego Narodzenia“, inkarnacyjność (Inkarnacja = Wcielenie) sprawia, że Teresę charakteryzuje duchowość na wskroś współczesna: miłość Ziemi, planety ludzi, marnej doli człowieczej, zamiłowanie do aktów straconych i znaczących niewiele albo nic; bezwzględna szczerość, pasja i miłość totalna. Wybitny francuski pisarz, Jean Guitton przenikliwie tropi jej nowoczesność, pisze: jest współczesna jak my - „aż do poczucia trwogi istnienia, aż do doświadczenia radykalnego, wszechobejmującego zwątpienia, aż do (...) smaku nicości, który dane było Teresie poczuć w ostatnich latach życia, w umieraniu okrutniejszym niż sama śmierć“.
Do tego koniecznie marzenie jej życia: „być miłością w sercu Kościoła“ - miłość jako absolutne centrum, znak tożsamości; „kościelność“ religijnego doświadczenia i przeżycia jako powietrze, którego obecność jest konieczna dla oddechu człowieczego szukania Boga. Oto „łaska Bożego Narodzenia“. Wybierając jednoznacznie Boga, wybierać - tym samym i tym bardziej - człowieka. Chrystologia od Dzieciątka Jezus na czas późnej nowoczesności - projekt teologii przyszłości, pragnienie mojego umysłu i serca. Kto wie, czy nie jest to najlepsza propozycja drogi dla wielu z nas…

Mała droga, wielka miłość
„Pan Bóg tak bardzo nas kocha i przykro Mu, że musi zostawić nas na ziemi, abyśmy wypełnili swój czas próby, nie powinniśmy więc przysparzać Mu dodatkowych przykrości, skarżąc się nieustannie, że jest nam bardzo źle; trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi!“.
Autorką tych niezwykłych, szokujących wręcz słów, jest właśnie ona, doktor Kościoła, święta Teresa z Lisieux - od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza. Przyznajmy, że to, co najbardziej intryguje w powyższej wypowiedzi, to radykalna zmiana perspektywy w podejściu do kwestii cierpienia, owocująca ową prowokacyjną radą: „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi“. Ale ktokolwiek prawdziwie kochał, wie doskonale, o czym tu mowa: cierpieć jak najciszej, żeby mój ból nie sprawiał bólu komuś, kogo kocham i kto mnie kocha. Jeśli musi boleć, niech boli tylko mnie, nie jego (ją)…
Oto punkt wyjścia „chrystologii od Dzieciątka Jezus“: miłość, jej „bezwzględność“, jej radykalizm. Teologia jako „nauka wiary“ (to jedno z określeń teologii) jest nierozdzielnie związana z miłością. Wszak wiara chrześcijańska jest wiarą w Boga-Miłość. I jeśli teologia i świętość mają sobie wiele do zaoferowania, jeśli teologia w życiu świętych otrzymuje konieczny dla własnej tożsamości komponent doświadczenia, jesteśmy, w przypadku „chrystologii od Dzieciątka Jezus“, w punkcie newralgicznym, najgorętszym. „Kochać Jezusa i uczyć innych Go kochać“ - było Teresy jedynym pragnieniem. Miłość Chrystusa była dla niej kluczem, jaki stosowała wobec całej rzeczywistości, wobec wszystkich tajemnic życia. Głównie wobec bólu, ciemności.
Teologiczny rdzeń jej „małej drogi“ jest na wskroś chrystocentryczny, a fundament - ściśle inkarnacyjny - Dzieciątko Jezus jest dla niej wszystkim. „Mała droga“ prowadzi od „łaski Bożego Narodzenia“ do „łaski ukrzyżowania“. Żłóbek i Krzyż stanowią „narożne filary“ geniuszu jej chrystologii, w której odkryła sposób na swoje życie i - jako prorokini - sposób na życie sobie współczesnych oraz tych, którzy przyjdą po nich, wszystkich uczestników dramatów nowoczesności i ponowoczesności. Mówiła o tym wprost, Ona, uczestniczka „nocy ciemności“, udręk duchowych, psychicznych, fizycznych, próbowana przez Boga jak złoto w tyglu, „siedząca przy stole grzeszników“ jak Bóg w Jezusie, tęskniąca bardziej za ziemią niż niebem i pragnąca sprowadzić niebo na ziemię - w ten sposób solidarna wobec Sióstr i Braci jak Bóg w Dzieciątku Jezus…
Bóg-Dziecko jest bowiem sercem jej duchowości. Fenomen Wcielenia jest w jej optyce duchowej i teologicznej największym znakiem Boskiej Wszechmocy: Bóg jest tak mocny (aż tak!), że w swojej wszechmocnej wolności może uniżyć się do stania się dzieckiem, które „dorośnie“ do śmierci krzyżowej. Kardynał Schönborn powie: „Bóg jest tak mocny, że może się on stać tak mały jak dziecko“. Oto najważniejszy argument „chrystologii od Dzieciątka Jezus“ w mrocznych kwestiach życia: Bóg jest mocen (wszech-mocen) rozjaśnić każdą noc. Spełnieniem tego stała się Wielka Noc.

Bóg jako śmiertelne Dziecko
„Bóg jest tak bardzo życiem (miłością), że może sobie pozwolić na to, by być umarłym“ - napisze Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy nie najwybitniejszy teolog XX wieku.
Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że Wszechmocnej miłości nie wymknął się świat. Taki jest fundament wiary i myślenia Tereski, jej teologii. Intuicje te nie są szczebiotem niedojrzałej dziewczynki - są owocem życia i wiary straszliwie cierpiącej kobiety. Teresa zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie „płynnie“ przechodzi od żłóbka do krzyża. To płynne przejście dokonuje się w jej głowie, w jej sercu, a nade wszystko - w jej życiu. Od żłóbka do krzyża, od krzyża do żłóbka - z niezmąconą ufnością w prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze Schönborn: „w jej silnym i poprawnym instynkcie teologicznym Wcielenie zespala się z krzyżem: te dwa szczyty Bożego samo-ogołocenia, które wielu teologów chciałoby przeciwstawić sobie, Teresa ogląda we wspólnej wizji zbawczej miłości“.
Ten rodzaj rozumienia życia, owa chrystologiczna synteza, wywiedziona z Inkarnacji i skoncentrowana wyłącznie na Miłości - jedynym świetle zdolnym rozproszyć egzystencjalną ciemność - niemożliwy jest zapewne bez łaski świętości. Bo „świętość jest (…) jedyną przygodą, jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten dotarł do sedna wiary katolickiej“ - być może nigdy Georges Bernanos nie zapisał słów bardziej niż te trafiających w środek tarczy… To na drogach namiętnego pragnienia świętości i stopniowego wrastania w nią Teresa odkryła, że wszystkie drogi miłości wiodą przez cierpienie, że Betlejem i Jerozolima sąsiadują ze sobą, że półmrok groty Narodzin na wschodnich ikonach przypomina ciemność grobu, a Dzieciątko ma zelżone Oblicze.
Z głębi tej tajemnicy wyłania się nadzwyczajna, „święta“ mądrość Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że aby pojąć nadprzyrodzoną celowość cierpienia, trzeba je sprowadzić do Boskiej miary - żadna inna miara nie wystarczy. Ani „łez padół“, ani „deszcz różany“ - życie nie jest ani jednym, ani drugim; Bóg wie, czym jest życie i kim jestem ja. Jean Guitton nazywa śmiałość jej wyobraźni „zaiste wergiliańską“: „Bóg cierpi z powodu naszych cierpień, daje nam to poznać, odwracając głowę“. Bóg nie stworzył bólu i go nie chce. Ból jest dziełem grzechu. Ale Bóg sobie z nim poradził za sprawą Miłosierdzia; dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał się Dzieckiem, które umrze i zmartwychwstanie. I w ten sposób uratuje wszystkie jego dzieci.
Kto ma Jezusa, ma wszystko
To nie jest logika zamknięta bez reszty w ciasnym horyzoncie doczesności, pojmująca cierpienie „jakby Boga nie było“. Taka logika prędzej czy później stanie przed ścianą mroku i koniecznie będzie jej potrzebne światło z wysoka: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26). Jak w drodze do Emaus, w wymiar Boskiej logiki wprowadzić nas może jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“. Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w drodze, w momencie, który właśnie przeżywamy, i stawia nam fundamentalne pytania, które otwierają serca na nadzieję. On może nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących Jego i naszego przeznaczenia. Przede wszystkim objawia nam, że każde ludzkie życie musi przejść przez Jego krzyż, aby wejść do chwały“. Chodzi więc o wszechstronnie (na płaszczyźnie racjonalnej, emocjonalnej, egzystencjalnej) rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym Towarzyszem Podróży naszego Życia - możliwy jest do odkrycia sens cierpienia.
Swą pierwszą encyklikę Jan Paweł II rozpoczyna zdaniem: „Odkupiciel człowieka, Jezus Chrystus, jest ośrodkiem wszechświata i historii“. W Tertio millennio adveniente czytamy, iż Kościół „wierzy, że klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej historii znajduje się w jego Panu i Nauczycielu“. Oto wielka chrystocentryczna wizja wszystkiego, co jest. Istota sprawy leży jednak nie w „metawizjach“, ale w konkrecie życia, w relacjach. Chrześcijaństwo nie jest pierwszorzędne dla ludzkości - jest ono pierwszorzędne dla człowieka. Dokładniej: dlatego jest dla ludzkości, że jest dla człowieka.
Chrześcijaństwo jest uziemione, stawiając zdecydowanie konkret przed abstrakcją. Joachim Gnilka, monachijski biblista pisze: „Specyfika Ewangelii polega na tym, że nie zamierzają one jedynie przypominać faktów historycznych, lecz w pierwszym rzędzie chcą przybliżyć czytelnikowi żywego Chrystusa - tak, aby on sobie uświadomił: nie mam tu do czynienia z przeszłością, historyczną martwą materią, lecz spotykam Tego, o którym przez wiarę wiem, że On żyje, że przemawia do mego życia i że jest obecny i działa we wspólnocie wierzących“. Przemawia do mego życia. Tereska powie: „Kto ma Jezusa, ma wszystko“.
Jest ona przekonana, że w samo sedno tych kwestii prowadzi droga Dzieciątka. I że możliwa jest ona do odkrycia i przejścia jedynie we własnym dziecięctwie. „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy“ (1J 3,1). Bycie dzieckiem jest zresztą „punktem“ i stanem uprzywilejowanym w „kwestii ciemności“, bo jedynie w ustach dziecka prawdziwie brzmią słowa „Abba Ojcze“ (Ga 4,7) i rzeczywista (czyli „skuteczna“, bo przynosząca bezpieczeństwo) staje się wyrażona w tym słowie ufna relacja.
Postawa ta znajduje się na antypodach infantylizmu i jak najdalej od cynicznego pięknoduchostwa i pseudoteologii. Mała Tereska faktycznie jest duchowym olbrzymem. Plując krwią i doświadczając skrajnej, pozbawionej Boga pustki, w solidarności z Ukrzyżowanym („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…“) i sobie współczesnymi, pozostaje wierna najgłębszemu swemu pragnieniu: w sercu Kościoła będę miłością. Pisze: „Teraz nie pragnę już niczego więcej, jak tylko KOCHAĆ Jezusa do szaleństwa… Pociąga mnie wyłącznie MIŁOŚĆ… Nie pragnę już cierpienia ani śmierci, a jednak wciąż kocham i jedno, i drugie! Długo tego pragnęłam… Ale teraz kieruje mną wyłącznie oddanie się Bogu. Nie mam innej busoli!“.
Kochać bez zastrzeżeń, warunków, wykluczeń
W dziedzinie relacji międzyludzkich ten model myślenia i życia - chrystologia od Dzieciątka Jezus - można rozpoznać bezbłędnie po współczującej i aktywnej miłości obejmującej absolutnie wszystkich i wszystko, nie znającej żadnych wykluczeń. Każda i każdy czują się tu miłowani i przyjmowani bez najmniejszych zastrzeżeń. Bóg jest Ojcem, a ludzie są Dziećmi - Siostrami i Braćmi. Tak myśleć i żyć znaczy być od Tereski. I od Dzieciątka Jezus. Oto projekt teologii przyszłości. I nadziei dla naszego świata.
 

Rodzice Małej Tereski
Jarosław Dudała

Boję się, że gdy zostaną wyniesieni na ołtarze, spotka ich to, co ich córkę – świętą Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich życie będzie pokazywane jako niedosiężny ideał, a lukier będzie kapał, kapał, kapał...
Tymczasem życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W ro-dzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i – jak to się dziś mówi – osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: „Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień”.
 

Katolicy bogaci
Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba – np. bułeczek dla dzieci – to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”. No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.
 

Nie byłoby świętej, gdyby nie...
Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. „Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który – jak się zdaje – nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo” – pisała.
Żadne tam ciepłe kluchy
Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia.
Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. – „Mówią źle” – zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.
 

Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć
Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: „Z rana zapytałam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?”. Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata – farmaceuty pisała: „Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz”. A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: „Jestem w rozpaczy. (...) Chciałabym również umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.
 

Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. „Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” – pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Podsumowując: jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną błogosławionymi, to nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.
 

Złodziejka idzie przez Polskę
Marcin Jakimowicz (maj 2005)

Relikwie Małej Tereski podróżują przez świat. Święta, która przed swą śmiercią obiecała, że gdy tylko trafi do nieba stanie się złodziejką, wykradającą Panu Bogu to, co najlepsze, właśnie zawitała do Polski.
Leciała już wojskowym śmigłowcem, była niesiona na ramionach rosłych żołnierzy. Jechała między ogromnymi drapaczami chmur Ameryki, lichymi chatkami Syberii i zrujnowanymi domami Bośni i Hercegowiny. Relikwiarz ze szczątkami jednej z najpopularniejszych Świętych świata nawiedził już kilkadziesiąt krajów. Odwiedzał sanktuaria, klasztory, hospicja, a nawet więzienia. Swą wędrówkę po Polsce rozpocznie 1 maja, a zakończy w pierwszych dniach sierpnia.
 

Kto w Holandii pójdzie do kościoła?
Długi na półtora metra i szeroki na metr masywny relikwiarz został ufundowany i zbudowany w Brazylii. Tam, gdzie się pojawia, jak grzyby po deszczu rozwijają się młode wspólnoty, rodzą powołania kapłańskie, a ludzie pozostają w zadziwieniu. Na całym świecie obecność relikwii wywołuje ogromny entuzjazm i ożywienie życia religijnego. Peregrynacji towarzyszyły całonocne śpiewy, zrzucanie z samolotów płatków róż, ulice usłane kwiatami, tańce i kolorowe petardy. W Stanach Zjednoczonych relikwie były przyjęte przez ponad milion osób, a w samej nowojorskiej katedrze św. Patryka przed relikwiarzem uklękło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Po wizycie w Brazylii, gdzie relikwiarz przyjmowano z prawdziwie południowym rozmachem, biskupi napisali, że „Teresa przeszła między ludem jak misjonarz, przyciągając tłumy do Jezusa i wzbudzając wiarę wśród wielu obojętnych”.
– Kto w zlaicyzowanej Holandii pójdzie do kościoła? – kręcili głowami sceptycy. Do czasu, gdy relikwie trafiły do Amsterdamu, Eindhoven, Utrechtu i Rotterdamu. Okazało się, że na spotkanie z nimi przyszły prawdziwe tłumy. We Mszy świętej w Nijmegen uczestniczyło dwa razy więcej ludzi niż w czasie Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, a księża od wielu lat nie spowiadali aż tylu wiernych.
 

Tereska? Nie znaju...
By celnicy wpuścili relikwiarz na moskiewskie lotnisko, musiały interweniować żony ambasadorów Gwatemali i Brazylii. Udało się. Teresa mogła zawędrować do Sankt Petersburga, a później, jadąc wzdłuż Wołgi i Morza Czarnego, przez Syberię, aż po Władywostok.
Gdy relikwiarz zawitał do prażonego słońcem Meksyku, swe bramy otwarło przed nim 12 zatłoczonych więzień. Świadkowie opowiadali o łzach, które towarzyszyły skazanym. Podobnie było w Manili, gdy relikwie Świętej trafiły do największego więzienia w kraju. W gmachu w Muntinlupa osadzonych jest aż 12 tysięcy więźniów, z których setki skazano na karę śmierci. Po wizycie „Małego Kwiatuszka” prezydent wielu złagodził tę karę.
To nie pierwszy kontakt Teresy z więźniami. Jeszcze za życia Święta dowiedziała się o Henrim Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwał uparcie w niewierze. Zaczęła wówczas szturmować niebo i bardzo długo modliła się za niego.
Pisała, że „sama nic nie może uczynić”, ofiarowała więc Bogu zasługi męki Jezusa i prosiła o odprawienie Mszy świętej. Cud dokonał się na samej szubienicy 31 sierpnia 1887. Zanim sznur oplótł głowę skazańca, ten odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”.
Nowotwór zniknął 
Jak pojąc fenomen popularności tej Świętej? Żyła krótko, zmarła już w wieku 24 lat. Pokazała światu przedziwną drogę do Boga: uczyła, jak oddawać Mu najdrobniejsze sytuacje dnia. Kiedyś spacerowała sobie w ogrodzie... w intencji pewnego misjonarza. Zamknięta za kratami Karmelu wołała: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość! W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”.
Na spotkanie z jej doczesnymi szczątkami przychodzi wielu ludzi w sutannach. Nic dziwnego, bo gdy zapytano Tereskę, po co przyszła do Karmelu, odpowiedziała: „Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi”.
Relacje z peregrynacji po krajach Świata zawierają wiele opisów duchowych i fizycznych uzdrowień wyproszonych przez Świętą. „W miejscowości Caxias kobieta mająca guz nowotworowy przyszła modlić się o swoje zdrowie przed relikwiami Świętej i została natychmiast wysłuchana. Kiedy dotknęła urny z relikwiami, poczuła się pochłonięta przez wewnętrzne ciepło, którego nie mogła sobie wytłumaczyć. Prześwietlenie rentgenowskie zrobione po tygodniu wykazało, że guz rakowy zniknął. Biskup miejsca José Mendes przesłał do Lisieux poświadczenia lekarskie o chorobie i cudownym uzdrowieniu tej kobiety” – relacjonują świadkowie.
Wielkie marzenie małej Tereski
Dlaczego ludzie czczą jakieś kosteczki? – dziwią się sceptycy. Sobór Watykański II odpowiada wprost: „Zgodnie z tradycją Kościół oddaje cześć Świętym i ma w poważaniu ich autentyczne relikwie oraz wizerunki. Uroczystości Świętych głoszą cuda Chrystusa w Jego sługach, a wiernym poddają odpowiednie przykłady do naśladowania” (Sacrosanctum Concilium 111).
Na pomysł peregrynacji relikwii Teresy wpadł ks. Rajmund Zambelli, od 1992 r. rektor bazyliki w Lisieux. Trasa, która pierwotnie miała upamiętnić jedynie setną rocznicę śmierci Świętej, przekształciła się w ogromną podróż misyjną po całym świecie.
Wędrówka rozpoczęła się w 1994 r. we Francji, gdzie Święta nawiedziła m.in. ponad 170 wspólnot monastycznych. Późnej objechała Belgię, Luksemburg, Niemcy i Włochy, by w 1997 trafić do Paryża na Światowe Dni Młodzieży. W setną rocznicę śmierci Teresy relikwie trafiły do Włoch, gdzie 19 października 1997 r. w obecności stu tysięcy wiernych Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła. Później na trasie peregrynacji znalazły się m.in.: Szwajcaria, Austria, Słowenia, Holandia (m.in. Karmel, z którego wywieziono do Oświęcimia Edytę Stein), Rosja, Argentyna, Meksyk, Irlandia, Bośnia Hercegowina, Kanada, Australia i wyspy Polinezji i Oceanii, Liban, Irak i Hiszpania.
Na naszych oczach spełnia się ogromne marzenie Teresy, która zanotowała w dzienniczku: „Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem... chciałabym przemierzać świat głosząc Twoje imię, i postawić na ziemi niewiernych Twój zwycięski Krzyż”.
Mała Tereska obiecała, że po swej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Na wszelki wypadek weź z sobą parasol.
 

Deszcz róż
rozmowa z bp. Guy Gaucherem OC, biskupem pomocniczym Bayeux i Lisieux, miasta rodzinnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus (Marcin Jakimowicz)
Marcin Jakimowicz: Teresa odwiedziła w Łagiewnikach Faustynę. Co łączyło te dwie młode dziewczyny?
Bp Guy Gaucher: – To bardzo ważne spotkanie. Obie Święte akcentowały ogrom Bożego miłosierdzia. Zupełnie poświęciły się miłości miłosiernej. Teresa przybywa do Polski w chwili, gdy umiera Jan Paweł II. A on odchodzi w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. To nie przypadek, to jasny, czytelny znak dla całego Kościoła.
Czy Ksiądz Biskup przypuszczał, że ta peregrynacja spowoduje tak ogromny wzrost życia religijnego na całym świecie?
– Nie, nie. To wielki, zaskakujący dar z nieba. Rozpoczęliśmy we Francji. A jesteśmy krajem bardzo zsekularyzowanym. Baliśmy się, że peregrynacja będzie dla ludzi czymś przestarzałym, pachnącym średniowieczem. Okazało się, że na spotkania przychodziły tłumy. I tak jest już od 11 lat. Jestem zadziwiony tym, co Teresa czyni po śmierci.
Co najbardziej wzrusza?
– Teresa była już chyba w 25 więzieniach świata, m.in. w Manili, wśród 12 tysięcy więźniów. Był tam blok, w którym zamknięto 900 osób skazanych na śmierć. Relikwiarz nie mieścił się w drzwiach, był zbyt szeroki, pozwolono więc skazanym wyjść na dziedziniec. Modlili się o zniesienie kary śmierci. Trzy tygodnie później prezydent ustalił, że nie będzie już więcej egzekucji. Pamiętam też wizytę w Irkucku. Nie przyszło wiele osób, ale te, które przybyły, często jechały aż 300 km. Wszyscy płakali.
Co oznacza deszcz róż?
– To nie są jakieś nadzwyczajne rzeczy, ale drobne gesty. Z Teresą związany jestem przez całe życie, szczególnie od czasu, gdy wstąpiłem do Karmelu. Przez 25 lat pracowałem nad krytycznym wydaniem jej dzieł, później zostałem biskupem pomocniczym w Lisieux. Moim zawołaniem biskupim jest cytat biblijny, a jednocześnie dewiza Teresy: „Pociągnij mnie, pobiegnijmy”. Pan pociąga, ale biegniemy już razem. Przez wiele lat przygotowywałem materiały, by Teresa mogła zostać doktorem Kościoła. By się „doktoryzować”, musiała przejść cztery solidne „egzaminy”, m.in. z kard. Ratzingerem (śmiech). Ale udało się. Zwykle doktor Kościoła ogłaszany jest po trzech, czterech wiekach, a Tereska doczekała się tego w stulecie urodzin. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Koncelebrowałem Mszę na Placu Świętego Piotra, u boku Jana Pawła II, i powiedziałem sobie: No, to teraz mogę już umierać…
 

Córka za kratą. Tata. Ryba.
Marcin Jakimowicz
Święta spotyka błogosławionego, który trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Do podwójnej kraty podbiega młodziutka karmelitanka. W rozmównicy widzi swego tatę. Uśmiecha się. Ojciec trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Czego uczy mnie święta Teresa z Lisieux? Tego, że Wszechpotężny przychodzi w błahych sytuacjach, Przedwieczny objawia swą niezmierzoną chwałę przez drobnostki. Zostawmy globalne podsumowania. Spróbujmy przyjrzeć się jednej niepozornej scenie. Do zamkniętej za murami klasztoru świeżo upieczonej karmelitanki przychodzi w odwiedziny Ludwik Martin – jej ukochany tata. Ma w klasztorze już trzy córki, ale gdy przychodzi do najmłodszej, dostaje niemal skrzydeł.
Święta spotyka w rozmównicy błogosławionego. Ludwik spogląda w jasne, płonące oczy córki. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest za kratami szczęśliwa. W oczach Tereski igra wesoły ognik. Ojciec może dokładnie przyjrzeć się jej rysom, bo należy do najbliższej rodziny. Innych od mniszek oddziela nie tylko podwójna solidna krata, ale i gruba zasłona. Nie są sami. Rozmowie dyskretnie towarzyszy osoba trzecia – ukryta z boku mniszka.
Teresa patrzy w oczy ojca. Widzi głębiej, niż można byłoby się spodziewać. W rysach taty z dnia na dzień odczytuje coraz częściej rysy samego Jezusa. To nie metafora. To zapis porażającej wizji, której doświadczy po latach, gdy będzie wertowała brewiarz. Znajdzie w nim obrazek Jezusa, a po jej plecach przejdą dreszcze. Rozpozna rysy… ojca, a jego oczach – wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwie Ludwika Martin „Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia”?
Ale to dopiero przed nimi. Na razie tata uśmiecha się promiennie. Mają dla siebie tylko kilka chwil. Wystarczy, by powiedzieć najważniejsze. Tata trzyma rybę. Nie ma dnia, by nie przyniósł na furtę jakichś darów. „To dla Tereski z prawdziwą przyjemnością rzuca przynętę i wyciąga szczupaka w Saint-Martin de la Lieue; w Saint-Ouen le Pin łowi pstrągi w dwóch stawach; a w Touques, przypływ przynosi mu flądry” – pisze Geneviève Devergnies OCD. – Tereska zapamiętała zwłaszcza karpia o długości 0,59 m. „Gdybyś wiedział, jaką twój karp, twój potwór, sprawił nam przyjemność!” – notuje święta.
Czy Teresa domyśla się, jak straszną drogą krzyżową przejdzie jej ojciec? Czy widzi proroczo, jak błąka się po omacku po ulicach miasta, narażając się na nieustanne drwiny? To alzheimer? Choroba psychiczna? Nie wiadomo… Ale nie wyprzedzajmy faktów. Ważne jest to, co jest teraz: maleńka klasztorna rozmownica, uśmiechy, ryba. 

2 październik. Aniołów Stróżów – patrz 29 września

3 październik. Św. Ewald Czarny i św. Ewald Biały - święci bracia.
Pochodzili najpewniej z angielskiej Nortumbrii. Pod koniec VII wieku wraz z późniejszym biskupem Utrechtu, świętym Willibrordem, wyruszyli – wzorem mnichów irlandzkich - na misje do Saksonii.

Niewiele o nich wiemy. Pojawiają się wzmianki, iż przed przybyciem na tereny dzisiejszych Niemiec, przebywać mieli w Irlandii, gdzie zdobyli solidne, klasztorne wykształcenie. Byli braćmi rodzonymi? Zakonnymi? Kuzynami? To też owiane jest dla nas tajemnicą...
Kiedy znaleźli się już na kontynencie, ruszyli w podróż wiodącą z niegdysiejszej Fryzji, aż po rzekę Lippe, będącą dopływem Renu. Ich przydomki wzięły się od koloru ich włosów. Jeden miał być niemal białowłosym blondynem, drugi zaś brunetem o kruczoczarnych włosach.
Około roku 695 zostali zamordowani przez pogan w okolicach dzisiejszego Dortmundu. Jak do tego doszło? Relacjonujący historię ich męczeństwa Beda Czcigodny pisał, iż Ewaldowie mieli się spotkać z jednym z saskich wodzów, by w czasie dysputy przekonać go do przyjęcia chrześcijaństwa. Jednak jego poddani, obawiający się, iż przyjdzie im porzucić dotychczasowe wierzenia i leśne świątynie, postanowili samowolnie rozprawić się z misjonarzami.
Ewald Biały zginął szybko – ścięto mu głowę mieczem. Ewald Czarny został natomiast przez pogan zamęczony podczas tortur. Ciała obojga świętych zostały następnie wrzucone do Renu. Miejsce, w którym po czasie zostały wyrzucone na brzeg, miało emanować cudowną jasnością, więc po ich odnalezieniu, złożono je w kościele świętego Kuniberta, gdzie przechowywane są do dziś.
Kult dwojga świętych Ewaldów, którzy uchodzą za patronów Westfalii, rozpropagował arcybiskup Anno II z Kolonii w 1074 roku, który nakazał wydobyć ich relikwie. Część z nich znajduje się także w katedrze w Münster. Warto dodać, iż dziś, w dzielnicy Dortmundu zwanej Aplerbeck, stoi pomnik dwojga świętych patronów w miejscu, w którym - według przekazów - mieli ponieść męczeńską śmierć.

4 października. Kariera w dół - św. Franciszek z Asyżu
Zbuntował się przeciwko kupieckiej mentalności, która sprowadza wszystko i wszystkich (nawet własne dzieci!) do kategorii zysku i strat. Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa, którego nie można kupić za pieniądze.

Święty świętemu nierówny. O wielu świętych było niegdyś głośno, a dziś słuch po nich zaginął. Franciszek fascynuje od ośmiu wieków. Pielgrzymi wciąż podróżują do Asyżu. Nie spotkałem człowieka, którego by już same Franciszkowe miejsca nie urzekły. Ciasne uliczki średniowiecznego miasteczka; Porcjunkula – mała kapliczka, wokół której zamieszkali pierwsi bracia; krucyfiks, z którego Jezus zawołał: „Franciszku, odbuduj mój dom”; róże bez kolców; włosy św. Klary, które ściął osobiście Franciszek; habit czy raczej wór, w którym chodził; kościółek San Damiano, przy którym zamieszkały Klara i pierwsze siostry. Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością przynosi zazwyczaj rozczarowanie. W Asyżu jest inaczej. Wszystko jest tam takie, jak być powinno.
Pamiętam dwa filmy o Świętym. Jeden film, nieco hipisowski, pokazuje Franciszka w jasnobłękitnych barwach jako Bożego szaleńca, pełnego życia, radości, pogody, entuzjazmu. Drugi obraz jest zgoła inny. Mroczny, ponury, obrazujący bez znieczulenia średniowieczną biedotę. Franciszek jest tam pokazany jako człowiek pełen wewnętrznej walki, rozterki, cierpienia. Który obraz bliższy prawdzie? Sądzę, że oba pokazują tylko część prawdy i dopiero złożone razem dają obraz pełniejszy, choć i tak jeszcze daleki od prawdy.
W życiu Franciszka mieszały się przeciwieństwa: radykalizm i łagodność; poezja i proza życia; głęboka radość i równie głębokie cierpienie; miłość do świata i jego odrzucenie; fascynacja Bożym Narodzeniem i stygmaty Ukrzyżowanego, posłuszeństwo Kościołowi i jego krytyka.
Jego świętość jest na wskroś ewangeliczna, mieni się wieloma barwami.
I pewnie dlatego każda epoka wydobywa z jego życia coś innego. W ubiegłym stuleciu ogłoszono Franciszka patronem ekologów ze względu na jego miłość do stworzenia. Czy dwudziesty pierwszy wiek odnajdzie również coś dla siebie?
Moja sugestia poszłaby takim tropem. Franciszek zbuntował się przeciwko rodzicom. Nie dlatego, że byli kupcami, że byli bogaci. To był bunt przeciwko ich kupieckiej mentalności, która sprowadza wszystko i wszystkich (nawet własne dzieci!) do kategorii zysku i strat. Nie szukał ubóstwa. Szukał bogactwa, którego nie można kupić za pieniądze. Odkrył, że prawda jest znacznie bardziej obecna na dole niż w górze, w braku niż w pełni. Zrobił karierę, idąc konsekwentnie drogą w dół. Tam, na dnie, odnalazł siebie i Boga. Takich karier trzeba nam dzisiaj bardzo a bardzo.
 

Tajemnica habitu św. Franciszka
Tomasz Rożek
Fizycy przebadali pamiątki po św. Franciszku z Asyżu. Dwie tuniki, poduszkę, na której miała spoczywać jego głowa, i modlitewnik. Okazało się, że jeden z habitów powstał wiele lat po śmierci Świętego.
Relikwie św. Franciszka i pamiątki po nim znajdują się w wielu klasztorach na całym świecie, ale do niedawna tylko dwa włoskie kościoły mogły się poszczycić posiadaniem kompletnego habitu Świętego z Asyżu. Jeden z nich to kościół pod wezwaniem św. Franciszka w Cortonie, a drugi to bazylika Świętego Krzyża we Florencji. Fizycy stwierdzili, że habitu z Florencji nie mógł nosić św. Franciszek.
Węgiel prawdę ci powie
Naukowcy posłużyli się bardzo dokładną metodą badawczą, zwaną datowaniem radiowęglowym. Metoda polega na zmierzeniu proporcji między różnymi izotopami węgla w badanej próbce. Izotopy to odmiany tego samego pierwiastka. Mają tyle samo protonów w jądrze, ale różną liczbę neutronów. Na przykład wszystkie izotopy węgla mają sześć protonów, ale izotop węgla C12 ma dodatkowo sześć neutronów, a izotop C13 ma już neutronów 7. Jest jeszcze jeden naturalny izotop węgla C14. Ten z kolei powstaje w górnych warstwach ziemskiej atmosfery, gdy neutrony z promieniowania kosmicznego zderzają się z jednym z izotopów azotu N14. Węgiel C14 jest radioaktywny, a więc z czasem się rozpada, zbudowany jest z sześciu protonów i ośmiu neutronów. Metoda radiowęglowa oparta jest właśnie na dokładnym pomiarze ilości węgla C14 w badanym materiale.
Powstający w atmosferze radioaktywny izotop węgla C14 opada na powierzchnię ziemi i tak jak każdy węgiel buduje organizmy żywe. Jest budulcem białek, cukrów i tłuszczów. Występuje także pod postacią dwutlenku węgla. Co prawda izotop C14 rozpada się z czasem (w przeciwieństwie do pozostałych izotopów węgla, które są stabilne), ale organizm, odżywiając się czy nawet oddychając, cały czas uzupełnia jego zapas. W efekcie, choć izotop C14 jest niestabilny, jego ilość w stosunku do pozostałych izotopów węgla w żywych organizmach jest cały czas taka sama. Oczywiście tak długo, jak długo organizm żyje. Co się stanie, gdy zwierzę umrze albo oderwie się liść z drzewa? Ilość C14 będzie w nim systematycznie spadała w wyniku rozpadu promieniotwórczego, a jego poziom nie będzie już uzupełniany w wyniku oddychania czy odżywiania się.

Co ma węgiel do habitu?
Co to ma wspólnego z habitem świętego Franciszka? Bardzo dużo. Charakterystyczna brązowa prosta tunika była utkana z wełny. Jako materiał pochodzenia zwierzęcego, wełna w chwili strzyżenia owcy zawierała wszystkie występujące w naturze izotopy węgla, w tym niestabilny i rozpadający się z czasem izotop C14. W świeżo ostrzyżonej wełnie izotopu C14 było stosunkowo dużo, ale z czasem jego ilość spadała. Precyzyjnie mierząc ilość radioaktywnego izotopu C14 w kawałku materiału tuniki, można dokładnie wyznaczyć moment, w którym ją wykonano (a konkretniej: moment, w którym ostrzyżono owcę).
Z obydwóch tunik naukowcy pobrali kilka kawałków materiału, nie większych niż centymetr kwadratowy. Każdą taką próbkę poddano specjalistycznym testom i w ten sposób określono ilość każdego z zawartych w niej izotopów węgla. Po opracowaniu wyników pomiaru okazało się, że wełna, z której utkana była tunika znajdująca się w kościele w Cortonie, została wyprodukowana między rokiem 1155 a rokiem 1225. Tunikę z kościoła z Florencji wykonano między rokiem 1290 a 1390. Święty Franciszek zmarł w 1226 roku, a więc nie mógł nosić tuniki znajdującej się we Florencji. Ta powstała kilkadziesiąt lat po jego śmierci. Mógł jednak ubierać się w tunikę z Cortony. Oprócz dwóch habitów naukowcy przebadali tą samą techniką radiowęglową poduszkę, na której miała spoczywać głowa Świętego po śmierci, oraz jego modlitewnik. Okazało się, że obydwa te przedmioty powstały w czasach, w których żył święty Franciszek z Asyżu.

5 październik. Św. Siostra Faustyna Kowalska - Dar Boży dla naszych czasów
Nieprzypadkowo w II Niedzielę Wielkanocną, 30 kwietnia 2000 Roku Jubileuszowego, obchodzoną wówczas w Polsce oficjalnie od 5 lat jako Święto Miłosierdzia Bożego, Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł na ołtarze polską mistyczkę Siostrę Faustynę Kowalską ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
 
Siostrze Faustynie przekazał Chrystus orędzie swojego miłosierdzia oraz polecił ogłosić je całemu światu.
„Doznaję dziś naprawdę wielkiej radości, ukazując całemu Kościołowi jako dar Boży dla naszych czasów życie i świadectwo Siostry Faustyny Kowalskiej. (...) Przez tę kanonizację pragnę dziś przekazać orędzie miłosierdzia nowemu tysiącleciu. Przekazuję je wszystkim ludziom, aby uczyli się coraz pełniej poznawać prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka” - mówił Ojciec Święty Jan Paweł II podczas Mszy św. kanonizacyjnej na Placu św. Piotra w Rzymie. Wtedy też zapowiedział, że II Niedziela Wielkanocna „od tej pory nazywać się będzie w całym Kościele »Niedzielą Miłosierdzia Bożego«”.
Święta Siostra Faustyna Kowalska (1905-1938) dużą część swego zakonnego życia spędziła w klasztorze w Łagiewnikach, tu umarła i została pochowana. Stąd rozchodzi się na świat sława jej świętości i wielkie orędzie o miłosiernej miłości Boga do każdego człowieka. Do klasztornej kaplicy z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego i relikwiami św. Siostry Faustyny, podniesionej przez metropolitę krakowskiego kard. Franciszka Macharskiego do rangi Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, od lat przybywają pielgrzymi z kraju i zagranicy. Z roku na rok jest ich coraz więcej, a od czasu kanonizacji s. Faustyny - wprost niezliczone rzesze. Aby miejsce to - zgodnie z wolą Ojca Świętego - mogło stać się stolicą kultu Miłosierdzia Bożego oraz służyć wszystkim przybywającym, Metropolita krakowski, który od ponad dwudziestu lat podejmuje starania o rozwój kultu i dzieł miłosierdzia w krakowskim Kościele, powołał fundację do rozbudowy sanktuarium, z nową bazyliką oraz zapleczem duszpastersko-socjalnym. Po trwających ponad dwa lata intensywnych pracach, wnet ukończona zostanie górna część sanktuaryjnego kościoła. Jest nadzieja, że jego poświęcenia dokona Ojciec Święty podczas zapowiedzianej na sierpień pielgrzymki do Ojczyzny.

Bóg posłał ją do całej ludzkości
Mało znane kiedyś podkrakowskie Łagiewniki, wchłonięte później przez miasto, zyskały sławę dzięki prostej zakonnicy, którą na początku minionego wieku wybrał Pan Bóg na apostołkę swego miłosierdzia.
„W starym zakonie wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z Moim miłosierdziem. Nie chcę karać zbolałej ludzkości, ale pragnę ją uleczyć, przytulając ją do swego miłosiernego Serca” - zapisała s. Faustyna słowa Pana Jezusa w „Dzienniczku”. Prowadziła go na polecenie samego Jezusa i swoich spowiedników. Tak powstał cenny dokument zawierający zapis niezwykłej misji zleconej jej przez Boga oraz rzadko spotykane świadectwo zażyłości człowieka ze swoim Stwórcą. On stał się podstawą dla teologów „badających” życie duchowe s. Faustyny i jej posłannictwo. „Dzienniczek” został przetłumaczony na wiele języków. Obecnie trwają prace nad przekładem na koreański, japoński i szwedzki.
Swoje posłannictwo s. Faustyna Kowalska (1905-1938) realizowała w czasie 13-letniego życia w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Pracując w domach Zgromadzenia w Wilnie, Płocku i Warszawie, najdłużej przebywała w Krakowie, gdzie pełniła obowiązki kucharki, furtianki i ogrodniczki. Obdarzona wieloma łaskami: darem kontemplacji, stygmatów, bilokacji, prorokowania, mistycznych zaślubin, osiągnęła szczyt zjednoczenia z Bogiem na ziemi.
Misja Siostry Faustyny polegała na trzech zadaniach. Pierwsze z nich to przybliżanie i głoszenie światu prawdy objawionej w Piśmie Świętym o miłości miłosiernej Boga do każdego człowieka.
Drugie zadanie polegało na wypraszaniu miłosierdzia Bożego dla całego świata, poprzez nowe formy nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, podane przez Pana Jezusa. Są to: obraz Miłosierdzia Bożego z podpisem „Jezu, ufam Tobie”, święto Miłosierdzia Bożego obchodzone w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, Koronka do Miłosierdzia Bożego, modlitwa w Godzinie Miłosierdzia (godz. 15.00 - konanie na krzyżu) i szerzenie czci Miłosierdzia Bożego.
Trzecie zadanie, odczytane i realizowane przez Zgromadzenie wiele lat po śmierci s. Faustyny, to powołanie apostolskiego ruchu Miłosierdzia Bożego, który podejmuje zadania głoszenia i wypraszania miłosierdzia Bożego dla świata oraz dąży do doskonałości drogą wskazaną przez s. Faustynę. Polega ona na postawie ufności wobec Boga, wyrażającej się w pełnieniu Jego woli, oraz postawie miłosierdzia wobec bliźnich. Ufność oraz praktykowanie miłosierdzia stanowią warunek skuteczności całego nabożeństwa.
W Łagiewnikach na grządkach ogrodu, które uprawiała kiedyś s. Faustyna, stoi ołtarz polowy. W Święto Miłosierdzia gromadzi się przy nim ponad 100 tys. pielgrzymów. Rocznie przybywa ich tu ponad milion.
Na miejscu budynku, w którym s. Faustyna pełniła obowiązki furtianki, stanął nowy, mieszczący Stowarzyszenie Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”. Po s. Faustynie pozostała obrączka zakonna, mszalik, różaniec z trumny, krzyżyk i zeszyty z zapiskami składającymi się na „Dzienniczek”. Przede wszystkim zaś wzór chrześcijańskiej doskonałości i orędzie Bożego miłosierdzia, które - jak powiedział Ojciec Święty w czasie kanonizacji - „będzie rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim tysiącleciu”.

6 październik. Kacper, Melchior, Baltazar, czyli Trzej Królowie na audiencji
Bóg jest dla wszystkich. Dla tych, którzy Boga znaleźli, to przestroga, by nie chcieli zatrzymać Go tylko dla siebie lub tylko dla „naszych”.

To święto objawia Boga, który jest dla wszystkich. Bez wyjątku. Dla biednych i bogatych, mądrych i głupich, liberałów i konserwatystów, prawicowców i lewicowców, głęboko wierzących, niedowiarków i ateistów...
Święto Trzech Króli – tak zwykle mówimy o uroczystości obchodzonej 6 stycznia. Ewangelia nie mówi jednak ani królach, ani o ich liczbie. Mateusz pisze o mędrcach (dosł. magach) ze Wschodu. Nie wiemy, ilu ich było. Niektóre malowidła przedstawiały dwóch, czterech, sześciu czy nawet dwunastu mędrców. Ostatecznie ze względu na ilość darów (złoto, kadzidło i mirra) przyjęła się liczba trzy. Znacznie później zachodnia tradycja nadała im imiona Kacper, Melchior i Baltazar.
Pierwotna i właściwa nazwa tego święta to jednak Objawienie Pańskie, po grecku Epifania (co oznacza przyjście, ukazanie się, objawienie). Święto to wywodzi się z Egiptu i jest starsze niż Boże Narodzenie. Jego pierwsze ślady spotykamy już w III wieku.
Początkowo treść tego święta była znacznie bogatsza niż dzisiaj. Składały się na nią: narodzenie Jezusa w Betlejem, pokłon mędrców, chrzest w Jordanie oraz cud w Kanie Galilejskiej. Odkąd pojawiła się uroczystość Bożego Narodzenia (25 grudnia), akcent przesunął się: na Wschodzie na chrzest Jezusa w Jordanie, na Zachodzie na pokłon trzech mędrców.
Niezależnie od złożonej historii tego święta, główna jej myśl pozostaje niezmienna. Istotą jest prawda, że Zbawiciel przyszedł nie tylko do Narodu Wybranego, ale do wszystkich ludzi. Mędrcy reprezentują cały pogański świat. Wykorzystując swoją wiedzę o gwiazdach, podejmują drogę do Betlejem. Nawet zły Herod pomaga im odnaleźć kierunek. Odnajdują Noworodka urodzonego w skrajnej nędzy, w małym miasteczku, z dala od królewskich klimatów. Musieli być w szoku, a jednak rozpoznali w Nim króla. Oddali mu hołd.
Bóg jest dla wszystkich bez wyjątku. Ta prawda daje nadzieję tym, którzy Boga wciąż szukają, świadomie lub nie. Dla tych, którzy Boga znaleźli, to przestroga, by nie chcieli zatrzymać Go tylko dla siebie lub tylko dla „naszych”...
 

Moi kochani królowie
Leszek Śliwa
Melchior przynosi odzież i buty, Kacper słodycze i owoce, a Baltazar czasem może dać rózgę. Zanim wręczą prezenty, ich uroczysty wjazd ogląda cała Hiszpania.
Dzieci nieśmiało podchodzą do dostojnych monarchów po upominki. To zdjęcie zrobiono 5 stycznia 2005 w Los Tres Cantos – małej miejscowości pod Madrytem:
Kilkaset lat temu w całej Europie święto Objawienia Pańskiego było bardzo hucznie obchodzone. Świadczy o tym choćby... tytuł jednej z komedii Williama Szekspira: „Wieczór Trzech Króli, czyli jak wam się podoba” (oryginalny tytuł w dosłownym tłumaczeniu to „Dwunasta noc, czyli jak wam się podoba” – chodzi oczywiście o dwunastą noc po Bożym Narodzeniu). W ówczesnej Europie w tę „dwunastą noc” odbywały się jednak równie szalone zabawy jak w ostatni dzień karnawału. Komedia Szekspira miała być po raz pierwszy wystawiona w ten właśnie dzień i swym nastrojem to święto przypominać.
 

Uroczysty wjazd
Tradycje zabawy w dzień Trzech Króli utrzymały się w Hiszpanii, a także w hiszpańskojęzycznych krajach Ameryki Łacińskiej. Tam upominki dzieciom przynosi nie św. Mikołaj, lecz Trzej Królowie. Podczas Bożego Narodzenia dzieci piszą do Królów listy z prośbą o prezenty, rozpoczynając swe „petycje” od słów „mis queridos Reyes” (moi kochani Królowie).
Wieczorem 5 stycznia, w wigilię święta, w każdym hiszpańskim mieście odbywa się uroczysty i radosny wjazd Trzech Króli wraz z orszakami tzw. cabalgata de los Reyes. W rolę Królów wcielają się popularne osoby związane z miastem – artyści, sportowcy. Każdy poczytuje sobie za zaszczyt przyjęcie propozycji odgrywania roli w tej zabawie. Dwanaście lat temu świat obiegło zdjęcie sławnego argentyńskiego piłkarza Diego Armando Maradony w turbanie, złocistej szacie, z twarzą pomalowaną na czarno. Władze Sewilli, gdzie wówczas grał w piłkę w miejscowym klubie, poprosiły go, by był królem Baltazarem.
Podobnie jak członkowie orszaków, Królowie są przebrani w efektowne, wschodnie szaty. Melchior ma siwe włosy i brodę, Kacper jest brunetem, a Baltazar Murzynem. Na trasie przejazdu dostojnych gości witają tłumy dzieci z rodzicami. Świty monarchów rzucają w tłum garście cukierków. Co roku pierwszy program publicznej telewizji hiszpańskiej TVE transmituje na żywo wjazd Króli do Madrytu. Komentator relacjonuje szczegóły strojów i karet Mędrców ze Wschodu, zwanych z hiszpańska Gaspar, Melchor i Baltasar. W Madrycie karety i wielbłądy jadą na centralny plac miasta i składają dary w wystawionej tam szopce. Wcześniej burmistrz miasta wygłasza krótkie powitalne przemówienie. W imieniu Królów odpowiada najstarszy z nich, Melchior, składając wszystkim życzenia. Potem oczarowane dzieci wracają z rodzicami do domów, a nad ranem znajdują prezenty.
Słoma dla wielbłądów
Wieczorem dzieci są zobowiązane wyczyścić buty, bo właśnie koło nich Królowie złożą prezenty. Dzieci muszą również zadbać o to, by koło butów znalazła się słoma lub inne pożywienie dla wielbłądów z królewskich orszaków. Podobnie jak u nas o Mikołaju, w Hiszpanii rodzice mówią dzieciom o Trzech Królach, że dają prezenty tylko grzecznym. Dla niegrzecznych Baltazar ma rózgę lub węgiel. Tradycja przynoszenia zabawek jako prezentów trwa od połowy XIX wieku. Wcześniej podarunki były bardziej praktyczne. Melchior dawał odzież i buty, a Kacper słodycze i owoce.
Transmisję z wjazdu Trzech Króli do Madrytu można oglądać w Polsce na kanale TVE Internacional. Początek transmisji 5 stycznia o godz. 18. TVE Internacional nadaje bez kodowania z satelitów Astra i Hot Bird. Odbierają ją abonenci platform Cyfry+ i Polsatu. Znajduje się ona także w wielu kablówkach.
 

Mędrcy świata
ks. Tomasz Jaklewicz
Drogę do Boga można odnaleźć, zamieszkując nawet bardzo pogańskie okolice...
O święcie Trzech Króli głośno było przez cały Boży 2009 rok, bo nasi dzielni posłowie raz są za, raz przeciw ustanowieniu dnia wolnego od pracy. Tymczasem mamy 6 stycznia jako zwykły dzień pracy, ale w Kościele to święto nakazane. Właściwa nazwa tego święta to uroczystość Objawienia Pańskiego (gr. Epifania).
Powstało w III/IV wieku w Egipcie i początkowo było obchodzone tylko na Wschodzie. Jest to najstarsze święto poświęcone tajemnicy Wcielenia. Przy czym akcent spoczywał nie tyle na historycznej opowieści o żłóbku, ile raczej na teologicznym znaczeniu tego wydarzenia. W treść święta wpisane było także wspomnienie pokłonu Mędrców, chrztu Jezusa w Jordanie i cudu w Kanie Galilejskiej.
Wprowadzenie święta Epifanii było reakcją starożytnego Kościoła na szerzącą się w pierwszych wiekach herezję gnozy. Gnostycy głosili m. in., że Jezus stał się Synem Bożym dopiero w momencie chrztu w Jordanie. Kościół podkreślał, że Jezus jest Synem Bożym od początku swojej ludzkiej egzystencji. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. Bóg objawił siebie w Jezusie. Taka jest najstarsza treść święta Objawienia Pańskiego.
Święto Epifanii przyjęło się szybko na Zachodzie. Akcenty się poprzesuwały: w prawosławiu skoncentrowano się na chrzcie w Jordanie, a na Zachodzie na pierwszy plan wysunął się pokłon Trzech Króli. W Ewangelii mowa jest o mędrcach lub magach. Królami nazwał ich Cezary z Arles (VI w.), a ich rzekome imiona – Kasper (lub Kacper), Melchior i Baltazar pojawiły się dopiero we wczesnym średniowieczu. Istotą święta Objawienia Pańskiego nie jest wspominanie historii o pokłonie mędrców, lecz świętowanie prawdy o Bogu, który objawia się w ludzkiej postaci.
Bóg przychodzi nie tylko do narodu wybranego, ale do całej ludzkości. Mędrcy przychodzą z pogańskich stron. Symbolizują prawdę o uniwersalnym charakterze Dobrej Nowiny. Dlatego modlimy się tego dnia w intencjach misyjnych. Trzej królowie podpowiadają, że mądrość prawdziwa polega na wytrwałym szukaniu Boga i konsekwentnym podążaniu w Jego stronę. Nad każdym z nas (także na pogańskim niebie!) Bóg zapala betlejemską gwiazdę, która może nas doprowadzić do spotkania ze Zbawcą. Trzeba tylko dać się poprowadzić, uważać na Heroda i nie dać się ciemnościom.

7 październik. Święty Rajmund z Penyafort: Porządek w księgach, porządek w życiu
Kto porządkuje własne sprawy, ten przyczynia się do zaprowadzania ładu w całym świecie.

Św. Rajmund z Penyafort zasłynął jako wybitny profesor prawa kanonicznego. Należał do grona pierwszego pokolenia dominikanów. Urodził się około roku 1170 w pobliżu Barcelony. Tam, w szkole katedralnej, rozpoczął swoją edukację. Około trzydziestego roku życia wyjechał do Bolonii, gdzie zdobył wszechstronne wykształcenie prawnicze. Wrócił do Barcelony, gdzie pomagał św. Piotrowi Nolasco w założeniu Zakonu Najświętszej Maryi Panny Miłosierdzia dla Odkupienia Niewolników. Głównym celem tego nowego zakonu było uwalnianie chrześcijańskich niewolników z rąk muzułmańskich.
Duchowni należący do tego zgromadzenia składali zobowiązanie oddania się w razie potrzeby w niewolę w zamian za przetrzymywanych przez muzułmanów niewolników. Sam Rajmund postanowił jednak zostać dominikaninem i pracować jako profesor prawa. Papież Grzegorz IX, powiadomiony o jego wybitnych umiejętnościach, wezwał go do Rzymu i mianował bliskim współpracownikiem, a także osobistym spowiednikiem. Głównym zadaniem, które powierzył Rajmundowi, było opracowanie jednolitego zbioru dokumentów prawa kościelnego. Papieżowi chodziło o uporządkowanie kościelnych przepisów. Już wcześniej (około 1140 r.) powstała księga – tzw. Dekret Gracjana, który zbierał w jednym dziele rozproszone kościelne teksty prawne, ale od tego czasu pojawiła się spora ilość nowych dokumentów, które trzeba było znowu zebrać w jedną całość.
W ciągu czterech lat Rajmund wywiązał się z powierzonego zadania. Owocem jego pracy były tzw. Dekretały Grzegorza IX, zatwierdzone przez papieża w 1234 roku. Księga opracowana przez Rajmunda była przez długie wieki podstawowym zbiorem prawa kanonicznego. W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii, a dwa lata później został wybrany na generała zakonu dominikanów, drugiego po św. Dominiku. Opracował na nowo konstytucje zakonne. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Wymówił się od objęcia biskupstwa. Zasłynął także jako autor praktycznego podręcznika teologii moralnej dla spowiedników. Chciał apostołować wśród Maurów i Żydów. Zorganizował studium języka arabskiego dla dominikanów, którzy podejmowali misję wśród Arabów z Hiszpanii i w Afryce. Rajmund, żyjąc bardzo aktywnie, dożył setki. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem.
Nie znajduję efektownej pointy dla życiorysu średniowiecznego dominikanina. Ale może to jest właśnie najlepsze podsumowanie jego życia: zero efekciarstwa i solidna praca, zgodna ze swoimi zdolnościami, na chwałę Bogu i dla Kościoła. Robienie porządku w księgach, a także w myśleniu i w życiu. Niewątpliwie św. Rajmundowi przyświecała jedna z głównych idei średniowiecza – ordo, czyli porządek, ład. Kto opanowuje chaos, porządkuje własne sprawy, kierując się i rozumem, i wiarą, ten przyczynia się do zaprowadzania ładu w całym świecie. Od czego zacząć? Może od porządku w moim pokoju, na biurku, w szafie…

8 październik. Św. Seweryn z Noricum - Austriacki pustelnik
Seweryn uchodzi za patrona Bawarii i jednego z głównych patronów Austrii.

Miał przyjść na świat około 410 roku, jako potomek jednego z najznakomitszych rzymskich rodów. Nie przepadał jednak szczególnie za miejskim stylem życia, ani za wojskiem, w którym miał nawet krótko służyć, dlatego też - jak pisał ksiądz Wincenty Zaleski - „spragniony ciszy udał się na Wschód i tam na pustyni wiódł życie pokutnicze”.
Z czasem jednak obudziła się w nim misjonarska natura, dlatego też w 454 roku opuścił Azję Mniejszą i udał się do rzymskiej prowincji Noricum, czyli na terytorium dzisiejszej Austrii. Przemierzać miał głównie okolice Wiednia oraz miejscowości Krems an der Donau, tam zaś godzić skłóconych ze sobą wodzów rozmaitych germańskich plemion, prowadząc przy tym wzorowy, ascetyczny tryb życia.
Podtrzymywał na duchu rzymskich obywateli Noricum, którzy odczuwali coraz większą trwogę przed sukcesywnie rosnącymi w siłę Germanami. Założył także - między innymi - klasztory w Mautern oraz w Innstad nieopodal Pasawy.
Seweryn zmarł 8 stycznia 482 roku. Jego losy znamy dzięki żywotowi, którego spisania podjął się uczeń Seweryna, niejaki Eugippiusz – opat w warownym mieście Luculanum, leżącym nieopodal Neapolu.
Warto dodać, iż wkrótce po śmierci Seweryna „austriaccy rzymianie” zmuszeni zostali przez germańskich wodzów do opuszczenia ich terytoriów i powrotu do Italii. Zabrali więc ze sobą relikwie świętego, które umieszczono w klasztorze Frattamaggiore pod Neapolem i które można oglądać tam do dziś. Byłą pustelnię Seweryna można natomiast zobaczyć w Pasawie. Pełni ona tam obecnie funkcję kościoła cmentarnego, zaś sam Seweryn uchodzi za patrona Bawarii i jednego z głównych patronów Austrii.

9 październik. Święty Adrian
Był oficerem wojska cesarskiego w czasach Dioklecjana (284–305), stacjonował w Nikomedii i dowodził żołnierzami pilnującymi więzień.

Przejęty cierpieniem prześladowanych chrześcijan, wyznał wiarę w Chrystusa, choć sam nie był nawet ochrzczony. Za nieposłuszeństwo cesarzowi został pozbawiony swego stanowiska i wtrącony do więzienia. Skazanego na śmierć odwiedzała w więzieniu żona Natalia. W jej obecności Adriana przywiązano do kowadła i zabito uderzeniami młota, a następnie spalono na stosie z ciałami innych chrześcijan. Szczątki męczenników zostały pochowane w Argyropolis koło Konstantynopola.
Według hagiografów prawdopodobnie w Nikomedii umęczono 2 Adrianów: jednego za panowania Dioklecjana, drugiego podczas prześladowań chrześcijan przez cesarza Licyniusza (308–324).
Istnieją świadectwa wczesnego kultu Adriana. Czczono go m.in. jako patrona żołnierzy i cechów kowalskich.
Natalia
Jest niekiedy wymieniana wraz z Adrianem jako męczennica. Zasłynęła z wytrwałości, z jaką wspomagała więźniów, którzy załamywali się w wierze. Szczególnie zaś troszczyła się o męża, by nie odstąpił od wyznania chrześcijańskiego. Jedna z legend mówi, że poniosła męczeńską śmierć wraz z grupą wyznawców w Nikomedii, inna że rozdała majątek ubogim i przeniosła się do Konstantynopola, gdzie do śmierci zajmowała się chorymi i ubogimi.
 

W sztuce
Wczesne przedstawienia ukazują go ubranego w tunikę i płaszcz (XI-wieczna miniatura w Sakramentarzu Ellenharda w Bambergu). Jego atrybutem jest krzyż męczeński w ręce. Natomiast późnośredniowieczna ikonografia przedstawia Adriana jako młodzieńca w zbroi towarzyszącego innym świętym. Do jego atrybutów w późniejszej ikonografii należą: kowadło jako narzędzie męczeństwa, topór i lew symbolizujący odwagę świętego. Obecnie jest również patronem producentów broni, ochroniarzy, strażników więziennych.
Adrian, imię łac. od nazwy miejscowości Hadria k. Wenecji data ur. nieznana, zm. 304(?), Nikomedia (Bitynia, ob. Turcja), męczennik z Nikomedii.

10 październik. Św. Grzegorz z Nyssy - Lot ku szczytom
Dusza uwolniona od ciężaru namiętności wznosi się lekkim i szybkim lotem ku najwyższym szczytom, ku coraz wyższym wierzchołkom – głosił Grzegorz z Nyssy.

Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Te słowa „Perfectu” mogliby spokojnie powtórzyć Ojcowie Kapadoccy, czyli trójka wybitnych pisarzy kościelnych (tzw. Ojców Kościoła) z IV wieku, pochodzących z Kapadocji (dzisiejsza Turcja). Byli to św. Bazyli Wielki i jego młodszy brat św. Grzegorz z Nyssy oraz św. Grzegorz z Nazjanzu. Łączyły ich nie tylko sprawy duchowe, ale także serdeczna przyjaźń. W kalendarzu zakonnym przypada dziś wspomnienie św. Grzegorza z Nyssy.
Grzegorz urodził się w 335 roku. Idąc śladami ojca, został retorem. Po śmierci żony, pod wpływem swojego przyjaciela, wstąpił do klasztoru założonego przez starszego brata. Stamtąd powołano go na biskupa Nyssy i nazwa tego miasta przylgnęła odtąd do jego imienia (nie należy mylić z Nysą na Śląsku). Okazał się jednak dość nieudolnym biskupem. Zasłynął nade wszystko jako żarliwy kaznodzieja i obrońca wiary Kościoła przed herezjami. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), na którym razem z Grzegorzem z Nazjanzu domagał się uzupełnienia Nicejskiego Wyznania Wiary o prawdę dotyczącą Ducha Świętego. Pozostawił po sobie wiele pism teologicznych, mistycznych i komentarzy biblijnych.
Św. Grzegorz z Nyssy uważany jest za jednego z ojców mistyki chrześcijańskiej. Opisał drogę mistycznego poznania Boga, która polega na wznoszeniu się duszy aż do bezpośredniego oglądania Stwórcy. Celem mistyki jest upodobnienie się człowieka do Boga. „Dusza uwolniona od ciężaru namiętności, wznosi się lekkim i szybkim lotem ku najwyższym szczytom, ku coraz wyższym wierzchołkom – o ile tylko nic nie wstrzyma jej biegu – na mocy siły przyciągania, jaką dobro oddziałuje na tych, którzy się go trzymają”.
Nie warto „zatrzymywać się na tym, co już się pojęło, lecz wciąż i nieustannie poszukiwać więcej, niż się pojęło”. „Kto pragnie oglądać Boga – pisał – zobaczy Upragnionego, nieustannie postępując za Nim, a oglądanie Jego oblicza jest nieprzerwanym podążaniem drogą do Niego”. Św. Grzegorz dał podstawy tzw. teologii negatywnej, która akcentuje, że Bóg pozostaje w swej istocie niepoznawalny. Wejście Mojżesza w obłok było dla niego symbolem tej prawdy, że poznanie Boga dokonuje się nie tylko w świetle, ale także w duchowej ciemności.
Ciekawe, choć kontrowersyjne poglądy Grzegorza dotyczą spraw ostatecznych. Pisał o odnowieniu wszystkiego na końcu czasów. Uważał, że kary piekielne nie są wieczne, ale czasowe, a ich celem jest poprawa potępionego. Głosił odważną nadzieję (nie doktrynę!), że nawet szatan znajdzie ostatecznie drogę do pojednania z Bogiem.
Grzegorz z Nyssy – podobnie jak inni Ojcowie Kościoła – czerpał ze skarbca kultury helleńskiej. Z filozoficznej myśli antyku brali to, co pomagało im wyrazić wiarę opartą na Biblii. Posługiwali się rozumem, a jednocześnie odwoływali się do doświadczeń mistycznych. Ich pisma dowodzą, że droga rozumu i droga głębokiej modlitwy w dochodzeniu do Boga są sobie bliższe, niż się z pozoru wydaje.

11 październik. Św. Teodozy - Ojciec wielu klasztorów
Urodził się Teodozy w 424 roku w miejscowości Mogariassos w Azji Mniejszej, w krainie zwanej Kapadocją.

Pewnego dnia późniejszy święty postanowił pożegnać rodzinne strony i udać się do Syrii, gdzie udało mu się spotkać świętego Symeona Słupnika. Następnie - w Ziemi Świętej - Teodozy najpierw odwiedził miejsca związane z życiem i męką Jezusa, następnie zaś rozpoczął pustelniczy tryb życia. Miejscem jego odosobnienia stała się jaskinia leżąca nieopodal drogi wiodącej z Betlejem do Jerozolimy.
Wkrótce do Teodozego dołączyli kolejni mnisi, którzy zaczęli zajmować sąsiednie pieczary i jaskinie, a niebawem - wokół ustronnego dotąd miejsca - powstały także domy dla pielgrzymów i rozmaite warsztaty. Pustelnia Teodozego zamieniła się więc z czasem w prawdziwe, mnisie miasteczko, on sam zaś został mianowany w 494 roku przez patriarchę Jerozolimy Salustiusza, na tego, który ma się opiekować wszystkimi eremami znajdującymi się w Ziemi Świętej. Na wspomnienie zasługuje także fakt wielkiej przyjaźni, pomiędzy Teodozym i świętym Sabą, któremu znów Salustiusz powierzył nadzór nad wszystkimi eremami Palestyny.
Pod koniec swego życia 90-letni Teodozy podjął się niezwykle odważnego zadania. Postanowił opowiedzieć się przeciw szerzącej się wówczas herezji monofizytów, a tym samym przeciwstawić się samemu cesarzowi Anastazemu, za co został przez monarchę wygnany.
Późniejszy święty zmarł w wieku 105 lat, a jego ciało miało zostać złożone w tak zwanej grocie Trzech Króli. Warto dodać, iż jeszcze za życia otrzymał Teodozy tytuł Cenobiarchy, a więc ojca wielu klasztorów. Jego biografię znamy dzięki biskupowi Petry, Teodorowi. Ów wierny uczeń świętego spisał po śmierci swego nauczyciela najważniejszy zdarzenia z jego życia i tym samym przekazał je potomnym.

12 październik. Święty Arkadiusz
Z pochodzenia był zapewne Włochem. Odznaczał się niezwykłą pobożnością i miłosierdziem dla ubogich, których jako człowiek majętny ofiarnie wspomagał.

Na początku prześladowań chrześcijan za cesarza Dioklecjana (284–305) starosta Cezarei Mauretańskiej (ob. Szirszal, Algieria), z której pochodził Arkadiusz, kazał sporządzić spis wszystkich mieszkańców miasta i wyznaczył dzień, w którym mieli oni składać hołd rzymskim bóstwom.
Arkadiusz schronił się wówczas poza miastem. Gdy minął termin oddawania czci bożkom, starosta nakazał odnaleźć Arkadiusza i ukarać go za uchylenie się od obowiązku. Ponieważ nie zastano go w domu, uwięziono jego rodzinę.
Według zachowanej Pasji na wieść o tym Arkadiusz miał powrócić do miasta i sam stanąć przed obliczem sędziego. Początkowo starano się namówić go do złożenia hołdu bóstwom, a gdy to nie przyniosło skutku, by go przestraszyć, pokazano mu narzędzia katowskie. Arkadiusz wówczas sam oddał się w ręce oprawców.
Poddano go okrutnym torturom, odcinając po kawałku obie ręce i nogi, a potem ukrzyżowano. Podczas męki modlił się i wspierał na duchu swoich towarzyszy, nawołując ich do wytrwałości. Świadectwo o męczeństwie Arkadiusza pozostawił także jego rodak, Zenon z Werony.
W sztuce
Święty Arkadiusz jest przedstawiany jak inni wczesnochrześcijańcy męczennicy rzymscy — z kijem w ręce lub w scenie męczeństwa z odciętymi kończynami. Do jego atrybutów należą także: zapalona świeca, miecz lub siekiera.
Arkadiusz gr. Arkadiós ‘rodem z Arkadii, krainy prostoty i szczęśliwości’ męczennik.

13 październik. Święty Hilary i chrześcijańskie okulary
Gdy popatrzymy na świat przez chrześcijańskie okulary, czyli przez Chrystusa, Bóg i człowiek nie będą konkurentami. Przeciwnie, im są bliżej siebie, tym bardziej są sobą.

Hilary kojarzy się z bohaterem wiersza Tuwima, który szukał zagubionych okularów. Najsłynniejszym świętym noszącym to imię był Hilary z Poitiers (Francja). Urodził się w roku 315 w pogańskiej rodzinie. Poszukując sensu życia, studiował Biblię i w końcu przyjął chrzest. Był już wtedy żonatym mężczyzną, miał córkę. Około roku 350 duchowieństwo i lud jego rodzinnego miasta wybrali go na biskupa.
Św. Hilary zasłynął przede wszystkim jako przeciwnik herezji zwanej arianizmem. Jej twórca – Ariusz († 336) kwestionował bóstwo Chrystusa. To niemożliwe – głosił – aby prawdziwy Bóg mógł narodzić się w ciele, doświadczać głodu, pragnienia, zmęczenia, cierpienia, śmierci. Jezus nie może być Bogiem równym Ojcu, musi być kimś niższym, jest stworzony przez Ojca. Tak w uproszczeniu przedstawiała się herezja ariańska, która zyskała wielu zwolenników w całym Kościele, także wśród biskupów. Jedność Kościoła była zagrożona.
Dla rozwiązania kwestii cesarz Konstantyn zwołał w 321 roku sobór powszechny do Nicei. Biskupi odrzucili tam poglądy Ariusza i sformułowali wyznanie wiary, które powtarzamy do dziś we Mszy św. „Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu” – to słowa wymierzone w herezję ariańską. Sednem jest określenie: „współistotny Ojcu”. Wyraża ono prawdę, że Ojciec i Syn mają tę samą Boską istotę (naturę), czyli Syn nie jest „mniejszy” niż Ojciec. Jest naprawdę Bogiem.
Czy nie jest to zbędne komplikowanie prostoty Ewangelii? Takie zarzuty stawiano już w czasach soboru. A jednak św. Hilary i inni biskupi walczyli z arianizmem z głębszego powodu, niż się z pozoru wydaje. Chodziło nie tylko o jedność Kościoła. Stawką była obrona największego skarbu chrześcijaństwa – tajemnicy Chrystusa. Bóg nie posłał do nas swojego delegata. Choćby nawet najwspanialszego, jak chciał Ariusz. W Chrystusie Bóg we własnej osobie przyszedł na ziemię, aby odnaleźć i zbawić zagubionego człowieka. Słowo stało się ciałem. To Słowo jest wyznaniem miłości do człowieka. A miłości nie wyznaje się przez pośredników. Kochać można tylko osobiście.
Zwolennicy arianizmu, do których należał sam cesarz Konstancjusz (następca Konstantego), zmusili Hilarego, by opuścił swoje rodzinne Poitiers. Przez kilka lat przebywał na wygnaniu, na Wschodzie. Nie zmarnował czasu. Studiował teologię grecką, zdobył jeszcze głębsze uzasadnienie dla swojego stanowiska. Kiedy w końcu powrócił do Galii, skutecznie umacniał prawowierną wiarę. Uczył spojrzenia na świat przez chrześcijańskie okulary, czyli przez Chrystusa. W tej optyce Bóg i człowiek nie są nigdy konkurentami. Przeciwnie, im są bliżej siebie, tym bardziej są sobą.

14 październik. Św. Nina z Gruzji - Suknia pełna zdrowia
W środku nocy Nina przytuliła niemowlę, okryła je własną suknią i zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko wyzdrowiało.

Nino, spakuj się i jedź do Gruzji – usłyszała młodziutka dziewczyna. Mieszkała w Kapadocji, na terenie dzisiejszej Turcji. Była krewną samego patriarchy Jerozolimy Juwenaliusza. Mieszkała sama. Tuż po jej narodzeniu ojciec odszedł, by żyć w samotności na pustyni, a matka została diakonisą. Maleńką Ninę oddano na wychowanie znajomej staruszce. Wieczorami kobieta często opowiadała dziewczynce o dalekim skalistym kraju – Iwerii (Gruzji). Dziewczyna przypomniała sobie tę nazwę, gdy w czasie modlitwy usłyszała stanowczy glos: – Nino, jedź do Gruzji. Zabierz ze sobą krzyż! Zaniemówiła z wrażenia, ale rychło spakowała się i ruszyła w stronę ogromnych postrzępionych szczytów Kaukazu. Kroniki podają, że do Gruzji dotarła w 319 roku jako niewolnica. Zastała kompletnie pogański kraj. Czuła się bardzo samotna. Co mogła zdziałać w tak wielkim kraju jedna, słaba dziewczyna?
Wnet objawił się jej niezwykły dar, którym podbiła serca twardych Gruzinów. Gdy w domu, w którym służyła, zachorowało dziecko, kompletnie załamani rodzice wysłali niewolnicę, by czuwała przy kołysce. W środku nocy Nina przytuliła niemowlę, okryła je swą suknią i zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko wyzdrowiało. O niezwykłym zdarzeniu opowiadano z wypiekami na twarzy w okolicznych osadach. Niebawem wiadomość o służącej, która swymi modłami przywraca zdrowie, dotarła do samego dworu królewskiego. Gdy o darze niewolnicy usłyszała Nana, żona władcy Kartlii, wezwała ją do siebie. Chorowała od dawna, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. – Pani, nie jestem godna, by przyjść na twój dwór – odpowiedziała Nina, więc królowa sama odwiedziła dom niewolnicy. Nina okryła ją suknią i zaczęła błogosławić Boga. Królowa wyzdrowiała. Zachwycony król nagrodził niewolnicę srebrem i złotem, ale ta kazała odesłać wszystkie kosztowności. – Nie mnie dziękujcie, ale Chrystusowi – powiedziała.
Król był poganinem, nie znał Chrystusa i długo pozostawał nieufny. Podobno zmienił zdanie, gdy zabłądził na polowaniu. Długo krążył po ciemnym lesie, a w końcu bezradny zawołał: Chryste, przyjmę chrzest, jeśli odnajdę drogę do zamku. Wówczas, jak piszą kroniki, mgły rozstąpiły się, zaświeciło słońce, a władca odlazł właściwą ścieżkę. Królewska para przyjęła chrzest, a niebawem wysłała do cesarza Konstantyna posłów, z prośbą o przysłanie do Gruzji kapłanów. A Nina? Dalej pokornie służyła Bogu, a Ten potwierdzał jej naukę wieloma cudami. Gdy miała sześćdziesiąt siedem lat, Bóg objawił jej, że wkrótce umrze. Przy łożu chorej miały miejsce liczne uzdrowienia. W 342 r. na miejscu jej pochówku wzniesiono cerkiew św. Grzegorza i założono żeński monaster noszący imię Świętej. Gruzińska Cerkiew Prawosławna nazwała Ninę „równą apostołom”.

15 październik. Św. Paweł Pustelnik
"Paweł, widząc rozliczne męki zadawane chrześcijanom, uciekł na pustynię... A kiedy Antoni myślał, że jest pierwszym pustelnikiem między mnichami, dowiedział się we śnie, że jest inny, o wiele jeszcze od niego doskonalszy pustelnik...

Paweł jednak przeczuwając przybycie Antoniego zamknął drzwi na zasuwę, ale Antoni błagał, aby mu otworzył, twierdząc, że żadną miarą stamtąd nie odejdzie, lecz raczej umrze na tym miejscu. Na koniec Paweł ulegając jego prośbom otworzył i od razu obaj padli sobie w objęcia".
Tak spotkanie dwóch wielkich pustelników: św. Pawła z Teb (jego wspomnienie obchodzimy 15 stycznia) i św. Antoniego, opata (wspomnienie 17 stycznia) opisał Jakub de Voragine w "Złotej legendzie". Nie był pierwszym, który relacjonował życie św. Pawła. Uczynił to już przed nim św. Hieronim. Św. Paweł pustelnik urodził się około roku 228 w Tebach, niegdyś będących wielką stolicą egipskich faraonów, lecz za jego czasów stanowiących maleńką wioskę.
Gdy Paweł miał około 20 lat, za panowania cesarza Decjusza wybuchło jedno z najkrwawszych prześladowań chrześcijan. By uniknąć tortur i śmierci młody człowiek udał się na pustynię. Pustelnicze życie okazało się jego powołaniem, gdy więc po dwóch latach prześladowanie ustało, Paweł pozostał na odludziu. Jako pustelnik przeżył 90 lat. Zmarł w roku 341.
Legenda głosi, że żywił go Pan Bóg, codziennie posyłając mu pół bochenka chleba. Posłańcem przynoszącym pożywienie był kruk.
Kiedy św. Paweł pustelnik był bliski śmierci, odwiedził go św. Antoni opat. W "Złotej legendzie" znajdujemy w związku z tym następujące opowiadanie: "Skoro zaś nadeszła godzina posiłku, kruk przyniósł podwójną porcję chleba, a gdy Antoni dziwił się temu, Paweł odparł, że Bóg co dzień go tak zaopatrywał, a podwoił zaopatrzenie ze względu na gościa. Powstał między nimi pobożny spór, który jest godniejszy, by dzielić chleb. Paweł oddawał ten zaszczyt gościowi, a Antoni starszemu. Na koniec obaj położyli rękę na chlebie i podzielili go na równe części".
Paweł jest pierwszym pustelnikiem, którego imię znamy, dlatego otrzymał zaszczytny przydomek "Pierwszego Pustelnika". Jest patronem zakonu paulinów, a także piekarzy i ludzi tkających dywany.
 

Pustelnik mimo woli
Nasze powołanie odkrywamy nieraz jakby mimochodem.
Nie wiemy na sto procent, czy w ogóle istniał. O jego życiu dowiadujemy się tylko z jednego źródła, którym jest życiorys napisany przez św. Hieronima (IV w.). Uczeni spierają się, czy Hieronim stworzył idealny obraz życia pustelniczego, czy opisał autentyczną postać. Większość historyków przyjmuje, że Paweł z Teb jest jednak postacią historyczną. To on był najprawdopodobniej pierwszym człowiekiem, który szukał na pustyni ideału życia chrześcijańskiego. W jego ślady poszło wielu innych chrześcijan, tęskniących za głębokim życiem duchowym.
Święty pustelnik żył w Egipcie. Przyszedł na świat w Tebach, starożytnej stolicy faraonów, w 228 r. Miał zamożnych rodziców. Był chrześcijaninem. Kiedy w roku 240 r. wybuchło prześladowanie za cesarza Decjusza, postanowił ukryć się na pustyni. Jego szwagier, poganin, postanowił go zadenuncjować, aby przejąć jego majątek.
Paweł, dowiedziawszy się o tym, uciekł jeszcze dalej w głąb pustyni i zamieszkał w skalnej grocie. Tam tak zasmakował w pustelniczym życiu, że pozostał na pustyni przez 90 lat, aż do swojej śmierci. Codzienność wypełniał modlitwą, żywił się daktylami. Legenda powiada, że kruk przynosił mu codziennie połówkę chleba. Kiedy odwiedził go inny słynny pustelnik – św. Antoni, kruk miał przynieść Pawłowi cały bochenek. Św. Antoni pochował ciało pustelnika. Legenda głosi, że kiedy nie radził sobie z wykopaniem grobu, pojawiły się dwa lwy, które to uczyniły.
Kiedy w połowie XIII w. na Węgrzech powstawał nowy zakon pustelniczy, jako patrona obrano św. Pawła Pustelnika. Stąd nazwa: Zakon Braci Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika. Na Jasnej Górze, która jest dzisiaj główną siedzibą paulinów, na każdym kroku spotykamy herb zakonu, nawiązujący do życia św. Pawła. Widzimy na nim palmę, która dostarczała pustelnikowi owoców i liści na szatę, kruka przynoszącego chleb oraz dwa lwy, z którymi żył w przyjaźni i które wygrzebały mu grób.
Co roku paulini obchodzą w styczniu nowennę ku czci patrona, tzw. pawełki. Historia Egipcjanina sprzed ponad 1700 lat przypomina o tym, że nasze powołanie odkrywamy nieraz jakby mimochodem. Paweł nie marzył bynajmniej o życiu na pustyni. Trafił tam zmuszony przez zewnętrzne okoliczności. I tam odnalazł Boga i siebie samego. Nieraz to, co wydaje się bez sensu, prowadzi nas do celu. Autor tekstu: ks. Tomasz Jaklewicz.

16 październik. Bosa księżna - św. Jadwiga Śląska
Stała się patronką wyboru pierwszego w dziejach Polaka na stolicę świętego Piotra. Po Polaku przyszedł Niemiec z Bawarii. Jego święta rodaczka pewnie się uśmiechnęła.

Jej postać została dziś nieco przesłonięta przez imienniczkę – św. Jadwigę Królową. Tymczasem księżna śląska Jadwiga przez całe wieki była jedną z najpopularniejszych świętych nie tylko w Polsce i w Niemczech, ale w całej Europie. W jej ukochanej Trzebnicy w dawnym kościele opackim podziw budzi bodaj największy w Europie sarkofag wystawiony kobiecie. Do czasów Jana Pawła II była jedyną kanonizowaną kobietą żyjącą na ziemiach polskich. Już za życia mnich Caesarius pisał o niej: „kobieta pod każdym względem czcigodna”.
Pochodziła z zacnego rodu bawarskich hrabiów Andechs. Otrzymała staranne wykształcenie i religijne wychowanie w klasztorze benedyktynek. Zgodnie ze średniowiecznymi zwyczajami, już jako 12-letnia dziewczyna została wydana za mąż, za wrocławskiego księcia Henryka Brodatego. „Zawierając małżeństwo spełniła bardziej wolę swoich rodziców aniżeli swoją wolę” – czytamy w średniowiecznej biografii. Przybyła na Śląsk około roku 1186. Dla lepszego kontaktu z poddanymi nauczyła się języka polskiego. Jako księżna zyskała wielki szacunek i miłość Ślązaków. Urodziła siedmioro dzieci, ale dojrzałego wieku dożyli tylko córka Gertruda i syn Henryk.
„Ponieważ stan małżeński uważała za dar nieba, żyła w nim bardzo świętobliwie. Księciu była wierna w miłości aż do jego nagłej śmierci i to nie poprzez żar zmysłowej namiętności, lecz poprzez roztropne serdeczne oddanie” – czytamy w dokumencie kanonizacyjnym. Po urodzeniu siódmego dziecka wspólnie z mężem złożyli ślub czystości. Była kobietą z silnym charakterem. Kiedy Konrad Mazowiecki osadził w niewoli księcia Henryka, dla zapobieżenia bratobójczej walce osobiście negocjowała uwolnienie męża. „Kiedy tylko Konrad zobaczył Służebnicę Chrystusa, jej spojrzenie i twarz podobną do anioła, od razu wzruszył się i przeląkł. Zawarł pokój i wypuścił księcia” – pisze biograf. Wyprosiła u męża nie tylko fundację klasztoru cysterek w Trzebnicy, ale wielu innych kościołów i dzieł charytatywnych. Los nie szczędził jej ciosów. Pochowała sześcioro swoich dzieci, w końcu męża.
Ukochany syn Henryk Pobożny zginął w bitwie z Mongołami pod Legnicą w 1241 roku. Ostatnie lata życia spędziła w klasztorze w Trzebnicy, w którym jej córka Gertruda była energiczną przełożoną. Praktycznie żyła jak zakonnica. Średniowieczne zapisy mówią o surowej ascezie, którą Jadwiga praktykowała już na dworze. Pozbyła się bogatej garderoby i kosztownej biżuterii. Jadała skromnie. Nosiła włosiennicę. Chodziła boso. Nawet spowiednik uznał, że te umartwienia idą za daleko i wręczył jej buty, z poleceniem, aby je nosiła. Owszem, nosiła je ze sobą, ale nie na nogach, tylko na sznurku.
Zmarła w 1243 roku, pochowano ją 16 października. Kanonizowano już w 1267. Stała się patronką wyboru pierwszego w dziejach Polaka na stolicę świętego Piotra. Po Polaku przyszedł Niemiec z Bawarii. Jego święta rodaczka pewnie się uśmiechnęła.
Dziecko wybrane przez Boga
„Mój mały Gerardzie, kto ci dał ten chleb?” – pyta mama Benedetta. „Taki mały chłopczyk!” – odpowiada jej Gerard. To już trzeci dzień z rzędu, jak mały chłopiec, który nie mówi, jak się nazywa, daje Gerardowi wyśmienity biały chleb. I trwa to przez miesiące.

Jest rok 1733. Kiedy Gerard będzie miał 20 lat powie jednej z sióstr, że tym małym chłopcem był Jezus. Na razie ma tylko 6 lat i nie zastanawia się nad tym. Wszystko wydaje mu się naturalne.
Święty Gerard urodził się 6 kwietnia 1726 roku w rodzinie Dominika Majella, krawca i Benedetty Galella, jako czwarte dziecko, po 3 córkach. Rodzina zamieszkiwała w Muro Lucano. To mała miejscowość, w której żyło około 1000 mieszkańców, w prowincji Podenza, 100 km na wschód od Neapolu. Klienci krawca nie należą do bogatych. Często płacą z opóźnieniem, a czasem – wcale. Nie jeden raz brakuje w domu nawet chleba.

Rodzice Gerarda są dobrymi chrześcijanami, szczególnie mama jest bardzo pobożna. Szybko zauważa, że jej małego synka pociąga świat duchowy. Mówi mu więc o Bogu, o Jezusie, o krzyżu, o Dziewicy, o aniołach. Gerard pije jej słowa. Ona zaś zabiera go ze sobą do kościoła lub na pielgrzymkę do Madonny. To prawdziwe szczęście ujrzeć go, jak się modli: można by rzec aniołek. Jego ulubiona zabawa polega na budowaniu ołtarzyków, stawianiu na nich figurki Matki Bożej lub świętych, ozdabianiu ich kwiatami.
W wieku 7 lat idzie po raz pierwszy do szkoły. Nie ma trudności z żadnym przedmiotem, szczególnie lubi lekcje katechizmu, którego nauczyła go już mama. Gerard jest tak dobrym uczniem, że nauczyciel prosi go, żeby udzielał pomocy kolegom. Korzysta wtedy ze swej przewagi nad nimi, żeby ich zachęcić do odwiedzania Jezusa w tabernakulum. Bardzo wcześnie zapragnął przyjmowania Go w Komunii św., lecz w tamtej epoce nie było zwyczaju przystępowania do Komunii św. przed 10 lub 11 rokiem życia. Jeden raz postanowił się wśliznąć między tłum wiernych, lecz kapłan – rozpoznawszy go – nie dopuścił go do Komunii. Biedne dziecko odeszło na swe miejsce zalane rzęsistymi łzami. W następną noc jego pokój napełniła wielka światłość. Św. Michał przyszedł położyć mu hostię na języku. Mały Gerard wcale nie był tym zaskoczony.
W wieku 10 lat przyszedł czas jego pierwszej Komunii w kościele. W tamtym czasie można było przystępować do Stołu Pańskiego tylko w niedzielę, a w tygodniu jedynie w nadzwyczajnych okolicznościach. Gerard przygotowuje się do cotygodniowej Mszy św. idąc do spowiedzi, modląc się i pokutując. Nawet biczuje się, pragnąc się upodobnić do Swego Mistrza przez modlitwę i umartwienie. Kilka dni w tygodniu pości o chlebie i wodzie.
Kiedy miał zaledwie 12 lat umarł jego ojciec. Gerard powinien zarabiać, żeby pomóc rodzinie. Nie może już więc chodzić do szkoły, lecz – jak postanawia mama – podejmie po ojcu zawód krawca. On jednak czuje, że coraz bardziej pociąga go życie zakonne.
Chodzi na naukę do miejskiego krawca Pannuto, który powierza go czeladnikowi, wyjątkowo wrogo nastawionemu do religii. Od razu uprzedza się on do Gerarda, oczernia go przed panem, posądzając o wszelkie występki. Kiedy Pannuto pyta chłopca o wyjaśnienia, Gerard – nie odpowiada. Czy Jezus usprawiedliwiał się przed Swymi sędziami? Czasem czeladnik bije go, lecz on nigdy się nie skarży, zadowala się stwierdzeniem: „Mój Boże, niech się dzieje Twoja wola. Przebacz mu.” Nie mówi o tym matce, nie donosi panu. Dopiero po jakimś czasie krawiec Pannuto zdał sobie sprawę, że wprowadzono go w błąd. I to nieuczciwy czeladnik musiał odejść.
Kiedy Gerard ma 15 lat, przyjmuje sakrament bierzmowania. U pana Pannuto spędził 3 lata. Jego nauka skończyła się i jest zdolnym pracownikiem. Jednak w sercu odzywa się coraz mocniej głos powołania zakonnego. Tak więc zamiast zająć się krawiectwem, usiłuje wstąpić do kapucynów. Ponieważ brat jego matki jest przełożonym Prowincji w Lukanii postanawia zapukać do drzwi jego klasztoru. Jednak ojciec Galella uznaje go za zbyt młodego i przede wszystkim – zbyt wątłego. To prawda! Z powodu ustawicznych postów Gerard nie jest zbyt silny. Ponieważ zaś wuj stwierdził, iż jest on w dodatku niezbyt dobrze odziany, daje mu swój płaszcz, jeszcze w dobrym stanie i odprawia. Wychodząc z klasztoru Gerard spotyka na wpół nagiego nieszczęśnika. Daje mu więc ten płaszcz. Wuj przez okno obserwuje scenę. Wychodzi z klasztoru i choć łagodnie, to jednak udziela mu nagany. Wspaniałomyślny chłopiec odpowiada po prostu: „Niech się wuj na mnie nie gniewa, ten biedak potrzebował tego o wiele bardziej niż ja”.
Pożegnawszy się na jakiś czas z marzeniami o życiu zakonnym, dowiaduje się, iż biskup Lacedonii, ten, który udzielał mu bierzmowania, szuka sługi. Niestety jego trudny charakter sprawia, że nikt nie pozostaje u niego długo. Kiedy Gerard dowiaduje się o tym uznaje, że to będzie dla niego doskonałe zajęcie. Będzie bowiem mógł być w pobliżu tabernakulum tak często jak zechce, a w dodatku surowy pan da mu liczne okazje do składania ofiar ukochanemu Jezusowi. Rzeczywiście, młodzieniec daje dowody anielskiej cierpliwości i nigdy się nie uskarża. Cierpkie kontakty z biskupem nie wystarczają mu jednak dla umartwienia. Gerard dodaje do tego posty i biczowanie, a liczne noce spędza na modlitwie. Kiedyś w czasie choroby odwiedzający go lekarz stwierdza, że 16-letni Gerard nosi włosiennicę...
Pewnego dnia, kiedy biskup wyjechał, Gerard musiał udać się do studni po wodę. Zamknął drzwi na klucz i wziął go ze sobą. Kiedy chciał przymocować wiadro do łańcucha, klucz wysunął mu się z rąk i wpadł na dno studni. Jacyś ulicznicy, zauważywszy to, zaczęli się z niego naigrawać i zastanawiać, co zrobi, aby go wyciągnąć. Gerard bez namysłu... udał się do najbliższego kościoła. Po uwielbieniu Jezusa obecnego w tabernakulum wziął pod pachę figurkę Dzieciątka Jezus i poszedł z nią do studni. Zdjął wiadro. W jego miejsce przyczepił figurkę, mówiąc do Dzieciątka Jezus: „Tylko Ty możesz mnie poratować w tej sytuacji. Muszę go odnaleźć.” Po czym spuścił figurkę do studni. Kiedy wciągnął ją z powrotem, Dzieciątko Jezus trzymało w dłoni klucz... Wdzięczny Bogu odniósł figurkę do kościoła, a wodę – do domu biskupa.
Po śmierci biskupa Gerard próbował na nowo wstąpić do kapucynów, lecz z takim samym skutkiem jak za pierwszym razem. Uznając, że w tym dwukrotnym odrzuceniu Bóg wyraził Swą wole wobec niego, otwarł zakład krawiecki. Będąc niezależny posiadał całkowitą swobodę udawania się w czasie wolnym na Mszę św. każdego dnia i najczęściej – służąc do niej. Kanonik, którego zaufanie pozyskał, powierzył mu nawet klucz do katedry. Mógł więc co noc adorować Jezusa w tabernakulum przez wiele godzin, a czasem przez całą noc. Ponieważ nie było to po myśli szatana, książę ciemności próbował wszelkimi sposobami przestraszyć go. Młody Gerard widywał więc wilki, wyjące psy, przewracające się posągi... Jednak wiedząc, że Jezus jest z nim, nie przywiązywał do tego większej wagi.
Z powodu swej pobożności i licznych umartwień, stał się dla wielu: „wariatem”. Zachwycało go to! Czyż Jego Boski Wzór nie został odziany w szatę szaleńców? Otoczenie miało coraz więcej powodów, by utwierdzać się w swoim przekonaniu... Gerard bowiem – dążąc nieustannie do upodobnienia się we wszystkim do Chrystusa – znalazł nawet dwóch oprawców, którzy zgodzili się biczować go linami, a żeby bolało go mocniej – mokrymi. Biczowanie trwało aż do krwi. Pewnej zaś majowej niedzieli w 1747 r., kiedy przed procesją ustawiono figurę Dziewicy na drążkach, Gerard trwał w kontemplacji przed Nią. Nagle zerwał się, zdjął z palca obrączkę, wsunął ją na palec figury, mówiąc: „Oto zaręczyłem się z Madonną”.
Wracając do domu przechodził kiedyś obok mieszkania, z którego dochodziły krzyki dziecka. Wszedł tam niezwłocznie i ujrzał małe dziecko. Oparzone przed 10 dniami ramię zadawało mu udrękę nie do zniesienia. Gerard mówi: „To nic”, potem dotyka chorego ramienia: dziecko zostaje uzdrowione. Innym razem na drodze do kościoła spotyka znaną niewiastę. Na jej twarzy maluje się smutek. Zatrzymuje ją i pyta, co ją tak trapi. „Nasza mała służąca jest chora. Jej stan jest beznadziejny. Idę prosić św. Antoniego o cud.” „Miej ufność – mówi do niej – Bóg się tym zajmie. Uczyń jej trzy razy znak krzyża na głowie, a będzie zdrowa.” Kobieta wraca śpiesznie do domu, robi to, co jej polecił i również jej mała służąca jest zdrowa.
 

Wreszcie w klasztorze
Skoro nie chcieli go przyjąć kapucyni, Gerard zamierza spróbować gdzie indziej. W sierpniu 1748 r., kiedy ma 22 lata, do Muro Lucano przybywają kwestować dwaj zakonnicy z całkiem nowego zgromadzenia, założonego przed 16 laty przez niejakiego Alfonsa de Liguori. Uderzony ich pokorą i ubóstwem Gerard pyta, czy nie mógłby zostać przyjętym do ich zgromadzenia. Oni zaś, pragnąc go zniechęcić, odpowiadają: „U nas życie polega na pokucie i modlitwie, prócz tego na trudach... W dodatku śpi się mało, a je jeszcze mniej...” „Ależ właśnie to mnie pociąga!” – cieszy się z ich odpowiedzi Gerard. Jednak Bóg wymaga od niego jeszcze nieco cierpliwości. Dopiero gdy na wiosnę, następnego roku, redemptoryści przybywają głosić misje w Muro, jego marzenie się ziści. Świętość ojców, którzy głoszą kazania ludowi, dopełnia zdobycia jego gorliwego serca. Na koniec misji zbiera całą odwagę i pyta przełożonego małej grupy, czy zechcą go przyjąć. Jak u kapucynów, tak i tu – stanowcza odmowa, z powodu konstytucji fizycznej: nazbyt wątłej. Przełożony, widząc zapał młodzieńca, w obawie, że mimo wszystko podąży za nimi, idzie do jego matki. Prosi, żeby go zamknęła na klucz. Po odejściu świętych ojców Benedetta Majella otwiera pokój syna, lecz zastaje go pusty. Na stole znajduje kartkę, a na niej tylko kilka słów: „Odchodzę, aby zostać świętym. Zapomnijcie o mnie.”
W drodze dogania trzech misjonarzy. Oni jednak wciąż nie chcą go przyjąć, ale z powodu jego uporu, nie udaje się im też go „pozbyć”. Gerard mówi z naciskiem: „Przyjmijcie mnie na próbę. Jeśli się nie uda, odeślecie mnie z powrotem”. Wreszcie przełożony się zgadza. Może taka jest wola Boża? – mówi do siebie. Wysyła go do domu w Deliceto z listem polecającym do rektora następującej treści: „Wysyłam wam postulanta, całkowicie nieużytecznego jeśli chodzi o pracę z powodu jego wątłości. W sumie – tylko dodatkowe usta do wykarmienia. Ale nie potrafiłem się go pozbyć. W Muro jest uważany za młodego cnotliwego człowieka". Zatem wreszcie Gerard zostaje postulantem. Ma 23 lata.
Bardzo szybko potrafił pokazać, że nie jest tylko „ustami, które trzeba nakarmić”, gdyż pracuje za czterech i daje dowody przykładnej pobożności. Po 6 miesiącach postulatu wolno mu włożyć sutannę. Do modlitw przewidzianych regułą dorzuca tyle, ile to tylko możliwe „bez naruszania świętego posłuszeństwa”. Oczywiście kontynuuje pokuty (posty i biczowanie).
Kiedy po kilku miesiącach przełożony zdał sobie sprawę, że praca w ogrodzie przerasta siły dzielnego nowicjusza, zleca mu pomoc w zakrystii oraz prace krawieckie. Brat Gerard cieszy się z tego: zapewni mu to we dnie i w nocy bliskość Najświętszego Sakramentu i Dziewicy Pocieszenia w Jej pięknym obrazie.
 

Nadzwyczajne łaski
Gerard znowu postanawia na własnym ciele odtworzyć mękę Zbawiciela. Jeden z postulantów zgadza się, po wielkich naciskach, być jego „katem”, ubiczować go, a potem naciągnąć kończyny tak, jak Chrystus na krzyżu. Kiedy heroiczny nowicjusz prosi mistrza nowicjatu o pozwolenie, spotyka się z odmową. Pan nie zwleka jednak z daniem mu łaski przeżywania Jego agonii w Getsemani. Odtąd będzie ją znosił w czwartki i piątki aż do śmierci.
Prócz łaski mistycznego zjednoczenia ze Zbawicielem w Męce, brat Gerard – darem uzdrawiania – przynosi coraz częściej ulgę w różnych strapieniach. Pewnego dnia, gdy pracował w okolicy klasztoru, rodzice przyprowadzili syna, siedzącego na grzbiecie osła. Na jego nodze – ropieje wrzód, uniemożliwiając chodzenie. Proszą o zobaczenie się z bratem Gerardem. On nie mówiąc, kim jest, pyta ich o powód. „Chcemy otrzymać łaskę uzdrowienia syna. Bez tego nigdy nie będzie mógł pracować.” Brat całuje miejsce rany i mówi do chłopca: „Odpocznij teraz, braciszku, a jutro odjedziesz”. Chory wstaje, nie odczuwając bólu. Kiedy odwija bandaże, nie ma śladu rany.
 

Święte posłuszeństwo
Brat Gerard praktykował wszelkie cnoty w stopniu niezwykłym, ale przede wszystkim – święte posłuszeństwo. Czynił tak, żeby się upodobnić do swego Wzoru, który „był posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej.” Za każdym razem, kiedy przełożony dawał mu jakiś nakaz, wypełniał go natychmiast, bez zastanowienia i nie pytając o wyjaśnienia. Pewnego dnia został furtianem. Rektor powiedział mu: „Kiedy usłyszysz dzwonek, zostaw, co robisz, i idź natychmiast otworzyć drzwi”. W tym dniu był w piwnicy nalewając wino dla całej wspólnoty. Rozległ się dzwonek akurat w chwili, gdy wywiercił dziurę w beczce. Pozostawiając wszystko pobiegł do drzwi z dzbanem w ręce. Kiedy po dość długim czasie przybiegł do piwnicy, beczka była wciąż otwarta, ale ani jedna kropla nie wypłynęła z niej. Wydało mu się to całkiem normalne, przecież zastosował się doskonale do polecenia przełożonego.
Kiedy otrzymywał polecenie udania się gdzieś, wychodził o ustalonej godzinie, czy była mgła, czy słota. I tak pewnego dnia miał udać się w dwudniową podróż. W drodze zaskoczyła go mgła, a potem noc. Tymczasem droga prowadziła przez niebezpieczne strome ścieżki. Obfite opady sprawiły, że brody były nie do przejścia. Tymczasem jakiś dziwny osobnik schwytał jego konia za uzdę, chichocząc piekielnie: „Wreszcie jesteś zdany na moją łaskę!”. Gerard szybko rozpoznał w czyje wpadł ręce. Bez przestrachu, wydał polecenie: „To ty, nieczysta bestio! W imię Jezusa i Maryi zaprowadzisz mnie teraz do Lacedonii: ani nie gubiąc drogi, ani nie czyniąc mi zła!” Szatan zmuszony słuchać, doprowadził brata Gerarda gdzie trzeba. Kapłan, do którego domu puka już go nie oczekiwał. Nie może więc pojąć, jak to możliwe: ujrzeć go całego i zdrowego o takiej porze i w taką pogodę! Odzywa się na powitanie: „Nawet diabeł nie wyszedłby dziś na dwór”. Wtedy brat Gerard opowiada, co mu się przytrafiło i obydwaj oddają chwałę Bogu.
 

Nieustraszony misjonarz
W 3 lata po wstąpieniu do klasztoru brat Gerard może już złożyć śluby. Spala go pragnienie nawracania dusz, jak największej ich liczby, żeby drogocenna Krew Zbawiciela nie była wylewana na darmo. „O mój Boże! – wyrwie mu się okrzyk – Gdybym tak mógł nawrócić tylu grzeszników, ile jest kropli w morzu, ziaren piasku na ziemi i liści na drzewach!” Podczas rekolekcji w klasztorze w Deliceto, gdzie mieszkał, rozpala wszystkich gorliwością. Do płomiennych słów, do czytania w sumieniach, dodaje wciąż modlitwę i umartwienie.
W jego życiu ujawniają się wciąż nowe łaski, jakimi Pan darzy swego wiernego sługę. Brat Gerard nie zawahał się np. zatrzymać jednego z uczestników rekolekcji, który szedł do Komunii po spowiedzi, w której zataił grzechy. Powiedział mu: „Idziesz do Komunii z tymi grzechami, które ukryłeś przed kapłanem. Szybko idź wyspowiadaj się dobrze, inaczej ziemia cię pochłonie”. Innym razem rozmawiając na osobności z jakimś grzesznikiem powiedział: „A teraz my trzej...” grzesznik na to: „Widzę tylko nas dwóch” „A On? – pyta brat Gerard podnosząc krucyfiks i przypominając zatwardziałemu grzesznikowi jego najpoważniejsze winy. Chrystus na krzyżu zaczął krwawić. Zaskoczony mężczyzna zastanawiał się, skąd ta krew pochodzi. Brat Gerard odpowiedział mu: „To z twojego powodu, przez twoje grzechy i grzechy całego świata. Jakie zło Bóg ci uczynił, że Go tak obrażasz? Strzeż się: kiedy miłosierdzie Boże się wyczerpie, przyjdzie kara.”
Czy mogli nie nawrócić się najbardziej zatwardziali grzesznicy? Przełożony więc zdawszy sobie sprawę, że Gerard nie jest zwykłym zakonnikiem, postanowił nie trzymać go w zamknięciu klasztoru. Liczył, że na spotkaniu z nim skorzysta duchowo wiele dusz. Wysyła go tu i tam, z pomocą ojcom w czasie prowadzonych przez nich misji. I tak pewnego dnia udał się on do sąsiedniego miasta. Otrzymał wewnętrzne pouczenie, iż spotka wielkiego grzesznika, krawca jak on. Rozpoznał go, zatrzymał i zaproponował pomoc, jednak tamten odpowiada: „Zostaw mnie w spokoju, biedny braciszku”. Nie zniechęcony brat Gerard ujawnia przed nim całą jego nędzę, a w końcu prosi, żeby zdał się na wszechmocne miłosierdzie Boga i poszedł się wyspowiadać: „Idź do Deliceto, zwróć się do ojca F. i powiedz, że posłał cię brat Gerard. Pięknie się wyspowiadaj i niczego już się nie bój.” Nawrócenie tego grzesznika było całkowite i ostateczne. Pozostał w klasztorze wykonując dobrowolnie zawód krawca i prowadząc budujące życie.
Kiedy ojcowie w czasie misji nie potrafili sobie poradzić, z jakimś grzesznikiem, mówili zwykle: „Idźcie po brata". Prawie zawsze najbardziej zatwardziali grzesznicy powracali pod jego wpływem do Boga. Stał się tak sławny, że stale gdzieś proszono go o przybycie. Wszędzie czynił dobro dla dusz i dla ciał, dokonując setek, jeśli nie – tysięcy cudów w ciągu tak krótkiego życia. Kiedy wierny sługa Boga usiłuje upodobnić się we wszystkim do Boskiego Wzoru przez posłuszeństwo, pokorę, modlitwę, umartwienie i gorliwość w zbawianiu dusz, czyż nie jest rzeczą naturalną, że Bóg dopełnia tego podobieństwa dając mu też możność czynienia cudów?
 

Niezliczone cuda
We wrześniu 1753 r. brat Gerard otrzymuje zadanie poprowadzenia pielgrzymki 11 studentów teologii. Otrzymuje na wydatki związane z tą wyprawą małą sumę, w sposób oczywisty – niewystarczającą. W pierwszym dniu, nie popełniając żadnych szaleństw mała grupa wydaje cały posiadany majątek! „Nie ważne – myśli brat Gerard – Bóg się o wszystko zatroszczy". I rzeczywiście! Kiedy udają się pokłonić Jezusowi w Najświętszym Sakramencie i chcą zakupić kwiaty, brat Gerard wkłada rękę do sakiewki i wyciąga z niej sumę wystarczającą na zapłatę. Potem udają się w dalszą drogę. Płacąc za gospodę brat Gerard znowu znajduje pieniądze. Innego dnia poleca z ufnością udanie się do jadalni, choć wiadomo, że nic w niej nie przygotowano. Kiedy wchodzą, widzą zastawiony stół. W dalszej drodze proszą wieśniaka, żeby dał się im napić wody, ale ten odmawia. Nie mija wiele czasu, a w jego studni nie ma już ani kropli wody. Przerażony, zdając sobie z sprawę, co uczynił, spieszy do męża Bożego prosić go o przebaczenie. Brat modli się i studnia napełnia się wodą. Wszyscy zaspokajają pragnienie.
Chcąc odpowiedzieć na wezwanie najwyższego przełożonego, św. Alfonsa de Liguori, brat Gerard nieustannie prosi Boskiego Mistrza o „łaskę bycia wzgardzonym i wyszydzonym, jak On, z miłości do Niego”. We dnie i w nocy powtarza tę modlitwę i nie cofając się, przyjmie to, o co prosił. Niebo odpowie mu.
Opinia o jego świętości wywołuje bowiem zazdrość. Są osoby, które z chęci zemsty opowiadają najgorsze oszczerstwa. Pytany o to przez przełożonych, wobec stawianych mu zarzutów, wzorem swego Mistrza... nie wypowiada ani jednego słowa w swojej obronie. Popada więc w niełaskę i nie ma już prawa do głoszenia kazań ani do przyjmowania kogokolwiek. Nie może nawet służyć do Mszy św. Nadchodzi jednak dzień, kiedy winowajcy nawracają się, a brat Gerard zostaje całkowicie uniewinniony.
Pewnego dnia przebywa u przyjaciół w Oliveto, u państwa Salvadore. Stamtąd udaje się jednego dnia do zaprzyjaźnionej rodziny. Wychodząc gubi chusteczkę. Młoda dziewczyna przynosi mu ją do domu państwa Salvadore. „Proszę ją zatrzymać – odpowiada jej – przyda się pewnego dnia.” To dziwna odpowiedź. Zrozumiano ją dopiero później. Po jakimś czasie dziewczyna wyszła za mąż. Kiedy nadszedł dzień narodzin jej pierwszego dziecka i wydawało się, że straci życie, młoda małżonka przypomniała sobie o chusteczce „świętego”. Położyła ją na brzuchu i nagle, wbrew wszelkim najgorszym przewidywaniom, bez trudu urodziła swe dziecko. Nowina rozeszła się lotem błyskawicy, a chusteczkę... rozdarto na strzępy. Każdy chciał mieć kawałek. Od tego dnia matki mające urodzić dziecko, przyzywają brata Gerarda w modlitwach.
Uzdrowił wielu chorych, czyniąc znak krzyża na ich ciele. Choroby odchodziły natychmiast. Jednak dokonywał i innych cudów. Pewnego dnia, w czasie burzy, rybackiej łodzi u wybrzeża Neapolu groziło zatonięcie. Na widok tego święty uczynił znak krzyża i wszedł do wody, idąc po wzburzonym morzu. Po dojściu do łodzi „W Imię Trójcy Przenajświętszej” przyciągnął ją do portu, „jakby była lekka jak korek”. Zaraz potem musiał się ukryć, żeby nie wniesiono go do miasta na ramionach.
Pod koniec roku 1754 zostaje furtianem. Do jego obowiązków należy więc też rozdzielanie jałmużny biedakom. Bezgraniczna miłość brata Gerarda sprawia, że zapomina o ostrożności: rozdaje, rozdaje, rozdaje... Brat piekarz zauważa, że nie ma już chleba nawet na śniadanie. Śpieszy powiadomić przełożonego, a kiedy przychodzą to sprawdzić, okazuje się, że dzieża jest pełna. Innego dnia zaczyna brakować pszenicy w spichrzu. Ekonom oblicza, jak wykorzystać resztę. A kiedy chcą sprawdzić pozostałe im zapasy, okazuje się, że spichlerz jest znowu pełen. Pan pomnożył to, co oddali biedakom. Wszystko to nie dziwi jedynie brata Gerarda. Jeśli go coś zaskakuje, to tylko brak ufności jego współbraci w Bożą Opatrzność.
 

Śmierć świętego
W sierpniu 1755 brat Gerard nabiera przekonania, że jego dni na ziemskim padole są policzone. Prosi przełożonego o zawieszenie na drzwiach jego celi napisu następującej treści: „Tu wypełnia się wolę Boga, jak On chce i jak długo On chce”. Prosi też o umieszczenie naprzeciw łóżka wielkiego krucyfiksu, przed którym trwa w ekstazie, czasem nawet przez dwie godziny w ciągu dnia.
Na początku września, dotknięty czerwonką i gruźlicą bliski jest oddania ostatniego tchnienia. Otrzymuje wtedy list od swego kierownika duchowego, nakazujący mu już więcej nie pluć krwią. Krwotoki natychmiast ustają. Kiedy lekarz dopytuje się, dlaczego zniknęły objawy gruźlicy, a pozostała czerwonka, brat Gerard odpowiada po prostu, że otrzymał jedynie nakaz, żeby nie pluć krwią. Wtedy lekarz przekonuje go, że z pewnością polecenie dotyczyło „całkowitego wyzdrowienia”. „Jeśli tak jest – odpowiada brat Gerard – w takim razie jestem posłuszny.” Całkowicie zdrowy wstał bez zwłoki, by powrócić do swych obowiązków.
Pod koniec miesiąca choroba jednak ponownie go zaatakowała, siejąc wielkie spustoszenie w organizmie. Brat Gerard nadal cierpi w swym ciele mękę Chrystusa. Nadzwyczajny zapach napełnia jego celę do tego stopnia, że brat pielęgniarz podejrzewa go o używanie jakichś pachnideł. Im bardziej cierpi, tym bardziej intensywny staje się zapach.
15 października zapowiada, że umrze następnego dnia. O północy prosi o wodę, ale nie ma już czasu, by ją wypić – odchodzi do niebieskiej ojczyzny i do swego Mistrza.
Gerard Majella umarł mając zaledwie 29 lat. Kiedy o poranku zakrystianin idzie na dzwonnicę, by powiadomić o jego śmierci, sznur wyślizguje mu się z rąk: rozlega się radosne bicie dzwonów, jak w dni świąteczne, ogłaszając światu, iż nowy święty narodził się dla nieba.
W roku 1893 beatyfikował go Leon XIII, a 11 grudnia 1904 roku został kanonizowany przez Piusa X.
Artykuł pochodzi ze szwajcarskiego pisma religijnego: Stella Maris, XII 1996, nr 321, str. 23-26.

17 październik. Św. Ignacy Antiocheński - Boża pszenica
Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa.

Benedykt XVI o Ignacym Antiocheńskim
Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. To chyba najsłynniejsze słowa św. Ignacego, biskupa Antiochii, który zginął na rzymskiej arenie (być może w Koloseum) rozszarpany przez dzikie zwierzęta około 110 roku. Żył w czasach, gdy chrześcijanie pamiętali jeszcze Apostołów Chrystusa. Legenda mówi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które Chrystus postawił przed uczniami, kiedy mówił im, że mają się stać jak dzieci: „Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,4).
Niewiele mamy informacji o jego życiu. Wiadomo, że był drugim lub trzecim z kolei biskupem w Antiochii, w Kościele założonym przez samego św. Piotra. Kiedy za panowania cesarza Trajana wybucha prześladowanie chrześcijan, Ignacy zostaje aresztowany w swoim mieście i przewieziony do Rzymu. Ma już wtedy około osiemdziesiątki. W drodze po męczeńską śmierć umacnia napotkanych współwyznawców. W Smyrnie spotyka się z sędziwym biskupem Polikarpem, który wkrótce podąży za nim w krwawą drogę. Chwile postoju Ignacy wykorzystuje na pisanie. Tak powstaje 6 listów adresowanych do różnych gmin chrześcijańskich i jeden do biskupa Polikarpa. To prawdziwe perły literatury wczesnochrześcijańskiej.
Zawierają nie tylko świadectwo wiary samego Ignacego. Ukazują także wiarę młodego Kościoła, rozwijającego się mimo prześladowań. Ignacy akcentuje znaczenie jedności w gminach, której źródłem jest ścisła łączność wierzących z biskupami, prezbiterami i diakonami. O Kościele rzymskim pisze, że przewodzi w wierze i miłości. O sobie wyznaje, że dopiero teraz zaczyna być uczniem Chrystusa. Rzymskich chrześcijan prosi żarliwie, by nie starali się go ratować, ale pozwolili mu się zjednoczyć jak najszybciej ze Zbawicielem: „Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma we mnie już pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: »Pójdź do Ojca«”.
Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa. Z listów świętego biskupa Ignacego bije wielka duchowa siła, radykalizm, odwaga, nadzieja sięgająca poza horyzont śmierci. „Czyńmy wszystko z tą jedną myślą, że Bóg jest w nas”; „Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata”. Słowa proste, mocne, jednoznaczne. Odsłaniają całą mizerię mojej wiary. Czytam je jak wyrzut sumienia. Czy w ogóle zacząłem już być uczniem Chrystusa? Przecież wcale nie chcę, by moje upodobania zostały ukrzyżowane. Lękam się stać się Bożą pszenicą. Kim więc jestem?

18 październik. Św. Łukasz Ewangelista - Badacz dokładny
Łukasz był człowiekiem starannie wykształconym. Znakomicie znał ówczesną literaturę. Posługiwał się pięknym językiem greckim, był świetnym zbieraczem informacji.

"Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono" (Łk 1,1–4). Tymi słowami rozpoczyna się Ewangelia według świętego Łukasza. Kim był jej autor? Dlaczego właśnie on został jednym z tych, którzy podjęli się trudnego zadania spisania czynów i słów Jezusa Chrystusa?
Pochodził, według tradycji, z Antiochii Syryjskiej. Był poganinem, nie Żydem. Potwierdził to m. in. św. Paweł Apostoł, który pod koniec Listu do Kolosan wyliczył swych przyjaciół w dwóch grupach, najpierw tych, którzy wywodzą się z Narodu Wybranego, a następnie wywodzących się z pogaństwa. Łukasz został wymieniony w drugiej grupie. Obok jego imienia znajdujemy dopisek: "lekarz umiłowany". Paweł wspomniał o Łukaszu jeszcze w dwóch swoich pismach: w Drugim Liście do Tymoteusza (2 Tm 4,11) oraz w Liście do Filemona (Flm 24).
Łukasz był człowiekiem starannie wykształconym. Znakomicie znał ówczesną literaturę. Posługiwał się pięknym językiem greckim, był świetnym zbieraczem informacji. POtrafił dotrzeć do źródeł, do których inni nie dotarli. Powszechnie twierdzi się, że był również zdolnym malarzem. Niektórzy wymieniają ponad sto obrazów, których miałby być autorem. Zaliczają do nich też Jasnogórską Ikonę. Jednak trzeba wiedzieć, iż legenda o tym, iż św. Łukasz malował obrazy, powstała dopiero w VII stuleciu po Chrystusie.Według najstarszej tradycji św. Łukasz jest autorem dwóch ksiąg znajdujących się w kanonie Nowego Testamentu: jednej z ksiąg Ewangelii (trzeciej w kolejności po Ewangelii według św. Mateusza i św. Marka) oraz Dziejów Apostolskich.

W odróżnieniu od pozostałych Ewangelistów, Łukasz nie znał osobiście Jezusa, nie był naocznym świadkiem wydarzeń, które opisał w swej Ewangelii. Podkreślił to bardzo mocno już we wstępie do niej. Natomiast w wielu zdarzeniach opisanych w Dziejach Apostolskich brał udział osobiście, jako towarzysz św. Pawła Apostoła podczas jego podróży. Dał to wyraźnie do zrozumienia, podkreślając swoje współuczestnictwo i używając formy "my" (np. Dz 16,11.16).
Dante Alighieri (1265–1321) nazwał św. Łukasza, jako autora jednej z czterech ksiąg Ewangelii, "piewcą łaskawości Chrystusa". Rzeczywiście, Jezus, którego pokazał, jest pełen dobroci, szczególną miłością darzy biednych, chorych, odrzuconych przez społeczeństwo. Tylko Łukasz zapisał Jezusowe przypowieści o zaginionej owcy, zgubionej drachmie, synu marnotrawnym.
Swe dzieła adresował do chrześcijan nawróconych z pogaństwa, aby ich utwierdzać w wierze. Dlatego wiele wysiłku wkładał w docieranie do takich informacji o Jezusie, których nie znajdziemy u innych Ewangelistów. Wyjątkowo obszernie opisał na przykład wydarzenia przed narodzeniem Chrystusa i Jego dzieciństwo.
Według tradycji poniósł śmierć męczeńską, ale nie wiemy, gdzie został pochowany.
 

Patron trzeźwo myślących
Andrzej Macura
W płomieniu entuzjazmu można uwierzyć we wszystko. Wystarczy jednak podmuch prawdy obalającej legendy, a ta wiara legnie w gruzach.
Nie należał do grona uczniów Jezusa. Nawet nie znał Go osobiście. A napisał Ewangelię zawierającą wiele szczegółów z życia Mistrza z Nazaretu.
Według przekazów starożytnych pisarzy, św. Łukasz urodził się w Antiochii Syryjskiej jako poganin. Musiał zdobyć staranne wykształcenie, bo pisanie nie sprawiało mu większych kłopotów. Znał – co oczywiste – kulturę grecką. Ale dość dobrze rozumiał też – co u poganina już nieco dziwi – tradycję żydowską. Najprawdopodobniej był lekarzem, bo dość często posługiwał się medyczną terminologią. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach został chrześcijaninem. Ale stał się wyznawcą Chrystusa bardzo gorliwym, skoro zdecydował się współdziałać z Pawłem podczas jego misyjnych wypraw.
W Dziejach Apostolskich, których jest autorem, po raz pierwszy pojawia się, gdy Paweł decyduje się na przeprawę do Europy. Wyrusza razem z nim. Odtąd staje się współpracownikiem Apostoła Narodów. Był jego wiernym przyjacielem i w potrzebie nigdy go nie zostawiał. W Rzymie przez pewien czas był jedynym towarzyszem uwięzionego Pawła.
Wierny i prawy. Bardziej niż o sławę i zaszczyty troszczył się o Dobrą Nowinę. Gdy zauważył, że z upływem lat prawda o Jezusie może zginąć w powodzi legend i plotek, postanowił sprawdzić i spisać, jak się sprawy miały. Tak o tym napisał we wstępie do swojej Ewangelii: „Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono”.
Nie można wierzyć w byle baśń. Trzeba sprawdzić, jak rzeczywiście było. W płomieniu entuzjazmu można uwierzyć we wszystko. Wystarczy jednak jeden podmuch prawdy obalającej legendy, a ta wiara legnie w gruzach. Dlatego trzeba dać jej mocne fundamenty. Święty Łukasz to patron trzeźwo myślących i pocieszyciel powątpiewających. Dotarł do materiałów, które pominęli inni Ewangeliści. Zainteresował się dzieciństwem Jezusa, a o szczegóły pytał zapewne samą Maryję. Ale najbardziej koncentrował się na miłosierdziu Zbawiciela. Może odzywało się w nim serce wyczulonego na ludzką nędzę lekarza? Może stojąc w drugim szeregu, widział rzeczy, o których trudniej było mówić tym, którzy jasno musieli potępiać grzech?
A potem… Podobno znów ewangelizował. W Macedonii, Achai, Galii... Zmarł prawdopodobnie jako starzec, a może – jak twierdzi św. Grzegorz – zginął śmiercią męczeńską. Owocnie przeżył swoje życie.

19 październik. Św. Jan de Brébeuf, Izaak Jogues i Towarzysze - Kanadyjscy święci
Jan de Brébeuf urodził się 25 marca 1593 roku w normandzkiej miejscowości Condé-sur-Vire. Pochodził ze znakomitej, szlacheckiej rodziny.

W 1617 roku wstąpił do jezuitów. Początkowo był nauczycielem. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych i otrzymaniu święceń kapłańskich, udał się wraz z towarzyszami w dwumiesięczną, morską podróż do Kanady. Tam dołączył do szczepu Indian Algonochini i przez pięć miesięcy uczył się ich języka, pomagając im jednocześnie w rozmaitych pracach. Z czasem spisał nawet gramatykę ich dialektu i stworzył specjalny słownik „indiańsko-francuski”. Nie udało mu się jednak żadnego z tubylców nawrócić na chrześcijaństwo.
Podobnie wyglądała sprawa z członkami szczepu Huronów, zamieszkujących terytoria wzdłuż rzeki św. Wawrzyńca. Tam również potrafił Jan nawiązać przyjazne stosunki z Indianami, ale żadnego z nich – prócz jednego, umierającego dziecka – nie udało mu się w ciągu trzech lat nawrócić.
W 1636 roku w Kanadzie zaczęła rozprzestrzeniać się epidemia, która zdziesiątkowała populację Indian. Autochtoni, widząc, że zaraza nie dotyka przybyłych na ich tereny misjonarzy, doszli do wniosku, że ci muszą posiadać jakieś magiczne zdolności, dlatego też w obliczu zagrożenia, zaczęli masowo nawracać się na chrześcijaństwo.
W roku 1641 Jan de Brébeuf w czasie jednej ze swych licznych podróży złamał łopatkę. Trzy lata zmuszony był przeleżeć na szpitalnym łóżku w Quebecku. Z czasem powrócił jednak do swej misyjnej działalności.
W 1649 doszło do tragedii. Irokezi napadli na wioskę Huronów mordując jej mieszkańców, zabijając także - po długich torturach – Jana. Podobnie zginął święty Izaak Jogues. Ten pochodzący z Orleanu jezuita został pojmany przez Irokezów i przez 15 miesięcy męczony w niewoli.
Jan, Izaak oraz pięciu innych, kanadyjskich misjonarzy, zostali kanonizowani w 1925 roku przez Piusa XI. Kościół katolicki wspomina ich każdego roku 19 października.

- Bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Jakie przesłanie głosiłby dziś ks. Jerzy Popiełuszko, gdyby nadal był wśród nas? Po której stronie naszych narodowych sporów odnalazłby swe miejsce?

Nowy błogosławiony
Trzeba pozostać wolnym, nawet przy zewnętrznym zniewoleniu - głosił ks. Jerzy Popiełuszko. Przywódca duchowy Solidarności, zamordowany w 1984 r. przez SB, zostanie beatyfikowany w niedzielę na pl. Piłsudskiego w Warszawie.

Ks. Jerzy (Alfons Popiełuszko) urodził się 14 września 1947 r. we wsi Okopy k. Suchowoli na Białostocczyźnie w ubogiej katolickiej rodzinie. Jak wielokrotnie podkreślał, to m.in. dzięki religijnemu wychowaniu, które otrzymał od rodziców, zdecydował się zostać księdzem.
Matka ks. Popiełuszki, Marianna, skończyła właśnie 100 lat; nadal mieszka w Okopach. Jej mąż Władysław zmarł w 2002 r. Państwo Popiełuszko prowadzili gospodarstwo rolne. Mieli pięcioro dzieci: Teresę, Józefa, Jadwigę (zmarła, mając dwa lata), Alfonsa (w 1971 r. zmienił on oficjalnie imię na Jerzy) i Stanisława. Rodzina była bardzo religijna. Alek w wieku 11 lat został ministrantem w kościele parafialnym w Suchowoli.
"U nas kłamstwa nie było! Kiedyś nauczycielka wezwała mnie do szkoły, żeby mi zwrócić uwagę, że Alek często w kościele na różańcu przesiaduje. Zagroziła, że może być z tego obniżony stopień ze sprawowania. Duch Święty mnie natchnął i odpowiedziałam, że jest przecież wolność wyznania" - wspominała Marianna Popiełuszko.
W 1965 r., po uzyskaniu świadectwa dojrzałości wstąpił do Metropolitalnego Seminarium Duchownego pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Na początku drugiego roku studiów został wcielony do wojska, do jednej z istniejących wówczas specjalnych jednostek dla kleryków w Bartoszycach na Mazurach. Tam też 7 grudnia 1966 r. złożył przysięgę wojskową. Po powrocie z wojska ks. Jerzy ciężko zachorował, miał anemię i problemy z tarczycą.
Święcenia kapłańskie otrzymał 29 maja 1972 r. z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski. Po święceniach studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, gdzie specjalizował się w zakresie nauk społecznych. Po powrocie z Rzymu został skierowany jako wikariusz na swą pierwszą placówkę duszpasterską w Ząbkach k. Warszawy.
"Młodzież Jerzego zbierała dary, które co kilka tygodni zanoszono do zakładu wychowawczego. Jego wizja Kościoła nie ograniczała się do eschatologii. Widział Kościół bardzo konkretnie, w wymiarze ludzkich potrzeb" - mówił w jednym z wywiadów proboszcz parafii Świętej Trójcy w Ząbkach, ks. Tadeusz Karolak.
Ks. Popiełuszko następnie pracował w kościele św. Anny (1975-78). Przez krótki czas był wikariuszem w parafii Dzieciątka Jezus na Żoliborzu. W maju 1980 r. został przeniesiony do parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Jak wspominał znajomy ks. Popiełuszki, ks. Czesław Banaszkiewicz, mógł on prowadzić tam swoją działalność dzięki ówczesnemu proboszczowi Teofilowi Boguckiemu.
Po powstaniu Solidarności ks. Popiełuszko stał się jej duchowym przywódcą, warszawscy hutnicy określili go swoim kapelanem, był duszpasterzem krajowym ludzi pracy, a także służby zdrowia.
"Tego dnia i tej mszy św. nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty? Śpiewał? Takie, dziś może naiwnie brzmiące pytania, nurtowały mnie w drodze do fabryki. I wtedy przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi - uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramy. Tak sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści lat wytrwale pukał do fabrycznych bram" - tak ks. Jerzy wspominał swój pierwszy pobyt na terenie warszawskiej huty 31 sierpnia 1980 r. Przyjechał tam, by na prośbę strajkujących hutników odprawić mszę.
W tym czasie nawiązywał liczne kontakty z opozycjonistami. Jak wspominają świadkowie, w jego mieszkaniu spotykali się ludzie z różnych środowisk: m.in. robotnicy, inteligencja, artyści. Kilkanaście razy w miesiącu odwiedzał związkowców w hucie, jeździł z nimi m.in. do Gdańska, gdzie spotykali się z Lechem Wałęsą. Towarzyszył im też w prywatnych uroczystościach: udzielał ślubów, chrzcił i odprawiał pogrzeby. W kościele św. Stanisława Kostki ks. Popiełuszko organizował wykłady dotyczące m.in. katolickiej nauki społecznej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego ks. Jerzy organizował liczne działania charytatywne, do których włączał młodych ludzi. Wspomagał prześladowanych i internowanych oraz ich rodziny. W podziemiach kościoła św. Stanisława Kostki gromadzona była m.in. żywność i leki.
Uczestniczył w procesach aresztowanych za przeciwstawianie się prawu stanu wojennego. Wspierał więźniów politycznych. Nagrał kilka z rozpraw, wnosząc na salę sądową magnetofon schowany pod sutanną. Materiał, który wtedy powstał, był emitowany m.in. w radiu Wolna Europa.
Ks. Popiełuszko główny wysiłek włożył w przygotowanie i prowadzenie w kościele św. Stanisława Kostki mszy w intencji ojczyzny i tych, którzy za nią cierpią. Pierwsze takie nabożeństwo odprawił w lutym 1982 r. Msze gromadziły nie tylko mieszkańców Warszawy. Przybywały na nie delegacje Solidarności z całego kraju, uczestniczyli w nich m.in. intelektualiści, aktorzy oraz młodzież. Przez przyjaciół ks. Popiełuszko określany był "małym papieżem".
W kazaniach nawoływał, by "zło dobrem zwyciężać" (wezwanie św. Pawła z Listu do Rzymian: +Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj+ - PAP).
"Trzeba zdawać sobie sprawę z sytuacji geopolitycznej w jakiej się znajdujemy, ale jednocześnie ta sytuacja nie może być wygodną zasłoną do tego, by rezygnować z należnych narodowi praw" - mówił ks. Jerzy w jednej z homilii.
W innej podkreślał, że "zło, które znosiło się jako coś nieuniknionego staje się nieznośne na myśl, że można się od niego uwolnić". "Życie trzeba godnie przeżyć, bo jest tylko jedno. Zachować godność człowieka, to pozostać wolnym, nawet przy zewnętrznym zniewoleniu" - mówił ks. Popiełuszko.
"Poznałam go w Prymasowskim Komitecie Pomocy Więzionym, Internowanym i ich Rodzinom. Siedział na stole, ubrany na sportowo, roześmiany, na absolutnym luzie. Nie wiedziałam kto to, więc spytałam Danusię Szaflarską. Pamiętam, jak się oburzyła: +No jak to, to ty nie wiesz? To przecież ksiądz Popiełuszko!+" - wspominała w "Tygodniku Powszechnym" Anna Szaniawska.
"W tym czasie znali się już z moim mężem. Klemens systematycznie chodził na procesy robotników +Ursusa+ i Huty Warszawa. (...) Klemens był niewierzący, ale przez przyjaźń z Jerzym jakoś przybliżył się do Kościoła - a trzeba powiedzieć, że nie rozmawiali o Panu Bogu: Jurek nie próbował nikogo nawracać... Dla mnie to było coś wzruszającego, bo, choć otwarty, mój mąż nie był człowiekiem, który łatwo +kupował+ i dawał przyjaźń" - dodała.
Ks. Jan Sikorski, kolega księdza z lat 80., który po jego śmierci odprawiał msze za ojczyznę, podkreślał w rozmowie z PAP, że ks. Popiełuszko był zwyczajnym człowiekiem. "Ludzie chodzili po jego pokoju jak po swoim mieszkaniu, nie pytali czy mogą to, czy tamto. Wielu mówiło mu po imieniu. Był jednym z nich" - mówił. Dodał, że zaprzyjaźnieni księża nazywali go żartobliwie "Popiełuchem".
Komunistyczne władze drażniła rosnąca popularność mszy za ojczyznę. Pod koniec 1982 r. Wydział ds. Wyznań miasta stołecznego Warszawy dał temu wyraz w piśmie skierowanym do Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Msze ks. Popiełuszki jego przeciwnicy nazywali "mitingami antykomunistycznymi".
Ks. Jerzy był obserwowany przez SB już na dwa lata przed śmiercią. Założono mu podsłuch, próbowano też doprowadzić do wypadku samochodowego. W mieszkaniu przy ul. Chłodnej funkcjonariusze SB dokonali prowokacji, podrzucając kilkanaście tysięcy ulotek, farbę drukarską, granaty z gazem łzawiącym, naboje i materiał wybuchowy. Miały to być dowody do przygotowywanego procesu sądowego. Starano się go za wszelką cenę skompromitować.
Pracownicy Huty Warszawa zgłaszali do ówczesnego prymasa kard. Józefa Glempa sugestie, by dla bezpieczeństwa ks. Popiełuszki wysłać go na jakiś czas do Rzymu. Niepubliczny list prymasa w tej sprawie napisał inż. Karol Szadurski, ówczesny szef hutniczej Solidarności.
"To było spowodowane tym, że pełniąc całodobowe dyżury przy ks. Jerzym, towarzysząc mu przy wszystkich wyjazdach widzieliśmy, że zawisła nad nim groźba utraty życia. Zdarzały się takie przypadki, że samochód z cywilną rejestracją najeżdżał na Moście Gdańskim z przeciwnej strony tak blisko, że urwał lusterko. (...) Ksiądz zaczął jeździć do parafii w innych miastach, bo był proszony o wygłaszanie homilii, wówczas nie byliśmy w stanie go strzec" - powiedział PAP Szadurski.
"To ks. Jerzego zdenerwowało, że myśmy z taką inicjatywą wystąpili. Mówiliśmy: Jerzy, tu się sytuacja ustabilizuje, władze +S+ wyszły z więzienia, struktury zostaną odbudowane, odpoczniesz w Rzymie, wrócisz do Polski i będziemy dalej współpracowali" - dodał.
Z kolei ks. Zdzisław Król, ówczesny kanclerz warszawskiej kurii, w wywiadzie opublikowanym w Biuletynie IPN relacjonował: "pamiętam taką rozmowę pomiędzy tym zamachem na niego, jak jechał z Gdańska, a jego śmiercią. (...) Przyszedł do mnie, do gabinetu prosto od prymasa. Miał wtedy gorycz w sercu i taki niesmak po rozmowie z prymasem, że prymas był dla niego surowy".
"Nie mieliśmy tej odwagi, którą on miał. Uważaliśmy, że jeśli w pewnych momentach wyciszymy nasze działania, to nie będzie to ze szkodą dla nikogo. Ile razy słyszałem od Urzędu do spraw Wyznań, gdzie mówiono mi: +no tak, proszę księdza, nie możemy tego kościoła budować, bo ks. Popiełuszko znów powiedział to i to+. (...) Oni mi ciągle cytowali, więc czasami Jerzy musiał się bronić przed nami, bo myśmy go atakowali. Wtedy, nie uprawiając żadnej gry, autentycznie chciałem go utemperować. (...) Dzisiaj widzę, że to on miał rację, a nie my" - wspominał ks. Król.
Podkreślał także, że autorami cytowanymi przez ks. Jerzego w jego kazaniach byli Jan Paweł II i kardynał Stefan Wyszyński lub któryś z wielkich klasyków literatury. "Głosząc kazania, był autentycznym księdzem i zależało mu na tym, żeby nie padło nic niepotrzebnego" - mówił duchowny.
W grudniu 1983 r. ks. Popiełuszko został aresztowany, wszczęto przeciwko niemu śledztwo. Prokuratura Wojewódzka w Warszawie zarzuciła mu "nadużywanie w okresie od 1982 r. wolności sumienia i wyznania na szkodę PRL przy sprawowaniu obrzędów religijnych". W lipcu 1984 r., po interwencji sekretarza generalnego Episkopatu Polski abp. Bronisława Dąbrowskiego, postępowanie zostało umorzone i ks. Jerzy został zwolniony. Gdy zawiodły próby nacisków, zdecydowano się na "bardziej radykalne" działania.
Prof. Jan Grosfeld, który w sierpniu 1984 roku spotkał ks. Jerzego nad Bałtykiem, w małej miejscowości niedaleko Karwi, wspominał w "Tygodniku Powszechnym", że funkcjonariusze SB nie opuszczali ks. Popiełuszki nawet w czasie wakacji. "Sam ksiądz mówił, że w pewnej odległości od domku, w którym mieszkał, dniem i nocą kryli się wywiadowcy. Można ich było dostrzec, także w ciemności, bo nie wahali się używać latarek. Cel był jasny - zastraszyć księdza, zmusić do rezygnacji i zaniechania działań, które były nie do zaakceptowania przez komunistyczną władzę" - podkreślił prof. Grosfeld.
"Ksiądz Jerzy nie rezygnował, ale nie oznacza to, iż nie miał ludzkich odczuć i reakcji. Ogarniało go zdenerwowanie, lęk, przygnębienie, powodowane nie tylko przez akcje przeciwników zewnętrznych, ale i przez tak zwane dobre rady, płynące z bliższych środowisk" - dodał.
Obecny proboszcz parafii św. Stanisława Kostki, ks. Zygmunt Malacki tak relacjonował rozmowę z ks. Jerzym odbytą na kilka dni przed jego śmiercią: "Zapytałem, czy jest świadom zagrożenia i czy boi się śmierci. Z powagą i ogromnym spokojem odpowiedział, że po tym wszystkim, co dotychczas przeżył, zdaje sobie sprawę z tego, że już niedługo może przyjść ostatni dzień w jego życiu. +Śmierci - mówił - nie boję się, bo już przeżyłem jej przedsionek+. Pamiętam jego spokojną, uśmiechniętą i pełną zawierzenia twarz. Wydawało mi się, że patrzy w jakąś tajemniczą dal".
"Pamiętam jego ostatnie dni, bo byłem z nim na plebanii. Była świadomość nieuchronnie zbliżającej się śmierci, po pierwszym zamachu, kiedy wracał z Gdańska, gdy była próba rzucenia kamienia w pędzący samochód, ks. Jerzy wiedział, że jego życie może być przerwane. Pamiętam, że oglądał na taśmie wideo film o zamachu na Mahatmę Gandhiego i cofał ten film" - mówił PAP Karol Szadurski.
Porwania ks. Popiełuszki dokonali trzej oficerowie SB z IV Departamentu MSW zwalczającego Kościół katolicki: Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski. 19 października 1984 r. wyjechali do Bydgoszczy służbowym fiatem 125p. Na trasie Toruń - Bydgoszcz zatrzymali samochód volkswagen golf, którym jechali ks. Popiełuszko oraz jego kierowca Waldemar Chrostowski. Kierowcy funkcjonariusze założyli na ręce kajdanki i knebel na usta. Księdza, który nie chciał wejść do samochodu, oprawcy bijąc pozbawili przytomności i wrzucili do bagażnika. Chrostowskiemu w czasie jazdy udało się wyskoczyć z samochodu.
Kiedy oprawcy zatrzymali się w okolicy hotelu "Kosmos" w Toruniu i otworzyli bagażnik, ksiądz zaczął uciekać. Po kilku uderzeniach pałką stracił jednak przytomność i znów został umieszczony w bagażniku. Podczas dalszej jazdy porywacze, obawiając się blokady dróg, zdecydowali się zabić księdza. Przywiązali do jego nóg worek kamieni, usta zakleili plastrem, a następnie wrzucili go do Zalewu Wiślanego w pobliżu Włocławka.
W procesie morderców księdza Popiełuszki (tzw. procesie toruńskim) Grzegorz Piotrowski został skazany na 25 lat więzienia, jego przełożony, wiceszef IV departamentu MSW Adam Pietruszka - także na 25 lat; Leszek Pękala - na 15 lat i Waldemar Chmielewski - na 14 lat. Wszyscy wyszli z więzienia przed upływem całej kary. Piotrowski opuścił więzienie po 16 latach (2001 r.), Pietruszka po dziesięciu (1995 r.) Pękala - po pięciu (1990 r.), Chmielewski - po ośmiu (1993 r.).
Do dziś nie wiadomo, czy za mordercami i ich bezpośrednim przełożonym z IV Departamentu MSW stali wyżej usytuowani mocodawcy.
 

Fenomen księdza Jerzego
Trudno wytłumaczyć, na czym tak naprawdę polega fenomen popularności nowego polskiego błogosławionego.

Gdy 3 listopada 1984 roku zakończyła się ceremonia pogrzebowa ks. Jerzego Popiełuszki, do jego grobu ustawiła się kilkukilometrowa kolejka z warszawskiego Żoliborza do Dworca Gdańskiego. Tak było dzień i noc, przez pięć miesięcy.
Od tamtej pory do roku 2010 grób tego kapłana odwiedziło ponad 18 milionów ludzi. Papież, kardynałowie, prezydenci, wielcy artyści, także zwyczajni pielgrzymi oraz turyści. Wierzący i niewierzący. Na mapie świata nie ma państwa, z którego ktoś by tutaj nie przybył. Dlaczego tak się dzieje? Skąd tak wielka popularność męczennika za wiarę?
Żeby się nie skleszyć
Tłumy otaczały go już za życia. Chociaż bywał różnie odbierany. Często zyskiwał dopiero przy bezpośrednim poznaniu.
– Byłem do niego uprzedzony, także do Mszy za Ojczyznę, które odprawiał w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu – wspomina ks. Jan Sikorski, obecnie wikariusz biskupi archidiecezji warszawskiej. Kiedyś jednak poszedł na taką celebrę z ciekawości. – I osłupiałem z wrażenia! – mówi. – Zobaczyłem, kim tak naprawdę jest ksiądz Jerzy dla tych ogromnych rzesz ludzi, jak bardzo jest szanowany i jak go słuchają, jakie znaczenie odgrywa ta Msza święta w ich w życiu.
Po tej Mszy ksiądz Sikorski podszedł do Popiełuszki i powiedział: „Słuchaj Jurek, zobaczysz, że ten plac przed kościołem będzie się kiedyś nazywał placem Popiełuszki, a ty jesteś jak mały papież”. Ks. Jerzy roześmiał się, przyjął te słowa jak żart.
Szczupły, niepozorny, na pierwszych parafiach, gdzie był wikariuszem, niczym się nie wyróżniał. W dodatku często chorował, nieraz nie miał siły pracować. Niektórzy księża posądzali go, że się obija. Nie imponował też wiedzą, nie był oratorem ani intelektualistą, chociaż swoje proste, konkretne kazania przygotowywał sumiennie.
Ale cechowało go jedno: był bardzo przyjazny ludziom. Ujmował i przyciągał swoją dobrocią. To był jego charyzmat. Można powiedzieć, że w jego postawie odzywała się „wschodnia dusza”: czuła, ciepła i otwarta. Pochodził bowiem spod Suchowoli, z Białostocczyzny.
Program życia i kapłaństwa, świadomie przyjęty, ks. Jerzy z pasją realizował dzień w dzień, w myśl dewizy, jaką ułożył tuż przed przyjęciem święceń kapłańskich: „Żeby się nie skleszyć – czyli nie stać się klechą”.
– Nie chciał być księdzem, który chodzi zawsze w nienagannym stroju, jest zamknięty na plebanii, a w sercu ma niewiele miłości do ludzi – wyjaśnia ks. Bogdan Liniewski, jego seminaryjny kolega, obecnie duszpasterz w Szwajcarii.
Popiełuszko był człowiekiem relacji. Takim dał się poznać już w Ząbkach czy Aninie, na początku swego duszpasterstwa. Umiał przysiąść się do kogoś w kościele i zapytać, jak podobało się jego kazanie. Ot tak, po prostu, bez ceremonii. Nie zamykał się na plebanii, a gdy ktoś wszedł do jego pokoju, czuł się przyjęty. Bo najważniejszy był drugi człowiek. Wszystko inne schodziło na drugi plan. Podobnie gdy ktoś prosił o pomoc.
– Kiedyś zadzwoniliśmy do niego o drugiej w nocy z wiadomością, że nasza córka się dusi i że trzeba zawieźć ją do szpitala, a my nie mamy czym – opowiada Józef Oryga, dawny parafianin ks. Popiełuszki z Anina. – Po kilku minutach, w spodniach od piżamy i narzuconej kurtce,  ks. Jerzy był już u nas. Wziął dziewczynkę na ręce, zaniósł do samochodu i pojechał z nią do szpitala.
Innym razem Popiełuszko dowiedział się, że w jakiejś rodzinie dziecko choruje na stwardnienie rozsiane. Lekarstwa nie przynosiły poprawy, ratunkiem mogła być żywica, którą można by okładać kolana. Ksiądz Jerzy zebrał więc kilku ministrantów i pojechał z nimi w kieleckie lasy, by zebrać trochę żywicy. Zawiózł ją później chorej dziewczynce. Rodzice zaczęli robić dziecku okłady. Wyzdrowiało. Żyje do dziś i ma już swoje dzieci.
Taki był później dla studentów, gdy został duszpasterzem w kościele akademickim św. Anny w Warszawie. – Szukał dla nas pokoi do wynajęcia, spędzał z nami wieczory, siedząc przy herbacie. Umiał nas jednoczyć, dzięki niemu tworzyliśmy więzi – opowiada Wojciech Bąkowski.
Nie były to tylko spotkania towarzyskie. Ks. Jerzy potrafił być kolegą i przyjacielem, ale jednocześnie pozostawał księdzem. Kiedy przychodził na imieniny czy urodziny swoich studentów bądź przyjaciół, zawsze najpierw oznajmiał, że odprawił za nich Mszę świętą. Taki  prezent rokrocznie ofiarował swoim znajomym, uczniom czy parafianom.
W postawie wyprostowanej
Miał zasady. Bardzo proste, ale wyraźne zarazem. Był „bratem – łatą”, ale też nosił w sobie jakąś niezłomność, nieugiętość, gdy chodziło o wartości podstawowe.
Wydaje się, że do tej postawy dorastał latami. Najpierw w domu rodzinnym, gdzie matka wpajała mu, że „w domu kłamstwa nigdy nie było”, więc i on zawsze musi prawdę mówić. A podnieść śliwkę przy płocie sąsiada, znaczy tak naprawdę ją ukraść.
Także wiara była dla niego czymś oczywistym. Jako dziecko Popiełuszko codziennie, zimą i latem, w deszcz czy mróz, przemierzał cztery kilometry przez las do kościoła, aby przed lekcjami w szkole uczestniczyć w porannej Mszy świętej.
Nieugięty był później w wojsku, gdy jako kleryk trafił do specjalnej jednostki w Bartoszycach, słynącej z ostrego rygoru i surowych reguł. Imponował kolegom siłą ducha i odwagą, kiedy wbrew zakazom odmawiał głośno Różaniec, a w niedzielę czytał „na sucho” Mszę świętą. Mimo kar, jakie za to go spotykały: stał boso na śniegu albo w nocy czołgał się w masce gazowej po korytarzu.
Wyprostowany wśród tych, co na kolanach, jak powiedziałby Herbert, ks. Jerzy najbardziej był w trzech ostatnich latach życia, jako rezydent w parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Wszystko zaczęło się od tego, że 31 sierpnia 1981 roku, z polecenia swego biskupa, prymasa Wyszyńskiego, udał się do Huty Warszawa, by w czasie strajku odprawić niedzielną Mszę św. Miał odprawić tylko jedną Mszę. Na tym jednak się nie zakończyło. – Został wśród nas, zaprzyjaźnił się z nami – wspomina Karol Szadurski, wówczas przewodniczący zakładowej „Solidarności”. – Nie mówił mentorskim tonem, nie onieśmielał. Był zwyczajny, po prostu ludzki. To jego fenomen. 
I znów: stał się przyjacielem, a zarazem pozostał księdzem. Kiedy nawiązał więź z hutnikami, błyskawicznie zaczęła się lawina chrztów, ślubów, nawróceń. Nie przekonywał jednak do wiary na siłę. W stosownym momencie podejmował rozmowę, która ciąg dalszy miała zazwyczaj w konfesjonale.
Potem w stanie wojennym niósł pomoc internowanym, pojawiał się na salach sądowych, by wspierać oskarżanych. Widać było, że autentycznie jest z pokrzywdzonymi. Że nie czyni tego wszystkiego dla poklasku, na pokaz. Że prawdziwie obchodzi go los innych.
Apogeum popularności ks. Jerzego to bez wątpienia czasy Mszy za Ojczyznę (odprawiał je w ostatnią niedzielę miesiąca od 1982 roku aż do swej śmierci w roku 1984). W ludzkich wspomnieniach pozostały one głęboką modlitwą, podobną do wielkich celebr w czasie papieskich pielgrzymek do Polski.
– Z tych Mszy wychodziłam wewnętrznie uspokojona. Dzięki słowom księdza Jerzego przezwyciężyłam w sobie niechęć do tych, którzy wyrządzili tak wiele krzywd narodowi. On miał tę charyzmę: sprawiał, że ludzie potrafili pozytywnie ustosunkować się nawet do swoich wrogów – wspomina Katarzyna Soborak, dziś kustosz archiwum Księdza Jerzego.
Uczył miłości najtrudniejszej, najbardziej ewangelicznej: takiej, która  potrafi przebaczać, zwyciężać zło dobrem, żyć i działać bez nienawiści. Zarazem domagać się swoich praw i sprawiedliwości, ale bez pragnienia odpłaty czy chęci odwetu!
Stał się tak popularny i przyciągał tylu ludzi, że mógł zostać przywódcą ruchu społecznego. Albo działaczem politycznym. Nigdy jednak nie wyszedł poza bycie zwykłym duszpasterzem, „pokornym sługą Ewangelii”. 
Nie umiał natomiast iść na kompromis w sprawach podstawowych. Nieugięty, nie pozwalał, by użyć słów Norwida, „prawdom kazać, by za drzwiami stały”. A kiedy wyraźnie widział, że zagrażała mu śmierć, nie zgrywał bohatera. Wyczerpany, nawet przygnębiony, przyciszonym głosem powtarzał: „Jestem gotowy na wszystko”. Wszyscy wiedzieli, że nikt i nic go nie złamie, a za prawdę i wiarę gotów jest oddać życie.
Nie trzeba rozumieć do końca
Nie ulega wątpliwości, że sama męczeńska śmierć księdza Jerzego najlepiej pokazała, kim był. Kiedy znalazł się w sytuacji ostatecznej, nie zaparł się, nie uniżył, nie obiecywał oprawcom, że przestanie głosić prawdę, albo że podejmie z nimi współpracę, byle tylko ocalić życie. W momencie śmierci wytrwał do końca – jak wcześniej w życiu. Dlatego został uznany za męczennika za wiarę.
W męczeństwie liczy się nie tylko wielkość cierpień, ale również okazana wierność. Liczy się styl życia i umierania. Przecież wielu ludzi w ostatnich dziesięcioleciach dziejów Kościoła cierpiało. Wielu kapłanów zginęło w tych samych latach: w Polsce czy Ameryce Łacińskiej. Ta śmierć jednak okazała się wyjątkowa.
Dlaczego?
– Męczeństwo zawsze było traktowane jako łaska, jako działanie Boga i Jego wybór. Możemy jedynie powiedzieć, że przez ks. Jerzego Bóg chciał nam coś objawić. I ludzie intuicyjnie odczytali w ten właśnie sposób śmierć ks. Popiełuszki. Dlatego tak tłumnie spontanicznie przychodzili na jego grób – tłumaczy ks. prof. Józef Naumowicz, wykładowca literatury wczesnochrześcijańskiej na Uniwersytecie Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie.
Dlaczego wokół innych męczenników nie było tak wielkiego i spontanicznego kultu – nie nam o tym sądzić i to rozstrzygać. – Czasami się zdarza, że musimy się ograniczyć do stwierdzenia faktów. I nie możemy odpowiednio wnikliwie pokazać, dlaczego tak jest – mówi ks. Naumowicz.
Ostatecznie zatem fenomen tak ogromnej popularności ks. Popiełuszki stanowi tajemnicę Bożego działania. Trudno ją wymierzyć i określić słowami. I chyba nie trzeba szukać odpowiedzi do końca. Chociaż ten spontaniczny kult potwierdza, że był to autentyczny męczennik.

20 październik. Św. Jan z Kęt - profesor pełen dobroci
"Umiał święty profesor pochylić się i dotknąć końcówek najcieńszych gałązek. Owoc Ewangelii leżał u jego stóp, gdy przyodziewał biedaka w swoje własne buty, gdy okrywał jego plecy swoim płaszczem. Umiał spytać małe dziecko na ulicy, dlaczego płacze".

Jan urodził się w 1390 r. w Kętach. Studiował filozofię i teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie później został profesorem. Pełnił funkcję kanonika i kustosza kolegiaty św. Floriana w Krakowie oraz przez krótki czas proboszcza w Olkuszu.
Odznaczał się głęboką wiarą i pobożnością.
Jego kanonizacji dokonał papież Klemens XIII w 1767 roku. Relikwie św. Jana Kantego spoczywają w kościele św. Anny w Krakowie.
Jest patronem Polski, archidiecezji krakowskiej, Krakowa; profesorów, nauczycieli i studentów, szkół katolickich oraz „Caritas”.
W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
O kim tak pięknie i z taką delikatnością mówił w roku 1963 krakowski biskup pomocniczy, a dziś kandydat na ołtarze, Jan Pietraszko? O znakomitym teologu i człowieku wielkiego serca, świętym Janie Kantym.
Urodził się on w Kętach w roku 1390. Studiował filozofię i teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przyjął święcenia kapłańskie. Został profesorem i przez pół wieku wykładał teologię. Czterokrotnie pielgrzymował pieszo do Rzymu. Przez całe kapłańskie życie nie jadł mięsa. Słynął nie tylko w Krakowie z wielkiego miłosierdzia. Ponieważ sam był człowiekiem ubogim, który nigdy nie zabiegał o zaszczyty i dobra materialne, zdarzało się, że wspierał potrzebujących tym, co miał na sobie. Zmarł 24 grudnia 1473 roku. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Anny w Krakowie.
Kanonizując go w roku 1767 papież Klemens XIII tak pisał: "Nikt nie zaprzeczy, że Jan Kanty, który w Akademii Krakowskiej przekazywał wiedzę zaczerpniętą z najczystszego źródła, jest godny zaliczenia do wybranego grona znamienitych mężów, wyróżniających się wiedzą i świętością. Postępowali oni tak, jak nauczali, i stawali w obronie prawdziwej wiary przeciwko tym, którzy ją zwalczali...
W jego słowach i postępowaniu nie było fałszu ani obłudy: Co myślał, to i mówił. A gdy spostrzegł, że jego słowa, choć słuszne, wbudzały niekiedy niezadowolenie, wtedy przed przystąpieniem do ołtarza usilnie prosił o wybaczenie, choć winy nie było po jego stronie... To co głosił z ambony i wyjaśniał wiernym, potwierdzał swoją pokorą, czystym życiem, miłosierdziem, umartwieniem i wielu innymi cnotami, cechującymi prawdziwego kapłana i niestrudzonego pracownika".

21 październik. Bł. Jakub Strzemię
Był zaufanym doradcą św. Jadwigi Królowej i Władysława Jagiełły. Nazwano go „ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”.

Patron Lwowa
Bł. Jakub Strzemię (ur. 1340), uchodzi za misjonarza wschodnich kresów dawnej Rzeczpospolitej. Związany był ze Lwowem. Pochodził z Małopolski, ale jego rodzina osiedliła się na Rusi. Tam wstąpił do franciszkanów, był wędrownym kaznodzieją, a potem gwardianem klasztoru Świętego Krzyża we Lwowie. W roku 1390 papież Bonifacy IX mianował go drugim z kolei arcybiskupem Halicza.
Sakrę biskupią przyjął w Tarnowie w 1392 r. W jego diecezji brakowało duchowieństwa i kościołów, nie było katedry. Biskup Jakub zamieszkał w ubogim drewnianym domku. Zasłynął jako gorliwy duszpasterz. Musiał być też dobrym organizatorem, bo z jego inicjatywy wybudowano we Lwowie katedrę. Był zaufanym doradcą św. Jadwigi Królowej i Władysława Jagiełły. Nazwano go „ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”.
Zmarł we Lwowie i tam też został pochowany w chórze franciszkańskim kościoła. Przez całe życie był tak ubogi, że poza szatami liturgicznymi nie posiadał dosłownie nic. Miał duże nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu. Zarządził, aby wieczna lampka paliła się przed tabernakulum, co nie było jeszcze wtedy stałym zwyczajem. Umarł w opinii świętości. Wierzono, że jego infuła pomaga wyleczyć bóle głowy. Jednak później pamięć o nim zaginęła. Nie wiedziano nawet, gdzie znajduje się jego grób.

Miejsce pochówku znaleziono dopiero w 1619 r. Pod wpływem odnowionego nabożeństwa i wielu łask, jakie działy się za wstawiennictwem Jakuba, w roku 1777 rozpoczęto proces beatyfikacyjny. 11 września 1790 r. papież Pius VI zatwierdził jego kult i pozwolił obchodzić jego święto. Św. Pius X ogłosił bł. Jakuba wraz z Matką Bożą Królową Polski współpatronem archidiecezji lwowskiej. Relikwie bł. Jakuba, spoczywały do II wojny światowej w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego katedry lwowskiej, po wojnie przeniesiono do je katedry tarnowskiej, a w 1966 r. do katedry w Lubaczowie. W życiorysie bł. Jakuba trudno zaleźć coś nadzwyczajnego, ale gorliwość może oznaczać przecież także zwykłą wierność swojemu powołaniu. To wystarczy do świętości. I bywa bardzo trudne.
Autor tekstu "Patron Lwowa" - ks. Tomasz Jaklewicz.
 

Wzór do naśladowania
Zdaniem prowincjała franciszkanów z Krakowa o. Jarosława Zachariasza bł. Jakub Strzemię dla braci powinien być "wzorem do naśladowania, punktem odniesienia do ich działań i kierunkiem wszystkich wysiłków na następne sto czy setki lat".
"W procesie kanonizacyjnym bł. Jakuba Strzemię pierwszoplanową rolę do odegrania mają teraz historycy i archiwiści" - mówił w Krakowie o. prof. dr hab. Wiesław Bar, kurator Katedry Prawa Kanonizacyjnego KUL. "Na podstawie ówczesnych dokumentów, autentycznych świadectw z okresu życia franciszkanina, arcybiskupa Halicza należy dowieść heroiczności cnót zakonnika" - dodał. W Krakowie 16 marca 2010 r. odbyła się sesja naukowa na cześć Błogosławionego sprzed sześciuset lat. Dziś mija bowiem setna rocznica ogłoszenia Misjonarza Rusi Czerwonej patronem krakowskiej prowincji franciszkanów.
Podczas całodniowej konferencji zaproszeni goście przypomnieli postać Błogosławionego. O. dr Zdzisław Gogola ukazał najważniejsze wydarzenia z życia franciszkanina, misjonarza, arcybiskupa, błogosławionego. Ks. mgr lic. Stanisław Burda mówił o kulcie bł. Jakuba Strzemię w XX w. Wymienił kościoły, kaplice i ołtarze poświęcone Błogosławionemu, a także wspomniał, że jego imię noszą Dom Pielgrzyma i Pustelnia w Kalwarii Pacławskiej, aule u franciszkanów w Krakowie i Sanoku, Wydawnictwo archidiecezji lwowskiej, i że jest patronem miasta Lwowa i archidiecezji lwowskiej.
O. dr Franciszek Solarz mówił o pamiątkach pozostałych po Błogosławionym i rzeczach jemu przypisywanych, które w dniu dzisiejszym można było oglądać przy Franciszkańskiej 4. Szczegółowo opisywał portrety powstałe na podstawie wyobrażeń o nim, infułę, ornat, kapę, pastorał, gipsowe popiersie, relikwiarz metalowy - pozłacany. Mgr Jerzy Petrus mówił nt. relikwiarzy bł. Jakuba Strzemię i przypomniał ogromny kult franciszkanina, kiedy sto lat temu był wybierany na współpatrona prowincji franciszkańskiej . O. Adam Mączka uczestnikom sympozjum przybliżył czasy, w których żył bł. Jakub i stan zakonu na tych ziemiach.
Br. Rafał Maria Antoszczuk zrelacjonował poszczególne etapy rocznej peregrynacji relikwii bł. Jakuba po polskich i ukraińskich klasztorach franciszkanów. Obecnie relikwiarz pielgrzymuje po archidiecezji lwowskiej.
Zdaniem prowincjała franciszkanów z Krakowa o. Jarosława Zachariasza bł. Jakub Strzemię dla braci powinien być "wzorem do naśladowania, punktem odniesienia do ich działań i kierunkiem wszystkich wysiłków na następne sto czy setki lat".
Franciszkanów w dniu ich święta zaszczycił sąsiad - metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz. Listy z życzeniami wystosowali również były metropolita lwowski kard. Marian Jaworski i obecny - abp Mieczysław Mokrzycki.
Bł. Jakub Strzemię, franciszkanin, arcybiskup i organizator życia religijnego na Rusi, współpatron krakowskiej prowincji franciszkanów urodził się ok. roku 1340 w Małopolsce. Pochodził z rodu szlacheckiego herbu Strzemię.
Pisał o nim m.in. Jan Długosz w "Rocznikach". Do zakonu franciszkanów wstąpił pociągnięty ideałami św. Franciszka z Asyżu. Miał bardzo bliskie związki z rodziną Tarnowskich, a zwłaszcza z Janem - wojewodą sandomierskim i starostą Rusi. Dlatego sakrę biskupią przyjął w Tarnowie, w obecnej katedrze.
Jako zakonnik ewangelizował Ruś Halicką, zwaną Czerwoną, a także Wołyń, Podole, Wołoszczyznę. Był przełożonym klasztoru we Lwowie. Pod koniec XIV w. - na wniosek pary królewskiej Jadwigi i Jagiełły - papież mianował go arcybiskupem halickim, choć mieszkał w klasztorze we Lwowie.
W bulli nominacyjnej pp. Bonifacy IX wymienia przymioty i zalety Jakuba: gorliwość apostolska, wysokie wykształcenie, czystość życia, szlachetność obyczajów, przezorność i wytrwałość w sądzie i zarządzie sprawami duchowymi, jak i świeckimi. Miał wielką cześć do Najświętszego Sakramentu i NMP oraz świętych franciszkańskich. Katechizował dzieci. Otaczał opieką chorych i ubogich. Wspierał instytucje charytatywne - dobroczynne.
Bł. Jakub umarł 600 lat temu - 20 października 1409 r.
Pogrzeb odbył się w kościele franciszkanów pw. Świętego Krzyża we Lwowie i tam został pochowany. W XVIII w. ciało przeniesiono do katedry. Beatyfikowany 11 września 1790 r. Od stu lat, od 16 marca 1910 r. jest patronem krakowskiej prowincji franciszkanów.
Tekst "Wzór do naśladowania" za jms /info.wiara.pl
 

Patron od bólu głowy
Żył bardzo skromnie, a wszystkie dochody przeznaczał na kościoły i klasztory. Szczególną troską otoczył szpital we Lwowie, gdzie był także przytułek dla bezdomnych, chorych i pielgrzymów. W testamencie cenne paramenty biskupie – dar króla Władysława Jagiełły – przeznaczył na Msze święte za swoją duszę i na jałmużnę dla ubogich.
Misjonarz Kresów Wschodnich
Błogosławiony Jakub Strzemię pochodził z diecezji krakowskiej. Według tradycji, zapisanej dopiero w XVII stuleciu, wywodził się ze szlacheckiej rodziny herbu Strzemię (Strepa). Nie wiemy niczego o jego młodości i wykształceniu. W kierowanej przez niego archidiecezji halickiej, po burzliwych rządach arcybiskupa Bernarda Jelity, brakowało duchowieństwa i kościołów – z katedrą włącznie. Mieszkał w ubogim, drewnianym domku we Lwowie, chociaż był drugim z kolei najwyższym dostojnikiem Kościoła w Polsce. Ojciec Święty Innocenty VII pisał do niego, że „apostołował bez żadnego funduszu, bez obfitych jałmużn od wiernych”. Był zaś „gorliwym pasterzem, dbałym o dobro dusz, sprawiedliwość, miłość i zgodę”.
Odbywał uciążliwe podróże do odległych parafii, spotykał się z ludem, udzielał mu posług duchowych, katechizował dzieci. Przy jego współudziale okrzepła organizacja Kościoła łacińskiego na Rusi Czerwonej. Wyróżniał się też jako zaufany doradca św. Jadwigi Królowej i Władysława Jagiełły oraz mądry obywatel – przyjaciel miasta Lwowa, w którym zażegnał przewlekłe spory. Zmarł 20 października 1409 r. i zgodnie z testamentem został pochowany w chórze franciszkańskiego kościoła pw. Świętego Krzyża we Lwowie.
 

Uzdrawiająca infuła
Pamięć Jakuba Strzemię nie zaginęła po jego śmierci. Jako pamiątkę po nim przechowywano szaty liturgiczne. Wierzono, że jego infuła chorych od bólu i nieuleczalnego zawrotu głowy uzdrawia. A jednak w latach późniejszych sława o nim zanikła tak dalece, że zapomniano nawet, gdzie jest jego grób. Znaleziono go przypadkowo w 1619 r., a relikwie przełożono do nowej trumny, przy której modlił się hetman Jan Sobieski. Pod wpływem wciąż rosnącego nabożeństwa i wielu łask, jakie działy się za jego przyczyną, w 1777 r. rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Kult oddawany Błogosławionemu zatwierdził papież Pius VI w 1790 r. i pozwolił obchodzić jego wspomnienie 1 czerwca. Cześć bł. Jakuba zaczęła znowu zanikać w XIX wieku. Odnowicielem kultu Błogosławionego stał się arcybiskup bł. Józef Bilczewski.
W 1909 r. zorganizował on we Lwowie uroczystość z okazji 500-lecia śmierci Jakuba. Liczne wota, zawieszone z tej okazji przy trumnie, stały się dowodem otrzymanych łask. Na prośbę metropolity papież św. Pius X ogłosił bł. Jakuba Strzemię patronem archidiecezji lwowskiej. Po drugiej wojnie światowej przeniesiono relikwie Błogosławionego do Tarnowa, a następnie do Lubaczowa.
Autor tekstu "Patron od bólu głowy" - ks. Henryk Olszar.

22 październik. Św. Salome - matka apostołów
Jej imię pochodzi z języka hebrajskiego, Salome w wolnym tłumaczeniu oznacza „czyniącą pokój”. Według św. Jana była krewną Marii, matki Jezusa - najprawdopodobniej jej cioteczną lub stryjeczną siostrą.

Święta Salome była jedną z kobiet towarzyszących Jezusowi i apostołom w ich wędrówkach. Wraz z innymi niewiastami dbała o codzienne potrzeby podróżujących mężczyzn. W Ewangelii według świętego Mateusza nazywana jest matką synów Zebedeusza – a tymi synami byli apostołowie Jan i Jakub.
Postanowiła towarzyszyć wędrowcom z osobistych, raczej mało wzniosłych pobudek. Utożsamiała działalność Jezusa z próbą odbudowy królestwa Dawida i chodziło o typowo materialne dobra. Według Ewangelii mała prosić Chrystusa, by w przyszłości zapewnił jej synom zaszczytne miejsce u swego boku. Nie powinno to dziwić. Na samym początku działalności Jezusa, większość jego zwolenników była przekonana o tym, że wybuduje On pełne bogactw królestwo na ziemi. Prośbę kobiety może tłumaczyć jedynie matczyna troska i miłość - nie prosiła o dobra dla siebie, ale dla swych dzieci.
Pomimo to, Salome okazała się wierną towarzyszką. To ona, wraz z Marią Magdaleną i Marią – Matką Jakuba, stała pod krzyżem, będąc świadkiem męczeńskiej śmierci Jezusa. Zapamiętana została głównie jako jedna z niewiast, które w poranek wielkanocny miały namaścić ciało zmarłego wonnymi olejkami, chcąc dopełnić pogrzebowych zwyczajów, które nie mogły odbyć się w piątek, ze względu na sobotni szabat. Jak wiadomo, kobiety napotkały pusty grób, przy którym objawił się anioł, zwiastujący tajemnicę zmartwychwstania. Jako pierwsze spotkały też zmartwychwstałego Chrystusa, który nakazał im przekazanie radosnej nowiny apostołom.
Wiele apokryfów przypisuje Salome znaczącą rolę w pierwszych wiekach Kościoła. Miała liczne sanktuaria; do największych należały te w Palestynie, Konstantynopolu, Arles i Veroli we Włoszech – gdzie znajdowały się domniemane szczątki świętej.
Salome w wielu tekstach pochodzących ze wczesnego średniowiecza, uważana jest też za kobietę asystującą przy narodzinach Jezusa. Tak też przedstawiano ją na wielu malowidłach. Dla katolików dniem uczczenia jej pamiątki jest 22 X.
Tego samego dnia wspominamy także świętego Donata, biskupa.
Niestety, o drugim patronie dnia dzisiejszego nie wiemy zbyt wiele. Informacje przekazane nam przez tradycję są nader skromne. Wiemy, że św. Donat pochodził z dość zamożnej rodziny. Podczas pielgrzymki do Rzymu, w toskańskim miasteczku Fiesole, wybrano go przez aklamację na biskupa - opowiada o. Tomasz Szyszka, werbista.

- Św. Jan Paweł II - papież

Najważniejsze fakty z życia Karola Wojtyły  
do czasu  wyboru na Papieża
18 maj 1920r. - między godziną 17 a 18 w Wadowicach przychodzi na świat Karol Józef Wojtyła jako najmłodsze, trzecie dziecko Emilii i Karola Wojtyłów;
20 czerwca 1920r. - chrzest Karola Wojtyły w wadowickim kościele parafialnym pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Panny Maryi, zarejestrowany w księdze chrztów pod poz. 671, na stronicy 149 czwartego woluminu z roku 1920;
15 września 1926r. - rozpoczęcie nauki w czteroklasowej szkole powszechnej w Wadowicach w budynku magistratu wadowickiego, przy Rynku pod nr 23;
13 kwietnia 1929r. - w wieku zaledwie 45 lat umiera Emilia, matka Karola;
25 maja 1929r. - Karol przystępuje do Pierwszej Komunii Świętej;
1 wrzesnia 1930r. - Karol rozpoczyna naukę w Gimnazjum Męskim im. Marcina Wadowity w Wadowicach;
5 grudnia 1932r. - niespodziewana śmierć Edmunda - brata Karola, który stał sie ofiarą swojego lekarskiego zawodu w szpitalu w Bielsku;
3 - 6 maj 1938r. - wizytacja wadowickiej parafii przez arcybiskupa Stefana Sapiechę i bierzmowanie Karola;
14 maja 1938r. - matura- ze wszystkich maturalnych przedmiotów: religii, j.polskiego, j. łacińskiego, greckiego i niemieckiego Karol otrzymał ocenę bardzo dobrą;
27 maj 1938r. - pożegnalne przemówienie Karola Wojtyły w imieniu tegorocznych maturzystów w gimnazjum im M. Wadowity;
20 czerwca - 17 lipca 1938r. - Karol przechodzi obowiązkowe szkolenie w 7 batalionie 9 Kompani Junackich Hufców Pracy w Zubrzycy Górnej. Wraz z kolegami budował tak zwaną Drogę Junaków łączącą Jabłonkę Orawską i Czarny Dunajec z Zakopanem. Pracował na odcinku pomiędzy Zubrzycą a Krowiarkami, opodal Chochołowa;
wrzesień 1938r. - zgodnie z ówczesnymi przyjętymi wobec młodzieży akademickiej przepisami - Karol przywdział mundur żołnierza Legii Akademickiej i odbył kurs przysposobienia wojskowego;
początek października 1938r.  - wraz z ojcem Karol przenosi się z Wadowic do Krakowa; zamieszkują na Dębnikch przy ul. Tynieckiej 10 u krewnych Kaczorowskich, zajmują dwa małe pomieszczenia w suterenie;
2 października 1938r. - Karol rozpoczyna studia na wydziale polonistyki UJ w Krakowie; wśród jego wykładowców są m.in: Zenon Klemesiewicz, Stefan Kołaczkowski, Tadeusz Lehr-Spławiński, Kazimierz Nitsch, Stanisław Pigoń, Kazimierz Wyka;
15 października 1938r. - debiut sceniczny Karola przed krakowską publicznością w gmachu dzisiejszej Filharmonii na wieczorze literackim  pt.: " Drogą topolowy most";
lipiec 1939r. - Karol bierze udział w obowiązkowych zajęciach Legii Akademickiej w Ożomli pod Lwowem;
wrzesień 1939r. - w obliczu niemieckiej agresji Karol wraz z ojcem próbują uciekać na wschód z zamiarem wcielenia się do Armii Polskiej, ale kiedy i z tamtej strony nadchodzi inny agresor wracają do Krakowa;
listopad 1939r. - Karol zapisuje się na II rok polonistyki UJ, ale Niemcy 6 listopada podstępnie aresztują wszystkich wykładowców wywożąc ich do obozu w Sachsenhausen  i zamykają uniwersytet;
luty 1940r. - rekolekcje w parafii św, Stanisława Kostki na Dębnikach, podczas których Karol poznał Jana Tyranowskiego, krawca, mistyka, ów Jan zapoznał Karola z dziełami św. Jana od Krzyża i św. Tersy z Avila, ten krawiec-apostoł  pobudził Karola do pracy apostolskiej i filozoficznej;
wrzesień 1940r. - początek pracy jako robotnik w Zakładach chemicznych Solvay w Borku Fałęckim gdzie pracował do 1944r.;
18 lutego 1941r. - umiera ojciec Karola;
marzec - sierpień 1941r. - Karol po śmierci ojca na kilka miesięcy przeniósł sie do państwa Kydryńskich na ul. Felicjanek;
sierpień 1941r. - do mieszkania Karola na ul. Tynieckiej 10 wprowadza sie Mieczysław Kotlarczyk wraz z żoną  /powiernik jego teatralnych zamiłowań/;
22 sierpnia 1941r. - Kotlarczyk zakłada konspiracyjny teatr Żywego Słowa, nazwany później Teatrem Rapsodycznym;
październik 1942r. - Karol Wojtyła wstępuje do krakowskiego seminarium duchownego, które działało w konspiracji;
29 lutego 1944r. - na ulicy między Borkiem Fałęckim a Matecznym Karola potrąciła niemiecka ciężarówka, stracił przytomność i jedynie dzięki życzliwości przypadkowych świadków zdarzenia odwieziono go do szpitala przy ul. Kopernika Rekonwalescencję odbył przy Szwedzkiej 12 na Dębnikach, w domu państwa Szkockich;
6 sierpnia 1944r. - tzw. czarna niedziela w Krakowie, Karol cudem uniknął łapanki i wywiezienia przez Niemców do obozu, Niemcy tuż po wybuchu powstania warszawskiego wzięli odwet m.in dokonując pacyfikacji młodych mężczyzn w większych miastach Polski;
7 sierpnia 1944r.- arcybiskup Sapiecha wezwał wszystkich kleryków /m.n. Karola/ do swojego pałacu biskupiego i tam ich do końca wojny ukrywał;
sierpień 1944r. - styczeń 1945r. - Karol uczy się i zamieszkuje wraz z innymi klerykami w pałacu arcybiskupa Sapiechy;
wiosna 1945r. - Karol wraz z innymi klerykami bieże czynny udział w odnawianiu i remoncie seminarium przy ul Podzamcze, równolegle działa czynnie w tzw. Bratniaku tj. Bratniej Pomocy Studentów;
listopad 1945r. - sierpień 1946 - Karol Wojtyła jako młodszy asystent prowadzi zajęcia z dogmatyki na Wydziale Teologicznym UJ;
koniec sierpnia 1946r. - alumn Wojtyła ukończył studia teologiczne, na 26 egzaminów, które musiał złożyć w ostatnim semestrze 19 zdał na ocenę celującą , 6 bardzo dobrą a tylko z psychologii z ocena dobrą;
1 listopada 1946r. - wyświęcenie Karola Wojtyły na księdza przez arcybiskupa Sapiechę w kaplicy arcybiskupiej /cztery święcenia niższe otrzymał w ciągu roku - od 9 listopada 1944 do 21 grudnia 1945r./, w roku 1946, 13 października - święcenia subdiakonatu i 20 października - diakonatu /;
2 listopad 1946r. - ksiądz Wojtyła odprawia trzy ciche msze św. w krypcie św. Leonarda w katedrze wawelskiej, jendą za duszę matki, ojca, siostry i brata, drugą - za wszystkich zmarłych, trzecią - wedle intencji zadanej przez papieża, prymicyjne przyjęcie przy ul szwedzkiej 12 u państwa Szkockich;
4 listopada 1946r. - ksiądz Wojtyła odprawia kolejną mszę św. w katedrze tym razem przed konfesją św. Stanisława w obecności najbliższych przyjaciół w tym ukochanych rapsodyków;
15 listopada 1946r. - wyjazd ks. Karola Wojtyły wraz z młodszym ks. Stanisławem Starowieyskim do Rzymu na studia doktoranckie z teologii i filozofii, które podjął na Papieskim Uniwersytecie Dominikańskim - Angelicum, zamieszkał w Kolegium Belgijskim przy via del Quirinale;
kwiecień 1947r. - ksiądz karol Wojtyła odwiedza San Giovanni Rotondo i uczestniczy we mszy św. odprawianej przez ojca Pio, podczas tego właśnie spotkania, prawdopodobnie Ojciec Pio oznajmił młodemu ks. Karolowi, że zostanie w przyszłości papieżem i że na jego pontyfikacie widzi krew ...Przekaz takiej treści krąży od lat, lecz nigdy nie został skomentowany przez żadnego z nich;
3 lipca 1947r. - ks. karol Wojtyła uzyskał licencjat z teologii w Angelicum;
lato 1947r. - podróż ks. Karola Wojtyły do Francji, Belgii i Holandii na prośbę kardynała Sapiechy w celu zapoznania się z duszpasterstwem zachodniej Europy;
14 czerwca 1948r. - Karol Wojtyła bez trudu zdaje egzaminy doktorskie, dostaje 50 punktów na 50 możliwych, broni także dysertację;
lipiec 1948r. - powrót do kraju;
8 lipca 1948r. - kardynał Sapiecha wyznacza ks. Wojtyłę na pierwszą placówkę tj. na wikarego parafii do podkrakowskiej wsi Niegowici;
28 lipca 1948r. - ks. Karol Wotyła przybywa na swoją  pierwszą placówkę - do Niegowici;
24 listopada 1948r. - Uniwersytet Jagieloński wydaje ks. Karolowi Wojtyle dyplom magistra teologii;
17 sierpnia 1949r. - przeniesienie do parafii św. Floriana w Krakowie, rozpoczęcie duszpasterstwa akademickiego;
rok 1950 - w Tygodniku Powszechnym zaczynają się pojawiać pierwsze artykuły, eseje, teksty etyczne oraz pod pseudonimem Andrzej Jawień - utwory poetyckie;
wiosna 1951r. - zezwolenie kardynała Sapiechy na dalsze studia naukowe w celu napisania habilitacji przez ks. Wojtyłę;
23 lipca 1951r. - umiera kardynał Adam Sapiecha,
1 wrzesień 1951r. - ks. arcybiskup Baziak udziela ks. Karolowi urlopu naukowego, poczym ks. Karol przenosi się z plebani św. Floriana na ul. Kanoniczą 20 zamieszkując z ks. profesorem Ignacym Różyckim;
jesień 1953r. - ukończenie przez ks. Wojtyłę pracy habilitacyjnej pt. " Próba opracowania etyki chrześcijańskiej według systemu Maxa Schelera ";
koniec listopada 1953r. - obrona w/w pracy na Wydziale Teologicznym UJ, jednym z recenzentów był profesor KUL Stefan Świeżawski;
15 listopada 1957r. - na KUL-u zatwierdzony zostaje tytuł docenta dla ks. Karola Wojtyły, a on sam prowadzi wykłady na temat " Miłość i odpowiedzialność", poza tym publikuje wiele tekstów naukowych i etycznych oraz poezje;
1957 - 1958 - ks. prof. Karol Wojtyła opublikował na łamach "Tygodnika Powszechnego" 21 artykułów, którym dał tytuł  "Elemntarz etyczny";
4 lipca 1958r. - papież Pius XII nominuje Karola Wojtyłę na biskupa pomocniczego archidiecezji krakowskiej /sufraganem/ -  Karol miał 38 lat!;
1-4 września 1958r. - jako biskup-nominat uczestniczył w rekolekcjach episkopatu Polski na Jasnej Górze oraz w pierwszej w życiu plenarnej konferencji episkopatu;
trzecia dekada września 1958r. - biskup - nominat Karol Wojtyła uczestniczy w rekolekcjach w prastarym opactwie Benedyktynów w Tyńcu;
28 wrzesnia 1958r. - uroczyste wyświęcenie na biskupa w katedrze wawelskiej w dzień św. Wacława, patrona tejże katedry, konsekratorem Wojtyły był arcybiskup Baziak, współkonsekratorami byli: biskup Franciszek Jop z Opola i Bolesław Kominek z Wrocławia; w jego herbie biskupim znalazła się litera M z krzyżem jako symbol Maryi i hasło: "Totus Tuus" /Cały Twój/ - będące wyrazem oddania Matce Bożej;
27 kwietnia 1960r. - dramatyczne zajścia w Nowej Hucie w obronie krzyża, podczas bezprawnej próby usunięcia go przez bezpiekę w związku z tymi wydarzeniami biskup Wojtyła wydaje komunikat skierowany do wiernych tej parafii oraz pozywa do sądu Dyrekcję Budowy Osiedli Robotniczych w Nowej Hucie, obwiniając ją o sprowokowanie całego zajścia;
lato 1960r. - ogrom pracy, niewiarygodna aktywność spowodowała zrujnowanie młodego organizmu biskupa Wojtyły, diagnozą była - mononukleoza, podejrzenie również o białaczkę, dzięki mądrym radom lekarza, przyjaciela Stanisława Kownackiego Karol pokonuje te ciężką chorobę;
18 września 1960r. - konsekracja bisupa sufragana ks. doktora Juliana Groblickiego /1908-1995/ w katedrze wawelskiej, który w pewien sposób odciąży w licznych obowiąkach biskupa Wojtyłę;
IV kwartał 1960r. - ukazuje się książka biskupa Karola Wojtyły " Miłość i odpowiedzialność", stanowiąca wynik wielu lat pracy i dyskusji z młodzieżą, współautorami tej pozycji byli przede wszystkim studenci, penitenci z posługi w konfesjonale a także przypadkowi ludzie. Bardzo dużo pomógł w pisaniu tej książki przyjaciel Karola, tragicznie zmarły w nurtach Nilu w wieku 41 lat - Jarzy Ciesielski zrazu student Politechniki Krakowskiej a potem jej docent. To on zwrócił uwagę Wojtyle na rolę i to niezwykłą - pracy nad sobą i umiłowania zawodu, który się wykonuje z pasją;
15 czerwca 1962r. - w Warszawie na atak serca podczas konferencji plenarnej episkopatu umiera dotychczasowy arcybiskup  Krakowa Eugeniusz Baziak;
16 czerwca 1962r. - do czasu objęcia rządów i wyboru nowego arcybiskupa Krakowa, kapituła krakowska wybiera ks. bp. Karola Wojtyłę na wikariusza kapitularnego, który sprawuje tymczasową władzę w Diecezji;
28 października 1958r. - Papież Jan XXIII zwołuje sobór powszechny, zapoczątkowujący odnowę Kościoła Powszehcnego;
25 styczeń 1959r. - decyzja papieża Jana XXXIII o zwołaniu Ekumenicznego Soboru dla Kościoła Powszechnego;
11 października 1962r. - otwarcie Soboru; ks. bp Karol Wojtyła wziął udział we wszystkich czterech sesjach soborowych; w trakcie trwania sesji mieszkał w Collegio Polacco przy piazza Remuria, na Awentynie w Rzymie. Miał tam  dwóch wpływowych przyjaciół, przyszłych kardynałów: Władysława Rubina oraz Andrzeja Marię Deskura, którym w przyszłości będzie zawdzięczał tak wiele ...;
12 grudnia 1962r. - powrót ks. bp Wojtyły z pierwszej sesji soborowej do Krakowa;
3 czerwca 1963r. - smierć Papieża Jana XXXIII;
21 czerwca 1963r. - wybór nowego Papieża Pawła VI;
7 października 1963r. - ks.bp Karol Wojtyła wyrusza do Rzymu na drugą sesję soborową;
początek grudnia 1963r. - po zakończonej sesji soboru ks. bp Karol Wojtyła odwiedza Ziemię Świętą. Wizyta ta robi na nim ogromne nieprzewidywalne wcześniej wrażenie. Określił ją mianem piątej Ewangelii;
15 grudnia 1963r. - powrót bp Karola Wojtyły do kraju, do Krakowa;
30 grudnia 1963r. - Papież Paweł VI, telefonicznie informuję Wojtyłę o mianowaniu go na arcybiskupa metropolitę Krakowa;
12 stycznia 1964r. - depesza od Prymasa Wyszyńskiego do arcybiskupa Wojtyły zawierając gratulację i błogosławieństwo w związku z wyznaczeniem go na metropolitę Krakowa;
13 stycznia 1964r. - bullą papieską Karol Wojtyła oficjalnie został mianowany arcybiskupem metropolita krakowskim;
14 września 1964r. - Papież Paweł VI otworzył III sesje Soboru, bp Karol Wojtyła udał się do Rzymu gdzie aktywnie pracował na soborze; był jednym z inspiratorów najważniejszych konstytucji soborowych: "Lumen gentium" (Światło narodów) - konstytucji dogmatycznej o Kościele i drugiej "Gaudium es spes" (Radość i nadzieja) - o obecności Kościoła w świecie współczesnym;
wrzesień 1964r. - Papież Paweł VI podczas trwania III sesji Soboru nałożył Karolowi Wojtyle paliusz arcybiskupi, znak władzy kościelnej i wspólnoty z Namiestnikiem Chrystusowym;
Boże Narodzenie 1964r. - Arcybiskup Wojtyła przybrał po raz pierwszy darowany przez Papieża Pawła VI paliusz podczas sumy pontyfikalnej, która odprawił w katedrzew wawelskiej;
14 września 1965r. -  początek czwartej ostatniej sesji Soboru, Arcybiskup Karol Wojtyła wyjechał do Rzymu, na soborze przemawiał, nawiązywał liczne kontakty, zapraszał do swej diecezji kardynałów i biskupów, chciał aby zobaczyli naocznie fenomen polskiego katolicyzmu. W przewerwie obrad wyjechał do Francji na zaproszenie biskupa Autin, odwiedził też Taize - wspólnote protestancką na zaproszenie jej współtwórcy brata Rogera Schutza;
18 listopada 1965r. - słynne orędzie Episkopatu Polski do biskupów niemieckich związane z przygotowywaniem obchodów tysiąclecia chrześcijaństwa i słynne zawarte tam słowa ...: " W tym jak najbardziej chrześcijańskim ale i bardzo ludzkim duchu wyciągamy do Was siedzących na ławkach kończącego się Soboru ręce oraz udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie ..." pomysłodawcą i autorem jego podstawowej wersji był arcybiskup Bolesław Kominek z Wrocławia, przy dokumencie tym aktywnie współpracował Arcybiskup Karol Wojtyła. To ci dwaj arcybiskupi przekonali nieufnego Niemcom Prymasa Wyszyńskiego do zaakceptowania tego dokumentu, który podpisał 13 października 1965r.a za nim pozostali polscy biskupi;
8 grudnia 1965r. - uroczyste zamknięcie Soboru Watykańskiego II z którego wynikał ogrom pracy i zadań na przyszłość; ojcowie soborowi dostrzegli skalę zagrożeń dla Kościoła i konieczność przemyślenia na nowo prawdy o Bogu i Chrystusie;
3 maja 1966r. - Jasna Góra - odnowienie ślubów jasnogórskich Jana Kazimierza przez Prymasa Polski kard. Wyszyńskiego w obecności episkopatu oraz ok. miliona wiernych " Te deum Laudamus" ; w uroczystociach tych aktywnie uczestniczył arc. Karol Wojtyła;
6 maja 1966r. - adoracja w katedrze wawelskiej obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej oraz uroczysty jego przejazd ulicami Krakowa na Skałkę, gdzie arc. Karol Wojtyła w obecności Prymasa Wyszyńskiego zawierzył Matce Boskiej Częstochowskiej Kościół Krakowski;
23 czerwca 1967r. - Kardynał - nominat Karol Wojtyła wyjeżdża pociągiem z Katowic do Rzymu w celu odebrania oficjalnej nominacji na Kardynała, po drodze zatrzymuje się w Wiedniu u kardynała Franza KOniga, do Wiecznego Miasta dociera 25 czerwca 1967r.;
28 czerwca 1967r. - Karol Wojtyła otrzymuje z rąk Papieża Pawła VI biret kardynalski i zostaje mianowany członkiem Kongregacji Kościoła Wschodniego i Kongregacji Soboru, równocześnie Papież przydzielił kardynałowi jeden z rzymskich kościołów - to nawiązanie do prastarej tradycji, gdy kardynałowie stanowili grupę rzymskich proboszczów pomagających Papieżowi w rządach Kościołem; Kardynał Wojtyła otrzymał  kościół San Cesareo in Palatio;
6 lipca 1967r. - Kardynał Wojtyła wraca z Rzymu do Polski - była to swoista pielgrzymka; najpierw z Rzymu samolotem do Wenecji a stamtąd już samochodem - w czasie podróży zatrzymał się w małym kościółku w  Osjaku w Austrii - to tu wg legendy zakończył życie król Bolesław Śmiały, który targnął się na życie św. Stanisława i po tym fakcie jako pokutnik trafił w to odosobnione miejsce, tu znajduje się jego domniemany grób, z czasem król Bolesław, który winy odpokutował urósł do rangi świątobliwego mnicha a jego kult znany jest w okolicach Osjaku. Na jego grobie ks. kardynał odprawił mszę św., z Osaku kardynał pojechał do Mariazell - austriackiego sanktuarium maryjnego, następnie odwiedził obóz zagłady w Mauthausen, 8 lipca dotarła do Wiednia, gdzie na Kahlenbergu celebrował mszę św.; z Wiednia pociągiem udał się już do Katowic;
9 lipca 1967r. - ingres kardynała Wojtyły do katedry wawelskiej; podczas tego ingresu kardynalskiego powiedział do zebranych krakowian: " Przybywam od grobu św. Piotra do grobu św. Stanisława z nowymi obowiązkami, z nową odpowiedzialnością. Kiedy Ojciec św. włożył mi na głowę pupurowy biret, to przez to chciał powiedzieć, ażebym jeszcze bardziej cenił krew";
31 sierpnia 1967r. - likwidacja Teatru Rapsodycznego przez władze krakowskie,fakt ten kardynał Wojtyła odczuł bardzo boleśnie;
28 lutego 1969r. - wizytując parafię Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu kardynał Wojtyła odwiedza czynną synagogę Remuh, tym wydarzeniem kardynał otworzył nową kartę w dialogu chrzescijańsko - żydowskim co było pokłosiem soborowej deklaracji "Nostra aetate" z 28 X 1965r. która omawiała stosunek Kościoła do Żydów;
1969r. - ukazuje się studium pt.: " Osoba i czyn ", autorstwa kardynała Wojtyły - psychologiczna analiza spełniania się człowieka przez czyn;
sierpień/wrzesień 1969r. - wizyta kardynała Wojtyły w Kanadzie i USA, z Polski przywiózł na amerykański kontynent relikwie św. Stanisława, św, Jacka, św. Jana Kantego ofiarowując je polskim parafiom;
15 sierpnia 1970r. - kardynał Wojtyła został powołany przez papieża do Kongregacji do spraw Kultu Bożego, która ma się zająć odnową liturgii;
1970r. - Kardynał Karol Wojtyła po długich staraniach w Watykanie otrzymał do pomocy przy kierowaniu diecezją dodatkowo dwóch sufraganów: ks. Albina Małysiaka dla zakonów oraz ks. Stanisława Smoleńskiego; Mając czterech biskupów pomocniczych podzielił diecezję na cztery części i każdemu powierzył opiekę na swoimi dekanatami;
27 września 1971r. - kolejny wyjazd do Rzymu, tym razem na II sesję Synodu Biskupów, podczas którego razem z Papieżem Pawłem VI i prymasem Wyszyńskim koncelebruje mszę beatyfikacyjną ojca Maksymiliana Marii Kolbego;
1973r. - wizyta kardynała Wojtyły w Australii - bierze udział w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Melbourne;
kwiecień 1974r. - odbył się w Rzymie międzynarodowy kongres naukowy zwołany z okazji siedemsetlecia śmierci św. Tomasza z Akwinu, w którym aktywnie uczestniczył kardynał Wojtyła, w kularach nazwany był ten kongres "kongresem kardynała z Krakowa"; Wojtyła wygłosił na nim referat pt.: "Osobowa struktura samostanowienia";
8 maja 1974r. - kardynał Wojtyła zadeklarował pomoc każdej przyszłej matce, jeśli zdecyduje się narodzic dziecko mimo trudnych warunków;
7 - 13 marca 1976r. - na zaproszenie papieża odprawia dla niego i Kurii Rzymskiej rekolekcje wielkopostne,  na piśmie kardynał przygotował 22 nauki rekolekcyjne, które wyszły drukiem pod tytułem " Znak, któremu sprzeciwiać się będą ";
1 - 8 sierpnia 1976r. - kardynał bierze udział w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Filadelfii, jako przewodniczący 18 - osobowej delegacji episkopatu Polski;
czerwiec 1977r. - wyróżnienie kardynała Wojtyły doktoratem honoris causa Uniwerstytetu im. Gutenberga w Moguncji;
26 czerwca 1977r. - kardynał Wojtyła uczestniczy w Wadowicach w jubileuszu piećdziesięciolecia kapłaństwa księdza prałata Edwarda Zachera, swojego gimnazjalnego katechety;
21 - 25 czerwca 1978r. - kardynał Wojtyła bierze udział w kongresie poświęconym dziesiątej rocznicy ogłoszenia papieskiej encykliki " Humanae vitae" w Mediolanie; wygłasza tam referat " Matrimonio e amore" w pełni solidaryzujący się z poglądami Pawła VI wyrażonymi w tej encyklice;
6 sierpnia 1978r. - umiera papież Paweł VI;
11 sierpnia 1978r. - kardynał Wojtyła wraz z prymasem Wyszyńskim wylatują z Warszay do Rzymu na pogrzeb Pawła VI oraz na konklawe;
26 sierpnia 1978r. - wybór kardynała Albino Lucianiego, patriarchy Wencji na papieża Jana Pawła I;
17 września 1978r. - kardynał Wojtyła w Mogile odprawił pontyfikalną mszę św. w intencji Jana Pawła I;
28 września 1978r. - około g. 23.00 - nagła śmierć papieża Jana Pawła I;
1 października 1978r. - kardynał Wojtyła odprawia w bazylice Mariackiej w Krakowie mszę św. żałobną za zmarłego Jana Pawła I;
3 października 1978r. - wylot z Warszawy kardynała Wojtyły do Rzymu na pogrzeb Jana Pawła I oraz na swoje ostatnie konklawe;
8 października 1978r. - w polskim kościele pod wezwaniem św. Stanisława w Rzymie odbyła się msza św. w intencji zmarłego Jana Pawła I, celebrował kardynał Wyszyński a homilię wygłosił kardynał Wojtyła;
16 października 1978r. - godz.16.30 - głosowanie siódme i ósme odbywającego się od 15 października konklawe; ok.godz. 17.15 wybór Kardynała Wojtyły na papieża Jana Pawła II; został wybrany  w ósmym głosowaniu uzyskując 99 głosów na 111 możliwych; Kardynał Wojtyła przyjmując urząd najwyższego arcypasterza Kościoła rzymskokatolickiego rzekł do obecnych na konklawe: " Jako posłuszny syn Kościoła, jako człowiek żywej  wiary, choć świadom swojej nigodności, z szacunku dla Was, Umiłowani Elektorowie, wybór przyjmuję. a wybieram sobie imię mojego Porzedniaka, Jana Pawła, raz dlatego, że zachowuję głęboki szacunek dla Jana XXIII i Pawła VI, oraz dlatego, że  zostało nie wykonane dzieło mojego Poprzednika, który zostawił światu uśmiech i wielkie nadzieje. To dziedzictwo nadziei podejmuję pod nazwą Jana Pawła II;
16 paźdzernika 1978r. - godz. 18.18 - biały dym nad Kaplicą Sekstyńską obwieszcza światu wybór kolejnego papieża: 265 papieżem zostaje wybrany Karol Wojtyła, który przybrał imie Jan Paweł II;
16 października 1978r. - godz. 18.44 - w loggi bazyliki kardynał Pericle Felici wypowiada zwyczajową formułę: "Annunito vobis gaudium magnum - Habemus Papam: Eminentissimum ac Reverentissimum Dominum, Dominum Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyla qui sibi nomen imposuit Joannnem Paulum Secundum " / Zwiastuję Wam radość wielką - mamy Papieża: Najdostojniejszego i Najprzewielebniejszego Pana Świętego Kościoła Rzymskiego, Kardynała Karola Wojtyłę, który przybrał sobie imię Jan Paweł II/;
16 października 1978r. - godz. 19.20 - pierwsze ukazanie się Jana Pawła II w loggi bazyliki i pierwsze słowa do zebranych na Placu św. Piotra : " Sia lodato Gesu Cristo - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus !!!, krótka oracja i pierwsze błogosławieństwo nowego Papieża " Urbi et Orbi";
22 pażdziernika 1978r. - uroczysta inauguracja pontyfikatu, podczas której papież Polak mówi: " Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi !";
Karol Józef Wojtyła - rozszerzona biografia
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Był drugim synem Karola Wojtyły seniora i Emilii z Kaczorowskich. Ochrzczony 20 czerwca 1920 roku, rodzicami chrzestnymi byli Józef Kuśmierczyk i Maria Wiadrowska. Rodzina zamieszkiwała w Wadowicach w kamienicy przy ul. Kościelnej 7. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie, utrzymując się z pensji ojca, który był urzędnikiem wojskowym, pełniący służbę najpierw w cesarskiej królewskiej armii austriackiej, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 12 pułku piechoty Wojska Polskiego, stacjonującym w Wadowicach. W 1928 roku przeszedł na emeryturę. Matka pracowała dorywczo jako szwaczka i zajmowała się dziećmi. Brat Edmund, zwany w domu Mundkiem, starszy od Karola o 14 lat, pobierał nauki w wadowickim gimnazjum, a później studiował medycynę w Krakowie.
Gdy Karol ukończył 6 lat, rozpoczął naukę w czteroletniej szkole powszechnej. Był chłopcem wesołym, utalentowanym i jak większość rówieśników - każdą wolną chwilę lubił spędzać na powietrzu. Latem grał w piłkę nożną. Od małego kochał też Lolek sporty zimowe. Grywał w hokeja, lubił jeździć na sankach nieco później zaczął jeździć na nartach. Byty to właściwie wędrówki po okolicy na deskach, wzdłuż rzeki Skawy lub po pobliskich pagórkach.
Na beztroskę dzieciństwa rzucała cień choroba matki. Była kobietą niedomagającą i słabą. I choć opieka nad młodszym synem sprawiała jej wiele trudności, wiązała z nim ogromne nadzieje. "Mój Lolek zostanie wielkim człowiekiem" - mawiała. 13 kwietnia 1929 r. Emilię zabrano do szpitala. Lolek był wówczas w szkole, a gdy wrócił do domu, sąsiadka, a zarazem jego nauczycielka powiedziała: "Twoja matka umarła". Miała 45 lat. W świadectwie zgonu jako przyczynę śmierci podano "zapalenie serca i nerek". Po latach Karol napisze wzruszającą strofę: "Nad Twoją białą mogiłą, o matko, zgasłe Kochanie - za całą synowską miłość modlitwa: Daj wieczne odpoczywanie". Dzień po pogrzebie Lolek wraz z bratem i ojcem udali się na pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Zarówno wówczas, jak i później było to dla niego miejsce szczególne. We wszystkich ważnych i trudnych momentach życia swojego i Kościoła udawał się tam, by w ciszy i spokoju oddawać się medytacji. Po śmierci matki po raz pierwszy właśnie nauczycielka zauważyła, że Lolek zamknął się w sobie, szukając ucieczki w książkach i modlitwie. Koledzy wspominają, że pytany o matkę, mówił: "Została wezwana przez Boga". Po śmierci matki bracia więcej czasu spędzali razem: grali w piłkę, chodzili w góry. Ale już trzy lata później wydarzyła się następna tragedia. W wieku zaledwie 26 lat Mundek zmarł nagle, gdyż jako lekarz szpitala w Bielsku zaraził się szkarlatyną od pacjentki. Był to dla Lolka ogromny wstrząs.
Ojciec ze wszystkich sił pragnął wynagrodzić mu to podwójne sieroctwo. Nie tylko prowadził dom, robił zakupy, gotował czy prał. Był też, a może przede wszystkim, największym przyjacielem chłopca. Starsi ludzie w Wadowicach wciąż pamiętają ojca i syna idących do szkoły, na obiad do jadłodajni "U Banasia", na niedzielną mszę.
Emerytowany porucznik-legionista, nazywany w mieście "Porucznikiem", obdarzony dobrą kondycją fizyczną, zaraził Lolka miłością do gór i aktywnego życia. Codziennie po kolacji wędrowali razem na krótsze spacery po okolicy, w niedziele zapuszczali się w dalsze rejony Beskidu Małego - na szczyty Leskowca, Madohory. Zdarzały się też wycieczki dalsze - w Tatry.
To ojciec wprowadzał przyszłego Papieża w bogaty świat górskiej przyrody - uczył rozpoznawać gatunki drzew i kwiatów, nazywał ptaki i chrząszcze. Śpiewał mu przy ognisku wojskowe i harcerskie pieśni, akompaniując sobie na gitarze. Lubili razem grywać w futbol - Lolek bronił silne strzały ojca. Bywało, że grali szmacianą piłką nawet w mieszkaniu.
Z biegiem lat wolnego czasu było coraz mniej, bo większość dnia ambitny i pracowity uczeń poświęcał nauce.
We wrześniu 1930 r. Karol zdał egzamin do męskiego Państwowego Gimnazjum Śląskiego im. Marcina Wadowity. Była to świetna szkoła z tradycjami, w której wykładali doskonali profesorowie. Oprócz gruntownego przygotowania merytorycznego potrafili wpoić młodzieży głęboką miłość do Ojczyzny. Z nauką Lolek nie miał żadnych trudności, zawsze był prymusem. Zawdzięczał to nie tylko wybitnym zdolnościom, szczególnie humanistycznym, ale i wytężonej pracy. Zawsze miał "monotonne" świadectwa, z góry na dół "bardzo dobrze"! - wspomina sąsiad z ławki, Antoni Bohdanowicz. Znany był z tego, że w miarę możliwości przygotowywał materiał również z wyprzedzeniem, na następne lekcje. Każdy przedmiot znał doskonale. Z arkuszy ocen wynika, że w klasie II i IV z języka polskiego i religii otrzymał ocenę "bardzo dobrą ze szczególnym zamiłowaniem". Nigdy też nie ściągał, było mu to zarówno niepotrzebne, jak też i wbrew jego zasadom. Był jednak koleżeński i powszechnie lubiany. Często i chętnie odrabiał z kolegami lekcje i służył pomocą. Karol wyróżniał się z grona rówieśników ogromną pobożnością. Codziennie w drodze do szkoły wstępował na moment do kościoła, modlił się też w ciągu dnia przed i po jedzeniu, a odrabiając lekcje, robił przerwę na modlitwę po przerobieniu każdego przedmiotu. Częściej niż inni przystępował do komunii, był prezesem Kółka Ministranckiego, a później sekretarzem Sodalicji Mariańskiej. Ale przede wszystkim potrafił - jak żaden chłopak w jego wieku - oderwać się całkowicie od rzeczywistości, oddając się modlitwie. Tę niezwykłą zdolność medytacji pamięta jego kolega z gimnazjum: "Lolek był niewątpliwie obdarzony charyzmą, ale my, jego rówieśnicy, nie rozumieliśmy tego wówczas".
Wielu sądziło, że Lolek zostanie księdzem. I zdawało się, że nic tego nie zmieni, gdy nagle na jego drodze stanął teatr. Stworzone przez nauczycieli języka polskiego Kółko Teatralne łączyło młodzież z gimnazjów męskiego im. Marcina Wadowity oraz żeńskiego - im. Michaliny Mościckiej. Na repertuar składały się głównie obowiązkowe, choć niełatwe lektury: "Kordian" Słowackiego, "Antygona" Sofoklesa, "Sobótka" Kochanowskiego, "Śluby panieńskie" oraz "Damy i huzary" Fredry, zaś widzami byli szkolni koledzy. Karol Wojtyła - wysoki, przystojny, obdarzony pięknym głosem i doskonałą pamięcią - grał prawie we wszystkich spektaklach główne role, a zdarzało się, że i podwójne. Lolek wyróżniał się też jako recytator. Halina Królikiewicz-Kwiatkowska, rówieśnica i artystyczna współtowarzyszka Lolka, pamięta jego występ na konkursie poetyckim: "Siedemnastoletni Karol Wojtyła w przepisowym mundurku, z lekko, jak zwykle, pochyloną głową, recytował ?Promethidiona? Norwida, ten arcytrudny filozoficzny utwór.
Teatr stal się prawdziwą pasją młodych aktorów. Jeździli do Krakowa na warsztatowe spektakle, przygotowywane przez słynnego aktora i reżysera, Juliusza Osterwę. Własne przedstawienia prezentowali nie tylko w szkołach, ale też w Domu Katolickim, Bibliotece Mieszczańskiej, na estradzie pobliskiego parku. Jeździli w teren - do Andrychowa, Kęt. Organizowali też regularne dyskusje o literaturze, zarówno polskiej, jak i obcej, na których analizowano najnowszą poezję. W każdym takim spotkaniu uczestniczył Karol Wojtyła. W tych latach (1934-38) po raz pierwszy zetknął się z późniejszym twórcą Teatru Rapsodycznego w Krakowie, dr. Mieczysławem Kotlarczykiem, z którym bardzo się zaprzyjaźnił.
14 maja 1938 r. osiemnastoletni Karol Wojtyła otrzymał celujące świadectwo maturalne i pożegnał wadowickie gimnazjum. W owym czasie taka matura upoważniała do podjęcia studiów na większości uczelni bez egzaminów wstępnych. Wielu zastanawiało się, jaki fakultet wybierze wszechstronnie utalentowany Lolek. Jedni wróżyli mu błyskotliwą karierę na deskach teatru, innym jawił się jako duchowny. Jednak początkujący poeta zaskoczył wszystkich, wstępując na polonistykę na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskego. W lipcu brał udział w stażu roboczym w Junackich Hufcach Pracy. Także i tu pracowity Lolek dostał odznakę za wydajność oraz wyróżnienie. We wrześniu 1938 r. wziął udział w ćwiczeniach wojskowych Legii Akademickiej, a od października rozpoczął studencki żywot w Krakowie.
Już 15 października 1938 roku odbył się wieczór literacki najmłodszej -jak głosił anons - krakowskięj grupy literackiej, pt. "Drogą Topolowy Most". Wystąpili na nim m.in. Jerzy Kałamacki, Jerzy Bober, Tadeusz Kwiatkowski, Karol Wojtyła, Halina Królikiewiczówna i Krystyna Hojdysówna. Utalentowany student wkrótce zapisał się na dodatkowe zajęcia "żywego słowa" w Konfraterni Teatralnej, która miała kształcić przyszłych adeptów sztuki aktorskiej. Karol zaczynał sam pisać poezje. Nauka nie sprawiała mu najmniejszych trudnością doskonale przygotowany wyróżniał się spośród studentów. Otrzymywał najlepsze noty.
Na pierwszym roku studiów Karol zamieszkał z ojcem w rodzinnym domu matki przy ulicy Tynieckiej 10 w dzielnicy Krakowa - Dębnikach. Pewnego mroźnego okupacyjnego dnia ojciec Karola nieoczekiwanie zachorował. Syn troskliwie opiekował się chorym, jednak dolegliwości nie ustępowały. Po kilku dniach Karol poszedł po południu do apteki po lekarstwa. Kiedy przyszedł do domu okazało się że ojciec już nie żyje. Był mroźny dzień 18 lutego 1941 roku. Karol Wojtyła, 21-letni chłopak z Wadowic, został zupełnie sam na świecie. Przez całą noc czuwał wraz z przyjacielem Juliuszem Kydryńskim przy zwłokach ojca. Być może była to noc przełomowa w jego życiu - z długiej rozmowy przyjaciół o życiu i śmierci narodziła się myśl o kapłaństwie. Jednak zanim do tego doszło, trzeba było jakoś przetrwać trudne czasy. Trwała wojna i pani Kydryńska zadecydowała, że Karol zamieszka z jej rodziną przy ul. Felicjanek. Od dawna już był tu traktowany jak członek rodziny, gospodyni uważała go wręcz za swoje czwarte dziecko. Dzięki domowej atmosferze udało się Karolowi przetrwać najtrudniejsze chwile po śmierci ojca. Pozbawieni możliwości studiowania, Karol i Juliusz zatrudnili się w zakładach chemicznych Solvay w Borku Fałęckim. W ten sposób, dzięki życzliwości prezesa tej fabryki, uniknęli, podobnie jak wielu młodych inteligentów, wywózki na roboty do Niemiec. Pracowali w należącym do zakładu pobliskim kamieniołomie w Zakrzówku, za Dębnikami. Każdego dnia wczesnym rankiem przyjaciele wychodzili do pracy. Dawnym zwyczajem Karol po drodze wstępował do pobliskiego kościoła Sióstr Felicjanek, gdzie odbywała się ciągła adoracja Najświętszego Sakramentu. Obaj mieli uszyte przez starą krawcową państwa Kydryńskłch plecaki, w których przynosili, jakże wszystkim potrzebny do życia, deputat z fabryki: kaszę, groch, mąkę. Praca ich była bardzo ciężka i wyczerpująca. Od ósmej do szesnastej w najcięższe zimy wojenne, gdy mróz dochodził do 30 stopni, rozbijaliśmy młotami wapienne złomy i ładowaliśmy tę tłuczkę widłami na wózki wąskotorowej kolejki, dowożące je do fabryki" - wspominał Juliusz Kydryński. Karol został wkrótce pomocnikiem strzałowego. Przykładał się do pracy ale często jednak nie dawał rady. Był bardzo lubiany - za delikatność, skromność i takt - dlatego też wielu robotników pomagało mu w najcięższych pracach. Po dwóch latach ciężkiej pracy w kamieniołomach obaj przyjaciele zostali przeniesieni do działu oczyszczalni wody w Solvayu, gdzie było tylko nieco lżej. Do obowiązków Wojtyty należało m.in. noszenie wiader z wodą wapienną przez długi, ponad stumetrowy dziedziniec zakładu. Ponadto przenosił worki z odczynnikami chemicznymi. Doświadczenie z Solvaya - co podkreślał już jako Papież - pozwoliło mu zrozumieć życie i kłopoty robotników i znaleźć z nimi wspólny język. A także pojąć szczególną wartość pracy. Równocześnie Karol zaangażował się mocno w działalność podziemnej organizacji ?Unia", związanej ze środowiskiem katolickim Krakowa. ?Unia" starała się chronić Żydów przed wywózką na śmierć, wynajdowała im schronienia i aryjskie papiery. Żydzi nie zapomnieli Karolowi Wojtyle tej działalności i po latach dr Joseph Lichten w imieniu żydowskiej organizacji dziękował za nią Papieżowi.
Popołudniami każdą wolną chwilę Karol i Juliusz poświęcali działalności literackiej i artystycznej. Kulturalne życie Krakowa zeszło do podziemia, nie straciło jednak wiele ze swej dawnej intensywności. Niemałe zasługi miało w tym właśnie środowisko młodych krakowskich polonistów. W ich prywatnych domach odbywały się koncerty, deklamacje poezji, wykłady i zażarte dyskusje o literaturze, a także nauczanie języków obcych. Karol Wojtyła poświęcał się przede wszystkim teatrowi. Początkowo czytał wraz z przyjaciółmi - Tadeuszem Kwiatkowskim, Danutą Michalowską i Tadeuszem Kudlińskim - fragmenty arcydzieł polskiego dramatu. Z czasem, za namową wpierającego ich wysiłki wybitnego reżysera Juliusza Osterwy, zaczęli wystawiać tajne spektakle.
Niestrudzony Karol znajdował jeszcze czas na własny rozwój. Dużo pisał. Z tego okresu pochodzą jego dramaty biblijno-historyczne ?Hiob" i ?Jeremiasz", pełne wiary w odzyskanie wolności. Ponadto ciągle uczył się z zapałem. Prowadził z przyjaciółmi długie dysputy filozoficzne i religijne. Studiował dzieła filozofów, czytał poetów - Miłosza, Przybosia, Peipera... zawsze coś, bez przerwy. Najbliżsi przyjaciele pamiętają go, chodzącego po pokoju z podręcznikiem do francuskiego i uparcie powtarzającego słówka.
Przez cały ten czas młody Karol Wojtyła prowadził regularną korespondencję ze swoim polonistą z wadowickiego gimnazjum, dr. Mieczysławem Kotlarczykiem, z którym stworzyli niegdyś prężną grupę teatralną. W listach marzyli o swoim nowym teatrze i jego artystycznym profilu. Szczególnie pasjonowała ich idea teatru słowa. Po aresztowaniu i wywiezieniu do obozu starszego brata, Kotlarczyk postanowił przenieść się do Krakowa. Z pomocą przyjaciół udało mu się otrzymać pracę konduktora tramwajowego. A Karol, po blisko siedmiu miesiącach gościny w domu Kydryńskich, powrócił do skromnego domu na Tynieckiej 10, gdzie zamieszkał z rodziną Kotlarczyków. Osobowość i przyjaźń starszego o 12 lat Kotlarczyka wypełniły pustkę po utracie ojca.
Mieszkanie mieściło się na bardzo niskim parterze i z tego powodu nazwano je ?katakumbami". Właściwie od razu zaczęły się tam odbywać próby teatralne, a wkrótce powstał Teatr Rapsodyczny. Od l listopada 1941 roku - kiedy to odbyło się pierwsze przedstawienie Teatru Rapsodycznego - do końca okupacji aktorom udało się wystawić ?ku pokrzepieniu serc" ?Króla-Ducha", ?Beniowskiego", ?Samuela Zborowskiego" Słowackiego, ?Pana Tadeusza", ?Hymny" Kasprowicza, poezje Norwida i Wyspiańskiego. Konspiracyjne spektakle odbywały się w mieszkaniach zaprzyjaźnionych osób. Oprawę plastyczną stanowił jakiś symboliczny element, np. maska pośmiertna Słowackiego, zaś muzyczną - fortepian, najczęściej z utworami Chopina.
Teatr Rapsodyczny tworzyło tylko pięć osób: Mieczysław Kotlarczyk byt dyrektorem artystycznym i reżyserem, Karol Wojtyła, Danuta Michałowską, Krystyna Ostaszewska i Halina Królikiewiczówna - aktorami. Jak zwykle Karol wyróżniał się wśród przyjaciół recytacją. ?Zapowiada się nadzwyczajny aktor" - powiedział o nim kiedyś Juliusz Osterwa, stały bywalec tajnych widowisk.
Na jednej z prób teatralnych w 1942 roku Karol niespodziewanie oświadczył przyjaciołom, że zamierza studiować teologię. Był to dla wszystkich ogromny szok. W nocy Tadeusz Kudliński przeprowadził z nim wielogodzinną rozmowę, w której usiłował namówić Wojtyłę, by jednak pozostał w teatrze. Nadaremnie. Podobno udało mu się jedynie odwieść Karola od wstąpienia do zakonu o niezwykle surowej regule. Mieczysław Kotlarczyk długo nie mógł się pogodzić z decyzją swojego młodego przyjaciela. Przekonywał Karola o jego niezwykłym talencie aktorskim, snuł wizje wspaniałej kariery teatralnej. Karol - nie chcąc sprawić przykrości przyjaciołom, a zapewne też nie mogąc od razu porzucić swej wielkiej pasji - nie zrezygnował z udziału w przygotowanych już przedstawieniach. Ostatnim jego przedstawieniem był ?Samuel Zborowski", grany w połowie 1943 roku.
Nie przerywając pracy fizycznej w Solvayu, Karol Wojtyła wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie i jednocześnie rozpoczął studia konspiracyjne na Wydziale Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa. Upadł i nieprzytomny leżał na ulicy. Z tramwaju zobaczyła go Józefina Florek, wysiadła, zatrzymała samochód, w którym jechał niemiecki oficer. Ten obmył Karolowi zakrwawioną głowę wodą z przydrożnego rowu i odwiózł do szpitala przy ulicy Kopernika. Stwierdzono wstrząs mózgu i zatrzymano Karola na oddziale do 12 marca. Po wyjściu ze szpitala napisał do swej wybawczyni list z podziękowaniem. Papież, zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku przyznał: ?Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność".
Potem, gdy w „czarną niedzielę" 6 sierpnia tego samego roku Niemcy aresztowali w Krakowie siedem tysięcy mężczyzn, Wojtyle ledwo udało się wymknąć. Wówczas zaniepokojony tą sytuacją arcybiskup krakowski kardynał Adam Sapieha wydał polecenie, by Wojtyła wraz z kilkoma innymi alumnami zamieszkał w pałacu biskupim.
Karol przestał chodzić do pracy. W związku z tym musiał uciekać się do znajomości i szukać protekcji, by nie ścigano go za samowolne opuszczenie Solvaya. Dopiero koniec wojny pozwolił klerykom wyjść z ukrycia i, po odremontowaniu wspólnymi siłami budynku seminarium przy ul. Podwale, rozpocząć normalne, jawne studia. Korzystając z opieki kardynała Sapiehy, młody kleryk Wojtyła studiował teologię w tajnym seminarium duchownym. Studenci mieszkali poza Krakowem i posiadali fałszywe zaświadczenia, że są ?parafialnymi sekretarzami". Zajęcia odbywały się w zakonspirowanych prywatnych mieszkaniach na indywidualnych spotkaniach z wykładowcami. Taka ostrożność była konieczna, gdyż odkrycie przez Niemców groziło natychmiastowym wywozem do obozu lub rozstrzelaniem.
Jako kleryk i kandydat na kapłana, Wojtyła otrzymał pozwolenie na pełnienie niektórych posług duszpasterskich, jak np. udzielanie chrztu, namaszczanie chorych czy też prowadzenie niektórych nabożeństw. Nie mógł jednak - ze względu na konspirację - nosić sutanny. Wkrótce został zaproszony wraz z innym seminarzystą, Franciszkiem Koniecznym, do codziennego porannego asystowania do mszy celebrowanej przez Sapiehę w jego prywatnej kaplicy. Trwało to przez dwa lata. Po mszy obaj klerycy zawsze jedli z arcybiskupem śniadanie.
Późną jesienią 1944 roku Karol przyjmuje z rąk Sapiehy tonsurę, czyli poddaje się podstrzyżynom i od tej pory nosi niewielki wygolony krążek na ciemieniu. Była to część ceremonii przyjęcia do stanu duchownego, którą zniósł dopiero papież Paweł VI w 1973 roku.
Wojna się skończyła. Seminarium wychodzi z ukrycia i przenosi się do budynków, w których mieściło się przed wojną. Jest znów częścią Wydziału Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam Karol Wojtyła kończy trzeci i czwarty rok studiów teologicznych. Zagłębiony w studiach nad św. Janem od Krzyża, sam uczy się hiszpańskiego, by móc czytać dzieła teologiczne i poezje swego mistrza w oryginale. W tym czasie debiutuje jako poeta na łamach miesięcznika karmelitów ?Głos Karmelu" poematem ?Pieśń o Bogu ukrytym". Jednak nie podpisuje go nawet pseudonimem, postanawia bowiem naprawdę sięgnąć po pióro dopiero, kiedy ukończy seminarium. Jak zawsze otrzymuje najlepsze noty. Na 26 zdanych egzaminów, z 19 otrzymał najwyższą ocenę ?celujący", z sześciu ?bardzo dobry", jedynie z psychologii - ?dobry". Dowcipni koledzy, wyśmiewający jego pracowitość i zaangażowanie duchowe, przyczepiają mu któregoś razu na drzwiach pokoju karteczkę ?Karol Wojtyła, przyszły święty".
Od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. pracuje na uczelni jako asystent - prowadzi seminaria z historii dogmatu. Wojtyła nie angażuje się w zażarte dysputy polityczne, od których aż kipiało każde spotkanie akademików. Uważa, że - jak powiedział swojemu bliskiemu przyjacielowi z tamtych lat - należy przede wszystkim pamiętać, że się jest ?Polakiem, chrześcijaninem, człowiekiem". Gdy dowiaduje się, że w Czernej karmelici ponownie otworzyli nowicjat, postanawia zwrócić się o przyjęcie do zakonu. Tu jednak pojawiają się kłopoty. Wprawdzie nowy opat zna Wojtyłę i jest mu przychylny, ale zgodę na wstąpienie do klasztoru musi wydać arcybiskup Sapieha, który stanowczo się temu sprzeciwia.
1 listopada 1946 roku Książę Metropolita kardynał Sapieha osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na księdza. W Dzień Zaduszny świeżo upieczony ksiądz odprawił mszę prymicyjną w Krypcie św. Leonarda na Wawelu. W tym doniosłym wydarzeniu towarzyszył mu jako ?manuductor" czyli ?prowadzący za rękę" ksiądz Kazimierz Figlewicz, któremu jeszcze w Wadowicach ministrant Lolek służył do mszy. Zgodnie z przywilejem nadanym przez papieża Benedykta XV, kapłanowi wolno tego dnia odprawić trzykrotnie ofiarę. Pierwszą Wojtyła odprawił za dusze rodziców i brata, drugą za wszystkich zmarłych, trzecią - w intencji wyznaczonej przez Ojca Świętego.
4 listopada odprawił z kolei mszę inauguracyjną, na którą przybyli koledzy z Teatru Rapsodycznego oraz robotnicy z fabryki ?Solvay", którzy podarowali mu z tej okazji nową sutannę. Na skromnym przyjęciu po mszy Wojtyła rozdał karty, na których wypisał słowa z Ewangelii św. Łukasza: ?Fecit mihi magna" - ?Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmogący". Następnie udał się do Wadowic, by tam, w swoim kościele parafialnym, odprawić kolejną uroczystą mszę. Ponieważ jego dawne mieszkanie zajmował już ktoś inny, na uroczyste śniadanie po mszy ksiądz Karol zaprosił do zaprzyjaźnionej rodziny państwa Szkockich. 11 listopada udziela pierwszego chrztu. W księdze parafialnej kościoła św. Anny napisano, że córkę państwa Kwiatkowskich ochrzcił ?Carolus Wojtyła Neopresbyter".
Cztery dni później 26-letni ksiądz Karol wraz z zaprzyjaźnionym klerykiem Stanisławem Starowieyskim jedzie pociągiem do Paryża, by stamtąd udać się wprost do Rzymu. Rozpoczyna się pierwsza zagraniczna podróż przyszłego Papieża: półtoraroczne studia w Rzymie. Młody ksiądz znajduje się w zupełnie innym świecie. ?Żywo mam w pamięci moje pierwsze spotkanie z Wiecznym Miastem - mówił wkrótce po swoim wyborze na Tron Piotrowy. - Było to późną jesienią 1946 roku, gdy po święceniach kapłańskich przyjechałem tu, aby kontynuować studia. Przybywając, niosłem w sobie obraz Rzymu, ten z historii, z literatury i z całej tradycji chrześcijańskiej. Przez wiele dni przemierzałem to miasto, liczące wtedy około miliona mieszkańców, i nie mogłem w pełni znaleźć obrazu tego Rzymu, jaki przywiozłem ze sobą. Powoli, powoli odnalazłem go. Doszło do tego zwłaszcza po zwiedzeniu katakumb - Rzymu początków chrześcijaństwa, Rzymu Apostołów, Rzymu Męczenników, Rzymu, który leży u początków Kościoła, a równocześnie tej wielkiej kultury, jaką dziedziczymy" Młody ksiądz każdą wolną od nauki chwilę poświęca na zwiedzanie miasta i okolic. Pod koniec pobytu zna każdą ważniejszą budowlę czy muzeum. Odwiedza też, wraz ze Starowieyskim, wszystkie włoskie sanktuaria, począwszy od Asyżu, poprzez Monte Cassino benedyktynów, Sienę św. Katarzyny Capri, Neapol, Wenecję. Wiosną 1947 roku udają się obydwaj do San Giovanni Rotondo niedaleko Neapolu, gdzie uczestniczą w mszy odprawianej przez kapucyna Ojca Pio, słynnnego stygmatyka. Wojtyle udaje się dotrwać w kolejce do spowiedzi u Ojca Pio. Niektórzy świadkowie twierdzą, że ten, wysłuchawszy go, klęknął przed nim i przepowiedział, że zostanie powołany na Tron Piotrowy i przeżyje zamach na swoje życie. Karol Wojtyła nie omieszkał też odwiedzić jaskini w niedalekim od Rzymu Subiaco, gdzie piętnaście wieków wcześniej miał medytować przez trzy lata św. Benedykt z Nursji. Założyciel zakonu benedyktynów jest jedną z najbardziej czczonych przez Niego postaci z historii Kościoła.
Wychowany w duchu patriotycznym, z zapałem tropi też najdrobniejsze ślady obecności polskich duchownych. Odkrywa klasztor Montorella, założony na górze Guadagnolo przez polskich ojców zmartwychwstańców w 1857 roku. W Rzymie szczególnie przypada mu do serca barokowy kościół św. Andrzeja, w którym spoczywają szczątki św. Stanisława Kostki, polskiego jezuity, zmarłego w Rzymie na malarię w drugiej połowie XVI wieku. Ksiądz Karol wstępuje tu po drodze na zajęcia na codzienną modlitwę. Większość polskich studentów kwateruje w Kolegium Polskim przy Piazza Remuria. Tam jednak miejsca zarezerwowane są dla studentów jezuickiego Gregorianum, zaś na życzenie Sapiehy Wojtyła ma studiować na dominikańskim, bardziej konserwatywnym, Angelicum. Założona w 1557 roku przez dominikanów uczelnia nosiła w czasach Wojtyły oficjalną nazwę Instituto Internazionale Angelicum. Obecnie przemianowano ją na Papieski Uniwersytet w Rzymie. Wszystkie budynki akademickie powstały w czasach Mussoliniego. Z okien sal wykładowych rozpościera się wspaniały widok na Forum Romanum oraz kościoły i pałace śródmieścia Rzymu. Dzięki zabiegom prymasa HLonda (poproszonego o to przez Sapiehę), goszczącego w owych dniach w Rzymie, Wojtyle udaje się zamieszkać w Kolegium Belgijskim przy Via del Quirinale 26. Ma przy tej okazji szansę spotkać się po raz pierwszy z prymasem i wspomina, że cechowała go ?wielka bezpośredniość i serdeczność". Wprawdzie warunki w budynku nie są najlepsze (nie ma łazienek ani pryszniców), zimą studenci marzną, a latem panują koszmarne upały, to jednak położenie ma idealne - pół godziny drogi do Angelicum. Kolegium Belgijskie liczy wtedy zaledwie 22 seminarzystów, głównie z USA i Belgii. Dzięki ciągłemu obcowaniu w międzynarodowym towarzystwie Wojtyła szlifuje swój francuski i z zapałem rzuca się w wir nauki angielskiego. Pomagają mu dwaj amerykańscy koledzy, którzy dla żartu uczą go też niecenzuralnych słów. Jeden z nich wspomina, że Wojtyła ?byt tak napalony" na naukę, że nawet podczas posiłków niemal podsłuchiwał rozmowy Amerykanów. Pamięta też, że polski ksiądz imponował kolegom sprawnością fizyczną, zwłaszcza świetną grą w siatkówkę.
Po zdaniu wszystkich egzaminów ?z najwyższą pochwałą" i otrzymaniu tytułu uprawniającego do nauczania w seminarium, Wojtyła rozpoczyna zasłużone wakacje. Ich program został zaplanowany przez arcybiskupa Sapiehę i obejmował pracę duszpasterską wśród skupisk polonijnych robotników we Francji, Holandii i Belgii. Wyprawę finansuje Sapieha. Wraz ze Stanisławom Starowieyskim Karol wyjeżdża do Marsylii. W porcie spotyka się z francuskim dominikaninem, ojcem Jacquesem Löwem, jednym z założycieli ruchu księży-robotników o nazwie ?Mission de France". Spotkanie robi na nim ogromne wrażenie. Wspomina potem w ?Tygodniku Powszechnym" historię gospodarza Robotniczej Misji św. Piotra i Pawła": ?O. Löw doszedł do wniosku, że biały habit niczego dzisiaj sam z siebie nie mówi. Postanowił więc upodobnić się do swoich owieczek. Żyjąc wśród robotników, postanowił stać się jednym z nich. Po niejakim czasie stał się także duszpasterzem swych kolegów i towarzyszy". Obserwując misję ojca Löwa, polski ksiądz przypomniał sobie swoich towarzyszy z czasów okupacji, którym wyjaśniał tajemnice Pisma Świętego w fabryce Solvay. W Paryżu Wojtyła poznaje robotniczą parafię na peryferiach, prowadzoną przez księdza Michonneau, który spisał swoje doświadczenia w książce ?Parafia wspólnoty misyjnej". W parafii belgijskiego ośrodka węglowego Charieroi Wojtyła zaprzyjaźnia się z polskimi górnikami, którzy na koniec kilkutygodniowego pobytu zgotowali mu ciepłe pożegnanie. Na koniec podróży odwiedza w Brukseli znajomego z Kolegium Belgijskiego ojca Marcela Uylenbroecka, który zapoznaje go z twórcą aktywnej w Belgii organizacji chrześcijańskiej Jeunesse Ouvriere Chrétienne.
W relacji z tej podróży w ?Tygodniku Powszechnym" Wojtyła dochodzi do wniosku, że same intelektualne wartości katolicyzmu nie są wystarczające, by zmienić społeczeństwo. Twierdzi, że należy tak przystosować liturgię, by była ona zrozumiała także dla niewykształconych mieszkańców robotniczych przedmieść. Zetknięcie Wojtyły z ruchem księży-robotników miało w dużej mierze określić jego wrażliwość społeczną, owocującą później w homiliach i encyklikach.
Po wakacjach studenci powracają na Angelicum pełni nowych wrażeń. W pierwszym tygodniu listopada Wojtyła zapisuje się na drugi, ostatni rok nauki. Program jest bardzo trudny, przeładowany filozofią mistyczną i obejmuje takie zagadnienia, jak: ?Mistyczne zjednoczenie z Bogiem", ?Doktryna świętego Tomasza o szczęściu", ?Psychologia religijna" czy metafizyka. Wigilię Bożego Narodzenia polscy studenci spędzają razem z kolegami z Kolegium Belgijskiego, śpiewając kolędy po angielsku, francusku, flamandzku i niemiecku. Wojtyła występuje też z recytacją fragmentu sztuki o bracie Albercie, autorstwa Adama Bunscha. Zachwyca słuchających swoją dykcją i głębokim barytonem. Jego profesorem i doradcą w pracy nad rozprawą doktorską ?Zagadnienia wiary u świętego Jana od Krzyża", którą właśnie zaczyna pisać, jest wybitny znawca teologu mistycznej Reginald Garrigou-Lagrange. Do dziś Papież uważa go za swego najlepszego nauczyciela. W swojej pięcioczęściowej pracy, zawartej na 280 stronach i napisanej w całości po łacinie, Wojtyła opisuje ?ekstatyczną mękę" duszy, poszukującej wiary, i jej ?mroczne noce" rozpaczy. Dochodzi do wniosku, że zdaniem św. Jana od Krzyża modlitwa i kontemplacja jako ?doświadczenia mistyczne" prowadzą do wiary i ?wewnętrznego zespolenia z Bogiem". Przyszły Papież dowodzi jednak, że musi to być wiara ?karmiona miłością i oświecona darami Ducha Świętego, szczególnie mądrością i rozumem". Ta niezwykle trudna rozprawa otrzymuje najwyższe noty. Ksiądz Wojtyła nie otrzymuje jednak tytułu doktora Świętej Teologii, gdyż według obowiązujących na uczelni przepisów warunkiem jego przyznania jest opublikowanie doktoratu drukiem. A ubogi ksiądz z Polski nie ma na to pieniędzy. Dopiero w połowie 1948 roku, już po powrocie do kraju, uzyskuje polski doktorat na podstawie pracy o wierze św. Jana od Krzyża.
„Czas mój mknie z ogromną szybkością. Nie wiem doprawdy, jakim sposobem skończyło się już nieomal półtora roku. Studia, spostrzeżenia, przemyślenia - to wszystko działa jak ostrogi na konia" - pisze ksiądz Karol z Rzymu do zaprzyjaźnionej Heleny Szkockiej. 15 czerwca 1948 roku wraca do Krakowa i ponawia prośbę o przyjęcie do zakonu. Arcybiskup Sapieha także i tym razem nie wyraża zgody Mówi: „Sto razy dawałem pozwolenie kandydatom, którzy chcieli wstąpić do klasztoru. Tylko dwa razy się sprzeciwiłem. Raz nie dałem zezwolenia księdzu Kozłowskiemu, który jest również z Wadowic, a teraz po raz drugi mówię: nie". I wyznaje nalegającemu prowincjałowi, ojcu Leonardowi Kowalówce, że po wojnie brakuje księży i że "potrzebujemy Wojtyły w diecezji". Po namyśle zaś dodaje: "Kiedyś w przyszłości będzie go potrzebował cały Kościół".
 

KSIĄDZ KAROL WOJTYŁA - WIKARIUSZEM
Po powrocie z rzymskich studiów ksiądz Karol nie zdążył jeszcze na dobre odświeżyć kontaktów z przyjaciółmi, gdy przyszło polecenie kardynała Sapiechy - nowym zadaniem młodego księdza było objęcie posady wikarego w małej, galicyjskiej parafii Niegowić.
Zdaniem niektórych krakowskich przyjaciół arcybiskup Sapieha wysłał księdza Karola do Niegowici na wygnanie. Uważali oni, że z dala od skupisk inteligenckich i kontaktów intelektualnych świetnie zapowiadająca się kariera naukowa Wojtyły zostanie zniszczona. Sapieha miał jednak swoje, zupełnie inne, powody. Systematycznie realizował wobec swego ulubionego księdza dalekosiężny plan. Chciał, by po teoretycznych, oderwanych od realiów studiach w Rzymie jego pupil poznał rzeczywistość Kościoła na każdym poziomie i mógł rozwinąć swoje talenty duszpasterskie. Młody wikary oczywiście nie poskarżył się ani razu, ufając bezgranicznie swemu protektorowi i pamiętając, że w tej parafii rozpoczynało karierę wielu wybitnych duchownych. Z właściwym sobie entuzjazmem i energią zabrał się do pracy.
28-letni Karol Wojtyła pojawił się na wiejskiej drodze w gorący lipcowy dzień 1948 roku w zniszczonej sutannie, rozdeptanych butach i ze starą, wypchaną walizką, zawierającą cały jego dobytek. Ośmiokilometrowy dystans, dzielący wieś od stacji kolejowej w Klaju przebył piechotą. Dochodząc do Niegowici, ucałował ziemię. Zamieszkał w skromnym domku, zwanym wikarówką, w pobliżu drewnianego kościółka, otoczonego rosłymi brzozami. W sąsiednim pokoju mieszkał drugi wikariusz, ksiądz Kazimierz Ciuba. Obaj podlegali proboszczowi Kazimierzowi Buzale, którego bardzo cenił sam metropolita Sapieha. Do obowiązków wikarego należało nauczanie religii w czterech wioskach wokół Niegowici, odprawianie porannej mszy i służenie do mszy niedzielnej, udzielenie sakramentów, odwiedzanie chorych i chodzenie ?po kolędzie".
Młody ksiądz od razu narzucił sobie surowy rygor. Wstawał o piątej rano, odprawiał mszę, a potem konnym wózkiem lub piechotą udawał się w objazd parafii. Na wozie cały czas czytał, a idąc piechotą, modlił się lub medytował.
Wieczorami pisał. W tym czasie powstał jego artykuł o księżach-robotnikach, z którymi się zetknął we Francji. Pewnego wolnego dnia zawiózł go do Krakowa, do redakcji ?Tygodnika Powszechnego". Tekst uznano za bardzo interesujący i zamieszczono na pierwszej stronie. W Krakowie pojawił się w tym czasie jeszcze raz - przy okazji egzaminów na tytuł magistra teologii.
Większość czasu spędzał jednak wśród parafian. Wędrował do nich w deszczu i błocie, w zimową zawieję i w sierpniowy skwar. Amerykański biograf Papieża, Tad Szulc, tak odnotował Jego wyznania w rozmowie z przyjacielem seminaryjnym, księdzem Mieczysławem Malińskim: ?Idziesz w sutannie i w płaszczu, w komży, w birecie ścieżkami wydeptanymi w śniegu. Nazbiera ci się tego śniegu na sutannie, potem w mieszkaniu on stopnieje, a na polu, na mrozie znów zamarznie i tworzy ci się sztywny kalosz wokół nóg, który coraz bardziej ciąży i przeszkadza stawiać kroki. Pod wieczór człowiek ledwie włóczy nogami. AIe trzeba iść dalej bo wiesz, że na ciebie ludzie czekają, że czekają na to spotkanie cały rok." Poproszony o pomoc, nigdy jej nie odmawiał. Niektórzy pamiętają go, jak z radością kopał rowy czy młócił zboże. Pomagał dzieciom odrabiać lekcje. Kiedy jednej starszej wdowie ukradziono pościel, po prostu oddał jej swoją.
W czasie siedmiu miesięcy posługi w Niegowici Wojtyła udzielił 13 ślubów i ochrzcił 48 dzieci. Mleiscowi wspominają, że podobno księdzu Wojtyle raz zdarzyło się odmówię ochrzczenia jednego chłopca... Był to żydowski sierota, którego po śmierci matki w krakowskim getcie ukrywała u siebie przez czas wojny, a potem wychowywała jak własne dziecko jedna z parafianek. Wojtyła, wiedząc, że chłopiec ma rodzinę w Stanach Zjednoczonych, stwierdził, że ochrzczenie go byłoby nielojalne i że trzeba go odesłać do bliskich. I już w czerwcu sześciolatek płynął ?Batorym" do USA.
Ksiądz Karol szczególnie dużo czas spędzał z młodymi ludźmi. Zaraził ich swoją pasją teatralną i szybko stworzył amatorski zespół. W wiejskim domu parafialnym mieszkańcy obejrzeli dwa przedstawienia. Dwukrotnie zabrał grupę teatralną na spektakle do Krakowa. Organizował dla młodych wycieczki do lasu i po okolicy, grał z nimi w siatkówkę, wieczorami zaś siadał do wspólnego ogniska i trzymając się za ręce z wiejskimi chłopcami i dziewczętami, śpiewał wesołe piosenki i modlił się. W zimowe wieczory natomiast śpiewał z nimi kolędy. Pobierał też lekcje jazdy rowerem. Ale, podobno nie szło mu to najlepiej. Tłumaczył, że nie jest w stanie opanować tej sztuki, bowiem ?trudno mu utrzymać równowagę". Kiedyś, już jako Papież, otrzymał od polskich mistrzów kolarstwa Czesława Langa i Lecha Piaseckiego nowoczesny rower Colnago, ale nie wiadomo, czy zrobił z niego jakiś użytek.
Wraz z drugim wikarym założył kółko Żywego Różańca. Nie było to w owym czasie zachowanie częste u księży, toteż czujne władze szybko zwróciły na niego uwagę. Tajniacy usiłowali rozwiązać tamtejsze lokalne koło Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i stworzyć w zamian komórkę komunistycznej organizacji - Związek Młodzieży Polskiej. Młodzież próbowano zmuszać do donoszenia na młodego księdza. W tym celu funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa uciekali się do szantażu, a nawet pobić. Wojtyła zwykł tłumaczyć w takich sytuacjach, że temu, co złe, należy przeciwstawiać dobro. Nigdy nie namawiał do oporu, a młodym chłopcom wręcz radził, by opowiadali agentom o tym, co dzieje się w parafii.
Z takim bagażem doświadczeń ksiądz Karol przybył w marcu 1949 roku do Krakowa. Zjawił się tutaj powołany przez swojego arcybiskupa na nową placówkę. Tym razem miał to być kościół św. Floriana, położony prawie w centrum miasta, na Kleparzu, jeden z pięciu najstarszych kościołów w mieście. Tu także szybko się okazało, że potrafi zdobyć zaufanie wśród młodzieży, choć w Krakowie - już akademickiej. Kardynał Sapieha intuicyjnie przeczuwał, że będzie to dla młodego wikarego najodpowiedniejsze miejsce. Z jednej strony żywiołowa młodzież, otwarta na wszelkie nowe pomysły i idee, z drugiej - żywe środowisko intelektualne i kulturalne Krakowa. Zgodnie z przewidywaniami metropolity Karol Wojtyła perfekcyjnie połączył działalność duszpasterską i wychowawczą z twórczością literacką i filozoficzną.
Obowiązki podzielił z drugim wikarym, księdzem Czesławem Obtułowiczem, który miał zająć się młodzieżą ze szkół średnich. Wojtyle bowiem przypadło środowisko młodzieży akademickiej. Poza codzienną posługą duszpasterską ksiądz Karol z właściwą sobie energią poświęcił się pracy wśród studentów. Szybko nawiązał z nimi bliski kontakt, ujmując ich swoją młodością, taktem, pogodnym usposobieniem i - nie najczęstszym u księży - poczuciem humoru. Oszczędny w słowach, doskonale umiał słuchać, toteż młodzież powierzała mu swoje największe osobiste tajemnice. Prowadził wykłady, organizował w zakrystii dyskusje na najróżniejsze tematy, odwiedzał studentów w akademikach i prywatnych mieszkaniach, chodził z nimi do teatru i do kina, grywał w szachy. Jego rekolekcji adwentowych czy wielkopostnych słuchały w skupieniu tłumy dziewcząt i chłopców, wypełniające szczelnie cały kościół.
Wojtyła założył tu także mieszany chór gregoriański, który na początku maja 1951 roku wykonał w kościele św. Floriana w całości przepiękną mszę gregoriańską ?De Angelis". Prawie pół wieku później przyszły Papież przyzna, że jego najważniejszym odkryciem z tamtych lat była potęga młodości. W książce ?Przekroczyć próg nadziei" rozważa: ?Co to jest młodość? (...) To zarazem czas dany każdemu człowiekowi i równocześnie zadany mu przez Opatrzność. W tym czasie szuka on odpowiedzi na podstawowe pytania, jak młodzieniec z Ewangelii. Szuka nie tylko sensu życia, ale szuka konkretnego projektu, wedle którego to swoje życie ma zacząć budować. I to właśnie jest najistotniejszy rys młodości".
Sam będąc młodym uznał, że zwykła praca duszpasterska tu nie wystarczy, że młodzież potrzebuje go także poza kościołem. Wpadł więc na pomysł wspólnego wędrowania. Początkowo byty to wypady górskie w pobliskie Gorce i Beskidy, potem dalej - w Bieszczady, a później także na dłuższe spływy kajakowe po Pojezierzu Kaszubskim czy Mazurach. Wojtyła traktował te wyprawy jako doskonałą okazję do niczym nie skrępowanej pracy dydaktycznej. Zdawał sobie sprawę, że pobyt na łonie natury sprzyja pogłębieniu kontaktów, skupieniu i ułatwia wymianę myśli. Wkrótce środowisko skupione wokół niego, które zwykł określać swoją ?paczką", liczyło już mniej więcej 70 osób! (Z większością pozostaje do dziś w możliwie ścisłym kontakcie).
Ponieważ w tamtym czasie księża nie mogli zajmować się pracą z młodzieżą poza kościołem, ksiądz Karol podczas tych turystycznych wypraw nie nosił sutanny tylko ubierał się tak, jak jego podopieczni - w skromny, sportowy strój. Często była to po prostu koszulka gimnastyczna i krótkie spodenki. Dla niepoznaki, aby nie mieć problemów z milicją, młodzi przyjaciele zaczęli nazywać go ?Wujkiem". Milicja, która w tamtych czasach kontrolowała czasami kempingi, nie zwracała uwagi na tak ?zamaskowanego" przewodnika. Turystyczne eskapady grupy Wojtyły miały swój rytuał. Każdy dzień rozpoczynała msza, odprawiana na polowym ołtarzu, skleconym naprędce z najprzeróżniejszych elementów, np. kilku desek lub odwróconych kajaków, potem wyruszano w drogę. Wojtyła miał zawsze dodatkowy bagaż w postaci naczyń liturgicznych, które dzielnie dźwigał na plecach.
W czasie wędrówki, niezależnie na szlaku czy w kajaku, Wojtyła zazwyczaj prowadził z którymś z towarzyszy osobiste rozważania na jakiś szczególnie intrygujący temat. Bardzo często poruszanymi tematami były sprawy seksu i miłości. Wojtyła wyrobił sobie swój własny pogląd na ten temat, jeszcze na wiele lat przed soborową rewolucją. Zajmował się rzeczywistą rolą seksu w codziennym życiu i dostrzegał moralny aspekt stosunku mężczyzny do kobiety. Tłumaczył, że zanim para nawiąże intymny kontakt musi nauczyć się być razem: bycia cierpliwym, odpowiedzialnym, wyrozumiałym, dzielenia się z drugą osobą. „Miłość to nie przygoda" - powtarzał. „Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Dlatego odnajduje się w wymiarach Boga, bo tylko On jest wiecznością". Młody wikary zadziwiał młodych przyjaciół swą znajomością ludzkiej natury. Tłumaczył np. dziewczynom, że one mają szczególny dar kształtowania charakteru i postawy mężczyzn. Pewną studentkę, która nie była do końca pewna, czy wybrała odpowiedniego partnera, przekonywał: ?Czyż nie chciałabyś go wychować? Czyż nie chciałabyś wyprowadzić go na ludzi?" Uczestniczący w tamtych wyprawach Karol Tarnowski wspomina w historii Jana Pawła II autorstwa Carla Bernsteina i Marco Politiego: „Pragnął nam pomóc w zrozumieniu, że współuczestnictwo w poczęciu dziecka jest w rzeczywistości uczestniczeniem w akcie stworzenia". Niektórzy ówcześni narzeczeni pamiętają, jak doradzał im kilkudniowe przerwy w spotkaniach dla umocnienia wewnętrznej dyscypliny. Przyznają jednak ze skruchą, że raczej rzadko korzystali z tych rad. I choć niektórzy z nich twierdzą, że trudno im pojąć sztywną postawę głowy Kościoła na temat antykoncepcji wśród małżeństw posiadających potomstwo, to jednak żadna z par wychowanych na jego nauce nie rozpadła się.
Z tego okresu pochodzi wspomnienie księdza Mieczysława Malińskiego z papieskiej biografii Tada Szlca. Dotyczy pewnej rozmowy księdza Malińskiego z przyszłym Papieżem, podczas której młody Wojtyła opisywał mu trudy duszpasterskiej posługi: ?Tu nawet nie chodzi o rekolekcje, ale o spowiadanie. To jest coś najtrudniejszego, a zarazem najważniejszego (...) Chodzi o kontakt z człowiekiem. (...) A więc nie można bawić się w dzięcioła, który odstukuje to z jednej, to z drugiej strony. Ani załatwić sprawy jakimś gładkim słowem. Ale trzeba nawiązać dialog. Potraktować poważnie i z sercem. Spowiedź to jest ukoronowanie naszej kapłańskiej działalności. Ukoronowanie również w tym sensie, że przed nami odkrywa się człowiek w swoim najgłębszym ?ja?".
Wiele interesujących kontaktów nawiązał Karol Wojtyła w tym czasie z krakowskimi intelektualistami i artystami. Szczególnie długo przetrwały znajomości z fizykami z Politechniki i wykładowcami Akademii Sztuk Pięknych, mieszczącej się nieopodal parafii. Tak rosło grono przyjaciół, dzięki którym młody, skromny ksiądz stał się znaną i coraz bardziej wpływową krakowską osobistością. Z tego też okresu pochodzą wiersze publikowane pod pseudonimem Andrzej Jawień i Stanisław Andrzej Gruda oraz dramat o bracie Albercie (Adamie Chmielowskim), wystawiany później jako ?Brat naszego Boga". Po dwuipółrocznej pracy wikarego u św. Floriana, w połowie 1951 roku nastąpiły wydarzenia, które pchnęły księdza Karola do zupełnie nowych zadań... Po powrocie z Rzymu i objęciu wikariatu w Niegowici, ksiądz Karol Wojtyła powrócił do pracy doktorskiej o św. Janie od Krzyża. Zatrudnił nawet syna miejscowego rolnika, aby za niewielką opłatą przepisał pracę na maszynie. Chłopak, Stanisław Wyporek, zadanie wykonał, choć z tekstu nie rozumiał ani słowa, bo była napisana najczystszą łaciną...
Ponieważ z powodu nie ukazania się drukiem napisanej na Angelicum rozprawy o św. Janie od Krzyża ksiądz Wojtyła wrócił do Krakowa bez oficjalnego tytułu doktorskiego, pół roku później zdawał egzamin na tytuł magistra Wydziału Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Władze uczelni przychyliły się do jego prośby i uznały tajne seminarium z czasów okupacji oraz studia w Rzymie. Na egzaminie otrzymał najlepsze oceny z takich przedmiotów, jak filozofia chrześcijańska, studia nad Starym i Nowym Testamentem, podstawy teologii z liturgią, nauczanie, metodologia czy historia filozofii i otrzymał tytuł magistra.
Już miesiąc później, wiosną 1949 roku, władze wydziału przyznały mu tytuł doktora teologii na podstawie rozprawy o św. Janie od Krzyża. Znany autorytet w sprawach teologii moralnej, ksiądz Władysław Wicher, z uznaniem wypowiedział się o ?psychologicznym przeżywaniu wiary", ukazanym przez Wojtyłę. Zauważył jednak, iż praca jest tak drobiazgowa, że ?czytelnik gubi się w gąszczu detali". Jeszcze w tym samym roku, w nr. 35 ?Tygodnika Powszechnego" Wojtyła zamieścił artykuł, zatytułowany ?Apostoł". Wspominał w nim Jana Tyranowskiego, swojego pierwszego duchowego przewodnika, z którego inspiracji zainteresował się św. Janem od Krzyża.
23 lipca 1951 roku, w wieku 85 lat, umiera największy mistrz Wojtyły uwielbiany przez społeczność Krakowa, kardynał Adam Stefan Sapieha. Żegnały go wielotysięczne tłumy wiernych z całej Polski. Śmierć mistrza mocno wstrząsnęła Karolem. Po latach wspomina miłość, jaką darzyły krakowskiego metropolitę rzesze Polaków. Przypomina pamiętną scenę powitania księcia po przyznaniu mu kapelusza kardynalskiego w Rzymie, kiedy rozentuzjazmowani studenci wzięli na barki jego samochód i zanieśli, niczym w lektyce, do Kościoła Mariackiego. Papież określa tę chwilę jako ?wyraz uniesienia religijnego i patriotycznego, które ta kreacja kardynalska wzbudziła w społeczeństwie".
Miejsce opuszczone przez Sapiehę zajął biskup Eugeniusz Baziak. Książę metropolita tuż przed śmiercią polecił Wojtyłę swojemu następcy. Zgodnie z jego wolą biskup Baziak zarządził, by ksiądz Karol wziął urlop od rozlicznych duszpasterskich obowiązków i poświęcił się wyłącznie pisaniu pracy habilitacyjnej. Było to bardzo nie na rękę młodemu wikariuszowi, ale nie miał wyjścia. Na wszelki wypadek przełożony zapowiedział, że na każde nie związane ze studiami przedsięwzięcie Wojtyła musi mieć jego bezpośrednią zgodę. Pozwolił mu jedynie odprawiać mszę w kościele św. Katarzyny oraz utrzymywać kontakty z młodzieżą u św. Floriana. Ten dwuletni okres wykorzystywał Karol także na twórczość poetycką i intensywną naukę angielskiego. Chętnie chadzał na przedstawienia do Teatru Rapsodycznego. Za namową arcybiskupa Baziaka przeniósł się z plebanii św. Floriana do mieszkania księdza Ignacego Różyckiego, wybitnego teologa i profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisywał też dość dużo do ?Tygodnika Powszechnego": artykuły publicystyczne i poezje. W latach 1952-53 umieścił tam między innymi dwa duże artykuły z dziedziny żywo interesującej Autora - chrześcijańskiej etyki seksualizmu (?Instynkt", ?Miłość i małżeństwo"), a ponadto ?Religijne doświadczenie czystości".
Oprócz publikacji na te tematy ksiądz Wojtyła wygłaszał też kazania oraz organizował dyskusje ze studentami. Mimo rozlicznych zajęć udało mu się dokończyć pracę habilitacyjną pod tytułem ?Ocena możliwości oparcia etyki chrześcijańskiej na założeniach systemu Maxa Schelera". Rada Wydziału Teologicznego Uniwersytetu przyjęła ją jednogłośnie 12 grudnia 1953 roku, jednak ks. dr Karol Wojtyła nie uzyskał habilitacji, gdyż nie wyraziło na to zgody Ministerstwo Oświaty któremu podlegały wszystkie wyższe uczelnie. Ministerstwo zaś w tych czasach nie miało najmniejszej ochoty przyznawać duchownym tytułów naukowych.
Ksiądz Wojtyła wrócił zatem do dawnych obowiązków, koncentrując się na pracy wychowawczej z młodzieżą. Kiedy w 1954 roku władze zamknęły wydział teologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zaczął wykłady w seminariach w Katowicach, Częstochowie i Krakowie, a także na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i u Urszulanek w Krakowie. Ciągle podróżował.
W roku 1956 ksiądz Karol Wojtyła na dobre zadomowił się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ostatnim bastionie teologicznym na polskich uczelniach. Wykładał tu m. in. teologię moralną i etykę małżeńską. Pod koniec roku zaproponowano mu objęcie katedry etyki, co było dla 36-letniego kapłana dużym wyróżnieniem. Mieszkał jednak nadal w Krakowie, z którego dojeżdżał 12 godzin zdezelowanym pociągiem, nieustannie modląc się i czytając. Od razu zjednał sobie nie tylko kolegów wykładowców, ale i studentów. W wytartej sutannie, wyglądających spod niej spranych oliwkowych spodniach od dresu i rozdeptanych kompletnie butach nieokreślonej barwy wyróżniał się całkowitą niedbałością o wygląd. Jednak młodzież kochała ?swojego" profesora - wuja Karola. Na jego wykłady ciągnęły tłumy, oblepiając każdy wolny kawałek podłogi, liczni stali pod ścianami.
Był ich przyjacielem, powiernikiem, kompanem zabaw. Odwiedzał chorych, udzielał bezzwrotnych pożyczek pieniężnych. Chodził na wycieczki i pływał kajakiem. Studenci uznali, że profesor Wojtyła jako jedyny spośród kadry wykładowców KUL zasłużył na miano ?mądrego i świętego". W latach 1957 i 1958 Wojtyła kursował między swoją katedrą etyki a krakowskim kościołem Sióstr Felicjanek, w którym wygłaszał cykl wykładów na temat ?Współczesnej misji współczesnego lekarza". Szczególne miejsce poświęcił w nich stosunkowi do lekarzy dokonujących aborcji oraz współpracy Kościoła ze środowiskiem lekarskim. W tym samym czasie ogłasza esej na temat ?Dekretu Gracjana". XII-wieczny dekret zawierał prawa kościelne, zebrane przez Franciszka Gracjana, twórcę nauki o prawie kanonicznym. Choć Wojtyła w zasadzie nie posiadał w tej dziedzinie specjalnych kwalifikacji, jednak pracę bardzo wysoko oceniono zarówno w Polsce, jak i w Watykanie. Z tego też okresu pochodzą drukowane w ?Tygodniku Powszechnym" teksty: ?Katolicka etyka społeczna" i ?Dramat słowa i gestu", drukowany pod pseudonimem, a poświęcony Teatrowi Rapsodycznemu.
 

KSIĄDZ KAROL WOJTYŁA - BISKUPEM
Uroczystą sakrę biskupią Karol Wojtyła otrzymał 28 września 1958 roku, w święto św. Wacława,w katedrze wawelskiej. Za dewizę biskupią wybrał sobie słowa "Totus Tuus" (Cały Twój), wyrażające oddanie się Chrystusowi i zawierzenie Matce Bożej, a pochodzące z traktatu maryjnego św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Od tej pory na każdym liście czy dokumencie który podpisywał swoim nazwiskiem, widnieją w prawym górnym rogu te słowa. Swój biskupi znak - krzyż z dużą literą M pod jego lewym ramieniem, przedstawił dopiero w połowie 1959 roku.
Karol Wojtyła został mianowany na biskupa tytularnego Ombrii, a co za tym idzie - biskupa pomocniczego Krakowa. Fakt ten mocno zaważył na karierze naukowej ks. doktora Wojtyły. Obciążony dodatkowymi zajęciami na poważnym stanowisku, pracy naukowej mógł poświęcać coraz mniej czasu. Mimo to w roku 1960 ukazuje się jedna z najważniejszych, a na pewno w swoim czasie najgłośniejsza praca Karola Wojtyły - "Miłość i odpowie- dzialność". Materiały do niej zbierał latami, głównie podczas wielogodzinnych rozmów z młodzieżą na wyprawach turystycznych. Najpierw jednak powstał na tej kanwie dramat "Przed sklepem jubilera", którego osnową były problemy małżeństw. Sztuka nosi podtytuł: "Medytacja o Sakramencie Małżeństwa".
Wydane w roku 1960 dojrzałe studium etyczne "Miłość i odpowiedzialność" okazało się więc rodzajem naukowego rozwinięcia dzieła literackiego. Objęło ono całokształt problematyki seksualnej i małżeńskiej w twórczości Wojtyły: problemów seksu, równouprawnienia płci w małżeństwie, anatomii, fizjologii i psychologii współżycia z analizą "krzywej podniecenia seksualnego" włącznie. Jak zaznacza autor we wstępie do drugiego wydania, książka powstała w oparciu o dwa źródła: doświadczenia pochodzące z pracy duszpasterskiej oraz Ewangelię a wraz z nią - naukę Kościoła. Studium składa się z pięciu części: "Osoba a popęd", "Osoba a miłość", "Osoba a czystość", "Sprawiedliwość wobec Stwórcy" oraz "Seksuologia a etyka". Szczególnie ostatni rozdział wywołał sensację zarówno w kręgach kościelnych, jak i wśród intelektualistów. Przyszły papież, analizując wskazania seksuologii, doszedł do wniosku, że są one możliwe do realizacji tylko w oparciu o etykę.
Zaraz po nominacji biskup Wojtyła napisał w liście do profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Vetulaniego: "Praca naukowa zbyt już opanowała moją świadomość. Inna rzecz, ile znajdzie się na nią miejsca w moim życiu. Jestem zdecydowany o nie walczyć. Biskupstwo jest bezcennym dziedzictwem nadprzyrodzonym po Apostołach, jednak i biskupi muszą żyć w epoce "naukowego światopoglądu".
Na zajęcia ze studentami zupełnie zabrakło mu czasu. Dopiero w roku akademickim 1960/61 zatrudnił się na pół etatu na Katedrze Etyki KUL, by prowadzić przynajmniej kilka godzin zajęć tygodniowo. Z czasem spotkania przeniosły się do Krakowa - biskup Wojtyła zapraszał na nie studentów i wykładowców z KUL-u i UJ, potem już tylko wykładowców. Często chodził z nimi na spacery, dyskutując.
W ścisłym gronie współpracowników z Lublina wyjeżdżał też na narty. Towarzyszyli mu wówczas ks. Tadeusz Styczeń, księża profesorowie Stanisław Nagy, Ignacy Różycki, Marian Jaworski - właściwie cała katedra z wyjątkiem księdza Andrzeja Szóstka. "Jędruś, musisz się koniecznie nauczyć jeździć na nartach, bo nie możesz brać udziału w najważniejszych posiedzeniach katedry" - mawiał do kolegi ksiądz profesor Wojtyła. Podczas tych wypraw profesorowie wymieniali informacje o wydarzeniach z życia katedry i dyskutowali nad pracami z zeszytów "Roczników Filozoficznych KUL", których biskup Wojtyła byt redaktorem naukowym. Przede wszystkim jednak biskup Wojtyła rzucił się z zapałem w wir duszpasterskiej posługi. Nieustannie wizytował parafie, udzielał sakramentów, głosił homilie, prowadził rekolekcje, konferencje naukowe, brał udział w rozmaitych uroczystościach. Dzięki licznym kontaktom z kapłanami i świeckimi z całej archidiecezji doskonale orientował się w jej problemach.
W 1962 roku Wojtyła został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Miał teraz ogląd całego polskiego Kościoła. W czerwcu tegoż roku umiera wielki protektor młodego biskupa, następca księcia kardynała Sapiehy, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Jest to kolejny moment przełomowy w karierze Karola Wojtyły Już następnego dnia zostaje bowiem wybrany wikariuszem kapitulnym, mającym sprawować rządy nad archidiecezją krakowską do czasu mianowania nowego ordynariusza. Jednym z pierwszych doświadczeń na nowym stanowisku była potyczka z komunistycznymi władzami. Wizytując wiejską parafię w Maniowach, otrzymał wiadomość, że władze chcą odebrać budynek krakowskiego seminarium duchownego przy ul. Manifestu Lipcowego i przekazać go Wyższej Szkole Pedagogicznej. Nie zwlekając wiele, kazał kierowcy zawieźć się prosto do budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tam spotkał się z I sekretarzem Komitetu, Lucjanem Motyką, z którym - w drodze kompromisu - ustalili, że WSP dostanie trzecie piętro, a seminarium będzie zajmować resztę gmachu. Prawdopodobnie był to pierwszy w historii przypadek, kiedy to spotkanie komunistycznego kacyka z biskupem nastąpiło dlatego, że chciał tego biskup. Nie dość na tym: na początek roku akademickiego, l października 1962 roku, biskup Wojtyła poprowadził milczący marsz profesorów, wychowawców i alumnów do uratowanego budynku, po czym dokonał aktu oddania go w opiekę Matce Boskiej. Od tamtej pory akt oddania odnawia się w seminarium co roku.
Jesienią 1962 roku biskup Wojtyła wyjechał wraz z dziesięcioma polskimi biskupami do Rzymu na otwarcie pierwszej sesji Soboru Watykańskiego II. Wziął też udział w audiencji papieża Jana XXIII dla polskich biskupów. Delegacja polska była najliczniejszą zza żelaznej kurtyny, więc jej głosu słuchano wyjątkowo uważnie. Prace soborowe byty dla Karola Wojtyły doświadczeniem niezwykle ważnym, pokazały mu bowiem, że ostra krytyka Kościoła w świecie pochodzi przede wszystkim z jego środka, nie zaś - jak uczyło go doświadczenie z komunistycznej ojczyzny - z zewnątrz, od ideologicznego wroga. Dzięki ustosunkowanemu w kręgach watykańskich dawnemu koledze seminaryjnemu, ks. Andrzejowi Marii Deskurowi, szybko zawierał nowe znajomości spoza Polski. W tym czasie poznał m.in. amerykańskiego biskupa polskiego pochodzenia (jego rodzice wyemigrowali z Podhala) Jana Króla oraz rektora Kolegium Polskiego, Władysława Rubina. Obaj odegrali potem w życiu przyszłego papieża ważną rolę.
W grudniu 1963 roku, po zakończeniu drugiej sesji soboru, biskup Wojtyła spotkał się z rzymską polonią, po czym udał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Wędrówka śladami Chrystusa i Apostołów zrobiła na nim duże wrażenie, czemu dał wyraz w szczegółowym liście do księży archidiecezji krakowskiej. "Czujemy że pracując nad odnową Kościoła po Soborze, musimy zwrócić się wprost do samego Chrystusa Pana, którego Kościół jest ciałem mistycznym. I stąd pragnienie widzenia tych miejsc, gdzie On narodził się, żył, nauczał i działał, wreszcie cierpiał, umarł na krzyżu, zmartwychwstał i w niebo wstąpił (...)".
Po powrocie do Krakowa znów zagrał władzy na nosie. Protestując przeciwko brakowi zgody na budowę kościoła w Nowej Hucie, przyjechał tam i w skromnej kaplicy, przy trzaskającym mrozie, odprawił pasterkę. Noworocznej homilii wysłuchało kilka tysięcy mieszkańców tego pokazowego robotniczego osiedla. 30 grudnia 1963 roku papież Paweł VI mianował biskupa Wojtyłe arcybiskupem metropolitą krakowskim. Oficjalnie nominację ogłoszono w styczniu 1964 roku. Ks. doc. dr Karol Wojtyła został ordynariuszem krakowskim. Nie obyto się to bez kłopotów. Kardynał Wyszyński nie miał bowiem ochoty, by metropolitą krakowskim został biskup Wojtyła. Dlatego też nazwiska Wojtyły długo nie było na liście kandydatów, którą Prymas przedstawiał komunistycznym władzom do akceptacji. Stanisław Stomma, poseł związanego z Kościołem koła Znak, zapytany przez ówczesnego marszałka sejmu, drugą - po Gomułce - postać w PZPR, Zenona Kliszkę, o najwłaściwszą kandydaturę, miał odrzec "stanowczo i kategorycznie, że najlepszym i jedynym kandydatem jest Wojtyła". Według Stommy Kliszko, do którego należały wszystkie sprawy dotyczące stosunków państwo-Kościół, przekonany, że naukowiec i filozof Wojtyła może być doskonałą z punktu widzenia władz przeciwwagą dla - jak to oceniała partia komunistyczna - rozpolitykowanego Prymasa. Wiedział też o niechęci Wyszyńskiego do Wojtyły, i w związku z tym spodziewał się, że kandydatura Wojtyły będzie mu przez kardynała Wyszyńskiego przedstawiona jako ostatnia. Postanowił więc "przeczekać i w ten sposób zmusić Wyszyńskiego" do jej wysunięcia.
Tak też się stało i biskup Wojtyła objął rządy w diecezji pamiętającej początki państwa polskiego, utworzonej w roku 1000 pod panowaniem Bolesława Chrobrego. Przed nim ten urząd piastowali m.in. tacy znakomici Polacy, jak św. Stanisław ze Szczepanowa, br. Wincenty Kadłubek, Jan Puzyna, Adam Stefan Sapieha... Liczne zajęcia duszpasterskie i zarządzanie diecezją dzielił Wojtyła z wyjazdami na kolejne sesje soboru. Po powrocie zawsze informował wiernych i księży o postępach prac w Watykanie. Obok duszpasterstwa w archidiecezji krakowski metropolita zaangażował się w obchody jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Polski. Uczestniczył w uroczystościach i ceremoniach milenijnych m.in. w Gnieźnie, Poznaniu, Łomży, Warszawie, Gdańsku, Lublinie, Drohiczynie, Lubaczowie oraz w licznych parafiach własnej archidiecezji. Refleksje z obchodów Millenium zawarł potem w poemacie "Wigilia Wielkanocna 1966".
W zapełnionym po brzegi kalendarzu starał się znaleźć czas na wakacyjne wyjazdy w góry lub spływy kajakowe. Prawie zawsze udawało mu się odpocząć w gronie przyjaciół z dawnych lat. Każdej zimy wypuszczał się też na kilka choćby dni, by pojeździć na nartach.
Po zakończeniu trzeciej sesji soboru, w listopadzie 1964 roku, arcybiskup Wojtyła udał się z grupą polskich biskupów na Sycylię, a potem ponownie do Ziemi Świętej. Po powrocie do Rzymu został przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Pawła VI, któremu m.in, opowiadał o swojej pracy podczas okupacji w Solvayu. Papież przysłał mu potem w dowód uznania i sympatii paliusz specjalnie tkany pas z jagnięcej wełny, nakładany do stroju liturgicznego na ramiona i piersi.
Pierwsze miesiące 1965 roku wypełniła intensywna praca nad redakcją soborowej "Konstytucji o Kościele w świecie współczesnym", w której arcybiskup Wojtyła szczególną uwagę zwracał na rolę świeckich oraz na rolę Kościoła w tworzeniu dóbr kultury.
Ostatnia, czwarta sesja - to dyskusja o wolności religijnej w Kościele. Podczas niej polscy biskupi wystosowali listy do episkopatów krajów Europy z zaproszeniem do udziału w uroczystych obchodach Millenium.
Jeszcze przed zakończeniem soboru arcybiskup Wojtyła uwikłał się w kolejny ostry konflikt z władzą jako współautor słynnego listu do biskupów niemieckich. Dokument, którego treść konsultowano jeszcze w Rzymie z niemieckimi duchownymi, stanowi przypomnienie tragicznej historii stosunków między obydwoma krajami i wyraża współczucie dla cierpienia narodu niemieckiego. Do spółki z arcybiskupem Bolesławem Kominkiem i biskupem Jerzym Strobą. Wojtyła wystosował go w imieniu Episkopatu z datą 18 listopada 1965 roku. List kończy się słowami: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Pismo wywołało pełne nienawiści ataki władzy na Kościół i polskich biskupów. Dostało się też samemu Wojtyle. Najbardziej przykry musiał być dla niego protest sprokurowany przez władze, ale podpisany przez przez robotników z zakładów Solvay, w których pracował podczas wojny. Robotnicy oświadczyli w nim, że są "wstrząśnięci do głębi" apelem biskupów oraz że "biskupom polskim nikt nie udzielił mandatu do zajmowania stanowiska w sprawach oczywistych dla ogółu obywateli, a należących do kompetencji innych czynników". List kończył się wyrazami "głębokiego rozczarowania" wobec "nie obywatelskiego postępku" Wojtyły. Arcybiskup odpowiedział spokojnie, ale mocno: "Czytając z uwagą wasz list, muszę stwierdzić, że nie moglibyście go napisać, gdybyście rzetelnie zapoznali się z treścią przesłania biskupów polskich do biskupów niemieckich oraz z odpowiedzią biskupów niemieckich na ten list". Po latach okazało się, że Orędzie, będące wyrazem przekonania o potrzebie jedności Europy a jednocześnie obalające komunistyczny obraz dwóch wrogich sobie światów, stanowiło jeden z najistotniejszych elementów pojednania polsko-niemieckiego.
W październiku 1962 roku wraz z kardynałem Wyszyńskim i dziesiątką innych polskich biskupów Karol' Wojtyła znalazł się w polskiej delegacji na rozpoczęcie Soboru Watykańskiego II. O paszport ubiegało się jeszcze 15 innych biskupów, ale otrzymali odmowę od władz. Mimo to polska delegacja była i tak najliczniejsza spośród wszystkich z obozu komunistycznego.
6 października 1962 roku, po niespełna 15 latach od swoich studiów Karol Wojtyła znów znalazł się w Rzymie. Czekając na otwarcie Soboru, biskup Wojtyła z radością przemierza znane zakątki miasta. Znajduje też czas na krótkie wypady poza Rzym.
8 października polscy biskupi zostają przyjęci na audiencji przez papieża Jana XXIII. Szybko okazuje się, że sekretarzem prasowym soboru jest dawny kolega seminaryjny Wojtyły - Andrzej Maria Deskur. Przed rozpoczęciem obrad często dyskutują, spacerując po watykańskich ogrodach. Deskur przedstawia krakowskiemu biskupowi wiele osobistości z kurii oraz interesujących duchownych z całego świata. Młody polski delegat, dzięki biegłej znajomości włoskiego i nieco tylko słabszej niemieckiego, francuskiego i angielskiego, a także ujmującemu sposobowi bycia, szybko zyskuje wielu przyjaciół. Deskur wspomina, że jego popularność tak szybko rosła, iż kiedy sporządzano listy członków poszczególnych komisji tematycznych, każda "prosiła o niego". W tych dniach zawarł też Wojtyła znajomość z rektorem Kolegium Polskiego, prałatem Władysławem Rubinem.
Niezwykle uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego ma miejsce 11 października 1962 roku w Bazylice św. Piotra.
Dzień krakowskiego biskupa na Soborze rozpoczyna się o 6.45 mszą w Instytucie Polskim, a potem o godz. 9 w Bazylice św. Piotra mszą w intencji pomyślnych obrad. W przerwach delegaci spotykają się przy kawie i prowadzą luźne rozmowy. Karol Wojtyła często nie opuszcza swojego fotela, ale sporządza notatki, przygotowuje wystąpienia radiowe lub swoje wykłady, szkicuje nową książkę. Na bieżąco notuje refleksje w formie wierszy.
Z początku Soboru pochodzi jego utwór "Posadzka", powstały w chwili refleksji w owym szczególnym miejscu, jakim jest Bazylika św. Piotra, a nawiązujący do momentu święceń kapłańskich, podczas którego leży się na podłodze kościoła, dotykając czołem podłogi. To Ty, Piotrze. Chcesz być tutaj Posadzką, by po Tobie przechodzili... by szli tam, gdzie prowadzi ich stopy... Chcesz być Tym, który służy stopom - jak skała raciczkom owiec: Skala jest posadzką gigantycznej świątyni. Pastwiskiem jest Krzyż. Wspomina po latach ten moment: "Pisząc te słowa, myślałem zarówno o Piotrze, jak i o całej rzeczywistości kapłaństwa służebnego, starając się uwydatnić głębię znaczenia owej liturgicznej prostracji [upadku] (...), tak jak Piotr, przyjąć we własnym życiu krzyż Chrystusa i uczynić się "posadzką" dla braci".
Popołudnia spędza, studiując dokumenty soborowe, pisząc i spacerując po tarasie, z którego rozciąga się widok na imponującą kopułę Bazyliki.
Młody biskup z kraju, gdzie całą energię Kościoła pochłania problem przetrwania, jest nagle świadkiem kompletnie innych wydarzeń. Nie do pomyślenia w Polsce otwarte, zażarte dyskusje, pojedynki słowne, aplauzy lub pomruki niezadowolenia, zakulisowe manewry, sojusze i koalicje (na dodatek bez ogródek komentowane przez prasę) - działania, które można by nazwać kościelnym parlamentaryzmem - nagle otwierają nową perspektywę. Wolność soborowej dyskusji zdumiewa nie tylko nieopierzonego biskupa zza żelaznej kurtyny. Jest czymś zaskakującym dla wszystkich obserwatorów.
Już na wstępie pierwszy szok - odrzucenie przytłaczającą większością głosów 72 projektów dokumentów (tzw. schematów), przygotowanych wcześniej przez Kurię w Watykanie. Oznacza to pogrzebanie owoców czterech lat pracy. Papież ponagla, by podjąć prace od początku, w uznaniu faktu, że współczesne społeczeństwa nie są już uformowane wyłącznie z inspiracji chrześcijaństwa. "Wszyscy będziemy na tym Soborze nowicjuszami. Nie wątpię, że będzie nam towarzyszył Duch Święty. Zobaczymy, co z tego wyniknie" - miał powiedzieć Jan XXIII w przeddzień inauguracji.
Biskup Wojtyła jest głęboko przejęty historycznym znaczeniem odnowy Kościoła. Wyjeżdżając z Krakowa, mówił: "Na tę drogę, na ten wielki dziejowy gościniec (...) wchodzę z osobistym największym wzruszeniem, z wielkim wewnętrznym drżeniem serca".
Kiedy 7 listopada bliżej nieznany biskup z Polski występuje po raz pierwszy przed zgromadzeniem, zadziwia nie tylko głębią przemyśleń, ale też nienaganną wymową łacińską w przeciwieństwie do innych mówców, którzy najczęściej fatalnie kaleczą ten język. Zabiera głos na XIV i XXIV kongregacjach, poświęconych liturgii, źródłom objawienia oraz środkom przekazu. Jest - podobnie jak prymas Wyszyński - gorącym orędownikiem odnowy w Kościele. Szczególnie wyraźnie jego postępowość wychodzi w kwestiach sprawiedliwości społecznej oraz rozszerzenia udziału świeckich w życiu i działalności Kościoła.
Jako jedyny mówca w Bazylice każde swoje wystąpienie rozpoczyna słowami: "Szanowni ojcowie, bracia i siostry", podkreślając tym samym znaczenie obecności kobiet. Kilkakrotnie wygłasza w Radiu Watykańskim przemówienia, w których informuje słuchaczy o postępach prac oraz swoich osobistych przemyśleniach na temat soborowych przemian. Jego stanowisko, raz postępowe, w innych kwestiach bardzo konserwatywne, stawia go - jak mówił Jerzy Turowicz w "umiarkowanym centrum". Szczególnie nie akceptuje krytyki instytucji Kościoła. Jeden z amerykańskich filozofów, prof. George Hunston Williams z Uniwersytetu Hamrda, będący - jako protestancki pastor - oficjalnym obserwatorem Vaticanum II, określił go jako "postępowego konserwatystę".
Młody polski biskup jest bardzo zadowolony z pobytu w Rzymie, zarówno z bogactwa duchowego, jakie go wypełniało po Soborze, jak też z nowych, cennych przyjaźni. Tę ważną zmianę w swoim życiu postanowił zaakcentować, zdejmując okulary - od tej pory nie pokazuje się w nich w miejscach publicznych. Po zakończeniu prac Karol Wojtyła wyjeżdża z grupą polskich biskupów na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Jest to pierwsza wyprawa Karola Wojtyły poza granice Europy.
Do kraju powraca 17 grudnia i od razu bierze udział w poświęconej Soborowi konferencji w krakowskim seminarium duchownym. Podkreśla, że prasa bardzo dobrze informowała o jego przebiegu. Sam biskup Wojtyła, oprócz przemówień w Radiu Watykańskim, zawiera też swoje reportaże i refleksje w cyklu obszernych listów, które ukazują się na łamach "Tygodnika Powszechnego", oraz w rozprawie "U źródeł odnowy". Wykorzystuje każdą chwilę, by przybliżać prace soborowe wiernym w Polsce. Jeździ po swej archidiecezji, spotyka się z działaczami Klubów Inteligencji Katolickiej, duchowieństwem i wiernymi, relacjonując na wszelkie możliwe sposoby prace "wielkiego wydarzenia Kościoła." W Polsce niektórzy zaprzyjaźnieni z Wojtyła młodzi ludzie, podzielają entuzjazm wobec liberalnego powiewu i krytyczne sądy na temat hierarchii kościelnej, lecz on sam w gruncie rzeczy nigdy nie akceptuje tak radykalnego stanowiska. Dochodzi nawet w tej kwestii do konfliktu z zespołem "Tygodnika Powszechnego". Podczas spotkania z duchownymi w Kalwarii Zebrzydowskiej mówi jednemu z księży: "Kuria Rzymska nie rządzi biskupami. Rządzi nimi papież, który w zarządzie całego Kościoła posługuje się kurią".
Druga sesja Soboru odbywa się w rok po pierwszej. W tym czasie biskup Wojtyła zostaje arcybiskupem krakowskiej metropolii, umacniając swoją pozycję w Kościele. W tym też roku (3 czerwca 1963) umiera główny motor soborowych przemian, papież Jan XXIII. Jego miejsce zajmuje kardynał Mediolanu, Giovanni Battista Montini, czyli Paweł VI, który kontynuuje dzieło poprzednika. Udaje mu się jednak wyłączyć z porządku obrad kwestię kontroli urodzeń i celibatu, by pozostawić je do osobistej decyzji.
W diariuszu soborowym zachowało się kilka przemówień Karola Wojtyły, wygłoszonych na sesjach i liczne jego pisemne oświadczenia. Przemawiając w imieniu polskiego Episkopatu w debacie na temat wolności religijnej, głosił, że człowiek powinien mieć nie tylko możność stwierdzenia, że jest mądry, ale też, że jest odpowiedzialny: "Odpowiedzialność jest niejako szczytem i uzupełnieniem wolności".
Zabierając głos w dyskusji nad schematem XIII "O Kościele w świecie współczesnym" krakowski metropolita twierdzi, że lud Boży jest fundamentem wszystkich struktur Kościoła, w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny uczestnicząc w misji powierzonej przez Chrystusa. Podkreśla z naciskiem, że "jeśli tekst ten ma być zwrócony do ludzi świeckich, to trzeba zrezygnować z postawy paternalistycznej, wszystkowiedzącej i trzeba podjąć trud nawiązania kontaktu ze świeckimi na zasadzie równego z równym". Jednocześnie zauważa, że wierni nie tylko nie są dla struktur Kościoła zagrożeniem, ale wręcz przeciwnie, dopełniają je i współtworzą. Przedstawia też swoją filozofię społeczną: opisuje świat nowej bliskości między narodami, będący jednocześnie światem zagrożeń i niebezpieczeństw dla jednostek; świat postępu i wygód, w którym niekiedy całe społeczeństwa cierpią głód.
Po tym przemówieniu zostaje członkiem pracującej nad tą konstytucją Centralnej Podkomisji. Znajduje się w gronie najwybitniejszych teologów świata, współtwórców szczytnej karty Waticanum II. Wkrótce staje się znaną i wpływową osobistością Soboru.
Ostatnia sesja Soboru to batalia o stosunek Kościoła do religii niechrześcijańskich, szczególnie judaizmu, którą arcybiskup Wojtyła wraz z kardynałami austriackim - Franzem Königiem i niemieckim - Augustinem Beą toczy ze skrajnymi konserwatystami, skupionymi wokół kardynała Ottavianiego. Batalię zwycięską, ukoronowaną zapisem w dokumencie "Nostra Aetate", który stwierdza, że "nie może być przypisana ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym" wina za ukrzyżowanie Chrystusa. Wojtyła jest też jednym z tych Ojców Soboru, którzy nie dopuścili do oficjalnego potępienia przez Vaticanum komunizmu jako ideologii. Wychodzi z założenia, że konflikty ideologiczne nie znikną poprzez takie akty potępienia, a sposobów ich rozwiązania należy szukać na nowo.
Po krótkich wakacjach, wypełnionych ponowną pielgrzymką do Ziemi Świętej, Wojtyła zostaje przyjęty na pierwszej prywatnej audiencji przez papieża Pawła VI. Audiencja ta dała początek ich długoletniej przyjaźni. Papież powołuje Synod Biskupów, wyznaczając na jego sekretarza generalnego biskupa Rubina. Dzięki znajomości z nim krakowski metropolita ma od tej chwili bezpośrednią łączność z samym "centrum dowodzenia"...
 

BISKUP KAROL WOJTYŁA - KARDYNAŁEM
Kardynalski biret z rąk papieża Pawła VI otrzymał w wieku 47 lat. Byt jednym z najmłodszych żyjących purpuratów. Jego nominacja wzbudziła zdziwienie w polskim Episkopacie, w którym było wielu starszych arcybiskupów. Oznaczała niewątpliwie, że Paweł VI darzy Karola Wojtyłę specjalnymi względami. Po nominacji Karol Wojtyła wygłosił słowa, które pokazują, jak wysoko stawiał sobie poprzeczkę: "Na drodze mego nowego powołania, w szczególny sposób sprawdzić się muszę i potwierdzić moją wartość: od tego zależy, czy wygram, czy przegram swoje życie".
Kardynalski ingres do archikatedry na Wawelu metropolita krakowski odbył 9 lipca 1967 roku. W Rzymie przydzielono mu tytularny kościółek Św. Cezarego Męczennika. Zaglądał do niego często z racji swoich licznych obowiązków w Rzymie. Był bowiem członkiem czterech ówczesnych kongregacji: ds. Duchowieństwa, Wychowania Katolickiego, Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz Kościołów Wschodnich. Papież mianował go również konsultorem Watykańskiej Rady do spraw Świeckich.
W 1971 roku podczas Synodu Biskupów (ciała powołanego przez Pawła VI w 1969 roku do wprowadzania w życie postanowień Vaticanum II), kardynał Wojtyła bronił celibatu księży oraz wielokrotnie występował z tezą o obronie wolności sumienia i religii, jako nieodłącznym elemencie sprawiedliwości społecznej i politycznej. Kardynał Wojtyła coraz bardziej zacieśniał swoje stosunki z Pawłem VI. Przełomowym momentem ich głębokiej znajomości była praca nad encykliką "Humanae vitae" (O życiu człowieka).
Polski kardynał uważał, że stosowanie środków antykoncepcyjnych podważa godność aktu małżeństwa i samej kobiety, która staje się wyłącznie narzędziem zaspokajania pożądania mężczyzny. Powołał w Krakowie specjalną grupę świeckich i duchownych konsultantów, która dyskutowała problemy seksu, antykoncepcji i kontroli urodzeń. Raport z prac tej komisji otrzymał papież osobiście. Karol Wojtyła opowiadał się w nim za utrzymaniem zakazu antykoncepcji.
Wielu jednak biskupów nie uznawało kontroli urodzeń, a tym samym i antykoncepcji, za coś złego. Paweł VI, poddawany niesłychanej wprost presji zarówno ze strony zwolenników, jak i przeciwników antykoncepcji, miał nie lada orzech do zgryzienia. Ostatecznie jednak w lipcu 1968 roku opublikował encyklikę, zawierającą stanowisko grupy Wojtyły Ks. Andrzej Bardecki, wieloletni asystent kościelny "Tygodnika Powszechnego" twierdził nawet, że 60 procent tekstu "Humanae vitae" pochodzi bądź z opracowania krakowskiej komisji, bądź z prac samego Wojtyły, który po przeczytaniu publikacji, miał stwierdzić: "Pomogliśmy papieżowi". W 1976 roku Paweł VI zaprosił Karola Wojtyle do poprowadzenia wielkopostnych rekolekcji w Watykanie. Rekolekcje rozpoczęły się 2 marca 1976 roku w kaplicy św. Matyldy na II piętrze Pałacu Apostolskiego. Do przybyłych prefektów kongregacji, sekretarzy i zastępców, kardynałów oraz samego papieża Karol Wojtyła powiedział na początku: "W ciągu tych dni rekolekcyjnych w szczególny sposób otoczy nas modlitwa Kościoła w Polsce, od którego przynoszę tutaj wyrazy najgłębszej duchowej jedności, wspólnoty wiary nadziei i miłości, jakby wielki niewidzialny fundament, przez który stale się wiążemy z Piotrową Opoką".
Rozważania krakowskiego kardynała, zakończone rano 13 marca, zebrano i opublikowano potem w tomie "Znak sprzeciwu". Nie ograniczały się one jedynie do teologii i odrzucenia koncepcji śmierci Boga, modnej wówczas w filozoficznych i intelektualnych dyskusjach na świecie. Był to również manifest samego Wojtyły, przedstawiający jego poglądy na przyszłość świata zagrożonego marksizmem z jednej, a wybujałym kapitalizmem z drugiej strony.
Wrażenie, jakie zrobiły te rekolekcje i to nie tylko w Watykanie, sprawiło, że "New York Times" umieścił nazwisko Wojtyły na liście dziesiątki najbardziej praw dopodobnych kandydatów do papieskiego tronu. W Kościele zaś szczególnie zwrócono uwagę na jego głęboką wiarę i skromność.
Rozgłos sprawił, że zauważono też cały dorobek naukowy polskiego kardynała, a część Jego prac filozoficznych weszła wręcz do kanonu lektur z etyki. Za wkład w rozwój tej dziedziny filozofii chrześcijańskiej profesor Wojtyła został wyróżniony w czerwcu 1977 roku doktoratem honoris causa uniwersytetu im. Jana Gutenberga w Moguncji.
W Polsce jedną z pierwszych decyzji nowego kardynała było zarządzenie odbudowy katedry wawelskiej i odnowienia grobów pochowanych w niej królów i królowych. Upoważnił też naukowców do otwarcia trumny ze szczątkami żony Kazimierza Wielkiego, Elżbiety, i dokonania ekshumacji. W obecności kardynała otwarto też trumnę Kazimierza Wielkiego, w której obok doczesnych szczątków króla znaleziono berto, jabłko, żelazny miecz, nakrycie wyszywane srebrną nicią i złoty pierścień z turkusem. Krypty królewskie poddano szczegółowym badaniom mikrobiologicznym na specjalne życzenie Karola Wojtyły.
Niecodziennym wydarzeniem było odwiedzenie przez kardynała 28 lutego 1969 roku synagogi w żydowskiej dzielnicy Krakowa - Kazimierzu. Wraz z proboszczem pobliskiej parafii weszli do synagogi przy ul. Szerokiej zgodnie z żydowskim zwyczajem z nakrytymi głowami. Był piątek i liczni wierni modlili się właśnie w świątyni. Kardynał rozmawiał z członkami gminnej starszyzny, a potem wszedł do środka i przysłuchiwał się w skupieniu nabożeństwu. Dotychczas nikt w Polsce nie słyszał, by jakiś kardynał odwiedzał synagogę.
W swoim krakowskim minipapiestwie, składającym się z 329 parafii, pracował nieustannie. Jego kierowca z tamtych lat, Józef Mucha, wspomina: "Już o 5.30 rano był w kaplicy Około 7.00 szedł do kościoła Franciszkanów po drugiej stronie ulicy, gdzie ponownie się modlił. O 8.00 jadł śniadanie, po czym ponownie szedł do kaplicy Zamykał drzwi i modlił się, pracował i czytał do jedenastej". W kaplicy obok klęcznika ustawiono biureczko do pracy. Po godz. 11 kardynał przyjmował w swoim gabinecie. O 13.30 zjadał obiad, po którym ucinał sobie 10-minutową drzemkę w fotelu. Gdy zdarzyło mu się pospać nieco dłużej, zrywał się pełen wyrzutów: "O Boże, spałem pięć minut za długo".
Po południu dawnym zwyczajem zwykle wizytował parafie, sierocińce, klasztory Dzięki temu nigdy nie utracił kontaktu z rzeczywistymi problemami lokalnych społeczności. Pracował nawet w samochodzie, w którym zamontowano mu półkę na książki i lampkę, by mógł czytać także po zmroku.
Dużo uwagi poświęcał tworzeniu wydziału filozoficznego w powstałej z jego inicjatywy Papieskiej Akademii Teologicznej. Ksiądz Michał Heller, filozof, który współuczestniczył wraz z ks. Józefem Tischnerem i biskupem Tadeuszem Pieronkiem w tworzeniu akademii, wspomina, że kardynał podczas długich dyskusji "nigdy się nie spieszył. (...) Wyglądało na to, że zawsze ma czas".
Wieczory spędzał na dyskusjach przy kieliszku wina w towarzystwie przyjaciół - intelektualistów ze "Znaku" czy "Tygodnika Powszechnego", artystów, uczonych, pisarzy W jego pałacu biskupim bywali: historyk literatury polskiej Stanisław Pigoń, wybitny hematolog Julian Aleksandrowicz, fizyk Henryk Niewodniczański, historyk prawa Adam Yetulani.
Bywał też profesor Stefan Swieżawski, mediewista, przyjaciel Wojtyły z KUL-u. W 1974 roku z jego ust padły prorocze słowa "Będziesz papieżem".
W roku 1977 kardynał Wojtyła święcił swój wielki tryumf: po wielu latach oporu komunistycznych władz i udręki z biurokracją, udało się wybudować kościół w Nowej-Hucie-Bieńczycach, sztandarowym, ogromnym osiedlu klasy robotniczej.
Ale choć komunistyczne władze uznawały kardynała Wyszyńskiego za głównego przeciwnika w Kościele, to nie przestawały nękać na wszystkie sposoby także i Karola Wojtyłę. Odebrano mu paszport dyplomatyczny podsłuchiwano rozmowy, śledzono.
Kiedy w 1977 roku ksiądz Bardecki z "Tygodnika Powszechnego", bliski współpracownik kardynała, został dotkliwie pobity przez "nieznanych sprawców", Wojtyła rzekł: "Dostał za mnie. W oczach władz teraz ja jestem wrogiem numer jeden Polski Ludowej".
Kardynalskie przywileje nie zmieniły Go. Obszerne dwa pokoje metropolity urządzone byty niezwykle skromnie. W gabinecie stało biurko z obłażącym lakierem, łóżko w sypialni przykrywała wypłowiała kapa. Poza książkami jedynym dobytkiem krakowskiego księcia Kościoła były cztery czerwone i trzy czarne sutanny oraz trzy pary czarnych butów. A większość swoich dochodów rozdawał potrzebującym.
  

KARDYNAŁ KAROL WOJTYŁA - PAPIEŻEM
29 września 1978 roku tuż po godz. 5 rano siostra Wincenta znalazła papieża Jana Pawła I martwego w jego sypialni. Po 33 dniach urzędowania zmarł - wedle oficjalnego komunikatu - na zawał serca. Polski kardynał Karol Wojtyła poleciał do Rzymu w towarzystwie prymasa Stefana Wyszyńskiego na pogrzeb i drugie tego roku konklawe.
Po pogrzebie, który odbyt się 4 października, nastąpił dziesięciodniowy, najkrótszy z możliwych, wymagany przepisami Konstytucji Apostolskiej okres, poprzedzający kolejne konklawe. Dla 111 kardynałów, mających wziąć udział w elekcji, był to czas przeglądu kandydatów, budowy sojuszy i poszukiwania większościowych koalicji. Przy okazji niezliczonych prywatnych obiadów w rezydencjach duchownych lub restauracjach, spacerach i spotkaniach, purpuraci na wszystkie sposoby rozważali każdą kandydaturę, tworząc podwaliny przyszłych wyborów.
Wojtyła każdą wolną chwilę spędzał na wypadach w okolice Rzymu, nie zaniedbując również nieoficjalnych spotkań. Któregoś dnia kardynał Franz König z Wiednia, wieloletni przyjaciel i główny motor kampanii na rzecz jego wyboru, zaprosił Go do ekskluzywnej restauracji, prowadzonej przez zakonnice z Azji i Afryki. W taksówce miał powiedzieć kierowcy: "Jedź ostrożnie. Wieziesz przyszłego papieża".
W piątek rano, 13 października, kardynałowie zebrali się, by losować cele obok Kaplicy Sykstyńskiej, w których mieli mieszkać podczas konklawe. Na ten czas zupełnego odosobnienia od świata zewnętrznego wolno im się kontaktować jedynie między sobą. Zabronione jest posiadanie radioodbiorników i radiotelefonów. Nawet okna w celach zabija się deskami i zaciemnia.
W dniu rozpoczęcia konklawe uczestnicy uroczyście przysięgają, że nie zdradzą żadnych informacji o przebiegu głosowania, a jeśli słowa nie dotrzymają, przyjmą "ciężkie kary wedle uznania przyszłego papieża". Dotyczy to także służby, kucharzy i pracowników technicznych. Ale chyba (na szczęście dla nas) kary nie są tak straszne, bo od czasu do czasu ktoś dyskretnie uchyla rąbka tajemnicy.
Karol Wojtyła wylosował celę nr 91. Żelazne łóżko, prosty stół i krzesło, miednica do mycia i dzbanek na wodę - to całe wyposażenie celi. Na dziesięciu książąt Kościoła, zwykle w podeszłym wieku, przypada jedna toaleta i łazienka, pod którą często trzeba czekać w kolejce. Ale i ona bywa wykorzystywana do agitacji przed głosowaniem.
W drodze na konklawe Wojtyła wstąpił do polikliniki Gemelli, gdzie odwiedził sparaliżowanego biskupa Deskura. Prosto stamtąd udał się do Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie dziekan Kolegium Kardynałów, Carlo Confalonieri, otworzył konklawe. Jak zawsze po mszy i uroczystej procesji kardynałowie odśpiewali Veni Creator Spiritus ("O Stworzycielu Duchu, przyjdź"), a następnie opuścili kaplicę, by zebrać się w niej ponownie następnego dnia.
Po porannej mszy w niedzielę 111 kardynałów zasiadło w krzesłach ustawionych bokiem do ołtarza i rozpoczęto się głosowanie. Ceremoniarz papieski wygłosił tradycyjną formułę, oznajmiającą początek konklawe, a najmłodszy wiekiem kardynał diakon zamknął drzwi kaplicy. Na konklawe składają się codziennie dwie sesje (poranna i popołudniowa), podczas których kardynałowie wygłaszają mowy i głosują. Na każdą sesję przypadają dwa głosowania. Napisawszy na kartce nazwisko kandydata, każdy elektor - wygłaszając formułę: "Wzywam Chrystusa, który będzie moim sędzią, że wybrałem tego, co do którego wierzę, iż powinien zostać wybrany zgodnie z wolą Boga" - wrzuca ją do urny Tę funkcję pełni złoty kielich. Następnie trzech kardynałów odczytuje każde nazwisko, a trzech innych ich nadzoruje.
Początkowo wśród kandydatów pojawiały się nazwiska wyłącznie włoskich faworytów, m. in. konserwatywnego kardynała Giuseppe Siriego z Genui (który trzykrotnie już przegrywał wybory - w 1958 r. z Janem XXIII, w 1963 z Pawłem VI oraz z Janem Pawłem I), Giovanniego Benelli z Florencji (uchodzącego za światłego liberała) oraz wpływowego przewodniczącego papieskiej Komisji do spraw Opieki Duszpasterskiej nad Emigrantami - Sebastiano Baggio.
Pierwszego dnia, po dwóch rannych i dwóch popołudniowych głosowaniach, nikt nie osiągnął wymaganej liczby dwóch trzecich głosów plus jednego (czyli 75). Kardynał Wojtyła dostał 5 głosów. Z komina w narożnym oknie Kaplicy Sykstyńskiej unosił się czarny dym, uzyskiwany ze spalania mokrej słomy.
W drodze na kolację arcybiskup Paryża, kardynał François Marty, miał stwierdzić, że "dzień został zmarnowany". Ale wieczorem arcybiskup Wiednia Franz König rozpoczyna kampanię na rzecz kandydata nie-Włocha. Żywo przekonuje za Wojtyłą. Podkreśla jego zalety: doświadczenie w pracy duszpasterskiej, w prowadzeniu parafii, diecezji i archidiecezji, kontynuatora linii Soboru Watykańskiego II, humanistyczny umysł, a także - co jest argumentem niebagatelnym - młody wiek i doskonałą kondycję fizyczną.
König w rozmowie z amerykańskim biografem Papieża, Tadem Szulcem, wspomina: "Przed poprzednim konklawe otrzymywałem listy od wiernych z Włoch, którzy prosili: "Głosujcie na nie-Włocha, ponieważ w naszym kraju panuje taki bałagan, że papież nie-Włoch bardzo by nam się przydał". To był bardzo ciekawy argument".
Po porannej sesji w poniedziałek już wiadomo, że Włosi blokują się nawzajem i nie mają szans. W szóstym głosowaniu rośnie liczba głosów na Wojtyłę. Podczas obiadu krakowski kardynał jest skupiony. Po południu odwiedza prymasa Wyszyńskiego w jego celi. Jest niespokojny i przybity. Wyszyński podczas niedzielnych rozmów z przyjaciółmi sugerował, że on sam byłby najlepszym kandydatem spoza Włoch, choć podkreślał, iż nie powinno się naruszać wielowiekowej tradycji. Teraz jednak, trzymając w ramionach rozdartego duchowo rodaka, naciska: "Jeśli cię wybiorą, musisz przyjąć. Dla Polski."
Sesja popołudniowa wyłania czterech kandydatów: Wojtyłę, który wielu wydaje się zbyt młody, Königa, który odmawia, rówieśnika Wojtyły - kardynała Eduardo Francisco Pironio z Argentyny i 69-letniego Johannesa Willebrandsa z Holandii.
Po siódmym głosowaniu Wojtyła prowadzi, jednak brakuje mu wymaganej większości. Wtedy do ofensywy włącza się kardynał John Król z Filadelfii, któremu udaje się przekonać do Wojtyły Amerykanów, i niemiecki teolog Joseph Ratzinger, który namawia swoich - dotąd niechętnych - rodaków.
Udaje się też pozyskać głosy purpuratów z Ameryki Łacińskiej i Afryki. Ale prawdziwym przełomem okazuje się oświadczenie kardynała Sebastiana Baggio, który opowiada się otwarcie za Wojtyłą. W ślad za nim idzie wielu Włochów.
Przed godziną 17 sekretarz stanu i kamerling Jean Villot zarządza ósmą kolejkę. Napięcie wśród zgromadzonych pod freskiem Michała Anioła "Stworzenie świata" sięga szczytu. Köenig wspominał, że "kiedy liczba głosów oddanych na niego osiągnęła połowe wymaganych, Wojtyła odrzucił pióro i wyprostował się na krześle. Był czerwony na twarzy. A potem ujął głowę w dłonie...
Wyglądało, że jest całkowicie oszołomiony. Potem padła ostateczna liczba głosów...". Kiedy kardynał Wojtyła słyszy, że głosowało na niego 94 kardynałów, zaczyna coś szybko pisać. Potem słucha lekko zmieszany łacińskiego zapytania kardynała Villota: "Czy zgadzasz się?" i po chwili odpowiada, już odprężony: "W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła - świadom wszelkich trudności - przyjmuję". To oświadczenie przygotował po rozmowie z Wyszyńskim.
Następnie w hołdzie dla swych poprzedników przybiera imię Jan Paweł II i udaje się za odpowiedzialnym za organizację wyborów Cesare Tassim do białego pokoiku, gdzie przebiera się w papieskie szaty (przygotowane w trzech rozmiarach). Wysportowany mierzący blisko 180 cm wzrostu taternik przywdziewa największe. Po powrocie do kaplicy przyjmuje od kardynałów przysięgę wierności. Każdy podchodzi i pada na kolana. Gdy przychodzi kolej na Wyszyńskiego, Papież wstaje, obejmuje i przytula go do siebie. Kardynałowie intonują "Te Deum laudamus" ("Ciebie Boga wysławiamy").
W tym czasie z pieca na tyłach Kaplicy Sykstyńskiej bucha biały dym, a na Placu Św. Piotra wśród czekających w napięciu wiernych podnosi się radosna wrzawa. O godzinie 18. 44 na plac wkracza Gwardia Szwajcarska, a na centralnym balkonie wychodzącym na plac, pojawia się kardynał Pericle Felici i woła: "Oznajmiam wam radosną nowinę. Habemus Papam! - mamy papieża!". A gdy 200-tysięczny tłum przycicha, dodaje: "Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła... Ioannem Paulum Secundum!" Na placu zapada cisza. Później w zdumionym tłumie pojawiają się szepty: "Czy to Murzyn?". Ktoś mówi: "To Polak!" W końcu nowy papież pojawia się w oknie, w czerwonym ornacie, z paliuszem na piersiach i uśmiechem na twarzy. Mówi po włosku z nienagannym akcentem:
"...Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji (...). Nie wiem, czy będę umiał dobrze wysłowić się w waszym... naszym języku włoskim. Gdybym się pomylił, "poprawujcie" mnie".
Następnie po raz pierwszy błogosławi Urbi et Orbi (miastu i światu). W tym samym czasie kapelan i sekretarz Karola Wojtyły, ksiądz Stanisław Dziwisz, dyskretnie udaje się do Kolegium Polskiego na Piazza Remuria, skąd zabiera jego walizeczkę i przenosi ją do Pałacu Apostolskiego, gdzie nowy papież spędzi swoją pierwszą noc.

23 październik. Św. Jan Kapistran - wielki kaznodzieja
Autor nieznany, „Kazanie św. Jana Kapistrana w Bambergu”, tempera na desce, ok. 1470, Muzeum Historyczne, Bamberg.

W XV wieku franciszkanin z Włoch, Giovanni da Capestrano (w spolszczonej wersji Jan Kapistran), podróżował po całej Europie i na rynkach miast wygłaszał płomienne, wielogodzinne kazania. Na rynkach miast, bo kościoły nie mogły pomieścić wszystkich, którzy chcieli go posłuchać. Kaznodzieja nawoływał do nawrócenia, odrzucenia próżnych rozrywek i przedmiotów zbytku, odciągających uwagę ludzi od tego, co najważniejsze. Często się zdarzało, że porwani jego słowami słuchacze jeszcze w trakcie kazania rozpalali stos, na który rzucali rzeczy kuszące ich do złego.
Obraz anonimowego artysty uwiecznił taką scenę podczas kazania w Bambergu (Niemcy). Zgodnie z konwencją malarstwa średniowiecznego, postać św. Jana Kapistrana, najważniejsza, została przedstawiona jako największa. Święty ubrany jest w habit franciszkański, w lewej ręce trzyma monstrancję. Na dole obrazu widzimy ognisko, do którego, porwani słowami Jana Kapistrana, bogaci mieszczanie wrzucają woreczki z kosztownościami, ozdoby stroju, karty do gry… Sława Jana Kapistrana jako wielkiego kaznodziei przetrwała stulecia. Jego pobyt w Krakowie w roku 1453 przypomina figura przedstawiająca świętego, wyrzeźbiona na narożniku jednej z kamienic przy rynku. Kamienica ta nosi dziś nazwę „Pod św. Janem Kapistranem”. Podobno w niej nocował sławny franciszkanin.
Jan Kapistran zasłynął nie tylko swoimi kazaniami. Był także między innymi wielokrotnie legatem, czyli wysłannikiem papieskim, reprezentującym Stolicę Apostolską w ważnych przedsięwzięciach. W 1456 roku z jego inicjatywy wyruszyła odsiecz dla oblężonego przez Turków Belgradu, zakończona wielkim zwycięstwem wojsk chrześcijańskich.

24 październik. Św. Antoni, Maria Cleret - przynaglony miłością
"Miłość Chrystusa przynagla nas i wzywa, abyśmy ulatywali jakby na skrzydłach świętej gorliwości. Prawdziwy miłośnik Boga miłuje także bliźniego. Człowiek naprawdę gorliwy to ten, który miłuje, ale w większym stopniu, według miary miłości, tak, że im bardziej miłuje, tym bardziej jest gorliwy. Jeśli ktoś nie ma gorliwości, oznacza to, że w jego sercu wygasła prawdziwa miłość".

Nie tylko w jego pismach często pojawia się słowo "gorliwość". Używają go także wielokrotnie jego biografowie, bo ich zdaniem święty Antoni Maria Claret był pasterzem nad wyraz gorliwym.
Urodził się 23 grudnia 1807 roku w Katalonii (Hiszpania). Jego ojciec był prowadzącym skromne życie tkaczem. Antoni w młodym wieku zaczął mu pomagać w warsztacie. Gdy miał osiemnaście lat, wyruszył do Barcelony, aby tam lepiej poznać rzemiosło. Jednak swoją wyprawę wykorzystał lepiej niż można się było spodziewać – nauczył się łaciny i języka francuskiego, a także poznał sztukę drukarską.
Chciał zostać kartuzem. Jednak nie zrealizował tego zamiaru, lecz w roku 1829 wstąpił do seminarium duchownego. Jak twierdzą badacze jego życia, Antoni nie wyróżniał się szczególną błyskotliwością ani nadzwyczajnymi uzdolnieniami. Był jednak niespotykanie pracowity. W roku 1835 przyjął święcenia kapłańskie.
Cztery lata później postanowił oddać się do dyspozycji Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Próbował też wstąpić do jezuitów, lecz z powodu choroby musiał opuścić zgromadzenie.
Wrócił do Hiszpanii. Zajął się głoszeniem rekolekcji i misji ludowych. Prowadził również intesywną działalność pisarską i wydawniczą. Opublikował wiele broszur poświęconych pobożności i życiu duchowemu. Przez piętnaście miesięcy ciężko pracował na Wyspach Kanaryjskich.
Po powrocie w roku 1849 założył zgromadzenie Misjonarzy Synów Niepokalanego Serca Maryi, zwane popularnie klaretynami. Dwa lata później został arcybiskupem Santiago na Kubie. Z wielką gorliwością zabrał się do porządkowania zaniedbanej diecezji. W ciągu siedmiu lat dzięki niemu powstały tam 53 nowe parafie. Święty Antoni zdążył w tym czasie wygłosić 11 tysięcy kazań, uczynił sakramentalnymi związkami 30 tysięcy małżeństw, wybierzmował 300 tysięcy osób. Pracował również nad wzrostem liczby duchowieństwa i rozwojem zakonów. Patronował między innymi powstaniu żeńskiego zgromadzenia pod nazwą Instytut Apostolski Maryi Niepokalanej. Prowadził liczne dzieła charytatywne. Mimo to miał wielu wrogów. Czterokrotnie dokonywano zamachu na jego życie, podpalono mu dom.
W roku 1857 został spowiednikiem królowej hiszpańskiej. Zrezygnował więc z kierowania diecezją. Nie ograniczał się jednak wyłącznie do pracy na dworze.
Kiedy rodzina królewska została zmuszona do opuszczenia Hiszpanii, wiernie towarzyszył jej na wygnaniu. W roku 1869 przybył do Rzymu. Tu m. in. bronił nieomylności papieskiej.
Zmarł w Fontfroide 24 października 1870 roku. W roku 1934 został beatyfikowany, a w roku 1950 został przez Piusa XII ogłoszony świętym.
 

Bardzo gorliwy drukarz
Nieustannie podróżował. Bliskie były mu słowa Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze”.
Na początku przestraszyłem się tej biografii. Przeczytałem jedno zdanie: „W ciągu siedmiu lat Antoni Maria Claret założył na Kubie 53 nowe parafie, zdążył wygłosić 11 tysięcy kazań, uczynił sakramentalnymi związkami 30 tysięcy małżeństw i wybierzmował 300 tysięcy osób”. Później znalazłem informację, że „zostawił po sobie ponad 200 pism religijnych, które wydrukował w łącznym nakładzie 9 milionów egzemplarzy”.
Hmm. Czyżbym miał do czynienia z kanonizowanym Wincentym Pstrowskim? Byłem świeżo po lekturze książki o „Bożym nieudaczniku” – Karolu de Foucauld, a tu taki dorobek... Sięgnąłem po teksty Clareta. I znalazłem klucz. W jego pismach co chwilę powtarza się słowo „gorliwość”. To ona była sednem jego pracy duszpasterskiej.
Pamiętam spotkanie z misjonarzem, który z błyskiem w oku opowiadał: „Byłem jedynym kapłanem na siedemdziesiąt wiosek i miasteczek! Przebywałem w Albanii przez trzy lata. W tym czasie otwarłem czterdzieści parafii i ochrzciłem około 5 tys. ludzi” – zapalał się, a jego oczy płonęły. Zarażał pasją głoszenia słowa. I tak musiał wyglądać Claret.
Urodził się w Katalonii, w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia 1807 roku. Jako osiemnastolatek pojechał do Barcelony, by wydoskonalić się w tkactwie. Poznał tam też tajniki sztuki drukarskiej i pilnie uczył się języków – francuskiego i łaciny. Uczestniczył w strajku robotników, przeżył poważny kryzys duchowy. Przeszedł go jednak zwycięsko, a w jego głowie zakiełkowała myśl, która nie dawała mu spokoju: chciał zostać kapłanem i głosić Ewangelię na krańcach świata. Jego marzenie spełniło się. Wyświęcony w 1835 roku, po kilku latach proboszczowania oddał się do dyspozycji Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Przez piętnaście miesięcy ciężko pracował na Wyspach Kanaryjskich. W 1847 roku założył w Barcelonie istniejącą do dziś drukarnię i wydawnictwo katolickie.
Rok później powstało zgromadzenie Misjonarzy Synów Niepokalanego Serca Maryi, zwanych popularnie klaretynami. Dwa lata później został arcybiskupem Santiago na Kubie. Ta rozległa archidiecezja nie miała pasterza od 14 lat. Święty Antoni zabrał się do pracy z wrodzoną sobie energią. Jego praca napotkała opór. Aż cztery razy dokonywano zamachów na jego życie. Doszczętnie spalono mu dom. Gdy w 1856 roku został raniony przez mężczyznę, którego konkubinę nawrócił, rząd hiszpański odwołał go z Kuby, a królowa Izabela II powołała na osobistego spowiednika. Objeżdżał z nią cały kraj, głosząc kazania, wspierając ubogich i zakładając różnorakie chrześcijańskie bractwa. Gdy w 1868 r. wybuchła w Hiszpanii rewolucja, a rodzina królewska musiała uciec do Francji, Claret podążył za nimi. Nieustannie podróżował. Nawet jego śmierć była symboliczna. Zmarł w czasie podróży. Bliskie były mu słowa Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze”.
 

Święty Paweł XIX wieku
Spalono mu dom. Kilkakrotnie próbowano go zabić. Szkalowano. Pornograficzne komiksy z Claretem drukowano nawet na etykietach pudełek z zapałkami.
Kiedy w ubiegłym roku Fidel Castro trafił do szpitala, głośno stało się o przepowiedni, którą w połowie XIX wieku wygłosił ponoć św. Antoni Maria Claret (1807–1870), ówczesny arcybiskup Santiago na Kubie. Abp Claret miał usłyszeć od Maryi w sanktuarium w El Cobre, że na Kubie „władzę obejmie zuchwały młody człowiek z gęstą brodą, który z bronią w ręku będzie się wspinał po górach, aby po kilku latach triumfalnie z nich zejść. Będzie przebywał w towarzystwie innych brodatych i długowłosych mężczyzn. Dyktatorską władzę będzie dzierżył przez ponad 40 lat i umrze we własnym łóżku”. Przepowiednia mówiła także, że Kuba zajmie „szczególne miejsce w międzynarodowym koncercie narodów”.
W tym roku mija dwusetna rocznica urodzin św. Antoniego Marii Clareta. Pochodził z Hiszpanii, z wielodzietnej rodziny. Został kapłanem diecezjalnym, marzył jednak o pracy misyjnej. Za zezwoleniem biskupa udał się do Rzymu. Tam zwrócił się do Kongregacji Rozpowszechniania Wiary, aby skierowano go na misje. Odbył rekolekcje u jezuitów. Poradzono mu, by został jezuitą. Rozpoczął nowicjat, ale ciężka choroba zmusiła go do powrotu w rodzinne strony. Został więc misjonarzem w swojej własnej diecezji, którą objeżdżał wzdłuż i wszerz, głosząc rekolekcje. Zakładał bractwa religijne, założył drukarnię i wydawnictwo katolickie. Wydawał broszury poświęcone życiu religijnemu. Głosił misje także na Wyspach Kanaryjskich. W roku 1849 założył Zgromadzenie Misjonarzy Niepokalanego Serca Maryi, zwanych klaretynami.
Kolejne sześć lat życia Claret duszpasterzował na Kubie, należącej wówczas do Hiszpanii. Zamianowano go arcybiskupem Santiago di Cuba. Na wyspie zasłynął z duszpasterskiej gorliwości. Na skutek miejscowych intryg ta rozległa archidiecezja nie miała pasterza od 14 lat. Nowy biskup odrabiał zaległości. Przywrócił dyscyplinę wśród duchowieństwa, zreformował seminarium. Ponad 9 tysięcy par żyjących bez ślubu stało się sakramentalnymi małżeństwami. Wybudował szpital i wiele szkół, zakładał parafialne kasy oszczędnościowe, ufundował nowatorski ośrodek wychowawczy dla osie­roconych dzieci i młodzieży, założył Bractwo Doktryny Chrześcijańskiej oraz Siostry Maryi Niepokalanej (mis­jonarki klaretynki). W ciągu 6 lat aż trzykrotnie odwiedził każdą z parafii, przeprowadzając tam misje. Jego aktywność przynosiła owoce, co nie wszystkim przypadało do gustu. Spalono mu dom. Kilkakrotnie próbowano go zabić. Podczas jednego z zamachów napastnik ranił go brzytwą w twarz.
Antyklerykalne środowiska wymusiły przeniesienie abp. Antoniego do Hiszpanii. Został spowiednikiem królowej Izabeli II, jednak nadal robił swoje. Głosił misje, wspierał wydawnictwa katolickie. Znienawidzony przez masonerię, stał się obiektem wieloletniej, wrogiej nagonki. Pornograficzne komiksy z Claretem w roli głównej drukowano nawet na etykietach pude­łek z zapałkami. Claret wziął udział w obradach I Soboru Watykańskiego w 1870 roku, wkrótce potem zmarł we Francji. Potomni nazwali go św. Pawłem XIX wieku.

25 październik. Św. Piotr z Alkantary - mistrz ascezy
Wizerunek św. Piotra przedstawiany jest we franciszkańskim habicie, przepasanym sznurem, którego trzy węzły symbolizują kolejno posłuszeństwo, ubóstwo i czystość. Święty często obejmuje duży krzyż, co stanowi świadectwo głębokiego umartwienia i pokuty, którym oddawał się przez całe swoje życie.

Jan Sanabria urodził się w 1499 roku w mieście Alcantara, na zachodzie Hiszpanii. Kiedy zakończył edukację w swojej rodzinnej miejscowości, rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance. Dyplom uzyskał mając zaledwie 16 lat, jednak nie marzenia o karierze naukowej pokierowały jego dalszym życiem.
Ukończywszy studia, wstąpił do zgromadzenia franciszkanów-obserwantów w Manjares, gdzie przyjął imię Piotr. Zanim otrzymał świecenia kapłańskie w 1524 roku, został mianowany przełożonym domu zakonnego z powodu ogromnej surowości życia, którą się wyróżniał. Funkcję gwardiana sprawował także w Badajoz i Placencji. Kiedy został mianowany prowincjałem domów obserwantów w Hiszpanii i Portugali, zaczął realizować swój główny cele, przywrócenie karności i obserwancji w zakonie franciszkańskim.
„Najpierw powinieneś więc ofiarować Bogu samego siebie-poświęcić się na zawsze Jego służbie; zaprzeć się samego siebie; oddać się całkowicie w Jego Przenajświętsze ręce, aby On Sam robił z tobą, co Mu się podoba, tak w tym, jak i w przyszłym życiu.”
Święty rzeczywiście żył i postępował wobec własnych słów. Całkowicie odrzucił to co doczesne na rzecz modlitwy i medytacji. Według relacji świadków sypiał w ciągu doby nie więcej niż cztery godziny, w celi tak małej, że z trudem się w niej poruszał. W czasie wielkich mrozów chodził boso i bez dodatkowego okrycia. Wycieńczające posty wykluczające z diety mięso, ryby oraz nabiał, skrajnie wychudziły jego ciało. Swoją charyzmą zaraził współbraci, którzy także opowiedzieli się za surową regułą życia zakonnego. Z pokorą za swym mistrzem oddawali się ascezie.
„Należy pilnie i bezustannie strzec swego serca; oddalać z niego wszelkie próżne i niepożyteczne myśli; wszelkie uczucia i przywiązania; wszelkie niepokoje i gwałtowne wzruszenia. Wszystko to jest bowiem przeszkodą do pobożności.”
Święty Piotr bał się, że zarządzanie zakonem pochłonie go za bardzo. W związku z tym w roku 1554 postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów i resztę życia spędził w klasztorku w Cebollas, oddając się bez reszty pokucie i kontemplacji. To właśnie medytacja i modlitwa były dla świętego jedyną słuszną drogą ku Bogu.
Napisał on także wiele pism ascetycznych. Należą do nich m.in.: Traktat o modlitwie i medytacji, Odpowiedź na 33 punkty Relacji św. Teresy z Avila, Komentarz do Psalmu Miserere oraz Konstytucje dla zreformowanych przez siebie klasztorów.
„Oby moja pielgrzymka mogła się czym prędzej zakończyć! Obym czym prędzej doczekał się końca mojego wygnania! Kiedy nadejdziesz drogi dniu mojej wolności? Kiedy pójdę oglądać oblicze Boga?!”
Piotr całą swoją doczesność poświęcił dla wieczności. Zmarł 18 października 1562 roku w wieku 63 lat. Ponoć przy swojej śmierci oglądał Matkę Bożą i św. Jana Apostoła, wypowiadając słowa Psalmu: „Pójdziemy do domu Pana.” Jakiś czas po śmierci objawił się także św. Teresie z Avila, z którą łączyła go szczególna przyjaźń duchowa.
Piotr z Alkantary został beatyfikowany w 1627 roku, a kanonizowany 42 lata później przez papieża Klemensa IX. Święty Piotr jest patronem diecezji Coria w Hiszpanii oraz prowincji Estremadury, a także Brazylii.

- Bł. Carlo Gnocchi - kapelan okaleczonych
W czasie II wojny światowej był kapelanem włoskich strzelców górskich i zimą 1942/1943 przeżył z nimi tragiczny odwrót z ZSRR.

Po wojnie poświęcił się całkowicie niesieniu pomocy chorym, okaleczonym na wojnie i niepełnosprawnym. Jego proces beatyfikacyjny trwał 22 lata.
Ksiądz Gnocchi, nazywany "apostołem kalekich dzieci", urodził się w 1902 roku niedaleko Mediolanu. W 1940 roku, po przystąpieniu Włoch do wojny po stronie Niemiec, zaciągnął się dobrowolnie jako kapelan batalionu strzelców alpejskich. Brał udział w kampanii w Grecji.
Przeżywszy koszmar wojny powrócił do Mediolanu i starał się zniechęcić swych uczniów do wstępowania do wojska. Jednak mimo to wszyscy zaciągnęli się do armii. Dlatego kapłan nie chcąc rozstawać się ze swymi wychowankami i pragnąc otoczyć ich opieką ponownie wstąpił do wojska i wyruszył z nimi na kampanię przeciwko ZSRR w 1942 roku.
Na froncie wschodnim był świadkiem prawdziwej masakry włoskich żołnierzy, którzy masowo ginęli w walkach i zamarzali. Razem z nimi uczestniczył w ich dramatycznym odwrocie po radzieckiej ofensywie. Wtedy ksiądz Gnocchi postanowił zająć się niesieniem opieki sierotom wojennym, dzieciom okaleczonym w czasie walk i bombardowań. Przystąpił także do antyhitlerowskiego ruchu oporu.
Po wojnie założył Fundację "Pro Juventute" i szereg ośrodków pomocy we Włoszech i poza ich granicami. Zmarł w 1956 roku. Kiedy - jak się podkreśla - we Włoszech nie istniało jeszcze ustawodawstwo dotyczące przeszczepów organów, ksiądz Gnocchi wyraził pragnienie, by po jego śmierci jego rogówki oddano niewidomym dzieciom.
25 października 2009 roku, podczas modlitwy Anioł Pański papież Benedykt XVI zwracając się do 40 tysięcy uczestników odbywającej się tego dnia beatyfikacji w Mediolanie powiedział, że ksiądz Gnocchi był cenionym wychowawcą dzieci i młodzieży.
"W czasie drugiej wojny światowej został kapelanem strzelców górskich, z którymi przeżył tragiczny odwrót z Rosji, cudem unikając śmierci. Wtedy właśnie postanowił całkowicie poświęcić się dziełu miłosierdzia" - mówił papież. *** Tekst za PAP.

- Św. Kryspin - kim był
A może raczej: ilu ich było i co na to wszystko William Szekspir?

W szekspirowskim „Życiu Henryka V” jest pamiętna scena, gdy tytułowy monarcha uroczystym tonem przemawia do swych wojsk, gotujących się na decydującą bitwę z Francuzami. W przekładzie Leona Ulricha słowa bohaterskiego króla brzmią tak:
Dzisiaj jest święto świętego Kryspina;
Kto dziś przeżyje, a do domu wróci,
W górę podrośnie na dnia tego wzmiankę,
Podniesie głowę na imię Kryspina.
Dalej mowa o pokazywaniu sąsiadom ran, odniesionych w dniu św. Kryspina, o rycerskich czynach, jakich dokonać mają zgromadzeni wokół króla rycerze oraz o następnych pokoleniach, które będą sobie opowiadać o tej niezwykłej bitwie, dzięki czemu „dzień świętego Kryspina nie minie / Od dzisiejszego dnia do końca świata”.
Dla Anglików „Życie Henryka V” to sztuka, którą porównać można z polską Trylogią. Wystawiało się ją często ku pokrzepieniu serc, czego najlepszym dowodem mistrzowska ekranizacja z 1944 roku, gdy Laurence Olivier podnosił na duchu Brytyjczyków, zmagających się z III Rzeszą.
Kim był jednak ów tajemniczy święty Kryspin? Wszak w naszym kręgu kulturowym mało kto kojarzy tego patrona, choć np. w literaturze staropolskiej można się natknąć na wzmianki o tej postaci, a właściwie postaciach.
W III wieku było sobie bowiem dwóch braci - Kryspin i Kryspinian. Swą działalność apostolską prowadzili na terenie Galii. Co ciekawe, ewangelizowali za dnia, a nocami szyli buty, które następnie rozdawali najbiedniejszym. Stąd też uznaje się ich za patronów szewców.
Oboje zginęli śmiercią męczeńską we francuskiej miejscowości Saissons. Był rok 285, zaś Cesarstwem Rzymskim rządził cesarz Maksymian.
Kościół katolicki wspomina ich 25 października. Tego dnia, w roku 1415 roku, pod Azincourt stanęły naprzeciwko siebie armie angielskiego króla Henryka V i francuskiego władcy Karola VI. Mimo ogromnej przewagi liczebnej Francuzi ponieśli sromotną klęskę, Anglicy zaś przypisali zwycięstwo wstawiennictwo św. Kryspina.
W wydanej nakładem WAM-u „Księdze imion świętych”, którą opracowali Henryk Fros SJ oraz Franciszek Sowa, wspomina się, iż w martyrologiach jest jeszcze siedmiu innych patronów o tym imieniu.
Najważniejszym z nich jest bez wątpienia włoski Kryspin z Viterbo, który na świat przyszedł jako Piotr Fioretti i żył na przełomie XVII i XVIII wieku. Całe swe zakonne, kapucyńskie życie, posługiwał jako zwykły kucharz, bądź ogrodnik. Miał jednak dar przepowiadania przyszłości, zaś jego rad słuchało wielu kościelnych dostojników z papieżem na czele.
Beatyfikował go w 1806 roku Pius VII, a kanonizował w roku 1982 Jan Paweł II.

26 październik. Bł. Celina Borzęcka - kobieta praktyczna
Była żoną, matką, babcią i zakonnicą. Założyła zgromadzenie sióstr zmartwychwstanek. Wiele lat po śmierci przyczyniła się do uzdrowienia swego pra, pra, pra... wnuka.

Kiedy urodziła się 29 października 1833 r. w szlacheckiej rodzinie Chludzińskich – na Kresach Rzeczypospolitej, w Antowilu koło Orszy, wolna Polska była marzeniem. Młodziutka Celina marzyła o jeszcze jednym: chciała zostać zakonnicą.
Żona, matka, babcia...
Wolą rodziców okazało się jednak jej zamążpójście, więc w wieku dwudziestu lat wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego i zamieszkała w majątku męża niedaleko Grodna. Jako młoda mężatka przeżyła śmierć pierworodnego syna Kazimierza. Niedługo po urodzeniu zmarła także córeczka Maria. Mocno przeżyła ból po stracie matki i siostry… To wszystko zdarzyło się w pierwszych latach małżeństwa. Za pomoc udzielaną powstańcom styczniowym w 1863 r. znalazła się w więzieniu w Grodnie – wraz z kilkumiesięczną córeczką Jadwigą, najmłodszym powstańczym więźniem…
Czasem próby dla Celiny była ciężka choroba męża. W 1869 r. Józef Borzęcki, dotknięty paraliżem, stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami i chorym mężem wyruszyła do Wiednia, w poszukiwaniu dla niego skutecznej kuracji. Troskliwie się nim opiekowała przez pięć lat choroby. Józef zmarł w 1874 r. Celina poświęciła się wychowaniu córek. Szanowała ich wolę, kiedy wybierały życiowe powołania: do życia małżeńskiego i zakonnego. Starszej – Celinie towarzyszyła, kiedy rodziły się jej dzieci. A potem, mimo licznych zakonnych obowiązków, była dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt.
...i zakonnica
Po śmierci męża Celina Borzęcka wróciła do młodzieńczych marzeń o zakonie. Wkrótce razem z młodszą córką Jadwigą złożyła śluby zakonne. Pod wpływem księży zmartwychwstańców zorganizowała żeńskie Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pa- na Naszego Jezusa Chrystusa. Pod taką nazwą instytut, po wielu latach oczekiwania i pokonywania przeszkód, zyskał kościelną aprobatę w styczniu 1891 r. Wraz z Celiną obo­wiązki w zgromadzeniu podjęła córka Jadwiga, obecnie również kandydatka na ołtarze. Zgromadzenie zajęło się prowadzeniem szkół, przedszkoli, internatów.
 

Wybrała Kęty
W mieście św. Jana Kantego Celina Borzęcka ulokowała w 1891 r. pierwszą w Polsce placówkę zmartwychwstanek. W skromnej starej chacie najpierw założyła szkołę dla dziewcząt i nowicjat. Początki były trudne, a siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda. Cztery lata później stanął w Kętach klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, z Matką Bożą Ostrobramską w ołtarzu i patronami Polski, Litwy i Rusi na witrażach. Tu też zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochron­kę dla dzieci. Stąd też wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie, Warszawie.
Budynek klasztoru otacza piękny park. Rosną w nim drzewa sadzone i szczepione przez założycielkę. Wymownym dowodem jej kobiecej zaradności są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z koronkowej sukni ślubnej matki Celiny, z jej dawnego stroju balowego…
W 1906 r. nagle zmarła jej córka Jadwiga. Siedem lat później, na cmentarzu w Kętach, obok niej została pochowana matka Celina. Zmarła 26 października 1913 r. W 1937 r. szczątki Celiny i Jadwigi Borzęckich przeniesiono do krypty w klasztornej kaplicy. Od 2001 r. znajdują się w kęckim kościele parafialnym pw. Świętych Małgorzaty i Katarzyny.

Kiedy matka Celina umierała, istniało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z duchowością zgro­madzenia świeckich apostołek Zmartwych­wstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Ar­gentynie, Australii, Kanadzie, Tan­zanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracuje 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe, pielęgniarki.
Starania o beatyfikację swojej założycielki zmartwychwstanki rozpoczęły w 1944 r. W 2002 r. watykańska kongregacja uznała cud, który wydarzył się za jej przyczyną. Po modlitwach za wstawiennictwem matki Celiny, w niewyjaśniony sposób zdrowie odzyskał ciężko ranny w wypadku Andrzej Mecherzyński-Wiktor, jej prawnuk w piątym pokoleniu. 27 października 2007 roku w rzymskiej Bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną.

27 październik. Św. Frumencjusz - ojciec Pokoju
Biskup Frumencjusz był nazwany przez Etiopczyków Abba Selama – Ojcem Pokoju.

Święty Frumencjusz zmarł około 380 roku. Był organizatorem pierwszych struktur kościelnych w Aksum. Biskup został nazwany przez Etiopczyków Abba Selama – Ojcem Pokoju. Udzielił chrztu pierwszemu chrześcijańskiemu władcy Aksum – Ezanie, stając się tym samym ojcem chrześcijaństwa w Etiopii. Tradycja etiopska przypisuje mu również dokonanie pierwszego etiopskiego przekładu Nowego Testamentu. Do "Martyrologium Rzymskiego" został wpisany przez kardynała Boroniusza w XVII wieku.
Historię jego żywota przekazał Rufin, który był chrześcijańskim historykiem. Frumencjusz pochodził z Tyru w Grecji. Był uczniem i krewnym filozofa Meropiusza, który wybrał się z nim w podróż morską z zamiarem dotarcia do Indii. Z powodu burzy ich okręt przybił do afrykańskiego brzegu w Etiopii. Tubylcy zabili Meropiusza i towarzyszących mu ludzi. Z rzezi ocaleli jedynie Frumencjusz i Edezjusz. Zostali oni wzięci do niewoli, a następnie odesłani w darze władcy Aksum – Ylle Alada. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Po śmierci króla zostali zatrzymani w pałacu przez królową. Niedługo potem, najprawdopodobniej dzięki kontaktom z kupcami chrześcijańskimi, Frumencjusz i Edezjusz zapoznali się z religią chrześcijańską. Na dworze w Aksum święty stał się żarliwymi propagatorem wiary, nauczając dzieci i dorosłych oraz nawracając całe społeczności.
Frumencjusz był także wychowawcą następcy tronu. Syn królowej, Ezana, po objęciu władzy zezwolił Frumencjuszowi udać się do Aleksandrii, gdzie około roku 340 przyjął sakrę. Król Ezan dał świętemu pełną swobodę w ewangelizacji, sam także przyjął Chrzest święty z rąk Frumencjusza.
Warto wspomnieć, iż do prawosławnej religii w Etiopii "zakradły" się także elementy mozaizmu, takie jak obrzezanie, święcenie soboty i przepisy żydowskie dotyczące pokarmów. Świadczą one chociażby o tym, że korzenie chrześcijaństwa sięgają o wiele głębiej i wywodzą się z judaizmu właśnie...

28 październik. Św. Szymon i Juda Tadeusz - Apostołowie z drugiej linii
Niełatwa to rzecz pozostać gorliwym i odważnym bez rozgłosu, w cieniu. Tworzyć wspólnotę bez pretensji do tytułów. Robić swoje, czerpiąc siłę z tego, że jestem jednym z...

Obaj Apostołowie mieli pecha. Juda nosił to samo imię co zdrajca Judasz. W języku polskim rozróżniamy te imiona za pomocą końcówki „-sz”, ale w oryginale tej różnicy nie ma. Pewnie dlatego Juda występuje w spisach Apostołów także pod drugim imieniem – Tadeusz (tzn. odważny). Szymon z kolei nosił to samo imię co najważniejszy z Apostołów. Jego imię funkcjonuje z przydomkiem Kananejczyk lub Zelota, czyli gorliwy.
Nie znamy szczegółów ich życia. Znamy właściwie tylko ich imiona, które pojawiają się na listach Apostołów (Mt 10,2; Mk 3,16–19; Łk 6,14–16, Dz 1,13). Juda, o którym Ewangelista zaznacza „ale nie Iskariota”, wypowiada w Ewangelii Janowej jedno zdanie. I to wszystko. Bibliści wątpią, czy List św. Judy wchodzący w skład Nowego Testamentu jest autorstwa Judy Apostoła.
Oczywiście tradycja przychodzi z pomocą tej anonimowości, dopowiada ich historię. Według średniowiecznych przekazów, Szymon umarł męczeńsko przecięty na pół piłą. Dzieje Judy Tadeusza łączą się z piękną legendą o Abgarze, królu Edessy (dzisiejsza Urfa w Turcji). Ów król, chory na trąd, miał napisać list do Pana Jezusa z prośbą o uzdrowienie. W odpowiedzi otrzymał list napisany przez samego Jezusa oraz wizerunek Zbawiciela odciśnięty na płótnie. Te niezwykłe dary miał dostarczyć właśnie apostoł Juda, który głosił królowi Ewangelię i udzielił mu chrztu. W ikonografii przedstawiany jest nieraz z wizerunkiem twarzy Jezusa.
Judę Tadeusza wzywa się jako patrona spraw beznadziejnych. Dlaczego właśnie jego? Nie bardzo wiadomo. Ale spraw po ludzku beznadziejnych nie brakuje. Więc dobrze, że jest patron tych mrocznych chwil. Juda, trzymający w ręku odbicie twarzy Jezusowej, daje jasną wskazówkę: w ciemności szukaj oblicza Pańskiego – umęczonego, ale i chwalebnego. W Nim nadzieja w beznadziei.
Juda i Szymon pozostali apostołami drugiej linii. Niełatwa to rzecz pozostać gorliwym i odważnym bez rozgłosu, w cieniu innych. Tworzyć wspólnotę bez pretensji do tytułów, na swoją miarę, stosownie do swoich możliwości. Godzić się, że będą mnie nawet mylili z innymi – tymi wybitniejszymi albo, co gorsza, ze zdrajcami. Robić swoje, czerpiąc siłę z tego, że jestem jednym z... Nie lada sztuka.

29 październik. Bł. Michał Rua - Generał zakonu salezjanów
Zawdzięczamy mu zaistnienie salezjanów w Polsce. Towarzystwem Salezjańskim kierował 22 lata, aż do śmierci, która nastąpiła 10 kwietnia 1910 roku.

Błogosławiony Michał Rua urodził 9 czerwca 1837 roku się w Turynie. Pochodził z wielodzietnej rodziny, jednak szybko został osierocony przez ojca. Michał był synem dyrektora fabryki broni, przy której księża prowadzili szkołę elementarną. W 1848 roku Michał zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. W tym okresie trafił także do założonego przez Jana Bosko „Oratorium” dla chłopców, do którego chętnie uczęszczał wraz z bratem.
Święty Jan Bosko zamierzał doprowadzić do kapłaństwa najlepszych chłopców, aby mogli kontynuować jego dzieło. Pewnego dnia Michał dostał propozycję nauki łaciny i dalszych studiów. Wtedy też święty Jan Bosko zaproponował chłopcu by zamieszkał przy „Oratorium”. W roku 1854 Michał Rua złożył śluby zakonne i objął już jako kleryk prowadzenie Świętego Oratorium. Do najpiękniejszych chwil jego życia należała pielgrzymka do Rzymu wraz z Janem Bosko w 1858 roku - wtedy też rozpoczęły się zabiegi o zatwierdzenie reguł założonego zgromadzenia. Błogosławiony współpracował także ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryji Wspomożycielki Wiernych, powołanej do życia w roku 1872.
Po ukończeniu seminarium duchownego Michał Rua został pierwszym kapłanem, który został wychowanym przez św. Jana Bosko i towarzyszył mu już do końca życia. Po jego śmierci został generalnym przełożonym świeżo utworzonego zgromadzenia księży salezjanów. Cały swój czas poświęcał potrzebującej młodzieży. Naoczni świadkowie mówią również, że miał: dar czytania w sercach, przepowiadania przyszłości, uzdrawiania, czy rozmnażania pokarmów. Był chodzącą regułą dla siebie i dla współbraci.
Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Zawdzięczamy mu zaistnienie salezjanów w Polsce. Towarzystwem Salezjańskim kierował 22 lata, aż do śmierci, która nastąpiła 10 kwietnia 1910 roku. Zostawił swoim następcom 341 domów w 30 krajach i około 4000 członków. Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI dnia 29 października 1972 roku.

- Św. Felicjan. O wielu męczennikach z I lub II wielu chrześcijaństwa zachowało się nie wiele przekazów. Tak jest i ze świętym Felicjanem.
Niektóre źródła nazywają go biskupem, ale brak na to określenie jednoznacznego potwierdzenia.
Imię patrona, św. Felicjana, pochodzi od łacińskiego słowa „felix”, co oznacza szczęśliwy.

30 październik. Święty Alfons Rodriguez Cierpliwy furtian
Alfons Rodriguez przyszedł na świat w rodzinie kupieckiej 25 lipca 1533 roku w Segovii, w Hiszpanii. Słynął ze swej skromności i uprzejmości. Nikomu nie odmówił pomocy i dobrego słowa.

W wieku 14 lat Alfons został przyjęty do jezuickiego kolegium w Alcala. Od wczesnego dzieciństwa jego marzeniem było kapłaństwo, jednak śmierć ojca, sprawiła, że chłopak musiał powrócić do rodzinnego domu, aby pełnić obowiązki administratora przedsiębiorstwa tekstylnego, jakim zarządzał zmarły. Nie były to najszczęśliwsze lata do młodego Rodrigueza, a sercem cały czas był blisko Boga.
W wieku lat 17 ożenił się z Marią Suarez. Związek był bardzo udany, dlatego ogromnym ciosem była śmierć żony, zaledwie siedem lat po zawarciu małżeństwa. Na tym nie skończyło się pasmo nieszczęść - Rodriguez stracił dwoje jedynych dzieci. Mężczyzna chciał znaleźć ukojenie tam, gdzie zawsze je odnajdował – w modlitwie. Postanowił poświęcić swe życie Bogu. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji, w przyszłości chcąc zostać kapłanem. Okazało się, że nauka sprawiała mu pewne trudności, zbyt wiele lat stronił od ksiąg i ciężko było nadrobić zaległości. Zniechęcony swymi niepowodzeniami zrezygnował ze studiów.
Wtedy wstąpił do jezuitów – został bratem zakonnym. Przez 36 lat swej posługi pełnił funkcję furtiana. Wolny czas spędzał na samotnej modlitwie i kontemplacji. Podobno miewał mistyczne zachwyty i ekstazy, co jeszcze bardziej utwierdzało go w wierze. Plotka głosi, że spokojny braciszek nigdy nie wypuszczał z dłoni różańca. Zasłynął też z pisania tekstów, traktujących o ascetycznym trybie życia.
Rodriguez uważał, że ulgę człowiekowi może przynieść wyłącznie pokuta. Dlatego cierpliwie znosił wszelkie niepowodzenia, nie reagował na zaczepki i wulgarne wyzwiska wędrowców, starając się każdemu odpowiedzieć dobrym słowem. Gdy nie spotykały go nieprzyjemności, sam szukał trudnych dróg, aby w czasie ich pokonywania pogłębiać swą wiarę. Podobno jego modlitwy miały taką moc, że dzięki nim wielu ludzi zostało uzdrowionych.
Był bardzo popularny wśród młodych kleryków. Nie raz pomagał im radami i słowem. Szybko wkoło furtiana zgromadził się pokaźny tłum, pragnących jego dobroci. Jednym z najbliższych przyjaciół Rodrigueza był późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich – św. Piotr Klawer.
Zmarł 30 października 1617 roku, przeżywszy 84 lata. W pogrzebie skromnego jezuity wzięły udział nie tylko tłumy ludzi i zakonnicy, ale i sam wicekról, biskup i duchowieństwo. Został uznany za błogosławionego w 1825 roku, przez papieża Leona XII. Kanonizował go papież Leon XIII w 1888 roku. 30 października jest dniem corocznej pamiątki tego skromnego człowieka, który w pełni poświecił swe życie posłudze Bogu i ludziom.

- Bł. Anioł z Acri
Trzy razy wstępował do zakonu kapucynów i występował z niego. Jest nazywany Apostołem Kalabrii.
 
Lucantionio Falcone, późniejszy bł. Anioł, urodził się w 1669 roku w Acri we włoskiej Kalabrii, w rodzinie robotniczej. Po śmierci ojca jego wychowaniem i wykształceniem zajął się brat jego matki, kapłan diecezjalny. Mając 19 lat, mimo sprzeciwu i oporu ze strony krewnych, wstąpił do zakonu kapucynów. Po kilkunastu dniach pobytu w klasztorze powrócił do domu, stwierdziwszy, że nie zastał takiego ubóstwa, jakiego się spodziewał.
Nie mógł jednak znaleźć sobie miejsca. Wiedziony wewnętrznym przekonaniem, jeszcze raz zapukał do furty kapucynów w Acri. W 1689 roku został ponownie przyjęty do nowicjatu. Pełen rozterek i powątpiewań o swoim powołaniu, ponownie opuścił zakon. Powrócił do domu, jednak znów trawiły go niepokoje, zapragnął wrócić do klasztoru. Za zgodą generała zakonu przyjęto go po raz trzeci i dano mu imię Anioł. Tym razem pozostał, choć przez pewien czas dręczyła go niepewność, co do słuszności wyboru tej drogi życia.
Po ukończeniu studiów teologicznych, w 1700 roku przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce dał się poznać jako świetny kaznodzieja i poszukiwany spowiednik. 35 lat głosił słowo Boże w różnych miejscowościach na południu Włoch, dlatego nazwano go Apostołem Kalabrii.
Pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji, był m.in. mistrzem nowicjatu, gwardianem i prowincjałem. Odznaczał się gorliwością i wyrozumiałością wobec braci. Dla siebie samego był surowy i wymagający. Zmarł 30 października 1739 roku. Papież Leon XII ogłosił go błogosławionym w 1825 roku. Liturgiczne wspomnienie bł. Anioła z Acri przypada 30 października.
Błogosławiony Anioł z Acri może być patronem wszystkich, którzy z trudem rozpoznają swoje życiowe powołanie.

31 październik. Św. Wolfgang z Ratyzbony - przybysz znad Jeziora Bodeńskiego
Przyszedł na świat w pierwszej połowie X wieku w Szwabii. Najprawdopodobniej miejsce jego urodzenia to dzisiejsze Pfullingen.

Wychował się w słynnym, benedyktyńskim opactwie leżącym na wyspie Reichenau na Jeziorze Bodeńskim. W 956 roku jego przyjaciel Henryk Babenberg został arcybiskupem Trewiru. Od tego momentu Wolfgang zaczął pełnić obowiązki jego kanclerza.
11 lat później wstąpił do benedyktynów w szwajcarskiej miejscowości Eisiedeln, natomiast w 969 roku święty Ulryk z Augsburga wyświęcił go na biskupa. Odtąd Wolfgang głosił Dobrą Nowinę w prowincji Noricum, jak od czasów rzymskim nazywano tereny dzisiejszej Austrii. Przebywał także na Węgrzech, jako misjonarz w pogańskim jeszcze w tamtym okresie kraju.
W 972 wyznaczono go na biskupa Ratyzbony. Wówczas to zrzekł się swych biskupich praw w Czechach, dzięki czemu powstać mogła diecezja praska. Zrezygnował także z pełnienia prestiżowej funkcji opata klasztoru świętego Emmerama. Scedował ją na błogosławionego Ramwolda, by ten zaprowadził tam nowe zasady i reguły.
Prowadzący surowy i ascetyczny żywot Wolfgang wsławił się zakładaniem nowych klasztorów i reformowaniem tych, które istniały już wcześniej. Szczególnie troszczył się o biednych i chorych. Nalegał także na dalszą – dziś powiedzielibyśmy „ustawiczną” - edukację osób należących do stanu duchownego. Uchodzi także za nauczyciela cesarza Henryka II oraz królowej węgierskiej, błogosławionej Gizeli.
Pod koniec życia, jako pustelnik, zamieszkał nad jeziorem, które z czasem nazwano na jego cześć Wolfgangsee. Z tym okresem w biografii świętego wiąże się sporo legend. Ponoć żyjący wówczas w jaskini Wolfgang spotkał któregoś dnia leśników, pracujących przy wyrębie lasu. Na widok zmęczonych ludzi użył swych mocy, i między pobliskimi skałami wytrysnęło źródełko z wodą, dzięki czemu drwale mogli ugasić swe pragnienie. Od tego czasu woda wypływająca z owego źródełka uchodzi za cudowną i posiadającą właściwości lecznicze.
Inną opowieścią jest ta, która mówi o budowie przez Wolfganga niewielkiego leśnego kościółka. Święty rzucił kiedyś w dolinę siekierę i zadecydował, że na miejscu, w którym ją odnajdzie, wybuduje niewielką świątynię. Nie bardzo potrafił jednak uporać się z nadmiarem zaplanowanych prac, więc razu pewnego przyszedł do niego diabeł, który obiecał pomóc przy wznoszeniu budowli. Postawił jednak następujący warunek: pierwsza żywa istota, jaka przekroczy próg kościółka, ma zostać oddana w jego ręce. Święty na propozycję przystał, po czym, gdy budynek był już gotowy, okazało się i pierwszy do jej wnętrza wszedł... wilk. Rozwścieczony tym faktem diabeł złapał w szpony błąkającego się we wnętrzu drapieżnika i uciekł z nim przez otwór w dachu.
Wolfgang zmarł w Pupping w Austrii 31 października 994 roku. Pochowano go w ratyzbońskim opactwie St. Emmeram. Kanonizowany został w 1052 roku przez papieża Leona IX.
W ikonografii ukazuje się go jako biskupa lub benedyktyna z toporem, pastorałem, modelem kościoła lub książką w ręce. Czasem towarzyszy mu również diabeł. Najstarsza podobizna świętego znajduje się w XI-wiecznym „Ewangeliarzu emmeramskim”, który obecnie przechowywany jest na Wawelu. Wolfgang uchodzi za patrona Bawarii i Ratyzbony, ale także pasterzy, stolarzy, cieśli, drwali, żeglarzy i niewinnie skazanych więźniów.

Św. Alfons Rodriguez
Był mężem surowych umartwień i ciągłej modlitwy. Wzniósł się na szczyty modlitwy mistycznej.
Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii, na terenie Hiszpanii. Po śmierci ojca prowadził rodzinne przedsiębiorstwo.
Św. Alfons Rodriguez zasłynął z uprzejmości, dobroci i cierpliwości. Był mężem surowych umartwień i ciągłej modlitwy. Wzniósł się na szczyty modlitwy mistycznej.
Został beatyfikowany w roku 1825, a kanonizował go Leon XIII w 1888 r.

 

http://kosciol.wiara.pl/Ludzie/Swiety_na_dzis/

 

 

www.stowledkidukielskie.dukla.org        2012           webmaster: kychen