
ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

1
lutego, - wsp. Św. Brygidy z Kildare,
dziewicy, patronki Irlandii.
Brygida jest znana jako patronka
Irlandii. Urodzona w Fanghart w
Irlandii, około roku 450, z rodziców
ochrzczonych przez św. Patryka, już
od dzieciństwa okazywała oznaki
świętości. Legenda głosi, że prosiła
Boga, aby zabrał jej urodę, by mogła
uniknąć małżeństwa i podążać za swym
powołaniem religijnym. Ale kiedy
otrzymała welon dziewictwa od św.
Mela, wróciła jej uroda. Założyła
pierwszy w Irlandii klasztor w
Kildare ("Cil Dara - Dębowy
kościół"), którym kierowała przez
wiele lat. Zorganizowała również
wspólnoty w innych częściach
Irlandii; jej modlitwy i cuda
wywarły olbrzymi wpływ na ówczesną
epokę rozwoju Kościoła w Irlandii.
Św. Brygida była hojna i pogodna,
gwałtowna i energiczna. Jej jedynym
pragnieniem było pomagać biednym i
potrzebującym i nieść im ulgę w
cierpieniach. Pewnego razu jeden z
przyjaciół przyniósł jej koszyk
dorodnych jabłek. Święta od razu
rozdała je tłumowi chorych, którzy
tłoczyli się wokół niej. Przyjaciel
wykrzyknął: "One były dla ciebie,
nie dla nich". Św. Brygida
powiedziała po prostu: "Co jest
moje, należy do nich". Umarła w roku
525 i została pochowana w
Downpatrick, w tym samym grobie co
św. Patryk i Kolumban.
2 lutego, - wsp. Ofiarowanie
Pańskie.
Drugi
dzień lutego, który jest świętem
Ofiarowania Dzieciątka Jezus w
świątyni, jest także świętem
Oczyszczenia Najświętszej Maryi
Panny. Inną nazwą tego popularnego
święta jest Matki Boskiej
Gromnicznej. Czterdzieści dni po
narodzinach Dzieciątka, Maryja i
Józef zanieśli Je do świątyni w
Jerozolimie, aby ofiarować Je Panu,
jak nakazywało Prawo Mojżeszowe.
Przynieśli ze sobą parę gołębi, dar
składany zazwyczaj przez biednych.
Prawo Mojżeszowe nakazywało, aby
pierworodnego ofiarowywać Bogu w
podzięce za zachowanie przy życiu
Izraelitów w Egipcie przez Anioła
Zniszczenia. Prawo nakazywało
również, aby czterdziestego dnia po
urodzinach dziecka matka złożyła
ofiarę oczyszczenia z niewinnej
krwi: owieczki i młodego gołębia
lub, jeśli jest biedna, pary młodych
gołębi albo turkawek. W czasie
ofiarowania i oczyszczenia był w
świątyni sprawiedliwy i bogobojny
mąż zwany Symeonem. Rozpoznał on w
dziecku Mesjasza i biorąc je w
ramiona, oświadczył, że jest On
Zbawcą, Światłem Narodów i Chwałą
Izraela. Tego dnia święci się
świece, które następnie niesie się w
procesji, z odpowiednimi modlitwami
i ceremoniałem. Poświęcone świece
woskowe symbolizują człowieczeństwo,
które Syn Boży przyjął i oznaczają,
że Jezus Chrystus jest prawdziwym
światłem świata przez Swoją naukę,
łaskę i przykład. Są one również
symbolem gorącej wiary, nadziei i
miłości, z jakimi chrześcijanin
powinien podążać za Chrystusem w
pokornym posłuszeństwie wobec Jego
Ewangelii i naśladowaniu Jego cnót.
Poświęcone świece są zapalane
podczas Mszy św. i innych nabożeństw
kościelnych; przy udzielaniu
wszystkich sakramentów, z wyjątkiem
sakramentu pokuty; przy udzielaniu
błogosławieństw, na procesjach i w
czasie innych ceremonii
liturgicznych. W każdym domu
katolickim powinny być przynajmniej
dwie poświęcone świece, aby można
było zapalić je podczas udzielania
choremu sakramentów, w chwilach
szczególnie niebezpiecznych, w
czasie udzielania błogosławieństwa
lub rodzinnych nabożeństw.
3
lutego, - wsp. Św. Błażeja, biskupa
i męczennika, patrona chorych na
gardło.
Błogosławienie gardła, które
przypomina wstawiennictwo św.
Błażeja, stało się bardzo popularnym
nabożeństwem. Św. Błażej, biskup i
męczennik, poświęcił młodość studiom
filozoficznym, potem został
lekarzem. Po wyświęceniu na księdza
został mianowany biskupem Sebasty w
Armenii, tam wpadł w ręce władcy
Agrykola i został wtrącony do
więzienia. Kiedy prowadzono go do
więzienia, pewna stroskana matka,
której dziecko cierpiało na chorobę
gardła, poprosiła go o pomoc. Za
jego wstawiennictwem dziecko zostało
uzdrowione. Od tego czasu często
proszono go o pomoc w podobnych
przypadkach. Po okrutnych torturach
ścięto go w roku 316. Za jego
pośrednictwem wielu ludzi zostało
wyleczonych z chorób gardła lub
zdołało się przed taką chorobą
uchronić. Kapłan, udzielając choremu
błogosławieństwa, trzyma dwie
skrzyżowane świece i dotykając nimi
gardła, modli się, aby przez zasługi
i wstawiennictwo św. Błażeja chory
był uwolniony od chorób gardła i
wszelkiego zła. Kapłan mówi: "Przez
wstawiennictwo św. Błażeja, biskupa
i męczennika, niech uwolni cię Bóg
od choroby gardła i od wszelkiej
innej choroby. W imię Ojca i Syna i
Ducha Świętego. Amen".
4
lutego, - wsp. Św. Weroniki,
dziewicy.
Weronika, pobożna niewiasta
jerozolimska, towarzyszyła
Chrystusowi na Górze Kalwarii i
podała mu chustę, na której
pozostawił wizerunek Swojej Twarzy.
To wydarzenie jest upamiętnione w
szóstej stacji Drogi Krzyżowej.
Włoska legenda podaje, że
wizerunkiem tym, zwanym Chustą
Weroniki, święta uleczyła cesarza
Tyberiusza, a następnie pozostawiła
chustę pod opieką papieża Klemensa i
jego następców. Legenda francuska
mówi, że św. Weronika wyszła za mąż
we Francji za nawróconego Zacheusza
i towarzysząc mu do Rzymu
pozostawiła go jako eremitę w
Rocamadour; potem asystowała
Marcjanowi i zaniosła relikwie
Najświętszej Maryi Panny do Soulac,
gdzie umarła. Niektórzy utożsamiają
ją z "kobietą cierpiącą na krwotok",
którą uleczył Jezus. Historia z
chustą miała szeroki oddźwięk przez
wszystkie wieki chrześcijaństwa,
ponieważ znakomicie ilustruje pewną
ponadczasową i ogólnoludzką prawdę o
współczuciu dla Chrystusa w Jego
cierpieniach.
5
lutego, - wsp. św. Agata, dziewica i
męczennica, patronki pielęgniarek,
szczególna patronka Sycylii we
Włoszech.
Agata dziewica urodziła się na
Sycylii, w rodzinie szlacheckiej.
Wyróżniała się cnotami heroicznymi,
została umęczona (w Katanii w roku
251 podczas prześladowania za
cesarza Decjusza) ponieważ nie
wyraziła zgody na małżeństwo z
senatorem rzymskim. Jej męczeństwo i
kult, którym ją otoczono od razu po
śmierci, są historycznie
udowodnione, ale szczegóły pozostają
legendarne. Zgodnie z legendą z VI
wieku, senator rzymski Kwitaniusz
zadał św. Agacie wiele okrutnych
tortur, obcinając jej piersi. Kiedy
nadal opierała mu się, rzucono ją na
rozżarzone węgle. W tym momencie w
całym mieście dały się odczuć
podziemne wstrząsy. Bojąc się, że
gniew ludu obróci się przeciw niemu,
Kwitaniusz rozkazał odprowadzić św.
Agatę z powrotem do więzienia, gdzie
umarła na skutek tortur. Św. Agata
jest nie tylko patronką
pielęgniarek, wzywa się Ją także
przeciwko trzęsieniom ziemi i
chorobom piersi. Jej imię jest
wymieniane w Pierwszej Modlitwie
Eucharystycznej podczas Mszy św.
6
lutego, - wsp. św. Paweł Mika i jego
Towarzysze, pierwsi męczennicy
japońscy z XVI wieku.
W roku 1547, w czterdzieści pięć lat
po nawróceniu na katolicyzm prawie
całej Japonii przez św. Franciszka
Ksawerego, św. Paweł Miki i
dwudziestu pięciu jego towarzyszy
zostało umęczonych za wiarę. Aby
dostać się na miejsce egzekucji, w
pobliżu Nagasaki, musieli odbyć
długą podróż, której celem było
zastraszenie ludności. Bezpośrednim
powodem męczeństwa było fałszywe
oskarżenie: jakiś hiszpański kapitan
miał się wyrazić, że misjonarze
torują drogę podbojowi Japonii przez
Hiszpanów i Portugalczyków. Wśród
męczenników było trzech jezuitów
japońskich: Paweł Miki, Jan z wyspy
Goto i Jakub Kisai oraz sześciu
franciszkanów; czterech Hiszpanów:
Piotr Baptysta, Marcin de Aguirre,
Franciszek Blanco i Franciszek ze
St. Michael; jeden Meksykanin -
Filip de las Casas i jeden Indianin
- Gonzales Garcia. Siedemnastu
pozostałych było Japończykami; byli
wśród nich ludzie świeccy,
żołnierze, lekarz i ministrant.
Wszyscy zostali przebici włócznią,
jak ich Zbawca. Po kanonizacji w
roku 1862 stali się pierwszymi
męczennikami Dalekiego Wschodu.
7
lutego, - wsp. Św. Ryszarda z Lukki,
króla.
Ryszard był księciem zachodniej
Saksonii w VIII wieku; później lud,
który go cenił i poważał, przyznał
mu tytuł króla. Niewiele wiemy o
nim; najbardziej istotnym faktem
jest świętość jego trojga dzieci:
Willibalda, Winebalda i Walburgi.
Wraz z dwoma synami, Willibaldem,
który był benedyktynem w klasztorze
w Waltkam, i Winebaldem, święty
Ryszard odbył pielgrzymkę do Rzymu.
Po krótkim pobycie w Rouen, pomimo
wielu trudności, wędrowali dalej
przez Francję i północne Włochy,
odwiedzając kościoły i groby
świętych, pogłębiając swoją wiarę i
umacniając poświęcenie. Wyczerpany
trudami długiej podróży św. Ryszard
zmarł w Lucce we Włoszech w roku
722. Kult jego jest tam żywy po dziś
dzień. Jego synowie pomagali wujowi,
św. Bonifacemu, apostołowi Niemiec,
nawracać Franków; córka została
matką przełożoną w Heidenheimie i
prowadziła szkołę dla dzieci
frankońskiej szlachty.
8
lutego, - wsp. Św. Hieronima
Emilianiego, kapłana, patrona sierot
i dzieci opuszczonych.
Urodzony w roku 1481 św. Hieronim
był szlachcicem weneckim, który
zaciągnął się do wojska i został
wzięty do niewoli. Po cudownym
uwolnieniu, dzięki wstawiennictwu
Najświętszej Maryi Panny, postanowił
rozpocząć nowe życie i bez reszty
poświęcić się miłosierdziu względem
biednych, a zwłaszcza sierot. W
trzydziestym siódmym roku życia
uzyskał święcenia kapłańskie i
poświęcił się swojemu powołaniu.
Około roku 1530 założył pierwszy w
erze nowożytnej sierociniec; dzieło
swe kontynuował również w latach
następnych; zakładał także szpitale
i domy opieki dla dziewcząt
upadłych. W roku 1532 założył w
Somasca zgromadzenie kleryków
regularnych, którzy zajmowali się
wychowaniem młodzieży w kolegiach,
akademiach i seminariach. Jako
pierwszy katechizował dzieci za
pomocą pytań i odpowiedzi. Św.
Hieronim umarł w roku 1537 jako
ofiara szalejącej wówczas epidemii,
podczas pielęgnowania chorych.
9
lutego, - wsp. Św. Apolonii,
dziewicy i męczennicy, patronki
dentystów.
Apolonia była diakonisą Kościoła
aleksandryjskiego i znaną ze
świętości kobietą. W podeszłym wieku
została umęczona podczas
prześladowań za cesarza Decjusza w
roku 249. Pod koniec ascetycznego
życia spędzonego na czynieniu
miłosierdzia, święta padła ofiarą
rozwydrzonego tłumu, który
prześladował chrześcijan. Św.
Apofonia odważnie odmówiła oddania
czci pogańskim bożkom. Rozwścieczona
tłuszcza pobiła ją, wybijając
wszystkie zęby, po czym zagroziła,
że spali ją żywcem. Rozniecono
ogień. Święta prosiła o zwłokę, aby
się zastanowić. Jej chęć poniesienia
męczeństwa była tak wielka, iż
wyrwała się z rąk prześladowców i
natchniona przez Ducha Świętego sama
rzuciła się w ogień. Tłum zamarł
zdziwiony: oto słaba kobieta gotowa
jest oddać życie za Chrystusa, zanim
oni zdecydują się ją zamęczyć. Jest
wzywana przeciwko bólom i chorobom
zębów.
10
luty - Św. Scholastyka.
Jej życie pozostało w cieniu
wielkiego brata, św. Benedykta.
Scholastyka była jego siostrą
bliźniaczką. Bliźniaki, jak wiadomo,
żyć bez siebie nie mogą. Biografowie
podają, że Scholastyka już od
dziecka naśladowała pobożnego brata.
Towarzyszyła mu w jego podróżach, a
kiedy Benedykt założył pierwszy
klasztor w Subiaco, ona natychmiast
założyła żeński klasztor w pobliskim
Piumarola. Legendą obrosły spotkania
rodzeństwa, które odbywały się raz
do roku. Biograf św. Benedykta,
papież Grzegorz Wielki opisał
ostatnie ze spotkań Scholastyki z
bratem. Ich rozmowa przedłużyła się
do późnego wieczoru. Św. Benedykt
chciał już wrócić do klasztoru, aby
zachować wierność regule, ale
siostra prosiła go, by pozostał
jeszcze dłużej. Scholastyka
przeczuwała, że to ich ostatnie
spotkanie, dlatego już wcześniej
modliła się do Boga, aby mogła
rozmawiać z bratem przez całą noc.
Odpowiedzią niebios na tę modlitwę
była gwałtowna burza. Brat zwrócił
się do siostry z łagodną wymówką:
„Coś uczyniła, siostro moja? Nie
mogę wrócić do braci, którzy dziwić
się będą, że tak długo nie wracam”.
A Scholastyka na to: „Prosiłam cię,
a ty mnie nie chciałeś wysłuchać.
Zwróciłam się przeto do Boga i
zostałam wysłuchana”. I z uroczą
przekorą dodała: „Jeśli ci tak
spieszno, to idź teraz”. Siostra
wykazała się większą miłością niż
brat – skomentował tę sytuację św.
Grzegorz. Scholastyka wkrótce po tej
nocnej rozmowie zmarła. Biografia
świętej zakonnicy przechowała
właściwie tylko ten jeden epizod.
Przyznajmy, że pokazuje on coś
bardzo ludzkiego i zwyczajnego.
Scholastyka jest patronką
benedyktynek, ale można by ją uznać
za patronkę dobrych rozmów. Okazuje
się, że bywają takie ulewy czy
burze, które sprzyjają miłości. Ta
pobożna anegdota przypomina prawdę,
że oprócz wszelkich praw, reguł czy
pobożnych regulaminów, które
pomagają w drodze do świętości,
istnieje najważniejsza wskazówka do
szukania Bożej woli: szczera i
żarliwa miłość. I może jeszcze
jedno. Dobra rozmowa rodzeństwa,
małżonków czy przyjaciół jest
pięknym Bożym darem. Takie chwile
nie zdarzają się często, ale kiedy
już są, warto się nimi nacieszyć i
przechować w pamięci. Dobra rozmowa
umacnia ludzkie więzi bardziej niż
cokolwiek innego.
11
luty MB z Lourdes. NMP z Lourdes.
Uzdrowienie chorych.
W połowie XIX wieku Lourdes było
mało znaczącym miastem Francji, do
którego nie dochodziła nawet kolej.
Miasteczko liczyło cztery i pół
tysiąca mieszkańców. Większość z
nich zajmowała się wypasaniem owiec
i krów, wielu też znajdowała
zatrudnienie w pobliskich
kamieniołomach. W rodzinie ubogiego
młynarza 7 lutego 1844 roku urodziła
się Bernadeta Soubirous. Była
najstarsza z czwórki rodzeństwa.
Miała wątłe zdrowie, astma powoli
wyniszczała jej organizm. Nie umiała
czytać ani pisać. Na co dzień
posługiwała się gwarą. Mimo iż była
żarliwą katoliczką, nie znała prawd
wiary, gdyż miała poważne problemy z
nauką katechizmu. Niezwykłe
spotkanie Życie Bernadety całkowicie
odmieniło się w czwartek 11 lutego
1858 roku. Tego dnia wczesnym
popołudniem po raz pierwszy objawiła
się jej Najświętsza Maryja Panna.
Bernadeta miała wówczas 14 lat. Jak
każdego dnia, razem z siostrą i
przyjaciółką, zbierała chrust na
opał. W okolicy groty Massabielle,
której nazwę tłumaczy się jako
„stara skała”, usłyszała dźwięk
przypominający szum wiatru. Jednak
żadne z drzew się nie poruszyło.
Bernadeta podniosła głowę i w
zagłębieniu skalnym dostrzegła Białą
Panią o niezwykłej urodzie i ciepłym
uśmiechu, która była otoczona
światłem. Strój, który miała na
sobie Kobieta, był bardzo wymowny,
jednak o jego symbolice dziewczyna
nie mogła nic wiedzieć. Piękna Pani
była ubrana w lśniące białe szaty
wskazujące na Jej niepokalaną
naturę. Błękitny pas, którym była
przepasana symbolizował
dostojeństwo. Głowę okrywał
sięgający do stóp welon. Złote róże
na stopach oznaczały dziewictwo,
wieczność i duchową radość, jakiej
dostępują ci, którzy swoją nadzieję
pokładają w Bogu. W rękach Dziewica
trzymała różaniec, którego paciorki
były śnieżnobiałe. Czy zechcesz mi
zrobić przyjemność... W najbliższą
niedzielę Bernadeta znów przyszła do
groty Massabielle i znów ujrzała
Piękną Panią. Kilka dni później, w
czwartek 18 lutego, Dziewica po raz
pierwszy przemówiła do niej w
języku, którym Bernadeta posługiwała
się od dzieciństwa i który doskonale
rozumiała: „Czy zechcesz mi zrobić
przyjemność i przychodzić tutaj
przez piętnaście dni?”. Dziewczyna
była wstrząśnięta, gdyż po raz
pierwszy ktoś zwrócił się do niej z
tak wielką uprzejmością. Od tej
chwili objawienia i przesłania
zaczęły następować kolejno po sobie.
W przeciwieństwie do późniejszych
objawień w portugalskiej Fatimie,
gdzie Maryja ukazywała się trojgu
spokrewnionym ze sobą pastuszkom, w
Lourdes nie wyznaczała daty ani
godziny kolejnego spotkania. W dniu,
w którym miało się wydarzyć
widzenie, Bernadeta szła do groty
pchana jakby wewnętrznym głosem.
Podczas osiemnastu spotkań Maryja
przekazała jej orędzie, nawołujące
do pojednania się z Bogiem, do
czynienia pokuty, odmawiania
modlitwy różańcowej i nieprzerwanej
łączności z Kościołem, w którym
prawdziwie obecny jest
Zmartwychwstały Jezus składający
ofiarę z siebie dla zbawienia
każdego człowieka, podczas
Eucharystii. Sanktuarium w miejscu
groty Dziś Lourdes jest celem
pielgrzymek z całego świata. Każdego
roku sanktuarium odwiedza ponad pięć
milionów osób. Maryję przedstawia
figura wykonana z białego marmuru.
Pielgrzymi przychodzą do groty, aby
napić się wody ze źródła, które
wytrysnęło podczas dziewiątego
objawienia. Umieszczona nad nim w
grocie statua przedstawia
Najświętszą Maryję Pannę wyjawiającą
Bernadecie swoje imię: Ja jestem
Niepokalane Poczęcie. Wydarzenie to
miało miejsce podczas szesnastego
objawienia, które nastąpiło 25
marca. Tego dnia Kościół wspomina w
liturgii tajemnicę Zwiastowania.
Dogmat o Niepokalanym Poczęciu
Najświętszej Maryi Panny został
ustanowiony zaledwie cztery lata
wcześniej, w 1854 roku. Skromna,
niewykształcona dziewczyna z małego
miasteczka u stóp Pirenejów nie
zrozumiała znaczenia imienia Maryi,
dlatego też, idąc do proboszcza
Peyramale, ciągle je powtarzała, by
nie zapomnieć. Dłoń w ogniu i
opuchnięte kolano Wielu ludzi
odzyskało tu zdrowie. Aż 65
przypadków cudownych uzdrowień
uznano za niewytłumaczalne, a
później potwierdzono powagą Kościoła
jako cuda. Pierwszy z cudów, którego
świadkami byli wszyscy obecni
podczas siedemnastego objawienia,
dotyczył Bernadety. Dziewczyna
modliła się w uniesieniu, a palce
jej prawej ręki wyciągniętej w
kierunku Niepokalanej dotykały
płomienia świecy przez prawie
szesnaście minut. Zdarzenie
obserwował miejscowy lekarz, doktor
Pierre Dozous, który zaświadczył, że
na dłoni Bernadety nie znalazł
żadnych śladów poparzeń. W marcu
1976 roku w małej wiosce we
wschodniej Sycylii u podnóża Etny
prawie dwunastoletnia Delizia
Cirolli zaczęła skarżyć się na bóle
prawego kolana, które ciągle puchło.
Po wykonaniu zdjęć rentgenowskich i
przeprowadzeniu biopsji
zdiagnozowano złośliwy nowotwór.
Mieszkańcy wioski zebrali pieniądze,
by matka Delizii mogła ją zabrać do
Lourdes. Tam dziewczynka regularnie
chodziła do groty, korzystała z
kąpieli, uczestniczyła w
nabożeństwach, ale jej stan się nie
poprawiał. Po powrocie do domu ból
kolana stał się tak silny, że
Delizia nie mogła chodzić. Jej matka
zaczęła już myśleć o najgorszym.
Jednak pobożni mieszkańcy wioski nie
przestawali modlić się o uzdrowienie
dziewczyny. I oto krótko przed
świętami Bożego Narodzenia, gdy
wydawało się, że nadeszły ostatnie
dni dla Delizii - zdarzył się cud.
Pewnego ranka dziewczyna wstała z
łóżka. Odtąd z dnia na dzień stan
jej zdrowia się poprawiał. W lipcu
1977 roku powróciła z matką do
Lourdes, by opowiedzieć o swoim
przypadku lekarzom z Biura
Medycznego, do którego zgłaszają się
wszyscy uzdrowieni. Ojciec święty
Jan Paweł II przybył do Lourdes jako
pielgrzym w sierpniu 1983 roku.
Nazwał to miejsce niewymownym
dowodem Bożej miłości. Rocznicę
pierwszego objawienia w grocie
lurdzkiej ustanowił Światowym Dniem
Chorego, który obchodzony jest od
1993 roku. Bardzo Wam jestem bliski
i solidarny z Wami – mówił do
chorych chory Papież.. To była
ostatnia zagraniczna podróż Jana
Pawła II. W Lourdes był 14 i 15
sierpnia 2004 roku. Cierpienie
znaczyło jego twarz, ciało, głos.
„Klękając tutaj, przy grocie
Massabielskiej, ze wzruszeniem
odczuwam, że dotarłem do kresu mej
pielgrzymki” – padły przejmujące
słowa. Jak każdy pielgrzym Ojciec
Święty zapalił świecę i napił się
wody ze źródła. Słaby Papież
skierował do chorych mocne słowa:
„Jestem tutaj razem z Wami jako
pielgrzym do Najświętszej Dziewicy.
Czynię moimi wasze modlitwy i
nadzieje, dzielę z Wami ten czas
naznaczony fizycznym cierpieniem,
ale niemniej płodny w cudownym
zamyśle Boga. Chciałbym Was
wszystkich objąć, jednego po drugim,
w sposób serdeczny moimi ramionami i
zapewnić Was, jak bardzo Wam jestem
bliski i solidarny z Wami”. Papież
zamieszkał w zwykłym pokoju ośrodka,
w którym zatrzymują się osoby
najbardziej chore i niepełnosprawne.
Podczas procesji różańcowej ze
świecami, schorowany Jan Paweł II
jechał w papamobile, za nim podążali
chorzy i niepełnosprawni na wózkach
lub specjalnych łóżkach pchanych
przez wolontariuszy. „Dobra Matko,
miej litość dla mnie; całkowicie
oddaję się Tobie po to, abyś dała
Mnie swojemu drogiemu Synowi,
którego pragnę miłować całym sercem.
Dobra Matko, obdarz mnie sercem
rozpalonym dla Jezusa” –
wypowiedział Papież drżącym głosem.
Nazajutrz podczas Mszy św. mówił: „Z
Groty Massabielskiej Panna
Niepokalana mówi także do nas,
chrześcijan trzeciego tysiąclecia.
Zacznijmy Jej słuchać!”. Maryja
objawiała się w tym miejscu prostej
dziewczynie Bernadetcie Soubirous w
1856 r. Ukazała się jako piękna,
młoda pani w białej sukni przepasana
niebieską wstążką z różańcem w ręce.
„Jestem Niepokalane Poczęcie” –
przedstawiła się. Wezwała do
modlitwy, pokuty i nawrócenia
grzeszników. Po uznaniu objawień
przez Kościół Lourdes stało się
sanktuarium. Odwiedza je rocznie 5
mln pielgrzymów. Jest miejscem
modlitwy ludzi chorych,
przybywających tam z nadzieją na
uzdrowienie. To dlatego Jan Paweł II
ustanowił święto Maryi z Lourdes
Światowym Dniem Chorych.
Pielgrzymując do Lourdes trzeba
przebić się przez nieco odpustowy
zgiełk. Komu się to udaje, dociera
do sedna. Bezbronność, prostota,
zaufanie – jednym słowem –
dziecięctwo Boże. To źródło
duchowego uzdrowienia w obliczu
cierpienia.
12
luty Święty Melecjusz.
Wiek IV n.e. przyniósł
chrześcijaństwu nowy wewnętrzny
konflikt. Schizma antiocheńska
wynikła na tle walki pomiędzy
katolikami i arianami. Początek
sporowi dał Ariusz, duchowny
Kościoła w Aleksandrii. Twierdził
on, że Jezus Chrystus jako syn Boży
jest poddany Bogu, że został
stworzony przez Ojca. Ariusz
rozumiał przez to, że "był czas,
kiedy nie było Jezusa Chrystusa".
Tym samym Ariusz kwestionował boską
naturę Jezusa. Nie można było
pogodzić tego z powstającą wtedy
doktryną o Trójcy Świętej oraz o
równości Boga Ojca i Syna. W 321 r.
Ariusz został ekskomunikowany przez
synod w Aleksandrii. Nie był to
jednak koniec konfliktu. W spór jaki
rozgorzał włączyli się wszyscy
wielcy tamtej epoki: cesarz, papież,
patriarchowie i biskupi. Nauki
Ariusza potępił sobór w Nicei w 325
r. Mimo tego arianizm gromadził
wciąż nowych zwolenników. W takich
warunkach dojrzewała wiara
Melecjusza, chłopca z ormiańskiego
miasteczka Melitne. O jego
młodzieńczych latach historia nie
przekazała nam żadnych informacji.
Wiadomo natomiast, co działo się z
Melecjuszem, gdy dorósł. W 358 roku
Melecjusz został wybrany biskupem w
Sebaście. Młody jeszcze duchowny nie
miał wtedy sprecyzowanych poglądów.
W związku z tym głosowali za nim tak
przeciwnicy, jak i zwolennicy
arianizmu. W tym samym czasie doszło
w Sebaście do rozruchów i zmęczony
sytuacją Melecjusz wyjechał do
Barei. Nie było mu jednak dane długo
odpoczywać od sprawowania władzy
biskupiej. W 360 roku został
powołany na stolicę metropolitarną w
Antiochii. Sprzyjający arianom
cesarz Konstancjusz II z radością
zatwierdził taki wybór. Wtedy jednak
poglądy przyszłego świętego były już
skrystalizowane. Święty Melecjusz
zdecydował się odstąpić od
ariańskich koncepcji. Arianie
antiocheńscy nie ukrywali
rozczarowania, które niebawem
zaowocowało otwartym konfliktem z
biskupem. Wzburzeni arianie strącili
Melecjusza z urzędu i wymogli
zesłanie go na wygnanie do Mityleny.
Jego powrót był możliwy po śmierci
cesarza Konstancjusza II w 361 roku.
Wtedy właśnie doszło do podziału
Antiochii na dwa obozy. Pierwszy i
liczniejszy skupiał arian, mniejszy
natomiast skupiał wiernych wykładni
Soboru Nicejskiego. Ariański biskup
Paulin, dyplomatycznie maskując
swoje błędy, zdołał przekonać
Liberiusza I, patriarchę
Aleksandrii, że to Melecjusz głosi
błędną naukę. Na skutek oszczerstwa
cesarz skazał przyszłego świętego na
kolejne wygnanie. Było to dla niego
nie lada przykrością, musiał bowiem
funkcjonować poza wspólnotą
chrześcijańską. Na szczęście
Melecjusz znalazł wsparcie wśród
wielkich postaci ówczesnego
chrześcijańskiego świata.
Opowiedział się za nim m.in. święty
Bazyli – biskup i doktor Kościoła.
Gdy na tron wstąpił cesarz Gracjan,
biskup mógł wreszcie bezpiecznie
powrócić z wygnania. Stało się to w
378 roku. Rok później Melecjusz
przygotował przeciwko arianom
wyznanie wiary. W roku 381 dzięki
jego zabiegom zwołano sobór
powszechny w Konstantynopolu.
Podczas tego Soboru Melecjusz zmarł.
Mowę pogrzebową wygłosił Grzegorz z
Nysy. Nieco później uczcił go także
pięknym panegirykiem Jan Chryzostom,
który wcześniej był jego lektorem.
13
luty Duchowy opiekun Krzyżaków - bł.
Jordan z Saksonii.
Jordan przyszedł na świat w 1175 lub
1185 roku w westfalskiej
miejscowości Burgberg. Następne
wzmianki o nim w zachowanych do
naszych czasów, średniowiecznych
dokumentach, informują nas, iż w
młodości studiować miał w Paryżu,
gdzie zdobył tytuł magistra. W
stolicy Francji spotkał Jordan
świętego Dominika, który wywarł na
późniejszym błogosławionym tak
wielkie wrażenie, iż ten miał odbyć
przed nim spowiedź z całego swego
życia i wstąpić do dominikańskiej
wspólnoty. Wydarzenie to nastąpiło w
1220 roku, a już rok później Jordan
został wybrany na prowincjała
dominikanów Lombardii, by wkrótce
potem – po śmierci Dominika - zostać
przełożonym generalnym całego już
zakonu. Pod czujnym okiem świetnego
organizatora, jakim okazał się być
Jordan, Zakon Kaznodziejski
rozkwita. W ciągu niespełna
piętnastu lat rządów saksońskiego
błogosławionego z 30 domów zakonnych
robi się 300, zaś do 300
dotychczasowych braci zakonnych
przybywa 3700 kolejnych, w tym wielu
studentów i wybitnych
intelektualistów z uniwersytetów
Kolonii, Paryża, Bolonii i Oksfordu.
Wśród nich inny późniejszy święty,
Albert Wielki. Tak dla KAI mówił o
bł. Jordanie o. Stanisław Tasiemski,
dominikanin: Warto także wspomnieć,
że to właśnie błogosławiony Jordan
opublikował regułę dominikanów oraz
spisał pierwszy żywot świętego
Dominika. Jordan zmarł utonąwszy w
czasie burzy morskiej 13 lutego 1237
roku, kiedy wracał z wizytacji
jednego z założonych przez siebie
klasztorów w Ziemi Świętej. Z czasem
na patrona, czy też opiekuna
duchowego obrali go sobie Krzyżacy.
14
luty Święci Cyryl i Metody
Przynieśli
słowo i światło. „Jeśli zapytasz
greckich pisarzy: Kto wam stworzył
alfabet albo przetłumaczył Księgi w
tym lub owym czasie? - mało który z
nich będzie wiedział. Jeśli jednak
zapytasz o to samo pisarzy
słowiańskich - wszyscy będą
wiedzieli i każdy z nich odpowie: -
Święty Konstanty Filozof, zwany
Cyrylem, on nam i alfabet wymyślił,
i Księgi przełożył, a także jego
brat, Metody. Bo jeszcze nawet żyją
ci, którzy ich widzieli”. Tak pisał
przeszło tysiąc lat temu jeden ze
starobułgarskich mnichów. Wypowiedź
ta pokazuje, jak dobrze już wtedy
rozumiano znaczenie dzieła
Sołuńskich Braci, dzieła, które -
mimo niesprzyjających warunków
historycznych, a także złej woli ze
strony niektórych przedstawicieli
Kościoła w przeszłości - owocuje do
dziś, ba, można nawet powiedzieć, że
w jakimś stopniu się odradza, czego
najlepszym wyrazem jest encyklika
Jana Pawła II Slavorum Apostoli.
Warto jednak pamiętać, że dzieło
Słowiańskich Apostołów nie ogranicza
się tylko do piśmiennictwa i
liturgii, ale obejmuje różne sfery
duchowej aktywności człowieka. To w
jakimś sensie także styl i sposób
życia. „Nagie są narody bez ksiąg” -
pouczał św. Cyryl w swoim Proglasie,
czyli Przedmowie do tłumaczenia
Pisma Świętego, i trzeba przyznać,
że napomnienie to w dzisiejszych
czasach brzmi zadziwiająco
aktualnie. Powiedzmy też, że
tradycja cyrylo-metodiańska nie
miała zbyt lekkiego życia w
historii, ponieważ nigdy nie
posługiwała się siłą, nie używała
miecza, nie stosowała gróźb, a to
uważano niekiedy za słabość. Nie ma
w niej nic z triumfalizmu,
zadufania, pogardy dla innych.
Przeciwnie, działalność obu Braci, i
ich późniejszych następców, stanowi
niemal wzorcowy przykład pokornej -
i pokojowej! - inkulturacji
Ewangelii. Postulowane przez nich
„wcielanie słowa Bożego w słowo
ludzkie”, rozjaśnione światłem
mądrości, swoje najpełniejsze
odbicie znajduje w kulturze. Nie
jest to dziedzictwo krzykliwe, łatwo
rzucające się w oczy. Odkrywanie go
wymaga skupienia, wyciszenia,
refleksji. Uświadomiłem to sobie
zwłaszcza podczas wędrówek po
Morawach, „praojczyźnie” misji
cyrylo-metodiańskiej. W śpiewie
liturgicznym, w architekturze
kościołów, malarstwie, rzeźbie, w
przydrożnych krzyżach i kapliczkach,
w nazwach miejscowości, nawet w
ukształtowaniu terenu, a także w
bogactwie legend związanych z
poszczególnymi miejscami doszukać
się można wielu śladów stóp
Sołuńskich Braci oraz ciągłości
zapoczątkowanej przez nich tradycji.
To nie tylko przesławny Velehrad,
biskupia stolica świętego Metodego,
do której co roku, 5 lipca,
pielgrzymują dziesiątki tysięcy
wiernych z całej Republiki Czeskiej.
To również takie sanktuaria jak
Křtiny (Chrzest), których nazwa
nawiązuje do legendy mówiącej o tym,
że w pobliskiej dolinie Cyryl i
Metody chrzcili pogan; jak Svatý
Hostýn, gdzie na wysokiej górze
wznosi się cel wielu pielgrzymek -
bazylika Wniebowzięcia Najświętszej
Maryi Panny, której kult
zaprowadzili tu Apostołowie Słowian;
jak kościół w Tuřanach, ze słynną
drewnianą figurką „Matki Bożej w
cierniach”, którą też, oczywiście,
przynieśli ze sobą ci sami
misjonarze. A jest przecież jeszcze
góra Radhošť w Beskidach, na której
obaj postawili krzyż w miejscu kultu
starych Słowian (23 czerwca
wieczorem w tamtejszej kaplicy
pielgrzymi zapalają „ognie
świętojańskie”), jest Rajhrad koło
Brna, z prastarym klasztorem
Benedyktynów, jest Svatý Kopeček,
Sloup, Vranov i wiele innych miejsc
pretendujących do - choćby tylko
krótkiego - goszczenia u siebie
świętych misjonarzy. Ich pełne
refleksyjnej zadumy wizerunki i
posągi stały się nieodłączną częścią
morawskiego krajobrazu i sprawiają
wrażenie, jakby czujnie strzegły
powierzonego im dziedzictwa. Papież
Słowianin, przypominając świętych
Cyryla i Metodego, apelował, by
Słowianie nie czuli się gorszymi
Europejczykami Pierwszy papież
Słowianin czuł się mocno związany z
apostołami Słowian Cyrylem i
Metodym. To Jan Paweł II ogłosił ich
w 1980 roku patronami Europy. Rok
później napisał o nich encyklikę,
jedyną poświęconą w całości
postaciom świętych. Nie były to
tylko sentymentalne gesty. Papież z
Polski wielokrotnie nawiązywał do
misji Cyryla i Metodego, widząc w
niej inspirację dla podjęcia nowej
ewangelizacji dzisiejszej Europy.
„Żyjemy w Europie – wołał – w której
staje się coraz silniejsza pokusa
ateizmu i sceptycyzmu; w której
pleni się dotkliwa niepewność
moralna, połączona z rozkładem
rodziny i rozprzężeniem obyczajów.
Kryzys cywilizacyjny i zmierzch
Zachodu oznaczają tylko naglącą
aktualność i konieczność Chrystusa i
Ewangelii”. W Cyrylu i Metodym
papież widział zapał, którego
brakuje dzisiejszym uczniom
Chrystusa. Ich życie i misja były
też dla niego dowodem
chrześcijańskich korzeni
europejskich ludów. Bracia Cyryl
(zm. 869) i Metody (zm. 885)
przyszli na świat w Salonikach w
Grecji. Dobrze urodzeni i dobrze
wykształceni mieli spore możliwości
robienia świeckiej kariery.
Postanowili zostać mnichami. Ich
powołaniem nie było jednak życie w
zaciszu klasztoru, ale aktywna
działalność misyjna. Słowiański
książę Rościsław poprosił
bizantyjskiego cesarza Michała III o
przysłanie „biskupa i nauczyciela
takiego, który by w naszym własnym
języku prawdziwą wiarę
chrześcijańską wykładał”. Misję
ewangelizacji Słowian powierzono
Cyrylowi i Metodemu. Choć między
Rzymem i Konstantynopolem rysowały
się już wtedy napięcia, to jednak
był to jeszcze czas Kościoła
niepodzielonego. Bracia wysłani na
misję z Konstantynopola działali w
pełnej jedności z Rzymem. Cyryl i
Metody stali się pionierami
inkulturacji, czyli wcielania
Ewangelii w rodzime kultury oraz
wprowadzania tych kultur w życie
Kościoła. Nerwem kultury jest język.
Aby przetłumaczyć Pismo Święte i
teksty liturgiczne na język
słowiański, bracia stworzyli na
bazie greki alfabet słowiański,
zwany głagolicą. Pierwsze zapisane
słowiańskie słowa służyły
przepowiadaniu Ewangelii. Przynieśli
słowo i światło Jan Paweł II
dostrzegał w dziele Cyryla i
Metodego pomost łączący tradycję
zachodnią i wschodnią. Uznawał ich
za patronów ekumenicznych wysiłków
na rzecz pojednania siostrzanych
Kościołów wschodniego i zachodniego.
Nie przypadkiem ogłosił ich
patronami Europy w roku 1980, w
którym rozpoczął się oficjalny
dialog teologiczny między Kościołem
rzymskokatolickim i Kościołem
prawosławnym. Papież Słowianin,
przypominając świętych Cyryla i
Metodego, apelował, by Słowianie nie
czuli się gorszymi Europejczykami.
Wzywał nas, byśmy wzbogacali Stary
Kontynent swoją wiarą i kulturą.
Europa Zachodnia coraz usilniej chce
zapomnieć o związku swojej historii
z chrześcijaństwem. To głupie i
smutne. Choć niektórzy mówią, że
nowoczesne. Jeśli tak, to może my,
Słowianie, zostańmy już lepiej
nienowocześni. Kto zna historię, nie
musi mieć kompleksów z powodu
Chrystusa. Raczej powód do dumy.
Andrzej Macura Niektórzy przez całe
życie próbują zrobić karierę, ale im
się to nie udaje. Bóg często
obsypuje nagrodami tych, którzy
stronią od zaszczytów Są ludzie,
którzy bardzo chcą zrobić karierę,
ale im się to nie udaje. Są tacy,
którzy jej robić nie chcą, ale
zrządzeniem Bożej Opatrzności
dokonują rzeczy tak wielkich, że ich
imiona są wspominane przez całe
wieki. „Oto, bracie, byliśmy parą w
zaprzęgu, jedną bruzdę ciągnąc, a
teraz ja padam u zagrody, dnia swego
dokonawszy. Ty zaś bardzo lubisz
górę (klasztor na Olimpie w
Bitynii), przecież nie porzucaj dla
tej góry nauczania naszego, bo
przecież nie możesz jeszcze lepiej
osiągnąć zbawienia”. Tak umierający
w Rzymie Cyryl zachęcał swego brata
Metodego do wytrwania w działalności
misyjnej wśród Słowian. Po 1200
latach wciąż pobrzmiewa w nich duch
szczerej, prostej wiary i wielkiej
pokory wobec Bożego powołania. A
przecież obaj byli ludźmi wybitnymi.
Urodzili się w Tesalonikach. Ich
ojciec był cesarskim urzędnikiem.
Obaj mieli szansę zrobić wielką
karierę. Obaj wyraźnie jej nie
chcieli. Bliższe im były sprawy
Boże. Metody był już nawet zarządcą
jednej z nadgranicznych prowincji
Bizancjum. Porzucił jednak świeckie
życie i zamieszkał w klasztorze u
stóp Olimpu, w Bitynii. Cyryl był
światłym i utalentowanym kapłanem. W
młodym wieku został bibliotekarzem
przy kościele Hagia Sophia w
Konstantynopolu i sekretarzem
patriarchy. Wolał jednak życie w
cichym klasztorze, gdzie ukrył się
przed zgiełkiem świata. Odnaleziony
zgodził się wykładać filozofię w
wyższej szkole w Konstantynopolu.
Nawet powrócił do ważnych spraw
politycznych, godząc się na podjęcie
zleconej mu przez cesarza i
patriarchę misji do Saracenów. Po
powrocie znów jednak zamknął się w
klasztorze. Potem jeszcze raz, wraz
z bratem, wziął udział w trudnej
misji na Krym. Pewnego razu książę
Moraw, Rościsław, poprosił w
Konstantynopolu, by przysłano mu
biskupa, który w języku Słowian
mógłby wyłożyć im prawdziwą
chrześcijańską wiarę. Wyznaczono
Cyryla i Metodego. Nikt nie nadawał
się do tego lepiej niż obeznani z
językiem i umiejący poruszać się po
śliskim polu dyplomacji bracia.
Głosili przecież Ewangelię w języku
Słowian. Opracowali nawet specjalny
alfabet oraz przetłumaczyli nań
Pismo Święte oraz liturgiczne i
prawne księgi. Nie wszystkim ich
działalność się podobała. Metody
trafił nawet na dwa lata do
więzienia. Musiało być w nich jednak
wiele autentycznej chrześcijańskiej
postawy, skoro zarówno papież
Hadrian II, jak i Jan VIII
pobłogosławili ich dziełu. Ludzie o
szerokich horyzontach często
napotykają opór tych, którym ciasny
punkt widzenia nie pozwala spojrzeć
na sprawy szerzej. Po wiekach inny
Słowianin, zasiadający na Stolicy
Piotrowej, poświęcił im jedną ze
swoich encyklik. Dla Jana Pawła II i
współczesnych nam „ich misjonarska
postawa, wyrażająca się w niesieniu
nowym ludom prawdy objawionej przy
jednoczesnym poszanowaniu ich
kulturowej odrębności, pozostała dla
Kościoła i misjonarzy wszystkich
czasów żywym wzorem” (SA 7). Cyryl i
Metody odrzucali karierę. Stronili
od zaszczytów. Bóg sprawił, że prócz
nagrody niebieskiej otrzymali z rąk
ludzkich wyróżnienie niezwykłe. 31
grudnia 1980 roku Papież Polak
ogłosił ich patronami Europy.
14
lutego św. Walenty.
Pójdą w ruch walentynkowe kartki,
serduszka, misie... Święto
zakochanych to sympatyczny zwyczaj.
To promocja miłości frywolnej i
nieodpowiedzialnej - narzekają inni.
Liturgista ks. Bogusław Nadolski
zwraca uwagę, że walentynkowy
zwyczaj pochodzący, jak się mówi, z
amerykańskiego eksportu, nie jest
jednak oryginalnym produktem ze
Stanów Zjednoczonych. W XIV wieku we
Francji, Belgii i w Anglii
świętowano 14 lutego jako dzień
zakochanych. Związany był on z
początkiem wiosny, kiedy ptaki
odbywają swoje gody. Angielski poeta
Geoffrey Chaucer (XIV wiek) wspomina
o przesyłanych podarunkach i
pozdrowieniach. O dniu św. Walentego
śpiewa Ofelia w „Hamlecie”
Szekspira. Posługuje się zwrotem „to
be Valentine” (być czyjąś
walentynką), który wiele lat później
trafił na kartki krążące między
zakochanymi. Zwyczaj wysyłania
gotowych kart dla zakochanych
zapoczątkowała w 1850 roku
Amerykanka Esther Howland, którą
słusznie nazywa się matką
amerykańskich walentynek. Pierwsze
karty produkowała chałupniczo.
Pomysł przyjął się rewelacyjnie.
Szybko rozkręcony biznes przynosił
dochód 100 tysięcy dolarów rocznie.
Spopularyzowanie święta zakochanych,
a właściwie jego skomercjalizowanie,
jest więc rzeczywiście zasługą
Amerykanów. Św. Walenty a Jan Paweł
II Skojarzenie św. Walentego ze
świętem zakochanych jest właściwie
dziełem przypadku. Dziś trudno
dociec, kim był naprawdę. Jest kilka
wersji jego dziejów, kilka miejsc w
Europie szczyci się posiadaniem jego
relikwii, także w Polsce (Lublin,
Kraków, Chełmno). Najsłynniejszym
włoskim miastem związanym ze św.
Walentym jest Terni, oddalone o 100
km od Rzymu, w prowincji Umbria.
Lokalna tradycja głosi, że święty
tam przyszedł na świat w roku 175,
tam też został biskupem. Zginął jako
męczennik w Rzymie 14 lutego, ale
jego ciało wróciło do Terni. Legenda
mówi, że Walenty pobłogosławił
miłość między pogańskim legionistą a
młodą chrześcijanką. W ślad za nimi
takie błogosławieństwo z rąk
świątobliwego biskupa chcieli
otrzymywać inni zakochani. Co roku
14 lutego przy grobie Patrona
zakochanych gromadzą się pary
narzeczonych z całych Włoch, by
uroczyście celebrować zaręczyny.
Swoją uroczystość mają także
jubilaci świętujący 25-lecie lub
50-lecie małżeństwa, którzy
odnawiają wtedy przyrzeczenia
małżeńskie. W 2006 roku uroczystości
w Terni były wzbogacone o akcent
papieski. Patronem święta był bowiem
Jan Paweł II! To nie pomyłka. Od
1989 roku przyznawana jest w Terni
nagroda św. Walentego „Rok miłości”
dla ludzi, których miłość
przyczyniła się do umocnienia
pokoju, solidarności i jedności. W
przeszłości otrzymali ją m.in. Peter
Ustinov, bł. Matka Teresa, Michaił
Gorbaczow czy Ibrahim Rugova. W tym
roku nagrodę przyznano dla uczczenia
papieża z Polski. 16 lutego odebrał
ją metropolita krakowski abp
Stanisław Dziwisz. Papież odwiedził
to włoskie miasto 19 marca 1981
roku. W 1997 roku posłał
własnoręcznie napisane pozdrowienie
na dzień św. Walentego. Brzmiało
ono: „Miłość zwycięża, znosi
granice, przełamuje bariery między
ludźmi. Miłość stwarza nowe
społeczeństwo”. Ochrzcić, nie
zrzędzić Może zamiast zrzędzić na
amerykanizację, lepiej podjąć próbę
ochrzczenia święta zakochanych. -
Zasadą działania Kościoła była i
jest chrystianizacja pewnych
zwyczajów - twierdzi ks. Nadolski. -
W odniesieniu do 14 lutego spotykamy
już duszpasterskie inicjatywy i
propozycje przeżycia tego dnia. W
Erfurcie w 2000 r. zorganizowano
ekumeniczne błogosławienie
narzeczonych, które cieszyło się
wielkim powodzeniem i pozytywnym
odbiorem, także w lokalnych mediach.
Z kolei Konferencja Episkopatu
Austrii wydała wskazówki dla
duszpasterzy, by dzień 14 lutego
potraktowali jako szansę dla
duszpasterstwa. Biskupi sugerują, by
w tym dniu zaprosić do kościoła
małżonków, narzeczonych lub nawet
ludzi żyjących w związkach
niesakramentalnych. Specjalne
nabożeństwo może być okazją do
głoszenia Dobrej Nowiny o Bogu,
który jest źródłem miłości i
wierności, oraz podkreślenia
znaczenia sakramentu małżeństwa.
Pierwsza encyklika Benedykta XVI
(Deus caritas est) może zainspirować
duszpasterzy do promocji
chrześcijańskiej wizji miłości.
Papieska katecheza, zwłaszcza jej
pierwsza część, idealnie trafia w
sedno walentynkowej mody. Papież
mówi wyraźne „tak” miłości
erotycznej, ludzkiej cielesności.
Jednocześnie pokazuje, że miłość
zmysłowa (eros) potrzebuje
oczyszczenia, dojrzewania i
dopełnienia miłością ofiarną
(agape). Benedykt XVI powołuje się
dwukrotnie na biblijną księgę Pieśni
nad pieśniami, w której miłość
kobiety i mężczyzny jest obrazem
miłości Boga i człowieka. Czy nie
warto tej księgi lepiej wykorzystać
w duszpasterstwie? Czy papież nie
podpowiada nam czegoś ważnego? A
może zaproponować młodym
chrześcijańskie walentynki, np. z
biblijnymi cytatami o miłości?
Narzeczeni pobłogosławieni Same
słowa to za mało, zakochani
potrzebują celebracji. Księga
„Obrzędów błogosławieństw” podaje
wzór nabożeństwa błogosławieństwa
narzeczonych. Może ono mieć formę
domowego obrzędu. Można je urządzić
podczas rekolekcji dla kandydatów do
małżeństwa albo, tak jak w Terni, w
dzień św. Walentego. - Przeżyliśmy
takie błogosławieństwo rok przed
ślubem - wspominają Basia i Zygmunt
Tofilscy. - Chcieliśmy się podzielić
naszą radością z innymi. Tak
zwyczajnie, po ludzku. Ponadto dało
nam to poczucie, że w tym wszystkim
jest Pan Bóg. Chłopak zazwyczaj
oświadcza się w knajpie czy gdzie
indziej, potem jedzie się do
rodziców i koniec. Urzekło nas to,
że można to zrobić w obliczu Boga. Z
naszej strony to było zaproszenie
Boga na ten czas przygotowania. Taka
zewnętrzna uroczystość mobilizuje.
Gdyby poprzestać na samych tylko
świeckich oświadczynach, to trudno
byłoby wpleść do tej sprawy Pana
Boga. Bo jak to zrobić, jakich użyć
słów, gestów? A tak Kościół
przychodzi z pomocą, poprzez gotową
formę, do której my dokładamy tylko
swoje serca. Małżonkowie Kasia i
Krzysztof Kościołkowie zwracają
uwagę, że ich błogosławieństwo
odbyło się podczas studenckich
rekolekcji, których tematem było
przygotowanie do miłości. - To była
dla nas okazja do świętowania z
innymi naszych zaręczyn. Pomogło nam
to odczuć powagę decyzji, ustawiło
nam narzeczeństwo w Bożej
perspektywie, pomogło w zachowaniu
chrześcijańskich zasad dotyczących
czystości, że warto czekać do ślubu
i szanować się nawzajem. To było
powiedzenie Panu Bogu, żeby On nas
poprowadził. Chrześcijańskie
walentynki? Czemu nie? Chrześcijanie
wiedzą o miłości niemało. I co
ważniejsze, są bardzo za...
15
luty Św. Klaudiusz La Colombiere.
„Wierny sługa i doskonały
przyjaciel”. Słowa te usłyszała od
Jezusa podczas widzenia siostra
Małgorzata Maria Alacoque. Takiego
właśnie doradcę i opiekuna obiecał
jej zesłać Chrystus. Siostra wizytka
z burgundzkiego klasztoru przeżywała
wtedy trudne doświadczenia duchowe.
W klasztorze lekceważono jej
widzenia, których prawdziwości ona
sama nie potrafiła dowieść.
„Oświecona Bożym światłem, przyszła
świętą intuicyjnie wyczuwała, od
momentu pierwszych spotkań z o.
Klaudiuszem La Colombière, że to on
jest kapłanem, na którego wskazywał
Chrystus”. Ojciec Klaudiusz prędko
został spowiednikiem siostry
Małgorzaty. Wspierał kobietę radami
i utwierdzał w przekonaniu, że
widzenia, których doświadcza, są
prawdziwe. On z kolei od Małgorzaty
przejął i szerzył posłanie, które
zaowocowało świętem ku czci
Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Działo się to w 1674 roku. Zanim
jednak do tego doszło Klaudiusz La
Colombière musiał stać się
duchownym. Wychowywany w pobożnej
francuskiej rodzinie chłopiec po
kursie odbytym w kolegium jezuickim
zdecydował się wstąpić do
Towarzystwa Jezusowego. Klaudiusz
został więc jezuitą mając zaledwie
18 lat. Nie zakończył na tym
edukacji – przebył jeszcze kurs
filozofii oraz teologii. Sam ucząc
się, uczył także innych. Przez 4
lata pełnił funkcję wychowawcy i
korepetytora synów słynnego
francuskiego ministra finansów
Colberta. W tym mniej więcej czasie
o. Klaudiusz został przełożonym domu
jezuickiego w Paray-le-Montial. Tam
właśnie zetknął się z siostrą
Małgorzatą Marią. W późniejszych
latach odczytywano to wydarzenie
jako szczególny przejaw Bożej woli.
Tylko dzięki temu spotkaniu kult
Serca Jezusowego miał szanse powstać
i tak silnie się rozwinąć. Z końcem
września 1676 ojca Klaudiusza
przydzielono jako spowiednika
księżnej Yorku, Marii Beatrycze
d’Este, która w 9 lat później
została królową Anglii. W swej nowej
ojczyźnie po drugiej stronie kanału
La Manche o. Klaudiusz szerzył ze
wszystkich sił kult Serca Pana
Jezusa. Były to jednak czasy nie
sprzyjające takim posunięciom.
Protestancka Anglia odcinała się od
katolicyzmu, kapłani i mnisi byli
więc pod stałą obserwacją. Za
szerzenie katolickiej „zarazy” o.
Klaudiusz został wtrącony do
słynnego więzienia Kings Bench.
Wypuszczono go niebawem, jednak
straty zdrowotne były nieodwracalne.
Wypędzony z Anglii jako pół-kaleka
powrócił do swoich francuskich
zwierzchników. By nieco go
podleczyć, wysłano o. Klaudiusza do
Paray-le-Monial. Niestety przyszłego
świętego nie dało się już uratować.
Zmarł po roku, 15 lutego 1682 roku,
mając zaledwie 41 lat. Aktu
beatyfikacji o. Klaudiusza dokonał
papież Pius XI w 1929 roku.
Kanonizował go Jan Paweł II w roku
1992. W dniu kanonizacji św.
Klaudiusza Jan Paweł II powiedział:
"Oby kanonizacja Klaudiusza La
Colombière stała się dla całego
Kościoła wezwaniem do konsekracji
Serca Chrystusa, do poświęcenia
polegającego na złożeniu daru z
siebie, po to, by miłość Chrystusa
mogła w nas żyć, udzielić nam swego
przebaczenia i ukazać nam Jego
gorące pragnienie otwarcia przed
wszystkimi naszymi braćmi dróg
prawdy."
16
luty Święci Juliana, Daniel, Eliasz,
Izaak, Jeremiasz, Samuel.
Tragiczne wydarzenia, które
doprowadziły do śmierci wielu
chrześcijan, w tym wspominanych 16
lutego 6 świętych męczenników,
rozegrały się podczas panowania
cesarza rzymskiego Galeriusza
Maksymiana. Otrzymał on władzę nad
wschodnimi terenami imperium z rąk
Dioklecjana, z którego córką Valerią
był ożeniony. Jako cesarz rządził
krótko, bo od 305 do 311 roku.
Podczas jego panowania chrześcijanie
w Azji Mniejszej byli bezlitośnie
nękani. Galeriusz zmarł w Sardicy na
początku maja 311 roku w wyniku
choroby, paradoksalnie niedługo po
podpisaniu dekretu o zakazie
prześladowania chrześcijan. Za jego
panowania śmierć męczeńską poniosła
św. Juliana. Dziewczyna mieszkała w
Nikomedii i w całej swej rodzinie
tylko ona wyznawała wiarę w
Chrystusa. Nie było jej łatwo,
głównie dlatego, że ojciec Juliany
był zatwardziałym poganinem. Kłopoty
dziewczyny zaczęły się, gdy o jej
rękę rozpoczął starania prefekt
miasta Ewilazjusz. Juliana
zdecydowanie odrzuciła propozycję,
gdyż wstrętem napawała ją myśl o
poślubieniu człowieka niewierzącego.
Rozgniewany urzędnik oskarżył więc
Julianę o wyznawanie
chrześcijaństwa. Dziewczynę
próbowano prośbą i groźba namówić do
wyrzeczenia się wiary, w przeciwnym
bowiem razie musiała zostać skazana
na śmierć. Juliana nie ugięła się
jednak. W tej sytuacji zwykłym w
takich przypadkach sposobem wtrącono
ją do więzienia i wydano na śmierć.
Najprawdopodobniej Juliana zginęła
od katowskiego miecza.
„Martyrologium Rzymskie” wspomina,
że rozzłoszczony nieposłuszeństwem
ojciec, miał skatować dziewczynę nim
posłano ją na śmierć. Śmiertelne
szczątki męczennicy z Nikomedii
znalazły się w Pozzuoli we Włoszech.
Podczas najazdu Longobardów w VI
wieku wywieziono je do Kumy pod
Neapolem, by w roku 1207 umieścić je
w jednym z kościołów Neapolu. Tak
wielka troska o relikwie świętej
pokazuje, jak dużą czcią cieszyła
się zarówno na Wschodzie, jak i na
Zachodzie. Podczas krótkiego
panowania cesarza Galeriusza śmierć
męczeńską poniosło także pięciu
mężczyzn. Wszyscy oni byli
Egipcjanami i zginęli wspólnie.
Kiedy podczas prześladowań ich
chrześcijańskich braci prowadzono do
kopalń w Cylicji na ciężkie roboty
cała piątka towarzyszyła im aż do
miejsca kaźni. Na tak jawną
manifestację uczuć religijnych
władze nie zamierzały pozostać
ślepe. Namiestnik Cezarei
Palestyńskiej, Firmilian, przed
którego oblicze ich zaprowadzono,
chciał dowiedzieć się od nich kim są
i skąd pochodzą. Mężczyźni przybrali
biblijne imiona – Daniela, Eliasza,
Izaaka, Jeremiasza i Samuela.
Twierdzili też, że są prorokami
Chrystusa. Nie wyrzekli się wiary,
więc Firmilian skazał ich na
ścięcie. Stało się to 16 lutego 309
roku. Pierwsza wzmianka o pięciu
egipskich męczennikach pojawia się w
piśmie Euzebiusza z Cezarei,
historyka, który żył w tamtych
czasach.
17
luty Kupcy maryjni - Świętych
Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów
NMP.
Wiek XIII to czas dużych przemian. Z
jednej strony Kościół podnosił się
ze średniowiecznego kryzysu i
umacniał swoją pozycję. Z drugiej
strony rozwijająca się gospodarka
feudalna doprowadzała przepaści
pomiędzy bogacącymi się
mieszczanami, a najniższą klasą
społeczną. Pojawiało się coraz
większe zróżnicowanie społeczne, a
duszpasterze z coraz większym trudem
docierali z przekazem ewangelicznym
do tych, którzy żyjąc w ubóstwie
pozbawieni byli jakiegokolwiek
wykształcenia. Był to też czas
działalności licznych sekt, takich
jak katarzy, albigensi, waldensi,
katarzy którzy głosili powrót do
życia ubogiego według zasad
Ewangelii na wzór Kościoła czasów
apostolskich. Czas ten zaowocował
także powstaniem nowej formy życia
zakonnego. Jak dotąd opierało się
ono głównie na Regule św. Benedykta.
Klasztory wraz ze świetnie
wykształconymi mnichami tworzyły
ośrodki życia religijnego, duchowego
i kulturalnego. Jednakże pozostawała
duża grupa ubogich, dla których
ówczesny sposób przekazu Ewangelii
był niezrozumiały. W odpowiedzi na
to zapotrzebowanie powstały zakony
żebrzące, ślubujące życie w
posłuszeństwie, w ubóstwie i w
czystości, i pragnące na nowo
prostym uczynić słowo Pana. Do
najbardziej znanych zakonów tego
okresu należą franciszkanie i
dominikanie. Mniej znanym jest Zakon
Serwitów NMP, których wspomnienie
Siedmiu Założycieli obchodzimy 17
lutego. Około roku 1240 siedmiu
kupców florenckich kierowanych
szczególnym nabożeństwem do Dziewicy
Maryi, należący już do świeckiego
bractwa Sług świętej Maryi, przez co
byli złączeni ewangelicznym ideałem
życia we wspólnocie oraz służby
ubogim i chorym, postanawia oddalić
się na miejsce ustronne, by
prowadzić życie w pokucie i
kontemplacji Boga. Porzucają więc
dotychczasową działalność kupiecką,
pozostawiają swoje domy i rozdają
swój majątek ubogim i potrzebującym.
Przywdziewają strój ze szarego
płótna, który przywdziewali
pokutnicy w tamtym czasie i
początkowo zamieszkują w małym domku
poza miastem, pozostawiając
wspaniałe świadectwa miłości i
służby tym, którzy znajdowali się w
jakiejkolwiek potrzebie. Około roku
1245, pragnąc żyć jeszcze bardziej w
odosobnieniu i wobec
niebezpieczeństwa zmuszenia ich do
powrotu przez dawnych przełożonych
kupieckich, za radą biskupa
Florencji Ardingo udają się na Monte
(górę) Senario, gdzie budują z
„ubogiego materiału” mały dom oraz
kaplicę poświęconą Maryi Dziewicy.
Żyją tam w surowej pokucie,
utrzymując się z pracy rąk własnych,
odmawiając modlitwy tak wspólnie jak
i w odosobnieniu, w ciszy i w
kontemplacji, w głębokim słuchaniu
Słowa Bożego. Zawsze też przyjmują
tych, którzy przychodzi do nich
pełni wątpliwości i niepokojów
szukając pociechy i rady. Wielu też
za ich przykładem opuszczało swoje
domy i przyłączało się do nich. W
ten sposób powstaje Zakon Serwitów
(Sług) Najświętszej Maryi Panny,
który otrzymał najpierw aprobatę
biskupa Florencji, a w 1304 roku
zatwierdzenie przez papieża
Benedykta XI. Członkowie zakonu
pytani, jaki jest ich charyzmat,
odpowiadają, iż nie został on
założony po to, by CZYNIĆ coś
szczególnego, lecz po to, by BYĆ –
być dla świata szczególnym
świadectwem braterskiego życia i
służby za przykładem Matki Jezusa.
Jeśli Maryja z pośpiechem udaje się
do Elżbiety, by jej służyć; jeśli
tak bardzo po ludzku prosi Jezusa by
zaradził temu, iż zabrakło wina;
jeśli czuwa wraz Jedenastoma
oczekując na zesłanie Ducha
Świętego, to jej Słudzy nie mogą nie
czynić podobnie. Są wierni Maryi
Zwiastowania; Maryi śpiewającej
Magnificat; Maryi stojącej u stóp
krzyża. Wszystkich Siedmiu
Założycieli łączyła ogromna miłość
braterska i choć znane są ich imiona
(Bonfiglio, Bonagiunta, Manetto,
Amedeo, Uguccione, Sostegno, Alessio),
są czczeni wspólnie. Papież Leon
XIII kanonizował ich wszystkich
razem w 1888 roku, a w Sanktuarium
na Monte Senario jeden grób
przechowuje szczątki tych, których
wspólne życie uczyniło jednym.
18
luty Malarz w habicie.
Fra Angelico (Brat Anielski)
Między wiarą a sztuką może istnieć
głęboka jedność. Obie te dziedziny
ludzkiego ducha nie muszą ze sobą
walczyć, ale mogą się nawzajem
wzbogacać. Nigdy nie sięgał po
pędzel bez odmówienia modlitwy. Był
wybitnym malarzem wczesnego
renesansu, nadto dominikaninem,
człowiekiem wielkiej pokory,
łagodności i pobożności. Mieszanka,
przyznajmy, dość szokująca. Już za
życia miał przydomek „Beato”
(błogosławiony). Beatyfikował go
jednak dopiero Jan Paweł II w roku
1982. Urodził się około 1400 roku
jako Guido di Pietro w pobliżu
Florencji. Kiedy skończył
dwadzieścia lat, wstąpił do
klasztoru dominikanów w Fiesole,
gdzie przybrał imię Jana z Fiesole.
Do historii Kościoła i historii
sztuki przeszedł jako Fra Angelico
(Brat Anielski). Otrzymał ten
przydomek, ponieważ tematem jego
dzieł były często postacie aniołów.
Wiele lat spędził we florenckim
klasztorze św. Marka, ale modlił się
i malował również w Kortonie,
Foligno i Orvieto. W połowie XV w.
zyskał taką sławę, że sprowadzono go
do Rzymu, gdzie - na zlecenie
papieży Eugeniusza IV i Mikołaja V -
wykonał freski w kaplicy pałacu
watykańskiego. Zmarł 18 lutego 1455
r. w Rzymie. Według tradycji, po
jego śmierci po policzku każdego z
namalowanych przez niego aniołów
spłynęła łza. Pochowano go w
rzymskim kościele Sopra Minerva. Aby
zasmakować piękna dzieł Fra Angelica,
najlepiej zwiedzić klasztor św.
Marka we Florencji, w którym wiele
ścian zdobią freski artysty
dominikanina. U szczytu schodów
prowadzących na pierwsze piętro
znajduje się niezwykle piękne
„Zwiastowanie”, z inskrypcją
przypominającą zakonnikom, aby
przechodząc obok odmawiali „Zdrowaś
Maryjo”. Dalej w 44 celach mnichów
znajdują się pobożne freski Fra
Angelica lub jego pomocników
przedstawiające sceny z Ewangelii. W
tym samym klasztorze kilkadziesiąt
lat później przeorem był Girolamo
Savonarola, asceta, grzmiący z
ambony na artystów za uleganie
fascynacji pięknem, które odwodzi od
Boga. A przecież ilekroć szedł do
swej celi, musiał zatrzymywać wzrok
na radosnym, kolorowym
„Zwiastowaniu” namalowanym przez
swojego współbrata. Musiał więc
dostrzegać, że między wiarą a sztuką
może istnieć głęboka jedność, że
obie te dziedziny ludzkiego ducha
nie muszą ze sobą walczyć, ale mogą
się nawzajem wzbogacać, inspirować,
przenikać. Niestety, głęboka jedność
wiary i sztuki, która owocowała tak
obficie przez wieki, dziś została w
znacznym stopniu zerwana. Jan Paweł
II w Liście do artystów wzywał do
odnowienia tego utraconego
przymierza, powołując się między
innymi na dzieło Fra Angelica.
Pisał: „Kościół potrzebuje sztuki.
Musi bowiem sprawiać, aby
rzeczywistość duchowa, niewidzialna,
Boża, stawała się postrzegalna, a
nawet w miarę możliwości
pociągająca”. Ale też przekonywał
artystów, że religia jest wciąż
wielkim źródłem natchnienia: „O ileż
uboższa byłaby sztuka, gdyby
oddaliła się od niewyczerpanego
źródła Ewangelii!”. Nie wszyscy mogą
być artystami, to oczywiste. A
jednak, jak stwierdził Papież:
„zadaniem każdego człowieka jest być
twórcą własnego życia: człowiek ma
uczynić z niego arcydzieło sztuki”.
A zatem do dzieła! Świat malarstwa
Fra Giovanniego da Fiesole jest
światem idealnym, którego atmosfera
emanuje pokojem, świętością,
harmonią i weselem, i którego
realność materializuje się w
przyszłości, kiedy na Nowej Ziemi i
w Nowych Niebiosach zatriumfuje
ostateczna sprawiedliwość – tak
mówił o artyście z Florencji papież
Pius XII. Kiedy Guidolino di Pietro
– bo tak brzmi prawdziwe imię Beato
Angelico – już jako uznany artysta
wstępował do klasztoru dominikanów w
Fiesole, oczekiwał na niego jako
bezpośredni mistrz i nauczyciel
ojciec Antonino Pierozzi, człowiek
niezwykłej wiary i szerokich
horyzontów, który na kartach
historii Kościoła zapisał się jako
św. Antonino. Były to czasy, kiedy
wśród dominikanów ścierały się dwie
tendencje: jedni ciążyli bardziej ku
studiowaniu i poszerzaniu wiedzy
uniwersyteckiej, inni większy nacisk
kładli na przepowiadanie słowa
Bożego. Aby wyjść naprzeciw obydwu
nurtom, rezolutny biskup Florencji
postanowił przebudować konwent,
dzięki czemu zwolennicy obydwu opcji
będą mogli zamieszkać osobno; jedni
oddadzą się studiom, drudzy
przepowiadaniu. W ten sposób został
rozbudowany pod patronatem Cosimo de
Medici klasztor św. Marka,
zaprojektowany przez wybitnego
wówczas architekta Michelozzo. Prace
nad ozdobieniem ścian freskami
powierzono Fra Giovanniemu, znanemu
właśnie jako Beato Angelico. Cela
oznaczona numerem 10 wspomnianego
klasztoru przeznaczona była dla
przeora. Artysta nie miał
wątpliwości, jaki fresk powinien ją
zdobić; wybrał ewangelijną scenę
ofiarowania Jezusa w świątyni.
Dlaczego? Jego myśl biegła
następująco: gdy Maryja i Józef
zgodnie z żydowskim zwyczajem
przynieśli swego Pierworodnego do
świątyni, Symeon natychmiast
rozpoznał w Nim Mesjasza. Przeor
klasztoru również winien rozpoznawać
w młodych adeptach mnisiego życia
powołanie, dlatego właśnie Symeon
powinien mu patronować. W malowidle
Beato Angelico spotkanie Świętej
Rodziny z Symeonem odbywa się w
obecności świadków; są nimi św.
Piotr Męczennik i Anna, córka
Fanuela. Punkt centralny fresku
wyznaczają dłonie Maryi – dłonie,
które ofiarowują i przyjmują
zarazem. Z twarzy Matki Chrystusa
emanuje niezmącony spokój, jednak
kolorystyka Jej szat wskazuje na
późniejszą realizację proroctwa o
duszy, którą przeniknie miecz.
Fiolet płaszcza symbolizuje
cierpienie, czerwień sukni mękę. W
taką symbolikę wpisują się igrające
płomienie ognia, wydobywające się z
ołtarza i niemal smagające dłonie
młodziutkiej Matki Zbawiciela.
Najbardziej niezwykły moment
malowidła to jednak spotkanie oczu:
wzrok małego Jezusa napotyka oczy
starca Symeona. Na linii spojrzeń
niemal iskrzy. Nić pełnego
zrozumienia mówi wszystko: starzec
uświadamia sobie, Kogo trzyma w
dłoniach, Jezus zdaje się czytać w
myślach pobożnego Izraelity. Ten
bezsłowny dialog sprawia, że niemal
statyczna scena nabiera dynamizmu.
Spoglądający na fresk staje się
uczestnikiem akcji. Przenosi się w
miejscu i czasie. Nagle znajduje się
w świątyni jerozolimskiej, stoi obok
córki Fanuela i Piotra Męczennika i
niemal słyszy wyśpiewany kantyk
starca. Anna lewą dłonią zdaje się
wskazywać Niemowlę. Pozostałe trzy
postacie skupiają wzrok na Symeonie
i Jezusie. Na twarzy Symeona pojawia
się niemal uśmiech, jakby powodowany
czystą niewinnością Dziecka, jednak
w oczach widać cień przyszłych
wydarzeń: starzec zdaje się
rozpoznawać tajemnicę śmierci
Chrystusa. Krzyż zresztą wpisany
jest w krąg aureoli, która otacza
główkę Dziecka. A czy szaty, którymi
oplecione zostało Niemowlę, nie
przypominają już całunu? Piękno
postaci zostaje wydobyte przez złote
światło, które dominuje we fresku.
To właśnie ono wyodrębnia postacie z
otaczającego je tła, odcina i
uwyraźnia. Zieleń płaszcza proroka
dorzuca klimat nadziei do tego
światła, tak że cień zapowiadanej
śmierci zostaje jakby złagodzony. W
ten właśnie sposób głosił Ewangelię
mnich Zakonu Kaznodziejskiego, Beato
Angelico.
19
luty Św. Konrada z Piacenzy.
Jego życie całkowicie zmieniło się
podczas jednej nocy, którą mężczyzna
spędził w lesie. Dwudziestotrzyletni
chłopak wybrał się na polowanie i by
wypłoszyć zwierzynę, rozpalił
ognisko. To stało się początkiem
wydarzeń, które odmieniły jego losy.
Konrad Confalonieri urodził się ok.
1290 w zamożnej włoskiej rodzinie.
Jak wielu młodych, bogatych ludzi
tamtego czasu zdecydował się zostać
rycerzem. Udało mu się to osiągnąć,
pojął także za żonę młoda dziewczyną
i wiódł szczęśliwy żywot. Wszystko
zmieniło się podczas owego
polowania. Ognisko rozpalone przez
Konrada buchnęło nagle zbyt potężnym
żarem. Pobliskie drzewa zaczęły
płonąć. Konrad nie miał pojęcia, jak
olbrzymi kataklizm wywołał. Spłonęła
dużą część lasu i miasteczka.
Namiestnik pochwycił w lesie
człowieka zupełnie niezwiązanego ze
sprawą i oskarżył o podpalenie. Gdy
dowiedział się o tym Konrad,
natychmiast zgłosił się, by
zaświadczyć o swojej winie.
Dowiedzenie prawdy kosztowało
Konrada sporo. Na pokrycie szkód
wydał cały swój majątek. Jego żona
przeżyła wielki wstrząs i
zdecydowała się wstąpić do zakonu
klarysek w Piacenzie. Konrad poszedł
w ślady małżonki i został
franciszkaninem. Od tego czasu
prowadził życie wędrownego ascety. W
swej pielgrzymce pokutnej dotarł aż
do Sycylii, gdzie nieopodal
miasteczka Noto, w grocie założył
pustelnię. Przez kolejne 8 lat żył
bardzo skromnie. Jego postawa była
szczerze podziwiana przez miejscową
ludność. 19 lutego 1351 roku zmarł i
został pochowany w kościele św.
Mikołaja w Noto. W roku 1485 jego
śmiertelne szczątki umieszczono w
srebrnej trumnie. Został uznany za
świętego przez papieża Urbana VIII.
20
luty.
Św. Zenobiusza i Św. Eleuteriusza.
Kościół katolicki obchodzi
wspomnienie dwóch tragicznie
zmarłych świętych – św. Zenobiusza i
św. Eleuteriusza. O pierwszym z nich
wiemy, dzięki historykowi
Euzebiuszowi z Cezarei. Pisał on o
Zenobiuszu tak: „W Antiochii
chrześcijanie przez swą wytrwałość,
posuniętą do śmierci, uwielbili Boże
Słowo. [...] Zenobiusz, najlepszy z
lekarzy, śmierć poniósł wśród
strasznych męczarni, zadawanych mu w
boki". Według tej relacji św.
Zenobiusz miał ponieść śmierć
męczeńską wraz ze swoim biskupem w
Antiochii Syryjskiej, która była
wówczas stolicą prowincji rzymskiej.
Historycy podejrzewają, że
wydarzenie to miało miejsce około
310 roku. Wschodnią częścią
cesarstwa rządził wtedy
nieprzychylnie nastawiony do
chrześcijaństwa cesarz Galeriusz
Maksymian. Dla jego panowania
charakterystyczne były bezlitosne
prześladowania, o których opowiada
Euzebiusz. Tego samego dnia wspomina
się także św. Eleuteriusza, biskupa.
W dzieciństwie był on towarzyszem
zabaw św. Medarda, który
przepowiedział mu jakoby, że w
przyszłości zostanie biskupem. Rzecz
sprawdziła się całkowicie. Po latach
św. Eleuteriusz rzeczywiście
otrzymał urząd biskupi w Tournai w
Belgii. Zbiegiem okoliczności
również św. Medard został biskupem w
Noyon. Ten sam Medard po śmierci
Eleuteriusza zastąpił go na
stanowisku w Tournai. Nad grobem
świętego Medarda w po latach wyrosło
opactwo benedyktyńskie, dziś znane
jako opactwo w Soisson. Św.
Eleuteriusz zakończył życie 20
lutego 532 roku. W latach
wcześniejszych skutecznie unikał
zamachów ze strony swych wrogów. Za
którym razem jednak zabójcom się
powiodło. Jego ciało spoczywa w
grobowcu katedry w Torunai. Św.
Eleuteriusz jest czczony jako patron
Flandrii.
21
luty. Święty Piotr Damiani.
Urodził się w 1007 roku w ubogiej
rodzinie pochodzącej z Rawenny.
Udało mu się jednak skończyć studia
– między innymi na uniwersytecie w
Parmie. Po święceniach kapłańskich
rozpoczął pracę jako nauczyciel w
jednej z parafialnych szkół. Z
czasem jednak porzucił to zajęcie,
wybierając żywot ascetyczny i
pustelniczy, następnie zaś wstąpił
do klasztoru benedyktynów-eremitów.
W wiele lat później, gdy z uwagi na
swą skromność nie chciał przyjąć
godności kardynalskiej, papież
musiał zagrozić mu ekskomuniką, aby
skłonić go w jakiś sposób do
zostania kardynałem. W roku 1043
został opatem eremu w Ponte Avellana,
a zarazem odnowicielem życia
zakonnego i swoistym doradcą innych
klasztorów. Za doradcze zdolności
cenili Piotra Damianiego także
kolejni papieże: Klemens II, Leon
IX, Stefan II, Damazy II i
Aleksander II oraz cesarze: Henryk
IV i Otton III. Do dziś uchodzi on
za jednego z największych
średniowiecznych erudytów. Dante
Alighieri wspomina o nim przykładowo
w „Boskiej komedii” (jak czytamy we
wstępie do Pieśni XXI w „Raju”:
„Jeden z duchów, Pier Damiano,
poucza Dantego o tajemnicy
przeznaczenia, mówi o swoim życiu i
wygłasza inwektywę przeciwko
kosztownym strojom
duchowieństwa...”). Podczas sporów o
inwestyturę i symonię, licznymi
pismami zwalczał owe nadużycia w
nadawaniu i handlu godnościami,
urzędami kościelnymi, sakramentami,
czy dobrami duchowymi. Piętnował
także nieobyczajność ówczesnego
kleru. Zachował się także jeden z
jego listów z pogróżkami kar Bożych,
wysłanych do antypapieża Honoriusza.
Poza ową „doraźną” publicystyką,
pozostawił po sobie jednak Damiani,
także i liczne poetyckie utwory,
teksty dotyczące prawa kanonicznego,
czy traktaty. W jednym z nich tak
sugestywnie i zachwycającą udało mu
się opisać atuty pustelniczego
życia, że wielu, spośród licznych
czytelników tego dzieła zdecydowało
się potem przystać do kamedułów. To
właśnie Piotr Damiani był pierwszym
teologiem, który rozpowszechnił
teorię dwóch mieczy, które Jezus
przekazał osobno: papieżowi i
cesarzowi - teorię traktującą o
równości władzy świeckiej i
duchownej. Jako legat i papieski
mediator, załagodził wiele sporów,
które uchodziły do czasu jego
przybycia, za beznadziejne. Pojednał
między innymi jednego z francuskich
biskupów z benedyktyńskimi mnichami,
ze słynnego opactwa w Cluny, zaś w
1069 roku we Frankfurcie nad Menem
przekonał ówczesnego cesarza,
Henryka IV, aby ten nie odchodził od
swej żony, Berty. Święty Piotr
Damiani (Damian) zmarł w 1072 roku.
Jego grobowiec znajduje się w
katedrze Najświętszej Maryi Panny w
Faenza. W roku 1821 papież Leon XII
ogłosił go doktorem Kościoła. Gromił
wszystkich wokół, a jednocześnie
głęboko kochał ludzi. Św. Piotr
Damiani łączył w sobie wiele
sprzecznych powołań. We wszystkich
szedł na całość. Z zamiłowania był
eremitą, czyli pustelnikiem
szukającym samotnie Boga. A
jednocześnie ciągnęło go do ludzi.
Miał dar jednania skłóconych.
Angażował się w życie Kościoła
swoich czasów, zjeździł Europę w
charakterze kościelnego negocjatora
w sporach między papieżami,
biskupami, mnichami i wszelakiego
rodzaju władzami. Gromił surowo
wszystkich dookoła, zwłaszcza kler,
a jednocześnie głęboko kochał ludzi.
Był niechcianym dzieckiem. Urodził
się w 1007 roku w Rawennie, w
licznej i biednej rodzinie. Jego
własna matka porzuciła go jako
niemowlę. Piotr znalazł wsparcie w
ukochanej siostrze oraz w starszym
bracie, Damianie, od którego też
przejął drugie imię (Damiani). To
brat poznał się na niezwykłych
zdolnościach Piotra i posłał go na
studia. Po przyjęciu święceń
kapłańskich został wykładowcą w
jednej ze szkół parafialnych.
Wkrótce został mnichem, a następnie
opatem eremu w Ponte Avellana.
Odnowił życie zakonne, napisał
biografię św. Romualda – założyciela
kamedułów, w której w porywający
sposób przedstawił ideały
monastyczne XI wieku. Stał się
doradcą klasztorów, kierownikiem
duchowym. Garnęli się do niego
uczniowie. Dzięki niemu powstawały
nowe ośrodki pustelnicze. Był
przyjacielem cesarzy Ottona III i
Henryka IV, doradcą papieży:
Klemensa II, Damazego II, Leona IX i
Stefana II. Ten ostatni mianował go
w 1057 r. biskupem Ostii i
kardynałem. Św. Piotr Damiani
walczył jak lew o odnowę Kościoła. W
licznych pismach zwalczał nadużycia,
symonię, nieobyczajność kleru.
Wielokrotnie bywał legatem papieskim
na synodach i mediatorem. Papież
Aleksander II trzymał go przy sobie
jako doradcę. Zlecił mu misję
załagodzenia sporu między biskupem
Macon a słynnym opactwem
benedyktyńskim w Cluny. Św. Piotr
Damiani załatwił też sporne kwestie
wśród biskupów: Reims, Sens, Tours,
Bourges i Bordeaux. Biskupa Rawenny
pogodził ze Stolicą Apostolską. Był
znawcą Biblii i Ojców Kościoła,
znakomitym prawnikiem kanonistą.
Zostawił po sobie ok. 240 utworów
poetyckich, 170 listów, 53 kazania,
7 życiorysów i kilka rozpraw. Zmarł
23 lutego 1072 r. w klasztorze
benedyktynów w Faenzy. Pochowano go
w tamtejszej katedrze. Papież Leon
XII zatwierdził w roku 1821 kult św.
Piotra Damiani i ogłosił go doktorem
Kościoła.
22
luty. Święto
Katedry św. Piotra
To święto jest jedyne w swoim
rodzaju. Nie świętujemy żadnej
tajemnicy z życia Jezusa, nie
wspominamy świętego lub rocznicy
poświęcenia kościoła. Spoglądamy ze
czcią na… krzesło. Chodzi o katedrę
św. Piotra. Słowo „katedra” kojarzy
się z kościołem biskupa. I słusznie,
ale pierwotnie to słowo oznaczało
podwyższone miejsce, z którego
naucza biskup. Ten sens słowa
„katedra” zachował się jeszcze w
nazewnictwie uniwersyteckim.
Profesorowie mają katedry, czyli
kierują nauczaniem w jakiejś
dziedzinie wiedzy. No, ale wróćmy do
Rzymu. W Bazylice św. Piotra
znajdują się resztki drewnianego
krzesła, na którym miał zasiadać sam
św. Piotr. Ta relikwia znajduje się
dzisiaj w potężnej marmurowej
rzeźbie autorstwa Berniniego, za
głównym ołtarzem. Jest symbolem
posługi papieskiej w Kościele.
Prosty rybak znad Jeziora
Galilejskiego usłyszał od Jezusa
słowa: „Ty jesteś Piotr (skała), na
tej skale zbuduję mój Kościół. (…) I
tobie dam klucze królestwa
niebieskiego” (Mt 16,18–19). Jezus
wyznaczył Piotrowi miejsce
pierwszego z Dwunastu. Przekazał mu
wyjątkową odpowiedzialność za swoją
owczarnię: „Paś owce moje!”. Dzieje
Apostolskie oraz Listy św. Pawła
potwierdzają, że Piotr zajmował
pierwsze miejsce w Kościele
pierwotnym. Z Jerozolimy Piotr
wyrusza do Antiochii, która stała
się pierwszą stolicą Apostolską (w
dawnym mszale było osobne święto
„katedry św. Piotra w Antiochii”).
Później dociera do Rzymu, gdzie
zakłada Kościół i ginie jako
męczennik. Zostaje pogrzebany na
cmentarzu za miastem. Dokładnie w
miejscu, nad którym wznosi się
bazylika nosząca jego imię.
Potwierdziły to badania
archeologiczne wykonane na polecenie
papieża Piusa XII. Katedra św.
Piotra przypomina o trwaniu misji,
którą Jezus powierzył Rybakowi znad
Jeziora Galilejskiego. Każdy kolejny
biskup Rzymu jest jednocześnie
pasterzem całego Kościoła.
Podstawową jego funkcją jest
strzeżenie i przekazywanie
drogocennej perły – Ewangelii.
„Szymonie, Szymonie – mówił Jezus –
(...) prosiłem za tobą, żeby nie
ustała twoja wiara. Ty natomiast,
gdy się nawrócisz, utwierdzaj twoich
braci” (Łk 22,31–32). Papież jest
pierwszym nauczycielem wiary w
Kościele. Jednocześnie nigdy nie
przestaje być uczniem Jezusa,
pierwszym słuchającym Jego słów,
pierwszym, który się nawraca.
Papiestwo to instytucja idąca pod
prąd współczesnych trendów... Słowo
„katedra” kojarzy się nam z
kościołem biskupa, ale pierwotnie
oznaczało podwyższone miejsce w
prezbiterium, na którym zasiadał
biskup. Był to symbol jego biskupiej
władzy i jedności lokalnego
Kościoła. Święto Katedry św. Piotra
nawiązuje właśnie do tego
pierwotnego znaczenia słowa
„katedra”. To święto, znane już w IV
wieku, zwraca uwagę na wyjątkową
rolę św. Piotra i jego następców,
czyli na tzw. prymat papieski.
Szymon Piotr, prosty rybak znad
Jeziora Galilejskiego, bynajmniej
nie człowiek z żelaza, usłyszał od
Jezusa słowa: „Ty jesteś Piotr
(skała), na tej skale zbuduję mój
Kościół. (…) I tobie dam klucze
królestwa niebieskiego” (Mt
16,18-19). Sam Jezus uczynił Piotra
pierwszym z Dwunastu i przekazał mu
specjalną odpowiedzialność za swoją
owczarnię. Jezusowi nie chodziło o
osobisty przywilej dla św. Piotra,
ale o trwały urząd, który ma być
przekazywany innym. Rzym stał się
miejscem męczeńskiej śmierci św.
Piotra, dlatego biskup Rzymu jest
jednocześnie następcą św. Piotra w
jego apostolacie. Katedra św. Piotra
symbolizuje właśnie ów papieski
urząd oraz wyraża ideę tzw. sukcesji
apostolskiej, czyli przekazywania
tej posługi. Pierwsza Bazylika św.
Piotra, wzniesiona za czasów cesarza
Konstantyna, została zbudowana nad
starożytnym cmentarzem. Podczas jej
budowy zniwelowano sporą część
wzgórza watykańskiego. Wszystko po
to, by ołtarz znalazł się dokładnie
nad prawdopodobnym miejscem pochówku
św. Piotra. Badania archeologiczne
pod bazyliką potwierdziły istnienie
w tym miejscu starożytnego grobu z
napisem „Piotr jest tutaj”. W
Bazylice św. Piotra znajdują się
także resztki drewnianego krzesła,
na którym miał zasiadać sam św.
Piotr. Ta relikwia przechowywana
jest w potężnej rzeźbie Berniniego,
która znajduje się za głównym
ołtarzem. Święto Katedry św. Piotra
skłania do wdzięczności za posługę
człowieka w białej sutannie. W
czasach obowiązkowej podejrzliwości
wobec wszelkich autorytetów, w
czasach kultu swojego widzimisię,
papiestwo wyróżnia się jako
instytucja ustawiona jakby pod prąd
współczesnych trendów. Gdy wmawia
nam się, że nie ma żadnych
niezmiennych zasad, a jedynie „moja”
lub „twoja” mała prawda, on wytrwale
przypomina, że istnieje wielka,
niezmienna, trwała Prawda. Prawda o
Bogu i o człowieku. Posługa papieża
chroni nas przed utonięciem w
przeróżnych bagienkach, pomaga
stawiać nasze kroki na skale, daje
nadzieję.
23
luty.
Św. Polikarp.
Gdy zabijano na arenie pierwszych
świadków, Koloseum nie pękało w
szwach. Pękało ze śmiechu. Na stos
go! Szybciej! – krzyknął legionista.
Środkiem stadionu między dwoma
rosłymi żołnierzami szedł pochylony
staruszek. Wokół kłębił się tłum.
Płacz mieszał się z szyderstwem.
Niektórzy przyszli, by zobaczyć
krwawe widowisko, inni dotknąć szat
człowieka, którego uważali za
świętego. Na środku stał stos.
Polikarp, biskup Smyrny, podszedł do
niego, zrzucił szaty i rozwiązał
przepaskę. Gdy schylił się, by zdjąć
obuwie, żołnierze zaczęli układać
wokół niego stos. Był uczniem Jana
Ewangelisty. Właśnie oskarżono go o
lekceważenie pogańskiego zwyczaju.
Sam prokonsul Stacjusz Kodrados
nakłaniał go przed chwilą do
zaparcia się wiary. Mógł ocalić
głowę. A jednak uśmiechnął się:
„Osiemdziesiąt sześć lat służę
Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi
krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu
Królowi i Zbawcy?”. Ktoś chwycił
dłonie starca, by przybić je do
drzewa. Polikarp odwrócił głowę: –
Pozostawcie mnie tak. Ten, który mi
daje siłę do zniesienia ognia,
sprawi też, że nawet i bez waszych
gwoździ wytrwam nieruchomo na
stosie. Żołnierz wyrzucił gwoździe.
Wykręcił jedynie do tyłu ręce
biskupa i związał je mocnym sznurem.
I wtedy Polikarp zaczął śpiewać.
Tłum zamarł. Starzec wzniósł oczy ku
niebu i wołał: „Ojcze
błogosławionego i ukochanego Syna
Twojego, Jezusa Chrystusa, wysławiam
Cię, żeś mnie raczył w tym dniu i w
tej godzinie zaliczyć w poczet
Twoich męczenników i wraz z nimi
dałeś mi udział w kielichu Twego
Pomazańca! Wielbię Cię, błogosławię
i chwalę przez ukochanego Syna
Twego, Jezusa Chrystusa, przez
którego niech Ci będzie chwała wraz
z Nim i Duchem Świętym, teraz i
przez przyszłe wieki. Amen”.
Legionista sprawnym ruchem podpalił
stos. Buchnął płomień. I wtedy
stadion zdumiał się ponownie.
Świadkowie opowiadali: „Ujrzeliśmy
wtedy rzecz niezwykłą. Albowiem
ogień utworzył jak gdyby sklepienie,
na wzór żagla wydętego wiatrem, i
otoczył zewsząd postać męczennika;
on sam zaś był nie jak palone ciało,
lecz jak chleb, który się wypieka,
lub jak złoto i srebro wytapiane w
ogniu. I uczuliśmy również woń,
jakby powiew kadzidła czy też
cennych pachnideł. A bezbożni
widząc, że ogień nie może strawić
ciała, rozkazali katowi przebić go
mieczem. Gdy to uczynił, wytrysnęło
tyle krwi, że zagasł ogień i cały
tłum zdumiał się, widząc tak wielką
różnicę pomiędzy niewiernymi a
wybranymi”. Polikarp zginął 1850 lat
temu. Biskup, którego święty
Ireneusz nazwał „mężnym atletą
Chrystusa”, ze środka płomieni
wysławiał Najwyższego. To nie były
„rozmowy mistrza Polikarpa ze
śmiercią”. To była rozmowa ze
źródłem życia. Dziwny to Kościół.
To, co jest jego największą
słabością, okazuje się największą
siłą. Gdy zabijano na arenie
pierwszych świadków, Koloseum nie
pękało w szwach. Pękało ze śmiechu.
Słabi i głupi są ci chrześcijanie,
skoro poddają się bez walki. Jakiż
słaby musi być ich Bóg? To nie
filmowy Maximus. To jakiś Minimus.
Kto to widział przebaczać oprawcom?
Kto to widział śpiewać na stosie?
„Na początku było Słowo...” Tak
rozpoczyna się Ewangelia wg św. Jana
o Słowie, czyli o Bogu, który
przyjął ludzką naturę i zamieszkał
wśród nas. Początkowo owo słowo o
Słowie było przekazywane z ust do
ust, a kto to Słowo przyjmował
poprzez chrzest był włączany do
wspólnoty Kościoła zbudowanego na
fundamencie Apostołów. Ci którzy je
przyjmowali, przekazywali je dalej.
W ten sposób „Słowo Pańskie
rozszerzało się i rosło”. Wielu też
dawało świadectwo Słowu poprzez
męczeńską śmierć. Św. Polikarp,
którego wspomnienie obchodzimy 23
lutego, był biskupem Smyrny (dziś
Izmir w Turcji). Św. Ireneusz, który
przyjął święcenia w Smyrnie i w swej
młodości poznał Polikarpa, podaje,
iż jest on uczniem św. Jana
Apostoła, który go wyświęcił na
biskupa. Wiemy o nim, iż udał się
około roku 160 do Rzymu, by wyjaśnić
z papieżem Anicetem kwestię daty
świętowania Wielkanocy. Nieco
wcześniej napisał list do
chrześcijan w Filipii. Interweniuje
on w sprawie Walentego wyświęconego
w Smyrnie (prawdopodobnie biskupa),
który dopuścił się wykroczeń. Z
jednej strony napomina by odstąpić
od niegodnego postępowania, a z
drugiej nawołuje do miłości swego
pasterza i jego rodziny. List ten
jest też świadectwem wiary w boską
naturę Jezusa, a także w
zmartwychwstanie ciał oraz sąd
ostateczny, któremu każdy będzie
podlegał. Około roku 167 wybuchły w
Smyrnie prześladowania. Polikarp
początkowo ukrywał się poza miastem,
ale jeden ze sług pod wpływem tortur
wskazał miejsce jego kryjówki.
Biskupa oskarżono o lekceważenie
pogańskiego zwyczaju. Prokonsul
Stacjusz Kodrados nakłaniał go do
zaparcia się wiary na co Polikarp
odpowiedział: "Osiemdziesiąt sześć
lat służę Chrystusowi, nigdy nie
wyrządzi mi krzywdy jakżebym mógł
bluźnić memu Królowi i Zbawcy?"
Został skazany na śmierć przez
spalenie. Gdy na stadionie
wykonywano na nim wyrok, płomienie
się go nie imały i został przebity
mieczem. Poniósł śmierć w dniu
„wielkiego szabatu”, jak podaje opis
jego męczeństwa. Rzeczywiście w dniu
23 lutego 167 przypadła niedziela.
Do dziś w Izmir można oglądać
miejsce jego męczeństwa oraz grób.
Kiedyś stała tam bazylika, która
doszczętnie spłonęła podczas I wojny
światowej. Imię Polikarp pochodzi z
języka greckiego i oznacza „obfity
owoc”. Jego życie stało się żywą
Ewangelią. Wypełniły się w nim słowa
Jezusa, iż ten przynosi obfity owoc,
kto trwa w Nim.
23
luty. Bł.
ks. Stefan Wincenty Frelichowski.
Na obrazku prymicyjnym wypisał
słowa, które brzmią jak proroctwo:
„Przez krzyż cierpień i życia
szarego – z Chrystusem – do chwały
zmartwychwstania”. Zaledwie w 11 dni
po wybuchu II wojny światowej
gestapo aresztowało grupę toruńskich
księży. Po kilku dniach wszystkich
zwolniono. Wśród nich był młody
wikary z parafii Wniebowzięcia NMP
ks. Stefan Wincenty Frelichowski.
Miał wtedy 26 lat i dwa lata
wcześniej przyjął w Pelplinie
święcenia kapłańskie. Na obrazku
prymicyjnym wypisał słowa: „Przez
krzyż cierpień i życia szarego – z
Chrystusem – do chwały
zmartwychwstania”. 17 października
Niemcy ponownie zatrzymali już tylko
samego ks. Frelichowskiego.
Postawiono mu zarzuty: przedwojennej
działalności harcerskiej i silnego
wpływu na młodzież. Osadzono w
forcie, stanowiącym fragment
fortyfikacji okalających miasto,
torturowano. Potem przewożono do
kolejnych obozów koncentracyjnych. W
Gdańsku-Nowym Porcie ks.
Frelichowski pracował przy
uprzątaniu zniszczeń wojennych na
Westerplatte. Więziony był w
Stutthofie, gdzie duchowni należeli
do najbardziej gnębionej grupy.
Wreszcie trafił do Sachsenhausen, a
stamtąd do Dachau. Otrzymał numer
obozowy 22 492. Młody ksiądz
potajemnie niósł posługę
duszpasterską w obozie. Z narażeniem
życia organizował wspólne modlitwy,
tajną spowiedź, odprawiał Msze
święte. Podtrzymywał na duchu
współwięźniów, wspierał braci w
kapłaństwie. Jeden z nich odnotował
wydarzenie z Wielkiego Piątku 1940
roku. Tamtego dnia straż obozowa
niezwykle okrutnie znęcała się nad
księżmi. Kazali im położyć się na
ziemi, a następnie deptali ich, bili
kijami. Frelichowski pocieszał
współbraci słowami św. Pawła o
dopełnianiu cierpień Chrystusowych.
Kiedy na przełomie 1944 i 1945 r. w
obozie wybuchła epidemia tyfusu
plamistego, ks. Wincenty zaangażował
32 księży w pomoc chorym. Sam
zaraził się tyfusem, co w połączeniu
z zapaleniem płuc doprowadziło do
śmierci 23 lutego 1945 roku. Ci,
którym pomagał w obozach
koncentracyjnych, zapamiętali go
jako wzorowego kapłana, niosącego
pomoc chorym i umierającym, opiekuna
i przyjaciela. Nazywali go
„wesołkiem”, bo wszystkie zajęcia
wykonywał zawsze z wielką radością.
Zmarł w opinii świętości. A to
spowodowało rzecz niezwykłą. Władze
obozowe zgodziły się na publiczne
wystawienie zwłok przed kremacją.
Zanim spalono zwłoki, Stanisław
Bieńka, student medycyny, zdjął z
twarzy maskę pośmiertną, w której
zagipsował jeden z palców prawej
ręki. Dzięki temu bł. Wincenty
Frelichowski jest jedynym
męczennikiem II wojny zamordowanym w
obozie, po którym zachowały się
relikwie. Podczas beatyfikacji,
która miała miejsce w Toruniu w 1999
roku, Jan Paweł II nazwał ks.
Frelichowskiego „heroicznym
świadkiem miłości pasterskiej”.
Mówił o nim: „Jako kapłan zawsze
miał świadomość, że jest świadkiem
Wielkiej Sprawy, a równocześnie z
głęboką pokorą służył ludziom.
Dzięki dobroci, łagodności i
cierpliwości pozyskał wielu dla
Chrystusa również w tragicznych
okolicznościach wojny i okupacji”. W
Polsce nie ma wojny, nie ma obozów,
księża nie są prześladowani. Ale
nieprzeciętnych kapłanów
potrzebujemy zawsze. Na obrazku
prymicyjnym wypisał słowa, które
brzmią jak proroctwo: „Przez krzyż
cierpień i życia szarego – z
Chrystusem – do chwały
zmartwychwstania”. Lepszego i
bardziej wymownego prezentu od Ojca
Świętego Jana Pawła II nie mogli
sobie polscy skauci wymarzyć.
Dekretem Stolicy Apostolskiej
patronem harcerstwa polskiego (obok,
tradycyjnie patronującego światowemu
skautingowi, św. Jerzego)
ustanowiony został błogosławiony
ksiądz podharcmistrz Stefan Wincenty
Frelichowski, męczennik
hitlerowskiego obozu
koncentracyjnego w Dachau, gdzie
zmarł 23 lutego 1945 roku. Decyzję
ogłoszono w Dniu Myśli Braterskiej,
22 lutego, kiedy wszyscy skauci na
świecie podają sobie przyjazne
dłonie, a zarazem w 58. rocznicę
śmierci nowego patrona naszego
harcerstwa. Beatyfikując go podczas
pielgrzymki do Polski w czerwcu 1999
roku, Papież powiedział: „Zwracam
się do całej rodziny polskich
harcerzy, z którą nowy błogosławiony
jest głęboko związany. Niech się
stanie dla was patronem,
nauczycielem szlachetności i
orędownikiem pokoju i pojednania”.
Wprawdzie inicjatywa ustanowienia
błogosławionego ks. phm.
Frelichowskiego patronem polskiego
skautingu wyszła od Związku
Harcerstwa Rzeczypospolitej oraz
biskupa polowego Wojska Polskiego
księdza generała Sławoja Leszka
Głodzia, to jednak Watykan mądrze
zdecydował, że będzie on obecny w
codziennej pracy wychowawczej nie
tylko ZHR, lecz także ZHP w kraju i
na emigracji oraz we wszystkich
innych stowarzyszeniach harcerskich.
Stefan Wincenty Frelichowski urodził
się w 1913 r. w Chełmży. W 1927 r.
wstąpił do Związku Harcerstwa
Polskiego. Poznawszy bliżej zasady
skautowe, m.in. jako drużynowy i
zastępowy, wypowiedział piękne
słowa: „Państwo, w którym wszyscy
obywatele staliby się harcerzami,
byłoby najpotężniejszym państwem”.
Jako kapłan ówczesnej diecezji
chełmińskiej został 11 września 1939
r. aresztowany przez Niemców.
Więziony w kilku obozach
koncentracyjnych, prowadził tam z
narażeniem życia potajemną posługę
duszpasterską. W obozie powstał jego
wiersz „Radosnym, Panie”,
zaskakujący pogodą ducha, niezwykłą
w strasznych warunkach obozowych.
Towarzyszem obozowej niedoli ks.
Frelichowskiego w Dachau był
ówczesny kleryk - werbista Marian
Żelazek, od kilkudziesięciu lat
służący trędowatym w Indiach,
niedawny kandydat do pokojowej
Nagrody Nobla. Był on świadkiem
śmierci kapłana-harcerza, który
zmarł na tyfus, zaraziwszy się od
współwięźniów, których spowiadał i
podnosił na duchu.
24
luty Św. Etelbert I król Kentu -
obecnie jedno z hrabstw Wielkiej
Brytanii.
Święty rozpoczął panowanie jako
dziecko ośmioletnie po śmierci ojca.
Ówczesna Anglia podzielona była na
liczne, skłócone ze sobą królestwa.
Etelbert rządził u siebie bardzo
roztropnie. Wyróżniał się jako
doskonały administrator i
prawodawca. Dzięki temu zdobył
zaufanie sąsiadów. Udało mu się
nawet utworzyć coś w rodzaju unii
królów angielskich. Jego droga do
chwały ołtarzy była długa i kręta.
Do 36 roku był poganinem. Około roku
588 udał się do Paryża, gdzie za
małżonkę pojął córkę króla
Merowingów frankońskich, Bertę.
Postawiono jednak warunek, że
Etelbert zostawi całkowitą swobodę
Bercie i jej kapelanowi, Letardowi w
szerzeniu wiary chrześcijańskiej.
Pobożna żona tak wpłynęła na króla,
że ten nie tylko nawiązał kontakt z
Rzymem, ale także poprosił papieża
Grzegorza I Wielkiego, żeby przysłał
swoich misjonarzy. Na czele wyprawy
stanął św. Augustyn. Władca
osobiście wyszedł mu na spotkanie i
zezwolił na głoszenie nowej wiary.
Sam przyjął jednak chrzest dopiero
po kilku latach, gdy zapoznał się
już dobrze z nauką Kościoła. Ojciec
święty miał nawet podobno stawiać
zarzuty królowi, że uczynił to tak
późno. Mimo to w historii zapisał
się Etelbert jako pierwszy władca
Anglii, który się na taki krok
zdobył. Jego przykład pociągnął i
innych królów, tak że można
powiedzieć, iż był tym, który
wprowadził do Anglii
chrześcijaństwo. Św. Etelbert ze
wszystkich sił dopomagał misjonarzom
w dziele szerzenia nowej wiary wśród
pogan. Dzięki jego pomocy i hojności
wystawiono świątynie, zamienione
wkrótce na katedry: w Canterbury,
Londynie i Rochester. Po około 64
latach życia święty odszedł do
ojczyzny niebieskiej dnia 24 lutego
616 roku. Pochowano go w kościele
św. Piotra i Pawła w Canterbury.
Jego długie, bo trwające ponad 50
lat panowanie przyniosło Anglii
zjednoczenie, a znękanej ludności
upragniony pokój i światło nowej
wiary. 25 luty św. Cezary z Nazjanzu.
Pochodził z iście „świętej rodziny”.
Jego matką była św. Nona, siostrą
św. Gorgonia, a bratem św. Grzegorz
z Nazjanu, doktor Kościoła. Cezary
przyszedł na świat w Kapadocji, w
roku 330. Po ukończeniu miejscowych
szkół, udał się na dalsze studia do
Aleksandrii, gdzie uczył się
astronomii, geometrii i medycyny.
Musiał być nasz święty wybitnym
lekarzem, skoro zaraz po powrocie do
Konstantynopola został mianowany
cesarskim medykiem. Czuwał nad
zdrowiem Juliana Apostaty i Walensa.
Ówczesnym zwyczajem Cezary nie
przyjął chrztu w dzieciństwie, ale
dopiero w wieku dojrzałym. Przed
podjęciem decyzji wahał się jednak
długo i dopiero fakt, iż cudem
uszedł z życiem podczas trzęsienia
ziemi, które nawiedziło Bitynię,
spowodował, że więcej nie zwlekał.
Na dworze cesarskim cieszył się
święty ogromnym zaufaniem. W roku
368 Walens powierzył mu nawet jedną
z prowincji (Bitynię) i oddał mu
wszystkie jej dobra i finanse.
Cezary niedługo cieszył się
zaszczytnym urzędem kwestora, gdyż
już w roku następnym niespodziewanie
zabrała go śmierć. W testamencie
lekarz zarządził, aby cały majątek
rozdać ubogim. Kazanie na jego
pogrzebie wygłosił jego brat,
wspomniany na początku, święty
Grzegorz.
25
luty.
Święta Walburga z Heidenheim
Noc Walpurgii postrzegana jest dziś
– zwłaszcza w niemieckim kręgu
kulturowym - jako czas kostiumowych
imprez i festynów, porównywalnych z
amerykańskim Halloween. Warto jednak
przypomnieć, iż ten „zawłaszczony”
obecnie przez popkulturę dzień, miał
przez wieki szczególne znaczenie –
najpierw dla pogańskich ludów
germańskich, a z czasem także dla
chrześcijan. Dla Germanów noc z 30
kwietnia na 1 maja była momentem, w
którym za pomocą magicznych zaklęć
próbowano przegnać zimę, witając tym
samym letnią porę roku. Wtedy też,
na „łysej górze” Brocken –
najwyższym szczycie gór Harz,
leżących w środkowych Niemczech –
odbywały się ekspresyjne tańce wokół
ognisk oraz rytuały związane z
kultem płodności. Ich wykonanie
miało poganom przynieść zarówno
pomyślne zbiory, jak i liczne
potomstwo. Warto dodać, iż zwyczaje
te Germanie przejęli najpewniej od
Celtów, którzy w tym samym terminie
witali porę letnią, urządzając
podobne ogniska i stosy na których
płonęły kukły jednego z ich
„zimowych bogów”. Dlaczego więc górę
Brocken zaczęto postrzegać jako
miejsce, w którym odbywać miały się
sabaty, a pierwszą majową noc
określać mianem Nocy Walpurgii?
Dlaczego na Brocken ciągną
rokrocznie tłumy turystów
poprzebieranych za diabły i
czarownice, by tam imprezować do
bladego świtu? Wszystkiemu winni są
Goethe, pewna niemiecka święta rodem
z Anglii oraz… meteorologia. Na
początek przyjrzyjmy się tej
ostatniej. Filip Frydrykiewicz na
łamach „Rzeczpospolitej” pisał tak:
„w Górach Harzu panuje specyficzna
pogoda. Średnio w roku są 304 dni
pochmurne, a nawet deszczowe. Dzieje
się tak dlatego, że góry zatrzymują
chmury płynące z zachodu, znad
Atlantyku. Trudno więc trafić na
słoneczną pogodę. Zdarza się i tak,
że chmury snują się nisko, poniżej
szczytu Brockenu, a zarazem nad
głowami wędrowców świeci słońce.
Jeśli słońce jest nisko, stojący na
szczycie widzą na białym ekranie
chmur własny wyolbrzymiony cień,
często w jasnej aureoli (tzw.
glorii) powstałej przez rozproszenie
światła w niewidocznych kroplach
wody. Zjawisko to, występujące także
w innych górach, w świecie znane
jest jako widmo Brockenu (…) Widmo
Brockenu w średniowieczu budziło
strach, powodowało, że górę uważano
za miejsce magiczne. Nic więc
dziwnego, że pojawiła się legenda,
iż na Brockenie raz do roku
czarownice spotykają się z diabłem”.
Do owych spotkań-sabatów miało
według ludowych podań dochodzić
właśnie w nocy z 30 kwietnia na 1
maja. Kiedy więc 1 maja 870 roku
wyniesiono na ołtarze przeoryszę
Walburgę z Heidenheim, okoliczna
ludność uznała ją za swoją patronkę.
Ta miała skutecznie chronić
mieszkańców przed chorobami oraz
złymi duchami, które rzekomo
upodobać miały sobie szczyt góry
Brocken oraz pobliskie skały zwane
Ołtarzem Czarownic, czy Kazalnicą
Diabła. Stąd też wzięła się nazwa
„Nocy Walpurgii” - od imienia
mniszki Walburgi, którą w
manuskryptach - najpewniej omyłkowo
- określano także czasem mianem
Walpurgis. W średniowieczu, w
Niemczech, bito tej szczególnej nocy
w dzwony kościelne, wieszano przed
drzwiami domostw krzyże i posypywano
progi stajni poświęconą solą –
wszystko po to, by wezwać na pomoc
świętą Walburgę oraz aby przegnać
złe moce, których upatrywano we
wspomnianych tu wcześniej –
niepojętych dla ówczesnej ludności -
zjawiskach atmosferycznych. Z czasem
pojawiła się także legenda, zgodnie
z którą pewnego dnia mniszka
Walburga miała namówić demony, by
pomogły jej przy budowie
niewielkiej, górskiej kaplicy. W
zamian za pomoc przy wznoszeniu
świątyni, złe duchy otrzymać miały
od późniejszej świętej
przyrzeczenie, iż raz do roku –
właśnie ostatniej, kwietniowej nocy
– będą mogły bezkarnie wyczyniać, co
im się żyw nie podoba. Ile w tym
wszystkim prawdy, a ile zmyślenia i
fantazji ludowych gawędziarzy – dziś
już pewnie nie zdołamy rozstrzygnąć.
Faktem jest jednak, iż owe
folklorystyczne opowieści
zafascynowały na przełomie XVIII i
XIX wieku niemieckich romantyków, w
tym samego Johanna Wolfganga von
Goethe. W jego najsłynniejszym
dziele - „Fauście” - opisany jest
szczegółowo sabat na górze Brocken,
który ostatecznie rozpalił masową
wyobraźnię. Od czasu publikacji
dramatu rozpoczęła się „światowa
kariera” tego miejsca, która trwa w
najlepsze do dziś. Przez kilka
dekad, za czasów NRD, szczyt Brocken
był co prawda niedostępny dla
turystów – za sprawą powstałej
nieopodal tajnej, wojskowej bazy
nasłuchowej – ale po 1989 roku
turyści znów mogli bez przeszkód
wędrować w tych okolicach. Powrócono
także do świętowania Nocy Walpurgii,
która dziś zmieniła się w ludyczny
festyn dla wielotysięcznych tłumów,
z wyborami miss i pokazami
sztucznych ogni na dokładkę. A co ze
świętą Walburgą z Heidenheim? Bez
wątpienia nadal „należy do
najbardziej czczonych i najbardziej
‘ludowych’ postaci świętych głównie
na obszarze niemieckojęzycznym” –
zauważają Vera Schauber i Hanns
Michael Schindler na kartach
„Ilustrowanego leksykonu świętych”.
Ta urodzona około 710 roku w Anglii
mniszka, pochodziła z prawdziwie
królewskiej rodziny. Jej ojcem był
monarcha, św. Ryszard Angielski z
Wessex, braćmi zaś - także święci -
Willibald i Wunibald. Początkowo
Walburga przebywała w angielskim
Wimburn, w zakonie św. Scholastyki.
W 750 roku - na życzenie św.
Bonifacego - udaje się, wraz z 30
innymi siostrami do Niemiec, gdzie
wstępuje do zakonu benedyktynek w
Tauberbischofsheim. Z czasem
przenosi się do założonego przez
Wunibalda opactwa w Heidenheim, w
środkowej Frankonii. Po jego śmierci
to właśnie ona kieruje klasztorem i
doprowadza go do rozkwitu -
zwłaszcza tamtejszą przyklasztorną
szkołę, do której zostają wysyłane
po nauki dzieci notabli i
arystokratów. Nie sposób nie
wspomnieć w tym miejscu o cudach,
jakich dokonać miała za życia
późniejsza święta. Zdarzyło się, iż
czuwając przy łóżku konającej
dziewczynki, tak gorliwie modliła
się całą noc o jej uzdrowienie, że
rankiem, u śmiertelnie dotąd i
obłożnie chorej, nie było widać
śladu nękających ją od miesięcy
schorzeń. Walburga zmarła 25 lutego
779 roku w Heidenheim, gdzie do dziś
można oglądać jej gotycki grobowiec.
Także po śmierci przeoryszy
dochodziło do cudownych zdarzeń. Do
dziś słynny jest płynny osad
zbierający się na kamiennej płycie
relikwiarza w bawarskim Eichstätt,
gdzie w 870 roku przeniesiono jej
szczątki. Ta oleista ciecz ma mieć
moc uzdrawiającą - rozsyła się więc
ją z Eichstätt na cały świat. Ojciec
Anselm Grün w książce
„Pięćdziesięciu wspomożycieli”
scharakteryzował świętą Walburgę
następująco: „Reprezentuje ona wiele
świętych kobiet, które razem z
Bonifacym szerzyły chrześcijaństwo w
Niemczech. Przed potęgą wiary, którą
niosły z sobą, czmychały złośliwe
chochliki i czarownice. Światło
wiary przezwyciężyło wszelkie mroki
zabobonów”. Warto o tym pamiętać –
zwłaszcza, gdy światowe media znów z
zachwytem zaczną relacjonować
kolejne „święta” Halloween, Noce
Walpurgii i inne, podobne im
współczesne popkulturowe sabaty, z
wyborami miss festynu, jako głównym
punktem programu…
26
luty Św. Aleksander - Obrońca wiary.
Urodził się w Aleksandrii, mieście
założonym przez samego Aleksandra
Wielkiego i być może właśnie dlatego
otrzymał imię tego władcy. Podobnie
zresztą jak jego imiennik był
waleczny i stanowczy. Te dwie cechy
w szczególny sposób wyróżniały jego
biskupią posługę. Od pierwszych lat
młodości poświęcił się służbie
Bożej. Po śmierci świętego Achilla
został wybrany biskupem rodzinnej
Aleksandrii. W tym czasie zaczęła
się już szerzyć nauka Ariusza. Gdy
pierwszy raz ogłosił on publicznie
swoje poglądy negujące
współistotność i równość Trójcy
Świętej, Aleksander zwołał synod, na
którym nauka Ariusza została
potępiona. Postanowienia tego
synodu, potwierdził sobór
powszechny, zebrany w Nicei w roku
325. Niestety, mimo tego, arianizm
podzielił Kościół. Dochodziło do
wzajemnego rzucania klątw, do wojen
i prześladowań. Dopiero za cesarza
Teodozjusza Wielkiego nastąpił
upadek arianizmu, a sobór w
Konstantynopolu w roku 381
uroczyście potwierdził wszystkie
uchwały soboru w Nicei. Św.
Aleksander zasłynął nie tylko jako
żarliwy obrońca wiary, ale również
doskonały administrator i
duszpasterz. Wystawił w Aleksandrii
największy kościół ku czci świętego
Teonasa. Do naszych czasów zachowało
się 70 listów Aleksandra do różnych
hierarchów, które stanowią cenne
źródło dokumentalne dla poznania
ówczesnych dziejów. Biskup zmarł w
326 roku. Jego następcą został
święty Atanazy.
27
luty św. Gabriel Possenti -
Bawidamek na ołtarzach.
Urodził się 1 marca 1838 roku w
Asyżu, w rodzinie należącej do
ówczesnej elity. Miał być ochrzczony
w tej samej chrzcielnicy, w której
chrzczono świętych Franciszka i
Klarę. Ukończył szkołę pijarów oraz
jezuickie kolegium w miejscowości
Spoleto. Choć w szkole przylgnął do
tego, lubującego się w polowaniach i
tańcach młodzieńca, przydomek „il
damerino” (bawidamek), w roku 1856,
ku zaskoczeniu wszystkich i
początkowemu sprzeciwowi ojca,
wstąpił do Zgromadzenia Męki
Pańskiej (pasjonistów) w Isola del
Gran Sasso. Tam przyjął imię
Gabriela od Matki Bożej Bolesnej i
mimo nieuleczalnej choroby studiował
teologię i filozofię w trudnych
czasach okupacji regionu, w którym
przebywał, przez wojska pod
dowództwem Garibaldiego. Gdy
któregoś dnia rozbestwieni żołnierze
przymierzali się do podpalenia
miasteczka Isola i dokonywania
gwałtów, Gabriel miał ponoć wyrwać
pistolet jednemu z wojskowych i
stanąć sam naprzeciw całej kompani.
Rozbawieni strugającym bohatera
Gabrielem oficerowie zaczęli się z
niego natrząsać. Wtedy młodzieniec
wypalił z pistoletu po pełzającej
drogą jaszczurki i odstrzelił jej
łeb - doświadczenie z czasów, gdy
brał dział w licznych polowaniach,
jak widać, nie poszło na marne.
Zszokowani tym faktem żołnierze
poddali się Gabrielowi, który
nakazał im zwrócić zagarnięte przez
nich rzeczy, ugasić ogień, który
podłożyli, a następnie, trzymając
ich cały czas na muszce miał
wyprowadzić ich poza obręb
miasteczka, tam zaś nakazał im
wszystkim uklęknąć i modlić się.
Długo jednak z chwały tego, który
ocalił miejscowość nie było dane mu
się cieszyć. Nie spełniły się także
jego marzenia, by zostać
misjonarzem. Zmarł z wycieńczenia na
gruźlicę, mając zaledwie 24 lata w
1862 roku w Isola del Gran Sasso.
Jego grób w tamtejszym kościele jest
miejscem otaczanym szczególnym
kultem. 13 maja 1920 roku ogłoszono
go świętym. Jest patronem studentów,
działaczy Akcji Katolickiej oraz
księży. Tuż przed studniówką wielu
przygotowujących się do matury udaje
się na pielgrzymkę do jego grobu z
prośbą o pomyślne zdanie egzaminu
dojrzałości. Jako ciekawostkę warto
odnotować fakt, iż jest bohaterem
jednego z wierszy księdza Jana
Twardowskiego.
28
luty Św. Hilary I pogromca herezji.
Hilary urodził się 19 listopada 461
r. na Sardynii. W czasie tzw.
"synodu zbójeckiego", odbywającego
się w Efezie pełnił funkcję legata
papieskiego. Wystąpił wówczas
przeciwko Dioskurowi, patriarsze
Aleksandrii, biorąc w obronę
Flawiana, patriarchę
Konstantynopola. To spowodowało, że
ledwie uszedł stamtąd z życiem.
Swoją szczęśliwą ucieczkę
przypisywał św. Janowi Ewangeliście,
w którego grobowcu za murami miasta
się ukrył. W czasie jego
pontyfikatu, w Italii rządził
germański wódz Rikimer. Przy jego
poparciu, mimo protestów papieża,
powstała w Rzymie gmina ariańska.
Kiedy Hilary dowiedział się, że
cesarz Antemiusz chce zatwierdzić
miejsca spotkań dla heretyków w
mieście, odważnie się temu
przeciwstawił i wymógł na władcy
przysięgę, że tego nie zrobi.
Papież, jako osoba energiczna i
stanowcza ostro przeciwstawiał się
napływowi sekt chrześcijańskich oraz
z wielkim przekonaniem głosił prymat
biskupa Rzymu. W licznych listach
potwierdzał postanowienia soborów: w
Nicei, Efezie i Chalcedonie oraz
tomus Leona I. Przyszły święty
często interweniował w Galii i
Hiszpanii w celu umocnienia
autorytetu Stolicy Apostolskiej. W
Galii starał się skupić biskupów
wokół Arles, jako ich metropolii,
nigdy jednak nie osiągnął
zamierzonego celu. 19 listopada 465
r. papież zwołał synod. Odbył się on
w kościele S. Maria Maggiore i
dotyczył sporów jurysdykcyjnych
biskupów hiszpańskich. Co ciekawe,
był to pierwszy synod rzymski,
którego szczegółowa dokumentacja się
zachowała. Przyczyną tego mógł być
fakt, iż trwał on zaledwie parę
minut. Hilary wygłosił allokucję,
która m. in. zakazywała biskupom
naznaczania swoich następców. Papież
żywił głęboką wiarę w interwencję
Jana Ewangelisty w czasie swego
pobytu w Efezie, gdzie omal nie
stracił życia. Dlatego też wybudował
kaplicę na cześć Apostoła,
przylegającą do laterańskiego
baptysterium. Święty odznaczał się
ogromną hojnością, jego wspaniałe
dary dla różnych rzymskich kościołów
miały zastąpić klejnoty ze
szlachetnych metali, zrabowane
podczas złupienia Rzymu przez
Wandalów w 455 r. Ufundował także
klasztor S. Lorenzo fuori le Mura, w
którym został pochowany. Jednak
dokładna lokalizacja grobu nie jest
znana. Zmarł w 468 r. Jego
wspomnienie w liturgii przypada 28
lutego.
29
luty. Świętego Romana Jurajskiego z
Condat.
Góry Jura Jurajskiego, bo urodzić
miał się około roku 400 w leżących
na granicy Francji i Szwajcarii
górach Jura. Tam też, po ukończeniu
35 lat, prowadził żywot pustelnika.
Czy namówił go do tego jego
nauczyciel, opat Sabin z Ainay? Tego
już dziś nie wiemy. Wiemy natomiast,
że do pustelni Romana dołączył z
czasem jego młodszy brat, także
późniejszy święty, Lupicyn. Po nim
przybyli inni uczniowie, dla których
powstał pierwszy galijski klasztor
Condat, dziś noszący nazwę
Saint-Claude. W roku 444 święty
Hilary z Arles wezwał Romana na
odbywający się w Besancon synod,
gdzie wyświęcił pustelnika na
kapłana. Do klasztoru prowadzonego
przez świętych Romana i Lupicyna
zgłaszało się coraz więcej
kandydatów. Bracia postanowili więc
powołać do życia dwa kolejne ośrodki
życia duchowego: w La Baune dla
kobiet i w Lanconne dla mężczyzn.
Roman i Lupicyn świetnie się
uzupełniali. Pierwszy słynął z
łagodności i mistrzostwa w
wykładaniu teorii. Drugi natomiast
potrafił teorie brata stosować w
praktyce i doskonale zarządzać
opactwami. Uczniów zasłuchanych w
ideach świętego Romana, święty
Lupicyn sprowadzał od czasu do czasu
na ziemię, stawiając im dodatkowe
wymagania i wyznaczając kolejne
zadania. Św. Roman był też
cudotwórcą. Średniowieczne rękopisy
dowodzą, iż w czasie pielgrzymki do
grobu świętego Maurycego miał on
uzdrowić wiernych cierpiących na
trąd. Zmarł ostatniego dnia lutego,
najpewniej 464 roku. Jego doczesne
szczątki znajdują dziś w
miejscowości St. Romain-de-Roche,
której nazwa wzięła się od imienia
świętego. W ikonografii przedstawia
się go najczęściej wraz ze służącą
do umartwiania się dyscypliną. Jest
patronem ludzi chorych psychicznie
oraz tonących.