INDEXPARAFIASTRONA GŁÓWNAOGŁOSZENIA PARAFIALNEINTENCJE MSZALNEWSKAZANIA LITURGICZNEGAZETA PARAFIALNACMENTARZ PARAFIALNYHISTORIA PARAFIIHISTORIA NA FOTOGRAFIIGRUPY PARAFIALNEAKCJA KATOLICKAKSMMINISTRANCIRÓŻE RÓŻAŃCOWEINNE GRUPYMUZYKA W PARAFIIDLA DUCHAŻYCIE KOŚCIOŁASERCE BOŻEZIARNO SŁOWAKALENDARZ LITURGICZNYLINKI RELIGIJNE

http://www.ak.przemyska.pl/foto/logo%20DIAK.jpg

http://www.ksmap.pl/static/img/logo.jpg


WYDARZENIA PARAFIALNE:  
2007 - 2008/1 - 2008/2 - 2009 - 2010 - 2011 - 2012 - 2013 - 2014 -
- 2015 - 2016 - 2017 - 2018 - 2019 - 2020 - 2021 - 2022 - 2023 - 2024 - 2025

OGŁOSZENIA PARAFIALNE-PATRON CZERWIEC


ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

czerwiec

KALENDARZ KOŚCIOŁA POWSZECHNEGO - ŚWIĘCI

styczeń luty marzec
kwiecień maj czerwiec
lipiec sierpień wrzesień
październik listopad grudzień

1 czerwca. Święty Justyn

(...) Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. (...)

Drodzy bracia i siostry, w obecnych katechezach zastanawiamy się nad wielkimi postaciami rodzącego się Kościoła. Dziś mówić będziemy o świętym Justynie, filozofie i męczenniku, najważniejszym spośród Ojców Apologetów II wieku. Słowo "apologeci" określa tych starożytnych pisarzy chrześcijańskich, którzy stawiali sobie za cel obronę nowej religii przed poważnymi oskarżeniami ze strony pogan i Żydów oraz szerzenie nauki chrześcijańskiej w terminologii przystępnej dla kultury swoich czasów. I tak u apologetów mamy do czynienia z dwojaką troską: z troską bardziej typową dla apologetyki, aby bronić rodzącego się chrześcijaństwa (apologhía po grecku oznacza właśnie "obronę") i z troską konstruktywną, "misyjną", aby wyłożyć treści wiary w języku i w kategoriach myślenia zrozumiałych dla współczesnych.

Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. W końcu - o czym sam opowiada w swoim "Dialogu z Trifonem" - tajemnicza postać, starzec napotkany na nadmorskiej plaży, najpierw wprawił go w zakłopotanie, ukazując niezdolność człowieka do zaspokojenia własnymi siłami dążenia do tego, co boskie. Z kolei wskazał mu w dawnych prorokach osoby, do których należy się zwrócić, aby odnaleźć drogę do Boga i "prawdziwą filozofię". Żegnając się z nim, starzec wezwał go do modlitwy, aby zostały mu otwarte bramy światła. Opowieść ta jest aluzją do kluczowego wydarzenia w życiu Justyna: na koniec długiej wędrówki filozoficznej poszukiwania prawdy, dotarł on do wiary chrześcijańskiej. Założył w Rzymie szkołę, w której bezpłatnie wprowadzał uczniów w nową religię, uważaną za prawdziwą filozofię. W niej bowiem znalazł prawdę, a więc i sztukę życia prowadzonego w prawy sposób. Został za to zadenuncjowany i ścięty około roku 165, za panowania Marka Aureliusza, cesarza filozofa, do którego Justyn wystosował jedną ze swoich apologii.

Te właśnie dwie apologie oraz "Dialog z Żydem Trifonem" to jedyne dzieła, jakie po nim pozostały. Justyn chciał w nich przedstawić przede wszystkim Boży plan stworzenia i zabawienia, jaki dokonuje się w Jezusie Chrystusie, Logosie, to jest Słowie przedwiecznym, przedwiecznym Rozumie, Rozumie stwórczym. Każdy człowiek, jako stworzenie rozumne, ma udział w Logosie, nosi w sobie jego "nasienie" i zdolny jest uchwycić iskry prawdy. I tak sam Logos, który objawił się niczym w proroczej postaci Żydom Starego Przymierza, ukazał się częściowo, jakby w "nasionach prawdy", również w filozofii greckiej. Otóż, wnioskuje Justyn, skoro chrześcijaństwo jest historycznym i osobistym objawieniem się Logosu w całej jego pełni, w konsekwencji "to wszystko, co pięknego wyraził ktokolwiek, należy do nas, chrześcijan" (2 Apol. 13, 4). W ten sposób, wytykając wprawdzie filozofii greckiej jej sprzeczności, Justyn sprowadza zdecydowanie do Logosu wszelką prawdę filozoficzną, uzasadniając z punktu widzenia rozumu wyjątkowe "roszczenie" do prawdy i powszechności religii chrześcijańskiej.

Jeżeli Stary Testament dąży do Chrystusa jako postaci zorientowanej na wiele znaczącą rzeczywistość, również filozofia grecka dąży do Chrystusa i do Ewangelii, podobnie jak część dąży do połączenia się z całością. I powiada, że obie te rzeczywistości, Stary Testament i filozofia grecka, są niejako dwiema drogami, prowadzącymi do Chrystusa, do Logosu. Oto dlaczego filozofia grecka nie może przeciwstawić się prawdzie ewangelicznej, chrześcijanie zaś mogą czerpać z niej z ufnością, niczym z własnego dobra. Dlatego mój czcigodny poprzednik, papież Jan Paweł II, nazwał Justyna "pionierem konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanym co prawda ostrożnością i rozwagą", ponieważ Justyn "chociaż zachował wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie "jedyną niezawodną i przydatną filozofię" (Dialogus cum Tryphone Iudaeo 8, 1) (Fides et ratio, 38).

W sumie postać i dzieło Justyna wyznaczają decydującą opcję starożytnego Kościoła na rzecz filozofii, na rzecz rozumu raczej, aniżeli na rzecz religii pogan. Pierwsi chrześcijanie bowiem niezmordowanie odrzucali jakikolwiek kompromis z religią pogan. Uważali ją za idolatrię, ryzykując z tego powodu pomówienie o "bluźnierstwo" i "bezbożność". W szczególności, zwłaszcza w swej pierwszej apologii, Justyn dokonał bezlitosnej krytyki pogańskiej religii i jej mitów, uważanych przez niego za diabelskie "zwodzenie" z drogi prawdy. Filozofia natomiast reprezentowała uprzywilejowany obszar spotkania między pogaństwem, judaizmem i chrześcijaństwem właśnie na płaszczyźnie krytyki religii pogańskiej oraz jej fałszywych mitów. "Nasza filozofia - tak", w sposób więcej niż wyraźny, określił nową religię inny apologeta współczesny Justynowi, biskup Melitone di Sardi (ap. Hist. Eccl. 4, 26, 7).

Faktycznie religia pogańska nie podążała drogami Logosu, lecz upierała się przy drogach mitu, mimo iż filozofia grecka uznała go za pozbawiony spoistości w prawdzie. Dlatego zmierzch religii pogańskiej był nieuchronny: był on logiczną konsekwencją oderwania religii - sprowadzonej do sztucznego zespołu ceremonii, konwenansów i zwyczajów - od prawdy bytu. Justyn, a wraz z nim inni apologeci, podpisali zdecydowane opowiedzenie się wiary chrześcijańskiej za Bogiem filozofów przeciwko fałszywym bogom religii pogańskiej. Był to wybór na rzecz prawdy bytu przeciwko mitowi zwyczaju. Kilka dziesięcioleci po Justynie Tertulian określił tę samą opcję chrześcijan w lapidarny i wciąż aktualny sposób: Dominus noster Christus veritatem se, non consuetudinem, cognominavit - Chrystus stwierdził, że jest prawdą, a nie zwyczajem (De virgin. Vel. 1, 1). Warto zauważyć w związku z tym, że termin consuetudo, użyty tu przez Tertuliana w odniesieniu do religii pogańskiej, można by oddać w nowożytnych językach wyrażeniem "moda kulturowa", "moda czasu".

W epoce takiej, jak nasza, naznaczonej relatywizmem w dyskusji na temat wartości i religii - jak też w dialogu między religiami - jest to lekcja, której nie można zapomnieć. W tym celu przypominam - i na tym zakończę - ostatnie słowa tajemniczego starca, spotkanego przez Justyna nad brzegiem morza: "Módl się, aby bramy światła zostały otwarte dla ciebie, ponieważ nikt nie może zobaczyć i pojąć, jeżeli Bóg i Jego Syn nie pozwolą mu tego zrozumieć".

2 czerwca Błogosławiony Sadok i Towarzysze: Uczeń świętego Dominika i Tatarzy

Był Sadok jednym z pierwszych Polaków, którzy znaleźli się w otoczeniu świętego Dominika i to od niego otrzymał dominikański habit. Pochodził najprawdopodobniej z polskiej rodziny, która osiedliła się na Węgrzech, choć są i głosy wskazujące na to, iż mógł być z pochodzenia Chorwatem.

W 1221 roku Sadok zostaje przez Dominika wysłany z Bolonii – gdzie odbywała się pierwsza generalna kapituła zakonu – w drogę powrotną na Węgry. On, jako przełożony domu zakonnego w Zagrzebiu i kilku innych braci – w tym błogosławiony Paweł Węgrzyn - otrzymało zadanie założenia na Węgrzech nowej prowincji zakonnej. Wiemy także, że Sadok głosił Ewangelię wśród pogańskich Kumanów, którzy po przybyciu z Ałtaju w środkowej Azji koczowali na terytoriach między innymi dzisiejszej Mołdawii. Udało mu się nawet nawrócić na wiarę chrześcijańską dwóch tamtejszych książąt, a co za tym idzie, także i rzesze ich poddanych.

Następnie znajdujemy informację, że po zmordowaniu przez Tatarów błogosławionego Pawła Węgrzyna, Sadok nękane najazdami Węgry opuścił i znalazł się w Sandomierzu, gdzie był przeorem konwentu świętego Jakuba. Niestety, także i tu niebawem pojawili się bezwzględni, azjatyccy najeźdźcy.

Różne źródła podają, iż kiedy do miasta zbliżali się Tatarzy, jeden ze współbraci miał albo pomyłkowo w czasie odprawianej 1 czerwca Mszy świętej podać, albo też w cudowny sposób, w „Martyrologium” wyczytać, iż następnego dnia wspomina się w Kościele męczeństwo Sadoka i jego towarzyszy. Dla późniejszego błogosławionego był to niechybny znak, że niebawem czeka go śmierć, na którą też pozostałym barciom polecił się przygotować.

2 czerwca 1260 roku Tatarzy napadli na miasto. Tam też dominikański misjonarz Sadok, wraz ze swymi 48 towarzyszami i wieloma mieszkańcami Sandomierza zginął, zamordowany w kościele, w którym tłumy wiernych próbowały się przed barbarzyńskimi hordami ukryć.

O sandomierskiej masakrze wspominają w swoich dziełach zarówno Jan Długosz, jak i żyjący w latach 1567-1637, dominikański historyk i teolog, Abraham Bzowski. Kult tych błogosławionych męczenników zatwierdził papież Pius VII w 1807 roku.



3 czerwca Święty Karol Lwanga i Towarzysze

Karol został pierwszy wrzucony do ognia. Tuż przed śmiercią zawołał w stronę swoich braci: „Za parę chwil spotkamy się w raju”.

W drugiej połowie XIX wieku misjonarze chrześcijańscy (anglikanie i katolicy) dotarli do Ugandy, kraju położonego w środkowej Afryce, na północnym wybrzeżu Jeziora Wiktorii.

Pierwsi Ugandyjczycy przyjęli chrzest, powstały zalążki Kościoła. Wkrótce jednak misjonarze zostali zmuszeni przez tamtejszego despotycznego króla do opuszczenia kraju. Kiedy władcą Ugandy został niejaki Mwanga, z jego rozkazu rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwszymi ofiarami byli anglikanie.

Wbito na pale i spalono żywcem trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya. Zabity został pierwszy biskup anglikański Hannigton i 40 chrześcijan. Ofiarami stali się również pierwsi ugandyjscy katolicy, którzy dopiero co przyjęli chrzest. Część z nich należała do dworu afrykańskiego satrapy, niektórzy pełnili ważne funkcje w państwie. Poddawano ich wyszukanym torturom i w okrutny sposób mordowano.

Odważną, mocną wiarą wyróżnił się Karol Lwanga. W chwili śmierci miał 25 lat. Przyjął chrzest zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Od razu stanął na czele grupki młodych chrześcijan na dworze króla. Przeczuwając prześladowanie, ochrzcił kilku swoich towarzyszy. Zachęcał ich, aby nie wyrzekli się wiary nawet w obliczu śmierci. Kiedy król zwołał swoich poddanych i zapytał, kto z nich jest chrześcijaninem, Karol Lwanga jako pierwszy wstał, mówiąc: „Niemożliwe jest nie wyznać tego, w co z całego serca się wierzy”. Wszyscy inni dołączyli wtedy do niego. Karol został pierwszy wrzucony do ognia.

Tuż przed śmiercią zawołał w stronę swoich braci w wierze: „Za parę chwil spotkamy się w raju”. Do swojego oprawcy powiedział: „Wierzysz, że dręczysz mnie ogniem, podczas gdy to, co robisz, jest obmywaniem moich nóg źródlaną wodą. Pomyśl raczej o sobie: żeby Bóg, którego obrażasz, nie wrzucił cię w ogień piekielny”. Kiedy ogień doszedł do serca, Karol zawołał „Boże mój, Boże mój” i skonał. Razem z nim spłonęło żywcem 13 innych chrześcijan. Stało się to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 3 czerwca 1886 roku.

Liczba wszystkich ofiar prześladowań była znacznie wyższa. Papież Benedykt XV beatyfikował dwudziestu dwóch z nich w 1920 roku, Paweł VI w 1964 roku ogłosił ich świętymi, a w 1969 roku odwiedził Ugandę. Dziś na miejscu męczeństwa stoi narodowe sanktuarium, a ich liturgiczne święto – 3 czerwca jest w Ugandzie dniem wolnym.


- Święty Jan XXIII

3 września 2002 Jan Paweł II przewodniczył w Rzymie uroczystości beatyfikacji papieża Jana XXIII. Krótki, trwający niespełna sześć lat, pontyfikat tego papieża zapoczątkował nową epokę w Kościele, a niezwykła prostota, dobroć i witalność uczyniła z niego jedną z najbardziej wyrazistych postaci i symboli mijającego stulecia. Po 12 latach, 27 kwietnia 2014 papież Franciszek dokonał jego kanonizacji.

Czy prymas Polski znacząco wpłynął na decyzję konklawe, które 50 lat temu wybrało Jana XXIII? Tak przynajmniej sugerował tajny raport KGB, opracowany wiosną 1959 r.

Opracowanie pt. „O nowych tendencjach w polityce Watykanu” znalazłem w archiwum IPN w Warszawie. W kwietniu 1959 r. trafiło do rąk kierownictwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, które przekazało dokument szefowi partii Władysławowi Gomułce.

Raport KGB

Dokument został przygotowany prawdopodobnie przez Pierwszy Zarząd Główny KGB, czyli wywiad. Sowiecką tajną policją kierował w tym czasie gen. Iwan Aleksandrowicz Sierow, człowiek specjalizujący się m.in. w zagadnieniach polskich oraz kościelnych. Po wojnie funkcjonował w Warszawie jako doradca w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Zorganizował porwanie 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, których zwabił na rozmowy w Pruszkowie 28 marca 1945 r. Osobiście rozmawiał w areszcie z Bolesławem Piaseckim i zadecydował o jego zwolnieniu. Miał wówczas zaakceptować plan utworzenia ruchu postępowych katolików świeckich.

Jako szef KGB Sierow dbał o rozwój siatki agenturalnej w Europie Zachodniej. Penetrowała ona zarówno tamtejszy ruch komunistyczny, jak i partie rządzące, instytucje, a także Kościoły. Nie wiadomo, na podstawie jakich źródeł radziecki wywiad odtworzył przebieg konklawe, które rozpoczęło się 25 października, a zakończyło trzy dni później, 28 października 1958 r. wyborem kard. Angelo Giuseppe Roncallego, który przyjął imię Jana XXIII. Nie musiały to być relacje od bezpośrednich uczestników wydarzeń, lecz informacje uzyskane w okresie późniejszym. Na to wskazuje fakt, że dokument został opracowany kilka miesięcy po wyborze Jana XXIII. Jego treść w ogólnym zarysie odpowiada znanym obecnie, a powstałym po latach opisom przebiegu tego konklawe.

Pierwsze konklawe

Śmierć Piusa XII ( 9 października 1958 r. ) oznaczała zamknięcie całej epoki w historii Kościoła. Jego następca musiał zmierzyć się z wieloma nowymi wyzwaniami, przed którymi stawał Kościół zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Przed konklawe media pisały o różnych kandydaturach. Najczęściej wymieniano kard. Gregoria Agagianiana, stojącego na czele wspólnoty katolików pochodzenia ormiańskiego, oraz wpływowego kard. Alfreda Ottavianiego, pracującego w Świętym Oficjum. Pojawiało się także nazwisko bliskiego współpracownika zmarłego papieża Giovanniego Montiniego, arcybiskupa Mediolanu. On jednak nie uczestniczył w konklawe, gdyż nie miał purpury kardynalskiej. Wśród papabile nie wymieniano nazwiska kard. Roncallego, patriarchy Wenecji. Wyjeżdżając do Watykanu, nawet nie posprzątał swego biurka. Nie odwołał także planowanych spotkań. Dla kard. Stefana Wyszyńskiego było to pierwsze konklawe. Z Warszawy wyjechał 17 października pociągiem. Zrobił postój w Wiedniu, skąd 19 października dotarł do Rzymu. Tam zatrzymał się w klasztorze sióstr nazaretanek. Konklawe zaczęło się w niedzielę 25 października 1958 r. Uczestniczyło w nim 56 kardynałów. Dominowali wśród nich Włosi, ale także oni nie mieli swego wyraźnego faworyta. Pierwsze głosowania nie przyniosły rozstrzygnięcia. Nic nie zapowiadało późniejszego sukcesu patriarchy Wenecji.

Prymas zabiera głos

Dla dalszego biegu wydarzeń, według informacji sowieckiego wywiadu, istotne znaczenie miały działania prymasa Polski. Zdaniem autorów raportu, kard. Wyszyński był jedną z ważniejszych postaci tego konklawe. Przed rozpoczęciem prymas Polski miał wręczyć wszystkim uczestnikom konklawe memoriał polskich biskupów. Opisywał w nim kłopoty, z jakimi borykał się wówczas nie tylko Kościół w Polsce, ale i w innych krajach komunistycznych.

W swym wystąpieniu na konklawe prymas Polski zaapelował o zmianę dotychczasowych działań Stolicy Apostolskiej wobec krajów Europy Wschodniej. Dopominał się, aby stale pamiętano o Kościołach prześladowanych. Wzywał także do poszukiwania nowych rozwiązań na Wschodzie. Apelował o uznanie przez Stolicę Apostolską polskich granic państwowych i ustanowienie na ziemiach zachodnich i północnych pełnej struktury kościelnej. Ważnym sojusznikiem kard. Wyszyńskiego w dalszej części konklawe miał być kard. Maurice Feltin, arcybiskup Paryża.

Tezy zawarte w wystąpieniu Wyszyńskiego w trakcie dalszej dyskusji miały zostać poparte przez kard. Roncallego. W dramatycznym przemówieniu przyszły papież przestrzegał, że jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, Kościół może stanąć wobec niebezpieczeństwa schizmy. Komuniści bowiem, przekonywał, mogą przystąpić do tworzenia całkowicie im podległych Kościołów narodowych. Próby takich działań były zresztą podejmowane, zwłaszcza w Jugosławii oraz Czechosłowacji, a zrealizowane w Chinach.

Debata zainicjowana przez Wyszyńskiego miała, zdaniem sowieckich ekspertów, znaczący wpływ na dalszy przebieg konklawe i przyczyniła się do ostatecznego sukcesu kard. Roncallego. 28 października 1958 r. w jedenastej turze głosowania został wybrany na papieża. Przybrał imię Jana XXIII. Wieczorem nowy papież zapisał w swym dzienniku: „ W jedenastym głosowaniu wybrali mnie na papieża. O Jezu, także i ja powiem jak Pius XII, gdy został papieżem »Zmiłuj się nade mną, Boże, według Twego wielkiego miłosierdzia« (Ps 50,3). Można by powiedzieć: to sen. A jest to, oprócz śmierci, najbardziej uroczysta rzeczywistość całego mojego skromnego życia”.

Papieskie gesty

O tym, że kard. Wyszyński odegrał ważną rolę w czasie tego konklawe, mówiło się zaraz po jego zakończeniu. W podstawowym dziele na temat życia, twórczości i posługi Prymasa Tysiąclecia, Marian P. Romaniuk zamieścił uwagę, że, według obserwatorów watykańskich, polski kardynał miał duży wpływ na wybór nowego papieża. „Podobnie jak kardynała florenckiego prymasa Polski nazywano: Il grande ellettore ( wielkim elektorem)”. W chwili wyboru Jan XXIII miał już 77 lat, a badania przeprowadzone tuż przed konklawe wykazały, że prawdopodobnie jest chory na raka. Wielu więc sądziło, że będzie papieżem „przejściowym”, spokojnie urzędującym. Tymczasem już wkrótce zainicjował przygotowania do zwołania Soboru Watykańskiego II, najważniejszego wydarzenia w historii Kościoła XX wieku. Rozpoczął także działania, które miały doprowadzić do ocieplenia relacji z Moskwą. Bardzo życzliwie odnosił się do polskich problemów, mówiąc o ziemiach zachodnich i północnych jako o terenach po wiekach odzyskanych, co wywołało zdecydowany sprzeciw dyplomacji i biskupów z Niemiec Zachodnich.

Jan XXIII zaraz po konklawe nie szczędził kard. Wyszyńskiemu oznak sympatii. Jak to później określił ksiądz prymas, były to liczne gesty świadczące o „jakiejś szczególnej słabości obecnego Papieża do nas”. Niewątpliwie Jana XXIII i prymasa łączył kult Madonny Jasnogórskiej. Już 4 listopada 1958 r. w czasie adoracji papież prosił: „Częstochowo, Częstochowo! Spraw, aby wiele modlono się za mnie przed Waszą Matką Bożą”. Przed powrotem do kraju prymas Polski był trzykrotnie przyjmowany na audiencji przez nowego papieża. Jednym z zasadniczym tematów rozmów była kwestia statusu administracji kościelnej na ziemiach zachodnich i północnych. Gdy 19 grudnia 1958 r. kard. Wyszyński opuszczał Rzym, otrzymał od papieża jego odręczny list ze słowami specjalnego błogosławieństwa dla niego i „całego niezłomnego i wiernego narodu polskiego”. Na dworcu Termini poza oficjalną delegacją watykańską prymasa żegnał również osobisty sekretarz papieża mons. Loris Capovilla.

30 grudnia 1958 r., w czasie posiedzenia plenarnego Episkopatu Polski, prymas dzielił się z biskupami uwagami z przebiegu niedawnego konklawe. Wiele mówił o ciepłym stosunku Jana XXIII do Polski, którą znał i szanował. Był w Krakowie w 1911 r., a później w Poznaniu i na Jasnej Górze. Natomiast jako nuncjusz apostolski w Paryżu odwiedzał tamtejsze polskie seminarium duchowne i wyświęcił tam blisko 30 polskich kapłanów. W czasie pierwszej audiencji dla prymasa Polski Jan XXIII podarował mu monstrancję dla Jasnej Góry. Z pewnym zażenowaniem miał przy okazji powiedzieć, że widział w skarbcu klasztornym przedmioty odznaczające się większym kunsztem artystycznym, ale prosi o przyjęcie monstrancji jako symbolu: „Chcę mieć widomy znak obecności wśród nas”.

Dokument sowieckich służb specjalnych nie podaje w szczegółach, jak przebiegała elekcja Jana XXIII. Z pewnością natomiast jest ważnym świadectwem mądrości i roztropności prymasa Polski, który w tym ważnym dla Kościoła momencie był najbardziej donośnym głosem „Kościoła milczenia”, żyjącego w systemie komunistycznym. Zabiegał o poprawę losu uciskanych chrześcijan nie tylko w Polsce, ale i w całym Bloku Wschodnim. Odpowiedzią na to wyzwanie był pontyfikat Jana XXIII, który dążąc do złagodzenia zimnej wojny, działał także na rzecz poprawy losu katolików za żelazną kurtyną.

Testament Jana XXIII

W chwili, kiedy mam stawić się przed Bogiem, w Trójcy świętej Jedynym, który mnie stworzył i odkupił, chciał mnie mieć swym kapłanem i biskupem, obsypał mnie niezliczonymi łaskami, powierzam moją biedną duszę Jego miłosierdziu. Proszę Go pokornie o przebaczenie moich grzechów i ułomności. Ofiaruję Mu tę odrobiną dobra, choć niedoskonałego i lichego, które z Jego pomocą udało mi się spełnić dla Jego chwały, na pożytek Kościoła świętego, dla zbudowania mych braci, błagając Go, by zechciał mnie przyjąć, jak dobry i kochający Ojciec, do grona swych świętych w błogosławionej wieczności.

Pragnę wyznać raz jeszcze całą moją wiarę chrześcijańską i katolicką, moją przynależność i uległość względem świętego Kościoła, Apostolskiego i Rzymskiego, moje całkowite oddanie i posłuszeństwo jego Dostojnej Głowie Najwyższemu Pasterzowi, którego przedstawicielem miałem zaszczyt być przez długie lata w różnych krajach Wschodu i Zachodu, który w końcu zechciał mnie mieć w Wenecji jako kardynała i patriarchę i którego zawsze darzyłem szczerym uczuciem, niezależnie od wszelkich godności, jakimi mnie obdarzał. Poczucie mojej małości i mej nicości towarzyszyło mi przez całe życie, utrzymując mnie w pokorze i pokoju ducha, darząc mnie radością wypływającą z ustawicznego ćwiczenia się, w miarę mych możliwości, w posłuszeństwie, miłości dusz i spraw Królestwa Chrystusa, mojego Pana, który jest dla mnie wszystkim. Jemu cała chwała, bo moja sługa tylko z Jego miłosierdzia. „Zasługą moją miłosierdzie Pańskie. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję”. To jedno wystarczy.

Proszę o przebaczenie tych wszystkich, których mogłem nieświadomie obrazić, i tych także, dla których nie byłem budującym przykładem. Ze swej strony nie mam nikomu nic do przebaczenia, ponieważ we wszystkich, którzy mnie znali i mieli ze mną do czynienia – cho

by mnie obrazili, mną gardzili, odnosili się do mnie, zresztą całkiem słusznie, z lekceważeniem lub też stali się powodem mego zmartwienia – widzę jedynie braci i dobroczyńców, jestem im wdzięczny, modlę się i zawsze za nich modlić się będę.

Urodziłem się biedny, lecz z godnej i skromnej rodziny, i jestem szczególnie szczęśliwy, że umieram biedny, rozdawszy wedle potrzeb i okoliczności mego prostego i skromnego życia, na rzecz ubogich i Kościoła świętego, który mnie żywił, wszystko, co mi wchodziło w ręce – zresztą w bardzo ograniczonej mierze – podczas lat mego kapłaństwa i biskupstwa.

Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej byłbym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny czy przyjaciół.

Mojej ukochanej rodzinie „wedle ciała” – od której zresztą nie otrzymałem żadnego dobra materialnego – mogę zostawić jedynie wielkie i specjalne błogosławieństwo wraz z zachętą do trwania w tej bojaźni Bożej, dzięki której moja rodzina, prosta i skromna, była mi zawsze tak droga i ukochana i nigdy nie musiałem jej się wstydzić: to bowiem stanowi prawdziwy tytuł jej szlachectwa. Czasem wspomagałem ją w najpilniejszych potrzebach, tak jak biedny wspomaga biednych, lecz nie odbierając jej zaszczytnego i dającego zadowolenie ubóstwa. Modlę się i zawsze modlić się będę o pomyślność dla niej, stwierdzając z radością u jej nowych i silnych latorośli stanowczość i wierność religijnej tradycji ojców, co stanowić będzie zawsze jej bogactwo. Moim najgorętszym życzeniem jest, aby nikogo z moich krewnych i powinowatych nie zabrakło w radości ostatecznego wiecznego zjednoczenia.

Odchodząc, jak ufam, w stronę nieba, pozdrawiam, dziękuję i błogosławię tych wszystkich, którzy stanowili kolejną moją duchową rodzinę w Bergamo, w Rzymie, na Wschodzie, we Francji, w Wenecji, a którzy byli mi współobywatelami, dobroczyńcami, kolegami, uczniami, współpracownikami, przyjaciółmi i znajomymi, księży i świeckich, zakonników i siostry zakonne, dla których z woli Opatrzności byłem, mimo mej niegodności, bratem, ojcem lub pasterzem.

Dobroć, z jaką odnosili się do mojej biednej osoby ci wszyscy, których napotkałem na mojej drodze, uczyniła me życie pogodnym. W obliczu śmierci wspominam wszystkich i każdego z osobna spośród tych, którzy mnie wyprzedzili w tym ostatnim przejściu, oraz tych, którzy mnie przeżyją i pójdą za mną. Niech oni się za mnie modlą. Odwdzięczę im się z czyśca lub z nieba, gdzie, mam nadzieję, będę przyjęty, powtarzam raz jeszcze – nie dla moich zasług, lecz dzięki miłosierdziu mego Pana.

O wszystkich pamiętam i za wszystkich będę się modlił. Lecz moje dzieci z Wenecji, ostatnie, którymi Pan mnie otoczył, na wielką pociechę i radość mego życia kapłańskiego, chcę specjalnie tu wymienić, na znak podziwu, wdzięczności i szczególnej czułości. Wszystkich ściskam w duchu, wszystkich duchownych i świeckich, bez żadnej różnicy, tak jak bez różnicy ich kochałem, jako członków tej samej rodziny, przedmiot tej samej troski i miłości ojcowskiej i kapłańskiej. „Ojcze święty, zachowaj w imię Twoje tych, których mi dałeś, aby byli jedno jako i my” (J 17,11).

W godzinie rozstania albo raczej żegnając słowami: „do widzenia” – raz jeszcze przypominam wszystkim to, co ma największą w życiu wartość: Jezus Chrystus, Jego święty Kościół, Jego Ewangelia, a w Ewangelii przede wszystkim „Ojcze nasz” w duchu i w sercu Jezusa, a z Ewangelii – prawda, dobroć, dobroć łagodna i życzliwa, czynna i cierpliwa, niepokonana i zwycięska.

Dzieci moje, Bracia moi, do widzenia. W Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. W Imię Jezusa, naszej miłości; Maryi, naszej i Jego najsłodszej Matki; świętego Józefa, mojego pierwszego i najdroższego patrona; w Imię świętego Piotra, świętego Jana Chrzciciela i świętego Marka, świętego Wawrzyńca Justyniana i świętego Piusa X. Amen.

Wenecja, 29 czerwca 1954 roku

Kardynał Angelo Giuseppe RONCALLI, Patriarcha Wenecji

Rzucił mnie na głęboką wodę To był cudowny człowiek! Dobry, prosty, często śpiewał – wspomina bł. Jana XXIII brat Alberto Andreani, od 70 lat żyjący w Stambule

Nuncjusz apostolski abp Antonio Lucibello otwiera przed nami drzwi kaplicy w tzw. starej Delegaturze Apostolskiej w Stambule przy ulicy Papa Roncalli. Tu przez 9 lat delegatem apostolskim dla Turcji i Grecji był abp Angelo Giuseppe Roncalli, przyszły papież Jan XXIII. Obecnie delegatura jest zamknięta, służy tylko od czasu do czasu gościom i nuncjuszowi, który na co dzień urzęduje w Ankarze. Monsignor Lucibello wprowadza nas do kaplicy mieszczącej się na parterze delegatury. Pokazuje klęcznik swojego poprzednika, stojący do dziś po prawej stronie kaplicy, przed ołtarzem. Zwraca uwagę na płaskorzeźby zdobiące klęcznik abp. Roncallego. Sam wymyślał ich motywy. Nad ołtarzem bocznym wisi obraz bł. Jana XXIII.

Delegat apostolski: nieformalny, ale skuteczny

Okres pobytu w Turcji i wcześniejsze 10 lat w Bułgarii były dla niego bardzo ważne. Tu właśnie zrozumiał, że Kościół musi być dla całego świata, że nie może być zamknięty w sobie. To doprowadziło go do myśli o zwołaniu soboru. Myśl o Kościele otwartym i posłanym do całego świata Jan XXIIII powtarzał jeszcze na łożu śmierci – mówi bp Louis Pelâtre, wikariusz apostolski Stambułu i Ankary. Na ścianie w antykamerze kurii wisi obraz, na którym stojący nad brzegiem Bosforu Jan XXIII podaje Komunię św. bp. Pelâtre. Abp Roncalli przybył do Stambułu w 1935 r. i przebywał tu do końca 1944, kiedy został mianowany nuncjuszem w Paryżu. Nigdy nie skarżył się ani nie zabiegał o awans z Bułgarii czy Stambułu na bardziej prestiżową placówkę. „Nie uczynię nigdy, ani pośrednio, ani bezpośrednio, żadnego kroku, by spowodować jakąkolwiek zmianę w obecnej mej sytuacji, troszczyć się będę tylko o dzień dzisiejszy, pozwalając, by inni mówili, działali, wyprzedzali mnie, jeśli chcą. Sam o moją przyszłość zabiegać nie będę” – pisał w „Dzienniku duszy”.

Stambuł był miejscem trudnym z wielu powodów. Politycznie, bo młode państwo tureckie budowane na idei nacjonalistycznej nie uznawało prawnej osobowości Kościoła katolickiego (tak zresztą jest do dziś). A jednak abp Roncalli, przedstawiciel Stolicy Apostolskiej, zyskał sobie niesłychany szacunek i przyjaźń dyplomatów. Jeden z nich – ambasador Niemiec Franz von Papen – pomagał abp. Roncallemu w akcji ratowania Żydów z Polski, Słowacji, Węgier czy Bułgarii w czasie II wojny światowej. – Von Papen codziennie służył Roncallemu do Mszy św. Ufundował ten witraż – abp Lucibello pokazuje nam okno przy schodach prowadzących na piętro delegatury. Po wojnie abp Roncalli wstawił się za von Papenem podczas procesu norymberskiego, zaświadczając o jego pomocy w ratowaniu Żydów. Von Papen został uniewinniony. Jeszcze bardziej skomplikowane były relacje z wieloma Kościołami Wschodu, które właśnie w Turcji miały wiele swoich patriarchatów i zwierzchności. Przyszły papież swoją dobrocią, taktem, a także poczuciem humoru przełamywał bariery, przygotowując soborowy przełom ekumeniczny. Nieporozumienia – by rzecz ująć delikatnie – między chrześcijanami rozdzielonymi wiekami życia w nienawiści doprowadziły go do prostej idei, by szukać tego, co łączy, a nie tego, co dzieli.

Fra Alberto

Nigdy nie myślałem, że on zostanie papieżem! – śmieje się brat Alberto Andreani, 95-letni kapucyn. – Roncalli był dla mnie jak ojciec. On mnie rzucił na głębokie wody. Ja byłem nieśmiałym chłopakiem, a to, co on ze mną zrobił, zmieniło mnie. O mamma mia! Ilu ja kardynałów i ambasadorów poznałem! – opowiada brat Alberto – o twarzy pociągłej, z krótko przystrzyżonym wąsikiem, co chwila wybuchający śmiechem i dowcipnie puentujący. Brat Alberto przyjechał do Stambułu w 1940 r. – Wtedy nasz klasztor był zrujnowany, ale Roncalli często tu przychodził. Miał tu swój pokój. Nie wymagał wiele dla siebie: miska z wodą do mycia mu wystarczała. To był cudowny człowiek! On był dobry, prosty, często śpiewał. Przystawał na ulicy, rozmawiał z ludźmi, czy to był ambasador, czy zwykły rybak z Yeşilköy – wspomina Alberto Andreani OFMCap. – Roncalli mi mówił: Alberto, bądź uśmiechnięty i gościnny, to jest twoje powołanie. I tego się trzymam! Często gościliśmy wielkich gości zapraszanych przez Roncallego.

Zapraszał mnie do siebie, żebyśmy razem coś zjedli. Zawsze o mnie pytał. Byłem jak jego syn. Policja, widząc to, zaczęła się z szacunkiem odnosić do mnie – opowiada brat kapucyn. – Roncalli był świętym człowiekiem. Gdy tylko mu wspomniałem o jakimś biedaku, natychmiast szliśmy razem do niego. Ilu ludzi, dyplomatów on umiał zgromadzić przy sobie. Ile spraw załatwił dzięki swoim przyjaźniom! O tym w książkach nie przeczytacie. Pewnego razu w czasie wojny pojechałem z nim na dworzec kolejowy i Roncalli na pół godziny wstrzymał „Orient Express”! Bo musiał tam przeprowadzić ważną rozmowę z ambasadorem. Ale ty jedz, jedz, musisz dużo jeść – zachęca mnie brat Alberto. – Tylko spróbujcie o mnie coś źle napisać, to nie dam wam po śmierci spokoju. Ja się urodziłem za Benedykta XV, a umrę za Benedykta XVI; pamiętajcie, jak w telewizji powiedzą, że nie żyję, to się macie za mnie pomodlić. A teraz sobie jeszcze posiedźcie, ja muszę już iść, bo mam jeszcze dużo pracy – śmieje się do nas dziarski staruszek kapucyn, bliski świadek życia Jana XXIII w Stambule.

Pociąg do Bergamo

Długo błądzimy prowadzeni sprzecznymi wskazówkami, wreszcie trafiamy do domu opieki, w którym przebywa ks. prałat Georges Marovitch. Do niedawna bardzo wpływowa postać Kościoła katolickiego w Turcji, rzecznik konferencji biskupów. Urodzony w Stambule, brat poprzedniego tutejszego biskupa Antuvana Marovitcha. Miał wiele kontaktów w sferach rządowych, jest zwolennikiem akcesji Turcji do UE. Według niego, to jedyna szansa na poszanowanie praw tutejszego Kościoła. Dziś siedzi pochylony w wózku inwalidzkim. To efekt dziwnego wypadku, któremu uległ trzy lata temu na rzymskim dworcu kolejowym. Stojąc na peronie, tuż przed wjazdem pociągu upadł na tory i został ciężko ranny. Wypadek zdarzył się dosłownie nazajutrz po wyborach w Turcji, w których zwyciężyła proeuropejska partia premiera Erdogana, co ks. Marovitch przywitał bardzo przychylnym oświadczeniem. Stoimy przy jego wózku inwalidzkim. Widzę, że o. Andrzej Madej, dyplomata należący do nuncjatury w Ankarze – ks. Marovitch był mu pomocą i wsparciem podczas trudnych lat w Turkmenistanie – jest wyraźnie wstrząśnięty stanem zdrowia człowieka, który do niedawna był szarą eminencją tutejszego Kościoła. Ks. Marovitch ledwo nawiązuje kontakt. Ożywia się tylko w jednym momencie: kiedy pada pytanie o to, czy znał Jana XXIII. – To on mnie bierzmował! – ks. Marovitch odwraca głowę w naszą stronę, jego oczy iskrzą, po raz pierwszy uśmiecha się. Feralny pociąg miał zawieźć ks. Marovitcha do Bergamo, w rodzinne strony Jana XXIII, które chciał odwiedzić.

PS. Kończąc cykl artykułów o Turcji, chcę serdecznie podziękować o. Andrzejowi Madejowi OMI, naszemu przewodnikowi po ziemi pierwotnego Kościoła, gdzie chrześcijanie są dzisiaj tak udręczeni.

Proboszcz świata

Angelo Giuseppe Roncalli, syn włoskiej prowincji, urodzony 25 listopada 1881 r. w Sotto il Monte koło Bergamo w wielodzietnej chłopskiej rodzinie, prezentował najlepsze cechy bergameńskich górali: otwarty umysł, pogodę ducha, ufność wobec świata i ludzi, wreszcie głęboką wiarę, której nie zniszczył kontakt ze światem. Na wszystkich najważniejszych etapach swego życia: pracy w Kurii w Bergamo, aktywności w służbie dyplomatycznej Stolicy Apostolskiej, kierowaniu archidiecezją wenecką, czy przez cały czas swego pontyfikatu pozostawał tym samym człowiekiem — bezpośrednim, prostodusznym, dostępnym dla ludzi, otwartym na ich dramaty, współczującym i kochającym wszystkich. Obdarzony niezwykłym poczuciem humoru był bohaterem niezliczonej ilości anegdot, nieraz wprawiając w zakłopotanie swe kościelne otoczenie, nie przyzwyczajonego do jego niekonwencjonalnych zachowań. On pierwszy przełamał surową etykietę dworu papieskiego, tworząc taki model sprawowania posługi papieskiej, aby zachowując całą godność i majestat tego urzędu, zarazem uczynić go bliskim wszystkim ludziom. Jego pokora nie miała w sobie nic fałszywego, oddawała niezwykłą pobożność, którą poznajemy podczas lektury „Dziennika duszy”, zapisków powstających przez wiele lat kapłaństwa ks. Roncallego.

Być może, jak żaden z jego poprzedników, Jan XXIII odczuwał dramat papieskiego posłannictwa, łączącego w sobie profetyczną wizję Następcy Chrystusa na ziemi z twardymi realiami ziemskiego urzędu, uwikłanego w doczesne sprawy naszego świata i ludzkie słabości, a także zwykłą biurokrację, gdyż częścią papieskiej posługi jest przecież urzędowanie. Kuria Rzymska jest także urzędem. Jak każdy urząd nie lubi wielkich zmian, zwłaszcza takich, które wiążą się ze zmianą kształtowanego przez stulecia sposobu myślenia. Po śmierci Piusa XII ( 9 października 1958 r.) nie było zdecydowanego jego następcy. W ciągu pierwszych dni konklawe żaden z kandydatów nie uzyskał wymaganej większości głosów. 28 października 1958 r. wybrano patriarchę Wenecji, kard. Roncallego. Miał prawie 78 lat. Wielu być może sądziło, że Opatrzność Boża podaruje Kościołowi krótki, spokojny pontyfikat dobrodusznego staruszka, po którym dopiero zapadną rozstrzygające decyzje. Los zakpił z tych, którzy oddając swój głos na kard. Roncallego, kierowali się takimi rachubami. Papież, który przyjął imię Jan, nieużywane przez jego poprzedników od wielu stuleci, gdyż łączące się z pamięcią o nielegalnie wybranym w XV w. antypapieżu Janie XXIII, okazał się najbardziej radykalnym reformatorem Kościoła od wielu wieków. Kiedy 11 października 1962 r. otwierał obrady Soboru Watykańskiego II, kończyła się era Kościoła posttrydenckiego, zbudowanego w epoce kontrreformacji.

Ojciec Soboru

O zwołaniu kolejnego soboru powszechnego myśleli jego poprzednicy. Sobór Watykański I został przerwany w 1870 r., kiedy siły włoskie zdobyły Rzym i Państwo Kościelne utraciło resztkę suwerenności. Wprawdzie Sobór zdążył przyjąć dogmat o nieomylności Papieża w sprawach wiary i moralności, co formalnie zwalniało następców św. Piotra z konsultacji swych decyzji z pozostałymi biskupami, lecz jednocześnie pozostało powszechne odczucie, że szeregu spraw o zasadniczym znaczeniu zaledwie dotknięto w dokumentach soborowych. Zarówno Pius XI, jak i Pius XII myśleli o kontynuacji dzieła Soboru, jednak wybuch II wojny światowej, a później postępy komunizmu w Europie Środkowej oraz „zimna wojna” uniemożliwiły jego zwołanie.

Jan XXIII od pierwszych dni swego pontyfikatu nosił się z myślą zwołania soboru ekumenicznego, mającego na celu odkrycie nowych sił witalnych Kościoła oraz zjednoczenie wszystkich chrześcijan. Był głęboko przekonany, że najważniejszą decyzję swego życia podjął pod natchnieniem Ducha Świętego. Jak mówił: „Nagle i niespodziewanie powstała ta myśl w naszym pokornym umyśle. Pewność, że była ona zesłana z nieba, ośmieliła nas do wprowadzenia naszego pokornego zamierzenia w czyn”.

Po ludzku myśląc, przeciwnicy Soboru mieli swoje poważne racje, aby z największą wstrzemięźliwością odnosić się do tego pomysłu. Kościół znajdował się w trudnej sytuacji. Europa była podzielona, miliony katolików żyjących w krajach tzw. realnego socjalizmu tworzyły Kościół milczenia. Był to szczytowy okres ekspansji komunistycznej. Na Zachodzie natomiast tworzyło się społeczeństwo konsumpcyjne, kontestujące dotychczasowe formy życia religijnego, a w końcu nawet samą wiarę. W tej sytuacji naturalnym wydawało się wołanie o zwarcie szeregów, trwanie przy tradycji, niezmienianie niczego w dziedzictwie otrzymanym po poprzednich pokoleniach.

Papież nie miał dokładnego wyobrażenia, czym miałby się zajmować Sobór. Była to idea natchniona, wymodlona, objawiona, ale też intelektualnie nieprzetworzona. Zasługą Jana XXIII było dołączenie do kręgu osób, przygotowujących założenia Soboru, grupy wybitnych teologów, którzy wierni doktrynie Kościoła, potrafili jednocześnie wskazać punkty, które rozwinięte w dokumentach soborowych oznaczały początek nowego otwarcia Kościoła na świat. Jan XXIII uczestniczył w części obrad, interweniował w kilku trudnych momentach, kiedy tylko jego autorytet umożliwiał dalszy sprawny tok obrad. Z jego inspiracji w dokumentach soborowych przyjęto nowe rozumienie Kościoła, nie tylko jako instytucji i hierarchii, lecz również jako Ludu Bożego, duchownych i świeckich, powołanych do życia w świętości, do apostołowania i kształtowania historii. Epokowe znaczenie miało dowartościowanie języków narodowych, a także reforma Liturgii. Stworzone zostały teologiczne podstawy do dialogu z Kościołami chrześcijańskimi, a także z innymi religiami i z niewierzącymi.

Apostoł pokoju i sprawiedliwości

Szczególnym rysem pontyfikatu Jana XXIII były działania na rzecz utrzymania pokoju i sprawiedliwości społecznej. Znał dobrze grozę wojny. W czasie I wojny światowej był na froncie jako kapelan. Z zacisznego Bergamo został rzucony na pole bitwy nad Piawą. Było to jedno z najbardziej infernalnych miejsc w czasie I wojny światowej, gdzie zginęło blisko milion ludzi. Ks. Roncalli posługiwał w szpitalu, przebywał również wśród żołnierzy walczących na pierwszej linii frontu. Jak wspominali naoczni świadkowie, chodził między żołnierzami w deszczu i błocie, w pokrwawionej sutannie, niosąc pomoc i ulgę rannym.

Gdy został papieżem, widmo wojny nie opuszczało świata, zwłaszcza w trakcie kryzysu kubańskiego jesienią 1962 r. Wówczas interwencja Jana XXIII, który zwrócił się do prezydenta Johna Kennedy'ego oraz Nikity Chruszczowa z apelem o powstrzymanie konfliktu, pomogła znaleźć wyjście w sytuacji, gdy oba supermocarstwa były gotowe do konfrontacji zbrojnej. To doświadczenie, gdy ludzkość znajdowała się na skraju wojny nuklearnej, skłoniło Jana XXIII do wielkiego apelu o pokój, skierowanego do świata w encyklice Pacem in terris (O pokój na świecie), ogłoszonej 11 kwietnia 1963 r. Był to pierwszy papieski dokument adresowany nie tylko do katolików, lecz do wszystkich ludzi dobrej woli na całym świecie. Zasadniczą tezą encykliki było twierdzenie, że warunkiem pokoju jest porządek w świecie i ład między ludźmi. Konstrukcja tego ładu opiera się na założeniu, że istnieje Boży plan rządzenia i kierowania światem, a realizacja tego planu jest właśnie warunkiem pokoju. Fundamentem tego porządku jest prawo naturalne, które winno być drogowskazem dla wszystkich poczynań ludzkości.

W nurcie rozważań nad sprawiedliwością znalazła się także inna społeczna encyklika tego papieża Mater et magistra (Matka i nauczycielka), ogłoszona 15 maja 1961 r., zawierająca poruszającą wizję porządku społecznego, opartego na zasadzie pomocniczości, którego zasadniczymi wyznacznikami są sprawiedliwość, równość, poszanowanie praw wszystkich ludzi oraz miłosierdzie wobec słabszych. W tej encyklice znalazła się również wykładnia roli związków zawodowych we współczesnym świecie oraz rozdział o znaczeniu pracy rolników i prawie chłopów do własnych organizacji zawodowych.

Gdy zmarł 3 czerwca 1964 r. nazywali go Papieżem Dobrym, Janem Uśmiechniętym, Janem Pokornym i określenia te z pewnością dobrze charakteryzowały Jana XXIII. Jednak równie ważnym rysem jego świętości była odwaga, wynikająca z bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności. Odwaga wielkiego proroka, który nie zważając na przeciwieństwa, bojaźliwy tylko wobec Pana, pokornie starał się realizować jego plany.


 

Św. Kevin

Nadchodzą święta. Jak co roku w telewizji będzie nam dane oglądać przygody nękanego przez włamywaczy Kevina. Czy jednak wiemy kim był święty Kevin i jakie były związki tego patrona z Hollywood?

W Kościele katolickim świętego Kevina wspomina się 3 czerwca. Ów patron Dublina urodził się w irlandzkim Leinster na przełomie VI i VII wieku, choć czasem podaje się nawet datę roku 498, co oznaczałoby, że w chwili śmierci miał 120 lat.

Jedne źródła podają, że należał do uczniów świętego Patryka. Inne, że wykształcili go Eoghan, Lochan oraz Enna, po czym odesłali do samotni w irlandzkim Hollywood nieopodal Blessington.

Po latach Kevin osiadł jako pustelnik w Glendalough. Tam, nad jeziorem miał swoją jaskinię, którą można oglądać i dziś. Miejsce to zwie się St Kevin's Bed.

Jak głosi legenda, któregoś dnia, gdy czytał nad wodą Psalmy, święta księga wypadła mu z rąk, ale nie wpadła do wody. Cudownym sposobem wzniosła się ku górze i z powrotem znalazła się w jego dłoniach.

Kevin nie nacieszył się jednak zbyt długo eremickim żywotem. Wkrótce bowiem przybywać zaczęli do niego liczni uczniowie i święty zmuszony był wznieść klasztor, w którym mogliby się pomieścić. Tym sposobem powstało słynne na całą Irlandię opactwo w Glendalough.

Tam też – około roku 618 – zmarł w opinii świętości, a do jego grobu zaczęły przybywać liczne pielgrzymki. Kult świętego zaowocował licznymi legendami dotyczącymi jego życia i cudów, jakie miał czynić. Jedną z nich jest opowieść „Król O’Toole i jego gęś”, a znaleźć ją można w „Legendach irlandzkich” Gordona Jarvie wydanych nakładem PAX-u.

Jestem świętym Kevinem, największym pośród świętych - mówi w niej patron sam o sobie i rzecz jasna dokonuje cudu. A było to tak...

Tytułowy, sędziwy król O’Toole miał mądrą gęś, która m.in. łowiła mu ryby na piątkowe, postne posiłki.

Kiedy gęś się zestarzała, król najpierw bardzo posmutniał, a następnie kompletnie się załamał, rozważając nawet myśl o popełnieniu samobójstwa. Wtedy jednak pojawił się św. Kevin i sprawił cud, po którym stara, schorowana gęś znów szybowała w powietrzu „leciutko jak skowronek”.

To tylko jedna z wielu legendarnych, hagiograficznych opowieści z życia tego świętego, dowodzących jego związków z naturą i iście celtyckiego umiłowania przyrody. Inna, z okresu dziecięcego św. Kevina, mówi o przedziwnej białej krowie, która każdego ranka i każdego wieczora pojawiała się przed domem, w którym Kevin mieszkał, a jego rodzice mieli dzięki temu świeże mleko dla chłopca.


4 czerwca Święty Franciszek Caracciolo: Skromność Askaniusza

Franciszek przyszedł na świat 13 października 1563 roku w miejscowości Villa Santa Maria w Królestwie Neapolu. Jego rodzice należeli do arystokracji.

Mając 22 lata Askaniusz - bo takie imię otrzymał na chrzcie Franciszek - ciężko zachorował. Będąc już niemal w agonii poprzysiągł, że jeśli jakimś cudem wyzdrowieje, przez resztę swego życia będzie służył Bogu i bliźnim. Jego modlitwy zostały wysłuchane i po szybkiej rekonwalescencji, późniejszy święty mógł udać się na studia teologiczne do Neapolu.

W 1587 roku wyświęcono go na kapłana. Krótko potem przystąpił do neapolitańskiego bractwa kapłanów, którzy towarzyszyli skazańcom na śmierć oraz opiekowali się galernikami i więźniami. Udzielali się także w szpitalu dla osób nieuleczalnie chorych. Niebawem z ich grona wyłonił się zakon Kleryków Regularnych Mniejszych, którzy poza tradycyjnymi ślubami posłuszeństwa, czystości i ubóstwa postanowili poprzysiąc także, iż nie będą zabiegać o żadne godności i honory kościelne, aby nic nie odrywało ich od niesienia pomocy bliźnim.

Na pomysł tego nowego ślubu duchowni wpadli podczas pobytu w pustelni w Camadoli, gdzie gorliwie modlili się do Ducha Świętego. Ówczesny papież – Sykstus V – zatwierdził nową, opracowaną właśnie w Camadoli regułę, a tym samym nowy zakon w 1588 roku. W roku kolejnym, dokładnie 9 kwietnia 1589 roku, Askaniusz złożył pierwszy ślub, przyjmując zakonne imię: Franciszek.

Poza niezwykle aktywnie prowadzoną działalnością charytatywną, Klerycy propagowali także uroczyste adoracje, procesje i wystawienia Najświętszego Sakramentu. Ich pierwsza placówka powstała w Neapolu, przy świątyni Miłosierdzia. Następne domy zakonne założyli między innymi w Rzymie oraz w miejscowościach Alcala i Valladolid w Hiszpanii.

Z własnej woli Franciszek pełnił w zgromadzeniu niższe urzędy. Zasłynął przede wszystkim jako misjonarz ludowy, rekolekcjonista i kaznodzieja. Zmarł podczas pielgrzymowania do Loreto 4 czerwca 1608 roku. Był także autorem publikacji "Le sette stazioni sopra la Passione di N.S. Gesù Christo", która po raz pierwszy ukazała się w Italii w 1710 roku. Beatyfikował go Klemens XIV, kanonizował zaś w roku 1807 papież Pius VII. Uchodzi wraz ze świętym Januarym za patrona Neapolu.


5 czerwca Święty Bonifacy: O Angliku, który ochrzcił Niemcy

Ktokolwiek próbuje tknąć współczesne bóstwa, zostaje zakrzyczany jako ktoś nietolerancyjny, zacofany i mający fobie. Czy chrześcijanie są jeszcze znakiem sprzeciwu wobec pogańskiej mentalności i pogańskich obyczajów?

Nieustępliwy misjonarz

"Kościół jest jakby wielką łodzią płynącą po morzu tego świata. Gdy uderzają weń liczne fale doświadczeń, nie wolno jej porzucać; trzeba natomiast kierować". Tak o roli duszpasterza mówił człowiek, który swą działalnością zasłużył na tytuł "apostoła Niemiec". Nie wywodził się jednak z plemion germańskich. Był Anglosasem. Czcimy go pod imieniem Bonifacy.

Urodził się między rokiem 672 a 675 w południowej Anglii. Na chrzcie otrzymał imię Winfrid. W klasztorach benedyktyńskich w Exeter i Nursling otrzymał staranne wykształcenie. Został zakonnikiem i przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około trzydziestego roku życia. Powierzono mu wtedy kierowanie szkołą klasztorną w Nursling.

Słynął jako doskonały mówca i człowiek posiadający dużą wiedzę, którą umiał się posługiwać dla rozwiązywania trudnych problemów. Z jego umiejętności załatwiania kłopotliwych spraw chętnie korzystała zarówno władza duchowna, jak i świecka.

Jednak taka działalność nie satysfakcjonowała Winfrida. Pragnął się udać na misje i głosić Chrystusa narodom, które jeszcze Go nie poznały. W roku 716 wyjednał u swych przełożonych zgodę na wyprawę misyjną do Fryzji. Niestety, zakończyła się ona niepowodzeniem. Wrócił więc do swego macierzystego klasztoru, gdzie wkrótce wybrano go na opata. On jednak godności nie przyjął, ponieważ nadal uważał, że jego powołaniem jest praca misyjna.

Dla realizacji swych planów uzyskał podczas pobytu w Rzymie osobiste popracie i błogosławieństwo ówczesnego papieża Grzegorza II. W roku 719 pracował w Turyngii, potem znowu udał się do Fryzji, później prowadził misje w Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amöneburg. Podczas kolejnej wizyty w Rzymie otrzymał sakrę biskupią i poparcie nie tylko władzy duchownej, ale także politycznej. Po powrocie do Hesji dokonał spektakularnego ścięcia "świętego dębu" w Geismar, stanowiącym ośrodek kultu pogańskiego. Na jego działalność niechętnym okiem patrzyli duchowni frańkońscy, którzy sami mieli pewne plany związane z terenami zajętymi przez plemiona germańskie.

W roku 732 papież Grzegorz III mianował Bonifacego arcybiskupem i polecił mu, by zakładał w Niemczech nowe biskupstwa. Bonifacy raz jeszcze udał się do Rzymu, skąd wrócił jako "legatus Germanicus". W ciągu kilku lat zorganizował strukturę administracyjną Kościoła w Niemczech.

W roku 744 założył opactwo w Fuldzie, które stopniowo zaczęło pełnić rolę centrum misji.

Swoich braci w kapłaństwie zachęcał: "Złóżmy naszą ufność w Tym, który nam zawierzył cały ten ciężar. To, czego sami unieść nie możemy, nieśmy wspólnie z Tym, który jest Wszechmocny, który mówi: «Jarzmo moje jest słodkie, a brzemię lekkie». Stańmy do walki aż do nadejścia dnia Pana, albowiem «przyszły na nas dni utrapienia i ucisku». Jeśli tak się Bogu spodoba, oddajmy życie za święte prawa naszych ojców, abyśmy zasłużyli na wieczne z nimi dziedzictwo".

Po roku 750 św. Bonifacy jeszcze raz podjął próbę chrystianizacji Fryzów. Kiedy w roku 754 dotarł do ich miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i poniósł śmierć męczeńską. Początkowo chciano go pochować w Utrechcie, ostatecznie jednak ciało jego spoczęło w Fuldzie.

Bonifacy należy do grona duszpasterzy i męczenników, którzy głosząc Ewangelię budowali jedność chrześcijańskiej Europy.

Katecheza Benedykta XVI o św. Bonifacym Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo.

Drodzy bracia i siostry, dziś zatrzymamy się przy wielkim misjonarzu z VIII wieku, który szerzył chrześcijaństwo w Europie Środkowej, w tym także w mojej ojczyźnie, chodzi o świętego Bonifacego, który przeszedł do historii jako „apostoł Niemców”. Dzięki skrupulatności jego biografów mamy wiele wiadomości o jego życiu: urodził się w rodzinie anglosaskiej w Wessex około 675 roku i na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Bardzo młodo wstąpił do klasztoru, gdyż pociągał go ideał monastycyzmu. Obdarzony wybitnymi zdolnościami umysłowymi zdawał się być przeznaczony do spokojnej i błyskotliwej kariery naukowej: został nauczycielem gramatyki łacińskiej, napisał kilka traktatów, ułożył też liczne poezje po łacinie. Wyświęcony na kapłana w wieku około trzydziestu lat, poczuł powołanie do apostołowania wśród pogan na kontynencie. Jego ziemia – Wielka Brytania, którą ewangelizowali zaledwie sto lat wcześniej benedyktyni pod przewodnictwem św. Augustyna, odznaczała się wiarą tak mocną i tak żarliwą miłością, że mogła wysyłać misjonarzy do Europy Środkowej, by głosili tam Ewangelię. W roku 716 Winfryd z kilkoma towarzyszami udał się do Fryzji (dzisiejszej Holandii), spotkał się tam jednak ze sprzeciwem miejscowego władcy i próba ewangelizacji się nie powiodła. Po powrocie do ojczyzny nie upadł na duchu i dwa lata później udał się do Rzymu na rozmowę z papieżem Grzegorzem II, który udzielił mu wskazówek. Papież, według relacji jednego z biografów, przyjął go „z uśmiechniętym obliczem i pełnym słodyczy spojrzeniem” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, ss. 13-14), w końcu zaś, nadawszy mu nowe imię – Bonifacy, powierzył mu na mocy oficjalnych pism misję przepowiadania Ewangelii wśród narodów Niemiec.

Pokrzepiony i podniesiony na duchu poparciem, jakiego udzielił mu papież, Bonifacy oddał się głoszeniu Ewangelii w owych stronach, walcząc z kultami pogańskimi oraz umacniając podstawy moralności ludzkiej i chrześcijańskiej. Z wielkim poczuciem obowiązku pisał w jednym ze swych listów: „Jesteśmy niezłomni w walce w Dniu Pańskim, skoro nadeszły dni udręki i nędzy... Nie jesteśmy cichymi psami ani milczącymi obserwatorami, ani najemnikami uciekającymi przed wilkami! Jesteśmy natomiast pilnymi Pasterzami, którzy czuwają nad trzódką Chrystusową, głoszą osobom ważnym i zwykłym ludziom, bogatym i biednym wolę Boga... w porę i nie w porę...” (Epistulae, 3, 352.354: MGH). Dzięki swej niezmordowanej działalności, zdolnościom organizacyjnym, otwartemu i ujmującemu charakterowi, mimo stanowczości, Bonifacy osiągnął wspaniałe wyniki. Wówczas papież „ogłosił, że chce obdarzyć go godnością biskupią, aby w ten sposób z większą jeszcze determinacją mógł naprawiać i sprowadzać na drogę prawdy błądzących, aby czuł wsparcie ze strony wyższej władzy, wypływającej z godności apostolskiej i aby tym lepiej był widziany przez wszystkich na urzędzie przepowiadania, im bardziej widoczne by było, że z tej przyczyny wyświęcony został na hierarchę apostolskiego” (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, lib. I, p. 127).

Papież osobiście wyświęcił Bonifacego na „Biskupa regionalnego” – to znaczy dla całych Niemiec – który podjął następnie swe apostolskie trudy na powierzonych sobie obszarach i rozciągnął swe działania także na Kościół Galii: z wielką roztropnością przywrócił dyscyplinę kościelną, zwoływał liczne synody dla zapewnienia władzy świętych kanonów, umocnił niezbędną jedność z Biskupem Rzymu – była to sprawa, która leżała mu szczególnie na sercu. Również następcy Grzegorza II cenili go bardzo wysoko: Grzegorz III mianował go arcybiskupem wszystkich plemion germańskich, wysłał mu paliusz i przyznał władzę organizowania hierarchii kościelnej w tych regionach (por. Epist. 28: S. Bonifatii Epistulae, ed. Tangl, Berolini 1916); papież Zachariasz zatwierdził go na urzędzie i pochwalił jego zaangażowanie (por. Epist. 51, 57, 58, 60, 68, 77, 80, 86, 87, 89: op. cit.); papież Stefan III, zaraz po swym wyborze, otrzymał od niego list z wyrazami synowskiego uszanowania (por. Epist. 108: op. cit.).

Wielki biskup, oprócz pracy ewangelizacyjnej i organizacji Kościoła przez tworzenie diecezji i odbywanie synodów, nie omieszkał sprzyjać zakładaniu licznych klasztorów, męskich i żeńskich, aby niczym latarnia morska promieniowały wiarą oraz kulturą ludzką i chrześcijańską na cały obszar. Z klasztorów benedyktyńskich w swojej ojczyźnie sprowadzał mnichów i mniszki, którzy udzielali mu niezwykle wartościowej i cennej pomocy w wypełnianiu misji głoszenia Ewangelii oraz szerzenia nauk humanistycznych i sztuk wśród mieszkańców. Słusznie bowiem uważał, że praca dla Ewangelii musi być także pracą dla dobra prawdziwej kultury ludzkiej. Przede wszystkim klasztor w Fuldzie – założony około roku 743 – był sercem i ośrodkiem promieniowania duchowości i kultury religijnej: trwając na modlitwie, pracy i pokucie mnisi ćwiczyli się tam w dążeniu do świętości, kształcili się w poznawaniu nauk świętych i świeckich, przygotowywali się do głoszenia Ewangelii, aby być misjonarzami. Toteż zasługą Bonifacego, jego mnichów i jego mniszek – również kobiety miały bardzo ważny udział w tym dziele ewangelizacji – był także rozkwit owej kultury humanistycznej, która jest nierozdzielna od wiary i ukazuje jej piękno. Sam Bonifacy pozostawił nam znaczącego dzieła intelektualne. Przede wszystkim bogatą korespondencję, w której listy pasterskie przeplatają się z listami urzędowymi i innymi o charakterze prywatnym, ukazującymi wydarzenia społeczne, nade wszystko zaś jego bogaty temperament i jego głęboką wiarę. Napisał nawet traktat Ars grammatica, w którym objaśniał deklinacje, czasowniki, składnię języka łacińskiego, który jednak dla niego stawał się również narzędziem służącym szerzeniu wiary i kultury. Przypisuje mu się także Ars metrica, czyli wprowadzenie do pisania poezji oraz wiele utworów poetyckich, wreszcie zbiór piętnastu kazań.

Chociaż był już zaawansowany wiekowo – miał niemal 80 lat – przygotował się do nowej misji ewangelizacyjnej: z około pięćdziesięcioma mnichami powrócił do Fryzji, gdzie rozpoczynał swe dzieło. Niemal przeczuwając bliską już śmierć, nawiązując do drogi życia, pisał do swego ucznia i następcy na stolicy w Moguncji, biskupa św. Lulego: „Pragnę doprowadzić do końca cel tej podróży; nie mogę w żadnym wypadku wyrzec się pragnienia wyjazdu. Zbliża się dzień mego kresu i nadchodzi czas mej śmierci: po złożeniu doczesnych szczątków udam się po wieczną nagrodę. Lecz ty, najdroższy synu, nieustannie wzywaj lud, by odwrócił się od manowców błędu, dokończ rozpoczętą już budowę bazyliki w Fuldzie, gdzie złożysz moje ciało zestarzałe długimi latami życia” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., p. 46). Gdy rozpoczynał Mszę św. w Dokkum (w dzisiejszej północnej Holandii), 5 czerwca 754 r. napadła nań banda pogan. Wyszedł przed szereg z pogodnym obliczem i «zakazał swoim walczyć, mówiąc: „ Zaniechajcie, syneczkowie, walk, porzućcie wojnę, bo świadectwo Pisma Świętego napomina nas, abyśmy nie odpłacali złem za zło, ale dobrem za zło. Oto nadszedł dzień od dawna upragniony, oto dzień naszego kresu; miejmy ufność w Panu!» (tamże, str. 49-50). Były to jego ostatnie słowa, zanim upadł pod ciosami napastników. Zwłoki biskupa- męczennika zostały następnie przeniesione do klasztoru w Fuldzie, gdzie znalazły godny pochówek. Już jeden z jego pierwszych biografów wyraził się o nim w następujących słowach: „Świętego biskupa Bonifacego można nazywać ojcem wszystkich mieszkańców Niemiec, bo jako pierwszy zrodził ich dla Chrystusa słowem swego świętego przepowiadania, umocnił ich swym przykładem i oddał za nich w końcu życie – nie można dać większej od tej miłości» (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., lib. I, p. 158).

Jakie przesłanie możemy dziś, po wiekach, odczytać z nauczania i niezwykłej działalności tego wielkiego misjonarza i męczennika? Pierwszą oczywistością narzucającą się każdemu, kto poznaje życie Bonifacego, jest centralne miejsce Słowa Bożego przeżywanego i interpretowanego w wierze Kościoła, Słowa, którym on żył, które głosił i o którym zaświadczył aż po najwyższy dar z siebie w męczeństwie. Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo. Na nim opierała się ta wiara, do której krzewienia zobowiązał się uroczyście w chwili konsekracji biskupiej: «W pełni wyznaję czystość świętej wiary katolickiej i z Bożą pomocą pragnę pozostawać w całkowitej jedności z ową wiarą, w której bez najmniejszej wątpliwości jest pełnia zbawienia chrześcijan» (Epist. 12, in S. Bonifatii Epistolae, ed. cit., p. 29).

Drugą bardzo ważną oczywistością, wypływającą z życia św. Bonifacego, jest jego wierna wspólnota ze Stolicą Apostolską, stanowiąca mocny i centralny punkt jego pracy misjonarza. Zawsze zachowywał tę wspólnotę jako regułę swej misji i pozostawił ją jako swój testament. W liście do papieża Zachariasza stwierdził: „Nieustannie zachęcam i nakłaniam do posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej tych, tych którzy chcą pozostać w wierze katolickiej i jedności z Kościołem rzymskim i tych wszystkich, których w tej mojej misji Bóg mi daje jako słuchaczy i uczniów” (Epist. 50: tamże, str. 81). Owocem takiej postawy był mocny duch jedności wokół Następcy Piotra, przekazywany przez św. Bonifacego Kościołom na terenie jego działalności misyjnej, łącząc z Rzymem Anglię, Niemcy, Francję i przyczyniając się w zdecydowany sposób do budowania chrześcijańskich korzeni Europy, które dały obfite owoce w następnych wiekach.

Warto zwrócić też uwagę na św. Bonifacego z jeszcze jednego względu: wspierał on spotkanie kultury rzymsko-chrześcijańskiej z germańską. Wiedział bowiem, że humanizacja i ewangelizacja stanowi integralną część jego misji biskupiej. Przekazując starożytne dziedzictwo wartości chrześcijańskich, zaszczepiał ludom germańskim nowy styl życia, bardziej ludzki, dzięki któremu lepiej przestrzegano niezbywalnych praw osoby. Jako prawdziwy syn św. Benedykta potrafił łączyć modlitwę i pracę, (fizyczną i intelektualną), pióro i pług.

Odważne świadectwo św. Bonifacego jest dla nas wszystkich zachętą, abyśmy w swym życiu przyjęli Słowo Boże jako istotny punkt odniesienia, żarliwie kochali Kościół, abyśmy czuli się współodpowiedzialni za jego przyszłość i dążyli do jego jedności wokół następcy Piotra. Równocześnie przypomina on nam, że chrześcijaństwo, sprzyjając upowszechnieniu kultury, wspiera rozwój człowieka. Dziś naszym zadaniem jest stawanie na wysokości tak fascynującego dziedzictwa i sprawienie, aby owocowało ono z pożytkiem dla przyszłych pokoleń.

Zawsze wielkie wrażenie wywiera na mnie jego gorliwy zapał dla Ewangelii. W wieku czterdziestu lat opuszcza piękne i owocne życie mnisze, życie zakonnika i profesora, aby głosić Ewangelię ludziom prostym, barbarzyńcom. Mając osiemdziesiąt lat jeszcze raz udaje się do rejonu, gdzie przewiduje swe męczeństwo. Porównując tę jego żarliwą wiarę, ową gorliwość o Ewangelię z naszą wiarą, często tak letnią i zbiurokratyzowaną, widzimy, co powinniśmy robić i jak odnowić naszą wiarę, abyśmy mogli przekazać w darze naszym czasom cenną perłę Ewangelii.

Czytając jego życiorys, trudno uwierzyć, że jeden człowiek mógł zdziałać aż tyle w czasach, gdy niemieckich landów nie przecinała jeszcze ani jedna autostrada. Z uczonego benedyktyńskiego mnicha stał się jednym z największych misjonarzy w dziejach Kościoła. Symbolem jego ewangelizacyjnego zapału było ścięcie dębu poświęconego pogańskiemu bożkowi koło Geismar. Bonifacy własnoręcznie przyłożył topór do „świętego” drzewa. Germanie spodziewali się pomsty bożka. Gdy dąb runął, żadna cudowna interwencja nie nastąpiła. Poganie wyrzekli się swoich bożków dla prawdziwego Boga. Gorliwy misjonarz ze ściętego dębu wybudował kaplicę.

Na chrzcie otrzymał imię Winfryd, ale do historii przeszedł jako Bonifacy. Święty Bonifacy! Zaniósł Ewangelię prawie wszystkim pogańskim ludom zamieszkującym dzisiejsze Niemcy. Zakończył żywot jako męczennik. Jego grób znajduje się w Fuldzie, gdzie czczony jest do dziś jako apostoł i patron Niemiec.

Urodził się w Anglii około roku 673. Nauki pobierał w benedyktyńskim klasztorze w Exeter, śluby zakonne złożył w opactwie w Nursling, tam też przyjął święcenia kapłańskie. Początkowo poświęcił się nauce.

Komentował Biblię, opracował pierwszą gramatykę angielską, kierował szkołą zakonną, pisał też wiersze. Po czterdziestce przyszedł czas na radykalne zmiany. Porzucił dobrze rozwijającą się, spokojną karierę zakonną, odrzucił nawet wybór na opata i wyruszył w świat z Ewangelią. Dla pozyskania poparcia misji udał się do Rzymu. Papież Grzegorz II nadał mu imię Bonifacy i wysłał do pogańskich ludów Germanii. Bonifacy ewangelizował w Turyngii, Fryzji, Hesji, Wirtemberdze, Westfalii i Bawarii. Głównym narzędziem, jakim się posługiwał w pracy misyjnej, były klasztory. Jeszcze dwukrotnie wracał do Rzymu. Grzegorz II wyświęcił go na misyjnego biskupa, a kolejny papież zamianował papieskim wikariuszem całej Germanii, co ułatwiło mu zakładanie diecezji i klasztorów.

Jako osiemdziesięciolatek wybrał się w ostatnią podróż misyjną do Fryzji. W mieście Dokkum wszedł do gaju poświęconego bożkom. Miejscowi poganie takie „świętokradztwo” karali śmiercią. Kiedy towarzysze misjonarza chwycili za broń, on zakazał im obrony, mówiąc: „Oto dzień, za którym tęskniłem od dawna”. Wraz z 52 towarzyszami oddał życie za wiarę 5 czerwca 754 roku. Przy ciele Bonifacego znaleziono księgę Ewangelii przebitą mieczem.

Od czasów św. Bonifacego sporo nowych „świętych” dębów wyrosło i w Niemczech, i w całej Europie. Czczone są bożki świętego dobrobytu, nieustającej rozrywki, politycznej poprawności, seksualnej swobody i inne. Ktokolwiek próbuje tknąć te współczesne bóstwa, odsądzany jest od czci i wiary, zostaje zakrzyczany jako ktoś nietolerancyjny, zacofany i mający fobie. Czy chrześcijanie mają dziś odwagę wkroczyć z siekierą do współczesnych „świętych gajów”? Czy są znakiem sprzeciwu wobec pogańskiej mentalności i pogańskich obyczajów?


6 czerwca Święty Norbert

Wywodził się z rodu feudałów z Nadrenii. Przygotowywał się do stanu duchownego, przebywając na dworze arcybiskupa Fryderyka I w Kolonii, a potem cesarza Henryka V.

Mimo że był osobą duchowną, prowadził świeckie życie, nie stronił od zabaw i alkoholu.

W 1115, podczas podróży, omal nie został trafiony piorunem, jednakże nic mu się nie stało. Poczytywał to zdarzenie za znak od Boga, wstąpił do klasztoru benedyktynów, przyjął święcenia kapłańskie i rozpoczął życie wędrownego kaznodziei, głosząc ideę ewangelicznego ubóstwa. W 1119 założył w Prémontré koło Laon erem, a następnie przekształcił go we wspólnotę kanoników regularnych świętego Augustyna, która szybko rozwinęła się w prężny zakon.

Premostratensi, nazywani norberatanami, szerzyli kult Najświętszego Sakramentu. Papież Pius IX mawiał, że są chwałą Eucharystii, a Eucharystia jest chwałą tego zakonu. W dowód zasług w 1126 papież Honoriusz II powierzył Norbertowi godność arcybiskupa Magdeburga.

Nowy arcybiskup od razu przystąpił do wprowadzania karności i czystych obyczajów wśród duchowieństwa, co przysporzyło mu wrogów i trzykrotnie omal nie pozbawiło życia w przygotowanych na niego zamachach. Został kanonizowany w 1582. Jest jedynym świętym o tym imieniu, patronem Pragi, zakonu norbertanów, przywoływanym w czasie burz i nawałnic. Wspomnienie liturgiczne: 6 VI.

W sztuce

Święty Norbert jest przedstawiany w stroju biskupa, w mitrze, w dłoni trzyma krzyż. Atrybutami świętego Norberta są także: anioł z mitrą, diabeł u stóp, monstrancja, gałązka palmowa i pająk. Jedna z legend wspomina, że gdy święty odprawiał mszę, podczas przeistoczenia wpadł do kielicha z winem wielki pająk. Norbert, powodowany olbrzymią czcią dla Eucharystii, bez wahania wypił wino, będąc przekonanym, że czeka go śmierć od ukąszenia. Za chwilę jednak w niewyjaśniony sposób pająk wyszedł nosem świętego.

Norbert germ. nord ‘północ’, beracht ‘sławny, błyszczący’; ‘sławny mąż z północy’ Norbert z Xanten, ur. ok. 1080, Gennep, zm. 1134, Magdeburg, szlachcic, założyciel zakonu norbertanów.

7 czerwca Święty Robert z Newminiter: Przyjazny głos z nieba.

Robert urodził się najprawdopodobniej w 1100 roku w wiosce Gargrave położonej w hrabstwie Yorkshire w północnej Anglii.

Studiował na uniwersytecie w Paryżu, gdzie napisał komentarz do psalmów – niestety jego dzieło uchodzi dziś za zaginione. Po przyjęciu święceń kapłańskich wrócił do swej rodzimej parafii w Gargrave, gdzie był księdzem. Po kilku latach pełnienia posługi, wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Whitby.

W 1132 roku grupa mnichów z Yorku założyła klasztor w dolinie nieopodal Skeldale. Ziemię pod budowę nowego opactwa podarował zakonnikom arcybiskup Thurston. Pierwsze dwa lata bracia spędzili tam w skrajnym ubóstwie, żyjąc właściwie w prowizorycznych szałasach nad brzegiem rzeki Skell. Cechowała ich jednak wielka pobożność i oddanie surowym, benedyktyńskim regułom, dzięki czemu udało im się przetrwać ów ciężki dla nich czas.

Krótko potem do mnichów dołączył zamożny brat Hugh - wcześniej pełniący funkcję dziekana Yorku - który zrzekł się na rzecz wspólnoty całego swego dobytku. Dzięki temu zgromadzenie mogło sobie pozwolić na postawienie nowych budynków mieszkalnych. Jako że okolica słynęła z wielu naturalnych źródeł i strumieni wodnych, klasztor zaczęto nazywać opactwem Fountains - od angielskiego słowa fountain oznaczającego fontannę lub właśnie źródło.

Święty Robert także dołączył do tej cysterskiej wspólnoty, a w 1138 roku został opatem jej nowego domu zakonnego w Abbey. Sam zresztą wkrótce potem założył kolejne - w latach 1143-1148 powstały nowe klasztory w miejscowościach Pipewell, Roche i Sawley.

Istnieją legendarne relacje, według których Roberta miano oskarżyć o cudzołóstwo. Wówczas to święty udał się zagranicę, by drugiemu późniejszemu świętemu - Bernardowi z Clairvaux - przedstawić swoją wersję wydarzeń. Bernard uznał doniesienia o cudzołóstwie za niewybredne pomówienia, zaś Robertowi podarował pas, po dotknięciu którego chorzy mieli doznawać cudownych uzdrowień. Święty miał mieć także dar wypędzania złych duchów, dzięki czemu udało mu się wyleczyć wielu opętanych.

Każdego dnia odmawiał cały psałterz. W nocy, gdy znajdował się już w agonii, jego przyjaciel, święty Godryk, miał wizję, w której duszę Roberta, pod postacią ognistej kuli unosili aniołowie, zaś z nieba odezwał się donośny głos, zapraszający go do raju, jak przyjaciela. Jego śmierć nastąpiła 7 czerwca 1159 roku.


8 czerwca Święta Jadwiga Królowa: Drewniane jabłko.

Dzisiejsze nastolatki jej nie zazdroszczą

Nie było na polskim tronie tak pięknego króla. Bo też nie było oprócz niej drugiej kobiety, która zostałaby koronowana nie na królową, lecz na króla Polski. Jadwiga (1374–1399) została nim, zanim skończyła jedenaście lat.

Dzisiejsze nastolatki raczej jej nie zazdroszczą. Ze wszystkich życiorysów wynika, że od najmłodszych lat jej życiem kierowała polityka i historia. W wieku czterech lat została zaręczona z Wilhelmem Habsburgiem (starszym od niej o cztery lata). Do małżeństwa nie doszło – zmieniła się koncepcja polityczna. Okazało się, że trafi do Polski. I to jako król. Została nim 16 października 1384 roku. Kilka miesięcy później przybyło na Wawel poselstwo z Litwy. Wielki książę Jagiełło w zamian za rękę Jadwigi był gotów przyjąć wraz ze wszystkimi poddanymi chrześcijaństwo i wcielić swe ziemie do Polski. Została jego żoną w swoje dwunaste urodziny. Jagiełło miał wtedy 35 lat. Został polskim królem.

Unia Polski z Litwą, której podstawą był związek małżeński Jadwigi z Jagiełłą, okazała się jednym z najtrwalszych dzieł politycznych Europy. Zmienił się układ sił w Europie Środkowej i Wschodniej. A Litwa rzeczywiście przyjęła chrześcijaństwo.

W 1387 r., gdy Jagiełło przebywał na Litwie, uczestnicząc osobiście w jej chrystianizacji, trzynastoletnia Jadwiga poprowadziła wyprawę na Ruś. Ostatecznie jednak pokojowymi środkami doprowadziła do rewindykacji Rusi przez Polskę oraz do hołdu na rzecz Polski hospodara mołdawskiego. Jak piszą historycy, miała szczególny dar łagodzenia konfliktów. Była arbitrem w sporach męża z rodziną. Dwukrotnie zapobiegła wojnie z Krzyżakami.

Nie miała potomstwa, jednak Jan Paweł II, kanonizując ją niemal 600 lat po śmierci, nie zawahał się nazwać jej „założycielką dynastii”, tak skuteczne były jej polityczne działania.

„Była bardzo powabna na twarzy, lecz obyczajami i cnotami powabniejsza” – napisał Jan Długosz, wychwalając jej pobożność, umartwienia, hojność dla ubogich.

Gdy w 1949 r. otwarto jej grobowiec, znaleziono w nim królewskie jabłko i berło zrobione z... lipowego drewna oraz koronę zrobioną ze... skóry. Nic dziwnego. Wszystkie swe klejnoty przeznaczyła na odnowienie Akademii Krakowskiej.

Przemysław Kucharczak

Jeździła konno i polowała, umiała czytać, mówiła w kilku językach, błyszczała urodą. Dla Boga i Polski zrezygnowała z miłości. Film o niej chce nakręcić Krzysztof Zanussi. 8 czerwca mija 10. rocznica kanonizacji świętej królowej Jadwigi.

Królowej, a właściwie... króla. Bo Jadwiga została ukoronowana na króla Polski. Rządziła wraz z mężem, wcale nie była figurantką. To zadziwiające, jak mało wiedzą Polacy o jedynej kobiecie w naszych dziejach, która była wybitną władczynią. Może jednak Jadwiga głębiej zagości w świadomości Polaków.

Krzysztof Zanussi chce nakręcić o niej film, być może wspólnie z Węgrami i Austriakami. Zebrał już połowę potrzebnych funduszy. – Jeśli uda się zebrać drugą połowę, ruszymy ze zdjęciami już wiosną 2008 roku – zapowiada.

Aktorka z gimnazjum

Kto zagra Jadwigę? Zanussi zdecyduje krótko przed rozpoczęciem zdjęć. Będzie to bardzo młoda dziewczyna. – Nawet, jeśli dzisiaj znajdę idealną, to za rok ona może być dorosłą kobietą. Nie wiem też, czy ta aktorka będzie Polką – mówi. Dla świętej Jadwigi język polski też nie był ojczystym.

Dzieciństwo spędziła na Węgrzech. Jednak w jej żyłach płynęła krew polskich Piastów: była prawnuczką Władysława Łokietka. Polkami były obie jej babcie. Wśród przodków miała też słynnych królów Węgier i Francji. Należała do wywodzącej się z Francji dynastii Andegawenów. Była bardzo wysoka (1,80 m wzrostu), czarnooka, miała kasztanowe włosy.

Film Zanussiego ma zacząć się od sceny ślubu Jadwigi. Miała wtedy 4 latka. Pan młody, książę Wilhelm Habsburg, miał lat 8. Takie polityczne małżeństwa można było jeszcze unieważnić w ciągu kilku najbliższych lat, przed nocą poślubną. Akcja filmu rozegra się jednak kilka lat później, w 1384 roku.

Wilhelm przyjeżdża do Krakowa, żeby odbyć noc poślubną z 11-letnią królową Jadwigą. Dla nas to szokujące, ale wtedy był to dobry wiek do zamążpójścia. Dziewczyna jest zakochana. Jednak polscy wielmoże nie chcą słyszeć o Wilhelmie jako królu Polski, więc przeszkadzają, jak mogą. W tysiącach podobnych filmów miłość zawsze pokonuje przeciwności, a zakochani żyją razem długo i szczęśliwie. Tu jest inaczej.

Nastolatka z toporem

Jadwiga ze swoimi dwórkami i rycerzami spotykała się z Wilhelmem u franciszkanów w Krakowie. Tańczyli ze sobą, klasztorny refektarz rozbrzmiewał śmiechem młodych ludzi. Jadwiga była oczarowana Wilhelmem. Kiedy jednak chłopak przyszedł na Wawel i chciał wejść do sypialni, polscy wielmoże przepędzili go „w obraźliwy sposób”, jak napisał kronikarz Jan Długosz. Wzburzona Jadwiga chciała biec za ukochanym do miasta. Natknęła się na zatrzaśniętą furtę. Królowa własnoręcznie porwała więc topór i zaczęła wyważać furtę. Rycerz Dymitr z Goraja błagał ją: Królowo, wyjdź za Jagiełłę, bo wtedy rozszerzysz chrześcijaństwo na Litwę! Jadwiga mogła się uprzeć i pobiec za chłopakiem. Ale nagle odłożyła topór.

Choć była jeszcze dzieckiem, zapewne kierowała się motywacją religijną. Z opisów późniejszych lat jej życia wiadomo, że prowadziła głębokie życie duchowe, spędzała godziny na modlitwie. Możliwe, że rozpoznała, że wola Pana Boga może być inna niż jej wola. Dzięki jej wyborowi Litwini przyjęli chrzest, a Polska w sojuszu z Litwą z czasem zgniotła Krzyżaków i odzyskała Pomorze Gdańskie. – Jej osobista ofiara dała początek Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ludzie zapamiętali, że Jadwiga przyniosła pokój i nadzieję. To było rzadkie w dziejach zwycięstwo dobra nad ludzką namiętnością i gwałtownością – mówi Krzysztof Zanussi. – Po czasie okazało się też, że ani Wilhelm nie był kimś nadzwyczajnym, ani ich miłość nie była tak głęboka, jak się z początku zdawało – dodaje.

Jagiełło wydawał się Jadwidze stary: miał 35 lat. Niektórzy straszyli ją, że jest też dziki i prymitywny. Królowa posłała więc na Litwę zaufanego rycerza, żeby przyjrzał mu się osobiście. Jagiełło zorientował się, o co chodzi, i zaprosił rycerza nawet do wspólnej wizyty w łaźni. Małżeństwo Jagiełły z Jadwigą, choć zawarte ze względu na politykę, było bardzo zgodne i szczęśliwe. A miłość Jadwigi do Wilhelma okazała się z większej perspektywy tylko dziecięcym zauroczeniem. Jadwiga oddawała swoje kosztowności, żeby pomóc zwykłym, prostym ludziom, fundowała dla nich szpitale. Kiedyś postarała się o odszkodowanie dla wieśniaków dotkniętych przemarszem wojska, ale i tak skomentowała: „Ale kto im łzy wróci?”. Kiedy otwarto jej grób, znaleziono w nim drewniane berło i skórzaną koronę – bo prawdziwe klejnoty Jadwiga oddała na odnowienie Akademii Krakowskiej. Zmarła w wieku 25 lat, tuż po urodzeniu córeczki. Cała Polska po niej płakała. Jagiełło miał później jeszcze trzy żony. Mimo to mówił, że ślubny pierścień, który dostał od Jadwigi, jest najcenniejszą rzeczą, jaką ma. Nosił go na palcu przez 48 lat, aż do śmierci.


 

9 czerwca. Święty Efrem: Na wariackich papierach

Gdy biskup chciał udzielić mu święceń kapłańskich, Efrem, nie wiedząc, jak oprzeć się naleganiom mistrza, udał, że popada w szaleństwo.

Katecheza Benedykta XVI o św. Efremie Syryjczyku

Stary midrasz opowiada, że Abraham był synem Teracha, handlarza statuetkami bożków. Gdy odkrył Jedynego Boga, starał się przekonać ojca, jak niedorzeczne jest czczenie posążków. Kiedyś, gdy pilnował sklepu, rozbił wszystkie rzeźby z wyjątkiem największej. W jej dłoń wsunął młot. Ojciec wrócił i wrzasnął: Co tu się stało? – „Bożki wdały się w bójkę i największy rozbił pozostałe” – rzekł Abram. Wściekły ojciec zakpił: „Nie bądź śmieszny! Te bożki nie mają ani mocy, ani życia. Nie mogą niczego zrobić!”. – „Więc dlaczego je czcisz?” – spokojnie zapytał Abram. Niebawem musiał się spakować i opuścić Ur.

Podobny los spotkał Efrema Syryjczyka. Urodził się około 306 roku w Nisibis, na pograniczu Persji i Bizancjum. Ojciec, widząc niechęć, z jaką świeżo ochrzczony osiemnastolatek traktuje jego pogański kult, wygnał go z domu. Młodzieniec znalazł schronienie u biskupa miasta – św. Jakuba. Ujęty pobożnością, wrażliwością i niezwykłą inteligencją chłopaka hierarcha przyjął go do szkoły. Chłopiec rychło ją skończył, by stać się jej nauczycielem, a nawet zwierzchnikiem. Przyjął święcenia diakonatu. Jakub miał uczynić Efrema swym sekretarzem podczas Soboru Nicejskiego. Legenda głosi, że młodzieniec spotkał się ze św. Bazylim Wielkim i zawędrował aż do Egiptu, gdzie zakosztował życia pustelniczego.

Jego homilii słuchały tłumy. Ludzie byli zachwyceni erudycją i wrażliwością mówcy. Gdy biskup chciał udzielić mu święceń kapłańskich, Efrem, czując się niegodnym i nie wiedząc, jak oprzeć się naleganiom mistrza, udał, że popada w szaleństwo.

Hmm, coś mi to przypomina... Gdy ludzie, widząc biblijnego Dawida, podniecali się: „Czy to nie Dawid, król ziemi?”, prorok tak wystraszył się tych pochlebstw, że „zaczął udawać wobec nich szalonego, dokonywać wśród nich nierozumnych czynności: tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę. I rzekł Akisz do swych poddanych: – Widzicie człowieka szalonego. Po co sprowadziliście mi go tutaj? Czy brakuje mi szaleńców, że sprowadziliście jeszcze tego, by szalał przede mną?” (1 Sm 21,14–15). Dawid wolał udawać szalonego, niż przyjmować honory, które mu się nie należały.

Wiedział, kto jest królem ziemi. Pokorny Efrem pozostał diakonem. Zmarł w ubóstwie 9 czerwca 373. Pozostawił po sobie wiele pism. Do dziś, czytając jego pieśni i hymny, po plecach przechodzą dreszcze. To poezja najwyższej próby. Nie na darmo zwany jest „harfą Ducha Świętego”. „Baranek Boży pożywał baranka. Kto kiedy widział, by baranek pożywał baranka?” – pisał o tajemnicy Paschy. „Stopami swymi ujarzmiłeś ogromne morze, a przed małą rzeką schyliłeś przy chrzcie głowę. I rzeka, i Jan Chrzciciel jednako byli mali, a przecież Pan się poddał małej rzeczce i słudze” – śpiewał o Chrzcie Pańskim. „Szalony, kto śmierć uważa za sen, mający trwać wiecznie” – wykrzykiwał.

I kto tu naprawdę jest szalony?

(...) Chcąc poznać jego doktrynę, musimy od początku położyć na to nacisk: mianowicie na fakt, że uprawia on teologię w formie poezji. Poezja pozwala mu na pogłębienie refleksji teologicznej przez paradoksy i obrazy.

Drodzy bracia i siostry, panuje dziś powszechne przekonanie, że chrześcijaństwo jest religią europejską, która przyczyniła się do eksportu kultury tego kontynentu do innych krajów. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej złożona, gdyż korzenie religii chrześcijańskiej znajdują się w Starym Testamencie, a zatem w Jerozolimie i w świecie semickim. Chrześcijaństwo karmi się stale tym korzeniem Starego Testamentu. Również jego ekspansja w pierwszych wiekach kierowała się zarówno ku Zachodowi, światu grecko-łacińskiemu, gdzie inspirowało później kulturę europejską, jak i ku Wschodowi, aż po Persję i po Indie, przyczyniając się w ten sposób do powstania odrębnej kultury, w językach semickich, mającej własną tożsamość. Dla ukazania tej kulturowej wielorakości początkowo jednej wiary chrześcijańskiej, w katechezie w ubiegłą środę mówiłem o przedstawicielu tego innego chrześcijaństwa, perskim mędrcu Afrahacie, u nas niemal nieznanym.

Ciągnąc ten wątek, chciałbym dziś porozmawiać o św. Efremie Syryjczyku, urodzonym w Nisibisie około roku 306 w rodzinie chrześcijańskiej. Był on najważniejszym przedstawicielem chrześcijaństwa języka syryjskiego i potrafił pogodzić powołania teologia i poety. Kształcił się i wzrastał u boku Jakuba, biskupa Nisibisu (303-38) i wraz z nim założył szkołę teologiczną w swoim mieście. Wyświęcony na diakona intensywnie uczestniczył w życiu miejscowej wspólnoty chrześcijańskiej do roku 363, gdy Nisibis dostało się w ręce Persów. Efrem wyemigrował wówczas do Edessy, gdzie nadal rozwijał swą działalność kaznodziejską. Zmarł w tym mieście w roku 373, zaraziwszy się dżumą, gdy opiekował się osobami dotkniętymi tą chorobą. Nie ma pewności, czy był mnichem, pewne jest w każdym razie, że pozostał przez całe życie diakonem, zachowując czystość i ubóstwo. Tak też jawi się w specyfice jego kulturowego wyrazu wspólna i podstawowa tożsamość chrześcijańska: wiara, nadzieja - ta nadzieja, która pozwala żyć w ubóstwie i czystości w tym świecie, pokładając całą nadzieję w Panu - i wreszcie miłość, aż po dar z samego siebie w opiece nad zadżumionymi.

Św. Efrem pozostawił nam wielkie dziedzictwo teologiczne: jego bogatą twórczość podzielić można na cztery kategorie: dzieła pisane zwyczajną prozą (jego dzieła polemiczne bądź komentarze biblijne); dzieła pisane prozą poetycką; wierszowane homilie; wreszcie hymny, bez wątpienia najobszerniejsze dzieło Efrema. Jest on z wielu względów autorem bogatym i ciekawym, szczególnie z teologicznego punktu widzenia. Specyfiką jego pracy jest spotkanie teologii i poezji. Chcąc poznać jego doktrynę, musimy od początku położyć na to nacisk: mianowicie na fakt, że uprawia on teologię w formie poezji. Poezja pozwala mu na pogłębienie refleksji teologicznej przez paradoksy i obrazy. Jednocześnie jego teologia staje się liturgią, staje się muzyką: był on bowiem wielkim kompozytorem, muzykiem. Teologia, refleksja nad wiarą, poezja, pieśń, wysławianie Boga idą razem; i właśnie w tym charakterze liturgicznym w teologii Efrema jawi się z całą jasnością Boża prawda. W swym poszukiwaniu Boga, w swym uprawianiu teologii podąża on drogą paradoksu i symbolu. Ma wyraźne upodobanie do przeciwstawnych sobie obrazów, gdyż służą mu one do podkreślenia tajemnicy Boga.

Nie mogę teraz przestawić zbyt wiele z jego twórczości, tym bardziej że poezja jest trudna do przetłumaczenia, żeby jednak dać przynajmniej jakieś wyobrażenie o jego teologii poetyckiej, chciałbym przytoczyć fragmenty dwóch hymnów. Przede wszystkim, również w perspektywie zbliżającego się Adwentu, proponuję kilka wspaniałych obrazów, pochodzących z hymnów o Narodzeniu Chrystusa. W obliczu Maryi Panny Efrem wykazuje w uduchowionym tonie cały swój podziw:

"Pan przyszedł do niej, aby stać się sługą.
Słowo przyszło do niej, by milczeć w jej łonie.
Piorun przyszedł do niej, by nie robić żadnego hałasu.
Pasterz przyszedł do niej i oto urodził się Baranek, co cichutko płacze.
Albowiem łono Maryi odwróciło role:
Ten, co wszystko stworzył, wszedł w jego posiadanie, lecz ubogi.
Najwyższy przyszedł do Niej (Maria), ale wszedł w pokorze.
Blask przyszedł do niej, ale w skromne szaty odziany.
Ten, co wszystkim szafuje, zaznał głodu.
Ten, co wszystkich poi, zaznał pragnienia.
Nagi i ogołocony wyszedł z niej ten, co (w piękno) przyobleka wszystko"
(Hymn "De Nativitate"11, 6-8).

Dla wyrażenia tajemnicy Chrystusa Efrem używa wielkiej rozmaitości tematów, wyrażeń, obrazów. W jednym ze swych hymnów w udany sposób łączy Adama (w raju) z Chrystusem (w Eucharystii):

"Mieczem cherubina zamknięta została droga drzewa życia.
Lecz narodom Pan tego drzewa dał się jako pokarm On sam w ofierze (eucharystycznej).
Drzewa Edenu dane zostały jako pożywienie pierwszemu Adamowi.
Dla nas sam ogrodnik Ogrodu we własnej osobie stał się pokarmem dla dusz naszych.
W istocie wszyscyśmy wyszli z Raju wraz z Adamem, który zostawił go za sobą.
Teraz, gdy miecz został wyjęty tam w dole (na krzyżu) przez włócznię, możemy tam powrócić"
(Hymn 49, 9-11).

Mówiąc o Eucharystii Efrem posługuje się dwoma obrazami: węgla czyli rozżarzonego węgla i perły. Temat węgla zaczerpnięty jest z proroka Izajasza (por. 6,6). Jest to obraz serafina, który bierze węgiel szczypcami i dotyka nim ust proroka, by je oczyścić; chrześcijanin natomiast dotyka i pochłania Węgiel, którym jest sam Chrystus:

"W twym chlebie ukrywa się Duch, który nie może być skonsumowany;
w twym winie jest ogień, którego nie można pić.
Duch w twym chlebie, ogień w twym winie: oto cud przyjęty przez nasze usta.
Serafin nie mógł zbliżyć swych palców do węgla, którego dotknęły jedynie usta Izajasza;
ani palce go nie pochwyciły, ani usta nie przełknęły; nam jednak Pan dozwolił dokonać obu rzeczy.
Ogień zstąpił z gniewem, by zniszczyć grzeszników, lecz ogień łaski zstępuje na chleb i w nim pozostaje.
Zamiast ognia, który zniszczył człowieka, zjedliśmy ogień chleba i zostaliśmy ożywieni"
(Hymn "De Fide" 10, 8-10).

I ostatni przykład hymnów św. Efrema, gdzie mowa jest o perle jako symbolu bogactwa i piękna wiary:


 

"Położyłem (perłę), bracia moi, na mej dłoni, aby móc ją ocenić.

Zacząłem ją oglądać z jednej i z drugiej strony: miała jednakowy wygląd ze wszystkich stron.

(Takie) jest poszukiwanie Syna, niezgłębione, ponieważ całe jest światłością.

W Jego jasności widziałem Jasnego, który nie staje się matowy;

i w swej czystości, wielki symbol ciała naszego Pana, który jest czysty.

W jego niepodzielności ujrzałem prawdę, która jest niepodzielna"

(Hymn "O perle" 1, 2-3).


Postać Efrema jest wciąż całkowicie aktualna dla życia rozlicznych Kościołów chrześcijańskich. Odkrywamy go przede wszystkim jako teologa, który - wychodząc od Pisma Świętego - rozważa w poetycki sposób tajemnicę odkupienia człowieka, dokonanego przez Chrystusa. Słowo Boga wcielonego. Jego refleksja teologiczna wyraża się w obrazach i symbolach zaczerpniętych z natury, z życia codziennego i z Biblii. Poezji i hymnom liturgicznym Efrem nadaje wymiar dydaktyczny i katechetyczny; chodzi o hymny teologiczne, a zarazem nadające się do odmawiania bądź śpiewu liturgicznego. Efrem posługuje się tymi hymnami, by szerzyć, przy okazji świąt liturgicznych, naukę Kościoła. Z upływem czasu okazały się one wyjątkowo skutecznym narzędziem katechezy dla wspólnoty chrześcijańskiej.

Istotna jest refleksja Efrema na temat Boga Stwórcy: nic w stworzeniu nie jest odizolowane, a świat jest, obok Pisma Świętego, Biblią Boga. Korzystając w błędny sposób ze swej wolności człowiek odwraca porządek wszechświata. Dla Efrema ważna jest rola kobiety. Sposób, w jaki mówi o niej, jest zawsze inspirowany wrażliwością i szacunkiem: mieszkanie Jezusa w łonie Maryi ogromnie podniosło godność kobiety. Według Efrema, tak jak nie ma Odkupienia bez Jezusa, tak też nie ma Wcielenia bez Maryi. Boskie i ludzkie wymiary tajemnicy naszego odkupienia znajdują się już w tekstach Efrema; w sposób poetycki i przez obrazy zasadniczo pochodzące z Pisma, wyprzedził on tło teologiczne i w pewnym sensie samo słownictwo wielkich definicji chrystologicznych Soborów V wieku.

Efrem, uczczony przez tradycję chrześcijańską tytułem "cytry Ducha Świętego", pozostał diakonem swego Kościoła przez całe życie. Był to decydujący i symboliczny wybór: był on diakonem, czyli sługą, zarówno w posłudze liturgicznej, jak i bardziej radykalnie - w miłości do Chrystusa, którego opiewał w niezrównany sposób, jak i w końcu w miłości do braci, którą z rzadkim mistrzostwem wprowadził do wiedzy o Objawieniu Bożym.

- Święty Kolumba: "Mo chridecán" znaczy moje serduszko

Sześć wieków wcześniej zanim święty Franciszek obłaskawiał wilka z Gubbio, klasztorny koń z opactwa w Ionie płakał nad św. Kolumbą. Święty, przeczuwając śmierć, żegnał się z tym światem, który mnisi irlandzcy traktowali zupełnie wyjątkowo, inaczej niż reszta chrześcijan. Po kilkunastu wiekach ich duchowość przeżywa renesans. Ma swoich entuzjastów także w Polsce.

Scena przedśmiertnego pożegnania założyciela słynnego klasztoru, położonego na jednej z wysp u wybrzeży Szkocji, z siwkiem przywożącym mnichom mleko, jest naprawdę wzruszająca, ale - będę szczery - co mnie obchodzi stary koń sprzed czternastu wieków i jego wielki smutek? W najlepszym razie - niewiele. To natomiast, co napisał o tym pożegnaniu Adomnan, opat Iony sto lat po św. Kolumbie, o, to już daje do myślenia. Adomnan opisuje, jak ów koń, przeczuwając śmierć Świętego, złożył łeb na jego piersi, i dodaje - uwaga! - „wierzę, że Bóg go do tego natchnął, ponieważ każdemu zwierzęciu jest dana wiedza o rzeczach zgodnie z wolą Stworzyciela”. A na koniec pisze o tymże koniu, że „odszedł w smutku”. Czy, a jeśli tak, to jak bardzo płakał stary koń z Iony, tego nie wiemy. Ale wiemy, co napisał o zwierzęciu irlandzki mnich. I to właśnie jest niezwykłe.

Adomnan nie był jakimś niezrównoważonym nadwrażliwcem. Widział świat tak jak współcześni mu chrześcijanie Irlandii i Szkocji - chrześcijanie celtyccy. Byli inni niż reszta świata chrześcijańskiego. Inaczej był zorganizowany ich Kościół (władzę mieli opaci, nie biskupi), w innym terminie świętowali Wielkanoc, a w ich klasztorach panowały inne porządki niż na kontynencie. Ale przede wszystkim inaczej widzieli Boży świat.

Synod z Whitby w 664 r. rozpoczął proces wprowadzania rzymskich porządków w Kościele na Wyspach. Rzecznik Episkopatu Irlandii ks. Martin Clarke o nieco późniejszym okresie nie waha się nawet powiedzieć, że „wielkie zakony z kontynentu skolonizowały Kościół w Irlandii”. Najazdy Wikingów, panowanie Anglików, reformacja dokonały reszty. Celtycka odmiana chrześcijaństwa na setki lat uległa zapomnieniu. Kościół katolicki w Irlandii, stopniowo uzyskujący w wieku XIX prawo do legalnego istnienia, czerpał już z innych źródeł. Dominujące były wpływy francuskie. - Przez dwieście lat byliśmy wychowywani w duchu jansenizmu. A ta pesymistyczna wizja człowieka i Boga naprawdę nie pasuje do irlandzkiej duszy - przekonuje ksiądz z archidiecezji dublińskiej.

A cóż to jest ta irlandzka dusza?

- pytam sam siebie, brodząc w Atlantyku, na plaży w Glencolumbkille, czyli Dolinie św. Kolumby. Ocean - nie ma się co dziwić, w końcu nie jestem Irlandczykiem - nie daje mi odpowiedzi. Bryza przyjemnie ochładza ciało i umysł rozgorączkowany spełnieniem się marzeń. Jestem w hrabstwie Donegal, na północno-zachodnim krańcu Wyspy. Tu, w królewskim klanie O’Neillów, w roku 521 urodził się św. Columcille - „Gołąbek Kościoła”, w spolszczonej wersji - św. Kolumba, ten od płaczącego konia. Irlandzka, wyspiarska dusza musi mieć coś wspólnego z oceanem i morzem. Nieustanne powroty fal. Upór, wytrwałość. Niekiedy - zapamiętałość prowadząca aż do zaślepienia i zniszczenia. Ale po nawałnicy skruszona łagodność. Historia św. Kolumby jest właśnie taka. Kopiuje jedyny psałterz w Irlandii i nie chce oddać kopii swemu mistrzowi. Król (mówi się, że to pierwsza w dziejach rozprawa o prawa autorskie) nakazuje oddać kopię, bo należy ona do oryginału, tak jak „każde cielę należy do jałówki”. Kolumba ani myśli tak postąpić. Wrogie klany walczą o kopię, dziś nazywaną Cathach - „wojownik”. Ginie 3000 ludzi.

Tylu masz nawrócić, ilu z Twojej przyczyny zginęło - nakazuje mistrz duchowy Kolumbie. Następuje wygnanie z Irlandii. „Nie zobaczy to oko kobiet tej wyspy, ni irlandzkich mężczyzn” - pisze św. Kolumba, poeta i zapalczywa dusza. Razem z uczniami ląduje na Ionie. Zakłada klasztory, nawraca Piktów, Szkotów. 3000 dusz z nawiązką. I ujrzy jeszcze jego oko Wyspę Zieloną. Na zgromadzeniu w Drumceatt wstawia się za poetami, którzy mieli być wyklęci. Bo Irlandia bez poetów nie będzie Irlandią, argumentuje Kolumba. Poeta, miłośnik ksiąg, wielki misjonarz. To on właściwie rozpoczął ten trudny dla wyspiarzy ruch - opuszczenie ojczyzny dla Chrystusa. Po nim irlandzcy misjonarze pójdą z taką misją, która dotrze aż do Włoch, Francji, Niemiec, aż po Wiedeń i Salzburg, może jeszcze dalej, może do Polski nawet, ale to już historycznie niepewne. W każdym razie - mnisi iroszkoccy przywrócą chrześcijańskiej Europie jej pierwotną werwę. I dadzą Kościołowi praktykę spowiedzi indywidualnej w miejsce publicznej pokuty.

Ale to było 1400 lat temu.

Czym jest dziś irlandzka dusza i duchowość? Byłbym szalony, gdybym chciał dać odpowiedź. Powiem tak: dla mnie irlandzka duchowość to jest kierowca autobusu, który w pochmurny, dżdżysty dzień śpiewa za kierownicą, śpiewa, gdy sprzedaje bilety i śpiewa, gdy bierze ostry zakręt na wąziutkiej drodze prowadzącej nad morskim klifem. Radość życia. Mimo wszystko, mimo sztormów, nawałnic, burz, wichrów i chmurnego nieba. Radość z najzwyklejszych ludzkich spraw. Codzienność jest święta, świat jest Boży. Nie ma tego kontrastu, tej walki Boga ze światem. Być może celtyccy chrześcijanie dlatego tak patrzyli na życie, że tylko tam chrześcijaństwo zostało przyjęte bezkrwawo. Kulturowy dorobek przedchrześcijańskiej duchowości Celtów, dla których świat, przyroda były święte, został zasymilowany, a nie odrzucony. Szczęśliwie zachowały się teksty mnichów irlandzkich z pierwszego tysiąclecia. A wśród nich np. modlitwa w czasie rozpalania ognia, gotowania, pieczenia chleba, ubierania się, modlitwa w czasie dojenia krów i w czasie pływania łodzią. Duchowość bardzo przyziemna, Bóg bardzo bliski ludzkim sprawom. I Bóg strasznie bliski człowiekowi. Mo chridecán - „moje serduszko” - tak napisać mogła o Bogu tylko ręka irlandzkiego chrześcijanina.

Co z tego dla nas?

Może jakiś podziw dla dawnych, pięknych czasów, może pragnienie odwiedzenia tajemniczej Irlandii. Tomasz Opara jest leśnikiem w Księżym Lesie koło Tarnowskich Gór. - Nie chcę powiedzieć, że to było jakieś nawrócenie. Po prostu dzięki zainteresowaniu się duchowością celtycką zmieniło się moje pojmowanie religii. Już nie jest ona jakimś ogromnym, a niekiedy beznadziejnym wysiłkiem w dążeniu do Boga. On jest tu, w moich codziennych sprawach. To jest najważniejsze. Nie ma napięcia między tym, co Boże, a tym, co ludzkie - mówi Tomasz Opara, a jego sześcioletnia córeczka Marta od razu rozpoznaje na zdjęciach charakterystyczne celtyckie krzyże.

Irlandia jest u nas ostatnio popularna. Dla wielu ludzi jest idylliczną krainą marzeń. Trzeba przyznać, że Irlandczycy mają talent w kreowaniu takiego obrazu swojego kraju. Nie wszystkich, a właściwie - mało kogo stać, by tam pojechać. A może jednak ważne jest to, co mówi Ernest Bryll, poeta i były ambasador Polski w Dublinie, że Irlandię trzeba i można znaleźć gdzieś blisko siebie. Taki duchowy świat, który pozwoli nam przeżywać życie bardziej twórczo i pięknie. On jest bliżej niż w zasięgu naszej ręki.



10 czerwca. Święta Małgorzata Szkocka: Węgierska Szkotka

Urodziła się około 1045 roku na Węgrzech. Była córką angielskiego księcia Edwarda Wygnańca i Agaty Bułgarskiej, a co za tym idzie, wnuczką świętego Stefana Węgierskiego.

Mocna szkocka Patronka Ideałem rządzących była kiedyś świętość. Szkoda, że dziś jest nim raczej nie-świętość.

Szkocja kojarzy nam się z facetami w spódniczkach w kratę, szkocką kratę oczywiście, ewentualnie z potworem z Loch Ness lub whisky. A katolikom powinna się kojarzyć ze św. Małgorzatą Szkocką (1046–1093). Ta dzielna kobieta podbiła serca twardych Szkotów. Urodziła się na Węgrzech w rodzinie pretendującej do tronu angielskiego, przebywającej na czasowym wygnaniu. Powróciła do Anglii, kiedy królem został jej krewny, św. Edward Wyznawca. Po jego śmierci w 1066 na tronie angielskim zasiadł Wilhelm Zdobywca. Małgorzata musiała znowu uciekać.

Zamierzała powrócić na kontynent, ale opatrznościowe wiatry skierowały jej statek w stronę Szkocji. Tam wkrótce się rozbił. Inteligentna, pobożna i piękna Małgorzata szybko urzekła króla Szkotów, Malcolma III, lokalnego wdowca. W 1070 roku została jego żoną i królową Szkocji. Urodziła i wychowała 6 synów i 2 córki.

Zaprowadziła na tym nieco barbarzyńskim dworze chrześcijańskie obyczaje, dbała o biednych, żyła ascetycznie, przyczyniła się do odnowy tamtejszego Kościoła. Ufundowała kilka klasztorów. Zmarła 4 dni po śmierci swojego męża. Jej grób w opactwie Dumfermline stał się wkrótce miejscem kultu. Papież Innocenty IV kanonizował ją w 1250 r., a Klemens X w 1673 r. ogłosił patronką Szkocji.

Musiała być niezwykle silną kobietą. Urodzona na wygnaniu, powtórnie wygnana, poświęciła swoje dorosłe życie służbie w obcym, choć sąsiedzkim kraju. Pobożna żona, matka, królowa była jednocześnie apostołem Szkocji, promieniowała przykładem chrześcijańskiego życia. W jej czasach ideał świeckiego władcy był postawiony bardzo wysoko. Tym ideałem była świętość. Czy to tylko pobożne legendy, jak to zapewne tłumaczą współcześni minimaliści bez żadnych ideałów? Nie wierzę w to.

Średniowiecze obfitowało w postacie świętych władców, dla których Ewangelia była inspiracją do królewskiej służby społeczeństwu. Oj, przydałoby się nam trochę tego średniowiecznego ducha. Zastanawiam się, jak to jest z moimi ideałami? Czy zadowala mnie minimalizm, czy mam w sobie dość siły, by stawiać sobie maksymalne cele, nawet wtedy, gdy burze kierują mój okręt nie tam, gdzie planowałem?

W 1057 roku Edward powrócił na Wyspy Brytyjskie, gdzie krótko potem doszło do krwawych sporów dynastycznych. Agata Bułgarska wraz z dziećmi – Małgorzatą, Krystyną i Edgarem – próbowała nawet po klęsce Anglików z Normanami pod Hastings powrócić na Węgry, jednak statek, którym podróżowali, został zniesiony podczas sztormu ku wybrzeżom Szkocji.

Szkocka miejscowość, w której pechowi – wydawać by się mogło - uciekinierzy zeszli na ląd, nosi dziś nazwę St Margaret's Hope, czyli „nadzieja świętej Małgorzaty”. Pod swą opiekę wziął ich owdowiały król Szkocji, Malcolm III, którego w 1070 roku Małgorzata poślubiła. Ślubu królewskiej parze udzielił celtycki biskup Fothad. Ceremonia zaślubin czterdziestoletniego monarchy z liczącą około 25 lat Małgorzatą odbyła się w opactwie w Dunfermline.

Młoda królowa – pomimo panującego wówczas obyczaju oddawania dzieci na wychowanie mamkom – sama zajęła się swym licznym potomstwem (miała z Malcolmem ośmioro dzieci). Zasłynęła także jako osoba troszcząca się o najuboższych, w czym pomagał jej błogosławiony Lanfranck z Pavii. Dzięki niej zaczęli do królestwa przybywać bogaci kupcy z kontynentu europejskiego, dzięki czemu rozkwitły handel i gospodarka. Zapamiętano ją także jako fundatorkę wielu klasztorów i kościołów.

To właśnie jej zawdzięczamy odbudowę słynnego opactwa na wyspie Iona Abbey, które w 563 roku założyć miał święty Kolumban, a w którym do grobów składano kolejnych szkockich monarchów, a także władców Francji, Norwegii, czy Islandii. Spoczęły tam miedzy innymi szczątki Duncana I – króla Szkocji zamordowanego przez Makbeta, tego samego, którego losy opisał w swym słynnym dramacie William Szekspir.

Małgorzata Szkocka była także wielką zwolenniczką i propagatorką duchowości benedyktyńskiej. Dzięki jej zabiegom dokonano wielu reform kościelnych. Zmarła 16 listopada 1093 roku, 3 dni po tym, gdy jej mąż i najstarszy syn zginęli podczas oblężenia twierdzy Alnwick. Pochowano ją w opactwie benedyktyńskim w Dunfermline.

Kanonizował ją w 1250 roku papież Innocenty IV. Małgorzata uchodzi między innymi za patronkę Szkocji. W 1875 roku na jej cześć nazwano nowo ufundowaną uczelnię wyższą - Queen Margaret University w Edynburgu.

- Błogosławiony Bogumił: Eremita znad Warty

Szczegóły biograficzne wypłukał czas, ale pamięć o świętości przetrwała. Może tak właśnie ma być.

Nie wiadomo o nim wiele. Kult bł. Bogumiła związany jest z miejscowością Dobrów, położoną wśród rozlewisk Warty. W tamtejszym kościele parafialnym znajdował się grób pustelnika, do którego z dawien dawna pielgrzymowali mieszkańcy Wielkopolski.

Historycy nie potrafią dociec szczegółów jego życia. Podają kilka hipotetycznych dat jego śmierci: 1092, 1179, 1182, 1204, 1279. Jedna z wersji życiorysu błogosławionego pustelnika powiada, że pochodził ze znakomitego rodu Leszczyców. Wstąpił do klasztoru cystersów, gdzie przyjął imię Piotr.

Stamtąd powołany został na biskupa w Poznaniu, a już po roku mianowano go metropolitą Gniezna. Miał przyczynić się do powstania nowych fundacji cysterskich i wspierać misję wśród pogańskich Prusów. Po dwunastu latach zrezygnował z urzędu i przeniósł się do Dobrowa, gdzie na wyspie na Warcie założył pustelnię. Tam żył w odosobnieniu aż do śmierci.

W każdą niedzielę bp Bogumił odprawiał Mszę św. dla okolicznej ludności i wygłaszał kazania. Zasłynął darem modlitwy i umiejętnością przemawiania do prostych ludzi. Zaraz po śmierci jego grób otoczono czcią. Starania o zatwierdzenie kultu rozpoczęto w 1625 roku, ale dopiero 300 lat później papież Pius XI roku ogłosił pustelnika znad Warty błogosławionym. Bogumił wzywany jest jako orędownik odbywających rekolekcje oraz patron wypraszający zdrowie ludzi, dobytku i połów ryb.

Parafia w Dobrowie, należąca dzisiaj do diecezji włocławskiej, otrzymała niedawno tytuł Diecezjalnego Sanktuarium św. Bogumiła. Tamtejszy klub sportowy nosi wdzięczną nazwę Warta Eremita. Od 800 lat mieszkańcy pamiętają, że w ich okolicy żył święty. Szczegóły biograficzne wypłukał czas, ale świętość się broni. Może tak właśnie ma być. Zostawić po sobie pamięć o świętości to wielka rzecz, a wszystko inne jest mniej ważne.



 

11 czerwiec. Barnaba, Sylas i Apollos

(...) W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności.

Drodzy bracia i siostry, kontynuując naszą podróż do głównych postaci początków chrześcijaństwa, zwracamy dzisiaj uwagę na kilku dalszych współpracowników św. Pawła. Musimy przyznać, że Apostoł jest wymownym przykładem człowieka otwartego na współpracę: nie chce on w Kościele robić wszystkiego samemu, ale korzysta z licznych i różnych kolegów. Nie możemy zatrzymać się przy wszystkich tych cennych pomocnikach, ponieważ jest ich wielu. Wymieńmy tylko między innymi Epafrasa (por. Kol 1,7; 4,12; Flm 23), Epafrodyta (por. Flp 2,25; 4,18), Tychika (por. Dz 20,4; Ef 6,21; Kol 4,7; 2 Tm 4,12; Tt 3,12), Urbana (por. Rz 16,9), Gajusa i Arystarcha (por. Dz 19,29; 20,4; 27,2; Kol 4,10), a także niewiasty, jak Febę (por. Rz 16,1), Tryfenę i Tryfozę (por. Rz 16,12), Persydę, matkę Rufusa - o której Paweł powiada: "jest i moją matką" (por. Rz 16,12-13) - nie zapominając o małżonkach Prysce i Akwili (por. Rz 16,3; 1 Kor 16,19; 2 Tm 4,19). Dzisiaj, z tej wielkiej rzeszy współpracowników i współpracownic św. Pawła wybieramy trzy spośród tych osób, które odegrały szczególną rolę u początków ewangelizacji: Barnabę, Sylasa i Apollosa.

Imię Barnaba, oznaczające "Syn Pocieszenia" (Dz 4,36), jest przydomkiem żydowskiego lewity rodem z Cypru. Osiadłszy w Jerozolimie był on jednym z pierwszych, którzy przyjęli chrześcijaństwo po zmartwychwstaniu Pana. Wielkodusznie sprzedał pole, które było jego własnością, a uzyskane pieniądze przekazał Apostołom na potrzeby Kościoła (por. Dz 4,37). To on był gwarantem nawrócenia Szawła dla wspólnoty chrześcijańskiej Jerozolimy, która nie dowierzała jeszcze dawnemu prześladowcy (por. Dz 9,27). Wysłany do Antiochii w Syrii, udał się do Pawła do Tarsu, dokąd się on wycofał, i spędził z nim cały rok, oddając się ewangelizacji tego ważnego miasta, w którego Kościele Barnaba znany był jako prorok i nauczyciel (por. Dz 13,1). Tak więc Barnaba, w chwili pierwszych nawróceń wśród pogan, zrozumiał, że nadszedł czas Szawła, który schronił się w Tarsie, swoim mieście. Udał się tam, aby go szukać. I tak oto w tym ważnym momencie przywrócił niejako Pawła Kościołowi; w tym sensie dał mu raz jeszcze Apostoła Narodów.

Z Kościoła antiocheńskiego Barnaba wysłany został w misję wraz z Pawłem, odbywając tak zwaną pierwszą podróż misyjną Apostoła. W rzeczywistości była to podróż misyjna Barnaby, ponieważ to on był prawdziwym kierownikiem, do którego Paweł dołączył jako współpracownik, docierając do rejonów Cypru i Środkowo-Południowej Anatolii, w dzisiejszej Turcji, z takimi miastami jak Attalia, Perge, Antiochia Pizydyjska, Ikonium, Listra i Derbe (por. Dz 13-14). Razem z Pawłem udał się następnie na tzw. Sobór Jerozolimski, na którym po dogłębnym rozważeniu tego zagadnienia, Apostołowie wraz ze starszymi postanowili oddzielić praktykę obrzezania od tożsamości chrześcijańskiej (por. Dz 15,1-35). Tylko w ten sposób w końcu oficjalnie stał się możliwy Kościół pogan, Kościół bez obrzezania: jesteśmy synami Abrahama po prostu za sprawą wiary w Chrystusa.

Obaj, Paweł i Barnaba, toczyli później spór na początku drugiej podróży apostolskiej, gdyż Barnaba zamierzał zabrać w charakterze towarzysza Jana Marka, podczas gdy Paweł nie chciał, jako że młodzieniec odłączył się od nich podczas poprzedniej podróży (por. Dz 13,13; 15,36-40). A zatem także wśród świętych możliwe są spory, rozdźwięki i zatargi. Mnie się wydaje to bardzo pocieszające, widzimy bowiem, że święci "nie spadli z nieba". Są ludźmi takimi jak my, mającymi nawet złożone problemy. Świętość nie polega na tym, że nigdy się nie pobłądziło czy zgrzeszyło. Świętość wzrasta w zdolności do nawrócenia, pokuty, gotowości do rozpoczęcia od nowa, przede wszystkim zaś zależy od zdolności do pojednania i przebaczenia. I tak Paweł, który był dość cierpki i przykry wobec Marka, w końcu wyruszył z nim. W ostatnich listach Pawłowych: do Filemona i w drugim do Tymoteusza, właśnie Marek występuje jako "mój współpracownik". Tak więc nie to, że nigdy się nie popełniło błędu, lecz zdolność do pojednania i przebaczenia czyni z nas świętych. Wszyscy też możemy nauczyć się tej drogi świętości. W każdym razie Barnaba wraz z Janem Markiem wyruszył na Cypr (por. Dz 15,39) około roku 49. Od tej chwili ślad po nim zaginął. Tertulian przypisuje mu autorstwo Listu do Hebrajczyków, co jest nawet prawdopodobne, ponieważ pochodząc z plemienia lewitów, Barnaba mógł być zainteresowany tematem kapłaństwa. A List do Hebrajczyków wyjaśnia nam w sposób niezwykły kapłaństwo Jezusa. Innym towarzyszem Pawła był Sylas, którego imię jest grecką formą jakiegoś imienia hebrajskiego (być może szeal, "prosić, błagać", które ma ten sam rdzeń, co "Saul" - Szaweł) i które ma też formę łacińską Sylwan. Imię Sylas występuje jedynie w Dziejach Apostolskich, podczas gdy Sylwana znajdujemy tylko w listach św. Pawła. Był on Żydem z Jerozolimy, jednym z pierwszych, którzy zostali chrześcijanami, i w Kościele tamtejszym cieszył się wielkim szacunkiem (por. Dz 15,22), gdyż uchodził za proroka (por. Dz 15,32). Jego zadaniem było przekazanie "braciom w Antiochii, w Syrii i w Cylicji" (Dz 15,23) postanowień, podjętych na Soborze Jerozolimskim i wyjaśnienie ich. Najwyraźniej uważano go za zdolnego do podjęcia się swego rodzaju pośrednictwa między Jerozolimą a Antiochią, między judeochrześcijanami a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego i przyczynienia się w ten sposób do jedności Kościoła w odmienności obrzędów i pochodzenia.

Gdy Paweł rozstał się z Barnabą, wybrał właśnie Sylasa na nowego towarzysza podróży (por. Dz 15,40). Z Pawłem dotarł on do Macedonii (do miast Filippi, Tesaloniki i Berei), gdzie się zatrzymał, podczas gdy Paweł udał się dalej do Aten, a następnie do Koryntu. Sylas dołączył do niego w Koryncie, gdzie współpracował w głoszeniu Ewangelii; mianowicie w drugim Liście skierowanym przez Pawła do tamtejszego Kościoła, mowa jest o "Chrystusie Jezusie, Tym, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz" (2 Kor 1,19). To wyjaśnia, dlaczego występuje on jako współnadawca, wraz z Pawłem i Tymoteuszem, obu Listów do Tesaloniczan. Również to wydaje mi się istotne. Paweł nie działa jako "solista", jak zupełnie samodzielna jednostka, ale razem ze swymi współpracownikami jako "my" Kościoła. Owo "ja" Pawła nie jest odizolowanym "ja", lecz "ja" w "my" Kościoła, w "my" wiary apostolskiej. Sylwan jest też w końcu wspomniany w Pierwszym Liście Piotra, gdzie czytamy: "Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata" (5,12). W ten sposób widzimy też jedność Apostołów. Sylwan służy Pawłowi, służy Piotrowi, albowiem Kościół jest jeden i przepowiadanie misyjne jest jedno.

Trzeci towarzysz Pawła, którego chcemy przypomnieć, nazywa się Apollos, najprawdopodobniej jest to skrót od Apolloniusza czy Apollodora. Chociaż jest to imię pochodzenia pogańskiego, był on żarliwym Żydem z Aleksandrii w Egipcie. Łukasz w Dziejach Apostolskich określa go jako "człowieka uczonego, znającego świetnie Pisma... z wielkim zapałem" (18, 24-25). Wkroczenie Apollosa na scenę pierwszej ewangelizacji następuje w Efezie: udał się on tam, by przepowiadać i miał szczęście spotkać się z chrześcijańskimi małżonkami Pryscyllą i Akwilą (por. Dz 18,26), którzy wprowadzili go w pełne poznanie "drogi Bożej"(por. Dz 18,26). Z Efezu udał się do Achai, docierając do Koryntu: dotarł tu w następstwie listu chrześcijan z Efezu, którzy polecali Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. Dz 18, 27).

W Koryncie, jak pisze Łukasz, "pomagał bardzo za łaską Bożą tym, co uwierzyli. Dzielnie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jest Mesjaszem" (Dz 18,27-28). Ale jego powodzenie w tym mieście miało też aspekt problematyczny, jako że było kilku członów tamtejszego Kościoła, którzy w jego imię, zafascynowani jego sposobem mówienia, sprzeciwiali się innym (por. 1 Kor 1,12; 3,4-6; 4,6). Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian wyraża uznanie dla działalności Apollosa, ale wypomina Koryntianom, że ranią Ciało Chrystusa, dzieląc się na przeciwne frakcje. Wyciąga on ważną naukę z tego wydarzenia: tak ja, jak i Apollos - powiada - nie jesteśmy nikim innym, jak tylko diakonoi, czyli prostymi sługami, przez których uwierzyliście (por. 1 Kor 3,5). Każdy ma odmienne zadanie na polu Pańskim: "Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost... My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą" (1 Kor 3,6-9). Po powrocie do Efezu Apollos opierał się zaproszeniom Pawła, by powrócił natychmiast do Koryntu, odkładając podróż na późniejszy termin, którego nie znamy (por. 1 Kor 16,12). Nie mamy o nim żadnych innych wiadomości, chociaż niektórzy uczeni przypuszczają, że to on może być autorem Listu do Hebrajczyków, który - według Tertuliana - miał napisać Barnaba.

Wszyscy ci trzej mężowie jaśnieją na firmamencie świadków Ewangelii ze względu na to, co ich łączyło, oprócz tego, co charakteryzowało każdego z nich. Wspólne, poza pochodzeniem żydowskim, było ich oddanie Jezusowi Chrystusowi i Ewangelii, wraz z faktem, że wszyscy trzej byli współpracownikami apostoła Pawła. W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności. Przemyślmy raz jeszcze na koniec to zdanie św. Pawła: tak ja, jak i Apollos, jesteśmy sługami Jezusa, każdy na swój sposób, ponieważ to Bóg pozwala rosnąć. Słowa te są aktualne także dzisiaj dla wszystkich - czy to Papieża, czy kardynałów, biskupów, kapłanów i świeckich. Wszyscy jesteśmy pokornymi sługami Jezusa. Służmy Ewangelii, jak możemy, zgodnie z naszymi darami, i prośmy Boga, by to On pozwolił rosnąć dziś swej Ewangelii, swojemu Kościołowi.

 

12 czerwiec. Ksiądz i jego problem - bł. Emil Szramek

Urodził się 29 września 1887 roku w Tworkowie koło Raciborza. Ukończył studia teologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim, święcenia kapłańskie przyjął w 1911 roku we Wrocławiu z rąk kardynała Georga Koppa.

 

Jako wikary pracował między innymi w Miechowicach i Tychach, gdzie zaprzyjaźnił się z ówczesnym proboszczem parafii św. Marii Magdaleny, księdzem Janem Kapicą, którego zwano „apostołem trzeźwości”.

Był współtwórcą Towarzystwa Oświaty Imieniem Świętego Jacka. W latach 1918–1924 redagował czasopismo popularnonaukowe „Głosy znad Odry”, publikował także na łamach „Gościa Niedzielnego”. W swych kazań wielokrotnie odwoływał się do folkloru górnośląskiego, a fragmenty gwarowych bajek, czy popularnych pieśni ludowych, służyły mu za punkt wyjścia do głębszych, teologicznych rozważań. W 1914 roku napisał pracę doktorską o kolegiacie Świętego Krzyża w Opolu i obronił ją z wyróżnieniem we Wrocławiu. W czasie I wojny światowej, w 1917 roku został przeniesiony do Mikołowa, do kościoła świętego Wojciecha skąd odszedł w 1923 roku, by na krótko być kanclerzem w Administracji Apostolskiej dla Śląska Polskiego, co nie zmienia faktu, iż - jak zauważył Michał Smolorz - był Szramek równocześnie "klasycznym górnośląskim inteligentem doskonale wykształconym w niemieckiej kulturze i biegłym jej znawcą".

W latach 1926–1940 był proboszczem w parafii Najświętszej Marii Panny w Katowicach. Jak mówił w jednym ze swych kazań arcybiskup Damian Zimoń - wielokrotnie odwołujący się do spuścizny intelektualnej Szramka:

„parafia Mariacka nie należała do łatwych. W wielkich miastach przemysłowych Śląska silnie był widoczny element niemiecki, jako rezultat wielowiekowej przynależności tych ziem do Niemiec. Nowo mianowany proboszcz musiał tak prowadzić pracę duszpasterską, aby – skupiając przy sobie polskich wiernych – nie utracić zaufania katolików niemieckich, dla których, na podstawie Konwencji Genewskiej, istniało odrębne duszpasterstwo w języku niemieckim (...) Potrafił również łagodzić antagonizmy między rodowitymi Ślązakami a przybyszami z innych dzielnic Polski (...) Ksiądz Szramek kładł nacisk na potrzebę zrozumienia przez przybyszów odrębności Śląska, dzielnicy, która miała inną przeszłość historyczną, odmienne struktury społeczne i ekonomiczne, inny model religijności”.

Wielokrotnie spotykał się Szramek z ewangelickim pastorem i żydowskim rabinem Katowic "by omówić ważne dla społeczności tych trzech wyznań sprawy" - jak zauważyła jedna z publicystek miesięcznika "Śląsk". Wiele czasu poświęcał także pracy naukowej, w której fascynował go temat roli Kościoła w dziejach Śląska. Dawał wielokrotnie wyraz swemu przekonaniu, że to właśnie religijność Ślązaków była najistotniejszym czynnikiem ich świadomości społecznej i narodowej i uważał za rzecz niezwykle ważną, aby taki model śląskiej religijności zaszczepić wśród napływowych katolików.

Najwybitniejszą publikacją naukową księdza doktora Emila Szramka o problematyce społecznej jest „Śląsk jako problem socjologiczny, próba analizy” z 1934 roku. Warto jednak pamiętać także o innych tekstach jego autorstwa. Przykładowo, wydane w formie broszury w 1933 roku „Homiletyczne pokłosie z podróży do Ziemi św.” do dziś zachwyca nie tylko treścią, ale i warstwą językową.

„Egipt nie byłby Egiptem, gdyby nie miał Nilu, który jest ojcem kraju i jego największym dobrodziejstwem. Patrząc na Kair z jakiego wywyższenia, widzi się, jak piasek pustynny wciska się w miasto i ostro odrzyna się od przestrzeni przybrzeża nilowego. Wegetacja roślinna i urodzaj jest tylko tam, gdzie sięga namulenie Nilu, kiedy w pewnych okresach wylewa z brzegów. Bez Nilu byłby Egipt beznadziejną Saharą (...)

Do Morza Martwego jedzie się przez pustynię, w której żył św. Jan Chrzciciel. Nasza wyobraźnia za słaba, by sobie przedstawić pustynię. Góry i doliny w sromotnej nagości! Nie widać ani ździebełka zieleni. Tylko człowiek, nagi i ogolony z ostatniego włosa, wyglądałby podobnie; obraz przerażający. W takiej okolicy leży Morze Martwe...” - pisał górnośląski błogosławiony, niczym wytrawny podróżnik, czy też badacz orientalnych krain. Relację rozpoczętą od opisu przeprawy przez kanał koryncki, katowicki męczennik kontynuuje wspomnieniami wojny krymskiej, pobytu Napoleona pod piramidami, krucjat krzyżowych, a nawet najazdu Persów w roku 614.

Po chwilowej, „eseistycznej” ucieczce myślami do wspomnień z Budapesztu, pojawiają się w jego tekście święta Helena i Konstantyn Wielki, których stawia Szramek za wzór budowniczym… katowickiej katedry (mamy więc także i tutaj, tak często u niego spotykany wątek regionalny!). Charakteryzując ruiny świątyni jerozolimskiej, apeluje zaś do kapłanów, by modlili się za kilka milionów polskich Żydów, zamieszkujących Śląsk i całą resztę terytorium II Rzeczpospolitej.

Jak już zaznaczyłem, tekst ów pochodzi z roku 1933. Kiedy jednak wczytamy się uważnie w szramkowe prośby o modlitwę za wyznawców judaizmu, czy też stanie nam przed oczami ów przerażający, „pustynny” obraz ogolonego człowieka, przypominającego więźnia obozu koncentracyjnego, mamy wrażenie, że Szramek jakby podświadomie wyczuwał zbliżającą się tragedię Holocaustu, czy też własnego losu w Dachau…

Ktoś uzna iż naciągana to teza, nadinterpretacja? Będzie miał prawo tak sądzić, choć z historii filmu chociażby wiemy, iż niemieccy ekspresjoniści podskórnie, podświadomie właśnie, wyczuli w swych niemych arcydziełach wielkiego ekranu nadchodzącą, drugowojenną hekatombę. Podobnym "przeczuciem" wykazał się także Franz Kafka, którego Zygmunt Kałużyński scharakteryzował następująco: "już w okresie pierwszej wojny światowej, gdy pisał swoje filozoficzne fantasmagorie, przeczuwał, że nieludzki świat burżuazyjnej biurokracji, który zaczyna się od traktowania człowieka jak numeru paszportowego, kiedyś skończy się na Oświęcimiu...".

Czy i Szramek nie był przypadkiem podobnym „złym prorokiem”? Czy i jego pism nie warto byłoby poddać głębszej analizie, pod tym właśnie kątem?

Świadectwem zainteresowania sztuką była pasja kolekcjonerska księdza Emila. Bogate zbiory obrazów i cenny księgozbiór z licznymi silesiakami niestety przepadły prawie w całości - zostały zagrabione przez gestapo po uwięzieniu księdza.

Przed aresztowaniem Szramek pełnił funkcję pełnomocnika Kurii do spraw budowy Katedry Chrystusa Króla w Katowicach. W czasie okupacji zabroniono mu wygłaszania kazań po polsku i nakazano opuścić Katowice. Gdy nie posłuchał rozkazu został w 1940 roku pojmany, następnie zaś przenoszony z jednego obozu koncentracyjnego do drugiego. Ostatecznie znalazł się w Dachau, gdzie zmarł jako męczennik w styczniu 1942 roku.

W 1999 roku beatyfikował go Jan Paweł II. Obecnie Archidiecezja Katowicka przyznaje stypendia w ramach specjalnego Funduszu Stypendialnego im. błogosławionego ks. Emila Szramka zdolnym i pracowitym uczniom oraz studentom pochodzącym z ubogich rodzin.

 

13 czerwiec. Św. Antoni z Padwy

Jest bardziej popularny we Włoszech niż Matka Boża i Jezus Chrystus – opowiadają księża z Italii. Skąd o tym wiadomo?

 

Bo jego figury zasypane są mnóstwem listów. Często spod tej sterty korespondencji nie widać nawet uśmiechniętej twarzy Świętego. W Polsce zaszufladkowaliśmy go jako „patrona rzeczy zagubionych”. Jest skuteczny, to prawda. Do dziś pamiętam formułkę „Święty Antoni ratuj”, którą szeptała moja babcia, szukając jakiejś rzeczy, która jak na złość wsiąkła jak kamień w wodę. „Święty od znajdowania” pomagał. Kiedyś słowa babci brzmiały jak magiczne zaklęcie. Dziś widzę w nich raczej bezradny krzyk o pomoc.

Urodził się w Lizbonie w 1195 r. Jako młodziutki chłopak wstąpił do Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. Pilnie studiował dzieła Ojców Kościoła. Nieźle się zapowiadał, wróżono mu wielką karierę. Wszystko zmieniło się, gdy młody mnich poznał pięciu braci mniejszych. Szli do Maroka, by… głosić Ewangelię muzułmanom. To było kompletne szaleństwo. Zdumiewało również to, że nie mieli przy sobie ani grosza. Ich prosty, pogodny styl życia zrobił na nim ogromne wrażenie. Gdy rok później do klasztoru dotarła wieść, że owi bracia zginęli śmiercią męczeńską, porwany ich przykładem Antoni wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Rozpoczął studiowanie myśli Biedaczyny z Asyżu. „Zaraził się” misją głoszenia Słowa wyznawcom islamu i ruszył do Maroka. Choroba przykuła go jednak do łóżka i był zmuszony zawrócić. Płynął Morzem Śródziemnym, gdy nagle jego plany pokrzyżowała burza. Okręt, ratując się przed sztormem, zawinął na Sycylię. Stąd Antoni ruszył do Asyżu na kapitułę generalną zakonu. Tu spotkał samego św. Franciszka.

Ruszył w drogę. Jego płomienne kazania porywały tłumy. Żar, z jakim opowiadał o niebie, i liczne cuda, którymi Bóg potwierdzał te słowa, gromadziły przy nim ogromne tłumy. Musiał głosić kazania na placach, bo żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. Pracował w Lombardii, wykładał na uniwersytetach w Montpellier i Tuluzie. Zmarł 13 czerwca 1231 r. w Padwie. Już rok później został ogłoszony świętym. To był najszybszy proces kanonizacyjny w historii Kościoła! Nic dziwnego, skoro komisja papieska stwierdziła w tym czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Gdy po 30 latach otwarto trumnę Świętego, okazało się, że ciało uległo całkowitemu rozkładowi, ale język i struny głosowe ocalały.

Franciszkański mnich na pewno nie chciałby wyprzedzać w rankingach Świętej Rodziny, zdumiewa go też pewnie traktowanie jego misji jako biura rzeczy znalezionych.

Patron zagubionych ks. Tomasz Jaklewicz

Św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja... Na tych sprawach święci znają się najlepiej

Kiedy coś zgubimy, to kogo prosimy o pomoc? Oczywiście… św. Antoniego. Mówi się o nim Antoni z Padwy, choć urodził się w Lizbonie, a w Padwie spędził tylko ostatni rok życia. Żył zaledwie 36 lat. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja. Stał się jednym z najbardziej popularnych świętych. Nie ma chyba kościoła w Polsce, w którym nie byłoby ołtarza, figury albo obrazu św. Antoniego. Przedstawiany jest najczęściej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. To echo legendy, która głosi, że pewnego dnia, gdy czytał Pismo Święte, pojawiło się na nim uśmiechnięte Dzieciątko Jezus. Pod figurami św. Antoniego można spotkać skarbonki z napisem „Chleb św. Antoniego”. To z kolei zwyczaj, który pojawił się po raz pierwszy w Tuluzie w 1886 roku. Jałmużnę dla ubogich zaczęto łączyć z prośbą do świętego lub podziękowaniem za uproszoną łaskę.

Św. Antoni przychodzi na świat w 1195 roku w Lizbonie jako Ferdynand Bulonne. Pomiędzy 15 a 20 rokiem życia wstępuje do Kanoników Regularnych św. Augustyna. Studiuje teologię w Coimbrze i tam, w roku 1219, przyjmuje święcenia kapłańskie. Jest świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych w Maroku. W tym wydarzeniu odczytuje Boże wezwanie. Wstępuje do franciszkanów, przybierając imię Antoni. Chce udać się do Maroka, aby głosić Ewangelię poganom nawet za cenę utraty życia. Ciężka choroba krzyżuje jego plany. Wraca z Maroka, ale zamiast do ojczyzny trafia do Italii. Dociera do Asyżu, gdzie spotyka się ze św. Franciszkiem. Bracia, odkrywszy jego kaznodziejski talent, mianują go generalnym kaznodzieją zakonu. Antoni przemierza miasta i wioski, głosząc Ewangelię i nawołując do poprawy życia i pokuty.

Głosi kazania we Francji, gdzie skutecznie przeciwdziała albigensom. Dar wymowy, świętość i nadzwyczajne dary (uzdrowienia, czytanie w sumieniach, bilokacja) gromadzą przy nim tak wielkie tłumy, że kazania głosi na placach, bo kościoły nie mieszczą słuchaczy. Pod wielkim wrażeniem kazań Antoniego jest sam papież Grzegorz IX, który słucha go w Rzymie. W roku 1230 Antoni zrzeka się wszelkich urzędów zakonnych i udaje się do Padwy. Jest już wtedy zupełnie wycieńczony pracą. Umiera 13 czerwca 1231 roku. Przy jego grobie w Padwie dzieją się cuda. W niecały rok po jego śmierci, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zalicza go w poczet świętych.

W Padwie wyrasta ogromna bazylika, która do dziś gromadzi pielgrzymów wzywających jego wstawiennictwa. Trudno dociec, skąd wziął się zwyczaj proszenia św. Antoniego o pomoc w odnalezieniu cennej zguby. Może dlatego, że jako wytrawny kaznodzieja pomagał odnajdywać ludziom utracone duchowe wartości. W każdym razie słuszną rzeczą jest wzywać świętych na pomoc, pamiętając tylko, że źródłem każdej łaski jest zawsze sam Bóg. A św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja... Na tych sprawach święci znają się najlepiej.

 

14 czerwiec. Biskup zamęczony w Dachau - bł. Michał Kozal

"Niech będzie on jeszcze jednym patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który do końca umiłował" – mówił Ojciec Święty Jan Paweł II ogłaszając w roku 1987 biskupa Michała Kozala błogosławionym.

 

Michał Kozal urodził się w roku 1893 w Nowym Folwarku koło Krotoszyna. Był kapłanem archidiecezji gnieźnieńskiej. Pełnił m. in. funkcje ojca duchownego i rektora seminarium. W roku 1939 został biskupem pomocniczym w diecezji włocławskiej. Po wybuchu II wojny światowej nie opuścił diecezji. 7 listopada 1939 roku został aresztowany przez Niemców. Był więziony w wielu obozach. W końcu trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Swoją postawą dodawał ducha innym więźniom. Niósł posługę duchowną chorym i umierającym. Cierpiał liczne prześladowania i szykany. Na początku 1943 roku zachorował na tyfus. 26 stycznia został zabity śmiercionośnym zastrzykiem.

W jednym z kazań Michał Kozal mówił: "Prawdziwą wielkość człowieka mierzy się miarą jego zjednoczenia z Bogiem, mierzy się jego umiejętnością i gorliwością wykonywania planów Bożych. Obiektywnie najwięcej znaczy ten, który nosi w sobie życie Boże i potrafi to życie budzić w innych i doprowadzać do pełnego rozwoju. Wobec tej prawdy nie może ulegać wątpliwości, że kapłan Chrystusowy mocą swego powołania i swej godności kapłańskiej wyrasta ponad zwykłych ludzi, bo Bóg powierza mu najważniejsze zadanie i w tym celu dopuszcza go do najściślejszego zjednoczenia z sobą".

"Miałem łaskę otworzyć proces błogosławionego biskupa i 108 Męczenników (II wojny światowej-PAP). Dzisiaj czcimy go jako Mistrza Męczenników. On pociąga za sobą wszystkich 108 Męczenników, którzy dziś rozproszeni są po całej Polsce" - mówił na początku 2010 roku arcybiskup, metropolita gnieźnieński, prymas Polski Henryk Muszyński. Podkreślił, że po 70 latach wędrujemy tym samym szlakiem, który biskup Kozal przeszedł jako męczennik, często w kajdanach, maltretowany, znieważany.

Abp przypomniał, że wędrówka rozpoczęła się we Włocławku, gdzie 70 lat temu błogosławiony został uwięziony wraz z innymi kapłanami. Prymas podkreślał wielokrotnie w swojej w homilii wygłoszonej 17 I 2010 r. w Słupcy, że biskup Kozal poświęcił życie dla wiary i ojczyzny. "Dzisiaj potrzeba nam jednak równie siły i męstwa, odwagi, bo zakłamanie i fałsz przybierają często pozory prawdy. Egoizm i samowola przyjęły znamiona wolności. Ludzka słabość często potrzebuje pozorów cnoty. Wołamy do tego, który jest mistrzem męczenników (...), aby nauczył nas wierności i miłości" - mówił arcybiskup.

Nawiązując do herbu Słupcy, w którym umieszczony jest podwójny krzyż przypominający rany Chrystusa, prymas powiedział, że "jesteśmy świadkami, kiedy w wolnej ojczyźnie broni się krzyża, ale jest bardzo wielu, którzy z przekonania kwestionują prawo krzyża, zwłaszcza w życiu publicznym". "Czujcie się odpowiedzialni za to dziedzictwo, bo to nie jest tylko ozdobnik w herbie. Jest to zadanie i zobowiązanie, a nade wszystko świadectwem danym Chrystusowi w imię krzyża" - apelował arcybiskup.

"Każda rocznica jest także szczególną chwilą łaski, jest szczególnym darem. Musimy ten dar wykorzystać. Dawne dzieje to są przede wszystkim nasi dziadowie i ojcowie, którzy żyli (...), tworzyli życie na tej ziemi, którzy tworzyli kulturę, pracowali, umierali. Nasi ojcowie i dziadowie pozostawili nam dziedzictwo niesłychanie zobowiązujące, będące dla nas materialnym i duchowym bogactwem" - mówił prymas w 70. rocznicę uwięzienia przez Niemców bł. biskupa Michała Kozala.

Przypomnijmy, że Michał Kozal urodził się w 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem (Wielkopolska). W wieku 25 lat przyjął święcenia kapłańskie i rozpoczął pracę jako wikariusz i katecheta w Bydgoszczy. W 1929 r. został rektorem Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Gnieźnie.

Sakrę biskupią otrzymał w sierpniu 1939 r. Wkrótce po tym został aresztowany przez Niemców i osadzony w więzieniu we Włocławku, a następnie internowany w klasztorze w Lądzie nad Wartą. Później został przewieziony do obozu w Inowrocławiu, a następnie w Berlinie. W kwietniu 1941 r. Kozal trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Oficjalnie ogłoszono, że zmarł tam w styczniu 1943 r. na tyfus, ale najprawdopodobniej został zabity zastrzykiem z fenolem.

Jeden z tysięcy

Zwyczajna wierność w sytuacji ekstremalnej staje się czymś nadzwyczajnym..

W mojej pamięci pozostało na zawsze spotkanie z bp. Kozalem. Wyróżniał się zrównoważeniem, pogodą ducha. Jego świadectwo wiary jeszcze bardziej podnosiło na duchu takiego młodego kapłana jak ja i utwierdzało w trwaniu na tej drodze męczeństwa – wspominał bp Ignacy Jeż, który cudem przeżył obóz w Dachau.

Przez ten centralny niemiecki ośrodek niszczenia duchownych przewinęło się 2791 księży 21 narodowości, w tym 1640 Polaków. „Obok strasznych przeżyć były też wspaniałe bohaterskie przeżycia wielu polskich kapłanów. Człowiek, patrząc na te świadectwa, budował się wewnętrznie” – pisał bp Jeż... Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Skończył Seminarium Duchowne w Poznaniu, święcenia kapłańskie przyjął w Gnieźnie w 1918 roku. Pracował jako wikary i katecheta, ojciec duchowny seminarium w Gnieźnie, później jego rektor. Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. Konsekracja odbyła się 13 sierpnia 1939 roku.

Siedemnaście dni później wybuchła wojna. Ordynariusz Włocławka bp Karol Radoński opuścił miasto, bp Michał pozostał ze swoimi. Hitlerowcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Więziono go w różnych miejscach, aż w lipcu 1941 roku trafił do Dachau jako numer 24544. Tam zachorował na tyfus i 26 stycznia 1943 roku został dobity zastrzykiem z trucizną. Ciało zostało spalone w krematorium.

Jan Paweł II ogłosił bp. Kozala błogosławionym 14 czerwca 1987 roku w Warszawie. W homilii papież powiedział o nim: „Jeden z tysięcy!”. W domyśle jeden z tysięcy zamordowanych z nienawiści do wiary. Jeden z tych, w których objawiła się „władza miłości – przeciw obłędowi przemocy, zniszczenia, pogardy i nienawiści”. W 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował kolejnych. Tym razem już 108 męczenników II wojny (wśród nich jest proboszcz mojej rodzinnej parafii w Katowicach, ks. Emil Szramek).

Niedawno w Tarnowie sporządzono Księgę Pamięci z nazwiskami duchownych zabitych przez hitlerowców, komunistów i na misjach – 2947 osób. W życiorysie bp. Kozala, a pewnie i innych ofiar, nie ma niczego nadzwyczajnego. Jest TYLKO solidna wierność powołaniu. Na co dzień. Także w sytuacji ekstremalnej, w piekle na ziemi. Wtedy ta zwyczajna wierność staje się czymś nadzwyczajnym. Wtedy inaczej patrzymy na owo „tylko”.

15 czerwiec. Klaryska z królewskiego rodu - bł. Jolanta

"Perła droga, z domu książęcego Jolanta, święta pani z rodu cesarskiego" – czytamy w jej żywocie, pióra Piotra Skargi.

 

Urodziła się w Ostrzyhomiu w 1244 roku. Była ósmym dzieckiem węgierskiego monarchy, Beli IV oraz Marii – córki cesarza Bizancjum.

Pochodziła nie tylko z arystokratycznej, ale i bardzo pobożnej rodziny. Jej siostrami były błogosławiona Kinga i święta Małgorzata Węgierska, ciotkami zaś błogosławiona Salomea i święta Elżbieta. To właśnie na krakowskim dworze Kingi, Jolanta – bądź też jak niektóre źródła podają: Jolenta - jest kształcona i wychowywana. To także tutaj wielu nazywa ją na co dzień Heleną, a nie Jolantą, o czym wspominał Jan Długosz. Wiemy między innymi, że 8 maja 1254 roku miała brać udział w pokanonizacyjnych uroczystościach świętego Stanisława.

W 1256 roku późniejsza błogosławiona została wydana za mąż za księcia kalisko-gnieźnieńskiego, Bolesława Pobożnego, na którego dwór w Kaliszu przybyła jednak dopiero w dwa lata po zaślubinach udzielonych przez biskupa krakowskiego, Prandotę. Małżeństwo to zostało zawarte dzięki specjalnej dyspensie papieskiej. Do roku 1276 Jolanta urodziła trzy córki: Elżbietę, Jadwigę – późniejszą żonę Władysława Łokietka oraz Annę, która została klaryską.

Dzięki wstawiennictwu i życzliwości Jolanty mogły powstać franciszkańskie opactwa w Kaliszu, Gnieźnie, Pyzdrach i Obornikach oraz benedyktyńskie w Mogilnie. Księżna z poświęceniem oddawał się także zajęciom charytatywnym. 22 maja 1269 roku Jolanta wraz z mężem brała udział w uroczystościach pogrzebowych błogosławionej Salomei – pierwszej polskiej klaryski.

Po śmierci Bolesława Pobożnego w 1279 roku Jolanta powróciła do Krakowa, stamtąd zaś w 1280 roku udała się do Starego Sącza, gdzie wraz z Kingą założyły klasztor sióstr klarysek. W 1283 roku udaje się do Gniezna, gdzie jej bratanek, Przemysław II, ufundował klasztor Świętej Klary. Tam Jolanta zostaje ksienią, choć wykonuje w zgromadzeniu najprostsze posługi i prace takie jak sprzątanie i zamiatanie cel. W Gnieźnie przebywa aż do swej śmierci w 1303 lub 1304 roku.

Miejsce jej pochówku zasłynęło cudownymi zdarzeniami, o czym dowiadujemy się chociażby z XVII-wiecznego dzieła „Opisane cuda, które Pan Bóg czyni z Miłosierdzia Swego a za przyczyną bł. Jolenty przy jej grobie”. Stąd też licznie odwiedzali jej grób pielgrzymi. Przybyli do niego między innymi: w 1372 roku jej wnuczka Elżbieta - córka Władysława Łokietka, w 1512 roku król Zygmunt Stary, w 1623 roku zaś Zygmunt III Waza.

Formalną prośbę o beatyfikację księżnej Jolanty wystosował do Rzymu dopiero jednak Stanisław August Poniatowski. W 1827 roku papież Leon XII włączył ją w poczet błogosławionych.


16 czerwca. Antykról, Marcin Luter i ryba z Łaby - św. Benon z Miśni

Benon, czy też Benno pochodził z saksońskiej, hrabiowskiej rodziny. Przyszedł na świat w 1010 roku w Hildesheim. Jego ojcem był najprawdopodobniej Werner – hrabia Woldenbergu.

Późniejszy święty kształcił się w szkole katedralnej i benedyktyńskiej. Na kapłana wyświęcono go w 1040 roku.

Był opatem, kanonikiem, wreszcie biskupem Miśni. Tej ostatniej godności dostąpił w 1066 roku. Zakładał klasztory, kościoły, a nawet winnice w dolinie Łaby. Nawrócił też wielu pogan zachodnio-słowiańskich – stąd przydomek „apostoł Słowian” lub „apostoł Wenedów”. Gdy podczas sporu o inwestyturę stanął po stronie papieża Grzegorza VII, został przez cesarza Henryka IV uwięziony. Warto pamiętać, iż był to czas, gdy w Niemczech toczono nieustanne spory i wojny domowe, a poza wspomnianym tu królem i papieżem, na politycznej scenie pojawili się także antykról Rudolf z Rhieinfelden i antypapież Klemens III.

Jedna z legend głosi, że w momencie aresztowania, wrzucił do Łaby klucze otwierające katedralne wrota. Po kilku latach, gdy już wreszcie opuścił więzienną celę, Benon miał odzyskać klucze – znaleziono je w żołądku wyłowionej z rzeki ryby... Na pamiątkę tamtego wydarzenia jednymi z symboli dzisiejszej diecezji drezdeńsko-miśnieńskiej są ryba i klucz, które przed laty figurować miały nawet w godle osobnej wówczas diecezji miśnieńskiej.

Do sprawowania swej biskupiej posługi ponownie powrócił Benon w 1088 roku. Zmarł 16 czerwca 1106 roku. Został kanonizowany w XVI wieku przez papieża Hadriana VI. Co ciekawe, przeciw tej kanonizacji ostro protestowa Marcin Luter w swym pamflecie zatytułowanym „Przeciw nowemu bożkowi i staremu diabłu, który ma być w Miśni wyniesiony”.

Benon jest patronem między innymi rybaków i Monachium, gdzie z obawy przed zbezczeszczeniem jego zwłok przeniesiono je w 1576 roku z Miśni. Warto także wspomnieć, że przebiegający przez Łużyce Górne fragment drogi Via Regia, do dziś dnia nazywany jest w Niemczech „drogą biskupią”, w związku z legendą, która głosiła, iż Benon mimo podeszłego wieku miał ją przebyć pieszo.



17 czerwca. Artysta miłosierdzia - św. Albert Chmielowski

Św. Brat Albert porzucił malarstwo, ale pozostał artystą. Artystą miłosierdzia...

Św. Bratem Albertem fascynował się Jan Paweł II. Obaj byli uzdolnionymi artystami, obaj poszli radykalnie za głosem Bożego wezwania za cenę pozostawienia sztuki. W „Darze i Tajemnicy” Papież z Polski wyznaje: „Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe oparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania”.

Adam Chmielowski pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi pod Krakowem. Kiedy wybucha powstanie styczniowe, ma 18 lat, studiuje w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Bierze udział w walkach, 30 września 1863 roku zostaje ciężko ranny. Amputują mu nogę. Aby uniknąć represji, wyjeżdża studiować na Zachodzie. Kończy Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Przyjaźni się z wieloma sławnymi artystami. Wiele maluje i wysyła swoje obrazy na wystawy do Polski. Kiedy pracuje nad obrazem Ecce Homo, w jego życiu następuje duchowy przełom. Zrywa ze sztuką. Wstępuje do jezuitów w Starej Wsi.

Po roku przeżywa jednak silne załamanie nerwowe. W roku 1884 osiada w Krakowie. Znowu maluje, angażując się jednak coraz bardziej w opiekę nad bezdomnymi. W końcu całkowicie zamienia świat sztuki na świat ludzkiej nędzy. Zamieszkuje w ogrzewalni miejskiej razem z bezdomnymi, alkoholikami i nędzarzami, aby pomagać im wydobywać się z nędzy . Nie chce być filantropem, chce być jednym z ubogich. W 1987 roku przywdziewa habit III Zakonu św. Franciszka i od tej pory znany jest jako brat Albert.

Rok później powstaje Zgromadzenie Braci Albertynów, a w 1891 roku Zgromadzenie Sióstr Albertynek. Do śmierci Brat Albert tworzy dzieła miłosierdzia: zakłada nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Umiera w opinii świętości w dzień Bożego Narodzenia 1916 roku. Jego pogrzeb staje się manifestacją. Cały Kraków żegna „najpiękniejszego człowieka pokolenia”, za trumną idą tłumy biedaków.

Jako młody ksiądz Karol Wojtyła poświęcił Chmielowskiemu dramat „Brat naszego Boga”, jako papież beatyfikował go w 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował w 1989 r. w Watykanie. W ostatniej scenie dramatu Karola Wojtyły brat Albert wypowiada słowa, które są jakby streszczeniem jego życia: „wybrałem większą wolność”.

Mało obstawiony święty

Barbara Gruszka-Zych

Jan Paweł II był jedynym w historii świata dramaturgiem, który ogłosił swojego bohatera świętym.

Kim był Brat Albert? Za studenckich czasów podkładał swoją protezę (stracił nogę w powstaniu styczniowym) pod koła powozów, wymuszając zapłatę, potrzebną mu, żeby zabawić się z kolegami. Razem z innymi artystami bywał w salonach. Malował i wystawiał obrazy. Kiedy nie mógł sobie poradzić z intensywnym bólem istnienia, trafił w ręce psychiatrów. I nagle całkowicie zmienił swoje życie. Rzucił sztukę i zamieszkał z bezdomnymi w krakowskiej ogrzewalni. Został zakonnikiem.

Zaczęłam się do niego modlić dzięki zmarłej w zeszłym roku Wandzie Zanussi, matce znakomitego reżysera. „On jest mało obstawiony, dlatego mnie wysłuchuje” – mówiła. Uważała, że to nie przypadek, że jej syn Krzysztof urodził się we wspomnienie świętego. Nie zdziwiło jej też, że na plan jego filmu o Adamie Chmielowskim, kręconego na podstawie dramatu Karola Wojtyły, trafiła Barbara Szułczyńska, matka cudownie uzdrowionego chłopca, który był „dowodem” w procesie kanonizacyjnym zakonnika. To były znaki, że Brat Albert chce się „przypomnieć”.

Mnie też „przypomniał się” trzy lata temu, kiedy pisałam książkę „Mało obstawiony święty”. Spotkałam wtedy ludzi, którzy żyją jego przesłaniem. S. Lidię Pawełczak, albertynkę, która przerwała studia na Akademii Sztuk Pięknych i wstąpiła do zakonu. Jej dziełem był obraz kanonizacyjny świętego. Zaraz potem prawie straciła wzrok. Dziś maluje, rzeźbi i chce uczyć młodzież ze swojej Opalenicy wytwarzania ceramiki artystycznej.

Ks. Mirka Toszę, który w Jaworznie w zrujnowanym budynku szkoły zamieszkał razem z bezdomnymi i stworzył wspólnotę „Betlejem”. I kilku innych. Z moją książką pojechałam do Jana Pawła II. Był on, jak powiedział Krzysztof Zanussi, „jedynym w historii świata dramaturgiem, który ogłosił swojego bohatera świętym”. Po powrocie otrzymałam list z Watykanu: „Jego Świątobliwość życzy, by przypominający się w pani książce św. Brat Albert wypraszał dla wszystkich wrażliwość na drugiego człowieka, zwłaszcza najbiedniejszego, i przypominał, że każde chrześcijańskie »pochylenie się« nad drugim jest aktem miłości wobec samego Chrystusa, który z nim się utożsamia, że wszystko, co czynimy jednemu z tych najmniejszych, czynimy samemu Chrystusowi”

 

18 czerwca. Przyjaciółka słynnej Hildegardy - św. Elżbieta z Schönau

Urodziła się w 1129 roku - najpewniej w Bingen, w Nadrenii-Palatynacie. Mając dwanaście lat wstąpiła do benedyktyńskiego klasztoru w Schönau.

Z zachowanej korespondencji między Elżbietą i Hildegardą z Bingen wiemy, że Hildegarda napominała Elżbietę w listach, by ta zachowała zdrowy rozsądek w praktykach ascetycznych, zwłaszcza, że przez niemal całe życie doznawała zarówno cierpień fizycznych, jak i psychicznych. Źródła podają, że podczas uroczystości Zesłania Ducha Świętego w 1152 roku, stan Elżbiety znacznie się pogorszył, zaś po dziesięciu dniach bolesnych doświadczeń cielesnych i załamania nerwowego, późniejsza święta zaczęła doświadczać stanów mistycznych.

Przewlekła i dotkliwa choroba uniemożliwiła jej chodzenie - mówił Katolickiej Agencji Informacyjnej ks. Vital Siarko:

W czasie owych, regularnie powtarzających się od tamtej chwili wizji, oglądała - niejako oczyma duszy - miejsca znane z Biblii, a także rozmawiała z Bogiem i świętymi, którzy danego dnia akurat wspominani byli w kalendarzu liturgicznym.

Około roku 1155 przybył z Bonn do Schönau brat Elżbiety, opat Egbert. On też postanowił spisać po łacinie niezwykłe przeżycia swej siostry, do czego zresztą już wcześniej zachęcała ją jej przełożona, ksieni Hildelin. Egbert zapisywał widzenia Elżbiety – a właściwie rył tak zwanym „stylusem” - na pokrytych woskiem drewnianych tabliczkach, których w starożytności i średniowieczu używano jako materiału pisarskiego, następnie zaś były one przepisywane w skryptoriach.

Część z zapisków sformułowanych jest w prostym, potocznym języku – to najprawdopodobniej wierne spisane słowa Elżbiety. Inne natomiast nasycone są już terminologią teologiczną – te najpewniej solidnie przeredagował Egbert. Cieszyły się one ogromną popularnością w średniowieczu – w różnych europejskich krajach zachowało się około 150 rękopisów zawierających teksty opisujące wizje świętej.

Ciekawie brzmią zwłaszcza fragmenty dotyczące życia świętej Urszuli, księżniczki rzymsko-brytyjskiej z IV wieku, która w drodze do swego przyszłego męża noszącego imię Conan, miała zostać zamordowana przez Hunów w Kolonii.

Elżbieta zmarła 18 czerwca 1164 roku w Schönau. Jej zwłoki złożono w tamtejszym kościele pod wezwaniem świętego Floryna. W „Martyrologium rzymskim” wymienia się ją od 1584 roku. Podczas trwającej w latach 1618-1648 wojny trzydziestoletniej, hescy i szwedzcy żołnierze splądrowali klasztor, niszcząc jednocześnie grób świętej. Do naszych czasów zachowała się jedynie podstawa czaszki Elżbiety. Mimo to miejsce, w którym żyła, a następnie została pochowana, także i dziś jest celem licznych pielgrzymek.


19 czerwca. Drabina Jakubowa z Camaldoli - św. Romuald

Wieść życie pustelnicze, ale we wspólnocie – tak najkrócej można sformułować ideały przyświecające świętemu Romualdowi, gdy zakładał zakon kamedułów.

 

Urodził się około 952 roku w Rawennie, w arystokratycznej rodzinie. Po tym, gdy jego ojciec, Sergiusz, zabił w czasie sprzeczki jednego z krewnych, Romuald uciekł do benedyktyńskiego klasztoru świętego Apolinarego, gdzie postanowił zostać zakonnikiem. Kilka dekad później – na prośbę cesarza Ottona III - pełnił tam nawet funkcję opata, z której jednak po roku zrezygnował.

W 978 roku, wraz z dożą weneckim Piotrem Orseolo i swym przyjacielem, bratem Marynem, wyruszył Romuald w Pireneje, by tam, nieopodal opactwa w miejscowości Cuxa założyć wspólnotę eremicką. Dwadzieścia lat później powrócił do Italii, gdzie podjął się misji reformowania licznych pustelni i klasztorów. W Camaldoli w Toskanii, gdzie Romuald przybył po raz kolejny w 1012, powstał pierwszy, kamedulski dom zakonny z dwudziestoma, oddzielnie zbudowanymi celami. Tam też późniejszy święty stał się dla wielu wzorem gorliwości ascetycznej i pokutnej. Zasłynął też jako osoba, która preferuje raczej dialog niż kazania.

Z powstaniem Camaldoli wiąże się legenda, zgodnie z którą Romuald miał sen, w którym ujrzał, jak jego, odziani w białe habity uczniowie, wchodzili po drabinie Jakubowej do nieba. W miejscu, w którym owa senna wizja nastąpiła późniejszy święty postanowił założyć klasztor. Udając się po biskupie zezwolenie na utworzenie nowej fundacji, Romuald spotkał właściciela ziem leżących w pobliskiej dolinie. Maldulo – bo takie imię nosił ziemianin – wyznał Romualdowi, iż miał niedawno identyczny sen i bez wahania zgodził się podarować zakonnikom tereny pod budowę opactwa. Na cześć darczyńcy miejsce nazwano doliną Maldolego – Campo di Maldoli, skąd też wzięła się nazwa Camaldoli i nazwa całego zgromadzenia - kameduli.

Romuald przeczuwając swoją śmierć udał się w 1026 roku do Val di Castro, gdzie w tamtejszej pustelni zmarł 19 czerwca 1027 roku. Pięć lat później ogłoszono go świętym. Reguła zakonu została zatwierdzona w 1072 roku przez papieża Aleksandra II. Godłem wspólnoty są dwa gołębie, symbolizujące połączenie życia pustelniczego i zakonnego.

Słynni uczniowie świętego Romualda to święci: Benedykt z Benewentu, Bruno z Kwerfurtu, Jan z Wenecji i Piotr Damiani.


Błogosławiona Benigna20 czerwca. Zagadkowa patronka - bł. Benigna

W ikonografii wieków średnich symbolem bł. Benigny miała być palma - typowy atrybut chrześcijańskich męczenników

Powstałe w skryptoriach średniowieczne kalendaria i brewiarze nie przekazują nam zbyt wielu informacji o tej żyjącej w XIII wieku mniszce. A przecież kiedyś widziano w niej nawet jedną z patronek Polski.

Najazd tatarski na Polskę w 1241 roku był tragicznym w skutkach wydarzeniem. Tysiące poległych i wziętych w jasyr rodaków. Ogromne straty materialne. Zagłada ówczesnych elit sprawujących władzę, uniemożliwiająca ponowne zjednoczenie rozbitego na dzielnice kraju.

O bitwie pod Legnicą, uciekającym w popłochu rycerstwie i upadku monarchii śląskich Henryków słyszeliśmy wielokrotnie. Mało kto słyszał natomiast o błogosławionej z tego okresu – Benignie z Trzebnicy. W Kościele katolickim wspominamy ją co roku 20 czerwca.

Ta dzielna cysterka pochodzić miała ze szlacheckiego rodu. Źródła podają, iż najpewniej urodziła się na Kujawach. Do klasztoru w Trzebnicy przybyła, gdy po kraju rozeszły się wieści o charytatywnej działalności świętej Jadwigi Śląskiej.

Benigna zginąć miała męczeńską śmiercią w 1241 roku, kiedy - najprawdopodobniej we Wrocławiu – broniła swego dziewictwa przed zakusami jednego z tatarskich najeźdźców. Powstałe w skryptoriach średniowieczne kalendaria i brewiarze nie przekazują nam niczego więcej o tej żyjącej w XIII wieku mniszce.

Ponoć przed wiekami uznawano ją za jedną z patronek Polski. Ponoć po dziś dzień do czeskiego klasztoru Svatá Dobrotivá w miejscowości Zaječov wierni pielgrzymują, do relikwii błogosławionej Benigny. Ponoć w ikonografii wieków średnich jej symbolem i znakiem rozpoznawczym miała być palma - typowy przecież atrybut chrześcijańskich męczenników…


21 czerwca. Niewinność - św. Alojzy Gonzaga

Już jako siedmiolatek widział nędzę świata i tęsknił za Bogiem. Kiedy miał lat 9, ślubował dozgonną czystość. Spotykając się z zepsuciem i beztroską własnego środowiska, postanowił je kontestować modlitwą i pokutą.

 

Młodzi ludzie coraz szybciej tracą niewinność. Obniża się wiek inicjacji seksualnej. Im szybciej zaczynają tzw. dorosłe życie, tym dłużej zostają dziećmi. Boją się zobowiązań, odpowiedzialności, boją się decyzji o małżeństwie. Życie na próbę, miłość na próbę. Wielu nigdy nie dojrzewa.

Św. Alojzy Gonzaga (1568–1591) też wcześnie zaczynał. Jego życie to kompletne przegięcie, tyle że w drugą stronę. Już jako siedmiolatek widział nędzę świata i tęsknił za Bogiem. Kiedy miał lat 9, ślubował dozgonną czystość. Spotykając się z zepsuciem i beztroską własnego środowiska, postanowił je kontestować modlitwą i pokutą. Jako 23-letni nowicjusz jezuicki umiera, niosąc pomoc zadżumionym.

Urodził się jako pierworodny syn księcia Ferranta Gonzagi. Był dziedzicem znanego i bogatego rodu szlachty lombardzkiej. Ojciec przygotowywał Alojzego od dziecka do dworsko-rycerskiej kariery.

Matka odznaczała się głęboką pobożnością. W wieku 7 lat mały Alojzy przeżył, jak sam twierdził, swoje nawrócenie. Odtąd codziennie, oprócz normalnych pacierzy, odmawiał siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec kręcił na to wszystko nosem. Wysłał syna do Florencji, na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabył manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się we florenckim kościele Annuntiata, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości. W 1580 r. przyjął Pierwszą Komunię Świętą z rąk św. Karola Boromeusza. Kiedy rodzice przenieśli się do Madrytu, 12-letni chłopak został paziem na dworze królewskim Filipa II. Życie dworskie nie było mu jednak w głowie. Rozczytywał się w pobożnych lekturach, modlitwę przedłużał do pięciu godzin dziennie.

„Uciekał od zabaw, widowisk i uroczystości. Gdy wyrażaliśmy się niezbyt czystym językiem, wzywał nas i napominał z wielką grzecznością i łagodnością” – wspominał jeden ze służących. Kiedy Alojzy powiedział ojcu o zamiarze wstąpienia do jezuitów, ten wpadł w gniew, ale syn dopiął swego. Zrzekł się prawa do dziedzictwa i w wieku 17 lat wstąpił do nowicjatu w Rzymie. Przełożeni musieli studzić jego zapał i ograniczać surowe pokutne praktyki. Studiował teologię i przygotowywał się do kapłaństwa. W latach 1590–1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu pomagać zarażonym w szpitalu. Wyczerpany studiami i umartwieniami uległ zarazie. Zmarł jako kleryk 21 czerwca 1591 r.

Ślad kultu św. Alojzego można spotkać na Górnym Śląsku. W 1871 roku wybitny duszpasterz i polski patriota ks. Norbert Bończyk założył w Bytomiu stowarzyszenie młodzieży męskiej pod nazwą alojzjanie, które prowadziło działalność oświatowo-religijną. W latach 1871–1897 działało na Śląsku 50 grup alojzjańskich skupiających kilka tysięcy polskiej młodzieży. „Nie naśladowaliśmy go w niewinności” – czytamy realistyczne słowa w modlitwie mszalnej na wspomnienie św. Alojzego. I dalej: „Spraw, abyśmy przez jego modlitwy i wstawiennictwo pełnili pokutę”. Wypada tylko powiedzieć: Amen.


22 czerwca. Stracili głowy, zachowali twarze - święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More

Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, ale nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania!

Patron polityków

Tower, dziś turystyczna atrakcja Londynu, kiedyś budziła trwogę. Ta królewska twierdza zasłynęła jako więzienie oraz miejsce tortur i straceń tych, którzy popadli w niełaskę króla. Kto przekroczył tzw. bramę zdrajców, rzadko wychodził stamtąd żywy. W roku 1535 twierdza Tower stała się miejscem uwięzienia, a następnie egzekucji biskupa Jana Fishera i królewskiego kanclerza Tomasza More’a. Łączyło ich wiele. Obaj byli wszechstronnie wykształconymi humanistami, a jednocześnie ludźmi głębokiej wiary: pierwszy związany z Cambridge, drugi z Oksfordem.

Obaj przyjaźnili się i korespondowali z Erazmem z Rotterdamu. Biskup Jan został spowiednikiem matki Henryka VII, a później wychowawcą młodego następcy tronu, przyszłego Henryka VIII. Tomasz More był najważniejszym królewskim urzędnikiem: lordem kanclerzem. Obaj wiernie służyli królowi... do czasu. Do chwili, gdy Henryk VIII zażądał od Kościoła rozwodu ze swoją prawowitą małżonką Katarzyną i zgody na małżeństwo z Anną Boleyn.

Wtedy zarówno Jan, jak i Tomasz powiedzieli: nie. Wiedzieli, co im za to grozi. Bezpośrednim powodem ich skazania była odmowa podpisania tzw. aktu supremacji (1534), w którym król uznał siebie za jedynego zwierzchnika Kościoła w Anglii. Była to jedna z najbardziej brutalnych ingerencji świeckiej władzy w życie Kościoła na przestrzeni wieków. Doprowadziła do trwałego podziału – do oderwania Kościoła angielskiego od wspólnoty z Kościołem powszechnym. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, parę lat później została także stracona w Tower, a jej miejsce zajmowały kolejne królewskie wybranki.

Jan Fisher

 

Angielskich męczenników, którzy oddali życie za wierność Kościołowi za rządów Henryka VIII, a także później, było znacznie więcej. Król doprowadził do całkowitego zniszczenia życia zakonnego. Zakonników, którzy nie chcieli uznać nowego porządku mordował. Dobra klasztorne rozdawał swoim poplecznikom. Próba powrotu do jedności z Kościołem katolickim za czasów królowej Marii, córki Henryka VIII, zakończyła się fiaskiem. Trzeba wspomnieć, że Maria, niestety, także używała argumentów siły. Przez długie lata katolicy w królestwie brytyjskim mieli status zdrajców. Dopiero w 1829 r. przywrócono im pełne prawa obywatelskie.

Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, a przecież nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania! Stracili głowy na szafocie, ale uratowali twarze. Dziś także Kościół anglikański obchodzi ich święto. Może kiedyś wyproszą u Boga łaskę zjednoczenia podzielonego Kościoła.

Patron polityków - św. Tomasz More

Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty. (Jan Paweł II)

Nie możemy być przekonującymi świadkami Ewangelii, jeżeli nie mieszka w nas niewytłumaczalna odwaga. Strach może uczynić nas służalczymi, ale odwaga pozwala naszej wolności czynić to, co słuszne, mimo ryzyka – pisał o. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów. Jego rodak, św. Tomasz More, kilka wieków wcześniej potwierdził te słowa swoim życiem. Miał odwagę słuchać bardziej swojego sumienia niż króla Henryka VIII – jednego z najokrutniejszych prześladowców wiary katolickiej, któremu jak na ironię papież przyznał wcześniej tytuł „Obrońcy wiary”. Nawiasem mówiąc, prawda o skali prześladowań angielskich katolików trwających do końca XVIII wieku jest dość skutecznie przemilczana.

Święty Tomasz More stał się symbolem człowieka władzy, który w publicznej służbie kieruje się zasadami. Urodził się 7 marca 1478 r. w Londynie. Studiował prawo w Oksfordzie. Był humanistą i głęboko wierzącym katolikiem. Przyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu. Przez 4 lata przebywał w klasztorze kartuzów. Potem jednak ożenił się, miał czworo dzieci. Jako zdolny i sumienny prawnik zaczął robić karierę polityczną. Był posłem i królewskim urzędnikiem. Król Henryk VIII mianował go kanclerzem, czyli najwyższym królewskim dostojnikiem. Kiedy w roku 1531 Henryk VIII ogłosił się zwierzchnikiem Kościoła w Anglii, Tomasz zrzekł się urzędów i usunął się w cień. W 1534 r. odmówił podpisania aktu supremacji uznającego króla głową angielskiego Kościoła. Za to został osądzony, uwięziony i ścięty 6 lipca 1535 r. w londyńskiej twierdzy Tower. Głowę zdrajcy wystawiono na widok publiczny.

Tomasza More’a cechował typowy angielski humor, nawet w obliczu śmierci. W więzieniu powiedział do strażnika: „Gdybym się uskarżał na mieszkanie i jedzenie, to mnie spokojnie stąd wyrzućcie”. Kata prosił, by nie uszkodził jego brody, bo przecież ona nie dopuściła się zdrady. Jan Paweł II ogłosił go patronem polityków i rządzących. W tym samym czasie co Tomasz, życie za wierność Kościołowi oddał biskup Rochester św. Jan Fisher i wielu innych. Ciała zamordowanych okrutnie kartuzów król kazał poćwiartować i porozsyłać do duchownych, którzy jeszcze wahali się między lojalnością wobec króla a posłuszeństwem papieżowi. Kościół beatyfikował 161, a kanonizował 41 angielskich męczenników.

Święty Paulin z Noli

(...) Bolesne okoliczności, poczynając od popadnięcia w niełaskę we władzach politycznych, sprawiły, że mógł się namacalnie przekonać o nietrwałości rzeczy. Gdy dojdzie do wiary, napisze: "Człowiek bez Chrystusa jest prochem i cieniem" (Pieśń X, 289)

 

Drodzy bracia i siostry!

Ojcem Kościoła, któremu poświęcimy dziś naszą uwagę, jest św. Paulin z Noli. Współczesny św. Augustynowi, z którym łączyła go żywa przyjaźń, Paulin pełnił swą posługę w Kampanii, w Noli, jako mnich, następnie kapłan i biskup. Pochodził jednak z Akwitanii na południu Francji, a dokładnie z Bordeaux, gdzie urodził się w zamożnej rodzinie. Odebrał tam staranne wykształcenie literackie, będąc uczniem poety Auzoniusza. Swe strony ojczyste opuścił po raz pierwszy, by oddać się wczesnej karierze politycznej, która doprowadziła go w młodym jeszcze wieku do objęcia stanowiska zarządcy Kampanii. Na tym urzędzie wykazał się takimi zaletami, jak mądrość i pobłażliwość. I właśnie w tym okresie łaska doprowadziła do zakiełkowania w jego sercu ziarna nawrócenia. Bodźcem ku temu była prosta i silna wiara, z jaką lud czcił grób świętego, męczennika Feliksa, w sanktuarium w dzisiejszej Cimitile. Jako odpowiedzialny za sprawy publiczne Paulin zainteresował się tym sanktuarium i kazał wznieść hospicjum dla ubogich oraz zbudować drogę ułatwiającą dojazd pielgrzymom.

Gdy zabiegał o budowę ziemskiego miasta, zaczął odkrywać drogę do miasta niebieskiego. Spotkanie z Chrystusem było metą żmudnej drogi, usianej próbami. Bolesne okoliczności, poczynając od popadnięcia w niełaskę we władzach politycznych, sprawiły, że mógł się namacalnie przekonać o nietrwałości rzeczy. Gdy dojdzie do wiary, napisze: "Człowiek bez Chrystusa jest prochem i cieniem" (Pieśń X, 289). Pragnąc rzucić światło na sens istnienia, udał się do Mediolanu, do szkoły Ambrożego. Uzupełnił następnie formację chrześcijańską w swej ziemi rodzinnej, gdzie przyjął chrzest z rąk biskupa Delfina z Bordeaux. Na jego drodze wiary znalazło się także małżeństwo. Ożenił się bowiem z Tharasją, pobożną damą z Barcelony, z którą miał syna. Żyłby nadal jako dobry chrześcijanin świecki, gdyby nie wstrząsnęła nim śmierć dziecka po kilku dniach, pokazując mu, że inne były plany Boże względem jego życia. W efekcie poczuł powołanie do oddania się Chrystusowi w surowym życiu ascety.

W pełnej zgodzie z Tharasją sprzedał swoje dobra na rzecz ubogich i wraz z nią opuścił Akwitanię, udając się do Noli, gdzie oboje małżonkowie zamieszkali w pobliżu bazyliki pod wezwaniem opiekuna św. Feliksa, żyjąc już w braterskiej czystości, zgodnie z formą życia, do której przyłączyli się także inni. Wspólnotowy rytm życia był typowo monastyczny, lecz Paulin, który w Barcelonie wyświęcony został na prezbitera, zaangażował się także w posługę kapłańską na rzecz pielgrzymów. Zaskarbił tym sobie sympatię i zaufanie wspólnoty chrześcijańskiej, która po śmierci biskupa, około roku 409, postanowiła wybrać go na jego następcę na stolicy w Noli. Jego działalność duszpasterska wzmogła się jeszcze bardziej, wyróżniając się zwłaszcza troską o ubogich. Pozostawił po sobie obraz prawdziwego pasterza miłości, jak opisał go św. Grzegorz Wielki w III rozdziale swoich Dialogów, gdzie Paulin uwieczniony został w heroicznym geście oddania się w niewolę na miejsce syna pewnej wdowy. Epizod ten jest dyskusyjny z historycznego punktu widzenia, pozostaje jednak postać biskupa o wielkim sercu, który umiał być ze swym ludem w trudnych okolicznościach najazdów barbarzyńców.

Nawrócenie Paulina zrobiło wrażenie na współczesnych. Jego nauczyciel Auzoniusz, poeta pogański, poczuł się "zdradzony" i skierował doń cierpkie słowa, wyrzucając mu z jednej strony uznaną za bezmyślną "pogardę" dla dóbr materialnych, z drugiej zaś porzucenie powołania literackiego. Paulin odpowiedział, że jego oddanie ubogim oznaczało nie pogardę dla dóbr ziemskich, ale raczej docenienie ich w imię wyższego celu miłości. Co do zadań literackich, z którymi się pożegnał, nie był to talent poetycki, który będzie później nadal pielęgnował, lecz wzory poetyckie inspirowane mitologią i ideałami pogańskimi. Jego wrażliwość rządziła się już inną, nową estetyką: było nią piękno Boga wcielonego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, którego stał się teraz piewcą. W rzeczywistości nie porzucił poezji, lecz czerpał obecnie swe natchnienie z Ewangelii, jak mówił w tym wierszu: "Dla mnie jedyną sztuką jest wiara, a Chrystus moją poezją" ("At nobis ars una fides, et musica Christus": Pieśń XX, 32).

Jego pieśni są opiewaniem wiary i miłości, w którym codzienne dzieje małych i dużych wydarzeń ujęte są jako historia zbawienia, jako historia Boga z nami. Wiele z tych utworów, tak zwane "Pieśni bożonarodzeniowe", wiążą się z dorocznym świętem męczennika Feliksa, którego wybrał sobie na niebieskiego patrona. Wspominając św. Feliksa pragnął wysławiać samego Chrystusa, przekonany był bowiem, że właśnie wstawiennictwo tego Świętego wyjednało mu łaskę nawrócenia: "W twoim radosnym świetle umiłowałem Chrystusa" (Pieśń XXI, 373). To samo pojęcie wyraził, powiększając sanktuarium o nową bazylikę, którą kazał ozdobić w taki sposób, aby malowidła, opatrzone odpowiednimi przypisami, stanowiły dla pielgrzymów widzialną katechezę. Tak oto wyjaśniał swój plan w pieśni zadedykowanej innemu wielkiemu katechecie, św. Nicetasowi z Remezjany, podczas oprowadzania go po swych bazylikach: "Chcę teraz, być kontemplował malowidła, które ciągną się długim szeregiem na ścianach malowanych portyków... Wydawało nam się rzeczą pożyteczną przedstawienie w obrazie świętych tematów w całym domu Feliksa, w nadziei, że na widok tych obrazów namalowana postać wywoła zainteresowanie w pełnych zdumienia umysłach wieśniaków" (Pieśń XXVII, vv. 511.580-583). Dziś jeszcze podziwiać można pozostałości tych prac, które czynią ze świętego z Noli jeden z punków odniesienia dla archeologii chrześcijańskiej.

W asceterium w Cimitile życie upływało w ubóstwie, na modlitwie i całkowicie pogrążone w "lectio divina". Pismo, czytane, rozważane i przyswajane, było światłem, w którego promieniach święty z Noli obserwował swoją duszę dążącą do doskonałości. Tym, którzy podziwiali jego decyzję o porzuceniu dóbr materialnych, przypominał, że gest ten był jak najdalszy od ukazania już całkowitego nawrócenia: "Porzucenie bądź sprzedaż dóbr doczesnych, posiadanych na tym świecie, nie stanowi ukończenia, lecz jest dopiero początkiem biegu na stadionie; nie jest, by tak rzec, celem, lecz jedynie startem. Atleta bowiem nie wygrywa, kiedy się rozbiera, gdyż odkłada szaty właśnie po to, by rozpocząć walkę, zasługuje zaś na koronę zwycięzcy dopiero wtedy, gdy walczyć będzie, jak należy"(por. List XXIV, 7 do Sulpicjusza Sewera).

Obok ascezy i Słowa Bożego, miłość: we wspólnocie monastycznej ubodzy byli u siebie w domu. Paulin nie ograniczał się wobec nich do jałmużny: przyjmował ich, jakby byli samym Chrystusem. Oddał im część klasztoru i tak uczyniwszy miał wrażenie, że nie tyle dał, ile otrzymał w wymianie darów między okazaną gościnnością a wdzięczną modlitwą podopiecznych. Ubogich nazywał swymi "patronami" (por. List XIII,11 do Pammachiusza), a widząc, że mieszkali piętro niżej, lubił powtarzać, że ich modlitwa była fundamentem jego domu (por. Pieśń XXI, 393-394).

Święty Paulin nie napisał rozpraw teologicznych, lecz jego pieśni i obfita korespondencja bogate są w teologię życia, przesiąkniętego Słowem Bożym, nieustannie postrzeganym jako światło dla życia. W szczególności ujawniają one poczucie Kościoła jako tajemnicy jedności. Wspólnotę przeżywał on przede wszystkim przez wyraźną praktykę przyjaźni duchowej. Paulin był w tym prawdziwym mistrzem, czyniąc ze swego życia skrzyżowanie wybranych dusz: od Marcina z Tours do Hieronima, od Ambrożego do Augustyna, od Delfina z Bordeaux do Nicetasa z Remezjany, od Wiktrycjusza z Rouen do Rufina z Akwilei, od Pammachiusza do Sulpicjusza Sewera i jeszcze wielu innych, mniej lub bardziej znanych. W tej atmosferze narodziły się intensywne stronice zapisane przez św. Augustyna. Pomijając treść poszczególnych listów, uderza ciepło, z jakim święty z Noli opiewa samą przyjaźń jako wyraz jednego ciała Chrystusa ożywianego przez Ducha Świętego. Oto znamienny fragment na początku korespondencji między dwoma przyjaciółmi: "Nie ma się co dziwić, że my, choć dalecy, obecni jesteśmy przy sobie nawzajem, a nie poznawszy się, znamy się, jesteśmy bowiem członkami jednego ciała, mamy wspólną głowę, zanurzeni jesteśmy w jednej i tej samej łasce, żyjemy jednym chlebem, stąpamy tą samą drogą, mieszkamy w tym samym domu" (List 6, 2).

Jak widać, jest to przepiękny opis tego, co znaczy być chrześcijaninem, być Ciałem Chrystusa, żyć w jedności Kościoła. Teologia naszych czasów właśnie w pojęciu komunii znalazła klucz do podejścia do tajemnicy Kościoła. Świadectwo św. Paulina z Noli pomaga nam czuć Kościół, tak jak ukazuje go nam Sobór Watykański II - jako sakrament wewnętrznej jedności z Bogiem, a tym samym jedności nas wszystkich, w końcu zaś całego rodzaju ludzkiego (por. Lumen gentium, 1). W tej perspektywie życzę wam wszystkim dobrego czasu Adwentu.


23 czerwca. Kapłan szubienic - święty Józef Cafasso

Józef Cafasso przyszedł na świat 15 stycznia 1811 roku w miejscowości Castelnuovo d'Asti, leżącej nieopodal Turynu.

Katecheza Benedykta XVI

Po ukończeniu szkoły średniej w Chieri wstąpił do seminarium duchownego. 22 września 1833 roku wyświęcono go w Turynie na kapłana. Tam też był profesorem teologii moralnej i rektorem założonego przez Alojzego Gualę Instytutu Teologii Moralnej. Przyjaźnił się z Józefem Cottolengo oraz Janem Bosko, któremu zresztą pomagał podczas zakładania Towarzystwa Salezjańskiego.

Bosko określił kiedyś Józefa Cafasso w sposób następujący: „był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości". Cafasso został zapamiętany także jako wybitny kaznodzieja, spowiednik, rekolekcjonista, ale przede wszystkim był przecież... „kapłanem szubienic”.

To specyficzne określenie przylgnęło do niego z uwagi na posługę, jaką pełnił wśród skazanych na śmierć więźniów. Źródła podają, iż miał towarzyszyć 68 skazańcom w ich ostatniej drodze... Natomiast, co do znajomości z Janem Bosko, to ksiądz Marek T. Chmielewski w jednym ze swych tekstów opisuje spotkanie dwojga wybitnych kapłanów w sposób następujący:

„Przyszły święty trafił do stolicy Piemontu w 1841 r., bezpośrednio po świeceniach kapłańskich. Ksiądz Józef Cafasso, który namówił neoprezbitera Bosko do podjęcia studiów w Konwikcie Kościelnym ks. Alojzego Guala, zaprowadził go do chłopców z turyńskich ulic. Ksiądz Bosko spotkał ich najpierw w więzieniach, potem w zaułkach ulic. Byli biedni, bezrobotni, czasem wyzyskiwani przez pracodawców. Pracowali jako kominiarze, pomocnicy murarzy, stolarzy, brukarzy, niektórzy byli pucybutami, inni kurierami lub chłopcami stajennymi.

Mieli od 8 do 15 lat. Do Turynu przybywali głównie z biednych, piemonckich wiosek. Nawet po dłuższym pobycie w mieście, nie bardzo wiedzieli którędy biegnie ścieżka do kościoła i jak wygląda ich nowy proboszcz. Oderwani od rodziny, często sieroty lub półsieroty, dziczeli moralnie i kulturalnie”. To właśnie tej grupie społecznej dwaj późniejsi święci starali się pomagać najbardziej.

Ksiądz Józef Cafasso zmarł 23 czerwca 1860 roku. 3 maja 1925 roku ogłoszono go błogosławionym – wtedy to papież Pius XI nazwał go „perłą kleru Italii”. Kanonizacja nastąpiła 22 czerwca 1947 roku. W rok po tym wydarzeniu papież Pius XII ogłosił świętego Józefa Cafasso patronem więźniów. Także i dziś jego wizerunki można spotkać w licznych zakładach karnych we Włoszech.


24 czerwca. Prorok znad Jordanu: Narodzenie św. Jana Chrzciciela

Gdy Archanioł oznajmił: „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan” (Łk 1,13), wszystko zostało między Archaniołem i Zachariaszem.

 

Program niezwykłego życia

Wymowne gesty rąk

Zapowiedź ukrzyżowania

Tyś jest mój Syn umiłowany

Nadejście Mesjasza

Tajemniczy uśmiech

Radosne odwiedziny

Małe pustynie

Jan będzie mu na imię

Dziewięć miesięcy później urodził się zapowiedziany syn. Ewangelista pisze: „W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło” (Łk 1,65). Ale przecież cała ta „górska kraina” to kilkanaście kilometrów w każdą stronę, a wszystko razem bardzo dalekie od głośnych spraw świata. Dziwnie ułożył to Reżyser dziejów. Ale bardzo konsekwentnie przygotował On role wszystkim.

Bóg przeznaczył rolę Głosu

A była to rola niebagatelna. Bóg jest Słowem. Słowem stwarza świat. Słowem Dekalogu — jak mieczem — kreśli granicę między dobrem i złem. Słowem prorockiego napomnienia burzy ludzkie knowania, a słowem pociechy budzi nadzieję. Dlatego w Prologu czwartej Ewangelii czytamy: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Słowo, które stało się ciałem, zanim przemówiło samo — potrzebowało Głosu. Jan, syn Zachariasza, był świadom tego. Gdy przyszli go przepytywać, za kogo się uważa, powiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz” (J 1,23).

Ale dlaczego przyszli go pytać? Czym zwrócił na siebie uwagę? Wyglądem? Bez wątpienia tak: „Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny” (Mt 3,4). Dodajmy do tego niestrzyżone włosy — znak człowieka Bogu poświęconego, który wyrzekł się miłości do kobiety, i wina. Gromił ów głos srogo. Ale gdy czytam, że „ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem” (Mt 3,5), domyślam się, że ludzi przyciągała Janowa dobroć i szlachetność. Proroków, których głównym zajęciem jest karcenie i łajanie, tłumy omijają. Wszak Bóg jest dobrocią.

Dobroć Jana Chrzciciela była bardzo konsekwentna

Nie była to dobroć pobłażania, lecz dobroć stojąca na straży Dobra. Potrzebna tu duża litera. Bo jest, istnieje Dobro obiektywne, Dobro będące najgłębszą i ostateczną normą oraz wzorcem każdego dobra. Jezus powiada: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Łk 18,19). Żywe Słowo Boga, jak miecz obosieczny, przenika wszystko (Hbr 4,12) i kreśli granice dobra — zatem ten, który był Głosem, musiał — i chciał — być wierny Słowu. Dlatego poszedł do króla, by mu powiedzieć: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Poszedł, by położyć kres złu. Drogo to Jana kosztowało. Czytamy w Ewangelii: „Herod czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”.

Czyż to nie obraz każdego człowieka, który wie, gdzie jest dobro — ale nie ma dość siły, by je spełnić? Herodiada też wiedziała, gdzie przebiega granica między dobrem i złem. Dlatego „zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić” (Mk 6,17nn). Czy tylko ona jedna chciała uciszyć Głos? Ależ skąd! Każdego dnia wielu ludzi próbuje zagłuszyć głos swego sumienia. Różnych sposobów imamy się wtedy. Tak, tak — my... Bo któż z nas nie próbował choć raz w życiu uciszyć głosu sumienia?

Wskazać na Jezusa

Takiemu człowiekowi Bóg powierzył misję wskazania na Jezusa jako na Oczekiwanego. Spełnił to nad Jordanem, gdy wśród tłumu grzeszników rozpoznał Świętego. Wzbraniając się, spełnił swą powinność: obmył Jezusa wodą pokuty. Na tę chwilę przygotował go Bóg. A Jan został tej chwili wierny, tak jak zawsze był wierny dobru. Tę wierność przypłacił życiem. Jako Głos do końca był wierny Słowu. Jako człowiek zasłużył na jedyną w swoim rodzaju pochwałę z ust Jezusa: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Wielki powołaniem, wielki wiernością, wielki dobrocią Prorok znad Jordanu. Zniknął w blasku Jezusa — ale do tego został powołany, aby Jezus wzrastał, a on sam się umniejszał (J 3,30).

Popularny jak Jan

Niewątpliwie jest to najbardziej znany święty. Ewangeliści poświęcają mu niemal tyle miejsca, co samej Najświętszej Maryi Pannie, bo aż 133 wierszy. A przecież jest także o nim mowa: w Dziejach Apostolskich (Dz 1,13; 3,4; 8,14-15) i w Listach Apostołów (Ga 2,9). Do dnia dzisiejszego imię Jan należy do najczęściej spotykanych. Kościół wyniósł na ołtarze kilkuset Janów. Papieży Janów było również najwięcej - bo 23. W samej Polsce kościołów pod wezwaniem św. Jana jest przeszło 350. To już samo mówi za siebie.

O tym, że św. Jan Chrzciciel w hagiografii katolickiej zajmuje szczególne miejsce, świadczy fakt, że doroczną jego pamiątkę obchodzi Kościół jako uroczystość- a więc w rzędzie największych świąt. Nadto jest jeszcze czczona pamiątka jego śmierci męczeńskiej (29 sierpnia).

Historia św. Jana Chrzciciela według Ewangelii

Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”. Św. Jan był synem kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1,5). Cudowne jego narodzenie i posłannictwo zwiastował anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten w świątyni okadzał ołtarz (Łk 1,8-17). Przyszedł na świat w sześć miesięcy przed narodzeniem Pana Jezusa (Łk 1,36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał, zgodnie z poleceniem anioła, imię Jan, co znaczy: „Bóg jest łaskawy” albo „Jahwe się zmiłował”.

Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1,68-79). Poprzez swoją matkę, Elżbietę, był krewnym Pana Jezusa (Łk 1,36), starszy od Niego o sześć miesięcy. Zachariasz był niemy aż do nadania imienia dziecku, gdyż nie chciał uwierzyć obietnicy anioła i żądał znaku. Cud odzyskania mowy przy nadawaniu imienia Janowi rozsławił imię dziecka.

Tajemnicze jest zdanie św. Łukasza, że „Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1,80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z Esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumram swoją wspólnotę.

Kiedy św. Jan miał lat 30, wtedy wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Tak też uczynił, a było to w roku piętnastym panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3,1), czyli w 30 roku naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

Według zgodnego świadectwa Ewangelistów zjawienie się św. Jana wywołało w Ziemi Świętej żywy oddźwięk. Sprawiła to sama nowina, jaką głosił, że Mesjasz oczekiwany przez tak wiele lat, jest już blisko. Niemniejsze wrażenie musiał wywołać sam jego strój i tryb życia:

„Miał bowiem za odzienie sierść wielbłąda i pas skórzany na biodrach. Żywił się zaś jedynie szarańczą i miodem leśnym” (Łk 3,2-6; Mt 3,1-6). Jako herold Mesjasza podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy cielesna przynależność do pokolenia Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał w rzece Jordan chrztu pokuty (Łk 3,7-14; M t 3,7-10; Mk 1,8).

Ruch religijny, zapoczątkowany przez św. Jana, ogarnął całą Palestynę. Garnęła się do niego; „Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3,5; Mk1,5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Św. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że „Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów”(Mt 3,11).

Pewnego dnia zjawił się nad rzeką Jordan sam Jezus Chrystus: „żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymał Go mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» (Mt 3,13-14). Po przyjęciu chrztu z rąk św. Jana Chrzciciela miała miejsce epifania Trójcy Świętej. Jan niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29.36). Wiemy, że na skutek tego wyznania dwaj pierwsi uczniowie zjawili się przy Chrystusie Panu - Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1,37-40).

Św. Jan Chrzciciel nauczał w pobliżu miasta Jerycha, gdzie był bród. Czasem jednak przenosił się do innych miejsc np. Betanii (J 1,28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (/J 3,23).

Na działalność św. Jana zwrócili baczną uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli więc raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1,19; Mt 3,7).

Osobą św. Jana zainteresował się także władca Galilei. Kto wie, czy sam nie wezwał św. Jana, aby go wypytać, jaką to ma misję do spełnienia. Był nim Herod II Antypas (J 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Ten to Antypas w trzy lata potem wyśmieje Chrystusa wobec swojego dworu i przyoblecze Go w białą szatę głupca, szaleńca (Łk 23,8-12). Można się domyślać, że Herod wezwał św. Jana do swojego zamku, Macheront. Była to forteca nadgraniczna, położona na wschód od Morza Martwego, otoczona głębokimi wąwozami. Wystawił ją Herod Wielki i uczynił z niej twierdzę nie do zdobycia. Z właściwym też przepychem królewskim wyposażył wnętrze zamku. Po swojej śmierci oddał Macheront synowi, Herodowi Antypasowi, czyniąc go dziedzicem Galilei i Perei - a więc okolicy, w której znajdowała się twierdza. Gorzko jednak żałował Herod swojej ciekawości. Św. Jan bowiem skorzystał z okazji, aby mu prosto rzucić w oczy: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18). Rozgniewany król z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał św. Jana aresztować. W dniu zaś urodzin swoich wydał ucztę, w czasie której pijany pod przysięgą zobowiązał się córce Herodiady, Salome, dać wszystko cokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy św. Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14,1-12). W taki to sposób do korony wyznawcy dołączył św. Jan drugą - męczeństwa. Jezus Chrystus wystawił św. Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: - Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę - Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,7-11; Łk 7,24-27).

Św. Jan działał także przez swoich uczniów. Tworzyli oni prawdopodobnie jakąś organizację religijną. Jest bowiem mowa w Ewangeliach o postach jego zwolenników (Mt 9,14; Mk 2,18) i o pewnych formułach modlitw (Łk 11,1). Widzimy uczniów św. Jana nawet daleko poza granicami Palestyny jak np. w Efezie (Dz 19,1-7).

Kult św. Jana Chrzciciela

Kult św. Jana w Kościele jest bardzo dawny. Sięga początków chrześcijaństwa. Dowodem czci szczególniejszej, jaką jego osobę się otacza, jest sama klasa dzisiejszego święta. Jest ono zaliczane do uroczystości, a więc do świąt klasy najwyższej. Od wieku IV powstają świątynie ku czci św. Jana Chrzciciela. Do najstarszych i najsławniejszych należy Bazylika Św. Jana na Lateranie w Rzymie.

Do najwspanialszych budowli Damaszku należy słynny meczet Dżamije el-Oumawi. Stała tu kiedyś świątynia rzymska, wzniesiona ku czci Jowisza. Cesarz Teodozjusz I Wielki (379-395) zamienił ją na Bazylikę Św. Jana Chrzciciela. Turcy zamienili ją na meczet. Liczy on 131 m długości i 38 m szerokości. W zachodniej części tegoż meczetu znajdować się ma według miejscowej tradycji głowa św. Jana Chrzciciela w przepięknym marmurowym grobowcu, gęsto obwieszonym złotymi lampami. Turcy bowiem czczą świętego Jana jako jednego z proroków.

Powstały nawet zakony ku jego czci. Najwięcej znany w historii Kościoła - to Joannici. W początkach był to zakon rycerski. Ich dom macierzysty powstał przy kościele św. Jana Chrzciciela w Amalfii w Italii w roku 1048. Regułę zatwierdził papież Innocenty II w roku 1130. Nosili oni czarny płaszcz z krzyżem białym. Do Polski sprowadził ich książę Henryk Sandomierski. Mieli swój klasztor w Zagościu. Potem mieli ich znacznie więcej zwłaszcza na ziemiach zachodnich. Po upadku Jerozolimy w roku 1187 przenieśli się do twierdzy Akko, a po jej upadku (1291) na wyspę Rodos. W roku 1522 musieli wyspę oddać Turkom i wtedy Joannici przenieśli się na Maltę. Stąd znana ich nazwa Kawalerów Maltańskich. Sporo też kościołów chlubi się, że posiada relikwie św. Jana Chrzciciela, jak np: czaszka w Amiens we Francji, relikwie kości w drogocennym relikwiarzu w Katedrze w Genui, duża kość w relikwiarzu katedry w Brukseli, czy do roku 1596 pokazywana czaszka Świętego w Toruniu.

Już w V wieku pisze św. Hieronim, że ciało Męczennika było w wielkiej czci w Sebaście w Samarii. Jego relację w tym samym czasie potwierdza Rufin i Teodoret. Pokazywano tam również przez wiele lat ramię Świętego w relikwiarzu. Posiadaniem głowy św. Jana szczycą się nadto: bazylika Laterańska, Lyon, Beauvais, Turyn, Nimes, Aosta, Leon, Burgos. Można by wymienić dosłownie kilkadziesiąt miejscowości, które mają: głowę, ramię, palec, zęby i inne relikwie. Czym to tłumaczyć? Wielką popularnością tego Świętego, którego relikwie chciano mieć wszędzie. Jest rzeczą pewną, że do naszych czasów nie dochowała się żadna pamiątka po św. Janie. Są one świadectwem czasów, które nawet w wątpliwych relikwiach widziały przypomnienie wielkiego proroka Chrystusa i szukały impulsu do jego szczególnej czci.

 

Kult św. Jana w Polsce

O popularności imienia Jana w Polsce świadczą liczne przysłowia: Chrzest Jana w deszczowej wodzie trzyma zbiory na przeszkodzie.
Święty Jan przynosi jagód dzban.
Jak się św. Jan obwieści, takich będzie dni czterdzieści.
Kiedy się Jasio rozczuli, to go dopiero Matka Boska utuli.
Jutro św. Janek, puść na wodę wianek.
Już św. Jana, ruszajmy do siana.
Patrzaj, jak wiele imion masz z jednego Jana:
Janusza i Hanusa, Iwana, Isztwana, Jaśka, Jasinka, Jacha i Jasiątko.
Jeden ród: wołek, ciołek, krówka i cielątko.
Wielu wybitnych Polaków nosiło w przeszłości to imię.

A oto ważniejsi Polacy, którzy nosili to imię: królowie polscy: Jan I Olbracht (+ 1501); Jan II Kazimierz Waza (+ 1672); Jan III Sobieski (+ 1696); Janusz I (+ 1429); książę mazowiecki; Janusz III (+ 1526), ostatni książę mazowiecki; Janko z Czarnkowa (+ ok. 1367), kronikarz; Jan z Kolna (w. XV), podróżnik, żeglarz; Jan Długosz (+ 1480), pierwszy historyk polski; Jan Kochanowski (+ 1584), poeta; Jan Zamoyski (+ 1605), kanclerz wielki koronny, założyciel Akademii Zamojskiej; Jan Karol Chodkiewicz (+ 1621), hetman wielki litewski; Jan Chryzostom Pasek (+ ok. 1701), pamiętnikarz; Jan Chrzciciel Albertrandy (+ 1808), historyk, pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk; Jan Henryk Dąbrowski (+ 1818), generał, twórca legionów polskich we Włoszech; Jan Kiliński (+ 1819), przywódca insurekcji warszawskiej; Jan Czeczot (+ 1847), poeta, przyjaciel Mickiewicza, współzałożyciel Filomatów; Jan Nepomucen Kamiński (+ 1855), aktor; Jan Leon Kozietulski (+ 1821), pułkownik, dowódca pod Samosierrą; Jan Matejko (+ 1893), najwybitniejszy malarz historyczny; Jan August Kisielewski (+ 1918), dramaturg, krytyk literacki; Jan Kasprowicz (+ 1926) poeta; Janusz Kusociński (+ 1940), mistrz olimpijski na 10 km (1932); Janusz Korczak (+ 1942), pedagog, lekarz, zginął dobrowolnie z dziećmi żydowskimi w Treblince; Jan Bułhak (+ 1950), twórca polskiej fotografii artystycznej; Jan Adam Maklakiewicz (+ 1954), kompozytor; Janusz Witold Domaniewski (+ 1954), zoolog, ornitolog; Jan Kiepura (+ 1966), światowej sławy tenor; Jan Czekanowski (+ 1965), antropolog i etnolog; Jan Cybis (+ 1973), malarz; Jan Lechoń (+ 1956), a właściwie Leszek Serafinowicz, poeta.

Ilość miejsc pochodnych od imienia Jana sięga do 670. Wśród nich jest kilka miast np. Janowiec Wielkopolski, Janów Lubelski i Janów Podlaski.

Spośród kościołów wystawionych w Polsce ku czci św. Jana (jest ich ponad 350) wypada wymienić: katedrę warszawską, wrocławską i w Kamieniu Pomorskim, katedrę w Toruniu.

Postać św. Jana Chrzciciela widnieje w herbie 18 miast i osad polskich. Chlubią się nim jako swoim szczególnym patronem: Bielsk, Brzozów, Dobrzyce, Głowno, Kiszkowo, Mysłowice, Nowe Miasto, Nysa, Łasin, Pisz, Pluskowęsy, Proszowice, Puchaczów, Radziejów, Skarszewy, Włazów, Zalewo i Zduny.


Powiedzieli o Janie Chrzcicielu

Świadectwo Józefa Flawiusza (37-120) o św. Janie: „Niektórzy Judejczycy uważali, że to Bóg wytracił wojsko Heroda, sprawiedliwie wymierzając królowi karę za zgładzenie Jana, zwanego Chrzcicielem. Ów Jan, którego kazał zabić Herod, był zacnym mężem. Zachęcał Judejczyków, by kształcili w sobie cnotę i by do chrztu przystępowali zachowując sprawiedliwość w stosunkach wzajemnych, gorliwie czcząc Boga. Miły Bogu będzie taki chrzest - głosił - jeśli potraktują go nie jako przebłaganie za jakieś występki, ale jako oczyszczenie ciała, duszę już przedtem dogłębnie oczyściwszy sprawiedliwością. Gdy zewsząd nadciągały rzesze, bo nauki Jana roznieciły wśród ludzi niesłychany entuzjazm, Herod uląkł się, by tak wielki autorytet owego męża nie popchnął ich do buntu przeciw władzy. Wyglądało bowiem na to, że na wezwanie Jana gotowi byliby ważyć się na wszystko. Dlatego wolał raczej pozbyć się go, zanim zażegwi on jakiś niepokój w państwie, niż potem wobec nieodwołalnych już wydarzeń być zmuszonym do zmiany postępowania. Z powodu więc takiego podejrzenia Heroda spętano Jana i zaprowadzono do wyżej wspomnianej twierdzy Macheront, gdzie go też zabito, a Judejczycy potem uznali, że zagłada wojska była pomstą Bożą na Herodzie za śmierć męża” (Dawne Dzieje Izraela, XVIII, 2).

Św. Ambroży: „Zrodziła Elżbieta syna, a krewni jej tego winszowali. Narodziny świętych budzą radość u wielu, gdyż są wspólnym dobrem. (...) Jan jest jego imię. A więc nie my mu je nadajemy, gdyż je od Boga otrzymał. Ma swoje imię, które my przyjmujemy, ale którego wybór nie zależał od nas. To jest właśnie zasługą świętych, że imiona swoje otrzymują od Boga. Tak np. Jakub został nazwany Izraelem. Tak Pan nasz został nazwany Jezusem, zanim się narodził, któremu imię nadał nie anioł, ale Ojciec (...)”.

Św. Augustyn: „Poza narodzeniem świętym Pana nie czytamy, by jako święto obchodzono inne narodziny, jak Jana Chrzciciela. U innych świętych i wybrańców Bożych, wiemy, że obchodzi się jako święto (czci się) dzień końca ich trudów ziemskich i triumfalnego zwycięstwa (...), co do niego zaś pierwszy już dzień, pierwsze początki ludzkiego istnienia się konsekruje. (...) Nienarodzony jeszcze a już z tajemniczego łona matki przepowiada i daje świadectwo o świetle, którego sam doświadczył” (Sermo de Sanctis).

Piotr Skarga: „Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele ludzkim, aby nas oświecił w ciemnościach i wyjął z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego - rozgłosił przyjście swoje, dawne obiecane u Proroków, przesławnym Janem, jako przesłańcem swym, aby się ludzie osłyszawszy do przyjęcia tak niewysławionego dobrodziejstwa, do zapoznania Króla, Zbawiciela i Boga swego, w ciele i widomie idącego, nagotować się mogli. Posłał przed sobą wielką i głośną trąbę, człowieka cudami dziwnymi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką straszliwą wsławionego, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierw Mesjasza czekała, oko i uszy swoje podnieść na niego i obrócić musiała” (Żywoty Świętych Pańskich).

Fr. M. Willam: „Św. Łukasz wprowadza nas do świątyni w dniu, gdy kapłan, imieniem Zachariasz, wybrany został przez losowanie do złożenia Bogu ofiary kadzielnej. Szczególniejszy bieg miało życie owego kapłana. Wszystkim pobożnym Izraelitom przyobiecał Bóg potomstwo, tak aby chociaż przez przyszłe pokolenia mogli oglądać dni przyjścia Zbawiciela świata. Zdawało się, że Zachariasz zasłużył przez pobożne życie, by spełniła się dla niego obietnica Pańska. Jako młody jeszcze kapłan pojął żonę z wysokiego Aaronowego rodu kapłańskiego i przestrzegał wspólnie z nią wiernie i dokładnie przez cały bieg długiego, bogobojnego życia, wszelkich praw i przepisów Zakonu. A przecież nie mieli syna. Teraz był już w tak podeszłym wieku, że nie mogli liczyć na potomstwo. Patrzano w Izraelu z pogardą na bezdzietne małżeństwa. (...) Kapłani mianowicie byli podzieleni na 24 klasy, a każda z tych zmian pełniła przez tydzień służbę w świątyni dwa razy w roku. (...) Naturalnym wynikiem tych okoliczności było to, że kapłani starali się mieszkać możliwie blisko Jerozolimy” (Życie Jezusa).

J. Ricciotti: „W ósmym dniu po urodzeniu, jak tego wymagały przepisy, należało obrzezać nowo narodzonego oraz nadać mu imię. Ale co do tej ostatniej kwestii wybuchł spór. Zazwyczaj nadawało się dziecku imię dziadka, by w ten sposób zachować imię rodowe i uniknąć mylenia syna z ojcem. W tym jednak wypadku, ponieważ ojciec był niemy i w wieku dziadka, można było odstąpić od zwyczaju i ze względu na tradycje rodu nadać synowi imię ojca. Jedynie matka upierała się przy imieniu Jan i dobrze wiedziała, dlaczego to czyni. (...) Znak próby i oczyszczenia, który zapowiedział Zachariaszowi anioł, to jest utrata mowy, nie był już potrzebny. Wszystko co się stać miało, dokonało się (...)” (Życie Jezusa Chrystusa).


Zwyczaje polskie

Trzeba przyznać, że żaden święty nie wyrył w zwyczajach polskich tak silnych śladów, jak św. Jan Chrzciciel. Jego dzień przypada właśnie wtedy, kiedy najdłuższy jest dzień a noc najkrótsza. Ale też ze św. Janem zaczyna się również przesilenie i dzień staje się krótszy, aż noc osiągnie swoje apogeum 24 grudnia. Stąd już w czasach pogańskich 23 czerwca (dzień właściwego przesilenia) i 24 czerwca urządzano uroczystości ku czci ognia.

I takie jest przekonanie wśród ludu, że przed 24 czerwca nie wolno się kąpać w wodzie, bo jeszcze św. Jan jej nie poświęcił. Noc z 23/24 czerwca - to noc nadziemskich potęg, uczty czarownic, badania przyszłości. Człowiek szuka sposobu, aby się zabezpieczyć od czarów a przygotować sobie szczęście. Stąd baśń o kwiecie paproci, który pokazuje się właśnie w tę noc i obiecuje szczęście temu, kto go znajdzie. Będzie miał bowiem dzięki niemu wszystko, co tylko zapragnie. Lud chodzi także i szuka niektórych ziół, które zerwane tej nocy mają szczególną moc leczniczą. Dziewczęta sadowią się między dwoma zwierciadłami, przy świecach w nocy i szukają cienia swojego przyszłego męża. Chłopcy na łódkach płyną rzeką (stawem)ze światłem. Dziewczęta puszczają wianki na wodę przystrojone w świeczki i śledzą pilnie ich bieg, kiedy zatoną i jak długo będą świecić. Z tego wyciągają wróżby. Chłopcy przechwytują je jadąc na łódkach. Której dziewczynie „rabuś” wianek pierwszy pochwyci, ta ma pewność, że pierwsza będzie miała wesele. Kolberg przytacza, że w dawnej Warszawie puszczano tysiące tych wianków na Wisłę ze świeczkami. Niektóre z nich miały różne napisy i wierszyki np. „Czy wolisz, panie Janie, wianek mój ruciany, czy Zosi dukatami worek wypychany". Albo „Mój wianek różany pewno nie utonie, Janeczek kochany ujmie w swoje dłonie”.

W wigilię św. Jana po zachodzie słońca był zwyczaj w niektórych stronach, że zatykano w płoty i wrota, w drzwi domów gałęzie olszyny, które tkwiły tam do 25czerwca. Przed wschodem słońca zebrane te gałązki miały mieć moc odpędzania złych duchów i przynosić szczęście. Wieczorem 24 czerwca kobiety szły do obór z wiankami, poświęconymi w Boże Ciało i na rozpalonych węglach spalały je wolno, okadzając wymiona krów, aby dobrze dawały mleko i by były wolne od chorób. W wigilię święta owijano bydłu rogi gałązkami lipy lub bzu w tym samym celu. Przystrajano figurki przydrożne św. Jana w kwiaty i śpiewano przy nich pieśni pobożne.

Najpopularniejszy zwyczaj obok puszczania wianków - to w dawnych wioskach „kupały” i „sobótki” czyli palenie ognisk i skakanie przez nie. Zwyczaj ten zachował się do dnia dzisiejszego w Warszawie i Krakowie, gdzie puszcza się tegoż dnia sztuczne, barwne ognie, a na Wisłę rzuca się wianki z zapalonymi świeczkami. Wianek to symbol dziewictwa. Dlatego mogły je puszczać na wodę tylko panny w nadziei i wróżbie szczęśliwego a rychłego zamążpójścia. O sobótce napisał wiersz Jan Kochanowski. Na św. Jana dawniej w Polsce zawierano umowy: o kupno, dzierżawę, pożyczkę itp.

Program niezwykłego życia

Ks. Grzegorz Strzelczyk

”Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11) - trudno chyba sobie wyobrazić bardziej paradoksalną rekomendację od tej, jakiej udzielił Jezus Janowi Chrzcicielowi; oddaje jednak ona jakoś prawdę jego powołania.

Narodziny, które są proroctwem

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym - oprócz Maryi - którego narodzenie wspominamy w liturgii. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze opis jego narodzenia, ściśle spleciony z opisem poczęcia samego Jezusa, zajmuje poczesne miejsce w pierwszym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza. Po drugie, postać Jana zajmuje w historii zbawienia miejsce niezwykłe: stoi niejako pomiędzy dwoma Przymierzami - o sześć miesięcy starszy od Jezusa zachowuje się i naucza jak prorok Starego Testamentu, lecz już nie tylko zapowiada Jego przyjście, ale konkretnie wskazuje go ludowi; nie dane jest mu jednak oglądać dokonujące się zbawienie - ginie wcześniej z rąk Heroda - tylko jego uczniowie mogą być świadkami tryumfu Chrystusa nad śmiercią.

Śledząc Łukaszowy opis wydarzeń, towarzyszących poczęciu i narodzeniu Jana Chrzciciela, trudno nie zapytać wraz ze świadkami owych wydarzeń: ”Kimże będzie to dziecię?” (Łk 1,66). Żyjącym na co dzień Słowem Bożym Starego Testamentu Żydom może nieco łatwiej, niż nam dzisiaj, przychodziło odczytanie głębszego znaczenia owych wydarzeń - pasują bowiem one do pewnego schematu opisu narodzin wielkich mężów Bożych Starego Przymierza. Schemat ten składa się z trzech podstawowych elementów:

  1. Przyszli rodzice są zwykle w podeszłym wieku i nie mogą mieć dzieci - obdarzenie dzieckiem niepłodnej pary jest szczególnym znakiem Bożego miłosierdzia i zwiastunem nowego życia, jakie udzielone zostanie całemu ludowi.

  2. Bóg - zwykle przez swego anioła - objawia się jednemu lub obojgu małżonkom i zapowiada poczęcie dziecka, wskazując jednocześnie na jego przyszłą misję i obiecując, że będzie mu towarzyszył swoją obecnością i mocą.

  3. Sam Bóg nadaje imię dziecku, lub też imię to zostaje wybrane ze względu na objawienie się Boga. Jest to imię w jakiś sposób ”programowe” - określające istotę przyszłego posłannictwa lub obietnicy, jaką Bóg składa ludowi.

Elementy te - z drobnymi różnicami - odnajdziemy w historiach narodzin kluczowych postaci Starego Testamentu, np. Izaaka, Samsona, Samuela. Ale nie tylko. Także opis narodzin Jezusa zbudowany jest według tego schematu, przy czym w miejsce motywu poczęcia niepłodnej pojawia się cud nieskończenie większy: poczęcie dziewicy z Ducha Świętego.

Trudno więc się dziwić, że świadkowie narodzenia Jana ”brali sobie do serca” (Łk 1,66) to, co się działo: niepłodna Elżbieta poczęła, Zachariasz w wyniku widzenia pozostał niemy i dopiero nadając synowi niezwykłe dla swego rodu imię, odzyskał mowę. A imię to - ”Jan”, ”Johhanan” - oznacza ”Bóg jest łaskawy”. Wszystko wskazywało na to, że Bóg pragnie rychło okazać swą łaskawość ludowi. I że uczyni to właśnie za pośrednictwem Jana.


Przygotujcie drogę Panu

Jednak ze wszystkich wydarzeń towarzyszących narodzeniu Chrzciciela trudno było odczytać prawdziwą istotę jego misji. Mówiła o niej jedynie krótka wzmianka w hymnie, który wyśpiewał Zachariasz, odzyskawszy mowę: ”pójdziesz przed Panem przygotować mu drogi” (Łk 1,76). Powołanie dorosłego już Jana Ewangeliści zgodnie określają przez cytat z proroka Izajasza: ”Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!” (30,3, por. Łk 3,4). Jego nauczanie, chrzest pokuty i nawrócenia, którego udzielał nad Jordanem, nie miały innego celu, jak przygotowanie ludzi do przyjęcia doskonalszego nauczania i skuteczniejszego chrztu - tych, które miał przynieść Jezus Chrystus.

Jan Chrzciciel miał jasną świadomość ograniczonego, czy podporządkowanego charakteru własnego posłannictwa: ”Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11). W rzeczywistości bowiem skuteczność tego, co czynił, była wciąż ograniczona grzechem, który nie został jeszcze przezwyciężony. Uczynki pokutne, post, jałmużna, sam chrzest w Jordanie były znakami ludzkiego nawrócenia, lecz nie mogły dawać tego, co najcenniejsze: odpuszczenia grzechów, odnowienia relacji z Bogiem. Prawdziwe zbawienie miało przyjść dopiero w Jezusie Chrystusie! I wraz z Jego przyjściem dobiegała też końca misja Jana. O jego wielkości świadczy może przede wszystkim umiejętność pokornego uznania: ”Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. (...) Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,28.30).

Tylko Jezus zbawia

Czy jednak wszystko z nauczania i posłannictwa Jana uległo ”przedawnieniu” wraz z przyjściem Jezusa? Tak mogłoby się wydawać, bo przecież z nauczania Jana przetrwały tylko maleńkie fragmenty wobec wielkiego bogactwa Ewangelii. Chrzest Janowy został zastąpiony o wiele skuteczniejszym chrztem w imię Trójcy. Jego uczniowie stali się uczniami i apostołami Jezusa… Na pewno aktualne pozostało świadectwo męczeństwa Jana w obronie sprawiedliwości. Ale czy tylko?

Być może warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jan Chrzciciel z niezwykłą konsekwencją podkreślał, iż prawdziwe zbawienie przychodzi jedynie w osobie Jezusa Chrystusa. Wszystko, co człowiek może uczynić ze swej strony - wysiłek doskonalenia życia, pokuta, post itd. - ma swoją wartość i znaczenie, ale zawsze i tylko jako podprowadzenie do spotkania z Chrystusem. Jan czuł wyraźnie, że dopóki Jezus nie przyjdzie, wszystko, co człowiek uczyni, by się zbawić, pozostanie nieskuteczne. To samo jednak dotyczy nas, którzy żyjemy już po przyjściu Jezusa: nie mogą nas zbawić nasze uczynki, jeśli nie będziemy połączeni żywą więzią z Jezusem Chrystusem. Nie zbawi nas odmawianie pacierzy, jeśli nie będziemy z Nim rozmawiać. Nie zbawi nas chodzenie do kościoła, jeśli nie będziemy się z Nim spotykać. Nie zbawi nas spowiadanie się co miesiąc, jeśli nie będzie w nas pragnienia Jego przebaczenia. Nie zbawi nas sponsorowanie organizacji charytatywnych, jeśli nie dostrzeżemy Jego oblicza w obliczach ubogich. Tylko Jezusa zbawia. Postać Jana Chrzciciela nie przestaje nam o tym przypominać.

Małe pustynie

Ks. Tomasz Jaklewicz

Pustynie nie oznaczają miejsc w przestrzeni, ale stan umysłu i serca...

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, który w kalendarzu liturgicznym ma święto swoich ziemskich urodzin i wspomnienie śmierci (29 sierpnia), inni święci czczeni są tylko w dniu narodzin dla nieba. Prawosławni mają wielkie nabożeństwo do św. Jana, którego nazywają Poprzednikiem. Na ikonach bywa przedstawiany z dwoma wielkimi skrzydłami, które nadają mu wygląd anioła. W ręku trzyma kielich, w którym spoczywa Baranek Boży, lub rozwinięty zwój z tekstem Ewangelii (Łk 7,27 albo Mk 1,2). Jego uskrzydlona postać jest aluzją do tego, jak Ewangelia określa jego misję: „posłaniec, wysłannik”. Słowo „anioł” oznacza dokładnie to samo. Zadaniem Jana było świadczenie o Mesjaszu tuż przed Jego przyjściem, zwiastowanie wśród ludu Jego nadejścia.

Św. Jan przypomina nam o pustyni. Odejście od zgiełku świata wyostrza wewnętrzny wzrok, budzi wrażliwość na obecność Boga. Potrzebujemy takich chwil wyciszenia. „Pustynie, cisza, samotność nie oznaczają bynajmniej miejsc w przestrzeni, ale stany umysłu i serca” – pisze Catherine de Hueck Doherty, wychowana w prawosławiu kandydatka na ołtarze. „Takie pustynie można odnaleźć i w środku miasta, i w każdym dniu naszego życia. Wystarczy tylko ich poszukać i uświadomić sobie, jak ogromnie są nam potrzebne”.

Gdzie znaleźć takie mini-pustynie? Autorka podpowiada: samotność wieczornych powrotów do domu, gdy idziesz od stacji metra lub przystanku, a ulice są już ciche i mniej jest przechodniów; chwile samotności, gdy wchodzisz do pokoju, aby zmienić biurowe lub robocze ubranie na wygodniejsze domowe; samotność tak prozaicznych zajęć jak sprzątanie, prasowanie czy szycie. Takie „małe pustynie” są blisko nas, przypadkowe przystanki w codziennej gonitwie. Przypadkowe? A może to raczej delikatne zaproszenia Boga. Chodzi tylko o to, by zapragnąć tych właśnie chwil, które daje nam Bóg. Doherty: „Aby osiągnąć takie nastawienie, trzeba pozbyć się irracjonalnej wiary w czas. Bóg śmieje się z czasu, bowiem jeśli nasze dusze otworzą się na Niego, to będzie mógł je powołać, zmienić, wywyższyć i przeobrazić w jednej chwili”.


25 czerwca. Dorota zamurowana w katedrze - bł. Dorota z Mątowów

Zgrzytają murarskie kielnie. Tłum ludzi, księża w ornatach i biskup Jan patrzą, jak robotnicy zamurowują żywcem 46-letnią kobietę. Na dodatek zamurowują ją w kościele. Jest 2 maja 1393 roku. A dzieje się to w państwie krzyżackim, w Kwidzynie.

Cela błogosławionej Doroty na zamku w Kwidzynie. Foto: Marek Piekara.

Warstw cegieł przybywa. Kobieta w środku jest coraz mniej widoczna. Ma na imię Dorota i pochodzi ze wsi Mątowy Wielkie. Najciekawsze jest jednak to, że nie wygląda na przerażoną. A to dlatego, że jest zamurowywana na swoją gorącą prośbę.

Żywcem zamurowana

Dzisiaj Dorota z Mątowów jest błogosławioną, a także jedną z patronek Pomorza, kobiet i matek. – To prawdopodobnie jest ta cela, w której przez czternaście miesięcy żyła błogosławiona Dorota – pokazuje Tomasz Karcz, przewodnik po katedrze w Kwidzynie. Stoi pośrodku ciemnego pomieszczenia. – W czasach Doroty były tu trzy okienka. Jedno w stronę kościoła, przez które codziennie przyjmowała Komunię. Drugie w stronę nieba, przez które składała ręce. I trzecie w stronę cmentarza, przez które rozmawiała z przychodzącymi do niej ludźmi – dodaje.

Czy robotnicy zamurowali Dorotę w tej celi, czy o kilkanaście metrów dalej? Po 612 latach trudno ustalić takie szczegóły. – Ważne jest, że te mury ją pamiętają – podkreśla Tomasz Karcz.

Te mury pamiętają wiele niesamowitych historii.

Krzyżak nie łajdak

Kiedyś ten ogromny kościół św. Jana był katedrą nieistniejącej już diecezji pomezańskiej. Dzisiaj Kwidzyn należy do diecezji elbląskiej.

Do kościoła przylega potężny zamek. Wznieśli go kanonicy z katedralnej kapituły. Jednak choć Kwidzyn należał do państwa Krzyżaków, rządzili nim biskupi. Płacili tylko rycerzom w białych płaszczach podatki. – Biskup oddawał Krzyżakom dwie trzecie zebranych podatków. Ale za to władał obszarem zbliżonym do dawnego województwa elbląskiego! – mówi dr Antoni Pawłowski, kierownik muzeum w Kwidzynie. – Jednak czasem Krzyżacy zabierali biskupowi wszystko, nawet naczynia liturgiczne – dodaje.

Słowo „Krzyżak” większości rodaków kojarzy się z łajdactwem, zdradą i wykorzystywaniem religii do zdobycia władzy. – No cóż, to wszystko przez Sienkiewicza i powieść „Krzyżacy”... – uśmiecha się Pawłowski. – Jestem przeciwnikiem wybielania tego zakonu. Ale oczywiście zdarzały się w nim wartościowe osobowości. Przynieśli tu wysoką kulturę materialną, rozwinęli oświatę. Wznieśli piękne strzeliste kościoły. Ich zamki były o wiele nowocześniejsze, niż budowane w tym czasie na przykład w Polsce.

Kamienie lecą z nieba

W czasie wojen krzyżacko-polskich biskupi nie bronili Kwidzyna, tylko od razu wpuszczali Polaków do środka. – Uważali, że lepiej od razu się dogadać z oblegającymi i mieć święty spokój. A nawet jeśli coś w mieście złupią, to i tak zniszczą mniej niż w czasie oblężenia – mówi Pawłowski. – W czasie wojny trzynastoletniej był w Kwidzynie burmistrz, który koniecznie chciał miasta bronić. Wtedy biskup natychmiast go zdymisjonował, a potem osobiście otworzył przed Polakami bramę – wyjaśnia.

Tylko raz w średniowieczu rozległ się nad Kwidzynem gwizd spadających pocisków. Wystrzeliwała je polska artyleria. Kamienne kule strzaskały obronne wieżyczki katedry, załomotały w dachy. Runął fragment kościelnego stropu.

Pierwsza ubikacja

Kanonicy, którzy zbudowali zamek, zadbali też o centralne ogrzewanie ciepłym powietrzem. W XIX wieku badacze rozpalili tam ogień. I choć na zewnątrz było minus 19 stopni, uzyskali plus 20. Ta temperatura utrzymała się w zamku jeszcze przez tydzień. – W całym zamku zimą grzejemy tylko sześcioma bardzo małymi piecykami elektrycznymi. I to wystarcza na te 550 metrów kwadratowych. Te mury są tak grube, że nie wpuszczają zimna – wyjaśnia kierownik.

Najbardziej malowniczo wygląda tu wieża zwana gdaniskiem. Jest połączona z zamkiem długim na 55 metrów gankiem, który wsparty jest na potężnych filarach. – To najdłuższy w Europie ganek, który prowadzi do wieży ostatecznej obrony – mówi Pawłowski. – Można było ganek podpalić i potem bronić gdaniska nawet pół roku. Żeby się tu wspiąć, trzeba alpinisty.

Gdanisko było też... zamkową ubikacją. Płynąca pod wieżą woda zabierała nieczystości daleko od fortecy.

Faceci spali, stojąc

W 1525 roku zakon krzyżacki rozwiązał się. Katedrę przejęli protestanci, a zamek władcy Prus. Ulokowało się tu też więzienie. – Było tu aż do 1945 roku. Cele więzienne były urządzone nawet tu, we wnętrzu tej wieży studziennej! – pokazuje Pawłowski. – Prusacy zostawili mały otwór na wiadro, a resztę wieży zabudowali celami wielkości 1,2x2 metry – mówi.

Jeszcze mniejsze cele Prusacy urządzili w ganku wiodącym do gdaniska. – Miały 1,2x1 metr. Faceci spali tu, stojąc – dodaje Pawłowski.

W muzeum można zobaczyć makabryczne pamiątki po więzieniu: katowski topór czy narzędzie tortur zwane płaszczem hiszpańskim. To drewniana skrzynia, najeżona ze wszystkich stron kolcami. Zamknięci w niej nieszczęśnicy cierpieli w ciemności, fizycznie i psychicznie. – W dodatku przez otwory tu, na górze, na głowę i ramiona delikwenta ciekła woda. Kapała powoli i bez przerwy, kropla po kropli – pokazuje kierownik.

Dzisiaj kolce tego straszliwego urządzenia są zdemontowane. A to dlatego, że przed laty zwiedzająca muzeum młodzież zamknęła tu swoją koleżankę. Zamkniętego tam człowieka prawie nie słychać, nawet jeśli krzyczy. Przerażoną dziewczynę szybko jednak znalazła pracownica muzeum. Koledzy na szczęście nie domknęli płaszcza hiszpańskiego do końca, więc miała tylko drobne skaleczenia.

Znała moje grzechy

Dlaczego Dorota dała się tu zamurować? Co z higieną? Co z nieczystościami? – To był temat wstydliwy, więc w jej żywotach o tym nie wspominano – mówi przewodnik Tomasz Karcz. Ludzie dawali Dorocie jedzenie przez okno od strony cmentarza. Jechali z daleka, żeby się w trudnych sprawach poradzić. I odchodzili pod głębokim wrażeniem tego, co usłyszeli.

Tak było choćby w przypadku księdza Mikołaja Hollanda, który skończył studia w Pradze. Rozmowy z niewykształconą Dorotą ogromnie nim wstrząsnęły. – Pewnego razu wyjawiła mi niektóre moje grzechy popełnione w młodości. A sama o sobie powiedziała, że jest niepotrzebnym i nieprzynoszącym owoców stworzeniem – opowiadał z przejęciem. Potwierdzał, że kobieta całymi nocami się modliła. Raz z szacunku dla Doroty posłał jej do celi wyborne ryby przyprawione szafranem. Dorota podobno spojrzała na wspaniałe danie z przyjemnością, ale go nie przyjęła.

Ta kobieta opowiadała spowiednikom o wizjach, które miała. O słowach, które, jak twierdziła, mówił do niej Jezus. Mówiła w taki sposób, że zachwycała wybitnych teologów. Znalazła ich dopiero wśród kanoników w Kwidzynie. Kiedy mieszkała w Gdańsku, księża krzyczeli na nią z ambony. Większości gdańskich księży nie podobało się, że Dorota chce codziennej Komunii świętej. I powołuje się przy tym na życzenie Pana Jezusa. Wtedy ludzie przyjmowali Komunię rzadko: według tradycji krzyżackiej siedem razy w roku.

Jako 16-latka Dorota została wydana za Alberta, rzemieślnika z Gdańska. Albert wytwarzał zbroje. Był o dwadzieścia lat od niej starszy. Czasem ją bił. Za co? Bo za często biega do kościoła, zamiast pracować w domu.

Albert zmienił się dopiero, gdy w czasie epidemii umarło ośmioro ich dzieci. Przeżyła tylko ich córka Gertruda, zakonnica. Dorota pisała potem do niej: „Droga córko, powinnaś sama naszego Pana, jak Oblubieńca, miłować i bezustannie Go wzywać. Niech Twoje myśli i Twoje zmysły zajmują się Nim często, wówczas poczujesz Jego smak (...). Porzuć wygodne drogi i wspaniałe gościńce. Trzymaj się mocno naszego Kochanego Pana i ucz się od Niego chodzić również po wąskich ścieżkach, które prowadzą do życia wiecznego”.

Dorota do końca życia była pogodna i wesoła. Zamykając się przed ludźmi w celi, w niewytłumaczalny sposób na nich się otwarła. Ci, którzy dotąd nią gardzili, odkryli i zafascynowali się jej przemyśleniami.

Zmarła w swojej celi w 1394 roku. I od razu na jej grobie zaczęły się masowo dziać cuda.

– Święci są wariatami, szaleńcami tego świata. I świat nie jest w stanie ich do końca zrozumieć – kiwa głową ks. Ignacy Najmowicz, proboszcz z Kwidzyna. – Myślę, że Dorota mówi nam między innymi to, że można żyć w więzieniu, a być człowiekiem wolnym. A można też żyć na wolności, a być więźniem swoich słabości i grzechów – dodaje.


26 czerwca. Lwowski "ksiądz dziadów" - św. Zygmunt Gorazdowski

Zygmunt Gorazdowski urodził się w zubożałej rodzinie szlacheckiej w Sanoku w listopadzie 1845 r. Pierwsze miesiące życia spędził w majątku babki Łazowskiej, cudem unikając śmierci w czasie rzezi galicyjskiej.

Szkołę elementarną i gimnazjum ukończył w Przemyślu, dokąd przeniosła się jego rodzina i gdzie ojciec otworzył zakład introligatorski i sklep. Właśnie od ojca, który był znanym działaczem narodowym, młody Zygmunt nauczył się wrażliwości na ludzką biedę, patriotyzmu, zamiłowania do działalności społecznej. W 1863 r. Zygmunt Gorazdowski uciekł z gimnazjum, by wziąć udział w powstaniu styczniowym. Po klęsce wrócił do rodzinnego domu, by kontynuować naukę. Po ukończeniu gimnazjum podjął studia prawnicze na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie. W 1865 r. postanowił zostać kapłanem.

Święcenia kapłańskie otrzymał w 1871 r. w katedrze lwowskiej. Pracował jako wikary m.in. w Tartakowie, Wojniłowie, Bukaczowce, Gródku Jagiellońskim i Żydaczowie. W tym czasie dał się poznać jako autor pism i opracowań religijno-katechetycznych, adresowanych głównie do dzieci i młodzieży. Były one wysoko cenione przez przełożonych, a „Katechizm dla szkół ludowych” był zalecany w diecezji przemyskiej jako „najodpowiedniejszy podręcznik przy nauce religii”.

Postawa Gorazdowskiego jako kapłana już wtedy zwracała uwagę nie tylko katolików. Gdy był wikarym w Wojniłowie, nawet miejscowi Żydzi całowali jego szaty, powtarzając z przekonaniem: „To święty człowiek”. Wszystkich ujmował otwartością i wrażliwością na potrzeby człowieka.

W 1877 r. ks. Gorazdowski został przeniesiony do Lwowa, gdzie pracował w kilku parafiach i prowadził działalność charytatywną. Zakładał liczne towarzystwa miłosierdzia, a w 1882 r. sprowadził z Tarnopola Siostrzyczki Ubogich, które podjęły się prowadzenia „taniej Kuchni Ludowej”. Dały one początek założonemu w 1884 r. Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Józefa, prowadzącemu kolejne dzieła dobroczynne. Oprócz Domu Pracy i Zakładu dla Nieuleczalnych i Rekonwalescentów ks. Gorazdowski założył także Internat dla Studentów Seminarium Nauczycielskiego i Zakład Dzieciątka Jezus, w którym, jako pierwszym w kraju, opiekę znajdowały porzucone niemowlęta. Stworzył również Towarzystwo Opieki nad Niemowlętami, które objęło opieką ubogie matki wychodzące z lwowskiego zakładu położniczego i ich dzieci. W Zakładzie Dzieciątka Jezus bezpłatny dach nad głową, wyżywienie oraz opiekę duchową, a czasem i pomoc w resocjalizacji znajdowały także kobiety z małymi dziećmi. Niemowlęta po ukończeniu pierwszego roku życia były odsyłane na koszt zakładu do rodzin zastępczych mieszkających na wsi. Przebywały tam do szóstego roku życia, a jeśli było to możliwe, mogły pozostać w takiej rodzinie na stałe. W przeciwnym razie o ich dalszy los troszczyły się siostry, umieszczając je w zakładach wychowawczych. System ten mógł funkcjonować wyłącznie dzięki ks. Gorazdowskiemu, który nie ustawał w zjednywaniu dobroczyńców i zdobywaniu niezbędnych środków.

Rozwijając działalność charytatywną ks. Zygmunt Gorazdowski starał się też ją uporządkować i nadać skoordynowany charakter. Z jego inicjatywy powstał m.in. we Lwowie Związek Katolickich Towarzystw Dobroczynnych, którego został wiceprezesem. W miarę rozwoju zakonnego zgromadzenia ks. Gorazdowski uruchamiał kolejne jego placówki w różnych miastach Galicji, m.in. w Sokalu, Krośnie, Kaliszu, Czortkowie, Dolinie, Tarnowie. Jako proboszcz parafii św. Mikołaja we Lwowie prowadził też działalność charytatywną na własną rękę. Jego plebania zawsze była otwarta dla lwowskiej biedoty. Żebracy ściągali tu z całego miasta, bo wiedzieli, że „ksiądz dziadów” ich nie przegoni, mimo że sam żył ubogo. Jadał niezwykle skromnie. Tylko podczas imieninowego śniadania pozwalał sobie na „luksus”. Podawano wtedy bułki i kawę. Chodził w starej, zniszczonej bieliźnie, sutannie i płaszczu. Józefitki starały się dbać o swojego założyciela, ale otrzymane od nich odzienie rozdawał ubogim. Gdy dziennikarz „Gazety Kościelnej” zapytał go, skąd bierze fundusze na działalność, odpowiedział, że gdy brakuje mu pieniędzy, to daje większe jałmużny.

Lwowianie cenili ks. Gorazdowskiego nie tylko jako dobroczyńcę, ale również jako kapłana. Jego konfesjonał był zawsze oblężony. Penitenci mogli się do niego zgłaszać o każdej porze, a i on odwiedzał w domach najbardziej zatwardziałych grzeszników, zachęcając ich do skorzystania z sakramentu pojednania. Ks. Gorazdowski założył także katolicką szkołę polsko-niemiecką i sprowadził do pracy w niej Braci Szkół Chrześcijańskich. Przystąpił też, choć z niewielkim powodzeniem, do spółki wydawniczej i stał się właścicielem drukarni oraz redaktorem „Gazety Codziennej”. Uważał bowiem, że „religii i moralności katolickiej” nie „uratują same kazania w kościele”. Oszukany przez wspólnika, musiał się jednak wycofać z tego przedsięwzięcia. Cierpiąc na niebezpieczną chorobę oczu, grożącą całkowitą utratą wzroku, nie był w stanie go nadzorować. Z tego powodu zrezygnował też z funkcji proboszcza i krótko przed I wojną światową zamieszkał w klasztorze swych duchowych córek. Aż do śmierci w 1920 roku czuwał nad powoływanymi przez siebie dziełami, dzięki czemu przetrwały one szczęśliwie wszystkie zawieruchy.


27 czerwca. Matka Boża Nieustającej Pomocy

W licznych kościołach Polski co środę odprawia się nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obrazy Matki Bożej pod tym tytułem: w Kaliszu (karmelitanki bose), w Poznaniu i w Toruniu doznały chwały koronacji koronami papieskimi. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 27 czerwca.

 

Historia obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy

W dziejach cudownego obrazu Matki Bożej wyróżniamy trzy okresy: czas przebywania obrazu na Krecie; okres rzymski, kiedy obraz znajdował się pod opieką oo. augustianów w kościele Św. Mateusza; wreszcie okres trzeci, kiedy obraz przejęli oo. redemptoryści i umieścili go w kościele Najświętszego Odkupiciela.

A oto streszczenie dziejów obrazu rzymskiego MB Nieustającej Pomocy.

1) Kult Matki Bożej jako Wspomożycielki wiernych jest bardzo dawny. Sięga bowiem początków chrześcijaństwa. Od IV w. mamy wiele oznak kultu publicznego, oddawanego w chrześcijaństwie świętej Bożej Rodzicielce. W kulcie tym znaczną rolę odgrywa powszechne przekonanie o uprzywilejowanym miejscu Maryi i związana z tym wiara w Jej pośrednictwo. Dlatego wierni Kościoła w przeróżnych okazjach uciekają się do Maryi, pełni ufności, że zostaną wysłuchani. Od wieków średnich pojawiają się kościoły i sanktuaria pod tytułem: Matki Bożej Pomocy czy też Matki Bożej Wspomożycielki, Matki Bożej Łaskawej, Pocieszycielki, Uzdrowicielki itp.

2) Pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy sławiony był obraz na Krecie w Lassithi. Jego autorstwo przypisywali niektórzy historycy najgłośniejszemu malarzowi prawosławnemu wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu - S. Lazzaro (868). Ostrożniejsi przesuwali jego pochodzenie na wiek X/XI. Obraz był celem licznych pielgrzymek. Obecny obraz w Lassithi pochodzi dopiero z roku 1725 i jest inny od obrazu rzymskiego. Co się stało z cudownym obrazem pierwotnym, starożytnym? Wieść o nim zupełnie zaginęła. Miejscowa tradycja głosi, że został wykradziony. Według badań najnowszych ten właśnie obraz z w. X/XI jest w Rzymie. Kreta - to wyspa na Morzu Śródziemnym, piąta co do wielkości po Sycylii, Sardynii, Cyprze i Korsyce. Jej długość wynosi 260 km (w kierunku równoleżnikowym), szerokość - 57 km a cała powierzchnia - 8 259 km kw. Wyspa jest „dobrze zasłużona” w powszechnej historii. Tu bowiem odkryto najstarsze po Egipcie i Babilonii ośrodki kultury, której ślady dotąd budzą podziw. Obecnie wyspę zamieszkuje ponad 500 000 prawosławnych Greków.

Od najbliższego brzegu Grecji jest oddalona Kreta ok. 100 km, od Turcji - ok. 200 km. Złoty okres dla wyspy rozpoczął się wtedy, gdy cesarz bizantyjski Nicefor Fokas w 961 roku wypędził Saracenów mahometańskich a osadził na wyspie kolonistów greckich. Wraz z nimi przybyli mnisi bazyliańscy, którzy założyli tu szereg klasztorów. Oni też otworzyli na Krecie szkoły malarskie. Ikony rozchodziły się po całym świecie, aż po Ruś Białą i Czerwoną. Wystarczy przypomnieć, że w wieku XIV-XV wykonywało obrazy Matki Bożej i Świętych 112 malarzy, których imiona zdołano stwierdzić. Do najgłośniejszych obrazów należał właśnie umieszczony w Lassithi, doznający czci powszechnej już w wieku X/XI pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Wśród tych wszystkich malarzy wybija się imię Andrzeja Rizo (ok. 1421- ok. 1495)i jego syna, Mikołaja. Zostawili oni sporo reprodukcji znanych na Krecie obrazów(także z Lassithi) oraz koncepcji własnej. Ustalono, że z ręki Andrzeja Rizo wyszły między innymi następujące głośne, znane w świecie obrazy, do dzisiaj istniejące: w Tetimo na Krecie, w Bari w kościele Św. Mikołaja, we Fiesole, Farmie, na Patmos,w Ston w Dalmacji i w Princeton w USA. Niektórzy uczeni byli skłonni przyjąć, żeobraz rzymski pochodzi również z tej samej ręki. Jednak istotnie badania obrazuzdają się wskazywać, że jest on znacznie wcześniejszy.

3) Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie: Przez szereg lat aż do zburzenia kościoła Św. Mateusza przy cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy - a więc w latach 1499-1808, wisiały przy świętym wizerunku dwie tablice: jedna z napisem łacińskim, druga włoskim, opisujące dzieje obrazu. Jest w nich mowa, że zostały one wykradzione z Krety przez pewnego rzymskiego kupca i przywiezione do Rzymu dnia 27 marca 1499 roku. Po śmierci kupca obraz przeniesiono do kościoła augustianów św. Mateusza, który znajdował się przy ich klasztorze na via Merulana na wzgórzu eskwilińskim pomiędzy Bazyliką Matki Bożej Większej a Bazyliką Św. Jana na Lateranie. Tu ponad 300 lat doznawał czci od ludu rzymskiego. Musiał być ten obraz znany, skoro Giovanni Antonio Bruzio (1610-1690) w swoim monumentalnym dziele o zabytkach Rzymu poświęca mu 69stron.

4) Przyszły wszakże na „wieczne miasto” klęski, które odbiły się również niekorzystnie na cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W roku 1798 do Rzymu wkraczają wojska francuskie. Na skutek oblężenia i walk ucierpiało wiele czcigodnych miejsc. Wśród nich został zniszczony kościół i klasztor augustianów. Wkroczenie wojsk Napoleona do Rzymu w roku 1808 dokonało reszty zniszczenia. Augustianie przenieśli się na inne miejsce, zabierając ze sobą obraz Matki Bożej. W roku 1852 przybyli na to miejsce duchowi synowie św. Alfonsa Liguori, redemptoryści. Zabrali się energicznie do odbudowy klasztoru i kościoła, któremu nadali nowy tytuł: Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa. Kiedy dowiedzieli się, że cudowny obraz jest w posiadaniu augustianów, przekonani, że powinien znaleźć się w miejscu pierwotnym, interweniowali u papieża Piusa IX, by wpłynął na augustianow by ci zwrócili obraz. Tak się też stało. Obraz uroczyście wniesiono do kościoła Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa w 1866 roku.

Odtąd Matka Boska Nieustającej Pomocy stała się główną Patronką zakonu a kościół jej pierwszym sanktuarium. Obraz zajaśniał tak licznymi łaskami, że już w roku następnym papież Pius IX zezwolił na jego uroczystą koronację. Ponieważ w roku 1867 cały świat chrześcijański obchodził 1800-lecie śmierci męczeńskiej świętych Apostołów Piotra i Pawła, do Rzymu przybyło bardzo wielu hierarchów kościelnych. W koronacji 24 czerwca 1867 roku wzięło ich udział kilkuset. Była to prawdziwa manifestacja Rzymu. Redemptoryści, wykorzystując niezwykłe piękno obrazu, jego starożytność a przede wszystkim bardzo sugestywny tytuł, rozszerzyli kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy tak dalece, że stał się on powszechny w całym świecie chrześcijańskim. Nie ma dzisiaj kraju, gdzie by nie znano tego obrazu, gdzie by nie było wiecznej nowenny w każdą środę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Matka Boża nie pozostała też dłużna. Dzisiaj cudownych miejsc Matki Bożej pod tym wezwaniem jest kilkaset, wśród nich kilkadziesiąt koronowanych. W ciągu pierwszych 50 lat rozdano ok. l 500 wiernych kopii obrazu, dzisiaj jest ich drugie tyle.

Dnia 23 maja 1871 roku papież Pius IX zezwolił na erekcję bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a dnia 31 marca 1867 tenże papież podniósł to bractwo do godności arcybractwa. Poczta Haiti w roku 1942/43 wydała osobne znaczki pocztowe ku czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Oprócz redemptorystów 7 zakonów żeńskich obrało sobie M.B. Nieustającej Pomocy za swoją główną Patronkę.

Co widać na obrazie?

Obraz jest na 53 cm wysoki i 41,5 cm szeroki. Jest malowany na desce. Przedstawia typhodegitrii, czyli Bożej Rodzicielki. Maryja trzyma Dziecię Jezus na swoim lewym ręku a dłonią prawą ujmuje rączki Jezusa. Matka Boska jest odziana w czerwoną suknię, obszytą złotą lamą z rękawami obcisłymi. Boże Dziecię ma sukienkę barwy zielonej, przepasaną pasem czerwonym. Płaszcz Maryi jest barwy niebieskiej. Tworzy on na głowie Maryi naturalny welon-osłonę. Osłona ta ma również złotą lamę. Boże Dziecię ma na sobie płaszcz koloru brązowego.

Suknia i płaszcz Pana Jezusa, jak również płaszcz Maryi są bogato złocone. Na płaszczu Maryi nad Jej czołem jest gwiazda. Widzimy ją na wszystkich obrazach starożytnych Maryi. Czyżby to był znak „patentowy" ikonografii greckiej lub obrazów malowanych na Krecie? Gwiazda jest przypomnieniem imienia Maryi, gdyż hebrajskie Miriam etymologicznie znaczy tyle, co „pani” i „gwiazda morza”. Być może, dlatego i płaszcz Maryi jest niebieski. Dokoła głowy Maryi i Jezusa są ozdobne nimbusy. Obraz ma złote tło, co obok koloru czerwonego podkreśla godność Boską i królewską Jezusa i Maryi. Jeszcze dobitniej podkreślają obecnie tę godność kosztowne korony na głowie Jezusa i Maryi, misternie malowane. Szczegółem nowym, wprowadzającym nas w średniowiecze, jest wprowadzenie aniołów z symbolami męki Pańskiej. Dziecię Jezus zwraca główkę ku jednemu z nich, jakby chciało tym potwierdzić cel swojej misji na ziemi. Ciekawostką obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy jest pantofel zawieszony na lewej nodze Pana Jezusa. Obie stopy Chrystusa są bose. A oto znaczenie greckich napisów, jakie są na obrazie: Myter Theou, Archangelos Gabriel, Archangelos Michael, Jesous Christos (Matka Boża, Archanioł Gabriel, Archanioł Michał, Jezus Chrystus).

Obraz ma kolory niezwykle żywe, jakby był malowany niedawno. Był bowiem odnawiany przez Novotnego w roku 1866.

Polscy czciciele NMP Nieustającej Pomocy

Kult NMP Nieustającej Pomocy w Polsce datuje się od końca wieku XIX, kiedy to redemptoryści przybyli po raz drugi do Polski. Istnieje w Polsce ponad 360 ośrodków czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do najważniejszych sanktuariów należą: obraz Matki Bożej w Gliwicach (kościół Św. Krzyża) w Słupsku (w kościele N.M. Panny), w Gorzowie (katedra), w Kielcach (katedra), w Przemyślu (katedra), w Warszawie (kościół św. Klemensa Hofbauera) i w Poznaniu (fara). 11 października 1961 roku arcybiskup poznański Antoni Baraniak w obecności 19 biskupów dokonał uroczystej koronacji obrazu. Jest to obecnie największe sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Polsce i jedno z największych w świecie. Wystarczy wspomnieć, że nowenna w każdą środę odbywa się trzy razy dziennie. Nowe sanktuarium, ale bardzo żywe, jest w Toruniu przy kościele redemptorystów. l października 1967 roku kardynał Prymas Polski Stefan Wyszyński dokonał koronacji tegoż obrazu przy udziale kilkudziesięciu biskupów. Wreszcie wypada przypomnieć, że w kaplicy sióstr karmelitanek bosych w Kaliszu jest obraz Matki Bożej, przywieziony ze Lwowa (z ich klasztoru), koronowany 25 czerwca 1939 roku przez arcybiskupa Bolesława Twardowskiego. Nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy szczególnie szerzyło się w diecezji chełmińskiej (dzisiaj po nowym podziale pozostała część nosi nazwę diecezji pelplińskiej). Biorąc pod uwagę ten fakt ówczesny biskup chełmiński ks. Kazimierz Kowalski wniósł w 1962 r. prośbę do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie Matki Boskiej Nieustającej Pomocy główną Patronką Diecezji. Stolica Apostolska dekretem z dnia 29 X 1962 zatwierdziła tę prośbę.


MODLITWA RZYMSKA I

O Matko Nieustającej Pomocy / z największą ufnością przychodzę dzisiaj / przed Twój święty obraz, / aby błagać o pomoc Twoją. / Nie liczę na moje zasługi, / ani na moje dobre uczynki, / ale tylko na nieskończone zasługi Pana Jezusa / i na Twoją niezrównaną miłość macierzyńską. / Tyś patrzyła, o Matko, na rany Odkupiciela i na krew Jego wylaną na krzyżu dla naszego zbawienia. / Tenże Syn Twój umierając dał nam Ciebie za Matkę. / Czyż więc nie będziesz dla nas, / jak głosi Twój słodki Tytuł: / Nieustającą Wspomożycielką? / Ciebie więc, o Matko Nieustającej Pomocy, / przez bolesną mękę i śmierć Twego Boskiego Syna, / przez niewypowiedziane cierpienia Twego Serca, o Współodkupicielko, / zaklinam najgoręcej, / abyś wyprosiła mi u Syna Twego Tę łaskę, / której tak bardzo pragnę i tak bardzo potrzebuję...

Ty wiesz, o Matko Przebłogosławiona, / jak bardzo Jezus, Odkupiciel nasz, pragnie udzielić nam wszelkich owoców Odkupienia. / Ty wiesz, że skarby te zostały złożone w Twoje ręce, abyś je nam rozdzielała. / Wyjednaj mi przeto, o najłaskawsza Matko, / u Serca Jezusowego tę łaskę, / o którą w tej nowennie pokornie proszę, / a ja z radością wychwalać będę Twoje miłosierdzie / przez całą wieczność. Amen.

 

MODLITWA RZYMSKA II

O Matko Nieustającej Pomocy, / pozwól mi naśladować Boskie Twoje Dzieciątko, / tak jak Je przedstawia Twój cudowny obraz / w chwili, gdy Je przyciskasz do serca. / O tak, / jakżebym i ja chciał trzymać się silnie / moimi niegodnymi rękami/ Twojej potężnej prawicy.

Tym razem jednak, o Matko Nieustającej Pomocy,/ nie proszę za sobą, lecz za braćmi i siostrami moimi, / którzy tutaj są zebrani wraz ze mną/przed Twoim cudownym obrazem, / proszę za cały Kościół święty / i za całą nieszczęśliwą ludzkość. / Wejrzyj, Królowo świata, / jak wielka jest liczba potrzebujących,/smutnych i cierpiących,/popatrz, jak ciężkie są nasze czasy. / Czyż nie jesteś Matką Nieustającej Pomocy? / Czyż nie jesteś Wszechmocą Błagającą? / Wszak nie brakuje Ci ani potęgi, ani dobroci, / by przyjść z pomocą w każdej potrzebie i nieszczęściu. / Obecna godzina jest Twoją godziną, / więc okaż nam się Matką, / spiesz co prędzej z pomocą swoją w tej naszej potrzebie. /Spiesz nam z pomocą swoją zawsze,/ a zwłaszcza w godzinę śmierci naszej. Amen.

WSPÓLNE BŁAGANIA

  • Za chorych, abyś ich uzdrowiła,

O Maryjo usłysz błagania nasze!

  • Za strapionych, abyś ich pocieszyła.

  • Za płaczących, abyś im łzy otarła

  • Za sieroty i opuszczonych, abyś im Matką była.

  • Za biednych i potrzebujących, abyś ich wspomagała

  • Za błądzących, abyś ich na drogę prawdy sprowadziła

  • Za kuszonych, abyś ich z sideł szatańskich wybawiła

  • Za upadających, abyś ich w dobrym podtrzymywała

  • Za grzeszników, abyś im żal i łaskę spowiedzi wyjednała

  • O wysłuchanie wszystkich próśb naszych.

WSPÓLNE PODZIĘKOWANIA

  • Za uzdrowionych z choroby

O Maryjo przyjmij dziękczynienie nasze!

  • Za pocieszonych w strapieniu

  • Za ocalonych z rozpaczy

  • Za wyzwolonych z mocy grzechu

  • Za wysłuchanych w błaganiu

  • Za litość nam okazaną

  • Za miłość Twą macierzyńską

  • Za dobroć Twą niezrównaną

  • Za wszystkie łaski nam i innym wyświadczone.

WSPÓLNE PROŚBY DO MBNP

O Maryjo, Matko Nieustającej Pomocy, która z taką czułością z tego cudownego obrazu na nas spoglądasz, z dziecięcą ufnością spieszymy do Twych stóp z naszymi wspólnymi prośbami. Racz spojrzeć na nas łaskawie i wysłuchać naszych błagań. Przyjdź nam z pomocą w wielorakich potrzebach naszych. Błagamy Cię o to najusilniej i najgoręcej, pomagaj nam nieustannie.

WIELKA MATKO BOŻA

  • - Wielka Matko Boża

Pomagaj nam nieustannie

  • Matko nasza najlepsza

  • Pośredniczko nasza u Boga

  • Szafarko łask wszelkich

  • Matko świętej wytrwałości

  • Tronie Miłosierdzia Bożego

  • Wszechmocy błagająca

  • Poręko naszego zbawienia

  • Pogromczyni mocy piekielnych

  • Kotwico naszej nadziei

  • Umocnienie słabych

  • Ucieczko uciśnionych

  • Żywicielko głodnych

  • Opatrzności ubogich

  • Cudowna lekarko w chorobach

  • Ratunku ginących grzeszników

  • Nadziejo zrozpaczonych

  • Patronko misji świętych

  • Wychowawczyni powołań kapłańskich

  • Mistrzyni życia duchowego

  • Strażniczko czystości

  • Opiekunko rodzin

  • Czuła Matko sierot

  • Zbawienie umierających

  • Pani naszych losów

  • Przewodniczko pewna do nieba

  • Obrono nasza na Sądzie

  • Wybawicielko z czyśćca

Wezwanie: Tyś naszą ucieczką o Pani!

Odp.: Pomocą w ucisku i smutku!

Módlmy się:

Panie Jezu Chryste, Ty dałeś nam Rodzicielkę Swoją Maryję, której przesławny obraz czcią otaczamy, za Matkę nieustannie pomagać nam gotową, pozwól prosimy, abyśmy ustawicznie Jej macierzyńskiej pomocy wzywając, zasłużyli doznawać owoców Twego odkupienia, Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.

MODLITWA O NAWRÓCENIE GRZESZNIKÓW

Matko Nieustającej Pomocy wspomnij na Krew Boskiego Syna Twego wylaną dla dusz zbawienia, wspomnij na boleści jakie Twoje macierzyńskie serce wycierpiało i zlituj się nad tylu nieszczęśliwymi grzesznikami, którzy żyją z dala od Boga, i nie korzystają ze zbawczych zasług Pana Jezusa ani z łez przez Ciebie Matko wylanych. O Maryjo, wybłagaj miłościwie łaskę nawrócenia dla tylu grzeszników zwłaszcza w naszej parafii żyjących. Ofiaruj za nie sprawiedliwości Bożej krew Syna Świętego wraz z zasługami Twoich boleści i wspieraj mnie w mym pragnieniu pozyskania wielu dusz dla Pana Jezusa przez wypraszanie im Twojej przemożnej opieki.

Matko Nieustającej Pomocy wstawiaj się za nieszczęśliwymi grzesznikami i wyproś im u Boga łaskę nawrócenia. Amen.

ANTYFONA KOŚCIELNA

Święta Maryjo, spiesz nam na pomoc nieszczęśliwym, podnoś przygnębionych, pocieszaj płaczących, módl się za ludem, wstawiaj się za duchowieństwem, oręduj za poświęconym Bogu stanem niewieścim. Niech wsparcia twego doznają wszyscy, którzy wzywają Twojej Nieustającej Pomocy.

MODLITWA ZA CHOREGO

Matko Boska Nieustającej Pomocy, Twój Boski Syn, którego na ręku trzymasz, wysłuchuje każdą Twoją prośbę. Poleć Mu także chorego, za którego dzisiaj w pokorze modlę się do Ciebie. Rzeknij tylko słowo a chory wróci do zdrowia. Nie odmawiaj mi tej łaski, chorzy mają szczególne prawo do Twej dobroci. Proś przeto Jezusa, aby nam to drogie życie zachował. Ty sama bądź dla chorego dobrą i miłosierną Lekarką a przy Twojej Pomocy z pewnością uzyska utracone siły. Gdyby jednak Bóg, którego wola rządzi światem, inaczej postanowił, wspomóż o Matko chorego i daj mu siłę, aby przyjął kielich goryczy i zdał się spokojnie na rozporządzenia Boga Wszechmocnego. Daj mu cierpliwość, broń od rozpaczy, Matko, Ty jesteś tak potężna, możesz nas pocieszyć. Jesteś Matką Najlepszą, pragniesz nas uratować. Wysłuchaj więc nas łaskawie i przyjdź nam z pomocą. Amen.

MODLITWA W CHOROBIE

Matko Boska Nieustającej Pomocy, cierpię wiele i cierpię już długo. Wraz z ciałem słabnie też siła ducha mego już i modlić się nie mogę. Nic mi ulgi nie przynosi. Nawet rozmowa z krewnymi i przyjaciółmi mnie zasmuca. Powoli zanika w mym sercu odwaga i nadzieja a ich miejsce zajmuje zgryzota, ból i smutek. W Tobie o Maryjo pokładam całą moją nadzieję. Ty nie zapominasz o cierpiących dzieciach Swoich. Wspomóż mnie Matko Nieustającej Pomocy, daj siłę, bym z ręki Jezusa cierpliwie przyjął każdą dolegliwość a raczej, o ile to nie zaszkodzi sprawie mego zbawienia, przywróć mi zdrowie, bym z radością mógł Cię wychwalać za życia i po śmierci. Amen.

Święty Cyryl Aleksandryjski

(...) Związany ze sporem chrystologicznym, który doprowadził do Soboru Efeskiego w 431 roku i ostatni wybitny przedstawiciel tradycji aleksandryjskiej, Cyryl został później określony przez grecki Wschód mianem "strażnika dokładności" - co należy rozumieć jako strażnika prawdziwej wiary - a nawet wręcz mianem "pieczęci Ojców"

 

Drodzy bracia i siostry!

Dziś również, kontynuując naszą podróż śladami Ojców Kościoła, spotykamy wielką postać: świętego Cyryla Aleksandryjskiego. Związany ze sporem chrystologicznym, który doprowadził do Soboru Efeskiego w 431 roku i ostatni wybitny przedstawiciel tradycji aleksandryjskiej, Cyryl został później określony przez grecki Wschód mianem "strażnika dokładności" - co należy rozumieć jako strażnika prawdziwej wiary - a nawet wręcz mianem "pieczęci Ojców". Te prastare określenia doskonale wyrażają pewną charakterystyczną cechę Cyryla, a mianowicie stałe odwoływanie się biskupa Aleksandrii do wcześniejszych autorów kościelnych (a wśród nich zwłaszcza do Atanazego) w celu ukazania, że jego teologia kontynuuje tradycję. Włącza się on świadomie i jednoznacznie w tradycję Kościoła, w której widzi gwarancję ciągłości wraz z Apostołami i samym Chrystusem. Tego świętego, czczonego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, w 1882 papież Leon XIII ogłosił doktorem Kościoła, przyznając jednocześnie ten sam tytuł innemu ważnemu przedstawicielowi patrystyki greckiej, św. Cyrylowi Jerozolimskiemu. Ujawniały się w ten sposób troska i miłość do chrześcijańskiej tradycji wschodniej tego papieża, który w przyszłości ogłosi jeszcze doktorem Kościoła także św. Jana Damasceńskiego, dając tym samym dowód, że tradycja zarówno wschodnia, jak i zachodnia wyrażają nauczanie jedynego Kościoła Chrystusowego.

Bardzo skąpe są wiadomości o życiu Cyryla przed jego wyborem na ważną stolicę w Aleksandrii. Krewny Teofila, który od 385 roku jako biskup pewną ręką i ciesząc się prestiżem rządził diecezją aleksandryjską, Cyryl urodził się najprawdopodobniej w tej samej egipskiej metropolii między rokiem 370 a 380; szybko wprowadzony został w życie Kościoła i otrzymał staranne wykształcenie, zarówno kulturalne, jak teologiczne. W roku 403 był w Konstantynopolu wraz ze swym wpływowym wujem i wziął tam udział w tzw. Synodzie "Pod Dębem", który usunął biskupa tego miasta, Jana (nazwanego później Chryzostomem), zaznaczając tym samym triumf stolicy aleksandryjskiej nad jej tradycyjną rywalką, jaką był Konstantynopol, gdzie mieszkał cesarz. Po śmierci wuja Teofila młody jeszcze Cyryl w roku 412 wybrany został na biskupa wpływowego Kościoła Aleksandrii, którym rządził z wielką energią trzydzieści dwa lata, dążąc stale do potwierdzenia jego prymatu na całym Wschodzie, w czym jego mocną stroną były też tradycyjne więzy z Rzymem.

W dwa lub trzy lata później, w roku 417 bądź 418, biskup Aleksandrii okazał się realistą w przywróceniu jedności z Konstantynopolem, zerwanej już w 406 roku w następstwie detronizacji Chryzostoma. Jednakże zadawniony spór ze stolicą konstantynopolitańską rozgorzał dziesięć lat później, gdy w 428 wybrano tam Nestoriusza, powszechnie szanowanego i surowego mnicha formacji antiocheńskiej. Nowy biskup Konstantynopola szybko bowiem wywołał sprzeciwy, gdyż w swoim przepowiadaniu wolał używać dla Maryi tytułu "Matka Chrystusa" (Christotókos), zamiast innego - bardzo już drogiego pobożności ludowej- mianowicie "Matka Boża" (Theotókos). Powodem tego wyboru biskupa Nestoriusza była jego przynależność do chrystologii typu antiocheńskiego, która dla zachowania znaczenia człowieczeństwa Chrystusa, prowadziła do twierdzeń o jego oddzieleniu od boskości. Tym samym nie było już w Chrystusie prawdziwej jedności między Bogiem a człowiekiem, i oczywiście nie można było już mówić o "Matce Bożej".

Reakcja Cyryla - wówczas najwyższego przedstawiciela chrystologii aleksandryjskiej, dążącej do mocnego podkreślenia jedności osoby Chrystusa - była niemal natychmiastowa i wyraziła się na wszystkie sposoby już od roku 429, gdy wysłał nawet do samego Nestoriusza kilka listów. W drugim (PG 77, 44-49), jaki do niego wystosował, w lutym 430 r., czytamy wyraźne stwierdzenie o ciążącym na Pasterzach obowiązku zachowania wiary Ludu Bożego. Było to dla niego kryterium, ważne zresztą i dziś: wiara Ludu Bożego jest wyrazem tradycji, jest gwarancją zdrowej doktryny. Tak pisał do Nestoriusza: "Ciebie też upominam niniejszym, jak brata w Chrystusie, byś słowa nauki wiary z rozmysłem i wielką bacznością kierował zawsze do ludzi, mając na uwadze to, że jeśli ktoś zgorszyłby choć jednego z tych, którzy wierzą w Chrystusa, naraża się na wielki gniew Boży".

W tym samym liście do Nestoriusza - liście, który nieco później, w 451 r., miał zostać przyjęty przez Sobór Chalcedoński, czwarty powszechny - Cyryl jasno opisuje swoją wiarę chrystologiczną: "Utrzymujemy, iż Słowo, jednocząc się substancjalnie z ciałem ożywionym i duszą rozumną stało się człowiekiem w sposób niewypowiedziany i niepojęty oraz nazwane zostało Synem Człowieczym; nie tylko z samej woli czy upodobania ani też nie przez samo przyjęcie tylko osoby, lecz z tej racji, że z obu różnych natur, które połączyły się w prawdziwym związku jedności, powstał jeden Chrystus i Syn". To bardzo ważne: rzeczywiście prawdziwe człowieczeństwo i prawdziwa boskość łączą się w jednej Osobie, Panu naszym Jezusie Chrystusie. Dlatego, pisze dalej biskup Aleksandrii, "w ten sposób będziemy wyznawać jednego Chrystusa i Pana, oddając cześć nie tyle człowiekowi i Słowu, by nie dopuszczać nawet pozoru podziału przez wprowadzenie spójnika «i», lecz Jednemu i Temu samemu. Przecież ciało nie jest czymś obcym dla Słowa; wespół z Nim zasiada wspólnie z Ojcem. Bo przecież nie dwaj synowie zasiadają razem z Ojcem, lecz jeden, dzięki zjednoczeniu, razem ze swym ciałem".

Szybko też, dzięki rozsądnym sojuszom, biskupowi Aleksandrii udało się doprowadzić do wielokrotnego potępienia Nestoriusza: przez stolicę rzymską, następnie przez dwanaście ułożonych przez siebie Anatematyzmów, wreszcie przez trzeci Sobór powszechny., który odbył się w Efezie w 431 r. Zgromadzenie to, które miało zmienny i burzliwy przebieg, zakończyło się pierwszym wielkim triumfem pobożności maryjnej i wygnaniem biskupa konstantynopolitańskiego, który nie chciał przyznać Dziewicy tytułu "Matki Bożej" z powodu błędnej chrystologii, która pociągała za sobą podział w samym Chrystusie. Po takim zwycięstwie nad swym rywalem i jego nauczaniem Cyryl potrafił jednak już w 433 r. osiągnąć kompromisową i pojednawczą formułę z Antiocheńczykami. To również jest znaczące: z jednej strony jest jasność wykładu wiary, z drugiej jednak jest także intensywne poszukiwanie porozumienia w jedności i pojednaniu. W późniejszych latach Cyryl poświęcił się obronie i wyjaśnieniu swego stanowiska teologicznego aż do śmierci, która nastąpiła 27 czerwca 444 roku.

Pisma Cyryla - rzeczywiście bardzo liczne i szeroko rozpowszechnione także w przekładach na łacinę i języki wschodnie, dokonanych już za jego życia, co świadczy o ich błyskawicznym powodzeniu - mają pierwszorzędne znaczenie dla historii chrześcijaństwa. Ważne są jego komentarze do licznych ksiąg Starego i Nowego Testamentu, w tym do całego Pięcioksięgu, Izajasza, Psalmów oraz Ewangelii Jana i Łukasza. Znaczące są także liczne dzieła doktrynalne, w których przewija się obrona wiary trynitarnej przed tezami arian i Nestoriusza. Podstawą nauczania Cyryla jest tradycja kościelna, a zwłaszcza, jak wspomniałem, pisma Atanazego, jego wielkiego poprzednika na stolicy aleksandryjskiej. Spośród innych pism Cyryla należy wreszcie przypomnieć księgi Przeciwko Julianowi - ostatnią wielką odpowiedź na polemiki antychrześcijańskie, podyktowaną przez biskupa Aleksandrii najprawdopodobniej w ostatnich latach życia jako odpowiedź na dzieło "Przeciwko Galilejczykom" napisane wiele lat wcześniej, w 363 r., przez cesarza zwanego Apostatą, gdyż porzucił chrześcijaństwo, w którym został wychowany.

Wiara chrześcijańska jest przede wszystkim spotkaniem z Jezusem, "Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę" (encyklika Deus caritas est, 1). Święty Cyryl Aleksandryjski był niezmordowanym i niewzruszonym świadkiem Jezusa Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego, podkreślającym nade wszystko Jego jedność, jak powtarzał w 433 roku w pierwszym liście (PG 77,228-237) do biskupa Sukcensjusza: "Jeden tylko jest Syn, jeden tylko Pan Jezus Chrystus, zarówno przed wcieleniem, jak i po wcieleniu. W istocie nie było jednym Synem Słowo zrodzone z Boga Ojca a drugim zrodzony ze świętej Dziewicy; wierzymy wszak, że Ten, który jest przed czasem, narodził się także z ciała niewiasty". Stwierdzenie to, niezależnie od swego znaczenia doktrynalnego, pokazuje, że wiara w Jezusa - Słowo zrodzone z Ojca jest także dobrze zakorzeniona w historii, albowiem, jak stwierdza św. Cyryl, ten sam Jezus przyszedł w czasie wraz z narodzinami z Maryi, Theotókos, i będzie, zgodnie z Jego obietnicą, zawsze z nami. I to jest ważne: Bóg jest wieczny, narodził się z niewiasty i pozostaje z nami każdego dnia. W tej ufności żyjemy, w tej ufności odnajdujemy drogę naszego życia.


28 czerwca. Młot na pop-gnostyków - święty Ireneusz

Współcześni gnostycy różnej maści sugerują, że Kościół coś ukrywa, potajemnie kombinuje w swoich kuriach czy zakrystiach. Jak można tak po prostu wierzyć biskupom?

 

Chwałą Bożą jest człowiek żyjący – to jedno z najpiękniejszych zdań zapisanych przez św. Ireneusza. Potwierdził je swoim życiem. Pochodził z pogańskiej rodziny z Azji Mniejszej. Był uczniem św. Polikarpa, ucznia św. Jana. Został kapłanem wśród ludów Galii, a następnie biskupem Lyonu. Zginął śmiercią męczeńską w 202 roku. Napisał sporo dzieł, ale do dziś przetrwały tylko dwa, z których najsłynniejsze to „Zdemaskowanie i odparcie fałszywej wiedzy” (łac. Adversus haereses). Św. Ireneusz polemizuje w tej księdze z gnostycyzmem, groźną herezją atakującą Kościół w pierwszych wiekach.

Gnostyków otaczała aura tajemniczości, którą sami wywoływali. Powoływali się na rodzaj „zbawczej wiedzy” (gnozy) dostępnej tylko wybranym, która uprawniała ich do dowolnej interpretacji tekstów biblijnych. No, cóż… Jeśli ktoś głosi, że ma dostęp do jakiejś tajemniczej wiedzy i dlatego dokonuje rewizji wiedzy uznanej, może być pewien, że zawsze znajdzie posłuch. Ireneusz pisze: „Są ludzie, którzy wyżej od prawdy stawiają puste gadulstwo (...). Chytrze spreparowaną, na pozór poprawną argumentacją przewracają oni w głowach półinteligentom, łowiąc ich na przynętę słusznych w zasadzie, lecz poprzekręcanych lub fałszywie interpretowanych słów Pańskich. Pod pretekstem zdobywania niby to wyższej wiedzy sprowadzają wielu na bezdroża”. Biskup Lyonu zbija dalej punkt po punkcie rozumowanie gnostyków, ukazuje ich sprzeczności, brak spójności. „Poznać ich doktrynę, to już ją pokonać” – stwierdza.

Gnostyckiej „wyższej wiedzy” Ireneusz przeciwstawia prawdy wiary, które nie opierają się na ludzkim widzimisię, ale na Tradycji Kościoła. Łacińskie tradere znaczy przekazywać. Tradycja oznacza w pierwszym rzędzie proces przekazywania objawionej Prawdy z pokolenia na pokolenie, od Chrystusa przez Apostołów i ich następców, aż do chwili obecnej. Dla Ireneusza gwarancją wiernego przekazu Prawdy jest ciągłość posługi biskupów, czyli tzw. sukcesja apostolska. Każdy biskup, sięgając wstecz do swoich poprzedników, dotrze do któregoś z apostołów. Ta nieprzerwana linia następstwa urzędu apostolskiego jest łącznikiem między Ewangelią głoszoną przez Chrystusa a Ewangelią głoszoną dzisiaj w Kościele. Nad tym procesem Tradycji czuwa Duch Święty obecny w Kościele.

Pycha zawsze kusi posiadaniem wyjątkowej wiedzy, możliwością przyłączenia się do grupy tych, co „wiedzą lepiej”. Współcześni gnostycy różnej maści sugerują, że Kościół coś ukrywa, potajemnie kombinuje w swoich kuriach czy zakrystiach. Jak można tak po prostu wierzyć biskupom? To przecież niegodne myślącego człowieka. Liderzy gnostyckich sekt głosili przed wiekami dokładnie to samo. Co ciekawe, swoją „gnozą” usprawiedliwiali także rozwiązłość seksualną. Nic nowego pod słońcem. Odwieczne pokusy pojawiają się wciąż w nowych przebraniach. Antygnostyckie dzieło Ireneusza jest wciąż aktualne. Święty chyba nie ma satysfakcji. Wolałby pewnie, aby w ludzkim życiu objawiała się chwała Boża, a nie głupota i pycha.

Gnoza dla półinteligentów

Chwałą Bożą jest człowiek żyjący - Św. Ireneusz z Lyonu

„Jest lepiej i pożyteczniej mniej albo nic nie wiedzieć, a przy tym zbliżyć się do Boga przez miłość, niż chełpić się, że się wiele wie i wiele zebrało doświadczeń, a przy tym być uznanym za bluźniercę i wroga samego Boga” – pisał św. Ireneusz, który zasłynął jako obrońca Kościoła przed herezją gnostycką. Gnoza to system, który próbował stworzyć chrześcijaństwo w wersji dla intelektualistów. Gnostycy utrzymywali, że mają dostęp do wyższej, tajemnej wiedzy, która włącza ich do duchowej elity. Wspólnym elementem ekstrawaganckich poglądów gnostycznych był dualizm: przeciwstawianie ducha i materii. Gnostycy upatrywali przyczynę zła w świecie materialnym, który nie miał pochodzić od dobrego Boga.

Św. Ireneusza (ok.135–202) urodził się w Smyrnie (dziś Izmir w Turcji). Był uczniem św. Polikarpa, ucznia św. Jana. Został kapłanem w Galii, a następnie biskupem Lyonu. Zginął śmiercią męczeńską w 202 roku. Ocalały tylko dwa jego dzieła, z których najsłynniejsze to „Adversus haereses”. Biskup Lyonu zbija tezy gnostyków, ukazuje ich sprzeczności, brak spójności. „Poznać ich doktrynę, to już ją pokonać” – stwierdza.

Rozwija pojęcie Tradycji apostolskiej. Nie ma żadnej tajemnej nauki poza wspólnym credo Kościoła, podkreśla. „Tradere” znaczy przekazywać. Tradycja oznacza proces przekazywania objawionej Prawdy z pokolenia na pokolenie, od Chrystusa przez apostołów i ich następców. Gwarancją wiernego przekazu prawd wiary jest ciągłość posługi biskupów, czyli tzw. sukcesja apostolska. Nad Tradycją wiary czuwa Duch Święty, który zapewnia, że Kościół jest wierny Ewangelii, a jednocześnie nie kostnieje, wciąż się odnawia. Gnoza jest stałą pokusą intelektualistów.

Pycha rozumu powoduje, że „moje zdanie” urasta do rangi najwyższego autorytetu. Medialne elity wzorem gnostyków sugerują dziś, że mają ten właściwy pomysł na Kościół, moralność i wiarę, bardziej „nowoczesne”, „ludzkie” itd. Można by zadedykować im słowa Ireneusza: „Są ludzie, którzy wyżej od prawdy stawiają puste gadulstwo. Chytrze spreparowaną, na pozór poprawną argumentacją przewracają oni w głowach półinteligentom, łowiąc ich na przynętę słusznych w zasadzie, lecz poprzekręcanych lub fałszywie interpretowanych słów Pańskich”. Ireneusz radzi wierzącym słuchać bardziej nauczania papieża i biskupów. Za proste? No właśnie, to takie banalne...


29 czerwca. Święci Piotr i Paweł

W jednym i tym samym dniu czcimy męczeństwo dwóch Apostołów. Oni też stanowili jedno. Chociaż cierpieli w różnych dniach, stanowili jedno. Piotr wyruszył pierwszy. Za nim podążył Paweł. Obchodzimy dziś uroczystość Apostołów uświęconą ich własną krwią. Umiłujmy zatem ich wiarę, życie, trudy, cierpienia, świadectwo i naukę.

 

Spotkania Pawła z Piotrem Nawrócenie czy powołanie? „Skała” i „Wybrane narzędzie” w jedności Tak to sobie wyobrażał Sienkiewicz

Spotkania Pawła z Piotrem

ks. Józef Kozyra; GN 25/2001

"W jednym i tym samym dniu czcimy męczeństwo dwóch Apostołów. Oni też stanowili jedno. Chociaż cierpieli w różnych dniach, stanowili jedno. Piotr wyruszył pierwszy. Za nim podążył Paweł. Obchodzimy dziś uroczystość Apostołów uświęconą ich własną krwią. Umiłujmy zatem ich wiarę, życie, trudy, cierpienia, świadectwo i naukę" — głosił przed wiekami w kazaniu ku czci Piotra i Pawła św. Augustyn.

Pierwsze spotkanie Pawła z Piotrem mogło mieć miejsce w Jerozolimie w związku z prześladowaniem chrześcijan w tym mieście na początku lat trzydziestych I w. po Chr. Paweł czterokrotnie przyznaje w swoich listach, że prześladował Kościół (Ga 1,13.23; 1 Kor 15,9 i Flp 3,6). Prześladowaniami w Jerozolimie zagrożony był również Apostoł Piotr.

W Jerozolimie

Do pierwszego oficjalnego spotkania Pawła, już jako chrześcijanina, z Piotrem doszło w Jerozolimie po "wydarzeniach damasceńskich" (nawrócenie Pawła i powołanie go na Apostoła przez zmartwychwstałego Chrystusa — Dz 9,1—19) i po powrocie z Arabii. Piotr był bowiem pierwszym i najważniejszym świadkiem zmartwychwstałego Chrystusa (por. 1 Kor 15,5; Łk 24,34). Należał też do "filarów Kościoła" (Ga 2,9). Dlatego Pawłowi tak bardzo zależało na tym spotkaniu. Łukasz w Dz 9,26—30 pisze o trudnościach, jakie Paweł, nowy wyznawca Chrystusa, znany w Jerozolimie jako największy wróg Kościoła, musiał pokonać, by spotkać się z Piotrem. "Kiedy Paweł przybył do Jerozolimy, próbował się przyłączyć do uczniów, lecz wszyscy się go bali, nie wierząc, że jest (także) uczniem. Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do Apostołów. Opowiedział im, jak w drodze (do Damaszku) Paweł ujrzał Pana, który przemawiał do niego, i z jaką siłą przekonania (Paweł) nauczał w Damaszku w imię Jezusa. Paweł przemawiał też i rozprawiał z hellenistycznymi (Żydami), którzy usiłowali go zgładzić. Bracia (chrześcijanie) dowiedzieli się jednak o tym i odprowadzili go do Cezarei i wysłali do Tarsu" (Dz 9,26—30).

Po raz kolejny Paweł mógł się spotkać z Piotrem w Jerozolimie w połowie lat 40. (przed I wyprawą misyjną), gdy razem z Barnabą przyniósł kolektę z Antiochii Syryjskiej dla nawiedzonych klęską głodu braci w wierze mieszkających w Judei.

Do kolejnego spotkania Pawła z Piotrem w Jerozolimie doszło około roku 50. po Chr., w związku z Soborem Apostolskim. Miała na nim zostać rozstrzygnięta sprawa większego otwarcia się na ewangelizację pogan i zwolnienia ich od przestrzegania zwyczajów żydowskich, głównie obrzezania. O swoim wystąpieniu Paweł wspomina w Ga 2,5. Apostołowie uznali wówczas, iż poganie, którzy przyjęli chrzest od Pawła nie będąc obrzezanymi i nie zachowując przepisów Prawa Mojżeszowego, są na równi z judeochrześcijanami autentycznymi i pełnymi członkami Kościoła. Paweł wyraził to pozytywne rozstrzygnięcie słowami: "Jakub, Kefas (Piotr) i Jan, uważani za filary Kościoła, uznawszy daną mi łaskę, podali mnie i Barnabie prawicę, na znak wspólnoty, abyśmy szli do pogan" (Ga 2,9).

Czy w czasie innych odwiedzin Kościoła jerozolimskiego przez Pawła dochodziło do spotkania z Piotrem, nie wiadomo.

W Antiochii Syryjskiej

W czasach apostolskich Antiochia, jako dawna stolica Seleucydów, była siedzibą wielkorządcy rzymskiego — legata cesarza Augusta — i należała do największych miast imperium. Chrześcijaństwo zaczęło się tam rozwijać w połowie lat 30. I w. po Chr., głównie dzięki pracy ewangelizacyjnej Barnaby i Pawła. Tam też po raz pierwszy wyznawców Chrystusa nazwano chrześcijanami (por. Dz 11,19—26).

Już po Soborze Jerozolimskim, około 50 r. po Chr., miał miejsce w Antiochii Syryjskiej pewien incydent, o którym wspomina Paweł w Ga 2,11n. Wtedy właśnie doszło do kontrowersyjnego spotkania Pawła z Piotrem: "Gdy Kefas (Piotr) przybył do Antiochii — pisze Paweł — otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył". Piotr w Antiochii spożywał posiłki wspólnie z chrześcijanami pochodzącymi z pogaństwa. Kiedy jednak pojawili się tam wysłannicy z Jerozolimy, reprezentujący ochrzczonych Żydów przeciwnych kontaktom z poganami (tak zwani żydujący), Piotr zaczął wycofywać się ze wspólnych posiłków, by nie dawać powodów do nowych konfliktów i nieporozumień. To samo uczynił Barnaba i inni chrześcijanie antiocheńscy. Paweł wystąpił wówczas zdecydowanie przeciw brakowi konsekwencji w ich postępowaniu (por. Ga 2,11—14). Ostrość i zdecydowanie wystąpienia Pawła świadczy o wyjątkowej pozycji Piotra w pierwotnym Kościele. Pawłowi zależało bowiem, by ten "filar Kościoła" nie był chwiejny w postępowaniu. Głoszona przez Pawła nauka Ewangelii wcale nie była różna od nauczania Piotra. Paweł zaś szukał dla swojej pracy misjonarskiej uznania Piotra (por. Ga 2,9).

Na wyjątkową pozycję Piotra w Kościele antiocheńskim może wskazywać również nazwa miejsca gromadzenia się pierwszych chrześcijan w tym mieście — grota św. Piotra. Ta skalna jaskinia, znajdująca się u podnóża góry Mons Silpius, służyła miejscowym wiernym jako kościół domowy. Tam z pewnością doszło do trudnego spotkania Pawła z Piotrem. Miejsce to krzyżowcy przekształcili w XIII w. w kościół św. Piotra, budując przed grotą olbrzymią fasadę z rozetami. Współcześni chrześcijanie w tym starożytnym kościele, zachowanym do dziś w pierwotnej formie, ustawili statuę św. Piotra, podkreślając prymat tego Apostoła, potwierdzony również w tym miejscu przez św. Pawła.

W Rzymie

Czy doszło do spotkania Pawła z Piotrem w Rzymie — tego na pewno nie wiemy, chociaż teoretycznie istnieje taka możliwość. Paweł przybył do Rzymu po raz pierwszy jako więzień w 60 r. po Chr. Według Dz 28,30, przez dwa lata mieszkał w wynajętym przez siebie lokalu, służącym jako więzienie domowe, gdzie przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili. Przypuszcza się, że dom ten leżał nad Tybrem w dzielnicy żydowskiej, między teatrem Marcellusa i Pompejusza, niedaleko synagogi. Jak głosi tradycja, dom Pawła znajdował się przy nadbrzeżnej ulicy "piaskowej". W średniowieczu zamieniono go na kaplicę i wybudowano kościół, nazywany San Paulo alla Regola.

Powtórnie osadzono Pawła w innym więzieniu, Mamertyńskim, mieszczącym się między Forum Romanum i Kapitolem ok. 67. r. po Chr., wspólnie z pospolitymi przestępcami. Skazany na śmierć, jako obywatel rzymski, został ścięty w miejscu zwanym Tre Fontane (trzy fontanny — dzisiaj: Eur), a pochowano go przy drodze Ostyjskiej poza murami miasta. Nad jego grobem od czasów konstantyńskich (IV w.) wznosi się wspaniała bazylika.

Kiedy przybył i gdzie przebywał w Rzymie Apostoł Piotr, o tym również nie wiemy nic pewnego. Starożytna tradycja głosi, że Piotr związany był z Wiecznym Miastem od 42 r. po Chr., ale jako wędrowny głosiciel Ewangelii mógł wielokrotnie opuszczać Rzym, aby po 25 latach ostatecznie tu ponieść śmierć męczeńską. Przebywając w Rzymie, Piotr mógł zamieszkiwać na Zatybrzu, bo żyło tam najwięcej chrześcijan, albo na Awentynie u małżonków Pryscylli i Akwili (dziś: kościół św. Pryski), gdzie ewentualnie spotykał również Pawła. Inne tradycje mówią o domu Marka przy Kapitolu lub o willi zamożnego przyjaciela — Pudensa (dziś kościół św. Pudencjany) na wzgórzu Esquilinio. Z 2 P 5,13 wiadomo, że Piotr pisząc list do chrześcijan w Azji Mniejszej, przebywał w stolicy cesarstwa.

Z listów Klemensa Rzymskiego oraz Ignacego Antiocheńskiego do Rzymian pisanych w II w. po Chr. wynika, że zarówno Piotr, jak i Paweł przebywali w Rzymie za panowania Nerona i przeżywali uwięzienie poprzedzające wykonanie wyroku śmierci. Według starożytnych świadectw obydwaj Apostołowie zginęli w czasie prześladowania chrześcijan przez cesarza Nerona w latach 64—67 po Chr. Piotr został ukrzyżowany głową w dół w dzielnicy Watykan, która obejmowała cyrk Nerona (dzisiaj: Plac św. Piotra) oraz wzgórze Montorio i Gianicolo (Mons Aureus). Pagórek ten, podobnie jak cyrk Nerona, uważa się również za miejsce ukrzyżowania Apostoła. Zaś tam, gdzie wznosi się obecnie Bazylika św. Piotra na Watykanie, w starożytności znajdował się cmentarz, na którym według badań naukowych i tradycji poświadczonej kultem oraz budową kościołów, pochowano Piotra.

O głoszeniu Ewangelii mieszkańcom Rzymu, przypieczętowanej męczeńską krwią Apostołów Piotra i Pawła, piszą starożytni autorzy i Ojcowie Kościoła: Tertulian, Dionizy z Koryntu czy Euzebiusz z Cezarei oraz Hieronim i Augustyn.

Nawrócenie czy powołanie?

Ks. Stanisław Pisarek; GN 4/2003

Obchodzone 25 stycznia święto Nawrócenia św. Pawła Apostoła skłania do zatrzymania się przez chwilę przed postacią Apostoła Narodów. Jak przebiegało jego „nawrócenie”? Czym było i do czego w historii zbawienia miało doprowadzić?

W jednej ze śląskich parafii, w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Brzozowicach-Kamieniu, znajdują się pokaźnych rozmiarów figury patronów - Piotra, z zamkniętą księgą Ewangelii i kluczem, oraz św. Pawła, z księgą Ewangelii, otwartą do jej głoszenia aż po krańce świata, i mieczem, od którego Apostoł Narodów zginął w miejscu Tre Fontane za murami ówczesnego Rzymu (w roku 67 po Chr.).

Czy Paweł podróżował na koniu?

We wspomnianej świątyni namalowano także Szawła - Pawła przed Damaszkiem, u kresu podjętej w wiadomym celu podróży, i ten obraz stanowi rewelację. Artysta odstąpił od błędnej konwencji malowania Szawła - Pawła w tym przełomowym momencie jego życia, a także, jak się okaże, zaplanowanej przez Boga historii zbawienia, jako spadającego z konia. Któż nie pamięta okazałego konia z obrazu Caravaggia „Nawrócenie Szawła” w kościele Santa Maria del Popolo w Rzymie! Szaweł, Żyd, ubrany jak Rzymianin, leży na wznak na ziemi pod koniem, nawet jakby w stajni, a nie w plenerze. W dali widać zarysy Damaszku, do którego podążał z ważną misją, zleconą mu przez arcykapłana w Jerozolimie. Okoliczności namalowania tego obrazu, i takiego sposobu przedstawiania nawrócenia św. Pawła i całej problematyki egzegetycznej z tym związanej, opowiedziała w interesujący sposób, ze znawstwem i kompetencją historyka sztuki, który pokochał Rzym, Bożena Fabiani w cudownej książce „... Muszę i Rzym zobaczyć” (Warszawa, „Vocatio”, 1998). Zachęcam do przeczytania tych stronic, które zatytułowała dowcipnie: „Święty Paweł czy święty... Koń?” (ss. 268-269). Jest na nich barwna reprodukcja wspomnianego kontrowersyjnego obrazu Caravaggia.

Trzy teksty w Dziejach Apostolskich, odnoszące się do nawrócenia św. Pawła pod Damaszkiem, używają czasownika greckiego, który zwykło się tłumaczyć przez „udawać się”. Gdyby to była jazda na jakimś zwierzęciu jucznym, np. ośle czy wielbłądzie, to tekst wymieniłby je, jak mówi wyraźnie w Dz 8 o Etiopie wracającym z Jerozolimy do Etiopii, że jechał na wozie, czytając proroka Izajasza, i nie rozumiał czytanego tekstu dopóty, dopóki mu go Filip diakon nie wyjaśnił. Żydzi nie zwykli byli używać do podróży konia; był on dla nich zwierzęciem za drogim. Paweł z Tarsu, uczeń rabina Gamaliela, trudnił się wytwarzaniem namiotów i na pewno nie należał do ludzi zamożnych. Apostołowie też ewangelizowali pieszo; dlatego mówimy o odbywaniu drogi per pedes apostolorum, to znaczy pieszo.

Czy można mówić o nawróceniu?

Co mówią o nawróceniu Szawła teksty Nowego Testamentu? Czym ono było? Czy słusznie nazywamy je „nawróceniem”? Biblista amerykański Beverly Roberts Gaventa jest autorem niedawno wydanej książki o wymownym tytule „Od ciemności do światła. Aspekty nawrócenia w Nowym Testamencie” (Filadelfia 1986). Inna książka, wydana w tym samym mieście dziesięć lat wcześniej przez K. Stendahla, stawia w tytule problem „Powołanie czy raczej nawrócenie” (w: Paweł wśród Żydów i Pogan, ss. 7-23).

Mimo żywych opowiadań w Dziejach Apostolskich i dobrze utwierdzonym miejscu w wyobraźni chrześcijan, nawrócenie Pawła zajmuje tylko małą cząstkę w jego listach. Istotnie z tego powodu, że Paweł mówi tak mało na ten temat, i dlatego, że nie mówi on o zmianie religii, wielu badaczy studiujących jego listy akcentuje to, że jest niewłaściwe mówić o Pawle, jakoby doświadczył on nawrócenia. Za bardziej właściwe uważają słowo „wezwanie” czy „powołanie”, celem podjęcia prorockiego motywu wezwania, który pojawia się w Ga 1,15-16. Sugerowano też, żeby używać słowa „transformacja” jako określenia szczególnego nawrócenia Pawła, jako że nie ma u niego zmiany religii, ale zachodzi radykalna reinterpretacja w jego rozumieniu działań Boga w świecie i dla świata. Ta debata sama jest odbiciem wcześniej odnotowanego zamieszania wokół słowa „nawrócenie” (conversio) w językach nowoczesnych.

Powołany

Jakiegokolwiek słowa użylibyśmy na określenie Pawłowego doświadczenia przemiany, jego obecność w Pawłowych listach jest znikoma. Twierdzi Paweł, że był wiernym Żydem, którego gorliwość przewyższała żarliwość jego rówieśników (Flp 3,5-6; Ga 1,14). Niemniej jego doświadczenie zmartwychwstałego Jezusa (1 Kor 9,1-2; 15,8-10) zapoczątkowało radykalną transformację (Flp 3,7), a przemiana związana była z powołaniem Pawła na apostoła pogan (Ga 1,15-16; 1 Kor 9,1-2; 15,8-10). Podczas gdy pewni egzegeci wciąż jeszcze widzą w 7. rozdziale Listu do Rzymian wskazówkę, że Paweł był do takiej przemiany przynaglany przez poczucie winy na skutek niemożności wypełnienia Prawa Mojżeszowego, to jednak przeważa pogląd, że Rz 7 oddaje pewne aspekty sytuacji człowieka, a nie stanowi jakiejś autobiograficznej refleksji o nim.

Kiedy Paweł sam odnosi się do nawrócenia innych, mówi często o Bogu jako Tym, który ludzi powołuje (1 Kor 1,2), nabywa za wielką cenę (1 Kor 6,20), wyzwala (Rz 6,17-18) lub daje łaskę (Rz 3,21-26). Kiedy zaś mówi o nawróceniu lub powrocie do Boga, czyni to w bardzo tradycyjnych kontekstach, odnoszących się do pogan, żeby przyjęli kult prawdziwego Boga; tak jest na przykład w 1 Tes 1,9 (por. Ga 4,9). Najczęściej podnosi kwestię uznania przez ludzkie osoby działania Boga w Jezusie Chrystusie, co oznacza wiarę lub zawierzenie (Rz 13,11), z których wynika radykalna przemiana - a ta jest zawsze darem Boga (Rz 12,1-2).

Pewien brak spójności w wielu opowiadaniach o nawróceniu także innych osób, nie tylko Pawła, w Dziejach Apostolskich dowodzi, iż Łukasz nie daje systematycznej interpretacji nawrócenia, lecz posługuje się tymi opowiadaniami celem skomponowania opowiadania (a story) o działaniu Boga w Kościele i przez Kościół. Nawet jeśli są to relacje o nawróceniu pojedynczych ludzi, to w Łukaszowym sprawozdaniu dotyczą one w mniejszym stopniu tych jednostek, mówiąc więcej o samym Bogu.

Ogarnięty Światłem

Jakże słusznym w świetle tych refleksji nad radykalną przemianą Pawła pod Damaszkiem jest zatem ukazywanie go w sztuce w obliczu Światła, które go całkowicie ogarnia i przenika. To Bóg, który daje łaskę, zagarnia Pawła, powołując go na Apostoła Narodów; by był światłością aż po krańce ziemi, aż po Rzym i dalej, do granicy Zachodu, którą była z perspektywy Rzymu Hiszpania nad Oceanem Atlantyckim. Do dziś za Santiago di Compostela jest przylądek najbardziej wysunięty w ocean, z rybackim portem o nazwie, którą dali mu Rzymianie Finis Terrae (koniec świata). Taki obraz możemy znaleźć w niektórych współczesnych Bibliach ilustrowanych. Taki obraz namalował też artysta w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Brzozowicach-Kamieniu, poprawnie interpretując to, co zdarzyło się pod Damaszkiem.

Będziecie moimi świadkami

ks. Dariusz Sztuk SDB – Jerozolima

Książę Apostołów

Szymon Piotr - Skała, Opoka - nie będzie już strwożony i zalękniony. Po otwarciu wrót Wieczernika zacznie odważnie głosić wszystkim przybyłym do Jerozolimy na święta Pięćdziesiątnicy: „Niech więc cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem” (Dz 2,36). To Piotr stanie na czele pierwszej wspólnoty Kościoła, aby przewodzić jej w miłości. Tego przecież oczekiwał od niego Mistrz, zlecając po Zmartwychwstaniu pieczę nad owczarnią (J 21,15-19).

Zresztą to Chrystus przygotował go do tej misji. Z Ewangelii dowiemy się o tym, że Piotr był rybakiem pochodzącym z Betsaidy. Razem ze swoim bratem Andrzejem wyprawiał się raz po raz nad jezioro Genezaret, aby zarzucić sieci. Połów ryb dawał bowiem utrzymanie ich bliskim. Tak było zawsze, aż do pamiętnego dnia, kiedy nad brzegiem jeziora stanął Jezus i wypowiedział słowa, których Piotr nie zapomniał do końca: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi” (Mt 4,19).

Zazwyczaj to uczeń wybierał sobie mistrza, a tutaj... nieznany jeszcze Mistrz wskazuje na dwóch braci, a „oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim” (Mt 4,20). Odtąd będziemy widzieć Piotra zawsze przy Jezusie. Faktyczne posłanie do pracy apostolskiej miało się dopiero dokonać. Pierwej potrzeba było czasu „apostolskiego nowicjatu”, czasu próby, aby przeniknąć, poznać i przyjąć Dobrą Nowinę głoszoną przez Mistrza. A że było to trudne, mówi nam postawa Księcia Apostołów. Urzeczenie Jezusem chodzącym po tafli jeziora Genezaret nie wystarczyło, aby pójść w Jego ślady (Mt 14, 22-33). Aby przetrwać moment próby, zawsze będzie potrzeba niezachwianej wiary, bo Chrystus JEST i dodaje odwagi do wyznawania tej wiary w każdym miejscu (Mt 14,27).

Tak też uczyni św. Piotr, gdy razem z Mistrzem staną u źródeł rzeki Jordan w Cezarei Filipowej i pośród wielu posążków bożków trzeba będzie odpowiedzieć w imieniu wszystkich uczniów na pytanie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13). Wtedy Piotr nie zawaha się i powie odważnie: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego” (Mt 16,16). To wyznanie wiary będzie powtarzał po wielekroć, świadcząc o Synu Człowieczym w miejscach, do których Pan go pośle, aby Dobra Nowina dotarła „aż po krańce ziemi”. W tej chwili Apostoł poznał zamysł Chrystusa, który rzekł: „Ty jesteś Piotr (czyli Skała) i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,18-19).

Apostoł Narodów

Nieco inną drogą poprowadził Pan Bóg świętego Pawła. Tę drogę u samego początku naznaczyła wrogość do Chrystusa i Jego nauki. Dzieje Apostolskie wskazują na Szawła (takim imieniem posługiwał się Paweł od urodzenia) jako prześladowcę uczniów Chrystusa i mówią, że był obecny przy kamienowaniu św. Szczepana (Dz 7,58). Wyruszając w drogę do Damaszku, aby tam pojmać uczniów Jezusa, nie spodziewał się Szaweł, że ten sam Jezus wprowadzi go na DROGĘ, którą on - przebiegły faryzeusz - od dawna prześladował. Tak też się stało. Damaszek znaczy dla Szawła początek nowego życia. On sam powie później w Liście do Galatów: „teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus... życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,19-20).

Święty Paweł nie był obecny przy chrzcie Jezusa w Jordanie, nie podążał za Nim po drogach i bezdrożach Palestyny, nie było go ani w Ogrodzie Oliwnym, ani podczas ukrzyżowania. Nie widział też Jezusa wstępującego do nieba ani nie znalazł się w gronie innych Apostołów w dzień Pięćdziesiątnicy. Po wielekroć jednak będzie bronił godności apostolskiej posługi i misji w swoich listach (2 Kor 2,14-7,3), bowiem uważał siebie za apostoła „nie z ludzkiego ustanowienia, czy zlecenia, lecz z ustanowienia Jezusa Chrystusa i Boga Ojca (Ga 1,1).Dzieje Apostolskie potwierdzą nam poświęcenie Apostoła Narodów dla głoszenia Ewangelii „aż po krańce ziemi”. Wystarczy wspomnieć podróże misyjne, dzięki którym Dobra Nowina trafiła do nowych prowincji ówczesnego imperium, wystarczy wspomnieć zagrożenia, kajdany, zniewagi znoszone dla imienia Pana. A nauczanie św. Pawła skierowane w listach apostolskich do różnych wspólnot pozostaje i dla nas echem tamtych czasów, zapisem rysów charakteru Apostoła, a przede wszystkim żywym Słowem, które nie traci mocy z upływem czasu i zawsze uderza swoją aktualnością i pomaga budować „nowe życie w Chrystusie” (por. Rz 6,1-11).

Nie było św. Pawła na Górze Oliwnej w dniu Wniebowstąpienia, a jednak wszystko wskazuje na to, że bezbłędnie zrozumiał on zamysł Jezusa. Nie stracił z oczu widoku krzyża i nauki krzyża (1 Kor 1,17-18). Mówi bowiem: „nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego jak tylko z krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa” (Ga 6,14). W przekonaniu o wielkiej miłości Chrystusa do każdego człowieka, która uzewnętrzniła się w godzinie krzyża i w zmartwychwstaniu, z tej miłości czerpał siły i na niej się opierał w posługiwaniu wspólnotom, bo to „miłość Chrystusa przynagla nas... aby żyć już nie dla siebie, lecz dla tego, który za nas umarł i zmartwychwstał” (2 Kor 5,14-15).

Pomimo wielu przeciwności, których doświadczał w swoim posługiwaniu, św. Paweł czynił wszystko, aby „woń poznania Chrystusa” (2 Kor 2,14) mogła dotrzeć aż na krańce ziemi i wydać dobre owoce pośród tych, którzy należąc do Chrystusa i żyjąc według Ducha (Ga 5,24-25), zaczęli wydawać dobre owoce swym postępowaniem.

Pan Bóg w swojej Opatrzności różnymi drogami prowadzi ludzi do zgłębiania tajemnic dzieła zbawienia, a później kieruje nimi na różne sposoby, aby ci sami ludzie szli i dzielili się Bożą wiedzą z braćmi i siostrami i prowadzili ich do Pana Boga. Dwie różne drogi życia prowadziły Apostołów Piotra i Pawła, lecz w ostateczności jeden cel - zbawienie.

„Skała” i „Wybrane narzędzie” w jedności

ks. Artur Stopka

Prosty rybak i intelektualista. Prowincjusz i obywatel ówczesnego świata. Konserwatysta i progresista. Tradycjonalista i zwolennik kościelnego liberalizmu. Święci Piotr i Paweł. Z okazji przypadającej 29 czerwca ich wspólnej uroczystości najczęściej podkreśla się to, co ich różni. Skoro są tak różni i tak różne były ich drogi do Chrystusa, to dlaczego Kościół czci ich jednego dnia? Bo są fundamentem jedności.

Jedna uroczystość

Dzisiaj już wiemy, że nie zginęli jednego dnia. A jednak Kościół od swych początków łączy ze sobą dwóch wielkich Apostołów. Legenda, utrwalona przez Henryka Sienkiewicza w ”Quo vadis”, mówiąca o tym, że jednego dnia oddali życie za wiarę Chrystusa, jest tylko dodatkowym potwierdzeniem tego, o czym mówią najstarsze napisy w katakumbach czy starodawne rzymskie mozaiki. Najstarsze świadectwa mówiące o wspólnym święcie apostołów Piotra i Pawła pochodzą z III stulecia. Obchodzono je więc wcześniej, niż zaczęto świętować Boże Narodzenie. Nie powiodły się też podejmowane pod koniec pierwszego tysiąclecia próby rozłożenia obchodów na dwa dni - jeden dla św. Piotra, drugi dla św. Pawła. Istotą tego dnia, jak mówi św. Augustyn, ”dla nas uświęconego męką świętych apostołów Piotra i Pawła”, jest właśnie wspólny obchód uroczystości, a więc święta o najwyższej randze. Poza tym zarówno Szymon-Piotr, jak i Szaweł-Paweł mają w kalendarzu swoje osobne święta: 25 stycznia obchodzone jest święto nawrócenia św. Pawła, a 22 lutego katedry św. Piotra.

W Italii i w Afryce uroczystość śś. Piotra i Pawła obchodzono według zwyczaju rzymskiego, na Wschodzie natomiast i w Galii w okresie Bożego Narodzenia. Dopiero w VI wieku cały Kościół przyjął datę czerwcową.

Oto dzień szczęśliwy
Apostołów święta
Który swym blaskiem napełnia
już ziemię;
Dzisiaj Piotr i Paweł, godni
równej chwały,
Własną krew przelali,
a Chrystus ich obu
Namaścił na wodzów swojego Kościoła
- mówi jeden z kościelnych hymnów.

Wspólna droga

Co łączy apostołów Piotra i Pawła? Przede wszystkim to, że chociaż obdarzeni różnymi cechami, darami i talentami, chociaż różne były ich drogi do Jezusa, budowali jeden Kościół Chrystusa. Słynny spór między nimi, w którym z ust św. Pawła padły pod adresem św. Piotra ostre słowa napomnienia, jest dowodem wielkiego zatroskania o jedność wierzących. Teolodzy podkreślają, że św. Paweł kształtował swą myśl teologiczną wokół słów św. Piotra: ”Wierzymy przecież, że będziemy zbawieni przez łaskę Pana Jezusa tak samo jak oni” (Dz 15,11).

”Patrz na wysoką mądrość Bożą... Piotr - początek wiary prawowiernej, wielki tłumacz tajemnic kościelnych, chrześcijanom radca potrzebny, skarb niebieski, uczony apostolstwa od Pana. Paweł, wielki kaznodzieja prawdy, sława wszystkiego świata, człowiekiem jest w niebie, a aniołem na ziemi” - wskazywał przed wiekami ks. Piotr Skarga.

Dwóch wielkich Apostołów łączą również miasta - Jerozolima i Rzym. Są dwoma biegunami ich życia. Ich misja dawania świadectwa miała swe źródło w Jerozolimie, a dopełniła się w Rzymie. To zastanawiające, że Bóg uchronił ich obu od tak licznych niebezpieczeństw, które czyhały na pierwszych chrześcijan, by krew za wiarę, która ich łączyła, przelali w centrum ówczesnego świata. ”»Skała« i »Wybrane narzędzie« spotkali się w końcu tu, w Rzymie. Tutaj wypełnili swą posługę apostolską, przypieczętowując ją przelaną krwią. Tajemnicza droga wiary i miłości, która prowadziła Piotra i Pawła z ich rodzinnej ziemi do Jerozolimy, następnie do innych zakątków świata i wreszcie do Rzymu, stanowi w pewnym sensie przykład szlaku, który musi przebyć każdy chrześcijanin, by złożyć świadectwo Chrystusowi w świecie” - stwierdził przed dwoma laty Jan Paweł II.


Przezwyciężanie smutku

Od wielu lat uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła jest okazją do przypominania o wspólnym zatroskaniu wyznawców Chrystusa ze Wschodu i z Zachodu o wierność pragnieniu Bożego Syna, by Jego wyznawcy żyli w jedności. Od wielu lat na obchody tej uroczystości do Rzymu przybywa delegacja Ekumenicznego Patriarchy Konstantynopola. Odpowiedzią Kościoła katolickiego jest coroczna obecność przedstawicieli Stolicy Apostolskiej na prawosławnych uroczystościach ku czci św. Andrzeja Apostoła w Stambule. Co roku również Papież w swej homilii mówi o tęsknocie za jednością chrześcijan.

W 2003 roku Jan Paweł II mówił: ”»Obdarzeni różnymi darami, zgromadzili w jednym Kościele wyznawców Chrystusa« (Prefacja). Wydaje się, że to stwierdzenie, odnoszące się do apostołów Piotra i Pawła, ukazuje wagę zaangażowania i poświęcenia wszystkich sił na rzecz jedności w odpowiedzi na wezwanie, które Jezus Chrystus kilka razy powtórzył w Wieczerniku: ut unum sint!. Jako Biskup Rzymu i Następca Piotra raz jeszcze wyrażam dzisiaj (...) moją pełną gotowość służenia komunii wszystkich uczniów Chrystusa. Pomagajcie mi, drodzy bracia i siostry, nieustannie wspierając waszymi modlitwami. Proście, by wstawiali się za mną w niebie Maryja, Matka Kościoła, oraz święci apostołowie Piotr i Paweł”.

Ekumeniczny Patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I w przesłaniu skierowanym w 2003 roku do Ojca Świętego napisał, że fakt, iż wciąż niemożliwe jest osiągnięcie jedności wiary, co jest warunkiem wstępnym wspólnego kultu, rzuca cień na radość tego święta i wielce go zasmuca. Patriarcha podkreślił jednocześnie, że otuchą napawają istniejące więzy pokoju i miłości, które są koniecznym fundamentem postępu dialogu teologicznego między dwoma Kościołami.

W roku 2004 patriarcha Bartłomiej I postanowił osobiście przybyć do Watykanu na uroczystości ku czci świętych apostołów Piotra i Pawła (poprzednią wizytę złożył Ojcu Świętemu w roku 1995). Pojawia się więc kolejna szansa na przezwyciężanie smutku spowodowanego brakiem jedności wśród chrześcijan.

Tak to sobie wyobrażał Sienkiewicz

Henryk Sienkiewicz: „Quo vadis”

Aż wreszcie spełnił się czas dla obu Apostołów. (...) Rybak zwykle pokorny i pochylony, szedł teraz wyprostowany, wyższy wzrostem od żołnierzy, pełen powagi. Nigdy nie widziano w jego postawie tyle majestatu. Zdawać by się mogło, że to monarcha posuwa się otoczony przez lud i żołnierzy. Ze wszystkich stron podniosły się głowy: „Oto Piotr odchodzi do Pana’. Wszyscy jakby zapomnieli, że czeka go męka i śmierć. Szli w uroczystym skupieniu, czując, że od śmierci na Golgocie nie stało się dotychczas nic równie wielkiego i że jako tamta odkupiła cały świat, tak ta ma odkupić to miasto. (...) Pochód zatrzymał się wreszcie między cyrkiem a wzgórzem watykańskim. Żołnierze wzięli się teraz do kopania dołu, inni położyli na ziemi krzyż, młoty i gwoździe, czekając póki przygotowania nie zostaną ukończone, tłum zaś cichy i skupiony, klęknął naokół.

Apostoł z głową w płomieniach zwrócił się po raz ostatni ku miastu. Z dala, nieco w dole widać było Tyber świecący. Po drugim brzegu pole Marsowe. Wyżej Mauzoleum Augusta. Niżej olbrzymie termy, które Nero właśnie był wznosić począł. Jeszcze niżej Teatr Pompejusza. A za nimi miejscami widne, miejscami zakryte przez inne budowy Saepta Julia, mnóstwo portyków, świątyń, kolumn, spiętrzonych gmachów i wreszcie hen, w dali wzgórza oblepione domami, olbrzymie rojowisko ludzkie, którego krańce nikneły w mgle błękitnej - gniazdo zbrodni, ale i siły, szaleństwa, ale i ładu, które stało się głową świata, jego ciemięzcą, ale zarazem jego prawem i pokojem, wszechpotężne, nieprzemożne, wieczyste.

Piotr zaś otoczony żołnierzami spoglądał na nie tak, jakby spoglądał na nie władca i król na swe dziedzictwo i mówił mu: „Odkupioneś jest i moje”. A nikt nie tylko między żołnierstwem, kopiącym dół, w który miano wstawić krzyż, ale nawet między wyznawcami, nie umiał oglądać, że istotnie stoi między nimi prawdziwy władca tego narodu, starzec będzie tu panował nieprzerwanie.

Słońce chyliło się jeszcze bardziej ku Ostii i stało się wielkie i czerwone. Cała zachodnia strona nieba poczęła płonąć blaskiem niezmiernym. Żołnierze zbliżyli się do Piotra by go rozebrać. Lecz on, modląc się, wyprostował się nagle i wyciągnął wysoko prawicę. Oprawcy zatrzymali się jakby onieśmieleni jego postawą. Wierni zatrzymali również oddech, sądząc, że chce przemówić, i nastała niezmącona cisza.

On zaś stojąc na wzniesieniu, począł wyciągniętą prawicą czynić znak krzyża, błogosławiąc w godzinę śmierci: Urbi ot orbi!

W ten sam cudowny wieczór inny oddział żołnierzy prowadził drogą Ostyjską Pawła z Tarsu ku miejscowości zwanej Aque Salvia. I za nim również postępowała gromada wiernych, których nawrócił. (...) Droga na miejsce stracenia była daleka i wieczór począł zapadać. (...) Oto mój wiek życia spłynął na nauczaniu ludzi takiej Prawdy. A teraz mówił sobie w duszy: „Jakaż siła jej sprosta i cóż ją (miłość Chrystusową) zwycięży? Jakoż przytłumić ją zdoła cezar, choćby dwakroć miał tyle legionów, dwakroć tyle miast i mórz, i ziem, i narodów?” I szedł po zapłatę jako zwycięzca.

Orszak porzucił wreszcie wielką drogę i skręcił na wschód krętą ścieżką ku Salwijskim Wodom. Na wrzosach leżało słońce czerwone. Przy źródle centurion zatrzymał żołnierzy, albowiem chwila nadeszła.

Lecz Paweł zarzuciwszy na ramię zasłonę Plautylli, by zawiązać sobie nią oczy, wzniósł po raz ostatni źrenice, pełne niezmiernego pokoju ku odwiecznym blaskom wieczornym i modlił się. Tak! Chwila nadeszła, ale on widział przed sobą wielki gościniec z zórz, wiodący ku niebu, i w duszy mówił sobie te same słowa, które poprzednio w poczuciu swej spełnionej służby i bliskiego końca napisał: „Potykaniem dobrym potykałem się, wiarem zachował, zawodum dokonał, na ostatek przeznaczeń mi jest wieniec sprawiedliwości”.


30 czerwca. Węgierski monarcha - Władysław I Święty

Władysław urodził się około 1046 roku w Polsce. Jego ojcem był król węgierski Bela I, matką zaś nieznana nam dziś z imienia córka króla polskiego, Mieszka II. Być może nazywała się Rycheza, ale to tylko dywagacje historyków...

 

Po śmierci Beli tron – a właściwie rządy nad 1/3 podzielonego królestwa – próbował objąć brat Władysława, Gejza I. Późniejszy święty służył mu radą w trudnych czasach wojen domowych z królem Węgier, Salomonem, który wspierany przez wojska niemieckie nie godził się na rządy Gejzy w przypadających mu zgodnie z prawem księstwach. Władysław, Gejza i Lambert - trzeci z synów Beli I - opuścili w pewnym momencie Węgry i udali się do Polski, po militarną pomoc Bolesława II Szczodrego.

Gdy przybyli z jego wojskami na Węgry, Salomon - 20 stycznia 1064 roku - zawarł z braćmi rozejm w miejscowości Gyor. Zgodnie z jego postanowieniami Salomon pozostawał monarchą węgierskim, bracia zaś mogli bez przeszkód sprawować rządy w księstwach, którymi wcześniej władał ich ojciec. Kiedy w roku 1068 tereny Transylwanii najechali Pieczyngowie, bracia wraz z królem Salomonem odbili region z rąk koczowników, pokonując ich w bitwie pod Kerles. Jak głoszą legendy, po zakończonym starciu, święty Władysław I miał udać się w pościg za grupą uciekających Pieczyngów i uratować z niewoli porwaną przez nich młodą Węgierkę.

Niestety, z czasem stosunki między Salomonem i synami Beli uległy pogorszeniu. Doszło do kolejnej wojny domowej, w której to bracia pokonali dotychczasowego monarchę, na nowego władcę obrano zaś Gejzę. Władysław w 1074 roku skutecznie dowodził obroną słowackiego dziś miasta Nitra przed nacierającymi oddziałami Salomona i po śmierci Gejzy, 25 kwietnia 1077 roku, to właśnie późniejszy święty został obwołany nowym monarchą Węgier.

Na głowę włożono mu koronę przysłaną przez cesarza bizantyjskiego Michała VII Dukasa – słynna korona świętego Stefana znajdowała się wówczas w rękach Salomona. Władysław ostatecznie pokonał Salomona w 1085 roku. Dwa lata wcześniej dzięki jego staraniom kanonizowano Stefana I, jego syna Emeryka oraz Gerarda z Csanad.

Węgry rozkwitły pod jego panowaniem. W Kościele wprowadzano reformy Grzegorza VII, w 1087 roku założono biskupstwo w Agram, czyli w dzisiejszym Zagrzebiu, gdyż Władysław rozciągnął swe panowanie także na tereny należące dziś do Chorwacji. Warto zaznaczyć, że podczas polskiego sporu Władysława Hermana ze Zbigniewem, król węgierski poprzeć miał Zbigniewa.

Władysław I zmarł 29 czerwca 1095 roku nieopodal Nitry. Pochowano go – tak, jak sobie tego przed śmiercią życzył – w katedrze w Wielkim Waradynie (dzisiejsza Ordea w Rumunii). Tam też w średniowieczu odbywały się liczne pielgrzymki do jego grobu. Kanonizowano go w 1192 roku.

W 150 lat po jego śmierci Mongołowie najechali Wielki Waradyn. Wtedy to – zgodnie z legendarnymi przekazami - Władysław ukazał się na koniu w towarzystwie unoszącej się ponad nim niewiasty w złotej poświacie. Na ten widok azjatyccy wojownicy uciekli w popłochu, miasto zaś dzięki cudownej interwencji zostało ocalone...

 

 

www.stowledkidukielskie.dukla.org        2012           webmaster: kychen